Jesus kwitował wszystkie złośliwości uśmiechem, wyuczony, przepięknie sztucznym uśmiechem przylepionym do jego twarzy niczym psie gówno do buta. Stał w miejscu, czuł się w miarę bezpiecznie mając za plecami świnkę i jej właściciela, a przed sobą szóstkę z pewnością nienawidzących do Spokrewnionych. - Król?? – Jego spojrzenie utkwiło w Hektorze, uśmiechnął się przy tym szerzej. Tym razem rozbawienie, które było przyczyną wygięcia ust w C, było szczere. – Wybacz Hektorze ale tu się z Tobą nie zgodzę. – Lekceważąca nutka w głosie Ventrue była aż nadto wyczuwalna. - Właśnie Damianie, zazwyczaj. – Zwrócił się teraz do Nosferata. – Myślę, że w obecnej sytuacji tytuł ten powinien… - Co powinien?? – Milczący jak dotąd tajemniczy mężczyzna o ciemnej skórze wszedł w słowo potomkowi księcia San Diego. – Nasz piękny inaczej przyjaciel ma rację, władzę przejmuje ten kto potrafi ją utrzymać. Potrafisz to zrobić Jesusue Cerro De La Mesas z Ventrue?? – Spokrewniony o białych włosach obszedł powoli pokój, badając go dokładnie. - Nie zapominaj o dostojny Louisie Normanie Lancasterze z Torreadorów – Ton jego głosu był podobny do tego w jakim przed chwilą właściciel świnki wypowiadał imię i nazwisko Ventrue, czyli na poły lekceważący na poły podniosły. - Nie zapominaj, że z San Diego jest tu najbliżej. A więc książę San Diego będzie w stanie szybko zareagować.
- Grozisz mi?? – Lancaster i De La Mesas zdawali się nie słuchać tego o czym prawią pozostali. - Ależ jakże bym śmiał. – De La Mesas uśmiechnął się drapieżnie. – Ja tylko staram się uzmysłowić naszym biednym, zagubionym bracią ich położenie. Oni z pewnością będą potrzebowali pomocy. Pomocy, którą jest im w stanie zapewnić mój ojciec. I dlatego pozawalam sobie, w imieniu księcia… - Ale ja ci nie pozwalam. – Toreador uderzył pięścią w stół. – Dziś jestem wielbicielem demokracji. Dlatego pozwalam sobie wysłuchać głosów członków Rodziny z Laredo. – Wyraźnie zaakcentował ostanie zdanie. – To do nich należy decyzja czy chcą sami stanowić o swojej domenie, czy też zgodzą się przyjąć zwierzchnictwo twojego ojca. A więc wybierajcie.
Eva przyglądał się właśnie krzesłu na którym powinien siedzieć Burt Hamilton. Badała je dokładnie i powoli, starając się rozwikłać zagadkę czy Malkavian siedział na owym siedzisku czy też nie. Nagłe uderzenie pięści w stół wyrwało ją z transu. - I na boga, Hektorze, schowaj swoją zabawkę. – Lancaster wypowiedział swoje słowa zaraz po Damianie. – Przypominam, że znajdujemy się w Elizjum. Cóż z tego, że książę nie żyje. Ja swoją powagą i autorytetem gwarantuję przestrzeganie zasad Maskarady w tym mieście. – Coś nakazało wysłuchanie wszystkim wywodu Toreadora. – Gwarantuję również nietykalność gościom nieżyjącego już księcia. Zrozumiano?? – Powiódł spojrzeniem po zebranych. To było raczej pytanie retoryczne. – Wybierajcie więc. Czy chcecie sami o swojej domenie stanowić?? Czy chcecie aby ciężar ten zdjął wam z barków Patrick McAlester, książę San Diego?? A tak przy okazji zaklepuje sobie „Siódme Niebo”. Zawsze lubiłem ten lokal.
Zapadał chwila ciszy, którą niestety przerwał De La Mesas. - Ja stanowczo protestuję. Takie decyzje powinny być rozpatrywana przez… - Jako Archon mam taką władzę. Możesz oczywiście przekonać ich wszystkich aby przyjęli twoją propozycję. A wam radzę rozpatrzyć dokładnie swoją sytuację. Macie na głowie łowców czarownic. Nie wiecie też kto zabił waszego księcia. Macie dużo na głownie.
__________________ - I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.
"Rycerz cieni" Roger Zelazny |