Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-06-2009, 23:01   #121
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Tengir obejrzał uważnie znaleziony przez Carmellię kawałek sfery. Czarnoksiężnik spojrzał na tropicielkę dyskretnie odpowiadając.- „Dziękuję, nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy” . Bo i znaczyło. Nie sam fakt znalezienia przedmiotu, ale okazane mu przez Carmellię zaufanie. Tengir potrafił docenić taki gest. Przy okazji wypytał dyskretnie ją gdzie ją znalazła. Oraz o inne sprawy związane z jej znaleziskiem. Zwłaszcza zachowanie druida go zainteresowało, ale nie zdziwiło. Coś w tym Nilvenie było podejrzane...On starał się ukryć ślady zbrodni, on starał się wygnać ciekawskich. A kula? Sfera której fragment Tengir trzymał w dłoni musiała być...ważna. A skoro druid...obecny druid próbował ukryć jej zniszczenie. To o czymś świadczyło, prawda?
Ocena znaleziska tropicielki pozwoliła odkryć szczątki energii, magii przyzwania zapewne oraz lżej wieszczenia, transmutacji i odpychania. Całkiem sporo magii jak na jeden przedmiot, przy czym tylko energię wieszczenia można za normalną. Kryształowe kule (a szczątkiem takiej sfery był zapewne ten odłamek) do wieszczenia głównie służyły. Obecność innych energii, świadczyło, że kula służyła do czegoś...jeszcze.
Wysłuchał propozycji Carmelli i rzekł.- Zamysł mądry, ale... i niebezpieczny. Jeśli Nilven zwącha podstęp, to...łatwo jest ukryć zabójstwo w tak niebezpiecznym lesie. Nie powinniśmy się tak narażać. Przynajmniej na razie nie.
Kłótnia z Ruliusem i Mago, miała wiele powodów...A wszystkie one sprowadzały się do irytacji...no i kąśliwego poczucia humoru Tengira. Czarnoksiężnik był zirytowany sytuacją...Czuł że kręci się w kółko, że wciąż mu coś umyka.
Na wtrącenie Carmelli Tengir zareagował lekkim uśmiechem dodając.- Dzięki za twą troskę Carmellio, ale nie...wątpię by powiedzieli coś więcej. Myślałem raczej o Kosefie, aczkolwiek chciałbym porozmawiać z nim nieco później.
Tengir nie wspomniał jednak o sprawie, która nurtowała go najbardziej...a dotyczyła Kosefa. Sprawie nieuchronnej zapewne konfrontacji, między nim i jego żołdakami, a Tengirową drużyną. Warto było poznać siłę i liczebność najemników Kosefa.
Po kolacji Tengir miał zamiar opuścić gospodę w celu realizacji innych swych planów, ale przyciągnęła jego uwagę rozmowa Liadona z krasnoludem. Elf jakoś nie radził sobie z rozmówcami...Najpierw rozwścieczył druida, teraz krasnoluda doprowadził do furii. Niemniej w wyniku tej chaotycznej wymiany zdań, pojawiły się fakty...dość interesujące fakty. Eberk okazał się być literą E z szafki Aramila, pozostałości ukryte w kopii menhirów, pamiątkami po czasach wspólnej wędrówki. A zapijaczony krasnolud, poszukiwaczem przygód na emeryturze...Interesujące fakty.
Ale do rozważenia później... Tengir opuścił gospodę, chwilę po Liadonie.
I ruszył w kierunku świątyni Lathandera.

***

Czarnoksiężnik wszedł do świątyni i rozejrzawszy się skierował do komnaty "biurowej" kapłanki Fiary. Z tego co słyszał była bardzo opryskliwa dla niziołka i Aldany...Cóż, Tengir był zrobiony z innej gliny i nie przejmował się ewentualną opryskliwością rozmówcy. Intrygowało go zaś zachowanie kapłanki, tak niepodobne do służebnicy Lathandera.
Zapukał do drzwi komnaty, mówiąc.- Mogę wejść?
- Proszę - Rozległo się obojętnym tonem ze środka.
Gdy Tengir wszedł, ujrzał Fiarę w brązowej sukience, stojącą w pobliżu biurka, przy oknie. Kobieta wpatrywała się najwyraźniej chyba przez nie po prostu bez celu... . Na widok mężczyzny cicho westchnęła.
- W czym mogę pomóc kolejnemu z was? - Mówiąc to, położyła nacisk szczególnie na ostatnie słowa.
- Rozumiem, że jesteś zmęczona i...rozgoryczona sytuacją.- rzekł czarnoksiężnik, zamykając za sobą drzwi i podchodząc do biurka...Spojrzał na ewentualne dokumenty leżące na nim, starając się je odczytać.- Południowe Dęby toczy choroba...Niewidoczna i cicha, ty leczysz jej objawy...Rannych mieszkańców. My próbujemy dotrzeć do jej przyczyn, i je zwalczyć. A twoja pomoc i współpraca może nam w tym pomóc. Moi towarzysze znaleźli niedaleko chatkę, a w niej zabitych w brutalny i okrutny sposób mieszkańców. Także Aramil został zamordowany ze szczególnym okrucieństwem...Nie chcę pozwolić na kolejne takie przypadki, a ty?
- Ludzie zabici w chatce?? - Zdziwiła się zaskoczona Kapłanka - Na Lathandera, nic o tym nie wiem!.
Fiara usiadła w końcu przy biurku wpatrując się w Tengira. Mimo, że znajdowało się tam i krzesło dla ewentualnego gościa, nie raczyła wskazać go mężczyźnie choćby gestem.
- Możesz mi opowiedzieć coś o Aramilu i Amrze. Jak dobrze ich znałaś. Jakim elfem był druid?- spytał Tengir, nadal stojąc. Brakiem grzeczności u służki Pana Poranka, jakoś się nie przejmował.
- Czyli kolejne przesłuchanie tak? - Kobieta zmrużyła oczy i postukała palcami po blacie biurka - Przychodzicie tu wszyscy po kolei i wypytujecie mnie i wypytujecie. Jeśli powiem jednemu z waszej grupki to trzyma tą wiedzę tylko dla siebie nic nie mówiąc swoim towarzyszom?. Dziwni jesteście awanturnicy, bardzo dziwni... . Jak już wcześniej mówiłam, Amry nie znałam osobiście, była samotniczką i stroniła od pozostałych mieszkańców, a mnie nic do tego, nie wścibiam więc nosa w czyjeś życie. Aramila owszem, znałam, i to dobrze, był bardzo dobrym Druidem - Spojrzała gdzieś w ścianę, nad czymś myśląc... .
Miała rację...Drużyna nie była całkiem szczera wobec siebie. Ale czarnoksiężnikowi to nie przeszkadzało. Nieufność była częścią jego natury. Ale nie widział powodu, by wtajemniczać w to Fiarę.
- Raczej jest inaczej. Tak się akurat złożyło, że moi przyjaciele, którzy przybyli z tobą porozmawiać...Nie uzyskali od ciebie zbyt wiele informacji. Więc ja postanowiłem spróbować.-rzekł Tengir nadal stojąc, podszedł do okna.- I nie traktowałbym tego...w kategoriach przesłuchania.
- Jak zwał tak zwał, a tamta dwójka nie była jedynymi pytającymi. Ile razy można odpowiadać na to samo? - Burknęła Fiara.
- Prawdopodobnie zanim osiadł, Aramil był poszukiwaczem przygód. Wspominał czasem tamten okres swego życia, przygody, przyjaciół, wrogów. Ten kto go zabił, pastwił się nad jego zwłokami...-tego Tengir nie był pewien, ale wolał oszczędzić kapłance swych bardziej ponurych podejrzeń.-...zatem, możliwe że morderca dobrze znał Aramila i szczerze nienawidził.
- Nie wiem czy Aramil miał jakiś wrogów, w Dębach raczej nie, był ogólnie lubiany... a sama go chowałam, więc wiem jak wyglądał - Kapłance minimalnie drgnęła szczęka.
-Ponoć zaginieni...chorowali tuż przed zniknięciem. Wiesz coś może o tym?- dopytywał się Tengir.
- Starałam się im jakoś pomóc, wyleczyć, jednak nie potrafiłam nawet z pomocą Pana Poranka, a potem... zniknęli.
-Czy w Południowych Dębach ktoś praktykuje magię wtajemniczeń, a może ostatnio przez to miejsce przewinął się jakiś podejrzany typek. Mord w chatce łatwo skojarzyć z rytuałem przywołania demona.- dodał czarnoksiężnik i następnie rzekł.- I jeśli to nie będzie kłopot, chciałbym żebyś mi towarzyszyła w ewentualnej wyprawie do tamtego miejsca. Najlepiej z wodą święconą. Możliwe że jedynie twa kapłańska moc odpędzi złe moce z tamtego miejsca.
- Demony? - Zdziwiła się kobieta, po czym przewróciła oczami - Ja mam tam z tobą iść... i może teraz, na wieczór?. Sprawdzić to można, wodą święconą pokropić, jednak większego sensu w takich czynnościach nie widzę... .
-Nie wieczór, tyko jutro rano.- odparł Tengir spoglądając na kapłankę.- Miejsce zbrodni jest splugawione. A jedno plugastwo przyciąga do siebie inne. A Południowe Dęby, mają i tak dość kłopotów, bez duchów, którym straszliwa śmierć nie pozwoliła przejść na drugą stronę. Więc miejsce zbrodni dobrze byłoby oczyścić z aury zła i strachu.
- O tym nie pomyślałam - Fiara spojrzała Tengirowi pierwszy raz całkiem zwyczajowym wzrokiem prosto w oczy, bez jakiegokolwiek zdenerwowania, czy ogólnej złości wywołanej pytaniami - Może faktycznie tam przebywa jakiś duch albo co... .
-A czy w Południowych Dębach mieszka ktoś parający się magią wtajemniczeń. A może ktoś taki ostatnio się tu zaczął kręcić?- spytał czarnoksiężnik.
- Jakiś Mag lub Kapłan?. Nie, nie mamy tu nikogo takiego, a przynajmniej nikt o nikim takim nie wie, może ktoś potajemnie coś takiego praktykuje, choć to raczej niemożliwe do ukrycia, mieszkańcy jak to mieszkańcy, prędzej czy później ktoś by coś przypadkowo zauważył... .
- Ten Kosef...zdaje się zaczął sprowadzać najemników zanim zginął druid. Może wiesz czemu? Po co mu byli? –spytał Raetar.
Fiara wydała z siebie ciche westchnięcie, powoli jednak najwyraźniej już zdenerwowana pytaniami mężczyzny.
- Nie wiem, nie przywiązałam do tego uwagi, nie pamiętam. Przybyli raczej po śmierci Aramira.
- I jeszcze moja prośba...Niewykluczone że prędzej czy później zjawi się kolejna osoba z podobnymi objawami co poprzedni zaginieni. Czy możesz mnie...nas powiadomić w takiej sytuacji? Być może uda nam się zapobiec kolejnemu zaginięciu.-dodał Tengir uśmiechając się delikatnie.
- Jeśli tak będzie to się o tym dowiecie - odparła sucho Kapłanka.
- I jeszcze kwestia...jutrzejszego rytuału oczyszczenia. Masz jakieś wymagania lub sugestie co do towarzyszących ci osób? Jeśli jakoś moglibyśmy pomóc w tej materii.- czarnoksiężnik uznał iż kapłanka z chęcią współpracująca z drużyną, będzie lepszym wsparciem, niż kapłanka współpracująca z obowiązku. Dlatego starał się by Tengira i jego towarzyszy uznała, za bohaterów. Takich jakimi kreował ich Dazzaan.
- Mnie to obojętne kto ze mną pójdzie, jeśli między wami nie ma Kapłana, to i tak do niczego się nie przydacie - Kobieta wstała, po czym założyła rękę na rękę, wpatrując się z dosyć ponurą miną w Tengira. Najwyraźniej... chciała już by sobie poszedł?.
Czarnoksiężnik uśmiechnął się kwaśno, skłonił przed kapłanką i wyszedł. Rozejrzał po wiosce i wybrał wygodne miejsce w okolicy bramy wjazdową do Południowych Dębów...Usiadł i czekał...Czekał na przybycie druida, czekał by zobaczyć reakcję burmistrza i innych na pojawienie się Nilvena. Był ciekaw co z tego wyniknie...Oby tylko nie musiał czekać zbyt długo. Miał już plany na wieczór.
Fiara okazała się daleka od ideałów kapłanek Lathandera, który był raczej radosnym bóstwem. Może to przemęczenie...A może coś więcej?

***

Czarnoksiężnik starannie się przygotował na spotkanie z Marie. Ogarnął nieco, zaopatrzył w trunek.
I ruszył...Głupio co prawda czuł się w roli nieopierzonego podlotka skradającego się do dziewczyny.
Ale nie chciał narobić Marie, kłopotu... Poza tym była Astearia. A choć nie łączyło ich nic poza sympatią, czasami miał wrażenia że ją...zdradza...Dlatego kryl sie ze swym procederem, choć jednocześnie dostrzegał absurd własnego zachowania. I wtedy właśnie przechodząc obok jednego z pokoju podsłuchał fragment rozmowy...
Jednak nie wszyscy w tej osadzie ich lubili. To akurat Tengira nie dziwiło. Bardziej martwiły go implikacje z tej rozmowy wynikające. Ktoś zamierzał zrobić im coś złego tej nocy. Wynikało to ze zdania, które podsłuchał. Tengir nie zamierzał na to pozwolić, ale... wszystko w swoim czasie.
Tengir wyszedł z karczmy i ruszył obchodząc karczmę dookoła. W jednym ręku trzymał butlę dobrej jakości wina...Nie z tych najtańszych, ale też i nie z tych najdroższych trunków. Wreszcie wypatrzył pokój dziewczyny. Świeciło się światło, więc zbliżył się odrobinę... zachowując jednak dystans, by nikt z ewentualnych świadków nie uznał go za podglądacza, bądź włamywacza.
- Mallue’s esch antor ghal.- wypowiedział cicho inkantację. I na miejscu Tengira, pozostała iluzja jego postaci, która znikła parę minut później. A on sam pojawił się znienacka w pokoju Marie.
- Nie przeszkadzam?- rzekł rozglądając się po pokoju dziewczyny, po czym jego spojrzenie spoczęło na samej Marie. Był ciekaw jak się dziewczyna urządziła w swoim pokoiku.
Pokoik Marie był naprawdę niewielki. Tuż przy oknie stała przykryta kocem skrzynia, pod jedną ze ścian dosyć duża szafa kryjące zapewne jej liczne fatałaszki, ozdobiona kolorowymi chustami. Na środku niewielki stolik z dwoma krzesłami, do tego jeszcze małe łóżko oraz szafeczka będąca czymś w rodzaju toaletki z małych rozmiarów lusterkiem, przy którym siedziała zdziwiona nagłym pojawieniem się Tengira kobieta. Miała na sobie dla odmiany białą, luźną sukienkę, która najprawdopodobniej była... nocną koszulą.
- Nie spodziewałam się ciebie tak szybko skarbie - Powiedziała z miłym dla oka uśmiechem, odkładając szczotkę, którą czesała włosy. Wstała, po czym zbliżyła się do mężczyzny, delikatnie muskając jego usta swymi. Jej ciało pachniało czymś lawendowym... .
- O, widzę że masz winko - Wskazała zapraszająco dłonią stolik na środku pomieszczenia.
Marie przygotowała drobne, i różnorodne przekąski, na stole poza dwoma kubkami wyczekującymi obiecanego napoju, na dużym talerzu spoczywały kawałki sera, oliwki, malutkie pomidorki, jakieś małe placuszki, odrobina pieczywa, a nawet pokrojona w małe kawałki wędzona kiełbasa.
Tengir nalał wina do kubków i postawił butelkę na stole ze słowami.- Wyglądasz tak niewinnie i jednocześnie tak pociągająco Marie. Umiesz łączyć skrajności.
- A ty umiesz wyjątkowo dobrze prawić komplementy - Mrugnęła do niego, po czym stuknęła w jego kubek w geście toastu, po czym usiadła przy stole.
Czarnoksiężnik usiadł i skosztował nieco chleba patrząc wprost w oczy Marie i mówiąc.- Zakąski smaczne, ale wydaje mi się...że deser jest jeszcze smaczniejszy.
- Głodny jesteś?. Ja też... - Upiła wina, kryjąc w kubku wyjątkowo wesoły uśmiech, rozbawiona własną ripostą.
-Przyznaję że nie spodziewałem się tylu najemników w Południowych Dębach, kim jest w ogóle ten ich przywódca...jak mu było? A tak. Kosef. Jest tu chyba dobrze znany.- Tengir wypowiadał te słowa pozornie obojętnym tonem. Uśmiechnął się do Marie.- W moim zawodzie dobrze wiedzieć co nieco o konkurencji.
- Kosef to miejscowy, już od dawna przebywa w Dębach. Co ci mogę o nim powiedzieć?. Miły facet, czasem wręcz okropnie miły, a flirtuje w najlepsze z tą pindą Dagnal. A skąd te jego typki przybyły to nie mam pojęcia... - Wzięła kawałek sera.
-Dagnal?- Brew Tengira uniosła się w górę, a twarz wykrzywiła w wesołym uśmiechu.- Nie wiem czy to objaw perfidii czy desperacji. Rozumiem, że Dagnal może się podobać krasnoludom, ale z mojego punktu widzenia...cóż...Ja na przykład gustuję w pięknych kobietach.
Po tych słowach wziął ciastko i podał Marie do ust, ze słowami.- Słodycz lepiej do ciebie pasuje.
Marie zjadła ciastko prosto z dłoni Tengira, przy okazji lekko muskając ustami jego palce, i patrząc mężczyźnie w trakcie tej kokieteryjnej czynności prosto w oczy.
-A Eberk? Jak reaguje na te zaloty? Wydawał się być bardzo zaborczym krasnoludem.- spytał Tengir popijając wina.
- Eberk o niczym nie wie, i lepiej żeby tak zostało. Nie lubi jakoś Kosefa i pewnie by go tak kopnął w żyć że ten by do Waterdeep doleciał - Marie zachichotała - Dagnal to wredna jędza, ale czasem mi coś powie, no i oczy też mam to widzę.
-No to teraz dla odmiany skupmy się na tobie.- Rennard splótł dłonie, oparł je na stole. Patrząc wprost na dziewczynę, spytał.- O czym ty marzysz Marie?
Kobieta przez chwilę przyglądała się Tengirowi, po czym napiła wina, a następnie zjadła drobinkę kiełbasy. Wyraźnie wahała się z odpowiedzią... .
- Ale nie będziesz się śmiał? - Spytała w końcu poważnym tonem - No więc... marzę o... o mężu. O kochającym mężu, i o gromadce dzieci. Wiem, strasznie głupie, pomarzyć jednak można. Nawet dziwki marzą... .
Jej oczy dziwnie się zaszkliły, i wypiła jednym duszkiem zawartość swojego kubka.
- Nie jesteś dziwką.-odparł Tengir uśmiechając ciepło.- Nigdy tak o sobie nie myśl. Bardziej kurtyzaną...chociaż. Nie wiem. Ale dziwką nie jesteś na pewno.
Marie spojrzała uważnie na mężczyznę. Nastała chwilowa cisza, a na jej ustach pojawił się drobny uśmiech, ledwie na moment, niczym mrugniecie oka. Chwyciła dłoń mężczyzny dokładnie w momencie, gdy po jej policzku spłynęła łza...
Tengir spojrzał na dziewczynę, dodając.- To nic złego lubić akt miłosny... I nic dziwnego w marzeniu o mężu i dzieciach. Zazdroszczę ci nawet. Ja nie mogę o takich rzeczach marzyć.
-A dlaczego nie możesz? - Szepnęła niepewnym głosem, szybko ocierając pojedyncza łezkę na twarzy.
-Chodź tu do mnie na kolana.- rzekł z uśmiechem Tengir, klepiąc swe udo.
Marie nalała ponownie wina do obu kubków, sporo ze swojego upiła, po czym usadowiła się szybko na kolanach mężczyzny, zarzucając jemu ręce na szyje.
Tengir położył dłoń na udzie dziewczyny...przesuwając po nim powoli. Cienki materiał nocnej koszuli nie był barierą dla doznań zmysłów.
- Bo widzisz, mam wrogów i wiążąc się tą którą kocham...kochałbym.- westchnął Tengir, spoglądając w twarz Marie.- Naraziłbym ją na wielkie niebezpieczeństwo. Najpierw muszę zakończyć pewne sprawy, by być naprawdę wolnym, Marie.
Marie uśmiechnęła się wyjątkowo milo zaskoczona takimi słowami, po czym mocniej przytuliła do mężczyzny i wtuliła twarz w szyje Tengira.
- Nie wiedziałam że z ciebie aż taki romantyk... - Szepnęła, lekko wodząc nosem po jego uchu.
-Nie wiem czy to romantyczne, unikanie widoku cierpienia bliskich.- westchnął czarnoksiężnik, dłonią podciągając koszulkę nocną Marie i wsuwając pod nią swą dłoń...palce Tengira dotykały jedwabistej skóry uda dziewczyny.-Mogę cię spytać o Katie? Nie interesuje mnie ona, co prawda. Ale musiałaś zauważyć półelfiego barda wodzącego za nią maślanymi oczami.
- Drażnisz się ze mną... - Zadrżała odrobinę pod jego dotykiem, po czym delikatnie ugryzła go w ucho - A widziałam, widziałam, Katie jest bardzo nieśmiała, chciałeś spytać o coś dokładniej?.
-Ja to nazywam budowaniem nastroju.- Tengir uśmiechnął się przełykając ślinę, Marie zapewnie wyczuła wzrost jego pożądania.- Chciałbym wiedzieć, co lubi, jakie potrawy, jakie kwiaty...Ma brata, ale chyba nie ma chłopaka?
Palce Tengira posuwały się wyżej i wyżej po udzie Marie.
- A po co ci to o Katie wiedzieć? - Kobieta zbliżyła swoja twarz do twarzy Tengira - Chłopaka nie ma...
Zarumieniona Marie lekko rozchyliła nogi.
- To jeszcze smarkula... nigdy jeszcze nie miała...
-Powiem Ruliusowi...trochę to smutne, te jego niemrawe podchody.- Rzekł Tengir całując wargi Marie delikatnie, pieszczotliwie. W przeciwieństwie do palców czarnoksiężnika, które drapieżnie i zachłannie wsunęły się między uda dziewczyny.
- Oj smutne... ach! - Cichutko jęknęła drżąc na całym ciele, po czym niespodziewanie polizała usta mężczyzny, a następnie go namiętnie pocałowała.
-Jesteś bardzo wrażliwa, moja droga.- rzekł Tengir przerywając igraszki po koszulą nocną Marie.- Swoją drogą, jakie kwiatki lubisz?
- Wiesz jak mnie rozpalić - Zamruczała - Kwiatki?. Kwiatki... byle były ładne - Zachichotała.
-A co z Katie? Jakie ona lubi?- spytał czarnoksiężnik wodząc dłonią po udzie i spoglądając to na twarz to na biust Marie.
- Katie? - Kobieta lekko uniosła głowę w górę, zastanawiając się nad odpowiedzią, a jedna z jej dłoni znalazła się wcale nie przypadkowo na dekolcie, gdzie zaczęła się lekko gładzić po skórze - Katie lubi chyba maki i chabry...
- Pasują do niej...- wzrok Tengira skupił się na tych palcach, czarnoksiężnik wpatrywał się w nie jak zahipnotyzowany, dodał po chwili.- do ciebie, chyba bardziej czerwone róże...oszałamiające zapachem.
- Róże... - Marie przymknęła na moment oczy, zupełnie jakby się rozmarzyła z tak drobnego powodu - A skąd tu róże? - Az na Tengirze podskoczyła, po czym oboje się roześmiali.
Czarnoksiężnik objął dziewczynę w pasie i przytulił do siebie mrucząc.- Nie mają tutejsze chłopy ikry. Będziesz cudowną żoną Marie.
Głowa czarnoksiężnika spoczęła na miękkim biuście dziewczyny.
Marie objęła czule głowę Tengira, przytulając go do siebie jeszcze bardziej, po czym głośno i dosyć specyficznie odetchnęła. Najwyraźniej ostatnie słowa mężczyzny wyjątkowo jej się spodobały. Wplotła palce w jego włosy, lekko głaszcząc głowę.
-Powiedz mi Marie, burmistrz i jego córka Grea. Znasz ich dobrze?- Tengir nie czuł potrzeby podnoszenia głowy z piersi dziewczyny, ponownie wsunął dłoń pod koszulkę nocną dziewczyny i zaczął pieszczoty jej uda.
- Trochę znam... w takim miasteczku jak Dęby każdy zna praktycznie każdego, a co byś o nich chciał wiedzieć?. Nie wiem sama co mogłabym powiedzieć - Ściszyła glos do szeptu - Grigor to tchórz i dusigrosz, a Grea pyskata wielce.
- Dusigrosz... nie wykłada... lekką ręką czterech... tysięcy... sztuk złota za... głowę elfki.- Tengirowi coraz trudniej było się hamować. Jego wargi, pomiędzy wypowiadanymi słowami pieściły szyję Marie.- Chyba...że chce... mnie oszukać...I ...co ...ma się ...zdarzyć...za...dwa dni?
- Cztery tysiące sztuk złota? - Marie była wyraźnie zszokowana ta informacja - Taaaaki skarb... . Nie wiem kotku co ma być za 2 dni, a może cos podejrzewasz? - Zaczęła wodzić palcem po jego karku.
- Burmistrz...rządzi tu...od lat, prawda? Na pewno...w wiosce znajdą... się chętni ...by go.. zastąpić...Kłopoty...jakie spadły...na...was...Mogą...służyć...temu...by objawił się...ktoś...kto... okaże się...lepszym przywódcą...od Grigora...Są organizacje...potężne...które...pomagają farbowanym lisom...przejąć władzę w takich...miasteczkach...jak to.- do warg pieszczących szyję dziewczyny, dołączyła dłoń pieszcząca piersi, przez cienki materiał koszulki nocnej.- Dwa...dni...Grigor...chciał dopłacić...jeśli złapiemy Amrę...w dwa dni...Miej...oczy...i uszy...otwarte...szeroko.
- Mmmmmm - Kelnereczka w ten oto dziwny sposób najwyraźniej przytaknęła na wszystkie słowa Tengira, po czym pochwyciła rąbki swojej koszuli nocnej i uniosła ja nieco w górę, odsłaniając uda.
- Tengirze... - Szepnęła z wymalowanym pożądaniem na twarzy. Czarnoksiężnik przesunął palcem po udzie dziewczyny, uśmiechając się lubieżnie.- Tym razem chyba palec nie wystarczy, prawda? Więc może wybierzesz wygodne miejsce.
-Mam pomysł - Marie zeszła z Tengira siedzącego na krześle, po czym wyjątkowo szybko sprzątnęła wszystko ze stołu na puste krzesło, a następnie usiadła na pustym juz blacie tuz przed mężczyzną. Powoli rozchyliła nóżki, jednocześnie podnosząc materiał odzienia w górę...
Tengir kucnął i wargami oraz językiem smakował skórę ud dziewczyny w posuwając się w górę, przy okazji mruczał.- Obiecaj mi jedno Marie...dobrze. Że nie będziesz wychodziła poza obszar osady i jeśli zauważysz coś niezwykłego przybiegniesz do mnie i mi powiesz.
- Obiecuje... - Jęknęła obejmując dłońmi jego głowę i kierując we właściwe miejsce - Obiecuje...
Tengir zajął się pieszczotami jej czułego miejsca, wyładowując ruchami języka energię, jaka się w nim kumulowała od dłuższego czasu. Jednocześnie dłońmi oswobadzał dolną partię ciała z odzieży.
Coraz bardziej porwana fala rozkoszy Marie położyła się już całkowicie na stole, poddana miłostkom zaprezentowanym jej przez mężczyznę. W pewnym momencie Tengir zaś zauważył, jak kobieta sama pieści swoje piersi, co dosłownie rozpaliło w nim krew... .
Czarnoksiężnik połączył się kobietą gwałtownie...żar rozpalony przez Marie, pochłonął go całkowicie, a jego dłonie dołączyły do jej dłoni w ubóstwianiu ciała dziewczyny....Stolik skrzypiał podczas tych miłosnych zapasów...Objąwszy dziewczynę w pasie uniósł do pozycji siedzącej, by i usta dołączyć do pieszczenia Marie.
Dłonie czarnoksiężnika zachłannie obejmowały, pośladki... Usta wiły się po jej wargach, szyi, lubieżnie i szybko...Docierały do biustu Marie, język smakował skórę jej piersi. Dłonie oplatały jej pośladki.
Energia miłosnych zapasów ciągle rosła...aż oboje osiągnęli szczyt rozkoszy. Głośno dysząc kelnereczka opadła ciałem na stolik, a Tengir pieszcząc jej dłonią skórę jej piersi rzekł.- Moja droga...jesteś cudowna. Niestety, obowiązki wzywają. I nie mogę zostać dłużej. Nie tym razem.
Milcząca Marie spojrzała na Tengira z wyraźnie skwaszoną miną.
- Ale nadrobimy tę noc przy innej okazji.- rzekł Tengir zakładając odzienie i uśmiechając się.- O ile nadal masz ochotę na nasze kolejne spotkania.
Marie sięgnęła po swoje odzienie, po czym ubrana usiadła na krześle przy stole, zakładając nogę na nogę, a obie dłonie opierając na kolanie.
- Czyli tak po prostu sobie teraz idziesz tak?. Dostałeś co chciałeś, a teraz wychodzisz? - Jej głos był wyjątkowo zimny... .
Tengir usiadł na stole obok niej, mówiąc spokojnym tonem. – Idę bo...coś złego ma się wydarzyć. Coś, czemu muszę zapobiec.
Dłoń czarnoksiężnika przesunęła się po włosach kobiety, gdy mówił.- Marie, naprawdę chciałbym zostać tu przy tobie, porozmawiać...Jeśli mógłbym ci jakoś wynagrodzić to, że cię muszę opuścić. Powiedz, a postaram się spełnić twe żądanie. Ale nasze spotkanie, dziś...Naprawdę muszę iść. Taką mam robotę.
Marie wyraźnie unikała spojrzenia Tengirowi w twarz, i niezadowolona takim obrotem spraw kobieta aż do przesady kręciła nosem.
- Dobrze, to idź - Burknęła, i w końcu spojrzała prosto na mężczyznę, wyciągając nagle przed siebie w oczekiwaniu dłoń. Wyraźnie coś od Tengira chciała... .

Ech te kobiety. Nawet takie kobiety.
Czarnoksiężnik w duszy się gotował...Że też zachciało jej się stroić fochy! Niech się onazdecyduje, czego od niego chce! Westchnął jednak cicho, a jego twarz nadal była spokojna, całkowicie skrywają wewnętrzną irytację.

Czarnoksiężnik kucnął naprzeciw dziewczyny i...nagle jego twarz przysunęła się do jej twarzy. Usta wpiły się w jej usta w drapieżnym pocałunku, wykorzystując zaskoczenie.
Zdziwiona Marie, po początkowym sukcesie Tengira w zespoleniu ust, była jednak wyraźnie... zła na takie postępowanie mężczyzny, w trakcie jeszcze owego pocałunku coś mrucząc pod nosem. Jednak dłoń Marie poczuła coś...twardego. Zimnego. Tengir odsunął się od dziewczyny, by mogła przyjrzeć się przedmiotowi zostawionemu w jej dłoni.

Był to spory kryształ górski, czarnoksiężnik spojrzał w oczy Marie dodając.- Klejnoty najlepiej do ciebie pasują. A ten...sporo mnie kosztował.
Zdziwiona kobieta otworzyła nieco szerzej oczy, wpatrując się w klejnot. Powoli, bardzo powoli, na jej ustach pojawił się uśmiech. Zły humorek zniknął wyjątkowo szybko.
Czarnoksiężnik pogłaskał Marie po policzku mówiąc.- Przestań się na mnie dąsać. Gdybym mógł, zostałbym z tobą całą noc. Wiesz o tym.
- Dobrze skarbie, ale proszę cię żebyś następny raz mnie uprzedził, przygotowałam przekąski...
-Obiecuję...Marie, klejnociku ty mój.- odparł czule Tengir mając nadzieję, że to wystarczy by całkiem udobruchać urażoną kobietę.
Tengir spojrzał na sufit pokoju Marie podszedł bliżej do drzwi prowadzących na korytarz. Zmarnotrawił tu już wystarczająco czasu na przeprosiny.Sięgnął po rapier i wyciągnąwszy go, spojrzał przez ramię, uśmiechając posłał całusa dziewczynie. Po czym rzekł.- Mallue’s esch antor ghal.-
I w pokoju Marie, przez chwilę przebywała iluzja czarnoksiężnika, która rozmyła się na jej oczach, a sam Tengir....

Czarnoksiężnik pojawił się na korytarzu piętra z obnażonym rapierem, tak jak sobie to wyliczył. Liczył też na łut szczęścia. Na to, że uda mu się złapać sprawcę, na gorącym uczynku. Jeśli jednak , by się to nie udało...Zamierzał czekać w swym pokoju. Tengir trzymając rapier rozejrzał się po korytarzu, do którego się teleportował. Nie wiedział bowiem z jakim niebezpieczeństwem przyjdzie mu się zmierzyć.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 27-06-2009 o 23:27.
abishai jest offline  
Stary 28-06-2009, 11:22   #122
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
- Czego chcesz? – powiedziała Babcia patrząc się na mężczyznę. Ten podrapał się po głowie, po czym dość głośno odpowiedział:
- Mamy rozmawiać w ten sposób? Będziemy tak krzyczeć?
- Czyżbyś się czegoś bał... albo chciał przed kimś ukryć swoją obecność?
- Nie wypada krzyczeć w środku nocy! - krzyknął - I nie boję się tutaj nikogo.
- Nawet krasnoluda od które "pożyczasz" topór? Ale masz rację... - Babcia zamknęła oczy i porozumiała się wolą - Nie będziemy rozmawiać niczym wieśniacy, gdy oboje nimi nie jesteśmy?
- Od razu lepiej - człowiek się uśmiechnął - Powtarzam. Nie boję się nikogo, bo niby czemu miałbym się bać?
- Może powinieneś? Słyszałam, że w okolicy jest wielu najemników, a i dowódca tutejszej straży nie wygląda na byle chłystka... Ciągle jednak nie odpowiedziałeś na moje pytanie: kim jesteś i co tu robisz? Nie słyszałam od tutejszych by mieli maga, nie widziałem cię też przez ostatnie dwa dni w karczmie. W końcu nie jesteś też najemnikiem...
- Jestem ostrzeżeniem dla Ciebie i Tobie podobnym. Opuście Dęby. Jesteście, bowiem mrówkami, które próbują przeciwstawić się wichurze. Po co mrówce imię wiatrów, które tworzą wichurę?
- Póki co jesteś zwykłym złodziejem o ile wzrok mnie nie myli, ale to nieważne. Co zaś do ostrzeżenia… to przyjmuję je, jednocześnie jednak muszę odmówić twojej groźbie? Cokolwiek planujesz ty i twój mocodawca, bo nie wątpię, że sam jesteś jedynie robakiem na połyski, to zapłacono nam za ochronę tego miasteczka. I choć jestem tylko starą kobiętą, której kości przeżyły zbyt wiele zim nie zamierzam zrywać kontraktu tylko dlatego, że jakiś obleśny grubas potrafi zrobić użytek z swoich ust.
- Mocne słowa starucho. Szkoda, że wy, starzy i zmęczenie życiem ludzie, zapominacie o kulturze. Ja nigdzie Cię nie obraziłem, a Ty mnie nazywasz obleśnym grubasem. Nie cierpię tego. Poza tym wierz mi. Gówno mnie obchodzi ta zapchlona dziura i wieśniaki jakie tu mieszkają. Gówno mnie obchodzą takie gady jak Ty! Jak będę chciał to zdepczę Was wszystkich. Skoro jesteś na tyle głupia by nie uciekać stąd i dalej mieszać się w nie swoje sprawy, to życiem za to zapłacisz Ty oraz mieszkańcy tego "miasteczka".
- OOO... Grubasek się zdenerwował, ale zmartwię cię twoje groźby nie robią na mnie wrażenia, a jeżeli chcesz uczyć innych kultury, to powinieneś wiedzieć, że nie grozi się innym i że nie jest to grzeczne. Poza tym gdzie mam uciekać? Nawet, jeżeli bym tego chciała to wokół rozciąga się puszcza pełna Gnolli i istot znacznie groźniejszych od nich.
- Jeśli chcesz mogę zagwarantować Ci ochronę. - uśmiechnął się - Ale oboje wiemy, że nie skorzystasz. Poza tym wiedźmo, ja nie groziłem a ostrzegałem. Jednak jest to na tyle subtelna różnica, że pewnie Twój mały mrówczy rozumek tego nie ogarnia.
- Zdziwiłbyś się ile rzeczy ogarnia mój móżdzek. Ale masz rację, że nie skorzystam z twoich usług. Natomiast, co do gniecenia, to przekonajmy się kto lepiej włada magią… w starym stylu.
Mężczyzna wybuchnął śmiechem. - W starym stylu powiadasz? - dalej się śmiał - Grozisz mi magią? - nagle przestał się śmiać a jego twarz przybrała groźny wyraz - Zabawmy się!
- Niech tak będzie, zaraz do ciebie zejdę - Babcia nie zamierzała walczyć w piżamie, poza tym chciała się upewnić, że ktoś dowie się o walce.
- Zejdziesz? A boisz się walczyć tak jak stoisz? Potrzebujesz towarzyszy czy pomocy różdżek? Przewidywalne.
- Nie. Ale nie lubię walczyć pół naga... choć może ty znajdujesz w tym przyjemność - Aldana zaśmiała się.
- Nie interesują mnie stare próchna i skamieliny. Żal mi po prostu czasu, aby czekać aż łaskawie zbudzisz posiłki i do mnie zejdziesz.
- Czyżbyś się bał? Przecież przed chwilą sam mówiłeś, że nas zdmuchniesz? Może nie jesteś wichrem, a zwykłym wiaterkiem? A może sądzisz mnie według swoich wartości... dużo to mówi o człowieku, nieprawdaż? - Przez ten czas Babcia zdążyła się już prawie ubrać.
- Zdmuchnę Cię. A na to wystarczy chwila. A tak będę musiał czekać, a na to pozwolić sobie nie mogę. Walcząc tak daje Ci przewagę. Wysokości oraz schronu, skuś się.
- Niech Ci będzie - odpowiedziała Aldana otaczając karczmę polem ochronnym. Mężczyzna uśmiechnął się widząc, nad czym skupia się babcia i pomógł jej dobrodusznie, czekając na jej ruch.

„Bądź gotowa, jak tylko rzucę czar biegnij do stajni i ostrzeż resztę co się dzieje” rozkazała Łapie, po czym w myślach zaczęła rzucać kulę ognistą, poruszając przy tym rękami.

- Kula ognista. Przewidywalne – krzyknął nieznajomy. Sam jednak nie rzucił zaklęcia, a błyskawicznie odskoczył na bok, tak, że ogień ledwo go dosiągł. Ku zdziwieniu Babci jej przeciwnik zaśmiał się jedynie, a po chwili sam zaczął gestykulować i inkantować czar. „Unieruchomienie” pomyślała Babcia obserwując, co robi przeciwnika i na swoje nieszczęście nie pomyliła się. Jej członki znieruchomiały, odmawiając Babci posłuszeństwa.
- Mówiłem, że mogę Cię zdmuchnąć. Jesteś słaba i przewidywalna. Potraktuj to jako ostrzeżenie. Odejdź stąd nim będzie za późno, dla nie których bowiem już jest - po tych słowach zaczął szybko gestykulować i wypowiadać słowa. Kolejny czar spowodował, że Babcia zaczęła się opętańczo śmiać, a gdy przestała jej przeciwnika już nie było.
Nie miała jednak czasu zastanawiać się nad sytuacją – choć w głębi ducha podjęła decyzję by opuścić miasteczko - ponieważ Łapa przekazała jej, iż coś nie dobrego dzieje się z Seraphem. „A więc nie jestem jedyną, którą spotkało coś nieprzyjemnego” pomyślała chwytającą rzeźbioną laskę i torbę z ziołami. Nasłuchując co dzieje się na korytarzu powoli otwierała drzwi, gotowa na najgorsze…
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.
woltron jest offline  
Stary 29-06-2009, 16:00   #123
 
Thanthien Deadwhite's Avatar
 
Reputacja: 1 Thanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumny
Noc zapowiadała się tak spokojnie, a okazała się bardzo daleka od spokoju. Nad Południowymi Dębami zawisły złe i nieznane siły. Ich obecność już od kilku dni dała się wyczuć w mieście. Bluźniercze mordy, ataki gnolli, tajemnicze zniknięcia czy sprawa bransolet. Każdy miał wrażenie, że zbliża się nieuchronna wichura, która zmieni życie wszystkich. Patrząc choćby na tę noc, już można dostrzec zaczątki owej wichury. Wielu w trakcie niej zmieni swoje życie, dla niektórych będzie to noc bardzo długa i okropna, dla innych najgorsza w życiu, a dla jeszcze innych ostatnia...

***

Risha po bardzo nieoczekiwanym gościu ruszyła przez las, by jak najszybciej znaleźć się w karczmie. Chciała się tam znaleźć jak najszybciej, miała bowiem bardzo złe przeczucia. Po spotkaniu z tym dziwnym i obleśnym satyrem, owym „ostrzeżeniem” Risha doszła do wniosku, że przecież nie tylko ona może być teraz ostrzegana. Najgorsze jednak było to, że pływając w jeziorze dziewczyna kompletnie zatraciła poczucie czasu. Było teraz już naprawdę późno, więc postanowiła przyspieszyć.

Po jakimś czasie weszła do Złamanego Topora, ale w głównej izbie już nikogo nie było. Nie było też słychać, żadnych odgłosów poza chrapaniem. Skierowała więc swe kroki prosto do stajni, gdzie zastała śpiącego Serapha i czekającego na nią Ruliusa.

Bard gdy tylko wrócił do miejsca swego spoczynku zauważył brak Rishy. Nie było mu nic wiadomo o tym, co by tropicielka miała spać w jakimś innym miejscu, więc szczerze się zaniepokoił. Postanowił wobec tego poczekać na dziewczynę, w tym czasie grając sobie na swej lutni i nucąc różne ballady, jednak na tyle cicho by nie zbudzić Serapha.

Gdy więc Risha weszła do usłyszała przyjemną melodię wygrywaną przez półelfa. Byli jednak dość zmęczenie, a rozmowa zawsze mogła poczekać do ranka, więc szybko położyli się spać.

Trzecia osoba, która spała w stajni miała bardzo niespokojny sen, niestety ani Risha, ani Rulius tego nie zauważyli.

***

Astearia stała pod drzwiami i nasłuchiwała. Ktoś na pewno był na korytarzu, jednak nie wiadomo czy był to wróg czy przyjaciel. Czarodziejka zastanawiała się przez jakiś czas czy wyjrzeć czy nie. W końcu jednak wszelkie odgłosy ucichły, więc Aria postanowiła wrócić do łóżka, zostawiając jednak swego chowańca na straży.

***

W tym czasie dwóch wojowników śniło ten sam koszmar. Nautice – kobieta, która śniła się Seraphowi nie jeden raz – teraz pastwiła się zarówno nad Seraphem jak i nad Liadonem. Nie dość, że zostali zaatakowani ognistą kulą, nadzy i bezbronni musieli walczyć z uzbrojonym po zęby najemnikiem, to teraz kobieta dusiła ich za pomocą mrocznej magii nie dając im żadnej szansy obrony. Seraph dość szybko został powalony na ziemię, jednak wciąż czuł potężne gniecenie jego krtani. Czuł, że nie jest już w stanie się opierać. Brakowało mu powietrza, do tego rany zadane przez Gzimmo zaczęły palić go, jakby ktoś przykładał tam rozżarzone żelazo.
Liadon zaś na początku nawet dawał radę się opierać magicznemu uściskowi. Widząc, że jego towarzysz padł na ziemie i zaczyna robić się siny, postanowił jakoś mu pomóc, nie wiedział jak, chciał jednak próbować. Nie dał jednak rady, gdyż magiczny uścisk przybrał na sile i niemal zmiażdżył mu gardło. Elf padł na ziemie i ostatnimi rozpaczliwymi próbami, chciał chwycić niewidzialną dłoń, która go dusiła. Niestety jedyne co łapał, to własne gardło, nieświadomie pomagając Nautice.

***

Dla Rivielli trwało piekło na ziemi. Nigdy nie przypuszczała, że w ludziach potrafi być tyle nienawiści, tyle czystego zła. Zakneblowana i przywiązana do drzewa doświadczała katuszy na ciele i umyśle. Trójka mężczyzn traktowało ją jak zabawkę, robiąc z nią wszystko co im się podobało, a ich pomysły wcale nie były przyjemne. Dziewczyna była teraz ledwo przytomna, po tym jak największy z jej oprawców pobił ją, jakby była kukłą treningową. Chciałaby żeby wszystkie te wydarzenia, których właśnie doświadczała okazały się jedynie koszmarem. Tak bardzo pragnęła się obudzić. Wiedziała jednak, że tylko rzeczywistość potrafi być tak brutalna, a najbardziej ohydna rzecz była dopiero przed nią. Z obrzydzeniem spojrzała na nagiego od pasa w dół człowieka, który z obleśnym uśmieszkiem zbliżał się w jej kierunku. Elfka aż zamknęła oczy, nie chciała widzieć co za chwilę będzie się o nią ocierać i dotykać jej młodego ciała. Słyszała tylko głośny śmiech trójki mężczyzn.

I to był ich błąd, śmiali się bowiem za głośno.

- Co to było? – powiedział nagle szczurowaty. Paladynka otworzyła oczy i z rosnącą nadzieją zobaczyła, że cała trójka stoi do niej plecami czegoś wypatrując.
- Może tylko Ci się przesłyszało co? – powiedział łysol, który tak bardzo skatował Riviellę. Jak się okazało były to jego ostatnie słowa. Dziewczyna najpierw usłyszała specyficzny odgłos frunącego toporka, a po chwili wrzask bólu Rena połączony z bojowym okrzykiem postaci, która wynurzyła się zza drzewa. Odsiecz przybyła w postaci niskiego, ale bardzo dobrze zbudowanego mężczyzny, trzymającego oburącz ogromny topór.

- Wykastruje was wszystkich gnoje! – ryknął Dazzaan przeskakując nad ciałem niemal dwumetrowego człowieka, którego zabił trafiając mu toporkiem prosto w głowę. Dwójka mężczyzn, którzy byli tak bardzo pewni siebie, gdy znęcali się nad unieruchomioną elfką, teraz uciekali jak najwięksi tchórze, mimo iż krasnolud nie miał na sobie nawet najlżejszej zbroi. Jego furia była jednak ogromna. Uciekający „Wieprz” miał sporo pecha. Zaczął bowiem biec nie zważając na to, że miał opuszczone do kostek spodnie. Efekt był taki, że po kilku metrach przewrócił się jak długi na ziemie. Wstał jednak szybko, dobył broń należącą do Rivielli i...dostał potężny cios topora w głowę. Dazzaan rozłupał mu czaszkę.

- TCHÓRZU!! – krzyknął krasnolud gdy zobaczył jak szczurowaty z niezwykłą prędkością i zwinnością wskakuje na palisadę, wspina się po niej i znika z pola widzenia.

Kapitan straży miejskiej podbiegł szybko do dziewczyny i ściągnął z drzewa.

- Przepraszam, że tak późno – powiedział krasnolud, gdy delikatnie pomagał jej usiąść – Słyszałem śmiech tych orczychsynów już wcześniej, jednak musiałem kierować się za hałasem, a w tym do cholery jestem łajza jakich mało. – Dazzan wziął sejmitar dziewczyny, a następnie podszedł do elfki i najdelikatniej jak umiał wziął ją na ręce.
- Już dobrze dziewczyno – powiedział, gdy w jego ramionach Riviella zaczęła płakać – Dorwiemy tego ostatniego skurwiela, obiecuje Ci to!!

***

Tengir po cudownych chwilach w ramionach Marie musiał ją niestety opuścić. Wzywały go bowiem ważniejsze sprawy. Już po chwili znalazł się na korytarzu karczmy z rapierem w dłoni. Liczył na fart, że akurat na kogoś trafi. W tym wypadku szczęście mu jednakże nie sprzyjało. Korytarz był pusty, a czarnoksiężnik niczego nie słyszał. Wszedł, więc do swojego pokoju, usiadł na łóżku i czekał. Był niemal pewien, że to czekanie się płaci i nie mylił się. W pewnym momencie zobaczył jak w szparze między drzwiami a podłogą ktoś wsuwa kopertę. Kruk najciszej jak tylko mógł podszedł do drzwi i podniósł kopertę, na której drobnym pismem ktoś napisał:

Do Tengira z Cytadeli Kruka, syna Ardela Bragstone’a.

Czarnoksiężnikowi szybciej zabiło serce i drżącymi dłońmi otworzył kopertę, w której znajdował się krótki list.

***

Risha nagle zbudziła się z czujnego snu. Błyskawicznie dobyła broni, była bowiem pewna, że w stajni jest jeszcze ktoś oprócz niej, Serpaha i Ruliusa.

- Spokojnie Risho. – powiedział owa czwarta osoba, którą okazała się Babcia Danusia. Pochylała się ona nad śpiącym wojownikiem i miała wyraźnie zaniepokojoną minę. – Obudź Rulisa i pomóżcie mi. Coś złego dzieje się z Seraphem.

Wojownik wyglądał źle. Był cały siny, rzucał się przez sen i coś majaczył. Najdziwniejsze jednak było to, że w żaden normalny sposób nie dało się go obudzić. Risha uderzyła go nawet z otwartej dłoni w twarz, jednak to nic nie dało. Babcia w tym czasie wyjęła ze swojej torby jakieś zioła i dwie czarki. Niektóre zioła wylądowały w pierwszej czarce, inne w drugiej. Następnie dała bardowi jedną z nich, tłuczek i poleciła, by sprowadził wszystko do konsystencji papki, a gdy już ta będzie gotowa, aby posmarował nią skroń oraz nos wojownika. Sama zaś zajęła się druga czarką, do której wrzuciła parę suchych liści, a następnie podpaliła ją, wciąż lekko mieszając. W ten sposób z czarki zaczął ulatywać dym, który Aldana zaczęła wdychać. Po chwili położyła głowę Serapha na swoim kolanie tak żeby razem mogli wdychać opary z czarki, sama posmarowała się papką przygotowaną przez Ruliusa i zamknęła oczy. Risha i Rulius w napięciu wpatrywali się w babcię i Serapha.

Stara czarodziejka mimo zamkniętych oczu zaczęła dostrzegać pewne kształty, najpierw były one nie wyraźne, by po chwili przybrać na wyrazistości. Po chwili jej uszu doszedł kobiecy śmiech, poczuła też niesamowity upał.

Była tam, była we śnie Serapha. Co ciekawe był to chyba też sen Liadona. Widziała wszystko to co oni, tyle tylko że w odcieniach szarości. Widziała kobietę, która najwidoczniej dusiła towarzyszy babci. Wiedziała jak to może się zakończyć, skoro Serpah był siny w rzeczywistości, znaczyło to, że jeśli umrze tutaj, może też zginąć naprawdę. Babcia nie chciała na to pozwolić. Najpierw skierowała się do Liadona. Kucnęła obok niego i powiedziała mu parę słów. Przypomniała mu, że jest elfem, że to jest tylko sen i że jest w stanie się sam z niego wybudzić. Mówiła to tak spokojnie, a jednocześnie z ogromną mocą

Nagle elf zniknął. Babcia uśmiechnęła się, bowiem to znaczyło, że udało mu się przebudzić. Podeszła więc do Serpha. Powiedziała mu, że skoro Liadon mógł się zbudzić to on też może. W końcu człowiek też zniknął, a wraz z nim zakończył się sen. Arena, pustynia, ciała oraz dziwna czarodziejka – wszystko zniknęło.
Została tylko ciemność, babcia Danusia oraz...istota odpowiedzialna za to. Wyglądała jak bardzo stara i przeraźliwie brzydka ludzka kobieta, z charakterystycznym haczykowatym nosem, fioletowo-niebieską skórą pełną brodawek, pęcherzy i jątrzących się wrzodów. Czarne niczym atrament włosy spływały po silnych ramionach stwora.


- Głupia babo! – powiedziała istota, a jej głos przypominał rechot żaby – Zginiesz za to! Moje dzieci Cię znajdą!

Babcia otworzyła oczy i znowu była w stajni. Wiedźma nocy już nikomu nie zaszkodzi, przynajmniej tej nocy. Obudzony Seraph zakaszlał a na jego ręku pojawiła się krew. Był bardzo blady i osłabiony. Pewnie to samo tyczyło się Liadona.

***~***

W końcu nad Południowymi Dębami wstało słońce, a towarzyszyło temu parę dziwnych wydarzeń oraz kłótni.

Najpierw do stajni wraz z kilkoma ludźmi wpadł Dazzaan i Kosef. Zaczęli krzyczeć jeden przez drugiego, nakazując by wszyscy śpiący w karczmie natychmiast się tu zjawili. Po chwili w stajni znalazło się siedmiu śmiałków, kilku myśliwych oraz Dazzaan, Kosef oraz dwie kapłanki, które dopiero co weszły w asyście przerażonego burmistrza.

- A gdzie Riviella? – spytał któryś z najemników.
- I Carmellia – spytał Kavin.
- No i jeszcze Mago?! – zapytał ktoś inny. Dazzaan już chciał coś krzyknąć, gdy nagle pojawiła się nowa osoba na scenie, a był nią Morvin. Jego twarz wyrażała tylko jedno. Nieopisaną wściekłość.

- Zabiję CIĘ! – ryknął wskazując na Rulisua i biegnąc w jego kierunku. – ZAMORDUJE JAK PSA!
- Nie, kurwa! – ryknął Dazzaan i obiema rękoma złapał chłopaka w pasie. – Nie bądź pochopny chłopcze! – krzyczał gdy, jego sierżant próbował się wyrwać.
- Puść chłopaka! Nie powinieneś mu się dziwić! – krzyknął któryś z myśliwych.
- Właśnie! Ten półelf – powiedziała z odrazą Matka Fiara – zgwałcił i prawie zabił jego siostrę! Katie ledwo to przeżyła!

Zapanowała nagle cisza. Wszyscy spojrzeli na Ruliusa, którego przeszły ciarki, po czym zaczął zaprzeczać, że to nie on. W stajni dało się słyszeć nagle płacz. To Morvin płakał na ramieniu Dazzaana.

- ZAAAABIJE GO! – krzyknął, znowu próbując wyrwać się swemu przełożonemu.
- Nie! Morvinie nie mamy pewności, że to on! – przekrzykiwał go krasnolud, na co znowu wtrąciła się kapłanka.
- Jak możesz tak mówić kapitanie – powiedziała zimno – Ona sama wskazała go jako winnego, a ja sprawdziłam to magią. Nie kłamała, więc nie ma wątpliwości. To on jest winny! – wskazała na barda.

- Powinniśmy od razu go powiesić – powiedział Kosef głośno, na co Dazzaan nie wytrzymał. Pchnął z całej siły swego sierżanta, tak że ten wpadł w objęcia myśliwych.
- Trzymajcie go! A Ty gnoju! – kapitan podszedł do Kosefa – Zamknij ryj! Twoi ludzie w nocy pobili do nieprzytomności Rivielle! I kto wie co by jeszcze zrobili, gdybym jej nie pomógł!
- Tak jasne! – wrzasnął człowiek – to pewnie wystarczający powód dla nich – wskazał ręką Ruliusa i jego towarzyszy - by zarazić wszystkich moich ludzi jakimś paskudztwem, tak?!

Zanosiło się na sporą awanturę, zwłaszcza że zarówno ręka Kosefa jak i Dazzana znalazły się już na broni. Wszyscy zaczęli znowu się przekrzykiwać i kto wie co by z tego wynikło, gdyby do stajni nie wpadł kolejny człowiek. Jego wieści były jeszcze gorsze.

- Kapitanie! – krzyknął i stanął przez swym dowódcą – Znalazłem Eberka! On jest martwy! Ma poderżnięte gardło. I nie mogę nigdzie znaleźć Dagnal.

Po raz kolejny tego dziwnego ranka zapadła krótkotrwała cisza, którą przerwał Dazzaan klnąc na całe gardło.

- Przeklinanie nic tu nie pomoże. – powiedział spokojnie Kosef – Wszystko świadczy przeciw nim. Wiadomo, że nie uda oszukać się magii Matki Fiary, więc to bard musiał zgwałcić tą biedną dziewczynę, do tego wszyscy widzieli jak ten elf – najemnik wskazał Liadona – wczoraj bił się z Eberkiem, a dziś co? Patrzcie państwo Eberk nie żyje! Jestem niemal pewien, że to oni są też odpowiedzialni za chorobę moich ludzi! Od czasu, gdy oni tu przybyli jest tylko gorzej! Spójrz prawdzie w oczy krasnoludzie!

Dazzaan spojrzał na Kosefa, następnie na domniemanych sprawców całego zła. Podrapał się po głowie i podszedł do Matki Fiary, która była strasznie blada.

- Matko, sprawdź magią Ruliusa. On mówi, że tego nie zrobił. Jeśli kłamie wyczujesz to. Proszę Cię – szepnął krasnolud, na co kapłanka kiwnęła głową i podeszła do Ruliusa. Kapitan zaś skierował swe słowa do burmistrza.
- Skoro właściciel tej gospody został zamordowany właśnie tutaj, to ja przejmują nad nią kontrolę. Zamykam dla wszystkich z wyjątkiem podejrzanych. Rozumiem, że się zgadzasz? Wspaniale. Nikt, powtarzam, absolutnie nikt nie ma prawa tu zostać, ani tu wejść bez mojej zgody, chyba że chce poczuć mój but na swym zadzie!

W tym czasie służka Lathandera zdążyła już zbadać barda, po czym stanęła przed Dazzaanem.
- Nie wiem jak to możliwe – powiedziała cicho – ale on nie kłamie mówiąc, że nic jej nie zrobił. Nie wiem co to wszystko ma znaczyć. – powiedziała po czym nagle się zachwiała i gdyby nie Maten, która ją podtrzymała pewnie by upadła.
- Matko jesteś wyczerpana, idź odpocząć. – powiedział Dazzaan i już po chwili Matka Fiara wraz z Maten wyszły ze stajni. Krasnolud zaś łypnął na swoich ludzi, burmistrza i Kosefa.
- Nie chce was tu widzieć, jasne?! Nikogo! Ja się zajmę osobiście tymi najemnikami. Morvin, Ciebie też tu nie chce widzieć. Idź lepiej do siostry, na pewno Cię potrzebuje. No już niech Was wszystkich nie widzę! – krzyknął co spowodowało, że został w stajni tylko z siódemką towarzyszy.

- Dobra. To gdzie są Wasi brakujący towarzysze?

Zupełnie jakby na te słowa Dazzaana bocznym wejściem do stajni weszli przemęczeni Mago z Carmellią, która niosła na rękach ledwo żywą Maggy.

- Ona potrzebuje pomocy! – krzyknął Mago, na co błyskawicznie zareagowała Babcia i szybko zajęła ciężko ranną dziewczyną. Carmellia a zwłaszcza Mago nie wyglądali zbyt dobrze, a świadczyły o tym ślady pazurów, siniaki, krew i poszarpane ciuchy. Po chwili zaczęły się pytania gdzie byliście? Co tu się dzieję? Co to za stwór jest przywiązany do pleców Carmelli? Dlaczego wszyscy macie takie miny?

- Słuchajcie mnie! – przerwał te chaotyczne wypowiedzi Dazzaan – W związku z tym wszystkim czego jesteśmy świadkami, wprowadzam nowe zasady. Od teraz pracujecie dla mnie! Nie wiem co tu się dzieję, ale wiem, że ktoś was próbuje wrobić, ktoś tu bardzo miesza i nie waha się przed niczym! Od teraz każde wasze działanie macie konsultować ze mną jasne?! Teraz przede wszystkim musimy się dowiedzieć kto zabił Eberka. Dziwicie się czemu wam wierze? Eberk wam wierzył, miał przeczucie, że pomożecie Dębom. A ja nauczyłem się ufać jego przeczuciu. – krasnolud westchnął – Nie mogę uwierzyć, że już mi nigdy nie podpowie. Przeszukajcie karczmę czy nie ma jakiś śladów zostawionych przez zabójcę. Jak już to zrobicie przynieście mi ciało Eberka. Trzeba zrobić mu godny pogrzeb. W końcu był najstarszym mieszkańcem Dębów. Następnie chce usłyszeć od was wszystko co wiecie. Wszystko! Łącznie z tym...co to za maszkara – wskazał na potwora przyniesionego przez Carmelllię. - A później dobrze by było, gdybyście jakoś odbudowali zaufanie tej społeczności. Za chwilę przyślę do Was kogoś kto przyprowadzi tu Rivielle. Przenocowała u mnie, gdy ją uratowałem. Wtedy będziecie mogli porozmawiać.

Krasnolud skinął śmiałkom, po czym wziął nieprzytomną, ale w znacznie lepszym stanie Meggy na ręce i wyszedł.

Wydawało się, że wszyscy z dziesięciu towarzyszy miało o czym opowiadać.
 
__________________
"Stajesz się odpowiedzialny za to co oswoiłeś" xD

"Boleść jest kamieniem szlifierskim dla silnego ducha."
Thanthien Deadwhite jest offline  
Stary 29-06-2009, 20:48   #124
 
Aveane's Avatar
 
Reputacja: 1 Aveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumny
Stali u wejścia do jaskini. Chłodny wiatr rozwiewał ich włosy. Nie niósł jednak z sobą orzeźwienia. Niósł zapach śmierci.

Wejście do jaskini zdobiły kamienne filary. Samo wnętrze mogło być dziełem natury, ale to już z pewnością nie miało na to szans. Nie były to misternie zdobione słupy. Były wygładzone wiatrem, a zarazem nadgryzione czasem. Emanowały od nich prostota… i mrok. Gdyby one runęły, prawdopodobnie zawaliłoby się całe wejście do jaskini. Może by nawet się skusili, żeby to sprawdzić, ale teren temu nie sprzyjał. Byli na zamkniętym terytorium. Spora połać ziemi, ogrodzona małym, żelaznym płotkiem. Wszędzie były podobne pieczary, podparte podobnymi filarami. Spomiędzy nich wyglądały zrujnowane budynki. Kiedyś mogły być kaplicami, kryptami lub bogowie wie, czym jeszcze. Teraz były jedną, wielką ruiną.

Niziołek wykonał krok w przód, zanurzając się w gęstej, mlecznobiałej mgle. Postawieniu stopy towarzyszył gruchot łamanej kości. Kolejne kości, cała masa. Podłoże pieczary było jakoś widoczne, ale ziemia? Nie, całość usłana była pozostałościami szkieletów. Do uszu awanturników doszły kolejne odgłosy. Szelest skrzydeł, krakanie ogromnych, czarnych ptaków, najprawdopodobniej kruków. I znów to cholerne skrobanie, i znów to cholerne chrobotanie. Wciąż i wciąż.
- Carmellio – szepnął roztrzęsionym głosem. Widocznie nadal się nie pozbierał po widoku, jaki zobaczył. – Wynośmy się stąd, szybko. Nic tu po nas.

* * *

Las wokół tego dziwacznego cmentarzyska też nie nastrajał pozytywnie. Mago czuł się w nim dziwnie nieswojo. Może to dlatego, że zawsze preferował miasta. Nie, to nie to – przemknęło mu przez myśl. To miejsce jest… złe. Szedł ciągle za Carmellią. To ona wyznaczała trasę. Miał poza tym jeszcze jedną rzecz na głowie – znaki na ciałach potworów. Gdy droga zdawała mu się łatwiejsza, poświęcał chociaż chwilę, żeby to zrozumieć. W wyniku tych poczynań niejednokrotnie się potykał, a raz nawet wylądował w błocie. Jakby tego było mało, spoglądanie na znaki było dla niego trudne. Za każdym razem, jak na nie spoglądał, musiał wyrzucać z myśli rozszarpywaną krtań Maggy. No i znaki przygasły, co utrudniało ich przeczytanie. Wyglądały teraz jak jakieś paskudne blizny.
- Car – szepnął znów do tropicielki. – To chyba byli Południowcy, wiesz? Te znaki to… to jest jakaś klątwa.

* * *

Był zbyt zapatrzony, żeby się rozglądać. Uwagę na światła zwróciła Carmellia. Chłopak spojrzał tam dopiero, gdy dziewczyna się zatrzymała.
- Pójdę to sprawdzić – rzekł spokojnie. – Ty masz Maggy i poczwarę, będzie Ci trudniej. Idź dalej, dogonię się. Mam nadzieję – wyszczerzył zęby w najbardziej wymuszonym uśmiechu, jaki mu się zdarzył. Zrobił jednak, co mówił. Westchnął i ruszył przed siebie. Zbliżał się do źródła… do źródeł światła. Coraz bardziej przypominało to ogień. Szedł cicho, uważnie stawiając każdy krok. Powoli zbliżał się do obozowiska. Miał tylko nadzieję, że nie natrafi na warty. Mylił się, natrafił. Zauważył dwa gnolle, idące w jego kierunku. Szeptały coś między sobą w swoim języku. Niziołek odsunął się w bok i przywarł mocno do pnia drzewa. Stara, wręcz wytarta metoda, ale często skuteczna. Tak miało być i tym razem. Hienopodobne maszkary minęły już z drugiej strony jego drzewo, gdy przesuwający się w bok Mago złamał jakąś gałązkę. Gdy sobie tu uświadomił, błyskawicznie usunął się bardziej w bok, zasłaniając się jak najbardziej drzewem. Jeden z gnolli ruszył w kierunku jego kryjówki. Zdesperowany akrobata wziął leżący obok niego kamyk i rzucił go w las. Zwiadowcy natychmiastowo ruszyli w tamtym kierunku. Obyło się bez krzyków. Oby pomyśleli, że to jakaś wiewiórka albo coś. Ruszył dalej, starając się wyczulić zmysły. W końcu zobaczył obóz. Widok, który pojawił się przed jego oczyma, był imponujący i przerażający zarazem. Nie czyniąc najmniejszego hałasu, wrócił na miejsce, w którym rozstał się z tropicielki i zaczął ją gonić.

Gdy zbliżali się do karczmy, słońce już wisiało dość wysoko na niebie. Z kierunku budynku dochodziły dziwne dźwięki, jakby krzyki. Mago spojrzał pytająco na dziewczynę. Odpowiedziała mu wzruszeniem ramion. Gdy zbliżali się do drzwi stajni, bo właśnie stamtąd dochodziły odgłosy harmidru, usłyszeli głośne zawołanie Dazzana, przebijające się przez zgiełk:
- Dobra. To gdzie są Wasi brakujący towarzysze?
- Tu są - odpowiedział niziołek słabym głosem, otwierając drzwi i wchodząc do stajni. Rozejrzał się po zgromadzonych, po czym wskazał na dziewczynę trzymaną przez Carmellię i krzyknął:
- Ona potrzebuje pomocy!
Babcia Danusia natychmiastowo ruszyła w kierunku rannej przewodniczki, a Mago pociągnął krótki sznurek wystający z szelek zawieszonych na plecach tropicielki. Ciało potwora bezwładnie opadło na ziemię.
- Risho, to chyba powinno Cię zainteresować - wskazał niedbale na maszkarę. - Kapitanie?
- Co to za szkaradztwo?! - krzyknął zdumiony.
- Odpowiem, owszem, ale jak uzyskam inną odpowiedź. Jak wyglądała pani Wietrzyk?
- No była mniej więcej Twojego wzrostu, miała długie blond włosy, jeśli mnie pamięć nie zawodzi – odpowiedział krasnolud, najwyraźniej zdumiony. Leatherleaf natomiast sięgnął do plecaka, gwałtownym ruchem wyjmując drugiego potwora. Był w takim samym stanie, w jakim go schował.
- Czy tak wyglądała? W takim razie tam na ziemi może leżeć, dajmy na to, pan Vogel. W każdym bądź razie z zaginionymi jest źle - podniósł głos, rozglądając się po zebranych. - Widzisz te znaki, kapitanie? Widzicie je wszyscy?
- O ja pierdolę, tylko mi nie mów, że to są Południowcy...- powiedział cicho kapitan.
- O Ty pierdolisz, najprawdopodobniej trafiłeś - rzucił bezbarwnym tonem. - Na ich ciałach wypisana jest jakaś klątwa. Podobne znaki były na ścianach jaskini, w jakiej je spotkaliśmy. Nie wiem dokładnie, co znaczą, ale może z pomocą - spojrzał wymownie na czarnoksiężnika - Tengira uda nam się to rozszyfrować. Ale, widzicie, to nie jest nasz jedyny problem. Tych szkarad jest, jak mniemam, sześć. Może i więcej, może nie wszyscy zostali przeklęci. Nie wiem, zakładam, że wszyscy i że tylko oni. Gnolli mamy natomiast jakąś setkę, może i więcej. Do tego hieny i trolle. Tamten atak nie był ostatnim. To mogło być tylko ostrzeżenie. Kapitanie, przyjaciele. Witamy w piekle.
- Co?! Kurwa! Skąd Ty to wszystko wiesz? Jakie, kurwa, sto gnolli?!
- Po drodze widziałem ich obóz. Bo widzisz, byliśmy na wycieczce po domach zaginionych. Przy domku kowala znaleźliśmy jej włos - szturchnął nogą "małą". - Tak sądzę, mógł to być włos innej poczwary. Przy domku szczurołapa był pies, którego opisywać nie będę. Wystarczy, że był zmasakrowany. Dodam, że był w swojej budzie i był przykryty, więc jakaś rozumna w miarę istota to musiała go zabić i schować. Car znalazła na domku jakieś znaki, ale nie zdążyłem nawet spojrzeć, bo domek chyba był głodny albo coś. W każdym bądź razie nas wciągnął i wylądowaliśmy w jaskini przy tych poczwarach. Jakoś z tego wyszliśmy, prócz Maggy - zawiesił głos na chwilę. Zamknął oczy, żeby się pozbierać i już po chwili ciągnął dalej:
- To było jakieś pięć godzin drogi stąd, ale byliśmy wykończeni, więc nas to opóźniło. No i po drodze zobaczyliśmy obóz. Zakradłem się, no i co? Powiedziałem widziałem.
- O ja chrzanie. Trzeba przygotować obronę wioski! Kurwa!
Mago westchnął ciężko. Nie podobała mu się ta sytuacja.
- No wypadałoby chyba, co? Ale to nie wystarczy. Nie wiem, co jeszcze można zrobić, ale sama obrona nie wystarczy. No ale może się mylę. Nie znam się na tym.
Krasnolud spojrzał uważnie na niziołka, a następnie na resztę awanturników.
- Tak po prawdzie, to najlepszą obroną jest atak, prawda?
- Zgodzę się – Mago znów zabrał głos - jednakże trzeba zwrócić uwagę, że przemarsz masy ludzi przez las nie pozostanie niezauważony. Poza tym były tam jeszcze zagrody, których, nazwijmy to, zawartości nie widziałem, więc możemy mieć niespodziankę. No, ale bądźmy dobrej myśli. A poza tym, kapitanie, jeszcze jedna sprawa. Wiem, że moje słowa mogą się komuś nie spodobać, ale musimy się czegoś dowiedzieć. Musimy wiedzieć, po czyjej stronie stoi Amra - spojrzał na Dazzaana wzrokiem pełnym powagi. - To jest wojna z nieznanym, każdy sojusznik jest ważny. Jeśli ona, pomimo wszelkich podejrzeń i słów wytoczonych przeciwko niej, jest po naszej stronie, mogłaby być nieocenioną pomocą.
- A jak ja mam z Amrą pomóc? O ile na wojnie i bitwach się znam, o tyle na tropieniu nie bardzo.
- Ja też nie. Nie wiemy nawet, czy jakikolwiek wypad w tym celu nie skończyłby się czyjąś śmiercią. Stoimy w obliczu jednej, wielkiej zagadki.
Niziołek podszedł zasępiony do jednego ze słupów podtrzymujących strop i oparł się o niego, sycząc z bólu.

* * *

- Kapitanie - zawołał za wychodzącym krasnoludem, ruszając ciężko w jego kierunku. - Kapitanie!
Krasnolud odwrócił się i spojrzał na Mago. Nie wyglądał dobrze. Strata przyjaciela oraz to, czego jeszcze teraz się dowiedział, sprawiło, że zawsze dumny wojownik był bliski łez.
- Tak?
Mago ze współczuciem położył rękę na ramieniu ich aktualnego mocodawcy.
- Wiem, że moje wieści nie były dobre. Jesteśmy w dupie, że się tak wyrażę. Ale poradzimy sobie z tym - zacisnął mocniej dłoń i uśmiechnął się pocieszająco. - Musimy.
- Wiem. Uważajcie na plecy. Ktoś chce się Was pozbyć. Widocznie nie tylko Eberk miał do Was pewne przeczucia. Czyny, nie słowa - powiedział krasnolud i ruszył do wyjścia.
- Kapitanie...
Zawołany odwrócił się i spojrzał czujnie na Mago. Ten natomiast patrzył na dziewczynę trzymaną przez kapitana.
- Ja ją w to wciągnąłem - jego głos lekko się trząsł. - Ale nie potrafię jej teraz pomóc. Niech pan o nią zadba. Proszę - spojrzał na Dazzaana niemal błagalnie.
- Nie martw się chłopie! Ona jest z twardej gliny, jak każdy z niziołków. Przetrzyma to. A ja będę miał na nią dwoje oczu.
Inicjator nocnej podróży opuścił głowę, ale widać było, że po jego ustach błąka się lekki uśmiech.
- Dzięki. Daj mi znać, jak będę mógł ją odwiedzić.
Tym razem to krasnolud się uśmiechnął.
- Będzie dobrze. I pamiętaj przyjacielu. Czyny...
- …nie słowa – dokończył, nie podnosząc głowy.

Ruszył w kierunku czarnoksiężnika już z podniesioną głową.
- Tengirze – zagaił. – Teraz nie ma mniej ważnych spraw – powiedział spokojnie, patrząc w twarz człowiekowi. Na jego własnej nie malowała się niechęć, ale też nie uśmiechał się. – Teraz nie ma podziałów. Nie ma nic z tych rzeczy. Nie może być. Teraz wszyscy, cała nasza dziesiątka, musi być zjednoczona.
Wyciągnął otwartą dłoń w kierunku Kruka, czekając na jego reakcję. Nie patrzył już na jego twarz, patrzył na swoją dłoń bez cienia skrępowania.
 
Aveane jest offline  
Stary 30-06-2009, 12:44   #125
 
Kata's Avatar
 
Reputacja: 1 Kata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputację
Światło padające jaskrawo przez okno zbudziło ją, razem z uczuciem duszności i bólem.. który emanował przez całe ciało. Promieniejące ciepło uderzało od brzucha przez umysł, nie pozwalając skupić myśli, sprawiając że pierwsze co zrobiła Riviella to skrzywienie ust na których czuła jeszcze smak swojej krwi.
Zmierzyła wzrokiem pomieszczenie, i nieco uspokoiła się wiedząc że jest w nim sama. Przez chwile marzyła by to był koszmar, jednak czas nieuchronnie pokazywał co innego. Paladynka czuła się jak dojrzała, obita śliwka.. dotkneła dłonią twarzy i drgnęła cała przeżywając coś w sobie. Wiedziała że całe piękno uleciało z niej, dobyła Sejmitara i spojrzała na swoje odbicie na jego ostrzu.. twarz miała całą sino-purpurową, napuchłą, a usta rozcięte ze stróżką zaschniętej krwi. Wypuściła miecz z dłoni, tak iż upadł na ziemię. Nie mogła dłużej patrzeć na siebie, ból brzucha otępiał zmysły na dodatek przy każdym łapanym oddechu czuła jak emanuje i w okolicy żeber. Usiadła owinięta pościelą, nie minęła chwila gdy zaszkliły się jej oczy. Wychowana pośród elfów nie znała takich społeczeństw, nie rozumiała ludzi. Chociaż w domu także nie było kolorowo, śmierć i trudności napotykały każdego, jednak tam było coś czego brakowało tutaj.. Elfia moralność, zasady życia i wzajemnego traktowania. Żaden elfi renegat, morderca czy przestępca nie mógłby następnego dnia wrócić i żyć jakby nigdy nic... Wiedziała zaś że ludzie którzy wczoraj ją skatowali zapewne mogliby następnego dnia wrócić do swoich przyjaciół i znajomych jakby nigdy nic... Oddech jej przyśpieszył.. chciała przekląć, zwyzywać, znienawidzić... ale.. nie mogła. Kim byłaby jeśli poddałaby się tym uczuciom? Wszystkie wartości o które walczyła przepadłyby. Gdyby poniosła się zawiści i chęci zemsty umarło by w niej coś o czym wielu ludzi potrafiłoby tylko marzyć... uważając to za bajkę. Chciała tym żyć, chciała tworzyć tą bajkę i wiedziała że nie jest z tym sama.. musiała tylko znaleźć siłę by nie upaść w tym postanowieniu. Czyż siła nie powinna znajdować się w niej samej? Zapewne tak... jednak czuła się słaba.. czuła jak mroczna strona, uległości... kusi by zejść ze ścieżki światła. By dostosować się do brutalnego świata... stając się jego częścią.

Kilka łez spłynęło jej po policzku... nie widziała jeszcze miłości która warta byłaby takiej ofiary, by przeć naprzód i pokazać światu że można żyć inaczej.
A może jednak..? Wspomniała swoich rodziców i nabrała powietrza w płuca, krzywiąc się przy tym lekko z bólu lecz starając się jak najbardziej pominąć ten fakt.


Chciała żyć w tak pięknej miłości jak ich, lecz podobnie jak większość elfów uciekali oni od zła, jak większość elfów odchodzili cofając się przed wrogiem zamiast stawiać mu czoła. Riviella nie miała zamiaru także uciekać.
Tak łatwo było ulec złu, iść prostszą drogą..

- Nie dam się...

Paladynka roztarła dłonią łzy starając się doprowadzić do porządku...

- Pani miłości.. czy to była próba moich sił? Trudno mi będzie zaufać rasie ludzkiej... chciałam wierzyć że są podobni do nas. Dodaj mi sił proszę, pokieruj moim przeznaczeniem i pomóż spełniać świętą misję.

- "A serce kryształ.."

Elfka wstała i gwałtownie nią zachwiało, a w głowie się zakręciło.. co skwitowało tylko krótkie "Ahh" gdy dotarła do drzwi otworzyła je na oścież kleknęła przed progiem i zwymiotowała. Opadłe uszka świadczyły tylko o tym że czuje się bardzo słabo, zawstydzona schowała się do środka i przemyła wodą twarz, przepłukała też usta. Czuła się brudna, spocona i bynajmniej nie w formie jaką powinna prezentować. Zebrała się jeszcze by posprzątać to co zostało przed domem. Pomyślała o Dazzanie.. gdyby nie on może już by nie żyła. Była mu bardzo wdzięczna, zaufała mu i chciała się przytulić. Poczuć że ktoś także o nią dba.. brakowało jej tego. Nie sądziła nigdy że uratuje ją kiedyś krasnolud... mimo że relacje między tymi dwoma rasami były zazwyczaj napięte. Krasnoludy trzeba było cenić za ich prawdomówność, za zasady.. były to postaci którym można było zaufać. Na pewno w większości przypadków. Pierwszy raz na twarzy elfki pojawił się delikatny uśmiech, wzrok zaczął błądzić po pomieszczeniu a ona głaszcząc swoją dłoń zaczęła śpiewać cicho elfią pieśń, hymn dla odchodzących w chwale wojowników. Nie minęła jednak chwila gdy tylko słabo chrząknęła, urywając melodię i speszona porzucając starania. Miała cały czas że będąc orężem bogini nie stanie się nigdy jej machiną wojenną... w głębi duszy bała się tego. Bała się by walcząc z potworami sama nie stała się kiedyś jednym z nich. By nie zatarła się granica...

Rozmyślenia elfki przerwało pukanie do drzwi, na co on błyskawicznie wskoczyła w sukienkę, otworzyła i ujrzała mężczyznę który z polecenia dowódcy straży miał ją odeskortować do oberży. Riviella nie sprzeciwiała się.. miała dość niespodzianek, wzięła swoje rzeczy pod rękę.. nie miała ochoty na zakładanie swojej zbroi. Idąc tak w ciszy starała się nie zwracać uwagi na przyglądającą się jej twarz mężczyzny. Skrzywiła się lekko dając do zrozumienia że nie czuje się komfortowo, przymknęła oczy po czym znów przeszyło ją coś.. jakaś słabość, słabość której nie powinno być w paladynie.

Szeptała cicho, idąc i unikając spojrzeń jakby odcięła się w swoim własnym świecie.

- O sposobach czynienia, by róży rycerzem zostać:

*istotę wszelaką szanować, piękna we wnętrzu także szukać...

Mimowolnie urwała na chwilę.

*miłość w sercu nosić prawdę sercem i usty wyznawać...

*dobra, piękna, miłości i namiętności przed złem i krzywdą bronić

*słowu danemu wiernym być

*zapalczywości nie mieć, gniewu nierozważnym uczynkiem nie wykonywać

Jej twarz przeszedł grymas.

*zważać na dumę rycerska by pycha nie została splamiona

*nigdy, jako żyw, pleców swoich wrogowi nie pokazywać

Elfka opuściła głowę jakby poczuła że zawiodła, jednak dalej rozmyślała nad ostatnimi słowami.

*o własne piękno dbać i wygląd swój pielęgnować.

Westchnęła pod nosem.

*każdego dnia dokonuj aktu miłości.

*ducha swego i ciało doskonalić, w wierności powołaniu swemu pozostawiać

*ciało swe w sprawności trzymać, być zawsze do broni gotowym

*majątek swój pomnażać i w należytym porządku trzymać, by godnie w pole wystąpić, gdy zajdzie potrzeba

*w miłosierdziu swoim hojnym być, w zlej przygodzie uczynkiem i majątkiem wspomagać

*Wspierać artystów, jak i wiernych Sune rycerzy i kapłanów.

*miłością się kierować, baczyć by szczerość w niej zachować.

*sprzeczek nie miłować, ze skłóconymi starać pojednać się przed słońca zachodem.

*rozkazaniu starszego z braci lub sióstr kapłaństwa Sune we wszystkim być posłusznym

*oczu nie zamykać na grzechy występnych braci, lecz ku ich naprawie podążać

*do przyzwoitości się wdrażać, słów złego w zwyczaju nie naśladować

*oręża pochopnie nie dobywać, w stanie gotowości utrzymywać

Riviella opuściła ze smutkiem wzrok i pewniej złapała swój ekwipunek, czując jak powoli pali się ze wstydu mijając ludzi którzy wlepiali w nią wzrok.

- Trzy rycerza przymioty święte:

*czystość w miłości i prawdzie
*cześć rycerska moc uczynku rodząca
*sprawność oręża, ku obronie słabych, sztuki i miłości...

Przed kobietą wymalowały się wreszcie progi oberży, podziękowała za pomoc człowiekowi Dazzana i oparła się o filar, po chwili już wchodząc do środka ze skwaszoną, przygaszoną miną i lekko przestraszonym wyrazem oczu.
Chodzenie sprawiało jej pewne trudności, których widocznie nie zauważyła podczas drogi wypowiadając słowa swego kodeksu.

Całą potłuczona i zasiniona elfka jednak gdy tylko minęła próg i znalazła się wewnątrz zamarła, słaniając się lekko na nogach w końcu oparła cały swój ciężki dobytek na najbliższym stole i oparła na nim.

- Co to za maszkary? Co tu się dzieje? Co wam się stało? - wyraz jej twarzy zmienił się z poczucia beznadziei na bezradny smutek, i lekkie poddenerwowanie, zupełnie zapominając o swoich problemach.
 
__________________
In the misty morning, on the edge of time
We've lost the rising sun
Kata jest offline  
Stary 30-06-2009, 21:05   #126
 
Sonadora's Avatar
 
Reputacja: 1 Sonadora to imię znane każdemuSonadora to imię znane każdemuSonadora to imię znane każdemuSonadora to imię znane każdemuSonadora to imię znane każdemuSonadora to imię znane każdemuSonadora to imię znane każdemuSonadora to imię znane każdemuSonadora to imię znane każdemuSonadora to imię znane każdemuSonadora to imię znane każdemu
Oliwkowe oczy Carmellii otworzyły się szeroko. Coś lekko stuknęło w okno. To już, przyszedł przewodnik od Dazzaana. Dziewczyna szybko poderwała się z łóżka, porwała swoją broń i podeszła do stolika i zgasiła świecę. Poczekała aż Mago przymocuje kotwiczkę do okna i zniknie w mroku. Szybko i cicho weszła na parapet, mocno chwyciła za linę i niemal bezszelestnie wysunęła się na zewnątrz. Po chwili stała już na ziemi rozglądając się za przysłaną osobą. Po chwili wraz z Mago podeszła do stojącej pod drzewem niziołczej dziewczyny. Od razu wydała jej się bardzo sympatyczna. Po przywitaniu i omówieniu trasy ‘wycieczki’ natychmiast ruszyli w noc.

Przemykali przez pogrążone we śnie miasteczko, nie spotykając nikogo po drodze. Szli zwartą grupą, wszystkie ich ruchy były niezwykle zgrane. Żadnych zbędnych działań, porozumiewali się niemalże bez słów. Tylko Mago wydawał się być trochę rozkojarzony, tropicielka uśmiechnęła się pod nosem na widok jego krótkich spojrzeń rzucanych co chwila w stronę Maggy.
Po kilkunastu minutach dotarli pod domek kowala. Każde z nich wiedziało co ma robić. Nie oglądając się na innych Carmellia, najdokładniej jak tylko mogła w nocnych warunkach, zaczęła przepatrywać ziemie w poszukiwaniu tropów. Znalazła je, a jak! Tylko, że były to miliony śladów, wstęgi przecinających się ścieżek wydeptanych przez mieszkańców przybywających w interesach do kowala. Rozpaczliwie starała się wypatrzeć coś niezwykłego, na nic jednak były jej wysiłki. Zerknęła na przyjaciela, który przepatrywał sam domek. W pewnym momencie podniósł coś z ziemi i gestem przywołał do siebie dziewczynę. Kiedy się zbliżyła pokazał jej włos jaki znalazł. Długi i gruby jasny włos, podobny do tego, który wcześniej pokazała jej Risha. Wzięła go do ręki i po jej plecach przebiegł dreszcz. A więc jest więcej tych potworów…

Z zamyślenia wyrwała ją Maggy, popędzając i prowadząc do kolejnego domu, jak się okazało tutejszego szczurołapa. Chatka stała trochę na uboczu, więc Carmellia miała nadzieję, że tu znajdzie coś istotnego. Na pewno jeśli były tu jakieś ślady nie zostały zadeptane, nie było to raczej miejsce często odwiedzane. Budynek stał na skraju lasu, z tamtego też kierunku zaczęła tropić. Już po chwili znalazła ślady prowadzące do drzwi domku. Kształtem przypominały odciski ludzkich stóp, jednak były zdecydowanie za duże. Szła powoli tropem rozglądając się na boki aby niczego nie przegapić. Kiedy podeszła do drzwi zaczęła się dokładnie przypatrywać zarówno im jak i ścianom. Niewiele nad ziemią znalazła jakieś dziwne małe znaczki wydrapane w drewnie. Nie wiedziała co to, podejrzewała, że to jakieś dziwne pismo. Przywołała do siebie Niziołka żeby też to obejrzał.

Drzwi otworzyły się z hukiem. Zdziwiona przekrzywiła głowę na bok, próbując dojrzeć wnętrze domku. I wtedy poczuła wiatr. Tuż obok jej głowy przemknęła gałązka. Po chwili następna. Za nią kolejna. Powietrze wypełniło się wirującymi patykami, kamyki na ziemi podskakiwały wykonując jakiś dziki taniec. I wtedy wybuchnął wicher, z niewiarygodną siłą wsysając we wnętrze domku wszystko co znajdowało się w jego pobliżu. Carmellia próbowała z całych sił złapać się progu, chwilę dyndała w przestrzeni próbując stawić opór nieziemskiej mocy, jednak siła podmuchu po prostu wyrwała go i wciągnęła dziewczynę w gardziel domku. Przyciąganie stawało się coraz silniejsze. Po chwili chatka połknęła pozostałych, trzy postaci malejące z każdą sekundą zniknęły w oślepiającej otchłani.

***

Carmellia poczuła bardzo silny wstrząs. Trochę trwało nim przyszła do siebie. Czuła się ogłuszona, kręciło jej się w głowie i wszystko bolało tak jakby spadła z bardzo dużej wysokości. Po chwili zmysły zaczęły się wyostrzać. Poczuła okropny zaduch i zapach stęchlizny. Coś gniotło ją w plecy; coś twardego. Oprócz przyśpieszonego oddechu dwójki swoich towarzyszy usłyszała coś jeszcze: złowieszcze chrobotanie czy drapanie od którego włoski na karku stanęły jej dęba. Wzrok nie mógł przebić ciemności dlatego zaczęła macać dłonią po ‘podłodze’. Coraz bardziej jej się to miejsce nie podobało, a już na pewno nie spodobało jej się to co wymacała. Mimo mroku jej oczy otworzyły się szerzej ze strachu. Kiedy Maggy zapaliła gałązkę jej spełniły się najgorsze obawy tropicielki. W garści trzymała długą kość, z wyglądu ludzką. Z obrzydzeniem wyrzuciła ją z ręki, wtedy też usłyszała ogłuszający krzyk przerażenia przewodniczki. Poderwała się na nogi wyciągając sejmitar. Za niziołczą kobietą stała bestia. Długie łapy zwisały wzdłuż ciała, w świetle zabłysły ogromne szpony. Na ciele potwora błyszczały jakieś znaczki, podobne znajdowały się na ścianach jaskini, w której wylądowali. Z przerażeniem zobaczyła jak wielkimi zębiskami stwór przebija się przez krtań dziewczyny, jak małe ciałko opada bezwładnie na ziemie. Prawie w tej samej chwili za sobą poczuła cuchnący oddech i charczenie. Tuż za nią stał drugi podobny lecz o wiele większy. Zaatakował Carmellie lecz ta zdążyła uskoczyć łamiąc i roztrącając kości leżące na podłożu. Wykorzystała chwilę, w której kończył zamach łapami aby pchnąć go sejmitarem. Wykonała naprawdę potężny cios, ostrze przebiło skórę. Rozpalone płomienie zgasły kiedy broń spotkała się z ciałem stwora, ku zdumieniu dziewczyny rozdarta skóra prawie natychmiast się zrastała. W ślepiach łypiących zza brudnej szmaty, którą okryty był stwór rozbłysła żądza mordu. W nową zawziętością runął na kobietę gryząc ją potężnie w ramie. Carmellia syknęła z bólu, ale już po chwili trzymała w ręku miecz. Zaatakowała, cięcia gładko wchodziły w cuchnące cielsko. Wkładała w te pchnięcia całą swoją siłę, korzystała ze wszystkich swoich umiejętności. Zaczęła swój taniec ze śmiercią. Zgrabnie umykała przed próbującym dopaść ją mutantem sama zadawała mu co chwila nowe obrażenia. Obok Mago całkiem nieźle radził sobie z mniejszym stworzeniem. Biegał po pieczarze zadając pełno ciosów sztyletami. Nagle znalazł się po drugiej stronie stwora z którym walczyła tropicielka. Niziołek był naprawdę cholernie skuteczny. Przewrócił mniejsze brzydkie kilkukrotnie zatapiając w nim ostrze. Kiedy odwrócił się do większego aby zaatakować razem z dziewczyną potwór wyskoczył w górę i przylgnął do sklepienia. Będzie się teraz małpa, regenerować. Cholera!
Carmellia podbiegła do leżącej maszkary i pomogła Mago zawzięcie dźgając przebrzydłe ciało. Niziołek dokończył roboty po czym wrzasnął:
- Leć do Maggy, pędem!
Nie musiał powtarzać dwa razy. Popędziła w stronę nieprzytomnej przewodniczki. Runęła obok niej na kolana modląc się żeby nie było za późno. Odrzuciła na bok broń, głowę kobiety ułożyła sobie na udach i zaczęła przywoływać leczniczą moc. Odchyliła się do tyłu z całych sił skupiając na pragnieniu pomocy tej małej. Magia wniknęła w nią, a po chwili przez jej dłonie przelała się w ciało Maggy. Jej pierś rozjarzyła się lekkim złotawym blaskiem. Po chwili światło zgasło, zniknęły też mniejsze zadrapania, poważniejsze rany lekko się zmniejszyły. Carmellia jednak wiedziała, że dziewczyna ma pełno wewnętrznych obrażeń, na pewno strzaskane jedno ramie i groźną ranę krtani. Nie zostało jej dużo czasu… Muszą się pośpieszyć.
Zostawiła ciało, chwyciła broń i ruszyła do potwora, którego w tym czasie Mago zdołał ściągnąć z powrotem na ziemię. Zdążyła zadać mu jeszcze dwa ciosy kiedy Niziołek powalił także drugą bestię.
- Mago… - szepnęła. Oczy jej się zaszkliły, kiedy zobaczyła pełne troski spojrzenie mężczyzny. Przypomniała sobie o tych ukradkowych uśmiechach rzucanych w stronę przewodniczki kiedy badali domy zaginionych. – Nie mamy dużo czasu, zostały jej cztery godziny..
- No to migusiem do Mamci Fiary – odparł sarkastycznie niziołek. – Tylko weźmy te ustrojstwa.

Przygotował specjalną uprząż, w którą zapakował większego stwora i tropicielka zarzuciła ją na plecy. Delikatnie w ramiona wzięła Maggy i nie czekając aż Mago wepchnie drugą maszkarę do plecaka wyszła na zewnątrz.
Pierwsze co zauważyła to to, że kości, którymi usłana była jaskinia nie skończyły się. Na zewnątrz było ich jeszcze więcej. Wychodząc z pieczary nogą trąciła ludzką czaszkę. Świat zewnętrzny spowijała gęsta mgła. Mlecznobiałe opary unosiły się nad ziemią, przemykały przez zrujnowane budynki i ruiny, których nie można było do końca rozpoznać. W pobliżu ziały ciemne otwory kolejnych jaskiń. W powietrzu dało się słyszeć skrzeki jakiś wielkich czarnych ptaszysk oraz ciche chrobotanie, jakby stworów było więcej i kryły się one dobrze zakamuflowane za białą kurtyną. Wszystko to przypominało jakieś upiorne cmentarzysko rodem z najgorszego koszmaru.
Wraz z roztrzęsionym Niziołkiem przekroczyli niski płotek i wskazaną przez nią drogą ruszyli dalej.

***

Szli w milczeniu, przerywanym niekiedy zdawkowymi uwagami i hipotezami na temat stworów, które ich zaatakowały. Mago próbował rozszyfrować dziwne znaki ze skóry niesionego przez nią potwora, które teraz jakby trochę przygasły. W końcu odezwał się cicho, jego słowa przestraszyły ją nie na żarty.
- Car… To chyba byli Południowcy, wiesz? Te znaki to… to jest jakaś klątwa.

***

Przez gałęzie przeświecały dziwne rozedrgane światła. Zauważyła je i powiedziała o nich przyjacielowi. Poszedł sprawdzić, ona na chwilę przysiadła za kępą krzaków żeby odpocząć i przyjrzeć się dokładniej co z Maggy. Potem wstała i ruszyła dalej. Mago dogonił ją po chwili opowiadając o tym co znalazł. Pośpiesznie ruszyli dalej, nie chcąc zostać zauważonymi w okolicy obozu. Po paru godzinach przed ich oczami zamajaczyła Północna Brama. Udali się do karczmy, była bliżej niż świątynia, małej kobietce zostało już naprawdę mało czasu, a tam też znaleźliby też kogoś kto potrafiłby się nią zająć. Zrobiła to Babcia Danusia.
Do stajni wpadli akurat w samym środku awantury. Carmellia zrzuciła z siebie stwora i wyczerpana opadła na ziemie. Ułożyła się na sianie zostawiając dla Mago przyjemność opowiedzenia wszystkim co się stało.
 
Sonadora jest offline  
Stary 01-07-2009, 14:41   #127
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Otworzył oczy.
Arena zniknęła. Był w swoim pokoju. Żywy.
Czy można się obudzić martwym?

Seraph...

Liadon zerwał się z łóżka i zaczął się błyskawicznie ubierać.
To, że w głowie mu się kręciło i czuł się tak, jakby przebiegł po nim cały tabun dzikich koni nie znaczyło, że może tu leżeć i odpoczywać po niespokojnym śnie. Musi sprawdzić, co się dzieje z jego towarzyszem sennych koszmarów.


Nie zdążył zejść na dół, gdy rozległy się wrzaski Dazaana i Kosefa.
Zawarte w nich polecenia nie kolidowały z planami Liadona, lecz ich ton niezbyt mu się spodobał. Spojrzenie, jakimi obrzucił go znajdujący się na parterze nieznany mu z imienia najemnik Kosefa, nie należało do zbyt przyjaznych.
Co się stało tej nocy?

Wyjaśnienie nadeszło dość szybko.
Napaść, gwałt, morderstwo...
Aż dziw, że nie o wszystko właśnie oni byli oskarżeni. A jeszcze dziwniejsze było to, że Dazaan im wierzył. Przynajmniej na razie.


Wkrótce po wyjściu Dazaana we drzwiach stanęła Riviella.
Sądząc z jej wyglądu lepiej było nie wypytywać, jakie nieprzyjemności spotkały ją podczas tej nocy. Ale na pytanie zadane odpowiedzieć można było.

- Mnie - zaczął Liadon - a raczej nam, trzeba by powiedzieć - tu spojrzał na Serapha, który na równie sponiewieranego jak Liadon wyglądał - sen się przytrafił. Przyjaciele pomordowani w sposób okrutny i wróg po zęby uzbrojony, z którym gołymi rękami walczyć na arenie przyszło. A gdyśmy tego pokonali, czarodziejka jakaś dusić nas zaczęła. Jak zmora, co występuje w baśniach ludowych.
- Na szczęście babcia Danusia jakoś pomogła i zdołałem się obudzić.

- To była Wiedźma Nocy - wtrąciła Babcia Danusia.

- W każdym razie dziękuję bardzo, bo niezbyt wiedziałem, jak się zbudzić z tego snu. Na szczęście udało się.



- Gdzie leży Eberk? - spytał Liadon.

- W swoim pokoju - odrzekł Garet. Człowiek Dazaana, ten sam, co przyniósł wieści o śmierci krasnoluda.

Liadon z trudem opanował czysto ludzki odruch, polegający na wzniesieniu oczu ku niebu w niemej prośbie o cierpliwość.

- To znaczy? - spytał. - Wolałbym nie chodzić od pokoju do pokoju, aż trafię...

Tamten ramionami wzruszył, pewnie dziwiąc się, że ktoś może nie wiedzieć tak oczywistej rzeczy. Z jego twarzy widać było, że niezbyt się pali do odwiedzania ponownie tego miejsca, ale pomieszczenie wskazał bez oporu.

Eberk leżał na podłodze.
Raczej nie wyglądało na to, że poderżnięto mu gardło. Cios, który pozbawił go życia, trafił w szyję z dużą siłą, zaś krew znalazła się nie tylko na podłodze, ale i na meblach i ścianach.
A to znaczyłoby, że zginął w tym miejscu. Nikt go nie przeciągnął z innego pokoju, nie przeniósł magicznie z innego miejsca.
I raczej nie zginął na skutek sennych koszmarów, bo te, jak się Liadon przekonał na własnej skórze, ran otwartych nie pozostawiały.

Liadon spojrzał na twarz Eberka.
To co na niej widniało zdecydowanie nie było przerażeniem. Raczej można by to nazwać zaskoczeniem zmieszanym ze Wzburzeniem.
Przyłapał kogoś znajomego na buszowaniu po pokoju?
I co dalej zrobił ten ktoś? Wyszedł nie zauważony przez nikogo?

Okno było zamknięte.
Jeśli ktoś wszedł prez okno, to musiał je za sobą zamknąć. Jeśli wyszedł zamykając okno za sobą... To byłaby sztuka. Albo nawet Sztuka...
Liadon obszedł ciało Eberka, starając się nie wdepnąć w żadną plamę krwi.
Pod oknem, na podłodze, nie było żadnych śladów. Czy były jakieś na zewnątrz?
Tego Liadon nie wiedział, a jak na razie nie zamierzał wychodzić na dwór i sprawdzać. Pytanie zresztą, jak by na to zareagowali ludzie Dazaana. A nuż by wzięli to za próbę ucieczki...

Liadon spojrzał na Gareta.

- Wchodziłeś do środka?

Zapytany pokręcił głową.

- Po co? - spytał. - Od razu widać, że Eberk nie żyje.

- Czyli to nie twoja robota - na wpół spytał, na wpół stwierdził Liadon, pokazując odciśnięty we krwi ślad buta. Pojedynczy, nieco zaschnięty. Skierowany w stronę drzwi. Ani w pokoju, ani na korytarzu dalszych śladów nie było.

- Tylko jeden? - Garet był podobnie zdziwiony. - Więc pewnie wytarł... albo zmienił buty... albo szedł na rękach.

Albo rozpłynął się w powietrzu, albo odleciał, albo stworzył portal - dodał w myślach Liadon.


Przeszukanie całego pomieszczenia nie przyniosło żadnych efektów.
Wyglądało na to, że zabójca Eberka nic z pomieszczenia nie zabrał. Chyba, że znajdujący się w szafie stosik pieniędzy pozostawiono dla zmylenia tropów.
Do zbadania został jeden obiekt, który Liadon postanowił pozostawić na koniec.


Skrzynia, wielkości średniego kufra, pokryta była malunkami szkieletów, ghuli, duchów. I trudno było jednoznacznie określić, czy malunki miały odstraszać ciekawskie osoby, czy też sugerowały zawartość skrzyni. W tym drugim przypadku lepiej byłoby jej nie otwierać.
Liadon uśmiechnął się.
W to nie wierzył, ale skrzynia mogła być w jakiś sposób zabezpieczona.
Magiczna pułapka? To byłoby nawet prawdopodobne.
Szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że w solidnym na pozór zamku nie widać było żadnej dziurki na klucz.



Czy to ciekawość, czy też chęć niesienia pomocy... w każdym razie Babcia Danusia natychmiast zgodziła się pomóc w zbadaniu skrzyni.

- Pułapek tu nie ma - powiedziała po chwili - a przez zamek przepływa negatywna energia. Sama zaś skrzynia ma w sobie magię transmutacyjną. Znaczy magię Przemian.

Przemiany... Zamiana czegoś w coś innego...
Ciekawe, co takiego robiła ta skrzynia. Wkładało się stalowy młotek, wyciągało srebrny? Zamieniała zwykły patyk w pierwszej jakości strzałę?
A może sama była efektem takiej przemiany i tylko czekała, by ktoś zechciał przywrócić jej dawny kształt?
Wielkiego potwora z wielką paszczą...?

- Ciekawe, czy magia pozytywna zneutralizuje negatywną - powiedział cicho Liadon.

Babcia spojrzała na Liadona z widocznym na twarzy namysłem.

- Coś, co tak wygląda - powiedziała - prawdę mówiąc należałoby głęboko zakopać i modlić się, by w okolicy nie było nikogo kto potrafi to otworzyć.

- Tylko po co Eberk trzymałby to w domu - Liadon ponownie spojrzał na skrzynię. - W końcu stoi tu, jak widać, już jakiś czas.

Skrzynia była nieco zakurzona, a widniejące na niej ślady rąk świadczyły o tym, że ktoś, może Eberk, jej używał.

Babcia, podobnie jak Liadon, przez moment wpatrywała się w skrzynię.

- Mimo wszystko uważam, że trzeba to otworzyć. Lepiej wiedzieć wcześniej, niż później, co to jest i jak to działa.

- Jeśli to coś groźnego, to lepiej to odkryć teraz, póki nie mamy na karku stu gnoli, paru troli i jeszcze kilku bliżej na nieznanych wrogów. - Liadon zgodził się ze zdaniem Babci.

- No to zaczynam eksperyment z pozytywną energią... - powiedziała cicho Babcia.

- Czy to znaczy, że należy się chować po kątach? - spytał Garet, który dotychczas bez słowa, chociaż z brakiem entuzjazmu wypisanym na twarzy, przysłuchiwał się dyskusji.

- Tak - odpowiedziała krótko Babcia.

Na twarzy Gareta pojawił się wyraz niepewności. Spojrzał na Liadona, szukając potwierdzenia, lub zaprzeczenia swoich wątpliwości.
Liadon nic nie rzekł. Prawdę mówiąc wolałby być w tym momencie daleko od miejsca eksperymentu, ale skoro sam namawiał Babcię...

Babcia Danusia wypowiedziała kilka słów w języku bliżej Liadonowi nie znanym.
Zamek zaczął nagle świecić jasnym białym światłem, a cała skrzynia zaczęła się trząść.

- O kurwa! - wrzasnął Garet. Głośny tupot butów o podłogę świadczył dobitnie o tym, że ich właściciel nie miał zamiaru obserwować eksperymentu do końca.

Liadon uświadomił sobie nagle, że wstrzymuje oddech.
I że odruchowo sięgnął po miecz.

Skrzynia zatrzeszczała niepokojąco, podskoczyła lekko i... znieruchomiała.

- Chyba wiem - powiedziała Babcia Danusia - kto to potrafi otworzyć. Potrzeba nam kapłana. Albo kogoś kto włada magią bogów.
 
Kerm jest offline  
Stary 03-07-2009, 22:02   #128
 
Aeth's Avatar
 
Reputacja: 1 Aeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetny
Cisza i spokój, jaka zastała Rishę po jej powrocie do centrum Dębów była dość, krótko mówiąc, zaskakująca. Oczywiście, dziewczyna rozumiała, że w trakcie jej nieobecności wszyscy mogli się już spokojnie rozejść do swoich spraw i zapomnieć o tym staczającym się ku upadkowi ziemskim padole, ale mimo wszystko nie tego oczekiwała. Przez moment miała wręcz wrażenie, że tak bardzo zatraciła się w upływającym czasie, że tajemniczy wrogowie mogli już nie tyle wszystkich poostrzegać, co zwyczajnie do cna wybić, gdyby ostrzeżeń nikt nie posłuchał - ale wtedy chyba byłoby w osadzie jakieś poruszenie? Krew? płacz? lament? W zasadzie trudno było tropicielce uwierzyć, że mogło być już tak późno. Zaniepokojona brakiem znajomej twarzy w karczmie, już zaczęła układać w głowie plany na jakieś rychłe, cholerne oblężenie, ale na czas poszukiwań postanowiła zrezygnować z pomocy zbyt wybujałej wyobraźni. Przed chwilą o mało co nie zaprowadziła jej gdzieś, skąd nie było już powrotu, więc tym razem na zapas - czując rosnącą frustrację - zagryzła zęby.
I z tych właśnie powodów natknięcie się na czekającego na nią Ruliusa było dla Rishy nie lada niespodzianką. Nie lada dlatego, że na jego cały i zdrowy widok zalała dziewczynę ulga, którą natychmiast w sobie zdusiła na wypadek, gdyby półelf miał ją spostrzec, a także dlatego, że ze wszystkich osób akurat na jego martwienie się jej losem by nie stawiała. Bo martwił się o nią czy po prostu sobie brzdąkał? Niestety, po tym wszystkim, co się tego wieczora wydarzyło, dla tropicielki nie był to jednak moment na pojednania. Ostatnie słowa, jakie ze sobą zamienili - jakie Rulius do Rishy skierował - powróciły w jej myślach w o wiele głośniejszym wymiarze. Kiedy jej pewny krok kierował ją do środka stajni, przeszła obok barda nawet na niego nie spojrzawszy.

- Widzę, że schadzka z Katie udała się wyśmienicie - rzuciła od niechcenia. Minęła Ruliusa i podeszła prosto do swojego posłania z wczoraj. - Inaczej pewnie nie byłbyś w tak dobrym nastroju, żeby czekać na mnie przygrywając sobie serenady. Ta urocza kelnereczka musi mieć na ciebie zbawienny wpływ.
- Zbawienny wpływ? - bard spojrzał na nią kątem oka, wyraźnie niezbyt skory do rozmów. - Oddziaływania tej panienki na moja osobę nie nazwałbym wpływem. Za duże słowo...
Nie odwróciła się, kiedy zaczęła zdejmować przemoczony od deszczu płaszcz. Całe jej ubranie było mokre od kapiących z nieba kropel i wody, która wsiąkła w materiał z jej niewysuszonego wcześniej ciała, a włosy przyklejały się do jej pleców, ramion i policzków jak im tylko pasowało. Łatwo dało się też dostrzec czerwoną od krwi plamę na jej ramieniu. Z tego wszystkiego najciekawszy był chyba jednak ton jej głosu - nie był gniewny ani nie był podniesiony, ale nie sposób było zignorować jakiejś chłodnej, pobrzmiewającej w nim oschłej nuty. Gdy kolejne elementy jej górnej garderoby po kolei lądowały na podłodze, jak gdyby Risha kompletnie nie przejmowała się obecnością mężczyzny, odezwała się ponownie, lecz z większą już nieco kontrolą nad własnymi emocjami:
- Przydarzyło się wam coś dziwnego? Odbiegającego od normy? Spotkaliście kogoś? Albo coś?
Wciąż pozostawała odwrócona do barda tyłem, dlatego gdy zdjęła w końcu mokrą bluzkę, półelf mógł co najwyżej obejrzeć jej plecy. Owinęła wokół tułowia wyjętą z plecaka koszulę, tak, aby poranione ramię mogło sobie swobodnie krwawić już tylko na podłogę, a potem zaczęła wycierać je zdjętą, i wspaniałomyślnie już zamoczoną, bluzką.
Rulius przez jakiś czas obserwował jej zachowanie w milczeniu, jakby celowo odwlekając udzielenie jakiejkolwiek odpowiedzi. Po chwili jednak, gdy dziewczyna zaczęła przecierać ranę poderwał się i stanąwszy obok niej zabrał w końcu głos. Nie tylko głos.
- Pozwól, że ja się tym zajmę. - natychmiast położył rękę na jej dłoni wyjmując jej kawałek materiału. - Nie wiem jak nabawiłaś się tak paskudnej rany, jednakże z całą pewnością twój wieczorny spacer nie był przesadnie relaksującym doznaniem.
Zaczął obmywać ranę, po chwili obawiając się, iż dziewczyna jak zwykle przejmie inicjatywę pozbawiając go szansy pomocy przyłożył obie ręce do jej ramienia wypowiadając zaklęcie.
- Na więcej niestety mnie nie stać, to jednak wystarczy by wstrzymać krwawienie, rankiem powinnaś udać się do świątyni. - natychmiast spuścił głowę jakby obawiając się reakcji tropicielki.
- Mnie tam nie przytrafiło się nic nadzwyczajnego, wręcz przeciwnie, wszystko poszło zgodnie z planem. I chociaż plan nie zakładał powodzenia, to porażka wyszła nad wyraz idealna. - uśmiechnął się ironicznie, dodając specyficznego wyrazu pogmatwanym słowom jakie płynęły z jego ust. - Ciesze się jednak, że jesteś niemalże cała i zdrowa. Naprawdę. - po tych słowach podniósł wzrok i uśmiechnął się serdecznie.
Tropicielka nie od razu odwzajemniła jego gest. Nie przerywała mu, kiedy mówił, i nie odsunęła się, kiedy zajął się jej ramieniem, ale wciąż nie podnosiła na mężczyznę wzroku. Rulius tak naprawdę nie mógł dokładnie widzieć jej twarzy, bo zasłaniały ją mokre kosmyki, ale nietrudno byłoby mu zgadnąć, że malował się na niej dosyć obojętny obraz, jakby dziewczynie było już wszystko jedno. Dopiero jednak po chwili z jej gardła wydobył się głos, poprzedzony cierpkim, sarkastycznym uśmieszkiem.
- Taaa, u mnie też poszło chyba zgodnie z planem. Może nie wszystko zaplanowałam osobiście, ale ostatecznie wyszło na moje.
Rozumiała, że niewiele to Ruliusowi powie, ale nie spieszyła jeszcze z udzieleniem wyjaśnień. Po chwili milczenia odwróciła się w końcu i posłała półelfowi przelotne, trochę skruszone spojrzenie, choć nie utrzymała go na jego twarzy długo. Powód do bycia skruszoną miała zaś co najmniej jeden, a nawet, jeśli nie naliczyłaby więcej, ten jeden w zupełności wystarczał. Nawarczała na niego, a on odpłacił jej serdecznością i uczynnym gestem. Każdy mógł się poczuć wtedy podle - niezależnie od tego, za jaką mógłby się kryć wymówką.
- Cóż, cieszę się, że wszystko dobrze się skończyło - zerknęła na niego próbując się rozpogodzić, ale pomimo szczerych starań mało kto dałby się oszukać. Uśmiech na jej ustach po prostu nie był dostatecznie przekonujący. - Mam nadzieję, że reszta będzie mogła powiedzieć to samo, bo chyba będziemy mieć tu kolejny poważny problem - po tych słowach na powrót spoważniała. Na chwilę zamilkła, żeby zebrać myśli. - Pamiętasz naszego mistrza marionetek? Odnoszę wrażenie, że ma do dyspozycji o wiele więcej sługusów, niż tylko te hienowate mordy. Spotkałam satyra. I przy okazji dostałam ostrzeżenie, że mamy się stąd jak najszybciej zabierać, bo jeśli nie, to... hmm, mówił coś o huju w oku, ale prawdę powiedziawszy, średnio go już wtedy słuchałam.
Niepoważny ton, jakim wypowiedziane były ostatnie słowa miał już typową dla Rishy barwę beztroski.
- Ale gdyby ktoś pytał, to z jego huja pożytek będą mogły mieć już tylko ryby.
To mówiąc, tropicielka wzruszyła obojętnie ramionami, a potem odwróciła się, żeby odwinąć zakrywającą ją w biuście koszulę i założyć ją już w całości na siebie. Na moment, kiedy stała do półelfa plecami, na jej oblicze powrócił beznamiętny, wcale nie taki beztroski wyraz. Szybko jednak ponownie przybrała maskę. Bard stał ciągle za jej plecami, nie cofając się nawet na krok.
- Dzięki za to - uśmiechnęła się słabo, przykładając dłoń do podleczonej rany. - I zapamiętaj moje słowa: do świątyni nikt nie zaciągnie mnie nawet wołami. Nie potrzebne mi do tego wszystkiego jeszcze obrażanie świętego majestatu Matki Fiary - wykrzywiła się w żarcie.
Rulius uśmiechnął się szeroko i bez wahania odgarnął kilka kosmyków mokrych włosów opadających dziewczynie na oczy.
- Taaaak jest... - po tych komicznym przeciągnięciu zawiesił na moment głos po czym dodał krótkim wojskowym tonem. - Twardzielu.
Chociaż tego dnia nawet niespodziewanie wymierzony policzek nie mógłby go zadziwić to jednak szybko rękę zabrał wstrzymując się od przesadnego igrania z tą żywiołową kobietą.

Gdy zapadła noc, a Rulius, idąc w ślad śpiącego w najlepsze Serapha udał się na spoczynek, Risha przez długi jeszcze czas wpatrywała się w widoczny z bram stajni las. Przystanęła przy ścianie, dając sobie możliwość obserwowania pogrążonego w ciemności otoczenia, i jednocześnie uniemożliwiając to komukolwiek z zewnątrz. Trudno było jednak powiedzieć, czego dokładnie oczekiwała - inwazji w środku nocy? Tajemniczego zmaterializowania się jednej z tych pojawiających się i znikających istot? Poruszenia wśród konarów, jakby ktoś, albo coś, przeskakiwało z drzewa na drzewo? Nie wiedziała, po prostu nie potrafiłaby odpowiedzieć. Tak samo, jak nie potrafiłaby zasnąć. Tego wieczora, kilka godzin wcześniej, nad jeziorem, które wydawało jej się ostoją zapomnianego spokoju, brutalnie zostało jej uświadomione, że Południowe Dęby skrywały zagadkę o wiele znaczniejszą, niż błahe problemy burmistrza, o wiele niebezpieczniejszą, niż spory miejscowych z Amrą, i o wiele rozleglejszą, niż pojedynczy atak na przypadkową chatkę. Nieświadomie wdarli się w grę z siłami o wiele potężniejszymi, niż do tej pory mogli to sobie wyobrazić. Jak długo więc mogli jeszcze czuć się bezpiecznie? Z kim tak naprawdę zadarli i czego musieli zacząć się obawiać?
I czego musiała obawiać się tropicielka za sposób, w jaki potraktowała posłańca?
Nie, tej nocy Risha postanowiła nie kłaść się w ogóle. Tej nocy może nic im jeszcze nie groziło - tej nocy było raczej pewne, że zostaną otuleni niczym nie zmąconym spokojem, który tym ostrzej przyprawi ich przyszłą niespodziankę - ale tak, jak niczym nie przejmowała się wcześniej, tak teraz nie potrafiła odzyskać spokoju ducha. Jeśli upewnienie się, że bez problemów nadejdzie poranek miało choć trochę pomóc dziewczynie w zebraniu się w sobie, to brak snu był tego wart. Wszyscy zdążyli już poznać, że gdyby cała ta sprawa była kolejną błahostką, tropicielce nawet przez myśl nie przeszłoby, aby się nią przejmować.
A poza tym wyglądało na to, że jak na razie tylko ona miała świadomość wiszącego nad nimi niebezpieczeństwa.

I okazało się, że poranek wcale nie musiał nastawać, by zadać temu ostatniemu kłam. Nocna przygoda z Seraphem posłała Rishy dość jasny sygnał, że nie ona jedna stała się niedoszłą ofiarą tej pokrętnej gry, a gdy słońce już w końcu wzeszło, na stajnię spadła dosłownie lawina chaosu. Dziewczyna nie była zbyt rada z zamętu, jaki to wszystko powodowało - z pytań, szeptów i podejrzeń - ale do czasu zgromadzenia się pozostałych trzymała język za zębami. Nie, żeby ciągnęło ją do jak najszybszego przekazywania wieści o swojej własnej wieczornej przygodzie, bo gdyby mogła, najchętniej by o niej zupełnie zapomniała. Tak naprawdę nie dziwiła się jednak wcale, że Dęby akurat teraz ogarnął tak niepojęty bałagan. Kluczem do pełni smaku było w końcu jak najlepsze przyprawienie dania...
Jeśli więc to było śniadaniem, to co czekało ich na obiad?
Trzymała się na uboczu, gdy jedni przez drugich przekrzykiwali się i skakali sobie do gardeł. Przebrana w suche ubranie - białą koszulę i brązowe spodnie - cierpliwie czekała, aż sytuacja wyjaśni się na tyle, by w ogóle dało się zabrać w niej głos. Oskarżeniami skierowanymi w Ruliusa nie przejęła się wcale - niedorzeczność ich postawienia była aż nieprawdopodobna, i dziewczyna była pewna, że bard zostanie oczyszczony z zarzutów wręcz w podskokach. Ale fakt pozostawał faktem, że krzywda wyrządzona Katie sama z siebie wziąć się nie mogła, choć jej celem bez wątpienia był półelf. Do tego Seraph i Liadon, których Babcia z trudem wydostała ze szponów wiedźmy nocy, nagłe morderstwo Eberka, jej własne starcie z satyrem. Ciekawe, czego dowiedzą się od Tengira, Astearii, Mago i Carmellii. Jedynie nieszczęśliwa przygoda paladynki niezbyt pasowała Rishy do wzorca, jaki układał się w jej głowie. Tak czy inaczej, miły postój w Południowych Dębach został właśnie oficjalnie zakończony.

Prawdziwe zainteresowanie tropicielka okazała dopiero, kiedy do stajni wpadli Mago i Carmellia ze swoją ranną przewodniczką. I jak przystało na spóźnionego gościa, przynieśli ze sobą podarki...
- Może to Południowcy, a może i nie, ale jedno wam powiem: w życiu czegoś takiego nie widziałam - odpowiedziała na spokojnie, gdy, kucając, oglądała dwie maszkary z bliska. - Ale za to ten włos jest dokładnie taki, jak mój. Poza kolorem. Także znaki na ścianach brzmią dość znajomo, a klątwa? Założę się, że w zupełnie nieznanym alfabecie. Cóż, ktoś dalej uważa, żeby w pierwszej kolejności rozwiązać za burmistrza jego straszliwie poważny problem?
Pytanie poszło do wszystkich, ale było wiadome, do kogo przede wszystkim Risha je kierowała. Nie uśmiechała się również, nawet się nie wykrzywiła, nic. Jeśli nikt wcześniej nie widział jej poważnej, to teraz był chyba właśnie ten moment.
- A do tego znikająca armia gnolli wcale nie rozpłynęła się w powietrzu, a obozuje całkiem niedaleko stąd. Wierzyć mi się nie chce, że nikt tu wcześniej tego nie odkrył... - ostatni komentarz wypowiedziała nieco ciszej, choć nie na tyle, by chcieć przejmować się konsekwencjami. Po co Dębom stacjonujący obóz najemników, skoro nie ma z nich żadnego pożytku?
- W lesie znalazłam jeszcze trochę śladów tego czegoś, co wymordowało chatkę. O, kapitanie, pan chyba nic nie wie! - udała, że była tym strasznie przejęta. A potem w kilku słowach opisała, jakich odkryć dokonała wczoraj razem z Seraphem i Ruliusem, na koniec dodając zakończenie swej wcześniejszej myśli: - Bestia, która goniła tego człowieka miała dość charakterystyczne, powiedzmy, podeszwy. Właściwie dość podobne do tych - to mówiąc, chwyciła stopę jednej z przytaszczonych przez Carmellię maszkar i pokazała ją szerszej publiczności. - Głowy sobie za to uciąć nie dam, więc nie bierzcie tego jako fakt, ale te szpony i cały kształt stopy wyglądają po prostu podobnie. Może to więc któreś z nich dokonało tamtego morderstwa, ale jak mówię, pewności nie mam. Tak czy inaczej, ewidentnie widać, że chatka stała się nagle chyba bardziej interesująca, hmm? Poza tym ten sam stwór, którego tropiłam, zdawał się mieć jakiegoś wspólnika, a jego stopy były z kolei obute. Tyle, że buty miał dziurawe, a stopę dość zniekształconą. Mówi to coś komuś?
Podniosła się na nogi i jeszcze raz zwróciła do Daazzana:
- Wiesz, co to za rodzina tam mieszkała? I czy nie znasz przypadkiem słodkiego blond dziewczęcia o imieniu Julia? - zawiesiła głos.
- Wiem co to za rodzina. Dość duża i bardzo przyjazna. Zajmowali się po trosze hodowlą po trosze łowiectwem i traperstwem. Za to... ta Julia. Nie znam nikogo takiego.
- Nie znasz? To dziwne, zważywszy, że zdaje się zamieszkiwać jedną z chatek w obrębie osady. Poza tym jest tak słodka i anielska, że to zupełnie nieprawdopodobne, by nie rzucała się w oczy. Ale cóż, jakbyś ją kiedyś poznał, to powiedz, że mam jej do oddania trzewik, który zgubiła w lesie. Tak czy inaczej owa Julia pojawiła się na polance przed chatką oskarżając nad o popełnienie tego morderstwa, po czym rzuciła się do panicznej ucieczki. Poszliśmy jej śladem, a on zaprowadził nas wprost pod ową chatkę. A w niej: puff! Ani żywej duszy. Sam kurz, jakby nikt od wieków tam nie mieszkał. I to już nie pierwszy raz, kiedy ktoś rozpływa się ot tak w powietrzu. Pierwszym były gnolle na ścieżce. Widzicie wzór, prawda?
Tropicielka musiała na moment przerwać, by zaczerpnąć głębszego oddechu.
- A to wszystko jeszcze przed śniadaniem... - z rezygnacją przejechała dłonią po włosach. - A! No i nie powiedziałam chyba najciekawszego! - rozpromieniła się w fałszywym geście rozbawienia. - Zostałam wczoraj ostrzeżona, że mamy "uciekać stąd czym prędzej", a powiedział mi to satyr z mackami na plecach i mało ciekawym sposobie bycia - prześmiewczy ton, jakim wypowiedziane były te słowa dawał do zrozumienia, że tropicielka usiłowała zbyć tę sprawę żartem. - Do kobiet, w każdym razie. Ktoś się tu wybitnie dobrze bawi z nami w kotka i myszkę, ale od dawna miałam przeczucie, że głównego reżysera tego genialnego przedstawienia jeszcze nie poznaliśmy.
 

Ostatnio edytowane przez Aeth : 04-07-2009 o 09:56.
Aeth jest offline  
Stary 04-07-2009, 15:48   #129
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Przesunąwszy wzrokiem po literach, wcisnął list do jednej z kieszeni bandoletów i wyciągając rapier opuścił pokój, szukając doręczyciela...Nie zobaczył nic. Do Marie nie miał po co wracać, więc udał się na spoczynek. Zanim jednak zasnął, przez głowę czarnoksiężnika przewinęły się wspomnienia...Strach z tamtych lat, przycichł. Tengir nie był już dzieckiem, kryjącym się w cieniu ulic mrocznego miasta, nie był nastolatkiem drżącym ze strachu przed pościgiem. Terror który przeżył był dla niego już tylko nieprzyjemnym wspomnieniem. Groźba, kiedyś tak przerażająca...Stała się tylko zagrożeniem, do którego przywykł. Stała się „płaszczem”, który zakładał na siebie wstając rano. Spowszedniała. Jednak wnioski, jakie płynęły z liter listu, dawały nie tylko okazję do wspomnień. Były ukrytymi wskazówkami... Pozwalały stworzyć plan, do którego Tengir potrzebował pomocy towarzyszy... Plan, który musiał jednak odłożyć na później.
Jak się bowiem okazało, przez noc wydarzyło się wiele. Sytuacja rozwijała się groźnie dla towarzyszy Tengira. Eberk był martwy, Rulius oskarżany był o gwałt na swej muzie, Riviella została napadnięta...Dagnal uciekła. Robiło się coraz ciekawiej.
- Przeklinanie nic tu nie pomoże. – powiedział spokojnie Kosef – Wszystko świadczy przeciw nim. Wiadomo, że nie uda oszukać się magii Matki Fiary, więc to bard musiał zgwałcić tą biedną dziewczynę, do tego wszyscy widzieli jak ten elf – najemnik wskazał Liadona – wczoraj bił się z Eberkiem, a dziś co? Patrzcie państwo Eberk nie żyje! Jestem niemal pewien, że to oni są też odpowiedzialni za chorobę moich ludzi! Od czasu, gdy oni tu przybyli jest tylko gorzej! Spójrz prawdzie w oczy krasnoludzie!
- To znaczy, że wcześniej było dobrze? – spytał Tengir wdając się polemikę z Kosefem.- Zabawne, bo ja odniosłem inne wrażenie. Brutalna śmierć druida, elfka z łukiem szalejąca po lasach, zaginięcia i krwawe mordy mieszkańców, których ślady okryliśmy. I to wszystko zaczęło się, gdy ty zacząłeś najmować ludzi...Właściwie, po co ci najemniczy? I nie mów, że to z powodu Amry. Rekrutowałeś bowiem ludzi, zanim zaczęła tą swoją obłąkaną krucjatę przeciw Południowym Dębom i zanim zginął Aramil.
- Co Ty sugerujesz magu?! - krzyknął Kosef w odpowiedzi.- Że to może moja wina?!
-To zależy...od tego jaką otrzymam odpowiedź.- odparł Tengir patrząc przenikliwie w kierunku Kosefa.- Po co rekrutujesz najemników?
- Czy to nie jasne?! By zapewnić wiosce bezpieczeństwo! Aż dziw, że jeden druid i jeden krasnolud tak długo potrafili trzymać kłopoty z dala od tego miejsca! Zresztą co Ty możesz wiedzieć!? Przybyłeś tu dwa dni temu, a szarogęsisz się jakbyś był burmistrzem!- wściekłość Kosefa, była do pewnego stopnia na rękę Tengirowi. Ironicznie się uśmiechając dodał.-Jakoś nie czułem się bezpieczny, gdy szarżował na mnie troll. Gdzie wtedy byli twoi najemnicy?
Następnie czarnoksiężnik potarł bliznę palcem dodając.- A tak, pewnie napastowali kobiety z osady.
Spojrzenie Tengira przesunęło się na Kosefa, gdy mówił.- Wiele wiosek bardzo dobrze sobie radzi, mając za obronę tylko lokalną milicję. Czemu w tym przypadku miało być inaczej? Jakie to zagrożenie wisiało nad wioską, że ty zwerbowałeś własnych ludzi?
- Gdyby nie moi ludzie dzielnica niziołków spłonęłaby! Nie zastanawiało Cię to ani przez chwilę, dlaczego atak gnolli skończył się tak szybko!? Nie tylko Wy broniliście miasteczka! Spytaj kapitana. Tych troje co skrzywdziło elfkę, wczoraj wyrzuciłem z obozu! Widocznie chcieli się zemścić! A poza tym nie mydl nam oczu i nie odwracaj kota ogonem czarnoksiężniku! Tylko wy byliście w karczmie! Tylko wy mogliście zabić karczmarza! -Kosef się pieklił, a Tengir dodał.-Była też i Dagnal, z którą jesteś w dobrej komitywie...Nie widzę problemu by i Fiara sprawdziła prawdomówność Liadona. Ręczę, że chętnie się temu podda. Nadal jednak nie odpowiedziałeś mi na pytanie...Czemu zacząłeś werbować ludzi, zanim jakiekolwiek oznaki kłopotów się pojawiły?
- A kto Ci naopowiadał tych bzdur! Chyba, że to Twoje chore wnioski! Zacząłem ich rekrutować jak tylko doszły nas słuchy o Gnollach! Zresztą nie mam zamiaru strzępić języka na takiego cudaka jak Ty!
- To twoi ludzie byli na miejscu zbrodni, w chatce druida, przy znalezieniu ciała. Wiem to od twoich najemników.- rzekł Tengir spoglądając przed siebie.- Czyżby kłamali?
- Nie, no rozmawiam z idiotą! A powiedz mi, co było najpierw znalezienie ciała druida czy pogłoski o gnollach! Odpowiem za Ciebie! Pogłoski o gnollach! A ja mam szerokie kontakty więc kilku najemników udało mi się zwerbować bardzo szybko. Bo ja w przeciwieństwie do wszystkich, działam od razu, nie czekam aż dobiorą mi się do dupska!
- A jakie to były pogłoski...że je widziano, czy może coś więcej?- czarnoksiężnik nie przejmował się obelgami rzucanymi pod jego adresem.
- A takie, że choćby strzelali do nas z łuków! Zapuszczali się coraz bliżej Dębów! Mnie nawet zaatakowali i tylko dzięki szczęściu udało mi się uciec! - odezwał się nagle Kavin, myśliwy będący w dobrej komitywie z Carmellią.
Nie znajdując na razie szczeliny w słowach Kosefa, Tengir potarł bliznę zastanawiając się co począć dalej. Wreszcie rzekł patrząc na zebranych.- To nie są zwykli łupieżcy, mają w swych szeregach magów, atakują wykorzystując zasłonę dymną. Gdyby gnollom chodziło tylko o łupy...Z Południowych Dębów już dawno pozostały by zgliszcza.
- Już skończyliście się wzajemnie oskarżać?! To już skończcie! Kosefie, jak masz jakieś ślady to przyjdź do koszar tam porozmawiamy! To samo tyczy się Ciebie - powiedział krasnolud patrząc na Tengira. Czarnoksiężnik tylko się uśmiechnął wzruszając ramionami. Oświadczenie krasnoluda nie zrobiło na Tengirze wrażenia. Pracownikiem burmistrza był tylko wtedy kiedy było mu to na rękę.
Pojawienie się niziołka ze stworami...było kolejnym ciekawym zdarzeniem. Czarnoksiężnik zapomniał o Kosefie wbijając wzrok w martwe bestie. Sięgnął po okulary i założywszy je badał martwe stworzenia. Pokryte były bliznami układającymi się w jakiś runiczny język...którego jednam Tengir odczytać nie mógł.
Kolejne rewelacje Mago nie nastrajały Tengira pozytywnie...ponad setka gnolli i trolle. Milutko. Po chwili powrócił temat Amry, której nawrócenia na dobrą drogę niziołek okazał się być wielkim orędownikiem...Ale to nie jemu próbowała posłać strzałę, nieprawdaż?
Czarnoksiężnik zajęty badaniem, zauważył dłoń Mago, dopiero gdy ten zaczął mówić bezpośrednio do niego.
Słuchał wypowiedzi z uwagą, choć prawa brew uniosła się w zdziwieniu.
Tengir spojrzał na wyciągnięta przez niziołka dłoń, po czym dodał.- Różnica zdań, to jeszcze nie podział.
Uścisnął następnie dłoń Mago, choć uważał ten gest, za pusty. W końcu, każdy miał prawo mieć swoje zdanie. A jednoczył ich ten sam cel. Więc czarnoksiężnik, żadnych podziałów nie widział...Ale skoro niziołek widział to inaczej, czarnoksiężnik nie widział żadnych powodów, by nie pójść Mago na rękę i nie zapewnić go o swej chęci współpracy. Niech niziołek poczuje że ma w Tengirze sojusznika, którym po prawdzie czarnoksiężnik był cały czas.
Następnie Tengir dodał do niziołka, spoglądając jednak na krasnoluda.- Skoro zamierzasz rozpocząć bitwę, to zbierz siły i znajdź kogoś, kto będzie tymi siłami sprawnie dowodził. A i jest jeszcze sprawa najemników Kosefa ...i jego samego. Nie ufam mu co prawda, ale jego najemnicy i on sam byliby lepszym wsparciem, niż pojedyncza elfka. No i Kosef nie zaatakuje bez ostrzeżenia, chyba.
Czarnoksiężnik schował okulary kontynuując.- A co do Amry, ostatnio atakowała w okolicy domku Aramila, obecnie zamieszkiwanego przez druida Nilvena. Carmellia wie gdzie to jest. Jeśli chcesz Amra napotkać, to tam jest na to duża szansa. I weź ze sobą obstawę. A przy okazji, możesz też sprawdzić co się stało z Nilvenem. Bo druid, albo nie żyje, albo nigdy nie zamierzał odwiedzić Południowych Dębów. Wczoraj bowiem nie zauważyłem jego przybycia do Południowych Dębów.
Po tych słowach spojrzał na Rishę. –Twoja oferta zaprowadzenia mnie na owe miejsce zbrodni jest nadal aktualna?
- No a jak? - westchnęła, ale nie spojrzała na Tengira. - Nie chcę, żeby się ktokolwiek zgubił i przypadkiem zawędrował do gniazda gnolli.
- To spotkajmy się... za dwie, trzy godziny w stajni.- rzekł Tengir, a następnie potarł bliznę dodając.- To była ciężko noc, dla wielu z nas...Przygotujmy się do nowego dnia, zjedzmy śniadanie...pozałatwiajmy własne sprawy. Naradę wojenną zorganizujmy po południu. Mago, sprowadź na nią Kosefa i Dazzaana. I o ile starczy ci woli i siły przekonywania, także Amrę.-
Tu jednak wargi Tengira wykrzywiły się w ironicznym uśmiechu. Jak dotąd szalona elfka, umiejętnie zraziła do siebie każdego, kto miał z nią styczność, od Liadona po Astearię i Riviellę. Poza tym, podczas napadu wyraźnie współpracowała z gnollami. Ale jeśli te argumenty do niziołka nie docierały, to może strzała w zadku okaże się bardziej przekonująca. Dla Tengira dawno przestało mieć znaczenie, czy Amra była stroną pokrzywdzoną, czy krzywdzicielką. Elfka nie chciała dać sobie pomóc, a Tengir nie zamierzał uprawiać „polityki miłości” wobec uzbrojonej i nieobliczalnej elfki. Póki co, Amra była zagrożeniem. Najpierw należało ją złapać i rozbroić...Potem można było ją przekonywać i leczyć.
- Wczoraj nakłoniłem Fiarę do pójścia z nami, do tej chatki, więc idziemy, ja Fiara, ty Risho i Aldana.- podliczył czarnoksiężnik. A widząc lekką dezaprobatę na twarzy Rishy, Tengir mruknął do niej.-Sama wspominałaś o czymś w rodzaju aury śmierci i strachu. Doświadczona kapłanka mogłaby ją odegnać. A jeśli się jej uda, można by rozważyć łapanie przemienionych mieszkańców żywcem. I spróbować zdejmowania z nich klątwy. Skóra warta wyprawki nie uważasz?
- Cóż, jeśli masz pewność, że wycieczka przez las jest na jej siły, to proszę bardzo. Tylko jak padnie ze zmęczenia po pół godzinie, to ja jej taszczyć nie będę - uśmiechnęła się kąśliwie. - Z całym szacunkiem dla Matki Fiary - dodała w kierunku Daazzana. I tak dobrze, że kapłanki akurat nie było. Oczywiście, odpoczywała.
- Rozmasuję ci stopy...jeśli będzie trzeba.- rzekł Tengir spoglądając na kapłankę Lathandera. Po czym spytał Rishy.- Zadowolona?
- Och, trzeba o wiele więcej, by mnie zadowolić. Ale skoro to wszystko, co możesz zaproponować, to niech będzie. - i znów posłała mu swój markowy uśmiech.
Tengir uśmiechnął się...cięty język nie był domeną tylko Rishy. Rzekł więc w ironicznym tonie.- Moje możliwości są spore Risho, ale resztę wolałbym zaprezentować bez widowni.
- Ależ jak ci pasuje. Będę wiedzieć, kogo popytać, żeby wyrobić sobie wysokie oczekiwania. - brak uśmiechu wskazywał, że tropicielka straciła chyba zainteresowanie tym tematem. Czarnoksiężnik stwierdził, że przeholował w słowach. Więc potarł nerwowo bliznę dodając.- Skoro tak twierdzisz...cóż...zostańmy może przy sprawie miejsca morderstwa, plan jest prosty, my badamy, Fiara konsekruje...czy to co kapłanki robią w takich przypadkach, ty i Riviella chronicie. Może być?
- Poniekąd, ale ponieważ nie wiemy, z czym dokładnie mamy do czynienia, lepiej dobrze się ubezpieczyć. Nie chciałabym natknąć się na więcej ostrzeżeń, gnolli czy innych głodnych chatek i nie być na to przygotowana. Tym bardziej, że będzie z nami świątobliwa kapłanka, a nie wiem, czy mieszkańcy osady miło zareagowaliby na wieść, że coś jej się stało. Więc jeśli się ze mną zgadzasz... - zawiesiła głos, dając znać, że może przejąć jej myśl.
- Tak...ostatnio przestaliśmy być bohaterami Południowych Dębów.- rzekł Tengir, po czym spytał.- Masz na myśli kogoś konkretnego? Bo jakoś nie sądzę, by mieszkańcy garneli się do opuszczenia z nami osady.
- Ktokolwiek jest chętny, ręka do góry - odpowiedziała Risha, kierując się jednak nie ku Tengirowi, lecz wszystkim zgromadzonym w stajni. - Zbrojne ramię przyda się zawsze, ale też każdy, kto zna się na czarach i umiałby odczytać ten nieludzki alfabet będzie na wagę złota.
Tengir potarł bliznę w zamyśleniu. Nie wiedział na co liczyła Risha, ale czarnoksiężnik wątpił, czy uda im się odkryć cokolwiek wartego uwagi. Ważniejsze było dla niego przetestowanie kapłańskich umiejętności Fiary. Wkrótce bowiem mogą stać się bardzo przydatne.
Kolejnym punktem okazało się przedstawienie Rivielli sytuacji, która, ogólnie nie wyglądała różowo.
Słowa Rishy przemilczał po części po części zgadzając się z nimi, problem Amry zawsze była dla Tengira tylko zasłoną dymną . A w wiosce było zbyt wielu podejrzanych poczynając od wrogiej im Dagnal, poprzez Kosefa – „bohatera znikąd”, aż do Nilvena- „nerwowego druida" i Fiary „kapłanki z humorami”. Ale, na razie Tengir nie zdradzał, tego co spotkało go w nocy.
Za wcześnie na to, zwłaszcza Dangal zniknęła.
A potem... czarnoksiężnik zauważył zniknięcie gdzieś Liadona i babci Danusi. Jak się okazało, zajęli się jedyną sensowną sprawą...badaniem miejsca śmierci Eberka. Tengir ze wstydem przyznał się, że on sam o tym nie pomyślał. Nie zamierzał się jednak pchać tej w dwójce w paradę. Postanowił, sprawdzić co z paladynką...bo nie tylko wyglądała mizernie, ale wydawała się mieć pustkę w oczach. Riviella poszła do swego pokoju, więc Tengir udał się za nią...

Tengir wszedł do pokoju i spojrzawszy na Riviellę spytał.- Jak się...czujesz?
Potarł czoło w irytacji...to było głupie i niezręczne pytanie. Ale nic innego nie przychodziło mu do głowy.
Riv siedziała akurat na łóżku ze smętną miną i stukała palcami o kolano, gdy Tengir wszedł rzuciła proste
- Hej..
Odwracając od niego wzrok, wstydząc się. Nie chciała by ktoś teraz ją oglądał całe piękno zdawało się w jej oczach ją opuścić. Najgorsze było to że paladynka wcale nie udawała niewzruszonej, nie chciała być wiecznie zawzięta jak Risha, czasem widać było po niej najzwyklejszą, jakże banalną słabość i niemoc.
- Już mi lepiej.. ale chyba nie tylko ja miałam trudną noc...
-Nie powinnaś być teraz sama...Moglibyśmy ustalić, żeby zawsze ktoś był z tobą.- odparł Tengir.
-Raczej.. nie potrzeba mi ochrony.. - elfka nie wiedziała w zasadzie co ma odpowiedzieć, nie lubiła być traktowana jak dziecko. Mimo wszystko, podczas ostatniej sytuacji nie dała sobie rady. -Niebawem poczuje się lepiej... muszę przygotować sobie tylko kąpiel. Choć staram się traktować rasę ludzką bez uprzedzeń których uczono mnie w rodzinnym mieście... jest mi trudno.
- Nie myślałem o ochronie...lepiej byś nie była teraz sama ze swymi myślami.- odparł czarnoksiężnik, usiadł obok dziewczyny. –Ja...Riviello, nie jestem dobry w pocieszaniu, wrażliwości i tych innych rzeczach. Powinien tu być Rulius, nie ja. Ale bard jest w podobnym do ciebie, stanie...choć z innych powodów.
-Miło, że przyszedłeś.. A z Tobą wszystko w porządku? Jak Tobie minęła noc?- na to pytanie Tengir się uśmiechnął, dodając.- Noc minęła mi zdecydowanie bardziej przyjemnie niż reszcie drużyny. Umiem zadbać o swoje wygody...Ale, głupio mi się chwalić, gdy ciebie pobito. Zresztą, już ledwo widać ślady bicia. Nadal jesteś urodziwą kobietą.
Czarnoksiężnik potarł dłonią bliznę...zastanawiając się czy nie przeholował ze słowami. Właściwie nie wiedział, jak ma postępować z tą elfką.
- Może ledwo widać.. ale ja czuję się jak śliwka. Dzięki trosce Sune dziś będzie już ze mną lepiej. - Riviella wtuliła się w bok Tengira najzwyczajniej na świecie chcąc się przytulić, opierając skroń o jego ramię.
-Powiesz mi jak podoba Ci się nasza "paczka" ? hih.- rzekła elfka, a Tengir spojrzał na nią nie wiedząc co robić. Była śliczna, budząca pożądanie i żar w lędźwiach. Większość kontaktów z kobietami, jakie miał czarnoksiężnik opierało się na wymianie usług. Romanse stanowiły dla Tengira bagno, obszar na którym zawsze tonął. Dopiero po chwili, objął dziewczynę ramieniem.
-Naszej paczce brak dyscypliny, przywódcy...Carmellię znam najlepiej, aż dziw że ze mną tyle wytrzymała. Rulius jest młody i nie zna życia, i wiele bólu przed nim. Ale taka jest cena dorastania. Mago jest uparty. Mimo że to niziołek, to uporem przebija wszystkie znane mi krasnoludy. Jednak, czasem wydaje się być podobny do Ruliusa, czasem do mnie. Risha to wolny duch, Liadon jest zbyt bezpośredni. Astearia jest fascynująca...dobrze się rozumiemy ze sobą. Ale to dlatego, że łączy nas podobny trening magiczny, jaki przeszliśmy. Aldana jest tą osobą, która ma robić za opiekuna drużyny. No i...Seraph, zbrojne ramię. Wiem, to niewiele, jak na spędzony razem czas.
- Ciekawe, że mi o tym mówisz.. - elfka zapewne spojrzałaby na niego chociaż raz, lecz prezentowanie purpurowych policzków nie było tym z czym mogła się pogodzić. - Odniosłam podobne wrażenie, choć presja jaką wywiera Mago by nie uważać Amry za przeciwnika i siła tego buntu mnie troszkę przeraziła... cokolwiek by się nie stało nie mogę pozwolić jej na zabijanie ludzi... nawet jeśli są przeklęci i mają wkrótce zamienić się w te.. te poczwary. Troszkę zaniepokoiła mnie ta sytuacja, sprawa zaczyna być mniej przyziemna... Prędzej pocieszysz mnie Ty niż Rulius, on jest zbyt... nie patrzy na głębie osoby.
Tengir uśmiechnął się niepewnie...Nie uważał się za osobę wrażliwą na innych i patrzącą w głąb duszy. A na miejscu Mago, w sytuacji jakiej się niziołek znalazł, Tengir postąpiłby identycznie. Czarnoksiężnik przymknął na moment oczy, ale nawet z zamkniętymi oczami, wyczuwał miękkie ciało elfki przytulone do siebie. Westchnął cicho...była wszak służką Sune. Nic dziwnego, że wydawała mu się tak kusząca. Otworzywszy oczy dodał.- Mago zrobił to co musiał zrobić. Ale teraz mamy szansę na uratowanie pozostałych...zarażonych. Fiara może umieć zdjąć klątwę.
Gdy elfka usłyszała imię kapłanki nieco się zmieszała. - Być może, też chcę pomóc. Jeśli to choroba, nie zaś przeklęcie nawet ja mogłabym pomóc.. potrafię przepędzać te magiczne jak i naturalne... Jednak tak jak mówisz wydaje się to być klątwą. - elfka przymknęła oczy tuląc policzek w ramię czarnoksiężnika. -Ty też jesteś trochę taki jak Rulius prawda? Taki podrywacz.
-Podrywacz?- zdziwił się Tengir, patrząc na Riviellę.- Nie wydaje mi się bym kogokolwiek poderwał, chyba że w zamtuzie. Ale tam to pieniądze służą za wabik...Nie interesuje się miłością Riviello. Nie pasuje do mnie.
Elfka uniosła twarz spoglądając na niego smutnym wzrokiem. - ..ale, jak to? Każdy potrzebuje miłości. Nie wierzę, że Tobie ona jest niepotrzebna...
-Miłość bywa ciężarem.- Tengir zaczerwienił się pod jej spojrzeniem. Riviella była ładniutka i nawet ślady pobicia nie mogły tego zatrzeć. Przełknął ślinę dodając.- Zwłaszcza, gdy samemu się jest zagrożonym. Riviello, ja nie jestem osobą, przy której kobieta może czuć się bezpiecznie.
Potarł skroń dodając.- Nie zabrzmiało to za dobrze, prawda? Chodzi o to, że wiązanie się ze mną, może być dla niej groźne. A ja nie chciałbym jej...narażać. Zresztą nie umiem podrywać, więc problem nie istnieje.
Twarz paladynki rozmalował szczery uśmiech, który dodawał piękna jej nawet teraz. - Ale chciałbyś.. nie jest tak, że wolisz wieść życie samotne... - elfka zmrużyła oczy jakby wkradała się spojrzeniem do jego umysłu - To wspaniale.. miłość jak mówisz wymaga wiele, ale daje coś czego nie da Ci nic innego. Jest niepowtarzalnym kwiatem, który sprawia że życie staje się inne. Mimo że piękne to iż nie chciałbyś narażać drugiej osoby sądzę że.. nie można poświęcać siebie. Trzeba być dobrej myśli i pomóc temu. Nie umiesz podrywać ? Ależ wystarczy że wykażesz zainteresowanie drugą osobą i będziesz się starał.. nie poddawał. Czymże jest seks bez miłości... traci połowę ze swego smaku. - elfka uniosła wzrok nieco oderwana od rzeczywistości.
-I tak jest przyjemny...-mruczał Tengir niemal zahipnotyzowany obecnością Rivielli przytulonej do siebie i widokiem jej kuszących warg. Opanował się jednak jakoś, dodając.- Jakoś nie czuję się zakochany, więc...rozumiesz.
Skłamał, zarówno Rivielli jak i sobie. Szybko więc zmienił temat.- Może przejdziesz się ze mną Rishą i Fiarą...Co prawda, docelowe miejsce nie należy do przyjemnych, ale podróż powinna obfitować w miłe oku widoki.
- Tengir, to nie randka, ja nie wymagam pięknych parków i zapachu fiołków... moje życie ciągnie się tą trudną rolą, jaką muszę odgrywać. Przejdę się, to mój obowiązek. Choć przyznam że z Rishą ciężko się nam dogadać... Będę musiała doprowadzić się do porządku. - spojrzenie elfki się nieco rozbiegło - co do miłości zaś, życzę Ci z całego serca, abyś kiedyś ją poczuł, aby spłynęła na Ciebie tak obezwładniająco aby nic innego się bardziej nie liczyło... i aby była odwzajemniona..
- Nawzajem Riviello...chyba powinienem wyjść, żeby nie przeszkadzać ci w roz...przebieraniu.- delikatnie odsunął się od paladynki, starając się zapanować nad swą rozbuchaną fantazją.
Riviella położyła dłoń na jego ramieniu - Poczekaj jeszcze chwilę.. zostań ze mną jeszcze troszkę. Proszę.
- Dobrze...- rzekł nieco nerwowym głosem Tengir, spojrzał na paladynkę.- Co chcesz żebym zrobił?
- Chciałam porozmawiać jeszcze - paladynka usiadła obok i oparła dłonie na splecionych nogach - Wiesz, może to zabrzmi śmiesznie ale ja, paladynka miłości nigdy jeszcze nie kochałam nikogo tak.. naprawdę. - zaśmiała się pod nosem. - Widzę że trudno Ci, być przy mnie. Strasznie się stresujesz Kruku..
-Dobrze wiesz czemu. Ostatnim razem, cóż...- Tengir spojrzał przed siebie.- moje usta wylądowały na twych uszku Riviello. Jako służka Sune, spisujesz się dobrze w przyciąganiu uwagi mężczyzn. A co do miłości, ja...też nie byłem zakochany.
- Odpręż się troszkę, co do tego co się wydarzyło. Było to nawet przyjemne.. - warga elfki lekko drgnęła - ale wiesz ja nie lubię dzielić swojej miłości z innymi, dlatego chciałabym czegoś trwalszego. Nie wydaje ci się śmieszne, iż tak dbam o miłość której sama nigdy nie miałam? A co do uwagi mężczyzn.. widzisz jak mężczyzna potrafi potraktować, ja.. nie chciałam ich skrzywdzić i to był mój błąd... a teraz.. muszę im wybaczyć, o ile wykażą skruchę. A raczej ten jeden który przeżył - paladynka przymknęła oczy na moment i zacisnęła zęby.- Mogło być gorzej.. miałam sztylet przy gardle, mogłam wyzionąć tam ducha. Miałam nieco szczęścia w tym nieszczęściu.
- Któryś przeżył?- brew Tengira uniosła się w zainteresowaniu. Następnie dodał.- Ten stan rzeczy może jeszcze ulec zmianie.
Czarnoksiężnik kucnął przed dziewczyną, mówiąc.- Nie martwię się tym co było.
Przesunął palcem po wargach elfki dodając.- Masz usta stworzone do pocałunku, oczy jak gwiazdy, jedwabiste włosy, delikatne uszka...i piersi stworzone do pieszczot. Rozumiem twoje potrzeby Riviello, ale pokusa jest tak ...wielka. Nawet teraz.
Elfka milczała nie wiedząc co powiedzieć, łapiąc spokojnie oddechy. - Nigdy nie marzyłam by nieść cierpienie... Opowiedz mi o tej bliźnie. - elfka przejechała palcem wzdłuż blizny Kruka.
- I delikatne dłonie...-mruknął czarnoksiężnik odsuwając palec od ust dziewczyny i przykładając do jej dłoni muskającej jego oblicze. Opadł do pozycji siedzącej, nadal przytrzymując dłoń elfki przy swym obliczu. Dodał w końcu.- Ta blizna, to nic przyjemnego. Pamiątka ostatniej walki z moim bratem. Byłem młodszy, słabszy, pozbawiony krzepy wojownika...byłem workiem treningowym. Ale raz udało mi się zwyciężyć, a ta blizna jest pamiątką tej walki.
- Czemu walczyłeś z własnym bratem? To wypadek czy.. on chciał Cię zabić? Przepraszam jeśli jestem wścibska .. jeśli nie chcesz o tym mówić nie będę nalegać.
Tengir ujął dłoń dziewczyny złożył na niej pocałunek, uśmiechnął się wstając i podchodząc do okna.- Na kimś musiał się uczyć jak bić, jak być twardym, jak być nieustraszonym Zhenckim żołnierzem. Jak być takim jak ojciec. A młodszy brat urodził się chuderlawy i mizerny. Kiepski materiał na wojownika.
Tengir odwrócił się nagle i spojrzał na Riviellę mówiąc.- Jestem Zhentarimem z urodzenia, wychowanym w Cytadeli Kruka. Nie przeraża cię to?
- Ja niewiele o nich słyszałam.. Czyli wychowano Cię na bandytę? A.. gdzie miłość rodziców? - elfka zmierzyła go wzrokiem od stóp do głów.
-Może nazwa Czarna Sieć, będzie bardziej znana.- odparł Tengir, uśmiechając ironicznie. Po czym spojrzał przez okno.- Miłość rodziców...hmm...nie znam tego uczucia.
Elfka wstała i podeszła do niego, zerkając przez ramię w stronę gdzie patrzył czarnoksiężnik jednocześnie delikatnie zaczęła masować jego ramiona. - Ale Ty nie jesteś Taki.. prawda? Nie idziesz po trupach do celu.. Mówiłeś, że byłbyś zagrożeniem dla osób sobie bliskich. To jest związane właśnie z tym?
-Wiesz, mógłbym to polubić. Twoje dłonie na mym ciele, znaczy się.- uśmiechnął się Tengir, poddając się dotykowi elfki. Przymknął oczy, rozluźnił...choć oddech lekko mu przyspieszył. Wreszcie rzekł.- Nie interesuje mnie masakrowanie bezbronnych i niewinnych osób, jeśli o to pytasz.
Riviella uśmiechnęła się pod nosem i nieco mocniej zaczęła naciskać kciukami na jego barki, potem delikatnie masując sam kark. - Do usług, hih. - urwała na chwilę i skupiła się na jego karku - Czemu opuściłeś dom? Chciałbyś kiedyś tam wrócić?
-Do piekła? Dlaczego miałbym wracać do piekła.- rzekł Tengir, a jego dłonie przesunęły się po pośladkach dziewczyny. A on sam zażartował.- Kiedy nieba mam na wyciągnięcie ręki.
Szybko odsunął dłonie, lekko się czerwieniąc.- Wybacz, ten żart jest nie na miejscu...w obecnej sytuacji.
Elfka zbliżyła usta do jego ucha i szepnęła – pamiętaj, by nie żyć w strachu... - po chwili nachyliła się nad drugim jego uszkiem – Pamiętaj, że są osoby na których można polegać i nie wymagają niczego w zamian, na przykład ja. – Tengir poczuł delikatnego całusa na swoim policzku, a elfka się odsunęła unosząc wzrok, nieco zamyślona. - Wezmę teraz kąpiel, pomoże mi nabrać sił przed naszą podróżą. - ustawiła pustą jeszcze balię i wyciągnęła z szafy ręcznik biorąc go pod rękę.
Tengir obserwował to wszystko i rzekł.- Chyba powinienem wyjść, prawda?
Wizja kąpiącej się Rivielli spowodowała, że Tengirowi zmiękły nogi.
Uśmiechnęła się słodko w jego stronę i spojrzała ciepło. - To nie tylko zwykła kąpiel. To jak rytuał, codzienna prośba do Bogini Sune o nowe siły. Poza tym nie ma na co patrzeć... muszę pozbyć się tych posinień. Mam nadzieję, że byłeś ze mną szczery. Ah... możesz mi pomóc nosić wodę teraz nikt z służby mi kąpieli nie przygotuje... ale mam włosy w nieładzie..
-Skoro tak twierdzisz.- rzekł Tengir i ruszył szukać wody do kąpieli. Wkrótce zjawił się z dwiema stągwiami pełnymi wody i wlał je do balii, jedną po drugiej. Mruknął.- Nie podgrzana, nie było czasu...spieszyłem się.
- Zimna? brr.. ja muszę wziąć ciepłą kąpiel. Ah, nie odpowiedziałam Ci na pytanie... nie przeraża mnie to.. wierzę że każdy może kształtować swoje przeznaczenie i to gdzie się wychowałeś nie skreśla Cię w żaden sposób. I.. doceniam twoją pomoc.. - uśmiechnęła się kącikiem ust. Tengir rzekł zaś.- Wybacz, nie znam magii, którą dałoby się ją podgrzać. Zaraz wracam.
Wypowiedział słowa.- - Mallue’s esch antor ghal.-
I znikł po chwili, niczym iluzja rozwiewająca się na wietrze. Pojawił się po kilkunastu minutach wlewając do balii ciepłą wodę.
Elfka zanurzyła palec w wodzie i uśmiechnęła się nieco rozbawiona - Dziękuję, bardzo się starasz. - Pociągnęła za swoje uszko lekko skrępowana czymś, po czym się rozchmurzyła. - Dla dobra twoich nerwów, chyba jednak lepiej będzie jak wyjdziesz - skwitowała swoją wypowiedź radosnym, rozbawionym uśmiechem.
- Szkoda...chciałem popatrzeć, na...rytuał ku czci Sune.- Tengir podszedł do elfki, blisko...bardzo blisko. Usta czarnoksiężnika przez moment dotknęły czubka nosa dziewczyny, a on sam spojrzał w jej oczy mówiąc.- Cieszy mnie, że już ci lepiej.
Riviella czując niespokojny oddech Tengira, dotyk jego ust i szeptu wzdrygnęła się lekko, po czym niespodziewanie jej usta delikatnie ujęły jego wargę, nieco drżąc. Delikatnie zawiesiła dłonie na jego karku.
Tengir objął dziewczynę w talii przyciskając do siebie i pocałował delikatnie, pieszcząc jej usta. Przedłużał tą pieszczotę, zdawałoby się, że w nieskończoność, zanim oderwał wargi i spojrzał na elfkę.- Riviello...
Dłonie Tengira błądziły po plecach i talii elfki, a on sam próbował coś rzec.- Riviello, ja...czy...to...rozsądne?
- Ja.. mm... w zasadzie nie - elfka uciekała wzrokiem speszona, po czym puściła go spoglądając w oczy czarnoksiężnika swoim kocim spojrzeniem - zobaczymy się po kąpieli...
Mimo tych słów Tengir nadal trzymał elfkę w uścisku i zażartował.- Lepiej po kąpieli, twoje ciało wymaga odpoczynku, nie dodatkowej porcji wysiłku.
Odsunął się w końcu przesuwając dłonią po swych wargach, wrócił do poważnej miny. I podszedł do drzwi, znów powtarzając.- Cieszę się, że czujesz się lepiej.
Paladynka pomachała delikatnie palcami dłoni do Kruka, zastygając w bezruchu i obserwując go - Do zobaczenia.. - nieco rozbiegane spojrzenie Riv błądziło jeszcze chwilę po pokoju, gdy mężczyzna wychodził. Po czym położyła się na łóżku, wpatrując w sufit.
Tymczasem Tengir pocierając nerwowym ruchem wargi, poszedł do swego pokoju. To bowiem nie powinno się stać. –To była chwila słabości u obu stron. I pewnie się już nie powtórzy.- pomyślał czarnoksiężnik. Na szczęście wiele innych spraw, przytłaczało zarówno wstyd wobec Riv, jak i wyrzuty sumienia wobec Astearii. Wyprawa...była na pierwszym, narada wojenna, na drugim miejscu. O efekty dochodzenia Liadona i Aldany zapyta przy okazji. Pchać się im tam na trzeciego, nie miał ochoty. I nie widział powodu.

Pospieszny posiłek, wyruszenie do świątyni Lathandera, zabranie stamtąd Fiary i spotkanie się z grupą, a potem wyruszenie do chatki, zbadanie jej, powrót, narada wojenna.
Taki był plan czarnoksiężnika...i już na etapie świątynnym zaczęły się z nim kłopoty.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 04-07-2009 o 21:19. Powód: Wstawienie dialogu z Aeth
abishai jest offline  
Stary 05-07-2009, 19:06   #130
 
Raincaller's Avatar
 
Reputacja: 1 Raincaller nie jest za bardzo znanyRaincaller nie jest za bardzo znanyRaincaller nie jest za bardzo znanyRaincaller nie jest za bardzo znany
Noc, pomimo delikatnej mżawki była na prawdę ciepła, a pięknie gwieździste niebo zachęcało do spaceru. Bard czuł się nieco speszony całą tą sytuacją, co zresztą jeszcze bardziej negatywnie odbijało się na jego kreatywności. Największy atut - pewność siebie, w dziwny sposób zwyczajnie go opuścił. Spoglądając od czasu do czasu na piękne oblicze kelnereczki układał w głowie jakiś wierszyk, co by pięknym słowem przełamać pierwsze lody. Ostatecznie wyszło jednak zgoła zwyczajniej...

- Zabawne są te kaprysy losu, bądź jak co poniektórzy mawiają, zbiegi okoliczności. - spojrzał w niebo i uśmiechnął się lekko. - Więc Morvin, dzielny obrońca Dębów to twój brat? Masz może jeszcze jakieś rodzeństwo w osadzie?

- Nie, nie mam. Morvin to moje jedyne rodzeństwo. - Katie odparła krótko i zwięźle, zupełnie jakby i ona nie umiała do końca jakoś rozpocząć rozmowy. Przez chwilę oboje ponownie więc milczeli, co wywołało naprawdę trywialną sytuację, w pewnym momencie bowiem odezwali się oboje równocześnie, chcąc przerwać ciszę.

- Czy... - Zaczęła dziewczyna.
- Może... - Odezwał się w tym samym momencie Rulius.

Oboje spojrzeli na siebie, po czym Katie cichutko zachichotała.

- Czy długo trzeba uczyć się gry na lutni? - Spytała.

Rulius, nieco zmieszany całą sytuacją posłyszawszy pytanie, pośpiesznie wziął się za udzielanie odpowiedzi.

- Nie, nie., skądże. Granie na lutni, tak jak granie na każdym innym instrumencie samo w sobie trudne nie jest. Nauka konkretnych ruchów, odtwarzanie ich, to tylko kwestia praktyki i samozaparcia. Stary elfi muzyk, do którego na nauki posłali mnie rodzice zawsze powtarzał, że grać każdy może. Tworzyć samemu to już inna bajka... To tak jak z fechtunkiem, władać mieczem nie jest sztuką, ale mistrzami zostają nieliczni. - nagle ugryzł się w język, jakby uświadamiając sobie, że jego odpowiedź zaczyna przeradzać się w durny wywód, a nie zanudzanie ślicznej kelnerki było jego zamiarem. - Ach, przepraszam za tą paplaninę. A może chciałabyś kiedyś na lutni zagrać?

Bard chciał powiedzieć coś jeszcze, gdy nagle zerwał się lekki wiaterek niosąc ze sobą przelotny deszcz. Rulius dość impulsywnie chwycił dziewczynę za rękę i pociągnął za sobą, szukając schronienia pod rozłożystymi konarami pobliskiego drzewa. Gdy już przystanęli, a widmo zmoknięcia zniknęło, bard spojrzał kątem oka na ich złączone dłonie, po czym zręcznym ruchem zabrał rękę.

Dziewczyna również przez chwilę wpatrywała się w ich złączone dłonie, po czym jej policzki oblały się rumieńcem. Poprawiła lekko mokry kosmyk włosów na czole, i spojrzała na Ruliusa.
- Dęby to piękne miasteczko, jest tu spokój i cisza, żyje się tu bardzo miło.
- Żyło - Dodała po chwili, z drobnym smutkiem na twarzy.

- Mamy szczęście, że to drzewo było w pobliżu. Noc jest taka piękna, nawet bez tego deszczu, dzięki niemu taki spacer przeradza się w prawdziwą ucztę dla zmysłów. - wciągnął głęboko powietrze, po czym dodał. - Piękne te twoje Dęby, droga Katie, chociaż w całej swej urodzie, przy tobie nawet tak urocza noc wydaje się być jedynie bladą ciemnością...

Deszczyk równie szybko ustał, co się pojawił, a Katie spojrzała na chwilę w niebo.
- Mieszkam już niedaleko... - Odezwała się, kończąc już szeptem - Ale możemy jeszcze gdzieś iść...

Bard posłyszawszy słowa kelnereczki także spojrzał w gwiazdy. Natychmiast przypomniał sobie zjawiskowe jezioro, ta noc wyjątkowo zachęcała do zwiedzenia tego miejsca. Dziewczyna przychylnie zareagowała na taką propozycję. Po niedługim spacerze dotarli nad wodę. W pierwszej chwili rzuciły im się w oczy zacumowane przy brzegu łódki, toteż ruszyli nieco dalej od osady, nie opuszczając jednak jej bezpiecznych granic. W końcu znaleźli idealne miejsce, stanęli dość blisko podziwiając piękno gwiazd odbijających się na krystalicznie czystej tafli jeziora.

- Powiedziałaś, że Morvin to twoje jedyne rodzeństwo... a rodzice? Przepraszam za być może zuchwałe pytanie, ale Eberk. - w tym miejscu Rulius zawiesił głos wspominając swoją rozmowę z właścicielem gospody. - Eberk wydaję się traktować cię trochę jak własną córkę, a on jest... krasnoludem.

Po tych słowach bard spuścił głowę, czuł się jakby sam siebie pchnął sztyletem prosto w serce. "Rodzice..." - wspomnienia Amn i cyrku wypełniły jego głowę. Nieobecnym wzrokiem spoglądał na piękne kwiaty rosnące u jego stóp.

- Tak, mama też mieszka w Dębach... - Odezwała się niezwykle cicho Katie, po czym dodała już pewniejszym głosem - Bardzo lubię Eberka, on mnie również, czujemy się w pewien sposób rodziną. A co z twoimi rodzicami, rodzeństwem, masz kogoś?

Myśli rozdarte słowami dziewczyny, które uderzyły w czuły punkt niczym błyskawica. Ból przyszedł szybko...

- Ja... - bard zająknął się próbując dzielnie wypluć z siebie odpowiedź. - Znaczy się, ich już nie ma. Od dawna. - zmrużył nieco oczy, jakby wypatrując czegoś na tafli jeziora, udając, iż poruszana kwestia nie jest aż tak przykra.

Po chwili kucnął zrywając kwiaty, które kilkukrotnie już przykuły jego uwagę. Ciągle wydawał się nieco nieobecny.

Młoda dziewczyna usiadła na trawie tuż obok Ruliusa, podwijając pod siebie nogi, i spoglądając w pobliską wodę.
- Lubię spokój i ciszę, chociaż chętnie poznałabym trochę świata... .

- Trochę? Ja poznałem już to symboliczne trochę... i powiem ci tak w tajemnicy, że chociaż często zmieniam miejsce pobyty, to jednak chętnie osiadł bym gdzieś, gdzie znalazłbym spokój i ukojenie. - po tych słowach podniósł wiązkę nazrywanych kwiatów i spojrzał na dziewczynę uśmiechając się przelotnie. - Maja matka kochała kwiaty...

Przyjrzał się małemu bukietowi, po czym wyjął najładniejszy z okazów i oderwał pozostawiając krótką łodyżkę. Delikatnym ruchem odgarnął włosy za prawe ucho Katie, wsuwając za nie kwiatek.

- Wiem, że ta okolica nie napawa teraz spokojem, jednakże my przybyliśmy po to, aby ten spokój mieszkańcom Dębów przywrócić.

Bard roześmiał się dość donośnie, wygrywając w głębi duszy z ogarniającym go uczuciem żalu. Rzucił dziewczynie radosne spojrzenie, po czym zaczął nucić dość popularną przyśpiewkę.

"Pójdziemy nocą pod lipami
Co słodki zapach rozsiewają.
Kuszą pszczoły złotymi kwiatami
I czar zaklęty w sobie mają.

Ja ujmę w dłoń Twą rękę małą,
Ty złożysz głowę na moim ramieniu
I tak będziemy iść noc całą
Wtuleni w siebie, marząc w milczeniu."

A kiedy spacer już Cię znuży,
Odpoczniesz na leśnej, zielonej polanie.
Ja nazbieram wonnych płatków róży,
I miękkie dla Ciebie zrobię z nich posłanie.

I do rana będę nad Twoim snem czuwać.
Uśmiechem odganiając złe nocne koszmary.
Szare ćmy puszyste, nad nami będą fruwać,
A księżyc srebrzysty, odprawi nocne czary."


Dziewczyna wpatrywała się w Barda migoczącymi oczkami, gdy wkładał jej za ucho kwiatek, mocno onieśmielona jego postępowaniem. Nie odezwała się już ani słowem, słuchając w milczeniu podśpiewywania Ruliusa. Przesunęła się odrobinkę bliżej mężczyzny w trakcie gdy śpiewał, po chwili znowu, i znowu i w końcu... położyła głowę na jego ramieniu, niczym dokładnie jak w piosence.

Słuchała jego słów z zamkniętymi oczami, wyglądając w takiej pozie niezwykle słodko, z lekko rozchylonymi usteczkami, rumieńcem na policzkach i kwiatem we włosach...

Rulius pogrążony w śpiewie spoglądał na zachowanie dziewczyny. Gdy już skończył przekręcił nieco głowę napotykając słodką, bezbronną twarzyczkę. Przez chwilę bił się z myślami, jednakże ostatecznie nie wytrzymał i uległ pokusie. Śliczne, delikatne wargi Katie swym urokiem przełamały jego zachowawcze postanowienia. Przybliżył nieco głowę i widząc, iż oczy kelnereczki są ciągle zamknięte pocałował ją. Nie przypadkowo, lecz i nie zachłannie... delikatnie.

Dokładnie w momencie, kiedy usta Półelfa delikatnie zetknęły się z ustami Katie, jej oczy otwarły się gwałtownie i szeroko. Dziewczyna odchyliła się mocno w tył z przyspieszonym oddechem, odrywając od Ruliusa niczym oparzona, robiąc zszokowaną minę.

Niemal natychmiast Katie również wstała, po czym wygładziła paroma nerwowymi ruchami swoją sukienkę, wciąż milcząc, i wciąż wpatrując się dosyć dziwnym wzrokiem w Barda.
Bard idąc w ślady dziewczyny także wstał. W przeciwieństwie do niej, jego twarz czy też oczy nie wskazywały na jakiekolwiek zaskoczenie. Spojrzał jedynie na taflę jeziora, dając chwilę na ochłonięcie biednej panieneczce.

- Najmocniej przepraszam. - jego głoś był pusty, bez jakiejkolwiek emocji. - Poniosłem właśnie karę za łamanie własnych postanowień. Zdawałem sobie jednak sprawę z konsekwencji i nic na swoją obronę nie mam. Nie powinienem był...

Rulius najpierw uśmiechnął się delikatnie, jakby samemu tuszując lekkie zmieszanie, następnie oddalił się kilka kroków od dziewczyny i spojrzał w stronę osady.

- Najlepiej będzie jak udamy się już prosto do twego domu. Odprowadzić piękna damę jest wszakże obowiązkiem każdego mężczyzny.

Dziewczyna w milczeniu ruszyła w kierunku osady, wyraźnie zszokowana całym zajściem, Rulius natomiast w myślach karcił się za swoje idiotyczne zachowanie. Bezczelny. Co ja sobie myślałem? Co mnie napadło, żeby porywać się na taki kryształ. Tak niewinny biedny kryształ. - w myślach ciągle doszukiwał się coraz to nowszych dowodów własnej winy. - Jestem tutaj dziś, a za kilka dni być może cała ta osada przejdzie do historii, nawet nie zapamiętam jej nazwy. Może i mnie jutro nie będzie. A mnie się zebrało na ranienie biednej panny. Nie wolno mi spoglądać w kierunku oczu wypatrujących miłości, skoro miłości dawać nie potrafię.

Dotarli pod domostwo. Bard od czasu do czasu posyłając jedynie ukradkowe spojrzenia Katie odprowadził ją aż pod same drzwi.
- Przepraszam. - odrzekł po chwili. - Bezczelnie wykorzystałem twoją ufność. Zachowałem się jak cham, ujmując swoimi zamiarami twej godności. Mam nadzieję, że nie chowasz do mnie urazy. Dobrej nocy... Katie.

Po tych słowach odwrócił się na pięcie i pomaszerował w kierunku stajni. Gdy już dotarł do wnętrza, zaczął rozglądać się za pozostałymi. Seraph leżał niczym kłoda, po tropicielce natomiast nie było ani śladu. Ułożył się więc wygodnie na zwijanym posłaniu i zaczął cicho brzdąkać na lutni. W myślach ciągle karcił się za głupotę jakiej dopuścił się nad jeziorem. Nie na amory przyjechali do Dębów, poza tym w karczmie była jedna taka, co to za odrobinę złota ugasiłaby puste, zwierzęce pożądanie. Przywiązywanie się do kogokolwiek z mieszkańców tej osady byłoby skrajną głupotą. I co gorsza, niewybaczalnym błędem...

W końcu także tropicielka odnalazła drogę do ich noclegowni. Rulius odetchnął z ulgą, Risha była cała i zdrowa, pomijając ranione ramię, którego opatrzeniem bard zajął, gdy tylko nadarzyła się ku temu sposobność. Szczerze lubił tropicielkę, chociaż teoretycznie niewiele ich łączyło, właśnie w niej upatrywał niejako bratnią duszę. Chociaż pozory stwarzali zgoła odmienne, na ogrom spraw mieli identyczne spojrzenie, stąd tez nawet przycinki, czy utarczki słowne nie potrafiły zaburzyć ich relacji. Widząc Rishę układającą się na swoim posłaniu, bard mógł w spokoju zamknąć oczy i pogrążyć się we śnie.

***

Sen nie trwał jednak długo. Stan Serapha, który zmusił do interwencji Babcię Danusię wywołał w bardzie szczere uczucie współczucia. Chociaż z olbrzymim wojakiem nie miał zbyt wiele wspólnego, to jednak podziwiał jego prostolinijność i zbudzony przez Rishę natychmiast z zapałem wziął się za pomaganie przy magicznych obrządkach staruszki. Kolejne westchnienie przepełnione ulgą wydobyło się z ust barda tuż po tym, jak wojownik zbudził się ze snu. Przedstawienie toczyło się jednak dalej...

Skoro świt, w stajni aż zatłoczyło się od gości. Zwołani zostali najemnicy, były kapłanki, Kosef i Dazzaan, jednym słowem wszystkie sławy Dębów na jednej scenie. Aktorem, któremu przypadła najdramatyczniejsza rola okazał się Morvin.

- Zabiję CIĘ! – ryknął wskazując na Ruliusa i biegnąc w jego kierunku. – ZAMORDUJE JAK PSA!

Bard nie wierzył w to co usłyszał, nie wierzył w złośliwą przewrotności Tymory. Jeszcze wczoraj był wybawicielem tego młodocianego bohatera, a jego siostrę traktował jak wazon z najdoskonalszej porcelany, dziś okrzyknięty został gwałcicielem.
Na szczęście krasnolud, dzielny dowódca straży zachowywał zdrowy rozsądek. Powstrzymując Morvina i uciszając szczekającego Kosefa nakazał Fiarze zbadanie barda. Nieomylna moc Lathandera okazała się drugim sojusznikiem Ruliusa, brzemię chorego osądu spadło z jego ramion.
Lawina złych wieści przytłaczała jednak niemiłosiernie, śmierć Eberka, gwałt Katie, potwory, które zaatakowały Mago i Carmellie, na koniec cudem wyratowana od gwałtu, posiniaczona Riviella. Długa lista smutnych wypadków, które dotykały bezpośrednio wszystkich przybyłych najemników. Po słowach Dazaanna bard stanął przy wejściu do stajni opierając się o ścianę. W milczeniu wysłuchał rozmowy Tengira z Rishą, chociaż czuł, iż musi udać się właśnie z nimi w kierunku chatki wypełnionej krwią, to jednak głosu nie zabrał. Był zły na siebie, za poprzednią noc.

Kiedy wszystko zostało z grubsza ustalone i wszyscy mieli przez sobą teraz dwie, trzy godziny na przygotowanie się do trudów kolejnego, jakże interesującego dnia - skoro już w sam poranek dostali potężnego kopa w cztery litery - Risha po prostu głośno westchnęła. Znów w bezradnym odruchu przeczesała dłonią włosy, dosadnie mierzwiąc zasłaniającą czoło grzywkę. Jej zmęczone spojrzenie odprowadziło rozchodzących się członków ich grupy, a gdy w stajni zapadła w końcu cisza, były ku temu co najmniej dwa powody. Pierwszym była sama tropicielka, której jedynym komentarzem co do tej popieprzonej sytuacji było wykrzywienie ust, drugim - oparty o ścianę milczący Rulius. Nie trzeba było geniuszu, żeby się domyślić, jakim torem musiały biec teraz jego myśli.

- Cóż, przedstawienie chyba się dopiero zaczęło - rzuciła Risha kwaśnym, zrezygnowanym tonem, lecz nie kierowała się bezpośrednio do półelfa. Przez chwilę, z dłońmi opartymi o biodra, rozglądała się po stajni, lecz szybko postanowiła przejść do rzeczy.
- W porządku? - zapytała, patrząc prosto na barda. Mimo tego nie podeszła do niego bliżej, bo chciała dać mu odrobinę osobistej przestrzeni. A może sama po prostu nie wiedziała, co zrobić? - Nie wiem, co dokładnie przydarzyło się wczoraj tamtej dziewczynie, ale oskarżenie ciebie musiało być komuś nieźle na rękę. Seraph i Liadon mało nie umarli we śnie, Mago i Carmellia ledwo uciekli morderczej chatce, do mnie przyplątał się satyr, ciebie ktoś próbuje wrobić... - po tych słowach zamilkła, czując, że źle się do tego zabiera. Nie mogłaby odgadnąć, co tak naprawdę czuł teraz Rulius, ale chciała w końcu pomóc, a nie paplać co ślina na język przyniesie.
- Jeśli chcesz, mogę spróbować z nią porozmawiać - zaproponowała cicho. - Domyślam się, że ciebie nie będzie chciała widzieć, ale mnie może do niej dopuszczą. Cokolwiek się stało, to oczywiste, że ma związek z nami i tym śledztwem, więc jeśli uda mi się czegoś dowiedzieć...
Zawiesiła głos, czekając na odpowiedź mężczyzny.

- Sam nie wiem... - bard nie podniósł nawet wzroku, który ciągle wbity był w ziemię. - Nie wiem czy to dobry pomysł. Egoistycznym posunięciem wydaje mi się przesłuchanie tej biedaczki, zwłaszcza w takich okolicznościach. Może po prostu dajmy jej odetchnąć?
Po tych słowach wypuścił głośno powietrze, po czym skrzyżował ręce za głową opierając się wygodniej o ścianę. Chociaż jego poza wydawała się mocno lekceważyć powagę chwili, to jednak kamienna twarz oddawała idealnie jego stan ducha.
- Ja na prawdę sam nie wiem. Pomyśleć, że jeszcze kilka godzin temu żegnałem ją pod jej domem i wszystko, no niemal wszytko, było w porządku. Jesteśmy kukiełkami w wyjątkowo żałosnym spektaklu.
W końcu jego wzrok odbił się od ziemi i podążył w kierunku twarzy tropicielki. Zatrzymał się na niej, jakby próbując doszukać się jakiejś odpowiedzi w jej obliczu.
Na to spojrzenie ona zaś uśmiechnęła się pod nosem, ledwie zarysowując na ustach ten grymas, i jednocześnie spuściła głowę.

- Pamiętasz, co mówiłam na temat zepsucia finału - posłała Ruliusowi porozumiewawcze spojrzenie. - Jeśli przedstawienie dopiero się zaczęło, to daleko mu do końca. A kto wie, co po drodze może pójść nie tak. I cóż, lepiej powiem to teraz, niż żeby kiedyś było za późno: jestem bardzo uparta - uśmiechnęła się krzywo, choć bez przesady radośnie, a potem spoważniała: - Nie wiemy nawet, kiedy dokładnie miała miejsce ta napaść. Przydałoby się chociaż ustalić jakieś fakty, zanim wszystko zacznie wymykać się spod kontroli. Wiem, że to nie będzie dla niej łatwe, ale lepiej porozmawiać z nią, kiedy wszystko ma jeszcze na świeżo w pamięci. Zwłaszcza, jeśli mamy do czynienia z jakąś pokrętną magią.

Odczekała moment, by Rulius na spokojnie przełknął te słowa.
- Ale jeśli chcesz, żebym to zostawiła, to masz czas zdecydować się do końca śniadania. Nigdzie nie pójdę na pusty żołądek, a choć jemu przydałoby się nieco dobrych wieści. Chodź, poczujemy się trochę lepiej, jak coś zjemy.
Ruchem głowy wskazała w stronę karczmy, miękkim uśmiechem próbując przepędzić chmury znad głowy barda.

Rulius odwzajemnił ten gest i już miał udać się w stronę wyjścia, gdy nagle przypomniał sobie o czymś, co dostrzegł już jakiś czas temu. Zrobił w tył zwrot i podszedł wolnym krokiem do ciał maszkar porzuconych na ziemi przez Mago i Carmellie. Przykucnął nad nimi i wskazując blizny na ciele jednej z nich posłał przyzywające spojrzenie tropicielce.

- Spójrz, część tych znaków to litery z alfabetu, którym zapisane były ściany chaty, na którą natrafiliśmy w lesie. - przyjrzał się dokładniej wskazywanym runom, po czym dodał. - Napotkałem już istoty przywoływane czarną magią z innych wymiarów, jednakże tamte w przeciwieństwie do naszych truposzy dematerializowały się po uśmierceniu, wracając do rodzimej sfery. Dziwne...

- W tym wszystkim musi grzebać jakiś potężny czarodziej - Risha pokręciła nosem, krzyżując ręce na piersi. - Nie można też wykluczyć, że teoria Mago okaże się prawdziwa i że to faktycznie mieszkańcy Dębów. Za mało na razie wiemy - westchnęła. - Tamten satyr mówił też coś, że został przyzwany, więc pytanie: przez kogo? Sama już nie wiem, czym zająć się najpierw...

- A pomyśleć, że jeszcze wczoraj chcieli skupiać się na kopaniu dołów pod Amrę. Ale fakt, o pustym żołądku nic nie wymyślimy, trzeba coś zjeść. - bard wstał i podszedł do tropicielki. - A co do tej wycieczki do chatki, to nie ma mowy żebym nie zabrał się z wami. Tak będzie najrozsądniej. - uśmiechnął się lekko zmierzając w kierunku gospody.
 
__________________
"Tylko silni potrafią bez obawy śmiać się ze swoich słabostek." - W.Grzeszczyk

Ostatnio edytowane przez Raincaller : 05-07-2009 o 19:11.
Raincaller jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:05.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172