Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-06-2009, 09:02   #20
Deviler
 
Deviler's Avatar
 
Reputacja: 1 Deviler ma wspaniałą reputacjęDeviler ma wspaniałą reputacjęDeviler ma wspaniałą reputacjęDeviler ma wspaniałą reputacjęDeviler ma wspaniałą reputacjęDeviler ma wspaniałą reputacjęDeviler ma wspaniałą reputacjęDeviler ma wspaniałą reputacjęDeviler ma wspaniałą reputacjęDeviler ma wspaniałą reputacjęDeviler ma wspaniałą reputację
Komunikat do pasażerów:

"Prosimy o zachowanie spokoju. Został wprowadzony stan najwyższej gotowości. Na radarze został dostrzeżony obcy statek, nie mamy jednak pewności czy jest wrogo nastawiony."

Jedno można było powiedzieć. Nie wytrąciło to Becketta ze stanu w jakim się znajdował. Ot dodał kolejną cyferkę do rachuby prawdopodobieństwa przetrwania na tym niemal absurdalnie nierealistycznym projekcie podbijania kosmosu przez uciekanie ze zniszczonej ziemi. Wiele było do zrobienia i doskonale wiedział, że bez względu na komunikaty jego drużynę techników dotyczyły nieco inne zasady związane z ich nieco innymi obowiązkami. Spojrzenie pełne zniecierpliwienia rzucone w kierunku Johnsona w końcu dotarło do jego oczu. Ten szybko się zreflektował.

- Komunikator i całą reszta już w drodze- pełen napięcia głos podwładnego prawie go zirytował. Bądź co bądź byli tylko ludźmi. On zresztą też, ale przez ostatnie dwa lata czuł się bardziej maszyną.
- Pamiętajcie, że my mamy swoje zadanie, oni mają swoje. Przejmowanie się nic nie pomoże - powiedział z lekko kwaśną miną. W sumie próbował się uśmiechnąć, ale jakoś nie pasowało mu to do sytuacji za bardzo. Pogrążeni w pracy mechanicy nie bardzo mieli czas na odpowiadanie. Mu w sumie pasowało.

Komunikat do pasażerów:

"Zagrożenie zostało odwołane, nie ma się czym martwić"


Pełna napięcia cisza w jakiej pracowali zaczynała mu działać na nerwy. Nie dość, że ta sytuacja pozbawiła go przyjemności jaką była dawka tytoniu dostarczana do jego organizmu, to jeszcze banda sztywniaków zachowujących się jak roboty nic nie robiła sobie z jego motywacji. No cóż, może jednak trzeba było wziąć ten kurs managmentu, no przynajmniej motywacji. W zamyśleniu nadzorował pracę zespołu, gdy usłyszał kolejny z komunikatów. Od razu, jakby po dotknięciu czarodziejskiej różdżki atmosfera pracy się rozluźniła. Cyferki w jego głowie się stały znacznie znośniejsze, a dostawa właśnie dotarła. Złapał się nawet na tym, że odetchnął z ulgą. Okazała się zresztą nawet nie potrzebna w takim stopniu jak zakładał, bynajmniej "zapasowa" trójka serwisantów również się nie przydała. Czyżby powoli psuł mu się kalkulator? Uzbrojony w komunikator, którego zapomniał zabrać oraz teczkę raportów podzielił się na nadzorowanie końca pracy i ich czytanie. Wyglądały nad wyraz optymistycznie, ale wiedział, że to niekoniecznie oznacza mniej pracy.
Przyszedł do niego jakiś mężczyzna z wiadomością.
- Pan Joshua Beckett, Komandor ma dla pana pewne zadanie, zechce się pan udać ze mną

Zanim tamten zaciągnął go do tego cholernego polaczka odwrócił się do zespołu.
- Świetna robota panowie. Zbierzcie co wasze i wracajcie do serwisu - Uśmiechnął się krzywo do załogi mając nadzieje, że tym razem słowa zrobią większe wrażenie. Następnie się odwrócił w kierunku posłańca którego klepnął przyjacielsko po plecach.
- Prowadź, ja mam jeszcze parę rzeczy na głowie- Wybrał na komunikatorze numer osoby, która wprawiała go w największą irytacje. On ją zresztą też. Przynajmniej miał taką nadzieję.
- Suzie rusz swoje kształtne dupsko i zajmij się diagnostyką wszystkich systemów. Wielki wodzu mnie woła do siebie, chyba chce mi zabrać pracę - rzucił przez komunikator. Miał wrażenie, że posłaniec piorunuje go wzrokiem, ale w bardzo oczywisty sposób zignorował go zapalając sobie szluga. Wiązka ładnie uformowanych przekleństw przedarła się przez komunikator. Natężenie decybeli również było tak wysokie, że Joshua trzymał komunikator wyciągnięty jak najdalej w bok zatykając ucho.
...i jak już do cholery mówiłam zajęłam się tymi pieprzonymi podsystemami, więc może zrobisz nam wszystkim przysługę i zdechniesz w jakiejś awarii - Rzuciła rozwścieczona. Cóż, jedno trzeba było przyznać. Jego zastępczyni była bardzo temperamentną osobą. Suzie Parkman. Wściekła brunetka u której klucz w dłoni częściej oznaczał czyjegoś guza niż dokręconą śrubkę.
- Próbowałem, ale niestety udało nam się ją załatać. Tak to jest jak się robi na odwal się... Sprawdź wszystko czego nie sprawdziłaś. A jak już to zrobiłaś to raz jeszcze do skutku. - rozłączył się natychmiast odkładając komunikator do kieszeni pozostawiony mocno zmieszane spojrzenie gońca prowadzącego do go komandora.
Złodziejskie polskie nasienie dotarło na sam szczyt hierarchii władzy. No cudownie, świat się kończy - Z nieprzyjemną miną wspominał kryzys ekonomiczny w Irlandii spowodowany migracją w poszukiwaniu pracy tegoż narodu. Jakoś bardzo zostały mu w pamięci blade, łyse grupy debili łażących w sportowych dresach, które pracowały za kwoty, które on przeznaczał na karmę dla psa. Niby nic, ale uraz pozostał.
Doprowadzony do kwatery od razu spostrzegł znajome twarze z dywizji powietrznej i naukowej. Powitał ich lekkim skinięciem wydychając obłok dymu w kierunku kanapy. Z doświadczenia wiedział, że takie rzeczy łatwo przejmują zapach.
- Siemanko, jak zdrówko - rzucił do chłopaków jakby ich znał całe życie. Nie znał, ale to nie stanowiło przeszkody. Główny technik Aurory II w kręgach techników, którzy byli bardziej lub mniej pod jego jurysdykcją urósł do roli ekscentryka, który grał na gitarze, palił papierosy i Bóg wie jeszcze czym innym się zajmował. Co nie zmieniało faktu, że znał się na swojej robocie, bynajmniej sprawiał takie wrażenie.
Już zamierzał powypytywać jak tam zajęcia innych dywizji, gdy niemal idealnie się zapowiadającą techniczną pogadankę o opornikach, obwodach, kotach Schrödingera i zmiennym spinie kwarków dziwacznych, gdy wnerwiający polaczek w towarzystwie pani prezydent i jakiegoś sztywnego krawata, który był za cienki w barach by być ochroniarzem, więc wnioskował, że jest przydupasem. Do diabła, jak on nie znosił tych wszystkich polityków wprowadzających tą, całą upierdliwą biurokracje, która komplikowała wszelkie, nawet najprostsze procedury działania. Bynajmniej robił dobrą minę do złej gry. Nie wypadało robić sobie wrogów już w pierwszych chwilach pobytu na Aurorze. Z trudem uśmiechnął się do ludzi przy korycie władzy lekko skinąwszy głową w geście powitalnym. Trudno było mu o okazanie większego szacunku, starając się nic nie mówić. Ugryzł się nawet w język, by czasem nie strywializować śmierci prezydenta... Właściwie jak mu tam było...? Czy to ważne?
- Sprawa wygląda tak. Właśnie spotkaliśmy statek kosmiczny, z początku wydawało nam się że to Sylioni. Jednak okazało się że pochodzi on z ziemi. Dowódca okrętu jest Rosjanin imieniem Sasha. Pewnie zastanawiacie się po co was tutaj zebrałem – zwrócił się do Billa, Alberta i Jashuy – widzicie, zostałem zaproszony na ich statek. Pozwolono mi zabrać ze sobą kilku ludzi, zostaliście wybrani, ponieważ uważam was za najlepszych fachowców w swojej dziedzinie. Postaracie się dowiedzieć jak najwięcej o tamtym statku, jego technologij, uzbrojeniu i kontrakcji. Oczywiście musicie to załatwić dyskretnie – skończył swoją przemowę.
Cholerny spryciarz! Taki zresztą jak wszyscy. Mydli nam oczy, by później ukraść samochód. Nie wie jeszcze, że jego garaż ma zabezpieczenia przed takimi jak on. Z trudem powstrzymał paskudną minę nieznacznie wręcz piorunując komandora. Ten zapewne zbył to spojrzenie, jak zawsze zresztą.
Teraz do głosu doszła Laura.- Nalegam bym ja i Wilbur również zostali dołączeni na listę, jako prezydent, jestem zobowiązana nawiązać rozmowę z przywódca tamtych ludzi. Cieszę się przy tym że nie tylko nam udało się uciec z ziemi.
Politycy... Nuuuuuuuuuuuuuda... Ziewnął zasłaniając usta, następnie lekko skłonił głowę, jakby przepraszając, chociaż w sumie nie wiedział czemu miałby to robić.
- Dobrze, niech tak będzie. Spotykamy się w hangarze za godzinę. - Zwrócił się w stronę Alberta – Pana zadaniem będzie również doprowadzić jeden z transportowców do statku w który mógłby polecieć bez narażania nas na zbędne niebezpieczeństwo. - Po jego słowach niemal go spiorunował wzrokiem. Zdawało mu się, że usłyszał brak szacunku w jego głosie, w stosunku do człowieka, który wykonywał prawdziwą pracę, która nie polegała na głupich uśmiechach do ludzi władzy. Zresztą on zawsze słyszał takie rzeczy, przynajmniej u tych, za którymi nie przepadał. Co poradzić. Opuściwszy zjechaną lekko zapachem tytoniu kajuty "Wielkiego Wodza" uniósł rękę w geście pożegnalnym reszcie serwisantów, jak to zwykł mawiać, po czym pogrążył się w rozmowie przez komunikator, znowu z tą samą narwaną osobą co wcześniej.
- Czego znowu piwożłopie? Zwolnił cię w końcu? - usłyszał zanim zdążył coś powiedzieć.
- Złe wieści. Parkman czasowo przejmujesz moje obowiązki- odpowiedziała mu niemal grobowa cisza. Takiego oficjalnego tonu wypowiedzi się nie spodziewała.
Jak wrócę i zobaczę, że skopałaś to, co sądzę, że spaprzesz, to będziesz musiała to naprawiać. Topless! - Wyłączył komunikator, zanim wiązanka dotarła do jego uszu. Widać był skazany na takie rozmowy, inaczej się czuł nieswojo.

Po powrocie do swojej kajuty narzucił na siebie laboratoryjny płaszczyk. Zawsze sprawiał, że wydawał się poważniejszy niż był w rzeczywistości. Zebrał nieco potrzebnego sprzętu - aparat fotograficzny w długopisie, którym powoli zbierał materiały obciążające Parkman... No tak po prawdzie to nie miał żadnych, ale jak się w końcu pojawi topless, to będzie na co popatrzeć. Przenośne dyski twarde, przydatne w przypadku pobierania dużej ilości danych oraz laptopa z plecakiem. Wbudowany nadajnik w komunikatorze powinien umożliwić mu połączenie z Aurorą na odległość dokowania statku, a jak nie to wzmocni go właśnie laptopem. Teraz miał pewność, że pobyt u ruskich nie zakończy się wyłącznie libacją, na którą swoją drogą też miał nadzieje.
Po dotarciu na pokład z trudem panował nad mimiką wytrzymując Kovalskiego. Pochwalił nawet część załogi hangaru nad sprawnie wykonywaną pracą, w odróżnieniu od niektórych. Nie musiał nawet mówić kim byli Ci niektórzy...
Dotarcie było dość interesującym doświadczeniem. Już z zewnętrznych monitorów transportowca miał dość dobry, ale okrojony widok na statek rosjan. Trochę zdziwiło go że nie jest w kształcie flaszki... No nic, może na wódkę przynajmniej jest zasilany. Chwilę później komitet powitalny
- Jeśli nie miałby Pan nic przeciwko, czy moi ludzie mogę rozejrzeć się po Pańskim okręcie, robi wrażenie.
- Ależ oczywiście to żaden problem.

Opuszczony przez zaciekawione twarze rozejrzał się po twarzach serwisantów.
- No chłopaki, to macie jakieś ambitne punkty naszej wycieczki? - Rzucił do nich równie przyjacielskim tonem co ostatnio.
 

Ostatnio edytowane przez Deviler : 30-06-2009 o 09:08. Powód: ostatnie poprawki
Deviler jest offline