Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-06-2009, 20:48   #124
Aveane
 
Aveane's Avatar
 
Reputacja: 1 Aveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumny
Stali u wejścia do jaskini. Chłodny wiatr rozwiewał ich włosy. Nie niósł jednak z sobą orzeźwienia. Niósł zapach śmierci.

Wejście do jaskini zdobiły kamienne filary. Samo wnętrze mogło być dziełem natury, ale to już z pewnością nie miało na to szans. Nie były to misternie zdobione słupy. Były wygładzone wiatrem, a zarazem nadgryzione czasem. Emanowały od nich prostota… i mrok. Gdyby one runęły, prawdopodobnie zawaliłoby się całe wejście do jaskini. Może by nawet się skusili, żeby to sprawdzić, ale teren temu nie sprzyjał. Byli na zamkniętym terytorium. Spora połać ziemi, ogrodzona małym, żelaznym płotkiem. Wszędzie były podobne pieczary, podparte podobnymi filarami. Spomiędzy nich wyglądały zrujnowane budynki. Kiedyś mogły być kaplicami, kryptami lub bogowie wie, czym jeszcze. Teraz były jedną, wielką ruiną.

Niziołek wykonał krok w przód, zanurzając się w gęstej, mlecznobiałej mgle. Postawieniu stopy towarzyszył gruchot łamanej kości. Kolejne kości, cała masa. Podłoże pieczary było jakoś widoczne, ale ziemia? Nie, całość usłana była pozostałościami szkieletów. Do uszu awanturników doszły kolejne odgłosy. Szelest skrzydeł, krakanie ogromnych, czarnych ptaków, najprawdopodobniej kruków. I znów to cholerne skrobanie, i znów to cholerne chrobotanie. Wciąż i wciąż.
- Carmellio – szepnął roztrzęsionym głosem. Widocznie nadal się nie pozbierał po widoku, jaki zobaczył. – Wynośmy się stąd, szybko. Nic tu po nas.

* * *

Las wokół tego dziwacznego cmentarzyska też nie nastrajał pozytywnie. Mago czuł się w nim dziwnie nieswojo. Może to dlatego, że zawsze preferował miasta. Nie, to nie to – przemknęło mu przez myśl. To miejsce jest… złe. Szedł ciągle za Carmellią. To ona wyznaczała trasę. Miał poza tym jeszcze jedną rzecz na głowie – znaki na ciałach potworów. Gdy droga zdawała mu się łatwiejsza, poświęcał chociaż chwilę, żeby to zrozumieć. W wyniku tych poczynań niejednokrotnie się potykał, a raz nawet wylądował w błocie. Jakby tego było mało, spoglądanie na znaki było dla niego trudne. Za każdym razem, jak na nie spoglądał, musiał wyrzucać z myśli rozszarpywaną krtań Maggy. No i znaki przygasły, co utrudniało ich przeczytanie. Wyglądały teraz jak jakieś paskudne blizny.
- Car – szepnął znów do tropicielki. – To chyba byli Południowcy, wiesz? Te znaki to… to jest jakaś klątwa.

* * *

Był zbyt zapatrzony, żeby się rozglądać. Uwagę na światła zwróciła Carmellia. Chłopak spojrzał tam dopiero, gdy dziewczyna się zatrzymała.
- Pójdę to sprawdzić – rzekł spokojnie. – Ty masz Maggy i poczwarę, będzie Ci trudniej. Idź dalej, dogonię się. Mam nadzieję – wyszczerzył zęby w najbardziej wymuszonym uśmiechu, jaki mu się zdarzył. Zrobił jednak, co mówił. Westchnął i ruszył przed siebie. Zbliżał się do źródła… do źródeł światła. Coraz bardziej przypominało to ogień. Szedł cicho, uważnie stawiając każdy krok. Powoli zbliżał się do obozowiska. Miał tylko nadzieję, że nie natrafi na warty. Mylił się, natrafił. Zauważył dwa gnolle, idące w jego kierunku. Szeptały coś między sobą w swoim języku. Niziołek odsunął się w bok i przywarł mocno do pnia drzewa. Stara, wręcz wytarta metoda, ale często skuteczna. Tak miało być i tym razem. Hienopodobne maszkary minęły już z drugiej strony jego drzewo, gdy przesuwający się w bok Mago złamał jakąś gałązkę. Gdy sobie tu uświadomił, błyskawicznie usunął się bardziej w bok, zasłaniając się jak najbardziej drzewem. Jeden z gnolli ruszył w kierunku jego kryjówki. Zdesperowany akrobata wziął leżący obok niego kamyk i rzucił go w las. Zwiadowcy natychmiastowo ruszyli w tamtym kierunku. Obyło się bez krzyków. Oby pomyśleli, że to jakaś wiewiórka albo coś. Ruszył dalej, starając się wyczulić zmysły. W końcu zobaczył obóz. Widok, który pojawił się przed jego oczyma, był imponujący i przerażający zarazem. Nie czyniąc najmniejszego hałasu, wrócił na miejsce, w którym rozstał się z tropicielki i zaczął ją gonić.

Gdy zbliżali się do karczmy, słońce już wisiało dość wysoko na niebie. Z kierunku budynku dochodziły dziwne dźwięki, jakby krzyki. Mago spojrzał pytająco na dziewczynę. Odpowiedziała mu wzruszeniem ramion. Gdy zbliżali się do drzwi stajni, bo właśnie stamtąd dochodziły odgłosy harmidru, usłyszeli głośne zawołanie Dazzana, przebijające się przez zgiełk:
- Dobra. To gdzie są Wasi brakujący towarzysze?
- Tu są - odpowiedział niziołek słabym głosem, otwierając drzwi i wchodząc do stajni. Rozejrzał się po zgromadzonych, po czym wskazał na dziewczynę trzymaną przez Carmellię i krzyknął:
- Ona potrzebuje pomocy!
Babcia Danusia natychmiastowo ruszyła w kierunku rannej przewodniczki, a Mago pociągnął krótki sznurek wystający z szelek zawieszonych na plecach tropicielki. Ciało potwora bezwładnie opadło na ziemię.
- Risho, to chyba powinno Cię zainteresować - wskazał niedbale na maszkarę. - Kapitanie?
- Co to za szkaradztwo?! - krzyknął zdumiony.
- Odpowiem, owszem, ale jak uzyskam inną odpowiedź. Jak wyglądała pani Wietrzyk?
- No była mniej więcej Twojego wzrostu, miała długie blond włosy, jeśli mnie pamięć nie zawodzi – odpowiedział krasnolud, najwyraźniej zdumiony. Leatherleaf natomiast sięgnął do plecaka, gwałtownym ruchem wyjmując drugiego potwora. Był w takim samym stanie, w jakim go schował.
- Czy tak wyglądała? W takim razie tam na ziemi może leżeć, dajmy na to, pan Vogel. W każdym bądź razie z zaginionymi jest źle - podniósł głos, rozglądając się po zebranych. - Widzisz te znaki, kapitanie? Widzicie je wszyscy?
- O ja pierdolę, tylko mi nie mów, że to są Południowcy...- powiedział cicho kapitan.
- O Ty pierdolisz, najprawdopodobniej trafiłeś - rzucił bezbarwnym tonem. - Na ich ciałach wypisana jest jakaś klątwa. Podobne znaki były na ścianach jaskini, w jakiej je spotkaliśmy. Nie wiem dokładnie, co znaczą, ale może z pomocą - spojrzał wymownie na czarnoksiężnika - Tengira uda nam się to rozszyfrować. Ale, widzicie, to nie jest nasz jedyny problem. Tych szkarad jest, jak mniemam, sześć. Może i więcej, może nie wszyscy zostali przeklęci. Nie wiem, zakładam, że wszyscy i że tylko oni. Gnolli mamy natomiast jakąś setkę, może i więcej. Do tego hieny i trolle. Tamten atak nie był ostatnim. To mogło być tylko ostrzeżenie. Kapitanie, przyjaciele. Witamy w piekle.
- Co?! Kurwa! Skąd Ty to wszystko wiesz? Jakie, kurwa, sto gnolli?!
- Po drodze widziałem ich obóz. Bo widzisz, byliśmy na wycieczce po domach zaginionych. Przy domku kowala znaleźliśmy jej włos - szturchnął nogą "małą". - Tak sądzę, mógł to być włos innej poczwary. Przy domku szczurołapa był pies, którego opisywać nie będę. Wystarczy, że był zmasakrowany. Dodam, że był w swojej budzie i był przykryty, więc jakaś rozumna w miarę istota to musiała go zabić i schować. Car znalazła na domku jakieś znaki, ale nie zdążyłem nawet spojrzeć, bo domek chyba był głodny albo coś. W każdym bądź razie nas wciągnął i wylądowaliśmy w jaskini przy tych poczwarach. Jakoś z tego wyszliśmy, prócz Maggy - zawiesił głos na chwilę. Zamknął oczy, żeby się pozbierać i już po chwili ciągnął dalej:
- To było jakieś pięć godzin drogi stąd, ale byliśmy wykończeni, więc nas to opóźniło. No i po drodze zobaczyliśmy obóz. Zakradłem się, no i co? Powiedziałem widziałem.
- O ja chrzanie. Trzeba przygotować obronę wioski! Kurwa!
Mago westchnął ciężko. Nie podobała mu się ta sytuacja.
- No wypadałoby chyba, co? Ale to nie wystarczy. Nie wiem, co jeszcze można zrobić, ale sama obrona nie wystarczy. No ale może się mylę. Nie znam się na tym.
Krasnolud spojrzał uważnie na niziołka, a następnie na resztę awanturników.
- Tak po prawdzie, to najlepszą obroną jest atak, prawda?
- Zgodzę się – Mago znów zabrał głos - jednakże trzeba zwrócić uwagę, że przemarsz masy ludzi przez las nie pozostanie niezauważony. Poza tym były tam jeszcze zagrody, których, nazwijmy to, zawartości nie widziałem, więc możemy mieć niespodziankę. No, ale bądźmy dobrej myśli. A poza tym, kapitanie, jeszcze jedna sprawa. Wiem, że moje słowa mogą się komuś nie spodobać, ale musimy się czegoś dowiedzieć. Musimy wiedzieć, po czyjej stronie stoi Amra - spojrzał na Dazzaana wzrokiem pełnym powagi. - To jest wojna z nieznanym, każdy sojusznik jest ważny. Jeśli ona, pomimo wszelkich podejrzeń i słów wytoczonych przeciwko niej, jest po naszej stronie, mogłaby być nieocenioną pomocą.
- A jak ja mam z Amrą pomóc? O ile na wojnie i bitwach się znam, o tyle na tropieniu nie bardzo.
- Ja też nie. Nie wiemy nawet, czy jakikolwiek wypad w tym celu nie skończyłby się czyjąś śmiercią. Stoimy w obliczu jednej, wielkiej zagadki.
Niziołek podszedł zasępiony do jednego ze słupów podtrzymujących strop i oparł się o niego, sycząc z bólu.

* * *

- Kapitanie - zawołał za wychodzącym krasnoludem, ruszając ciężko w jego kierunku. - Kapitanie!
Krasnolud odwrócił się i spojrzał na Mago. Nie wyglądał dobrze. Strata przyjaciela oraz to, czego jeszcze teraz się dowiedział, sprawiło, że zawsze dumny wojownik był bliski łez.
- Tak?
Mago ze współczuciem położył rękę na ramieniu ich aktualnego mocodawcy.
- Wiem, że moje wieści nie były dobre. Jesteśmy w dupie, że się tak wyrażę. Ale poradzimy sobie z tym - zacisnął mocniej dłoń i uśmiechnął się pocieszająco. - Musimy.
- Wiem. Uważajcie na plecy. Ktoś chce się Was pozbyć. Widocznie nie tylko Eberk miał do Was pewne przeczucia. Czyny, nie słowa - powiedział krasnolud i ruszył do wyjścia.
- Kapitanie...
Zawołany odwrócił się i spojrzał czujnie na Mago. Ten natomiast patrzył na dziewczynę trzymaną przez kapitana.
- Ja ją w to wciągnąłem - jego głos lekko się trząsł. - Ale nie potrafię jej teraz pomóc. Niech pan o nią zadba. Proszę - spojrzał na Dazzaana niemal błagalnie.
- Nie martw się chłopie! Ona jest z twardej gliny, jak każdy z niziołków. Przetrzyma to. A ja będę miał na nią dwoje oczu.
Inicjator nocnej podróży opuścił głowę, ale widać było, że po jego ustach błąka się lekki uśmiech.
- Dzięki. Daj mi znać, jak będę mógł ją odwiedzić.
Tym razem to krasnolud się uśmiechnął.
- Będzie dobrze. I pamiętaj przyjacielu. Czyny...
- …nie słowa – dokończył, nie podnosząc głowy.

Ruszył w kierunku czarnoksiężnika już z podniesioną głową.
- Tengirze – zagaił. – Teraz nie ma mniej ważnych spraw – powiedział spokojnie, patrząc w twarz człowiekowi. Na jego własnej nie malowała się niechęć, ale też nie uśmiechał się. – Teraz nie ma podziałów. Nie ma nic z tych rzeczy. Nie może być. Teraz wszyscy, cała nasza dziesiątka, musi być zjednoczona.
Wyciągnął otwartą dłoń w kierunku Kruka, czekając na jego reakcję. Nie patrzył już na jego twarz, patrzył na swoją dłoń bez cienia skrępowania.
 
Aveane jest offline