Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-06-2009, 21:13   #120
Aveane
 
Aveane's Avatar
 
Reputacja: 1 Aveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumny
Ciche stuknięcie w okno przerwało opowieść Carmelli, w którą Mago uważnie się wsłuchiwał. Opowiadała o wszystkim, co spotkało ją minionego dnia. Razem wymieniali poglądy na temat problemów dręczących Południowe Dęby.
- Mam tylko nadzieję – szepnął niziołek, podchodząc do okna – że czegoś się dziś dowiemy. Czegoś, co pozwoli zrobić krok do przodu.
Wyjrzał przez szybę, rozglądając się za człowiekiem Dazzaana. Spostrzegł po chwili, że człowiek to mylne sformułowanie. W cieniu drzew stał niziołek.
- Ciekawe, jak kapitan odebrał słowo „cichy” – zachichotał akrobata, wyjmując linę z plecaka. – Lekkostopy czy zjawomyślny, jak myślisz? Nie czekając na odpowiedź otworzył okno i przywiesił kotwiczkę. Zsunął się szybko po linie i pokazał tropicielce, że droga jest czysta. Gdy dziewczyna stała już na ziemi, zręcznym podbiciem liny odhaczył narzędzie przyczepione do parapetu. Skierował swoje kroki do osoby kryjącej się w cieniu, zwijając po drodze sznur i chowając do plecaka. Z uśmiechem stwierdził, że był, a raczej była to lekkostopa.
- Witam – odpowiedział z uśmiechem na powitanie, szepcząc jednak. – Mago Leatherleaf, do usług Twoich i Twojej rodziny – ukłonił się nieznacznie i wysłuchał planu wycieczki. Skinął tylko głową na znak, że rozumie i akceptuje rozkład.

Ruszyli ciemnymi zakamarkami, pomiędzy drzewami. Cień był ich ukryciem. Był płaszczem, pod którym mogli się schować przed wścibskimi oczami. Tylko jedna osoba była często obiektem spojrzeń. Nie patrzyła jednak osoba z zewnątrz, tylko Mago. Spoglądał zawsze ukradkiem, zawsze na chwilę i zawsze bez większego celu – ot tak, spojrzeć i się uśmiechnąć, zazwyczaj do jej pleców.
Cała trójka była znakomita w tym, co robili. Leatherleaf szybko zaczął czuć się jak za starych czasów, gdy brał udział w „misjach”, na które wybierał się z przyjaciółmi z gildii. Wtedy też porozumiewali się bez słów. Teraz szedł z innymi, jednakże atmosfera nie różniła się zbytnio. Przemykali niezauważenie, lecz nie tak cicho, by niziołek był całkowicie zadowolony. Gdy przechodzili pod jednym z wielu drzew, spojrzał na sowę siedzącą na gałęzi. Ptak najwidoczniej ich usłyszał, ale nie widział, gdyż rozglądał się lekko ogłupiony i po chwili odleciał. Mago pokręcił głową, po czym pokazał dziewczynom pewien znak.
Maggy spojrzała na ułożenie palców, po czym przeniosła wzrok na swojego pobratymca. Jej wzrok mówił jasno: „Nie rozumiem”. Chłopak spojrzał na swoją dłoń, po czym rozłożył bezradnie ręce i położył palec na ustach. Wskazał na odlatującą sowę, po czym przyłożył palec do ucha. Cholera. Musiałeś pokazać znak z gildii? Nie potrafisz inaczej pokazać „ciszej”? Pacan jeden. Dureń. Idiota – skarcił sam siebie w myślach.

Pierwszy dom był bardziej wyzwaniem dla Mago niż Carmelli, gdyż wszystkie ślady były pozacierane. Maggy pilnowała ich pleców, a awanturnicy rozglądali się po okolicy. Niziołek kilkukrotnie musiał się powstrzymać, żeby nie spojrzeć przez okno do środka. W pewnym momencie jego wzrok przykuł dziwny włos leżący na ziemi. Podniósł go i pokazał Carmelii.
- Taki sam miała Risha, prawda? Tylko, że czarny – spytał szeptem Mago. Dziewczyna pokiwała głową w ciszy.
- No to mamy więcej brzydactw – dokończył swoją myśl niziołek i skierował się do pilnującej ich Maggy.

Drugi dom dawał wszystkim okazję do wykazania się, chociaż Maggy niezbyt wiedziała, czego ma szukać. Przeszukali okolicę domku, a później Mago skierował się do niepozornej budy stojącej tuż obok. To, co zobaczył, przechodziło najśmielsze wyobrażenia. Przecież to jest obleśne. Kto mógł być tak nieludzki?
- Mago, chodź tu – szepnęła Carmelia.
- Idę – odpowiedział. – O co chodzi?
Dziewczyna wskazała na dziwne znaczki wyryte na ścianie. Mago nawet nie zdążył spojrzeć, gdyż dom szczurołapa zaprosił ich do środka.

Leżeli w jaskini. Ból otępiał, spowalniał ruchy, mulił zmysły. Powoli podniósł się z ziemi, z obrzydzeniem podpierając się o kości.
- Gdzie my, do ch…
Jego wypowiedź przerwało skrzypienie, nieprzyjemne, przenikające przez niego aż do kości, wprawiając je w delikatne drżenie. A może to drżały jego mięśnie, przeczuwając najgorsze? Był tak nieobecny, że nawet nie zauważył, jak dziewczyna, w którą wpatrywał się jeszcze dziesięć minut temu, zapala krzeszącą gałązkę. Jednocześnie na Mago spadło kilka obrazów: śliskie ściany jaskini, upstrzone nierównościami, podłoga calutka usłana kośćmi, jego towarzyszki, napisy na ścianach w dziwnym języku, zniekształcone przez niewiadomą siłę stworzenia. Spostrzegł, jak jedno z nich atakuje ich przewodniczkę, lecz był zbyt wstrząśnięty tym widokiem, żeby powziąć jakąkolwiek akcję ratunkową. Był zszokowany wyglądem istot, ich zachowaniem, ich brutalnością. Świecący patyczek upadł na ziemię, a tuż obok niego opadło bezwładne ciało Maggy.

Dopiero ten widok nieco otrzeźwił. W jego lekko trzęsących się dłoniach błyskawicznie pojawiły się sztylety. Powietrze rozświetlił delikatny poblask wyładowań elektrycznych. Stwór patrzył otępiałym wzrokiem na niziołka. Ten krótkim skokiem dopadł do maszkary i wykonał cięcie na wysokości gardła. Nic z tego, podpowiedział mu wewnętrzny głosik. Jego przeciwnik lekkim odchyleniem ciała w tył uniknął ciosu. Zszokowany Mago spojrzał na mutanta, który błyskawicznie podjął próbę wykorzystania wychylenia oponenta. Z tego też nic nie wyjdzie, pięknisiu. Podstawa jego walki, wewnętrzny głos Ramireza, jego przyjaciela i mentora. Kolano na ziemię, bo Cię rąbnie. Przerzut prawym. Stopa. Odsuń prawą nogę. W tył! Doskok. Lewy od dołu. Obrót przez prawe. Sztych. Schyl się! Za późno… Silne uderzenie grzbietem dłoni przewróciło niziołka. Upadł i odtoczył się szybko w bok. Błyskawicznie podniósł się i spojrzał w twarz swojemu przeciwnikowi. Uderzyły go rysy jego twarzy. Nie były ludzkie… Były zbyt ostre. Miały w sobie coś innego, co Mago doskonale rozpoznał…

Krążyli wokół siebie. Potwór nie nadążał za niziołkiem, co ten postanowił wykorzystać. Zasypywał go gradem ciosów. Niestety jego przeciwnik kpił sobie z wyładowań elektrycznych, a rany były za płytkie, by wyrządzić mu krzywdę. Na dodatek goiły się w błyskawicznym tempie. Zmień taktykę. Idź do dużego. Nie teraz, nie teraz, nie teraz. Czekaj na uderzenie jego lewicą. W końcu to zrobi, dziewczyna go do tego zmusi. Teraz! Niziołek w szybkim tempie wykonał dwa fiflaki w tył, wykorzystując moment, w którym „duży” nie miał szans go zobaczyć. Krótki doskok i Mago stał już za nim. Osiem punktów. Wątroba, płuca, kręgosłup, aorta, tętnica, mózg, nerki, serce…
- Nerki – wyszeptał niziołek i wbił sztych potworowi na wysokość pierwszego kręgu lędźwiowego. – A teraz w lewo, Car – dodał, gdy zauważył, że jego niedawny przeciwnik jest za blisko dziewczyny. Wielkolud zaryczał, a do chłopaka doskoczył znów „mały” – a raczej „mała”. Zamachnęła się na niego, ale ten tylko się schylił i mocnym szarpnięciem poderwał kość, na której stała. Mutantka straciła równowagę i wyłożyła się na ziemię. Uderzył ją kilkukrotnie, ale to było działanie czysto profilaktyczne. Niech wie, że nie pyskuje się do Leatherleafa.
- W prawo – zawołał, komenderując krokami towarzyszki, starając się choć w niewielkim stopniu skołować przeciwnika. Ten natomiast wyskoczył wysoko w górę i przyczepił do sufitu. Jego rany zaczęły powoli się zasklepiać.
- Kurwa jego przeklęta rodzicielka – zaklął po krasnoludzku. Nie znosił, gdy jego działania nie przynosiły skutku. Prawie tak samo, jak nazywania go złodziejem. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło, jak mawiali w karczmach. Lepiej jednego po drugim ubić, nawet jeśli ten drugi się regeneruje. Mago i Carmelia spojrzeli po sobie i rozbiegli się. Obiegli „małą” z dwóch stron, utrudniając jej obronę. Razem poszło im zadziwiająco szybko.
- Wątroba – krzyknął Mago, wbijając sztylet w czuły punkt potwora. Uradowany perspektywą powalenia maszkary, zapomniał o sobie. Szkarada odwróciła się, błysnęły pazury ochlapane szkarłatem niziołczej krwi. Chłopak zachwiał się, w jego oczach szalał gniew.
- Ty dupku durny. Płuca! Aorta!
Dwa celne pchnięcia. Serce wytwarza takie ciśnienie, że przebicie aorty tworzy strumień op zasięgu około dwóch metrów. Zawsze po jej przebiciu błyskawicznie odskocz. Tak też zrobił. „Mała” padła na ziemię, jej ciałem rządziły teraz konwulsje.
- Leć do Maggy, pędem!
Zaletą Carmelli, którą Mago bardzo cenił, było błyskawiczne dostosowywanie się do sytuacji. Nie mówiła nic, nie pyskowała, nie stała jak wryta. Natychmiastowo znalazła się przy przewodniczce. Mago natomiast uśmiechnął się szelmowsko i sięgnął do plecaka, obserwowany z góry przez „dużego”. Wyciągnął linę i zaczął kręcić koła kotwiczką. Czym się różni wiszący tam brzydal od brzegu okna? Od mojego berła? Jak odskoczy, to spadnie i będziemy go mieli. Wypuścił kotwiczkę w kierunku monstrum przyczepionego do sufitu. Gdy narzędzie było nad nim, Mago mocno pociągnął. Haki wbiły się idealnie w rozwartą szczękę brzydactwa!
- No to ściągamy paskudę – z tymi słowami niziołek podskoczył i uwiesił się na linie. Niestety, poczwara zbyt mocno się opierała. Chciał szarpnąć jeszcze raz, ale potwór napiął mięśnie i odbił się od sufitu, spadając na niewinnego, choć nie do końca bezbronnego niziołka. Ten zdołał tylko ugiąć nogi i przygotować się do ostatecznego, miał nadzieję, ciosu. Źle jednak wymierzył, stwór zdołał go przygnieść, zanim Mago cokolwiek innego zrobił. Po chwili poczuł ugryzienie w ramię, co było przyczyną krótkiego krzyku. Brutalnym kopnięciem zdołał jednak zrzucić olbrzyma z siebie, a w tym czasie pojawiła się obok niego Carmellia. Cięła przeciwnika przez gardło, a Mago wyskoczył w górę. Wbił jeden sztylet w kark monstrum, a drugim przebił się przez jego czaszkę. Upadł wraz ze stworem na ziemię.
- Mózg – szepnął i zamknął oczy. Był całkowicie wykończony. Usłyszał kroki Carmelli i zmusił się do podniesienia powiek. Spojrzał na leżące niedaleko ciało Maggy. To go zmotywowało do działania. Tropicielka zajęła się dziewczyną, Mago w tym czasie podciął – czysto profilaktycznie – gardło „małej”. Zrobiłby to samo „dużemu”, ale zostało to zrobione trochę wcześniej. Podniósł krzeszącą gałązkę i szybko przepatrzył jaskinię. Znalazł tylko jakiś stary pierścień, cały pokryty rdzą. Mógł mieć ze sto lat.
- Babcia to sprawdzi – szepnął do siebie i schował niegdysiejszą błyskotkę do kieszeni. Wrócił do towarzyszki.
- Ma tylko cztery godziny – szepnęła smutno Carmellia.
- No to migusiem do Mamci Fiary – odparł sarkastycznie niziołek. – Tylko weźmy te ustrojstwa.
Przygotował szelki z liny. Trwało to dłużej niż powinno, gdyż akrobacie nadal dygotały ręce. Założył swoje dzieło większemu potworowi. Przyłożył swój śpiwór do pleców tropicielki i zawiesił na nich przygotowany ładunek. Potem sprawie przełożył wszystko z głównej kieszeni plecaka do kieszeni bocznych, zmiażdżył ramiona i biodra „małej” i zaczął upychać w opróżnionej kieszeni. Carmellia patrzyła na niego zszokowana.
- Wiem, dziwnie to wygląda. Ja ją tylko przenoszę, powiedzmy, na inny wymiar. A musiałem ją uszkodzić, żeby się zmieściła przez to takie… no wiesz, o co chodzi. Przez – zamilkł, szukając słowa – o, przez to – wskazał na górny brzeg komory. – Nie wiem, jak to się nazywa.

Po zapakowaniu towaru zarzucił plecak na ramiona. Carmellia postanowiła nieść „dużego” i Maggy. Skierowali się do wyjścia.
- Po drodze postaram się rozszyfrować te napisy – wskazał na wiszącą u pleców tropicielki istotę. - Podobne były na ścianach, więc nie powinniśmy wiele stracić, zdając się tylko na tą poczwarę. Zresztą to mi przypomina jeden język, który kiedyś rozszyfrowaliśmy ze znajomymi, więc może mi to pomoże.
Chłodny wiatr oznajmił mu, że wyszli z jaskini. I to, co zobaczyli, wcale go nie ucieszyło. Wręcz przeciwnie, przestraszył się bardziej niż przy spotkaniu z potworami…
 
Aveane jest offline