Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-06-2009, 08:24   #2
Aeth
 
Aeth's Avatar
 
Reputacja: 1 Aeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetny
Pierwsze otworzenie oczu było zawsze bolesne - i to "zawsze", choćby nie wiadomo z której strony do problemu podchodzić, autentycznie sprawdzało się w każdym możliwym przypadku. Ledwo którą noc dało się bowiem przespać normalnie. Jeśli nie było to czyjeś uciążliwe chrapanie, to twarde łóżko; jeśli nie hałasy pijackiej balangi, to niesiony przez wiatr pył; jeśli nie pocenie się jak mysz, to marznięcie do szpiku kości. Po nocy, w odwiecznie toczącym się rytmie życia, zawsze zapadał dzień, a każdy taki dzień trzeba było witać będąc ledwo przytomnym z niewyspania. Dało się do tego przyzwyczaić - w końcu dało się do zatrutego powietrza, bliższego zapoznania się z przypadkową kulką w łeb i własnego, tykającego jak bomba zegarowa organizmu, więc jak problemy ze snem miałyby być jeszcze istotne? W przypadku Sky może nawet po części wyjaśniały jej ciągłe worki pod oczami - mało kto w karawanie dobrze ją znał, a już nie sposób było wyobrazić sobie dziewczyny bez nich. Przez całą noc próbowała zapaść w jako-taki sen, zmuszając się do tego wręcz przez usilnie ściskanie powiek, ale mimo wszelkich jej starań przeraźliwy chłód dobierał się do niej niezależnie od tego, w jakiej pozycji by się nie ułożyła. Sama nawet nie wiedziała, czy w końcu choć trochę spała. Dla niej wyglądało to tak, jakby ją ktoś zawiesił na granicy przytomności - słyszała, widziała i czuła, lecz obrazy i wrażenia przeskakiwały jak chciały jeden przez drugi, nie dając możliwości rożróżnienia jawy od snu. Gdy więc po tych wszystkich mękach dziewczyna postanowiła wreszcie otworzyć oczy, było to po prostu bolesne. Przez samą świadomość, że czas na starania się, by zasnąć, na tę noc już bezpowrotnie minął.
Z drugiej strony być może Sky po prostu nie była przyzwyczajona do spędzania nocy pod gołym niebem, kiedy z rana trzeba było wyruszyć hen przed siebie. Albo inaczej - może po prostu już się od tego odzwyczaiła.

Kiedy zatem podniosła się w końcu do pozycji pionowej, wyraz na jej twarzy był nad wyraz zbolały. Zerknęła w stronę kucharzącego Alexa, ale ani się do niego nie uśmiechnęła, ani też nie burknęła gniewnie w reakcji na jego przeraźliwe tłuczenie. Entuzjazm chłopaka zupełnie się jej nie udzielał, ale widać było - po całkowicie obojętnemu spojrzeniu w jej oczach - że zupełnie jej też nie przeszkadzał. Nie spała już zanim jeszcze zaczął swoje poranne rytuały, więc przeprosiny za brutalną pobudkę były w zasadzie tylko formalnością.
Dziewczyna nie traciła czasu na zbędne wylegiwanie się w przemarzniętym śpiworze na twardej i jeszcze bardziej zimnej ziemi. Nie ziewnęła nawet ani pół razu, nim stanęła na nogach i mrużąc niedobudzone oczy rozejrzała się obojętnie po obozie. Zwijając swój śpiwór przez chwilę patrzyła na dziecinny wyścig dwóch braci Dayton, a potem, szybko znudzona ich niepoważnymi wybrykami przeniosła spojrzenie na zmierzającego ku ognisku Craiga. Dało się poznać, że widok jego odsłoniętej muskulatury zupełnie jej nie imponował. Uczestnicy karawany zresztą dobrze już poznali, że jeśli chodziło o Sky, trzeba by chyba zrzucić jej na głowę całe to potrute niebo, by wydobyć z niej choć krztynę zainteresowania. Nikt tego na razie nie próbował, więc pierwsze wrażenie, które przylgnęło do innych na temat dziewczyny, okazało się w sumie dosyć prawdziwe. Powiedzieć, że była osobą, którą niezwykle trudno wyprowadzić z równowagi, nie oddawało jej w pełni honoru - Sky była wręcz ostoją beznamiętności.

Z wyglądu była osobą średniego wzrostu, o prostych włosach koloru blond i szczupłej, proporcjonalnej budowie ciała. Jej oczy, duże, przenikliwe i czarne jak smoła sprawiały wrażenie, jakby były jedyną żywą częścią jej twarzy - często wędrowały to w jedną, to w drugą stronę, kiedy dziewczyna spokojnie lustrowała swym kamiennym spojrzeniem swoje najbliższe otoczenie. Nie wyglądała na nastolatkę, nic też nie świadczyło o jej przekroczeniu trzydziestki, więc bez problemu można jej było dać nieco ponad dwadzieścia lat. Jej przeciętna uroda z pewnością zyskałaby blasku dzięki odpowiedniemu makijażowi, ale coś w jej wyglądzie mówiło, że nawet, gdyby kosmetyki były powszechnie dostępne, Sky i tak trzymałaby się od nich z daleka. Zaciekawienie budziły też jej lekko zakrzywione usta, bo gdy były zamknięte, nadawały jej wiecznie naburmuszonego wyrazu - jak gdyby same z siebie udzielały informacji, że dziewczyna nie była zainteresowana.
Nosiła ze wszech miar zwyczajne ubranie - zwyczajne nawet pod tym względem, że w całym swym istnieniu na oczy nie widziało chyba żelazka. Kiedy już wstała i schowała śpiwór, na podkoszulek bez rękawów nałożyła luźną koszulę w kolorze khaki. Zapięła ją tylko na kilka guzików, ale nawet wtedy dało się poznać, że nie nosiła stanika. Nie, żeby specjalnie miała się czym w tym zakresie pochwalić. Dolna część ubrania - obcisłe spodnie z bawełny i wysokie do kolan buty - zgrabnie podkreślała jej sylwetkę. Nóg Sky długich jednak nie miała, a w biodrach była nieco zbyt płaska, i generalnie, nawet na pierwszy rzut oka, wyglądała na dość kruchą i wątłą. To ostatnie podkreślała też jej stosunkowo blada cera. Wszystko to sprawiało, że można się było zastanowić, co taka wymizerowana dziewczyna robiła jako przewodniczka karawan, ale nikt nie mógł mimo tego zaprzeczyć, że dobrze się na swojej robocie znała.

Uporawszy się ze śpiworem, Sky w milczeniu przysiadła się do śniadania. Wszystko, co wychodziło spod ręki Alexa, choćby to miała być najprostsza w świecie jajecznica, smakowało jak prawdziwe jedzenie, więc chwała należała się chłopakowi za talent. Może i była to zwykła gra na sugestii - gdyby to ona miała zrobić jajecznicę z dokładnie tych samych składników, musiałaby potem zagryzać zęby nie tylko po to, by to wszystko przeżuć - ale w tym przypadku była nad wyraz mile witana. Poranki w karawanie tyle więc miały do siebie, że chociaż dało się je przełknąć. Dosłownie i w przenośni.
Powoli przy ognisku zbierali się pozostali, lecz dziewczyna obrzuciła ich co najwyżej zwykłym spojrzeniem. Wszyscy zdążyli się już przyzwyczaić, że Sky po prostu się nie uśmiechała - nikt, w każdym razie, uśmiechu na jej ustach jeszcze nie zobaczył. Do nikogo - z kilkoma wyjątkami, których akurat przy śniadaniu nie było - nic nie miała; dało się już poznać, że nie szukała zwady i do wszystkiego podchodziła na spokojnie, ale też nie wydawało się, by starała się zawiązywać jakieś przyjaźnie. Milczenie podczas jedzenia po raz kolejny te wrażenia podkreślało.
Mimo tego kolejna wzmianka o pośpiechu Vasqomba obudziła w niej poczucie obywatelskiego obowiązku, które kazało jej rzucić:
- Rozumiem, czemu twojemu ojcu musi się tak spieszyć - nie powiedziała jednak na głos o jutrzejszej dacie - ale ja bym lepiej dmuchała na zimne. To nie są szczególnie bezpieczne okolice, więc jeśli mamy już jechać siedemnastką, zalecałabym ostrożność. Może i do Chamy nie jest tak strasznie daleko, ale sporo się słyszało o napadach na tej trasie.
Więcej wyjaśnień nie udzieliła. Ton jej głosu nie był tak naprawdę przesadnie przejęty - jak gdyby dziewczyna stwierdzała tylko suchy, oczywisty fakt. Przypuszczała bowiem, że jej opinia i tak niewiele w decyzji Vosqomba zmieni, więc chciała po prostu mieć chociaż czyste sumienie.
 
Aeth jest offline