Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-06-2009, 10:38   #1
 
Nightcrawler's Avatar
 
Reputacja: 1 Nightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemu
THE END[Neuroshima] Oczy Boga

Prolog


I spojrzał Pan na pustynię swojego gniewu i zobaczył na niej człowieka. Ze znoju i pyłu zrodzonego pustelnika bez nadziei i wiary. Brnącego w swym grzechu jako i reszta ludzkości, z uporem trzymającego się cienkiej granicy między Niebem a Piekłem. Jednego z wielu ślepców nie dostrzegających próby, jaką stawił przed nimi Pan 30 lat wcześniej...


***
[media]http://www.youtube.com/watch?v=NU7H3zy__os[/media]


Drobiny kurzu wirowały leniwie w snopie słonecznego światła wpadającego przez rozbite okno do pomieszczenia. Potargana szmata – smętna imitacja zasłony - delikatnie nadymała się od podmuchów pustynnego wiatru.

Mężczyzna starał się skupić wzrok na pokruszonych resztkach szkła sterczących z okiennej ramy niczym kły monstrum z koszmarów. Jednak świat do którego właśnie powracał z sennych majaków sam był koszmarem. Koszmarem, który rozpoczął się ponad trzydzieści lat wcześniej i wyrył w świadomości każdej istoty ludzkiej prawdziwe imię Bestii.

Wraz z cichnącym szeptem Tornado do świadomości mężczyzny docierało coraz więcej szczegółów otoczenia. Spróchniały stół, na którym w zakrzepłej kałuży wosku umarła świeczka; kalekie krzesło o trzech brudnych nogach; szafki rozwierające łapczywie swe obwisłe skrzydła drzwiczek w pustym krzyku mrocznego wnętrza. On sam leżał na bezkształtnym brezentowym worze, wypchanym pożółkłą trawą porastającą okoliczne skażone stepy.

Spazmatyczny szloch wstrząsnął ciałem mężczyzny. Wizje utraconej cywilizacji szarzały i odpływały w niebyt pozostawiając go samego wśród gruzu i wszechobecnego rozkładu. Był pewien, że czuje w ustach gorzki smak pyłu zmieszanego z krwią. Gdy przymykał powieki widział wieżowce kruszące się pod naporem niszczycielskiego oddechu atomowej destrukcji; szpitale zapadające się w sobie; szkoły eksplodujące fontannami szkła i tynku; mosty i drogi pękające niczym piszczele nagich szkieletów miażdżone gąsienicami czołgów - machin sterowanych przez elektroniczny umysł, który sami stworzyli. Niczym zamek z piasku cały świat rozwiewał się przed nim w wirującą trąbę szkarłatnego, skażonego pyłu.

W tym momencie nie był nawet w stanie określić czy daleki odgłos burzy i miarowy szum deszczu był tylko resztką narkotycznej wizji, czy rzeczywistością - kwaśną plwociną skażonej atmosfery.
– Nawet Niebo opluwa nas za nasze grzechy – pomyślał gdy kolejne łzy ryły ślad na jego brudnej twarzy.

Powoli uniósł głowę znad barłogu. Tłuste strąki włosów opadły mu na plecy, gdy wsparł ciało na łokciach. Jęknął cicho prostując się do pozycji siedzącej. Podkulił pod siebie nogi i obejmując je rękami przytulił czoło do kolan. Przez chwilę łkał jeszcze cicho, nieznacznie kołysząc się w przód i w tył.

Szum deszczu przeradzał się w metaliczny klekot - odległy chrzęst łożysk i trybów - metalu trącego o metal. Mężczyzna zerwał się z posłania. Bladą twarz wykrzywił grymas strachu. Chwiejnym krokiem dopadł ściany i przylgnął spoconymi plecami do butwiejącego drewna. W uszach słyszał własny dudniący oddech. Skronie pulsowały napiętymi żyłami. Niczym wielki robak mężczyzna podpełzł do okna i nieznacznie wychylił głowę by omieść wzrokiem okolicę. Prawie natychmiast upadł na podłogę zakrywając w panice usta obiema dłońmi…


***

I wejrzał Pan w myśli tego, którego imię było Wojna i zasmucił się ogromem cierpień i katuszy, które przepełniały jego algorytmy. Machiny zrodzone z trzewi Bestii niszczycielską mocą przetaczały się po dawnej domenie Jego ludu. Tak oto Dziecię zwróciło się przeciw własnym stwórcom jako i oni odwrócili się od Ojca swego. Kaźń zrodzona z ich własnej krótkowzroczności trwać miała póki wreszcie nie padną na kolana żałując swego występku. Póki co jednak Dzieci trwały w grzechu, niczym robactwo pożerające padlinę, nie znając żalu.

Odwrócił więc Pan wzrok od tego padołu i pozwolił by Bestia wypatrzyła jego dzieło na własne podobieństwo.


***

Ojciec i syn stali na wzgórzu spoglądając w dół na mechaniczne oddziały wkraczające na teren zrujnowanego miasteczka. Obaj odziani byli w ciemne płaszcze dokładnie okrywające ich ciała. Kaptury odrzucili na plecy, wystawiając na słońce oblicza o nienaturalnym odcieniu kredy. Wyższy spoglądał ze spokojem na niszczejące w dole zabudowania poprzez czerwoną soczewkę zamontowaną w lewym oczodole. Drugi, młodszy, zagryzając blade usta lustrował oddziały żółtymi oczami kota.

Tuż za połyskującymi metalicznie owadzimi robotami podążała zwarta grupa istot na pierwszy rzut oka przypominających ludzi. Jednak w porównaniu z kilkunastoma ażurowymi maszynami druga grupa przypominała tępe, ociężałe stado krów. Wzbijając tabuny kurzu zwaliste istoty o zbyt małych w porównaniu z przerostem masy mięśniowej w pozostałych partiach ciała, pomarszczonych główkach powarkiwały na siebie, ciągle się szturchając i ścierając w marszu. Pod ich nogami zwinnie przebiegały dzieci, o wydłużonych niczym u małp górnych kończynach. W kurzu wzbijanym przez ich, najczęściej bose, stopy co chwila pobłyskiwał jakiś metaliczny korpus. Na swój groteskowy sposób wyglądało to jakby mechaniczne pasterskie psy zaganiały swe zmutowane owieczki w odpowiednim kierunku.

Uważny obserwator mógł dostrzec, iż zarówno „dzieci” jak i dorosłe osobniki tego nienaturalnego stada co rusz błyskały stalowymi pazurami. Dodatkowo wśród większych egzemplarzy dało się zauważyć mechaniczne ingerencje w ciało. Jedni mieli błyszczące w słońcu metalowe kończyny, innym z brzuchów na kształt odsłoniętych jelit sterczały druty, zwoje kabli i drgające rury. Praktycznie każdy z nich nosił stalowe naramienniki i posklecane z kawałków blach prowizoryczne pancerze.

Niespodziewanie jeden z większych mutantów przystanął i zaczął łapczywie wciągać powietrze przez nozdrza. Po chwili roztrącając towarzyszy ruszył w stronę jednego z budynków stojących nieopodal trasy ich przemarszu. Przekrzywiając głowę na modłę zaciekawionego psa węszył zawzięcie, z każdym wielkim krokiem zbliżając się nieubłaganie do budynku.

W tym momencie od stada oderwał się mały metalowy cylinder na pajęczych nogach i popędził w stronę oddalającego się stwora, wydając ostrzegawcze piski. Olbrzym jednak nie zwracając uwagi na rosnące natężenie elektronicznego wizgu blaszanego owada brnął dalej w stronę odrapanego z tynku budyneczku. Mechaniczny pasterz wyminął go w pędzie i zagrodził mu drogę, wysuwając z cylindrycznego tułowia niewielki pręt zakończony różkami, pomiędzy którymi przeskoczyła elektryczna iskra.

Stojący na wzniesieniu młodszy mężczyzna wzdrygnął się gdy ujrzał niewielkiego robocika próbującego zapędzić człekokształtną górę mięśni z powrotem do stada. Już miał ruszyć zboczem w kierunku resztek osady, gdy jego towarzysz z nienacka zagrodził mu drogę wysuniętą spod płaszcza ręką. Chłopak spojrzał na niego ze zdziwieniem, lecz wyższy mężczyzn nie odwzajemnił jego wzroku. Wpatrując się wciąż przed siebie pokręcił tylko przecząco głową.

W milczeniu obaj obserwowali jak olbrzymi mutant smagany po umięśnionych łydkach elektrycznym pastuchem robota z ociąganiem powraca do idącego stada.


***

Skulony w kącie budynku ćpun rozdrapywał w panice szarą glinianą masę, którą kiedyś łatał dziurę w ścianie. Wciąż przed oczami miał widok wielkiej szarej masy mięśni kroczącej złowrogo w stronę jego legowiska i węszącej jak pies gończy. A przecież tylko wyjrzał, zdziwiony posykiwaniami i chrząknięciami dochodzącymi z zewnątrz. Był pewien, że olbrzym nie mógł go dostrzec. Jednak teraz już wierzył w opowieści o zwierzęcych instynktach tych stworów.

Mężczyzna wiedział, że musi uciekać, bo druga taka okazja może się nie powtórzyć. Gdy tylko glina ustąpiła przecisnął się przez otwór, szorując brzuchem po ziemi pełzł niczym robak przez pył i gruzy. Byle jak najdalej od potwornego stada.

Co chwila przystawał, rozpłaszczając się na ziemi, nasłuchując w napięciu. Gdy upewniał się, że żadne ze stworów nie podąża za nim ruszał z mozołem w dalszą drogę.

Dopiero gdy po prawie godzinie dopełzł na skraj zrujnowanego parku miejskiego odważył się unieść głowę z brudu. W tej chwili wydało mu się, że miedzy budynkami błysnął metalicznie jakiś przedmiot. Skupił wzrok na miejscu, gdzie zauważył niepokojący ruch, lecz nie zauważył już śladu wrogiej maszyny. Drżącą dłonią otarł pot z czoła i splunął na ziemie.
- Pewno coś mi się przywidziało – sapnął do siebie i wstał lustrując okolice.

Jak okiem sięgnąć wszędzie majaczyły tylko smętne resztki odrapanych z tynku budynków. Wkoło puste oczodoły okien spoglądały na niego nieprzeniknioną ciemnością zza powybijanych szyb i wypadających okiennic. Po przeciwnej stronie skweru pełnego wyschniętych kikutów wierzb, stało samotnie jedyne nie zawalone piętra szkoły podstawowej. Okna w jej murze szeleściły na wietrze powyginanymi plastikowymi żaluzjami. Prócz tego jedynego dźwięku wokół panowała martwa cisza. Jakby cały świat wstrzymał oddech w oczekiwaniu na nieuniknione. Nic się jednak nie działo.

Mężczyzna ruszył pochylony, okrążając park w stronę hali starego supermarketu. Gdy dopadł do pofalowanej blachy, która opadła z dachu budynku, rozejrzał się na wszystkie strony, potem wychylił zza rogu i zlustrował pustynną okolice. Nigdzie nie było ani śladu ani mechanicznych wojowników, ani stada potworów. Za jego plecami, górując nad resztkami miasteczka, majaczyło puste wzgórze. Jedno z pierwszych znaczących zalążek ciągnących na horyzoncie Gór Skalistych.

Uspokojony widokiem pustelnik odetchnął z ulga i ruszył lekkim truchtem na południowy – wschód – nieznacznie w stronę gór.
Nie miał zamiaru wracać już do swojego leża. Nie chciał nawet się odwracać. Wciąż czuł strach, jaki ścisnął jego trzewia na widok wielkiego mutanta i stada potworów. Nie chciał nawet o tym myśleć. Czuł jednak, że musi ostrzec okoliczne wsie. Ruszył szybciej nie oglądając się za siebie.

Nie zauważył więc naturalnie, jak chwilę później niewielki robot wygrzebał się z gruzu i na pajęczych nóżkach ruszył w ślad za nim…




Wstęp


Słońce leniwie wypełzło znad zboczy Sangre De Christo, zalewając porośniętą kępkami pożółkłej trawy i rachitycznymi drzewkami równinę chorobliwym szkarłatem. Pomimo letniej pory w kotlinach między Górami Skalistymi z rana panował przenikliwy ziąb. Skuleni wokół kilku niewielkich ognisk uczestnicy karawany dygotali z zimna. Dwaj stojący na warcie mężczyźni przeciągali się ziewając i wystawiając twarze na pierwsze ciepłe promienie brzasku.


Mortimer Vasqomb rozgarnął poły starego brezentowego namiotu i ziewnąwszy podrapał się leniwie po wydatnym brzuchu, skrywanym dyskretnie w połach przybrudzonej flanelowej koszuli. Wciągnął rześkie powietrze w płuca i zapiał pas w zielonych bojówkach, których nogawki luźno wpuścił w wysokie, w tym momencie rozwiązane buciory. Tuż za jego szerokimi plecami z namiotu wychynął jego syn Alex, niosąc w rękach niewielką skrzynkę, na której spoczywała ogromna, wysłużona patelnia. Chorobliwie wręcz chudy dziewiętnastolatek o bujnej blond czuprynie był ubrany podobnie jak ojciec z tym, że koszula i spodnie wisiały na nim niczym zgrzebny wór na strachu na wróble. Nie czekając na nic ruszył śpiesznie w stronę największego z ognisk. W karawanie pełnił rolę kucharza – i było to jedno z niewielu zadań w których sprawdzał się anemiczny młodzik.


Vasqomb patrzył w ciszy na truchtającego syna i uśmiechnął się pod nosem. Wiedział, że ta praca sprawia młodemu radość i cieszył się jego entuzjazmem. Gdy Alex kucnął przy ognisku rozkładając prowiant, handlarz zlustrował swój dobytek.

Tuż przy namiocie stała stara wojskowa ciężarówka – chluba Mortimera - na której woził najcenniejsze towary oraz radiostację. Tuż obok, niczym spasiony knur, spoczywał obładowany po brzegi pick-up Eda Barnackie. Choć stary Ed był świetnym monterem na starość zaczął składować na pace swojego wysłużonego Dodge’a nieprzebrane masy śmiecia, złomu i przeróżnych części niewiadomego pochodzenia. Gdy jednak ktoś zwracał mu na to uwagę, z powagą odpowiada, że wszystko to kiedyś na pewno do czegoś mu się przyda, a rdza to tylko taki stan przejściowy. Sam Mortimer wychodził z założenia, że lepiej mieć więcej niż później biadolić, więc nie ograniczał kolekcji staruszka, póki ten nie wrzucał nic do jego własnej ukochanej sześciokołówki.

Kawałek dalej, zwinięty na kocu przy swoim motorze, spał Kot – czerwonoskóry z plemienia Cheyennów. Choć ciężko czasem było się z nim dogadać, to domorosły szaman znał się jak nikt na tytoniu, wszelkiego rodzaju ziołach i maściach naturalnego pochodzenia, a także, o dziwo, na posługiwaniu się Magnum, którego wypieszczony egzemplarz nosił w kaburze na prawym udzie.


Tuż obok jednośladu rozstawiła swój namiocik Lila Cox i jej milczący brat Craig. Sprytna dziewczyna zarabiała głównie na gladiatorskich walkach brata, ale miała też pokaźny zestaw książek i płyt, którymi handlowała lub wymieniała na inne, gromadząc wiedzę z dziedziny geografii i historii Stanów. Była też pomocą kuchenną i okazjonalnie oferowała ukojenie zmysłów i upojną noc u swego boku, co okazywało się dość intratnym, acz krótkotrwałym biznesem w mniejszych mieścinach. Abstrakcyjnego wizerunku tej dwójki dopełniał zaparkowany opodal niewielki japoński samochodzik terenowy o barwie brudnego fioletu, za którego kierownicą zwykle zasiadał zwalisty gladiator.

Zaraz za namiotem przy ognisku spał jeden z trzech braci Dayton – Bill. Dwaj pozostali – Max i Gert - pełnili w tym momencie wartę, choć widok młodego Vasqomba zmierzającego ku centralnemu ognisku sprawił, że rośli ochroniarze ruszyli jego śladem węsząc okazje do wyżerki. Przy ognisku Daytonów swoje posłanie miał również Manni - metys z zacięciem do tropienia i pozbywania się zmutowanego ścierwa, oraz ochroniarz o czujnych oczach, silnie kontrastujących z zabiedzoną twarzą - Jedediasz.

Dodatkową obstawę stanowili Rocket i Pyro, dwóch postrzelonych gangerów, których Mortimer przygarnął po tym jak Hell Angels rozsmarowali po asfalcie resztę ich gangu. Nie był to jednak zupełnie akt miłosierdzia ze strony handlarza. Za ciepłą strawę i jaki taki wikt Rocket opiekował się całą karawaną zza kółka swojego lekkiego, zwrotnego Buggie; Pyro zaś nie dość, że potrafił sprawić by prawie każdy silnik ruszył na dowolnej cieczy, to jeszcze robił wyśmienitą amunicję i z wprawą używał wysłużonego Garanda.

Ostatnimi czasy do drużyny dołączyła przewodniczka świetnie znająca okolice Vegas – Sky Larivero. Dodatkową zaletą dziewczyny była wszechstronna wiedza medyczna i, co najważniejsze, wprawa w jej używaniu w nieprzyjaznym terenie. Mortimer był bardzo zadowolony, że udało mu się namówić ją na współpracę, liczył bowiem w duchu także na to, że dzięki Sky wreszcie dotrze w okolice miasta neonów, a także nawiąże tam nowe kontakty handlowe.

Wiele nadziei wiązał też z upartą MJ. Choć zamknięta w sobie, z łatwością uruchomiła jego starą radiostację, a na dodatek potrafiła ją tak ustawić, że na ogół nim dotarli do jakiejś większej osady już wiedzieli kto nią trzęsie i gdzie unikać kłopotów. Prócz tego znała się na ciężkim sprzęcie, więc Vasqomb mógł wreszcie odpocząć dając jej od czasu do czasu poprowadzić swoją ciężarówkę.

O tak, handlarz miał wrażenie, że wreszcie los się do niego uśmiechnął; szczególnie, że pod Denver wymienił sporo medykamentów na broń i amunicję, a w Peublo sporo oszczędził na zakupie warzyw, ziaren, a także lżejszej mechaniki. Wystarczyło tylko przejść Góry Skaliste by upłynnić z zyskiem towary na terenach Hegemoni i okolic Vegas. Choć nie miał na razie ochoty zapuszczać się do miasta neonów miał nadzieje, że okolica obfitować będzie w tańsze prochy i Tornado. Życie powojennych Stanach było nieubłagane, a dobry handlarz musiał szukać każdego towaru, na który był zbyt. Choć Mort sam nie przepadał za narkotykami wiedział, że aktualnie grafitowe tabletki były dużo warte, tak samo jak wszelkiej maści leki na każdą możliwą chorobę.

Lila Cox drobna osiemnastolatka o kruczoczarnych włosach i naiwnym wyrazie twarzy, z zasady nie przyjmowała w swoim namiocie nikogo prócz klientów. Dlatego też dwie pozostałe kobiety należące do karawany musiały zadowolić się uprzywilejowanym miejscem przy centralnym ognisku. Choć opatulone kocami i zapięte w śpiworach, Sky i MJ czuły zbyt wolno ulatniający się chłód przemijającej nocy. Nagła fala ciepła bijąca od podsyconego ogniska sprawiła, że dziewczyny rozprostowały zziębnięte członki i przysunęły się bliżej ognia. Jednak dopiero pierwsze stuknięcia drewnianej łyżki o metalową patelnię sprawiły, że otworzyły oczy. Po przeciwnej stronie płonących drew siedział po turecku Alex Vaqomb. Już chwile wcześniej rozłożył nad ogniem metalowe rusztowanie i powoli wbijał na patelnie świeże jajka. Przy jego nodze ułożone w równe piramidki na drewnianych tacach spoczywały kromki chleba.

Młodzik uśmiechnął się do kobiet i nie przerywając pichcenia powiedział wesoło:
- Przepraszam, że tak bezczelnie budzę, ale słonko już wstało i czas na śniadanie ! – spojrzał stronę ojca, który właśnie sprawdzał wiązania brezentowej płachty okrywającej pakę ciężarówki.
- Tatko chce wyruszać jak najwcześniej, ma nadzieje szybko przeprawić się przez Góry i dotrzeć do tej całej Hegemonii…-


Choć faktycznie mieli się znaleźć u progu Arizony Sky wiedziała, że okoliczne osady tak naprawdę nie czują się specjalnie związane ani z Szarymi mundurami Generała Bano, ani z mieszkańcami Utah czy tym bardziej mafijnymi rodzinami z Vegas. Choć w tych okolicach zdarzały się napady meksykańskich Banditos, to równie często grabieży i rozbojów dokonywały tutaj „białe” gangi. Trochę martwił ją więc fakt, że stary Vasqomb uparł się by przeprawiać się przez góry starą droga numer 17 zamiast nadłożyć kilka dni drogi i przejść bezpieczniejszymi kotlinami. Jednak handlarz wierzył tak w jej umiejętności, jak i w zwiad prowadzony przez Rocketa; a widać przy tym było, że zależy mu by jak najszybciej znaleźć się na zachodzie.

Kawałek dalej przy mniejszym z ognisk ze snu wybudzali się Manni, Jedediasz i Bill Dayton; głównie za sprawą najstarszego z braci – Maxa, który to podbiegł do posłań pozostałej trójki i ryknął nad uchem młodszego brata: Ruszże dupsko patałachu, bo ci zjemy cały przydział dzisiejszej paciai! – po czym rzucił się pędem w stronę większego ogniska. Bil zerwał się na równe nogi i po chwilowej panicznego szamotania z zapiętym i owiniętym wokół ciała kocem i śpiworem ruszył pościg za drugim mężczyzną. Nikogo nie dziwiło już zachowanie osiłków, szczególnie, że średnia wieku tej trójki wynosiła 21 lat – najstarszy Gert miał 24, Max 21 a najmłodszy Bill zaledwie 17 lat. W sytuacjach kryzysowych jednak bracia Dayton wykazywali zadziwiające wręcz opanowanie i umiejętności strzeleckie.

Manni, który wraz z Billem pierwszą część nocy spędził na warcie wstając z własnego posłania zauważył jak z niewielkiego namiotu tuż obok wysuwa się powoli półnaga olbrzymia postać Graiga Cox’a. Musiał przyznać, że przy łysym olbrzymie większość mężczyzn w karawanie wyglądała niepozornie. Gladiator, który jako członek rodziny mógł z rzadka nocować w namiocie młodszej siostry, skinął Łowcy głową i w samych spodniach ruszył po śniadanie, które zawsze z porażającym spokojem dostarczał do azylu Lili. Zazwyczaj zaraz po tym wychodził przed namiot, by zrobić krótką rozgrzewkę.



 
__________________
Sanguinius, clad me in rightful mind,
strengthen me against the desires of flesh.
By the Blood am I made... By the Blood am I armoured...
By the Blood... I will endure.

Ostatnio edytowane przez Nightcrawler : 05-07-2009 o 07:49.
Nightcrawler jest offline  
Stary 29-06-2009, 08:24   #2
 
Aeth's Avatar
 
Reputacja: 1 Aeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetny
Pierwsze otworzenie oczu było zawsze bolesne - i to "zawsze", choćby nie wiadomo z której strony do problemu podchodzić, autentycznie sprawdzało się w każdym możliwym przypadku. Ledwo którą noc dało się bowiem przespać normalnie. Jeśli nie było to czyjeś uciążliwe chrapanie, to twarde łóżko; jeśli nie hałasy pijackiej balangi, to niesiony przez wiatr pył; jeśli nie pocenie się jak mysz, to marznięcie do szpiku kości. Po nocy, w odwiecznie toczącym się rytmie życia, zawsze zapadał dzień, a każdy taki dzień trzeba było witać będąc ledwo przytomnym z niewyspania. Dało się do tego przyzwyczaić - w końcu dało się do zatrutego powietrza, bliższego zapoznania się z przypadkową kulką w łeb i własnego, tykającego jak bomba zegarowa organizmu, więc jak problemy ze snem miałyby być jeszcze istotne? W przypadku Sky może nawet po części wyjaśniały jej ciągłe worki pod oczami - mało kto w karawanie dobrze ją znał, a już nie sposób było wyobrazić sobie dziewczyny bez nich. Przez całą noc próbowała zapaść w jako-taki sen, zmuszając się do tego wręcz przez usilnie ściskanie powiek, ale mimo wszelkich jej starań przeraźliwy chłód dobierał się do niej niezależnie od tego, w jakiej pozycji by się nie ułożyła. Sama nawet nie wiedziała, czy w końcu choć trochę spała. Dla niej wyglądało to tak, jakby ją ktoś zawiesił na granicy przytomności - słyszała, widziała i czuła, lecz obrazy i wrażenia przeskakiwały jak chciały jeden przez drugi, nie dając możliwości rożróżnienia jawy od snu. Gdy więc po tych wszystkich mękach dziewczyna postanowiła wreszcie otworzyć oczy, było to po prostu bolesne. Przez samą świadomość, że czas na starania się, by zasnąć, na tę noc już bezpowrotnie minął.
Z drugiej strony być może Sky po prostu nie była przyzwyczajona do spędzania nocy pod gołym niebem, kiedy z rana trzeba było wyruszyć hen przed siebie. Albo inaczej - może po prostu już się od tego odzwyczaiła.

Kiedy zatem podniosła się w końcu do pozycji pionowej, wyraz na jej twarzy był nad wyraz zbolały. Zerknęła w stronę kucharzącego Alexa, ale ani się do niego nie uśmiechnęła, ani też nie burknęła gniewnie w reakcji na jego przeraźliwe tłuczenie. Entuzjazm chłopaka zupełnie się jej nie udzielał, ale widać było - po całkowicie obojętnemu spojrzeniu w jej oczach - że zupełnie jej też nie przeszkadzał. Nie spała już zanim jeszcze zaczął swoje poranne rytuały, więc przeprosiny za brutalną pobudkę były w zasadzie tylko formalnością.
Dziewczyna nie traciła czasu na zbędne wylegiwanie się w przemarzniętym śpiworze na twardej i jeszcze bardziej zimnej ziemi. Nie ziewnęła nawet ani pół razu, nim stanęła na nogach i mrużąc niedobudzone oczy rozejrzała się obojętnie po obozie. Zwijając swój śpiwór przez chwilę patrzyła na dziecinny wyścig dwóch braci Dayton, a potem, szybko znudzona ich niepoważnymi wybrykami przeniosła spojrzenie na zmierzającego ku ognisku Craiga. Dało się poznać, że widok jego odsłoniętej muskulatury zupełnie jej nie imponował. Uczestnicy karawany zresztą dobrze już poznali, że jeśli chodziło o Sky, trzeba by chyba zrzucić jej na głowę całe to potrute niebo, by wydobyć z niej choć krztynę zainteresowania. Nikt tego na razie nie próbował, więc pierwsze wrażenie, które przylgnęło do innych na temat dziewczyny, okazało się w sumie dosyć prawdziwe. Powiedzieć, że była osobą, którą niezwykle trudno wyprowadzić z równowagi, nie oddawało jej w pełni honoru - Sky była wręcz ostoją beznamiętności.

Z wyglądu była osobą średniego wzrostu, o prostych włosach koloru blond i szczupłej, proporcjonalnej budowie ciała. Jej oczy, duże, przenikliwe i czarne jak smoła sprawiały wrażenie, jakby były jedyną żywą częścią jej twarzy - często wędrowały to w jedną, to w drugą stronę, kiedy dziewczyna spokojnie lustrowała swym kamiennym spojrzeniem swoje najbliższe otoczenie. Nie wyglądała na nastolatkę, nic też nie świadczyło o jej przekroczeniu trzydziestki, więc bez problemu można jej było dać nieco ponad dwadzieścia lat. Jej przeciętna uroda z pewnością zyskałaby blasku dzięki odpowiedniemu makijażowi, ale coś w jej wyglądzie mówiło, że nawet, gdyby kosmetyki były powszechnie dostępne, Sky i tak trzymałaby się od nich z daleka. Zaciekawienie budziły też jej lekko zakrzywione usta, bo gdy były zamknięte, nadawały jej wiecznie naburmuszonego wyrazu - jak gdyby same z siebie udzielały informacji, że dziewczyna nie była zainteresowana.
Nosiła ze wszech miar zwyczajne ubranie - zwyczajne nawet pod tym względem, że w całym swym istnieniu na oczy nie widziało chyba żelazka. Kiedy już wstała i schowała śpiwór, na podkoszulek bez rękawów nałożyła luźną koszulę w kolorze khaki. Zapięła ją tylko na kilka guzików, ale nawet wtedy dało się poznać, że nie nosiła stanika. Nie, żeby specjalnie miała się czym w tym zakresie pochwalić. Dolna część ubrania - obcisłe spodnie z bawełny i wysokie do kolan buty - zgrabnie podkreślała jej sylwetkę. Nóg Sky długich jednak nie miała, a w biodrach była nieco zbyt płaska, i generalnie, nawet na pierwszy rzut oka, wyglądała na dość kruchą i wątłą. To ostatnie podkreślała też jej stosunkowo blada cera. Wszystko to sprawiało, że można się było zastanowić, co taka wymizerowana dziewczyna robiła jako przewodniczka karawan, ale nikt nie mógł mimo tego zaprzeczyć, że dobrze się na swojej robocie znała.

Uporawszy się ze śpiworem, Sky w milczeniu przysiadła się do śniadania. Wszystko, co wychodziło spod ręki Alexa, choćby to miała być najprostsza w świecie jajecznica, smakowało jak prawdziwe jedzenie, więc chwała należała się chłopakowi za talent. Może i była to zwykła gra na sugestii - gdyby to ona miała zrobić jajecznicę z dokładnie tych samych składników, musiałaby potem zagryzać zęby nie tylko po to, by to wszystko przeżuć - ale w tym przypadku była nad wyraz mile witana. Poranki w karawanie tyle więc miały do siebie, że chociaż dało się je przełknąć. Dosłownie i w przenośni.
Powoli przy ognisku zbierali się pozostali, lecz dziewczyna obrzuciła ich co najwyżej zwykłym spojrzeniem. Wszyscy zdążyli się już przyzwyczaić, że Sky po prostu się nie uśmiechała - nikt, w każdym razie, uśmiechu na jej ustach jeszcze nie zobaczył. Do nikogo - z kilkoma wyjątkami, których akurat przy śniadaniu nie było - nic nie miała; dało się już poznać, że nie szukała zwady i do wszystkiego podchodziła na spokojnie, ale też nie wydawało się, by starała się zawiązywać jakieś przyjaźnie. Milczenie podczas jedzenia po raz kolejny te wrażenia podkreślało.
Mimo tego kolejna wzmianka o pośpiechu Vasqomba obudziła w niej poczucie obywatelskiego obowiązku, które kazało jej rzucić:
- Rozumiem, czemu twojemu ojcu musi się tak spieszyć - nie powiedziała jednak na głos o jutrzejszej dacie - ale ja bym lepiej dmuchała na zimne. To nie są szczególnie bezpieczne okolice, więc jeśli mamy już jechać siedemnastką, zalecałabym ostrożność. Może i do Chamy nie jest tak strasznie daleko, ale sporo się słyszało o napadach na tej trasie.
Więcej wyjaśnień nie udzieliła. Ton jej głosu nie był tak naprawdę przesadnie przejęty - jak gdyby dziewczyna stwierdzała tylko suchy, oczywisty fakt. Przypuszczała bowiem, że jej opinia i tak niewiele w decyzji Vosqomba zmieni, więc chciała po prostu mieć chociaż czyste sumienie.
 
Aeth jest offline  
Stary 29-06-2009, 18:09   #3
 
Ribesium's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znany
Noc była ciężka. W sumie każda noc następująca po wydarzeniach w Denver nie należała do łatwych. I nie chodziło bynajmniej o problemy z zasypianiem czy insomnię. MJ ostatnimi czasy spała jak kamień. Zasypiała natychmiast, a sen miała ciężki jak z ołowiu. Chyba jedynie potężny wybuch byłby w stanie ocucić ją w środku nocy. Mimo, że spała twardo i stosunkowo długo, wstawała wykończona. Poza jako taką regeneracją ciała noc dostarczała nowych bodźców psychicznych, z którymi dziewczyna nie mogła się uporać. Doszło do tego, że zaczęła bać się nocy. Każdą przegraną walkę ze zmęczeniem uznawała za porażkę. Naprawdę starała się nie myśleć, wyciszyć, lub chociaż zwrócić galopujące myśli na inne tory. Bezskutecznie. Każdą noc okupowała niezmiernym cierpieniem psychicznym połączonym z koszmarami – tak realnymi i pełnymi detali, że zaczęły się jej mieszać z rzeczywistością. Co noc dręczył ją ten sam sen. Denver. Tim padający pod ostrzałem mutantów. Jak w zwolnionym tempie widziała osuwającego się żołnierza, podziurawionego jak sito, w ostatnim odruchu zwracającego pełną cierpienia twarz w jej kierunku. I ona – stojąca bez ruchu, z nogami, które ciężkie jak z betonu odmówiły jej posłuszeństwa. Z gardła chciał się wydobyć krzyk, lecz raptem i głos ją zawiódł. Zamiast rzucić się w jego kierunku, odciągnąć zakrwawione ciało na bok, opatrzyć go, tak, jak to zrobiła już kiedyś… zamiast tego stała otępiała, nie wierząc własnym oczom, odrętwiała, niema, bezwolna… bezużyteczna… Nie była w stanie się ruszyć, odezwać, zapłakać, mrugnąć… Czuła tylko, jak raptem świat wiruje wokół i powietrze uchodzi z płuc. Świat zrobił się ciemny i upadła nieprzytomna na glebę, parę metrów od ciała przyjaciela. Nie wiedziała po jakim czasie doszła do siebie. Gdy otworzyła oczy wszystko było tak jak przed omdleniem. Z tym, że dużo bardziej przerażające i realne. Ciało Tima leżało cały czas w tym samym miejscu, krew wokół zdążyła zakrzepnąć. MJ jak automat pochowała zwłoki i nie oglądając się ruszyła przed siebie, aż napotkała karawanę Mortimera. Przygarnął ją, nie zadając zbędnych pytań. Zresztą, pytanie i tak nic by nie zmieniło. Czasu się nie cofnie, a obecnie nie było chyba na ziemi nikogo, kto nie miałby jakiejś traumatycznej przeszłości. Dziewczyna starała się dużo pracować i mało myśleć. A także ograniczać sen do minimum, co jednak jej się nie udawało. Również tej nocy koszmar powrócił. MJ na nowo przeżywała sceny, obrazy, odgłosy, niemal namacalnie czuła ból jaki Tim musiał znosić na chwilę przed skonaniem… Za każdym razem próbowała we śnie zmienić bieg wydarzeń. Ocalić go, zginąć zamiast niego… Wszystko nadaremne. W jej uszach zadźwięczała kanonada strzałów.

Dziewczyna otworzyła gwałtownie oczy. Obudziła się na czas – dosłownie sekundy dzieliły ją od widoku, który tak ją przerażał. Tej nocy jednak się udało. Wybawcą okazał się Alex – łomocząc zawzięcie garami nieświadomie zaoszczędził jej jednej nocy cierpienia. MJ wyprostowała się w śpiworze. W uszach słyszała dudnienie własnego serca. Sięgając prawą ręką lewego nadgarstka zmierzyła sobie puls. Arytmia. Nic nowego. To, że ostatnimi czasy się nasiliła i powróciła ze wzmożoną siłą wraz z napadami lękowymi nie było niczym dziwnym biorąc pod uwagę ostatnie przeżycia. Starając się oddychać głęboko i równo MJ wysunęła się ze śpiwora. Na koszulę na ramiączkach założyła czarny półgolf i podwinęła jego rękawy. Brązowa skórzana kurtka leżała tuż obok. Zielone, luźne bojówki i czarne glany dopełniły wizerunku. Dziewczyna nawet nie trudziła się, by się uczesać. Mocno wycieniowane włosy same układały się jak chciały, tworząc niechlujny i zadziorny wizerunek. Wygląd chłopczycy nadawał jej pewności siebie i sprawiał, że jej drobna, słodka twarz o dużych brązowych oczach wyglądała na bardziej bezczelną. Mocny makijaż oka i czarny labret w brodzie również nadawały charakteru. Dziewczyna dała się już poznać ekipie jako pyskata, nie szczędząca przekleństw osoba. Gdy nikt jej nie prowokował siedziała cicho. Kiedy jednak któryś z szowinistów starał się ją zdenerwować głupim gadaniem, odpowiadała bez namysłu. Szczerze mówiąc faceci okropnie ją wkurzali. A już palący faceci w szczególności. Większość z nich nauczyła się już, że przy MJ się nie pali. Inaczej grozi to konsekwencjami natury werbalnej lub, w razie konieczności, fizycznej. Na szczęście tytoń był towarem unikatowym, wobec czego MJ rzadko kiedy miała okazję wyrażać swoje dosadne poglądy w tej kwestii. Odrobinę szacunku żywiła jedynie do Mortimera. Wdzięczna za przygarnięcie, starała się nie sprawiać mu ciężaru ani zawodu. Nie znaczyło to, że nie trwała w swoim uporze i przekonaniu, że jeśli coś ma być dobrze zrobione, zrobi to sama. Ogólnie rzecz biorąc integrowała się mało. Nie przyszła tu by zaprzyjaźniać się z tymi ludźmi. W sumie przyjaźń była ostatnią rzeczą jakiej teraz pragnęła. Jedyne na czym jej zależało to pogrążyć się w pracy. I zapomnieć.

Składając swój śpiwór rozejrzała się po obozowisku. Większość była już na nogach. Blondzia obok niej wydawała się równie znudzona i nieprzystępna. I dobrze, przynajmniej nie obnosiła się ze swoją urodą (z której nie wiadomo, czy nie zdawała sobie sprawy, czy też zwyczajnie jej nie eksponowała... zresztą, kogo to obchodzi). Bracia Dayton jak zawsze wyczyniali jakieś totalnie bezsensowne i dziecinne gonitwy, co było miejscami nawet zabawne. O ile głupota bywa zabawna.

MJ przeciągnęła się aż poczuła chrupnięcie w kręgosłupie. Był to znak, że wystarczy porannej gimnastyki. Jak na dwudziestoczterolatkę nie grzeszyła kondycją. Na wzmiankę Alexa o Hegemonii skrzywiła się. Nie po to stamtąd uciekała, by teraz jak gdyby nigdy nic wracać na stare śmieci. Jedna trauma goniła drugą i im bardziej starała się uciec od przeszłości tym bardziej ta starała się ją dogonić.

"Jak to było? The past will catch you up as you run faster?" – przypomniała sobie słowa jednej z ulubionych piosenek. Chętnie odsłuchałaby ten fragment, ale nie było czasu na słuchanie płyt. Postanowiła, że przy najbliższej okazji pogada z Mortimerem o swoim dalszym udziale w wyprawie. Zdecydowanie NIE BĘDZIE wracać do Hegemonii.

- Co tam pichcisz młody? – uśmiechnęła się do Alexa. Oczy jednak pozostały zimne.
 

Ostatnio edytowane przez Ribesium : 29-06-2009 o 18:17.
Ribesium jest offline  
Stary 01-07-2009, 20:06   #4
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Manni zbudził się, kiedy tylko jego czujne ucho wykryło poruszenie wśród członków konwoju. Leżał nadal nieruchomo, nieopodal ogniska Daytonów, udając, że dalej śpi. Nie działo się nic złego, więc nie musiał się zrywać. Tym razem przypadło, że pełnił wieczorną wartę wraz z Rocketem, dlatego, teraz wolał sobie odpocząć. Resztki ogniska przyjemnie ogrzewały ciało. Mimo, że przykrył się ciepłym kocem, to jednak pustynne noce dawały się we znaki chłodem. Był to jednak jeden z pomniejszych dyskomfortów jaki mógł ich spotkać, także nie było powodów do narzekań.

Metys przywykł do podróży… jak tylko sięga pamięcią wstecz, jego rodzina była cały czas w drodze. Narodził się kilka lat przed wojną, ale zbyt mało by pamiętać kiedy niebo stanęło w ogniu, a fale uderzeniowe wybuchów zamieniły świat w gruzy i popiół. Zawsze byli na szlaku, jego rodzina i jeszcze kilkanaście osób, które trzymały się razem, bo tylko tak mogli przetrwać.


*****


Jego ojciec był białym policjantem, a matka pochodziła z plemienia Seminolów. Po wojnie wyruszyli w podróż, bo ich okolica stała się zbyt niebezpieczna. Szukali lepszego miejsca do życia, tak jakby w dzisiejszym świecie, gdzieś takie miejsce istniało. Kiedy zorientowali się, że wojna i chaos zagościły wszędzie, było już za późno na powrót, została im tylko tułaczka.
Mijali kolejne miasteczka i zniszczone wsie… niekiedy zostawali gdzieś na dłużej, jeśli warunki były sprzyjające i okolica bezpieczna. Niekiedy musieli bardzo szybko uciekać, by zachować swoje żywoty.

Kiedyś im się nie udało. To był ostatni nocleg, przed wkroczeniem na zatrute poldery rzeki Missisipi, rozbili obóz na skraju nie zarażonych jeszcze toksycznymi wyziewami ziem. Sen i zmęczenie dopadły wszystkich… a oni wychynęli z mroku nocy niczym cienie. Zabójcze cienie… Wrzask zabijanych… strugi krwi lśniące szkarłatem w ponurym świetle księżyca… płacz… jęki i bezskuteczny opór. On przeżył… trup matki przydusił go, dlatego bestie go ominęły.

Ocknął się w jakiejś prowizorycznej chacie. Przygarnęli go ludzie pustyni… wychowali i nauczyli rzeczy, które w dzisiejszym parszywym świecie są najbardziej przydatne. I nauczyli go polować… polować na tych, którzy kiedyś zabrali mu wszystko co miał. Na tych, którzy kazali mu leżeć w kałuży krwi własnych rodziców, czekając na śmierć. Na tych, którzy splugawieni ryli rany na i tak uciemiężonym przez Wojnę obliczu Matki Ziemi. Oby Wielki Duch pozwolił zdjąć kiedyś skalpy im wszystkim…

Dowiedział się wszystkiego o mutantach, wojownicy plemienia nauczyli rozróżniać poszczególne ich gatunki, wpoili mu wiedzę o ich słabych punktach i pokazali jak ich wytropić w gąszczu roślin, zdradliwych bagnach czy kamienistym podłożu pustyni. Stał się myśliwym, przy czym zwierzyna była inteligentna, szybka i zwinna… czasami się zastanawiał czy to człowiek jest obecnie na końcu łańcucha powiązań w przyrodzie. Nawet jeśli tak nie było, to jego obowiązkiem było ten stan przywrócić. Mściciel…


*****


Gwar w obozie przybrał na sile. Usłyszał dźwięczące garnki i po chwili w obozie rozchodził się przyjemny zapach gorącej strawy. Prawie wszyscy byli już na nogach. Bracia Dayton pierwsi zasiedli przy ognisku, trzech braci… najemników w ochronie karawany. Musiał przyznać, że ich żarty czasem bywały zabawne. I że znali się na swojej robocie.

Z namiotu obok fioletowej terenówki wyszedł Craig, olbrzymi gladiator. Manni musiał przyznać, że siła tego mężczyzny w bezpośrednim starciu musiała być przerażająca, nawet Sombrero po ciosie pięścią tego białego musiał się zesrać z bólu. Wojownik odpowiedział skinięciem na powitanie Craiga i odprowadził go wzrokiem do ogniska, gdzie olbrzym zabrał swoją porcję i swojej siostry. Lila była ładną dziewczyną, jednak jej sposób na przeżycie i zarobienie kilku gambli, nieco odstręczał Manniego, ale cóż takie czasy.

Podniósł się z posłania, zrzucił flanelową koszulę oliwkowego koloru, chciał zażyć nieco rześkości poranka. Przyjemny chłód owionął umięśnione ciało metysa. Rozciągnął mięśnie ramion, potem pleców, zrobił kilka skłonów. Podniósł z ziemi pas z dwoma długimi nożami - kukri i zawiesił go sobie w tali. Reszty ubioru dopełniały podniszczone spodnie z munduru byłej Armii USA, kupione kiedyś za kilka skór i mocne wojskowe buty. Na piersi miał naszyjnik, zrobiony z kilku kłów upolowanych bestii. Było ich pięć, każdy miał swoją historię, ale nie z każdym chciał się nią dzielić.

Razem z nim w stronę ogniska ruszył Jedediasz. Mężczyzna o strasznie zniszczonej twarzy i wydawałoby się w starszym wieku. Czujne oko metysa zauważyło jednak znaczną gibkość i żwawość ruchów mężczyzny, a jego oczy wydawały się o kilkanaście wiosen młodsze niż twarz. Nie wiedział dlaczego, ale nie do końca ufał temu mężczyźnie. Dlatego bacznie obserwował jego zachowanie.

Bracia Dayton pochłaniali już swoje porcje z przydziału. Młody Vaqomb nawet nieźle wywiązywał się ze swego zadania, a jego ojciec, który zarządzał karawaną potrafił naprawdę nieźle żyć z handlu w trudnych powojennych czasach. Sama ochrona karawany była bardzo silna, czemu nie za bardzo się dziwił, zważywszy na okolicę do której zmierzali. Mortimer planował przeprawić się przez górskie pasmo, dawną nie uczęszczaną drogą, a taka droga teraz oznaczała tylko jedno – kłopoty. Które dopadną ich prędzej czy później. Póki co nie było powodów do zmartwień.

- Rozumiem, czemu twojemu ojcu musi się tak spieszyć, ale ja bym lepiej dmuchała na zimne. To nie są szczególnie bezpieczne okolice, więc jeśli mamy już jechać siedemnastką, zalecałabym ostrożność. Może i do Chamy nie jest tak strasznie daleko, ale sporo się słyszało o napadach na tej trasie.

Szczupła blondynka o imieniu Sky, zwróciła się do Alexa. Manni musiał przyznać jej rację… w sumie znała okolicę. Mortimer głównie dlatego ją zwerbował do karawany. Metys jedząc obserwował dziewczynę. Wydawała mu się nieco apatyczna i zrezygnowana. To mogło oznaczać wiele rzeczy, ale on kiedyś też tak się czuł… pustkę i brak celu. Łowca mutantów nie potrafił się domyślić, co też spowodowało taki stan u tej wcale przecież nie brzydkiej i młodej dziewczyny.

- Co tam pichcisz młody? – krótkowłosa dziewczyna, o jeszcze smutniejszej twarzy niż jej przedmówczyni, rzuciła zdawkowe pytanie. Po krótkich wyjaśnieniach Alexa, zabrała się do jedzenia.


Manni skończył swoją porcję i odniósł miskę juniorowi. Potem odwrócił się do Rocketa:

- Skoro okolica jest niebezpieczna, to Manni weźmie się z Tobą. – wskazał na lekki terenowy pojazd gangera.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451

Ostatnio edytowane przez merill : 05-07-2009 o 10:59.
merill jest offline  
Stary 05-07-2009, 07:43   #5
 
Nightcrawler's Avatar
 
Reputacja: 1 Nightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemu
Słońce nie zdążyło jeszcze ukazać pełni swego oblicza, gdy Manni dosiadł się do reszty karawany posilającej się jajecznicą. Posiłek, który Alex nakładał łyżką na drewniane talerzyki, parował w chłodnym powietrzu uderzając w nozdrza smakowitym zapachem.

Nim młody Vasqomb podał metysowi jego porcję śniadania odpowiedział najpierw na pytanie MJ, po czym nie przerywając pracy uśmiechnął się smutno pod nosem i powiedział do Sky:
- Tata wcale nie zapomniał o ostrożności – podał talerz nadchodzącym gangerom
właściwie to chciał prosić MJ, by zamontowała w Buggie Rocketa swoje, mniejsze radio a sama obsługiwała radiostację w ciężarówce.- odłożył jeden talerz dla Eda, Ojca, a także Jedediasza, któremu wstawanie o poranku najwyraźniej sprawiało poważny kłopot. Następnie chłopak ukroił sobie pajdę chleba i sam zaczął wyjadać resztki z patelni. Wciąż jednak mówił, przez co nabrał wyglądu wychudzonego chomika, który za wszelką cenę chce napchać do pyszczka jak najwięcej ile zdoła, nim inni mu to zabiorą:
- Zresztą, gdy zatrudniał Ciebie i innych zwiedził trochę te okolice i zdaje sobie sprawę z niebezpieczeństw, które czyhają na szlaku – przełknął spory kawał pieczywa i wciąż spoglądając na dziewczynę dodał uśmiechając się
- Ale masz rację, Tatko lubi w Dzień Niepodległości usiąść przy kominku, pogawędzić o czasach przed wojną i napić się samogonu. Choć nie wiele pamięta sprzed zagłady, chce w ten sposób oddać hołd tak Dziadkowi i jego bratu, ale także wszystkim poległym ze wschodniego wybrzeża i całych Stanów…

W tym momencie zza namioty wychynął Mortimer i z przesadnie poważną miną chwycił się pod boki. Gdy burknął głośno na syna w jego oczach grały radosne ogniki:
- Co Ty tam pleciesz Młody? Znów zdradzasz moje misterne plany ? – po czym ryknął śmiechem i zbliżył się do syna, który jako jedyny nie zauważył wcześniej ojca i wzdrygnął się słysząc jego głos. Gangerzy parsknęli wypluwając część nieprzeżutej jajecznicy prosto w trzaskający ogień.
Gdy stary Handlarz usiadł poklepując po plecach syna, Rocket nachylił się w stronę Manniego i odpowiedział z szelmowskim uśmiechem:
- Jasna sprawa Sokole Oko, nikogo innego bym ze sobą nie brał – nie, brachu ? – szturchnął Pyro w bok i zaśmiał się radośnie. Drugi ganger zmierzył go wzrokiem i tylko pokręcił głową z degustacją, po chwili sam jednak zaczął się śmiejąc półgębkiem, zamierzając się na pozostawioną przez kompana kromkę chleba.
- ej, spieprzaj dziadu… - warknął kierowca i błyskawicznie wepchnął do ust resztkę pieczywa.

Podobnie jak bracia Dayton młodzi gangerzy często wybuchali beztroskim śmiechem, przekomarzając się nawzajem i nabijając z innych. Byli jednak nie szkodliwi, kilka razy też udowodnili już swoją przydatność, czy to jako zwiadowcy, czy opanowani snajperzy. Choć na razie udawało się karawanie unikać poważniejszych kłopotów.

Wyczyściwszy patelnie resztkami chleba Alex wstał i podniósł jeden z ostatnich talerzy, po czym zwrócił się do ojca:
- zaniosę to Edowi, pewnie znów nie słyszał, jak wszyscy wstają, albo grzebie przy tym swoim gruchocie – Mortimer skinął tylko głową zajęty jedzeniem
- a i zobaczę czy Kot nie chce czasem trochę pieprzu albo soli do tych swoich korzonków i sucharów.

Indiański Szaman nie dołączył do reszty przy wspólnym śniadaniu, miał bowiem tendencje do spożywania posiłków w samotności. Zadowalał się też tylko tym, co miał we własnych sakwach lub, co osobiście zabił. Czasem też dzielił się z towarzyszami swoim podróży swoimi narkotycznymi wizjami, które potrafiły zgasić entuzjazm nawet młodocianych ochroniarzy. Na ogół był jednak nie szkodliwym milczkiem.

Skończywszy śniadanie stary Vasqomb wstał, przeciągnął się leniwie, a następnie poklepał po brzuchu i spojrzał z uśmiechem na kobiety przy ognisku.
- Alex może i czasem dużo gada, szczególnie przy jedzeniu, ale akurat mówił do rzeczy. – skierował wzrok na MJ
- dała byś radę zamontować u niego swoje radio ? – kiwnął głową w stronę młodego gangera.
- To by nam wiele dało - gdy on będzie szalał na przedzie, przynajmniej Manni będzie w stanie nam coś przekazać – mrugnął okiem w stronę Metysa, po czym spojrzał na Sky.
- Nie chciałbym też szarżować przez góry, sam nie znam trasy. Zdaje się, więc na Ciebie, ale chce być w Chamie przed czwartym. Co Ty na to, jakieś pomysły ?
 
__________________
Sanguinius, clad me in rightful mind,
strengthen me against the desires of flesh.
By the Blood am I made... By the Blood am I armoured...
By the Blood... I will endure.

Ostatnio edytowane przez Nightcrawler : 05-07-2009 o 07:45.
Nightcrawler jest offline  
Stary 08-07-2009, 14:01   #6
 
Aeth's Avatar
 
Reputacja: 1 Aeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetny
Skupiona na dziubaniu swojego ciepłego śniadania dziewczyna nie zwracała zbytniej uwagi na to, kto po kolei przysiadał się do ogniska. Kawałek po kawałku połykała tylko nakładane widelcem porcje i nawet, gdy Alex zwrócił się do niej z odpowiedzią, nie podniosła znad swego talerza wzroku. Wzruszyła tylko ramionami, rzucając chłopakowi krótkie:
- Spoko, rozumiem.
I faktycznie rozumiała - święto Dnia Niepodległości nie było jej wcale obce, choć sama nigdy nie czuła zbytniej potrzeby, aby je w jakikolwiek sposób obchodzić. Nauczyła się jednak szacunku wobec starych, przedwojennym tradycji, dlatego też nie miała zamiaru próbować odwodzić Vasqomba od swoich planów. Jedyne, co by w tej kwestii wolała, to by jego pragnienie odpoczęcia przed wesoło trzeszczącym kominkiem nie odbiło się na bezpieczeństwie członków jego karawany. Oddawanie hołdu poległym nikomu nie przyniesie żadnego pożytku - zwłaszcza, że polegli już nie żyli - jeśli samemu zginie się z powodu braku podstawowej ostrożności. Dla Sky była to kwestia zwykłego pragmatyzmu. Póki jednak wszystko wskazywało na to, że ich pracodawca podzielał taką opinię, dziewczyna nie widziała powodów, żeby się wtrącać. Nie po to się tu znalazła, by mówić innym, co mają robić; to nie był jej interes.
Kiedy więc wróciła do jedzenia, śladu po tej krótkiej wymianie zdań nie było na niej ani jednego.

Pojawieniu się Mortimera nie towarzyszyło ze strony Sky żadne poruszenie - jedynie wygłupiających się gangerów obrzuciła dłuższym spojrzeniem, bo plucia jajecznicą nie uważała za żart w dobrym guście. Na szczęście swoje śniadanie już skończyła, więc odłożyła miskę, a potem wstała i zabrała się za dalsze pakowanie swoich rzeczy. Uporała się z tym szybko, bo i wiele do pakowania nie miała, ale chwila plecami do towarzystwa dała jej możliwość połknięcia na sucho jakiejś tabletki. Przewiązała się potem w biodrach kurtką i była w zasadzie gotowa do drogi. Po tym jednak, co działo się przy ognisku - jak i w całym nie całkiem rozbudzonym jeszcze obozie - wyglądało na to, że minie jeszcze z godzina, zanim wyruszą na drogę...
- Nie chciałbym też szarżować przez góry, sam nie znam trasy. Zdaje się, więc na Ciebie, ale chce być w Chamie przed czwartym. Co Ty na to, jakieś pomysły? - pytanie Vasqomba wyrwało dziewczynę z chwilowej zadumy. Cóż, jej podstawowym pomysłem byłoby jak najszybsze zamontowanie tego radia...
- Jeśli mamy tam być na miejscu przed jutrem, to chyba lepiej wyruszyć jak najwcześniej. Jak długo zajmie ci montowanie radia? - zwróciła się do MJ swym zwyczajowym, bezbarwnym głosem. - W międzyczasie można zrobić mały zwiad; może uda się przynajmniej zobaczyć, jak wygląda droga. No i bez wozu, na piechotę, będzie ciszej. A poza tym, co więcej - wzruszyła ramionami. - Nie da się przewidzieć wszystkiego.
Tymi słowy Sky zakończyła swe krótkie przemówienie, prowokując jednocześnie pytania, czy skoro tak obojętnie podchodziła do tematu, to w ogóle zależało jej na bezpieczeństwie. W razie czego była jednak chętna wziąć w tym pieszym zwiadzie udział, ale pakowanie się do niego na siłę nie było w jej stylu. Podobnie jak stanie i bezczynne czekanie...
 

Ostatnio edytowane przez Aeth : 13-07-2009 o 09:13. Powód: poprawka rażących błędów stylistycznych...
Aeth jest offline  
Stary 08-07-2009, 23:03   #7
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
- Nie chciałbym też szarżować przez góry, sam nie znam trasy. Zdaje się, więc na Ciebie, ale chce być w Chamie przed czwartym. Co Ty na to, jakieś pomysły? - pytanie Vasqomba wyrwało dziewczynę z chwilowej zadumy. Cóż, jej podstawowym pomysłem byłoby jak najszybsze zamontowanie tego radia...
- Jeśli mamy tam być na miejscu przed jutrem, to chyba lepiej wyruszyć jak najwcześniej. Jak długo zajmie ci montowanie radia?
- W międzyczasie można zrobić mały zwiad; może uda się przynajmniej zobaczyć, jak wygląda droga. No i bez wozu, na piechotę, będzie ciszej. A poza tym, co więcej? Nie da się przewidzieć wszystkiego.


Manni do tej pory przysłuchiwał się rozmowie Mortimera i pozostałych. Nie zabierał głosu, wolał dokończyć stygnący posiłek. Kiedy już skończył, odłożył talerz i prowizoryczny widelec. Dopiero teraz uznał za stosowne włączyć się do konwersacji.

- Zwiad… brzmi dobrze. – odezwał się niespodziewanie, a głowy wszystkich odwróciły się w stronę metysa.

- Manni proponowałby wyjechać do przodu buggym, kilkaset metrów przez czołem konwoju. Jeśli dziewczyna zamontuje radio, to możemy na bieżąco informować o sytuacji na drodze. W razie niebezpieczeństwa ostrzeżemy was wcześniej. Bill, Max i Gert, niech zajmą miejsca na dachach furgonów i ciężarówki, będą obserwować boki i tyły kolumny. A po za tym co więcej? Tylko Wielki Duch może to wiedzieć – rzucił z uśmiechem do blondynki o obojętnej twarzy.

- Jest też inny sposób, którego nie zaszkodzi spróbować… - zamilkł na chwilę, po czym wskazał głową na Kota, właśnie przygotowującego sobie posiłek. – Szaman może sprawić, że duchy przodków przemówią i ostrzegą nas przez złym…
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 12-07-2009, 23:27   #8
 
Ribesium's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znany
MJ powoli dochodziła do siebie. Nagłe wybudzenie sprawiło, że serce przez dłuższy czas tłukło się jak szalone. Uważając by nie poruszać się zbyt gwałtownie i oddychać równo dziewczyna wyciągnęła rękę po swoją porcję śniadania. Jajecznica. Westchnęła cicho. Nie spodziewała się w sumie niczego innego, lecz monotonia i brak urozmaicenia w diecie działały na nią wybitnie deprymująco. Z drugiej strony cieszyła się, że w ogóle dostaje cokolwiek zdatnego do jedzenia. Odkażanie żywności, filtrowanie każdej kropli wody, było koszmarem, przez który trzeba było przechodzić codziennie jak przez swoistego rodzaju rytuał, jeśli zależało komuś na podtrzymaniu wątłego i tak w obecnych czasach zdrowia. Patrząc w nudną i bezpłciową masę na talerzu radiooperatorka wzięła widelec i bez entuzjazmu zaczęła przełykać zaoferowany posiłek. Starając się wyrzucić z myśli nocny koszmar i nie wracać do błędnego koła w które się wpędziła, MJ skupiła uwagę na słowach "młodego".

- Jasne, mogę zamontować. Oczywiście pod warunkiem późniejszego zwrotu mojej własności po zakończeniu użytkowania. - nie wdając się w zbędne szczegóły i argumentację dziewczyna jasno przedstawiła swoje warunki. Nie miała powodu by nie ufać Mortimerowi, niemniej o swoje mienie należało dbać przede wszystkim. - Samo podłączenie nie zajmie długo - Zwróciła się do blondynki o bezbarwnym głosie i twarzy, z której trudno było odczytać emocje. Możliwe też, że laska nie odczuwała żadnych skrajnych, dających się łatwo wyczytać emocji. Była skupiona i opanowana i najprawdopodobniej nie łatwo ją było zaskoczyć. Zapewne stąd ten emanujący od niej się dystans i spokój. A zresztą... - Mam wszystkie potrzebne narzędzia, kable... Z montażem i dostrojeniem powinnam się uwinąć w pół godziny. No chyba, że zdarzy się coś nieprzewidzianego typu wady sprzętu lub brak kompatybilności i zasięgu, wtedy będę potrzebować dodatkowego czasu. Tak czy inaczej godzina to maksimum.

Mortimer... zdecydowanie trzeba z nim pogadać. MJ znów przyłapała się na myśli, by zawinąć manatki i uciec, byle jak najdalej od pieprzonej Hegemonii. Wewnętrzna walka była męcząca i dziewczyna utkwiła wzrok w martwym punkcie gdzieś w przestrzeni jednocześnie analizując potencjalne argumenty i opcje. Z zamyślenia wyrwał ją Manni. Metys był co najmniej ciekawym obiektem do obserwacji. Nie tylko mówił o sobie w trzeciej osobie, ale też w każdej wypowiedzi czuło się głęboko zakorzenioną tradycję i przywiązanie do rytuałów. Ciekawe, naprawdę ciekawe... Dobrze, że tacy ludzie jeszcze istnieją. MJ zmusiła się do skinięcia głową w stronę mężczyzny i pomału podniosła się z miejsca. Serce uspokoiło się.

- Dobra, wobec tego idę po sprzęt - rzuciła do zgromadzonych i oddaliła się w stronę swojego plecaka, by wziąć potrzebne do montażu rzeczy.
 
Ribesium jest offline  
Stary 13-07-2009, 11:38   #9
 
Nightcrawler's Avatar
 
Reputacja: 1 Nightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemu
Mortimer słuchał z uwagą zgromadzonych przy ognisku, co jakiś czas z aprobatą kiwając głową. Gdy każdy wypowiedział się już w temacie handlarz potarł nieogolony podbródek dłonią i odezwał się spokojnie:
- Zwiad jak najbardziej, ale pieszy w tym momencie nie ma większego ma sensu. Do Antonito i tak jesteśmy na otwartym terenie, dopiero za ruinami możemy dostać się na Siedemnastkę i w góry – zamyślił się.
- Możemy zrobić postój w miasteczku i stamtąd wypuścić czujki na drogę. Tak czy siak, zanim dotrzesz tam na nogach, my już do Ciebie dojedziemy – spojrzał na Sky oczekując akceptacji lub też polemiki z jego tokiem rozumowania.

Chwilę później spojrzał z powagą na zgromadzony i powiedział zdecydowanie:
- Tymczasem robimy tak: montujemy radio w wozie Rocketa – Mj, jak coś stary Ed może Ci z tym pomóc. Ja z Alexem spakuję ciężarówkę; Gert skoczysz do Coxów i powiesz im by się zbierali, reszta braci Dayton pomoże mi z betami i sama właduje się do nas na pakę. Manni - Ty pogadasz z Kotem - nie zaszkodzi spytać co duchy o tym wszystkim myślą. Jak się z tym wszystkim uporamy to chłopaki pojadą przodem – tak jak mówi tropiciel - a reszta dołączy do nich w Antonito. Panowie sprawdzą ruiny i potem oglądniemy sobie stamtąd drogę – pokręcił głową i burknął pod nosem sam do siebie:
- Cholera, mogliśmy jednak spróbować wczoraj już tam dojechać.- Sky i Manni wiedzieli jednak, że gdyby wpakowali się do miasta w nocy nie mieli by żadnych szans na sprawdzenie terenu i porządne rozstawienie obozu. Droga z aktualnego obozu do ruin nie powinna samochodem zając więcej niż pół godziny, nie był to więc wielki problem. Z drugiej strony wszelkiej maści napady na karawany zdarzały się raczej w górach, na trasie, gdzie bandyci mogli schować się między skałami, a w razie potrzeby zablokować nawet część drogi niewielką lawiną. Nie było jednak już sensu nad tym dywagować – liczył się czas i dokładność.
Po chwili więc wszyscy zgodnie ruszyli do przydzielonych im obowiązków. Tylko Jedediasz zdawał się ociągać - nie dołączywszy do wspólnego śniadania wolno pakował swój śpiwór, głuchy na całe towarzystwo.


Rocket, zostawiwszy Pyro sam na sam z ich tobołami, z pozornym wyluzowaniem i rozbawieniem ruszył w stronę MJ w momencie, gdy stary Vasqomb zabierał się za pakowanie rzeczy w namiocie. Po chwili do ojca dołączył Alex wraz z Edem Barnackie, który wymieniwszy kilka zdań z handlarzem, również ruszył powoli w stronę młodej radiooperatorki. Tymczasem ganger stanął obok kobiety i zapalił z namaszczeniem papierosa. Wypuściwszy z ust kłąb dymu, uśmiechnął się szelmowsko powiedział:
- Słuchaj Mysza, tak się składa, że mam w wozie zainstalowany „Przedwojenny Sprzęt Muzyczny” – zrobił pauzę, jakby czekając by jego słowa odpowiednio dotarły do dziewczyny, po czym zaciągnął się kolejny raz skrętem i dodał:
- Niestety trochę ostatnio szwankuje, więc może byś rzuciła na niego swym pięknym oczkiem, bo ten piernik Barnackie nie ma o tym zielonego pojęcia, hmm? – blondyn wyszczerzył się najszerzej jak potrafił. W tym momencie stary Monter parsknął stając za plecami młokosa i mruknął z ironią:
- Kiedy Ty Don Chuanie lałeś jeszcze w pieluchy a jedyne co Ci we łbie było to mleczko i cumel, ja takie chińskie odtwarzacze to jedną ręką naprawiałem, drugą macając tyłeczki kociaków kręcących się w warsztatach Detroit. Więc mi tu nie mędrkuj, tylko sprzątnij śmieci z tego swojego gruchota jeśli chcesz, by którekolwiek z nas w ogóle się do niego zbliżyło.
Rocket wypuścił ostentacyjnie dym z ust, po czym mrugnął okiem do MJ i ruszył w stronę Buggy.
Stary mężczyzna odprowadził go wzrokiem kręcąc tylko głową:
- Eh ta młodzież – mruknął po czym spojrzał na kobietę i dodał uśmiechając się, co tylko pogłębiło zmarszczki na jego zniszczonej twarzy:
- Chodź, pomogę Ci i tak nie mam już nic do roboty.
Gdzieś przed nimi bujając się na boki ganger, zaciągając się dymem ze skręta, nucił pod nosem:
„Będę brał Cię … w Aucie… Cię - Eheeee”
 
__________________
Sanguinius, clad me in rightful mind,
strengthen me against the desires of flesh.
By the Blood am I made... By the Blood am I armoured...
By the Blood... I will endure.
Nightcrawler jest offline  
Stary 13-07-2009, 20:16   #10
 
Ribesium's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znany
MJ westchnęła. Właśnie przegapiła moment, kiedy miała szansę przeprowadzić z Mortimerem poważną rozmowę. W sumie na upartego mogła dorwać go teraz, w końcu wystarczająco dużo osób pakuje klamoty. Parę minut go nie zbawi.... Zamyślona dziewczyna stała ze skrzynką narzędziową w ręku próbując dociec, co do cholery powstrzymało ją przed wyrzuceniem z siebie: Nie ma takiej siły, która zmusiła by mnie do powrotu do Hegemonii. Dopiero po chwili dotarło do niej, że coś jest nie tak. Zamrugała szybko i poczuła jak na miejscu trafia ją szlag. Obok stał Rocket. Nie dość że stał, to jeszcze bezczelnie zionął jej w twarz jakimś pieprzonym szlugiem. Nie dość że zionął, to jeszcze oblepiając ją obleśnym wzrokiem zaczął pierdolić coś o aucie i na domiar złego, co niewybaczalne, zwrócił się do niej per "Mysza". Piekło i szatani. W MJ aż się zagotowało. W ciągu zaledwie paru sekund dupek popełnił trzy niewybaczalne błędy jakich w rozmowie z nią popełniać nie należało. Dziewczyna przypomniała sobie scenę na pustyni, w pobliżu knajpy Franka. Jak w przyspieszonym filmie przeleciały jej przed oczami obrazy odrażającego typa, palącego, proponującego jej przejażdżkę i rozbierającego wzrokiem. Na myśl o tym, w jaki sposób go spacyfikowała, MJ omal nie parsknęła na głos złowieszczym śmiechem. Co by tu zrobić wobec tego Rocket'owi? Wepchnąć mu szluga do gardła i kazać go przełknąć? Standardowo dać w mordę, żeby nauczył się jak ma się zwracać do kobiety? A może po prostu odciąć mu jaja, żeby dał jej spokój raz na zawsze i żeby zaoszczędzić podobnych scen innym dziewczynom, które będzie próbował poderwać? Niestety, o ile plan numer jeden i dwa nadawał się do wcielenia w życie, o tyle trzeci, wobec zbyt licznej publiki i zbliżającego się do nich Eda, wydawał się mało wykonalny. MJ zdecydowała się więc użyć broni werbalnej - mniej agresywnej ale wystarczająco dosadnej.

- Po pierwsze, zgaś to gówno kiedy ze mną rozmawiasz. Po drugie, zanim otworzysz usta zastanów się trzy razy co i w jaki sposób chcesz powiedzieć. Nie jestem żadną myszą, kicią, słonkiem czy kochaniem. Jeśli nie umiesz zapamiętać mojego imienia, to może powinnam Ci je wyciąć na tyłku scyzorykiem? Respektu dla starszych nie zamierzam Cię uczyć, zresztą Ed sam pewnie chętnie wypowie się na ten temat - dziewczyna skinęła na stojącego już koło nich mężczyznę, prawdopodobnie z rozbawieniem słuchającego jej monologu - A co do twojego auta - gdybym nie musiała, nie zbliżyłabym się no niego nawet na parę metrów, od samego patrzenia czuję, jak zarażam się jakąś chorobą weneryczną i chuj wie czym jeszcze. Jednym słowem - bujaj się. Może Ed sprawdzi Twój sprzęt, jeśli okażesz mu trochę szacunku. Chyba, że to dla ciebie za trudne słowo, którego nie rozumiesz.

Od razu lepiej. Dziewczyna z satysfakcją stwierdziła, że dawna część jej tożsamości, którą myślała, że utraciła bezpowrotnie po wydarzeniach w Denver, nadal ma się dobrze i funkcjonuje prawidłowo. Nie ma co, takiego skoku adrenaliny jej brakowało. Czas obudzić w sobie to, co dawało kopa i motywację do działania. Może jednak faktycznie powinna wrócić do Hegemonii... Może to znak...

- Ech ta młodzież - Ed uśmiechnął się, co MJ przyjęła z ulgą. Bała się, że mężczyzna ujmie się za Rocket'em. W końcu solidarność plemników i takie tam - Chodź, pomogę Ci i tak nie mam już nic do roboty.

- Dzięki - odpowiedziała MJ, po raz pierwszy od dawna czując, że nie ma ochoty odrzucać pomocy i udowadniać swojej wartości - Przy okazji może poopowiadasz mi jak to naprawiałeś sprzęt jedną ręką - pozwoliła sobie na małą kpinę i wyszczerzyła zęby w uśmiechu.

„Będę brał Cię … w Aucie… Cię - Eheeee” - doleciało ją z oddali zawodzenie Rocket'a. MJ stwierdziła, że ostentacyjne pokazanie środkowego palca jest poniżej jej godności, wobec czego odkrzyknęła jedynie - Chciałbyś!

W drodze do samochodu, do którego w życiu nie myślała, że będzie musiała się zbliżyć, rozejrzała się po zgromadzonych. Wszyscy zajęci byli swoimi obowiązkami. Ciekawe, co czyha na nich w podróży... Ciekawe, co duchy podpowiedzą Manni'emu...
 
Ribesium jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:48.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172