Kłótnia o elementy zbroi nie wywarła żadnego wrażenia na Bretończyku. Jeszcze kilka tygodni temu musiał wysłuchiwać takie sprzeczki niemal codziennie. Jego dawni kompani tak jak i ci tutaj głośno wyrażali swoje zdanie. I choć często ich opinie były warte tyle co pukiel sierści zdechłego psa, to jednak w tym momencie brakowało ich Louisowi. Kiedyś banita miał władzę. Może nie była to duża władza – miał pod sobą ledwo kilku zabijaków i złodziei. Aczkolwiek był ich przywódcą i napawało go to dumą. Teraz bez swojej kompani nie wiele znaczył.
Czuł się jak pies na smyczy. Niby mógł się poruszać, ale i tak zawsze szedł tam gdzie zaciągnął go jego pan. Czuł w kościach, że pogoń za nekromantą będzie jego ostatnią przygodą. Nie wierzył w to, że grupa najmitów może pokonać jakiegoś czarnoksiężnika. Do takiej roboty potrzebny był mag lub przynajmniej jakiś kapłan. Przecież w tym przeklętym kraju mają jakiś kapłanów Sigmara czy innego bożka. Przeczuwał, że już dawno spisano tą grupę na straty. Wynajęto ich tylko po to, by wieśniacy i mieszczanie myśleli, że arystokracja działa.
Louis nie wsłuchiwał się w toczącą się rozmowę. Podszedł do Elanie i dosyć szorstko poprosił ją o pokazanie mu zbrojowni. Po kobiecie widać było zadowolenia z roli przewodniczki. Szybkim, stanowczym krokiem zaprowadziła Bretończyka pod drzwi zbrojowni. Następnie nie odzywając się słowem odeszła.
Zbrojownia była Dość dużą, podłużna salą. Na środku stała długa ława, o którą oparte były bronie. Broń znajdowała się także przy ścianach. W pomieszczeniu panował względny porządek. Części zbroi były umieszczone w na jednym końcu sali. Broń znajdowała się na drugim końcu, a właściwie zajmowała pozostałą powierzchnię komnaty.
Przez dłuższą chwilę Louis spacerował po zbrojowni uważnie przyglądając się znajdującemu się w niej ekwipunkowi. Szukał swojego młota. Jednak nie znalazł go, co nie poprawiło mu humoru. „Ot, kundle…” - pomyślał przypominając sobie scenę jego zatrzymania przez strażników miejskich.
- Już zdążyli ukraść moją broń. Niech no ja tylko spotkam… Łapy powykręcam. – Powiedział na głos sam do siebie.
Przeszukał raz jeszcze zbrojownie w poszukiwaniu odpowiedniej dla siebie broni. Znalazł półtora-ręczny miecz. Miecz stał oparty o ścianę i schowany do skurzanej pochwy. Bretończyk chwycił go obiema rękoma. Leżał w dłoniach idealnie. Był dobrze wyważony. Widać, że była to porządna robota, choć może nie mistrzowska. Prócz miecza ze zbrojowni zabrał jeszcze sztylet o długim ostrzu, łuk i kołczan ze strzałami. W ten sposób z jego dawnego ekwipunku zostały mu jedynie ubrania i kaftan kolczy.
Przez chwilę zastanawiał się co dalej robić. Szybko jednak żołądek przypomniał mu, że dawno nie jadł. Udał się, więc na poszukiwanie jakiegoś jadła. Znalazł w reszcie kuchnię. Kucharki nie powiały go radośnie. Aczkolwiek widząc uzbrojonego mężczyznę szczególnie nie protestowały, gdy ten zaglądał do kolejnych garów. Louis zalazłszy w jednym z kotłów jakąś potrawkę, nalał ją sobie do głębokiej misy. Usiadł przy stole, który stał na środku kuchni. Siorbiąc i zagryzając chlebem szybko pochłonął zawartość naczynia.
__________________ Nic nie zostanie zapomniane,
Nic nie zostanie wybaczone. Księga Żalu I,1 |