Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-06-2009, 13:51   #16
Sulfur
 
Sulfur's Avatar
 
Reputacja: 1 Sulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumny
Elf był srogi.
Elf był nerwowy.
Elf był głośny, brzydki, ordynarny, wulgarny, niezrównoważony, sarkastyczny, cyniczny, bezczelny, piskliwy, agresywny, niebezpieczny i ponad wszystko oceniał fakty po ich wierzchniej, często nierzeczywistej formie.

Wyrwidrzew już po usłyszeniu pierwszego wrzasku początkującego całą monstrualną serii gromów, pewien był, że jego wiedza o zaistniałej sytuacji wcale a wcale się nie poszerzy, wręcz przeciwnie. Nie przeczuwał jednak iż jeden z przedstawicieli pięknej, wyniosłej rasy upadnie tak nisko, by próbować nim manipulować.

A elf mówił i mówił. Sącząc morderczą truciznę ku i tak już wrzącym obwodom. Słowa wwiercały się głęboko i syczały całą swoją postacią przywodząc o dreszcze. Fałsz umiejętnie mieszał się z prawdą.

W końcu, gdy wyraźnie nie mógł już znieść widoku zwabionego tu za pomocą najczarniejszej magii "ochotnika", dobył z siebie kwik złości czystej i nieskazitelnej, po czym idąc, a raczej szybując na skrzydłach wściekłości, zniknął w pomieszczeniu domniemanego portalu do lepszych, gorszych, czy też równie obrzydliwych czasów-bezczasów. Przy wyrwidrzewie zostawił jednak swoją wielką, potężna i oczywiście niewidzialną, niematerialną armię, która po przypuszczeniu pierwszego rozpoznawczego ataku, właśnie szykowała się do zmiecenia sił przeciwnika z pola nierównej walki.

DS. 10-43, ponad błyskającymi rządzą, ostrymi oczami słów-żołnierzy-barbarzyńców, wpatrywał się przez chwilę w falujące fałdy szaty na plecach odchodzącego krwawego elfa o imieniu przez niego na szczęście niezapamiętanym. Zaczynało się...

Zostałeś stworzony by niszczyć! - Po mistrzowsku dowodzona ciężka jazda wroga wyłoniła się zza łagodnego pagórka i w gryzącym, dezorientującym dodatkowo pyle, nacierała bez litości z każdą sekundą pojawiając się o kilka metrów bliżej i bliżej.

Nie, nie zostałem! - Samoistnie łamiąca się linia pierwszej i ostatniej obrony zarazem wyrzucona została w powietrze za sprawą samego impetu uderzenia zbrojnego ramienia konnicy. W towarzystwie białej krwi i czerwonych kości zagrzmiał jęk.

Gdybyś został stworzony do podlewania, plewienia i reszty tego ogrodniczego gówna, miałbyś tu pierdoloną konewkę a nie ostrą jak brzytwa piłę!

O nie...

Wbrew przypuszczeniom, iż wypuszczono ku niemu główne siły, na wprost, wśród gardłowego śpiewu i wycia tysięcy stalowych narzędzi grozy, bezładną kupą biegła największa formacja piechoty, jaką kiedykolwiek, w jakikolwiek sposób dało się dowodzić. To były potwory! Bezwiedne, rzucone na potępienie. Walczące za nic, bez przekonania, bez celu. A jednak tak straszliwie skuteczne i druzgoczące samym już swoim obrazem, ba, zapachem nawet.

Do spotkania wrogich sił doszło w okolicach pierwotnego położenia lewego skrzydła, którego materiał budulcowy pierzchał teraz w panicznej, bez składnej uciecze za cel wyższy obierającej jedynie przeżycie.

Oni się boją – boją się tej mocy, tej potęgi jaką masz! - Gdzieś ze skrajnego lewego boku słychać dało się okrzyk bojowy i tupot tysięcy okutych w żelazne nagięcie faktu.

I tak, czytam w twoich myślach. - Śmiech. Okrutny, świadomy swojej potęgi i zwycięstwa, szybko zaglądający za przymknięte powieki wystraszonych oczu.

DS. 10-43 obserwował to wszystko ze zgrozą i czuł się coraz gorzej. Już bez jakiejkolwiek pewności siebie. Strasznie mały, rozbity, samotny w obliczu nieznanego zła, zdeprawowany.

On miałby zacząć zabijać? Tak na śmierć? Po prostu? Dla ludzkiej idei zakładającej lepsze życie w kałuży psiego gówna - a i to dopiero po długiej w nim taplaninie.

Wyrwidrzew, do białej kości ogryziony ze stałych uczuć, smętnie powlókł się za odchodzącą powoli grupą. Nie podobała mu się ciemność zaległa wokół, straszne niebo powyżej będące jakąś wykrzywioną potwornie karykaturą zdrowego nieboskłonu Matki Natury. Obojętnie reagował na obwąchującego go wilka, czerwoną plamę rozlaną na policzku człowieka w białej szacie, na jakąś arcyważną misję. Nie mógł zrozumieć dlaczego dobrotliwy Los płata mu tak straszliwy "żart". Z zieleni wywabia go, nie, wyrzuca, do otchłani niepewnej czerni, radość i swobodę w żal zamienia i przytłoczenie, szemra sobie w najlepsze za nic mając człowieka, czy wyrwidrzewa.

Nie nadawał się. Nie! Był częścią świata natury, nie człowieka. I to właśnie z tą częścią chciał umrzeć. A może...

Stanął jak wryty widząc przed sobą swojego idealnie podobnego w każdym calu brata. Był może nieco rozmazany, ale DS. 10-43 czuł, że tak jest.

Radość i ciekawość - chyba tylko to popchnęło go do uczynienia najgłupszej rzeczy jaką w swoim krótkim życiu zrobił. Dotknął powierzchni portalu. Że był to portal zorientował się niestety ciut za późno. Mknął ciągnięty gdzieś niewidzialną siłą przed sobą mając zapewne elfkę i trzech mężczyzn, a za sobą... przeszłość, tylko przeszłość.

Las, topór, strzała w locie, szpon, krew, czyjaś twarz, księga, lód, miecz, miecz, miecz…

Tysiąc obrazów i jedno słowo.

Spadanie i znowu spadanie, tym razem bolesne i...

ASCHENVALE!

Nie, nie Aschenvale... DS. 10-43 przysiągłby, że gdyby tylko ktoś wyposażyłby go w oczy zdolne ronić łzy, teraz niewątpliwie zalewałyby świat swymi niekoniecznie słonymi falami. Właściwie nie wiedział skąd wie o całym tym płaczu. Jego samopoczucie przypominało dziurawe sitko.

Siadł wśród zielonych drzew i krzewów, na pachnącej ściółce. Niby czuł ducha lasu, który nakazywał mu powstać i radować się, jednak nie mógł się przemóc. Już chciał położyć się i odpocząć, gdy atmosfera na nowo zawrzała. W powietrzu zasyczało. Coś miało chyba wybuchnąć.
 

Ostatnio edytowane przez Sulfur : 30-06-2009 o 19:55.
Sulfur jest offline