Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-06-2009, 12:18   #4
Solfelin
 
Solfelin's Avatar
 
Reputacja: 1 Solfelin ma z czego być dumnySolfelin ma z czego być dumnySolfelin ma z czego być dumnySolfelin ma z czego być dumnySolfelin ma z czego być dumnySolfelin ma z czego być dumnySolfelin ma z czego być dumnySolfelin ma z czego być dumnySolfelin ma z czego być dumnySolfelin ma z czego być dumnySolfelin ma z czego być dumny
Dalekie wzgórza, dalekie góry. Za wysokie, za mocne. Mówią, że dywina potrafi przenieść góry. Te góry jednak wyglądają na takie, co się same przeniosą - i tylko wtedy kiedy tego zapragną.

Dzieliła mnie długa droga od tych gór, z których nie ma łatwego powrotu, ani też dojścia. Wszystko mogłoby być na nic, gdybym jednak zaniechał swojego zamierzenia, swojego celu. Byłoby to zbyt destruktywne dla mojej ścieżki duchowej, zbyt niszczycielskie wobec mojego własnego działania.

Tak, moje okno wychodzi na te góry - nieustannie wpatruje się w te wielkie góry pokryte białym puchem, miękką krystaliną, jak my Krystaleni ją nazywamy. Nie tylko te góry, nie tylko biały kurz, przypominają mi o ostatecznym przeznaczeniu, ostatecznym celu i pierwotnej drodze.

Cały mój pokój, położony najwyżej w domu, wbija igłę wspomnień w moją cienką skórę. Stoję przed tym oknem, tym trójkątnym oknem, w pomieszczeniu - piramidzie, gdzie coś nazywane sufitem przez niepochlebnych sąsiadów Spiranów, nie jest sufitem, a jednym małym kątem, punkcikiem - z którego wszystko wychodzi w dół... zawsze w dół... z niebios na ziemię. Z najwyższego światła do najciemniejszej materii.

Tam w oddali jest mój cel - róża życia, krysróża. My Krystaleni wszystko chcemy nazwać podobnie do naszego imienia, jaki dziwny to zwyczaj i przekonanie - wierzymy, że w ten sposób dane rzeczy i osoby są bardziej wobec nas przyjazne, w jakiś niewypowiedziany sposób bardziej zaznajomione.

No oprócz wrogów, przeciwników i rywali, jak Spiran. To może wydawać się nielogiczne lub nierozsądne, że odrzucając nadanie im rodzimonazwy, odrzucamy ich przyjaźń, odrzucamy ich dobre nastawienie wobec nas. Jest zupełnie przeciwnie. To oni nastawieli się złowrogo, to ich natura i nasza są sobie przeciwne, czy tego chcemy, czy nie. Nawet handlując z nimi, nie ufając im, wiemy, że jesteśmy rywalami, nawet jeśli nie otwartymi wrogami czy przeciwnikami w walce. Zatem nadanie im nazwy podobnej nas z jednej strony mogłoby nastawić ich lepiej do nas, a z drugiej strony zdradzić nas, zdradzić naszą naturę, ukazać naszą słabość, a także dać im poznać nas samych - z takich stron, które mogliby wykorzystać tylko na swoją korzyść.

Gdzieś tam daleko majaczy pięć wielkich wież szaroksiężników. Pięć wielkich elementów natury i świata. Pięć kręgów magów, którzy dotarli do źródła dywiny, źródła świata, źródła wszystkiego, niebios i piekieł.

Mój pokój jest gotowy. Czuję i widzę, jak zmienia kolor niebieski na kolor biały, znowu to na niebieski, a po chwili, całe krystaliczne ściany mienią się na czerwono. Kolor krwi, ognia, pożądania i działania. Gdzieś znika niskie mruczenie pomieszczenia, w którym jestem, gdzieś milkną ciche odgłosy jeszcze mniejszych istot, niż można wyobrazić sobie po wydawanych dźwiękach przez nich.

Podchodzę do piramidy, miniatury mojego domu. Przybysze do naszego miasta są zdziwieni i zastraszeni, gdyż większość z nich widzi nasze miasto jako zbiór, zlepka nieprzepuszczalnych, kryształowych, niebieskich piramid nałożonych na siebie w niemożliwy sposób - tak, że boki tychże domkowych piramid, tak zwanych kryszatów, przecinają się nawzajem, jeden kryszat jest wbity w drugi.

A to tylko iluzja oka. Tu prawie wszystko jest iluzją. My jak rzeczywistość posiadamy dwie natury, dwie serca. Jedno dla wszystkich, drugie dla nas i dla naszych przyjaciół.

Czas zamyka się w kuli życia.

Podchodzę do krylii na falistym, jednonożnym stojaku, dwóch złączonych po bokach kryształowych kul. Trzymam ją w obu rękach, obejmując ją dłońmi. Zaczyna drżeć drżeniem próbującym wymknąć się z kontroli, uwolnić się spod jakiekolwiek innej władzy - jakiekolwiek władzy. Energia próbuje uciec swojej formie.

Chwytam ją.
Chwytam energię.

Energii nie da się opanować, nie da się zamknąć gdzieś na stale. Zawsze będzie próbować się wyrwać. Można ją ujarzmić, nie zatrzymać. Taka jest natura energii.

Dryży. Cała krylia drży. A ja razem z nią, a ze mną mój kryszat, mój przenośny dom, albo raczej dom, któy przenosi. Cisza i gotowość przedbitewna pokoju jest teraz zakłócona przez dźwięk drżenia, małych, losowych, powtarzających się wstrząsów kryształowych kul.

Pokój już znikł i przez chwilę widzę tylko trójkąty we wszystkich ich barwach, wirujące, zmieniające się, dążące gdzieś - albo skądś. W barwach, które oko w normalnym świecie nie potrafiłoby odróżnić, a co dopiero usta nazwać. Wszystkie one nakładają się na siebie, tworząc płynną mozaikę. Gdzieś w oddali, w wielkiej oddali, wysuwa się wielka piramida, wielka, bardziej kolorowa piramida, w kolorach, które nigdy nie są takie same i których nigdy nie dałoby poprawnie nazwać.

Nie!

Energia... energia ucieka spod kontroli. Niszczy nici formy. Nici drogi.
Droga staje się ziemią, rozrywają się jej fundamenty, jej forma, jej fizyczna forma, jej ciało - ciało drogi jest zniszczone. Nie ma już drogi.

Energia uwolniona wydaje dziwny dźwięk. W każdym innym świecie nazwałbym ten dźwięk śmiechem, jednak w tym wymiarze pomiędzy wymiarami, każdy dźwięk jest zbyt zdeformowany, przekształcony, by nazwać go jakkolwiek podobnie do dźwięków wydawanych w naszym pierwszym dla woli, a ostatnim dla umysłu, świecie.

Energio! Nie... nie!

Leżę na mocnej, podwójnej warstwie kryształowej podłogi. Moje oczy widzą wszystko w innych barwach. Próbuję się skoncentrować. Nic nie wychodzi. Potrzebna energia uciekła, energia krylii, energia pomieszczenia, moja energia.

Wszystko na nic. Pomieszczenie wydaje jakiś dźwięk... nie potrafię go jednak jasno zdefiniować, odróżnić... wydaje dźwięk podobny do tej melancholii, tej melancholicznej pieśni śpiewanej przez kluczników prowadzących wybranców do Drzewa Przeznaczenia. Dźwięk nie będący pieśnią o melancholii, jednak samą melancholią wcieloną.

Dźwięk powoli cichnie, a wraz z nim ja. Nic nie widzę, oprócz kolorowej, błyszczącej ciemności.
Wiem, że zawiodłem.
Nie udało mi się przenieść mnie poprzez kryszat do okolicy wież Szaroksiężników.
Zawiodłem... zawiodłem moją wizję.

Dając energii możliwość spełnienia jej własnej nie-wizji.
 
__________________
Soulmates never die...
Solfelin jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem