Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-06-2009, 20:50   #24
Latilen
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Dlaczego nie pamiętamy naszych snów? Może wcale nie śnimy, a wracamy do swoich wspomnień? Ponownie doświadczamy wszystkiego, co spotkało nas wcześniej tylko w mocno zmieszanej i wstrząśniętej wersji?

Tavarti jeszcze nie do końca przebudzona - choć Damarri starała się jak mogła, żeby było inaczej - oparta o ścianę przyglądała się porannej toalecie orczycy. W zasadzie nie miała ochoty się ruszyć. W pokoju unosił się delikatny zapach perfum. Dziewczyna poświęciła się słuchaniu. Nie uciekło jej uwadze również smutne wspomnienie, które nawiedziło myśli orczycy i na chwile zburzyło jej radość. Jakże nie dostrzec takie grymasu twarzy?

No ciekawe, kiedy ja zarobię pierwsze wspomnienie na tyle bolesne, żeby chcieć je zmazać na zawsze. Ciekawe ilu umknęłam przez zaklęcie tamtego elfa?

- Większość tych tobołków zostaw tutaj. Nikt ci nie ukradnie, a wejść na zaplecze możesz. Jesteś już częścią „Ognistego Jaszczura”... Częścią klanu Graxa. - orczyca pogoniła Tavarti fundując jej smagnięcie rękawem bluzki.
- Czuję się wyróżniona. - ta przeciągnęła się prezentując wszystkie swoje atuty. - Ale po wczorajszym nie wiem, czy Grax tego nie zaczyna żałować.
Zachichotała sięgając po wczoraj zakupione rzeczy. Tunika, spodnie, pas i kamień. Tak, wczorajszego wieczora ponownie jej pomógł. Jej drobny duchowy opiekun.
- Nie takie rzeczy się tu działy. - uzdrowicielka już gotowa, przyglądała się jak Tavarti niemal jednocześnie wbiła się w spodnie, wyrównała tunikę i schowała kamień pod pas, który wyraźnie zaznaczał jej talię.
- Idziemy? - dziewczyna złapała za płaszcz.
- No jasne.

Jeśli sen to konglomerat wspomnień, to po wczorajszym wieczorze mam co przeżywać przez kolejne noce tego miesiąca. Dzięki Ci Garlen, halucynacja okazała się przerażającym majakiem. Może powinnam komuś o tym powiedzieć? Ewidentnie coś nie tak jest z moją głową.

Wyszła na ulicę za opiekunką. Musiała na chwilę zmrużyć oczy. Słońce stało wysoko rozlewając blask na białe ściany budynków. Tak duży kontrast z ciemnym wnętrzem Ognistego Jaszczura aż zabolał.
Słowa mężczyzny - tego mężczyzny o wyblakłych, uważnych oczach - przyciągnęły jej uwagę. Ciarki przeszły jej po plecach, kiedy z jego ust padło "krew" i "czyjaś śmierć". Wizja wróciła. Kobieta z kartami i czaszki.

- Ale... Ty o tym wiedziałaś, prawda? Zanim to się wydarzyło.

Oczy Tavarti rozszerzyły się w zaskoczeniu, usta uchyliły się, ale nie była w stanie zareagować. Zresztą nie wiedziała zanegować czy potwierdzić? Wtedy Damarri pociągnęła ją za sobą dalej. Te błękitne oczy wwierciły się ponownie w jej duszę. Dziewczyna nie mogła się skupić na tym co opowiadała orczyca.
- Za... zapomniałam spinki. - Tavarti uwolniła się od uścisku Damarri - Dogonię cię.

Po krótkim biegu była z powrotem przy Wróżbiarzu.
- Skąd wiesz? - musiała wiedzieć, jeśli nawet ją naciągnie albo oszuka. Po prostu musiała. - Skąd wiesz?
-Bo jesteś taka ja. - uśmiechnął się mężczyzna.- I nie tylko dlatego, że widzisz dalej niż inni... ale też dlatego, że masz siłę i wolę walczyć z losem.
Tavarti zagryzła wargę. Te jego oczy. Wiedziała, że może mu ufać. Skąd brało się to uczucie? Te jego oczy, to musiało być to.
- Nie rozumiem. Wyjaśnij mi. - poprosiła.

- Spotkajmy się w południe, tutaj.- rzekł w odpowiedzi mężczyzna wskazując na nerwowo tupiącą nogą Damarri.- Twoja towarzyszka... się niecierpliwi.

Dlaczego na mnie czeka? Miała już iść.

Tavarti nie oderwała wzroku od mężczyzny.
- Tylko kogo mam szukać?
- Ghertona.-
rzekł mężczyzna. - A tobie jak na imię?
- Teraz nazywam się Tavarti.
- rzuciła na odchodnym dziewczyna - Nie spóźnię się.

Gdy podeszła, do orczycy, ta rzekła z powagą w głosie.- Tavarti, nie jestem twoją matką. Jak chcesz poflirtować z mężczyzną, to nie musisz wymyślać wymówek... Jakoś wynagrodzisz mi to czekanie na siebie... Wynagrodzisz miłosnym oddaniem w sypialni.- po tych słowach Damarri wybuchła śmiechem i delikatnie potarmosiła włosy dziewczyny wesołym tonem dodając. – No, no... nie musisz mi wynagradzać, ani wymyślać wymówek. Bardzo cię lubię ... i cieszy mnie, że rozkwitasz. Cieszy mnie, że pożerasz każdy dzień dużymi kęsami, jak prawdziwa orczyca. Moja babka byłaby dumna ze swej imienniczki. Musisz się tylko w walce mieczem podszkolić.

Dziewczyna cmoknęła uzdrowicielkę w policzek i zawisła na jej ramieniu.
- Przepraszam. - uśmiechnęła się – Wyjaśnię ci wieczorem moja droga, o co chodziło. Ale ale...! - zrobiła naburmuszoną minkę – O co tym mnie podejrzewasz? Ja nie zdradzam moich kochanków, chyba że za ich zgodą!
Zakręciła się dokoła, złapała orczycę za rękę i puściła się biegiem ulicą. Jej perlisty śmiech rozchodził się dokoła. Była szczęśliwa. Te kilka słów od Damarri dało jej tyle radości, ile ich wspólna noc. Do tego ciepłe słońce, świeże powietrze i gwar miasta. Czegóż trzeba więcej?

Kiedy już wkroczyły, lekko zziajane do pokoju Alwerona, dalej się uśmiechała. Starała się, aby jej rumieniec wyglądał tak naturalnie, jak się tylko da. Niekoniecznie chciałaby przypominać rozkwitłe maki, choć po uwadze o młodziaku powoli kolor jej skóry zaczynał przypominać kolor skorupki raka.
- Kajam się. Chłopak to moja wina. - Tavarti spojrzała w podłogę - Nie wiedziałam, że weźmie moje słowa tak do serca.
Uśmiechnęła się półgębkiem do Damarri, która świetnie się bawiła. Jak na ranną, sprawiała wrażenie superwitalnej. Doprawdy świetnie radziła sobie z uzdrowicielem.

Po prostu docinanie mu sprawia jej niewypowiedzianą słodycz. To, że z nią wytrzymuje, świadczy jedynie o mocy jego charakteru. Trafiła kosa na kamień.

- Ale popołudnie mam wolne. - rzuciła wypychana z pokoju orczyca.
- Nie, już masz zajęte. - Tavarti pomachała jej dłonią, zanim zniknęli oboje za drzwiami.
Dziewczyna zapatrzyła się w gobelin.

Doprawdy Alweron ma talent. Ciekawe kiedy znalazł na to czas? Chyba, że nie sypia. Wtedy wszystko okazałoby się jasne.


Nie zastanawiała się długo, na kogo właściwie czeka. Przywitała się grzecznie z Karrackiem Dreinem i Arimasem Cienistostopym, którzy weszli szybko do pokoju.

Nie wierzę własnym uszom. Zniknęły? Czyli on... nie, to coś może żyć? Istnieć, poruszać się? Dobrze, że siedzę, przynajmniej nie widać, że ręce mi się trzęsą. To straszne. Już nie będę zadawać głupiego pytania - dlaczego? Albo "jak to?", bo oprócz ich zniechęconych/zaniepokojonych/zaskoczonych/zmieszanych spojrzeń odpowiedzi nie dostanę.

Słowa człowieka dodały jej otuchy. Ktoś do opieki, i już nie musi myśleć, gdzie się podziać. Oraz pieniądze.

Ale czemu tyle dla mnie robi zupełnie nie znany mi obsydianin? Nie rozumiem. Czego może chcieć? Sprawdzi, czy nie kłamię? Czy może jednak pamiętam, kto mu zniszczył statek? Naprawdę musiało być na pokładzie coś niesamowicie cennego. Zresztą o czym ja myślę? Przecież ten kamień to magnez kłopotów. Wszyscy go chcą. Ten Omasu też pewnie chciałby go odzyskać. Tak jak i ci T’skrangowie. I ten nieżywy trup również go pragnął. Czym on jest?

- Ależ z przyjemnością udam się na kolację z moim dobroczyńcą. - uśmiechnęła się szeroko. - Dlaczego miałabym odmówić? Chętnie osobiście podziękuję mu za opiekę.

Spojrzenie Tavarti uciekło na moment za okno.

Czego może chcieć ten Omasu? Musi czegoś chcieć. Każdy ode mnie czegoś chce, oprócz Damarri. Zresztą ona też pragnie czegoś w zamian - z mojego towarzystwa czerpie przyjemność. Każdy podąża za swoimi przyjemnościami.

Skrzypnięcie drzwi ściągnęło jej uwagę. Potem sylwetka, która okazała się bardzo podobna... Zamrugała usilnie "może to kolejna halucynacja?". On stracił język w gębie.
- TY? CO TY TU ROBISZ ? - powiedzieli jednocześnie.
Tavarti wskazywała go palcem. Po czym wybuchła nieskrępowanym śmiechem. Śmiała się i śmiała i jakoś nie mogła przestać.
Człowiek oczekiwał odpowiedzi na swoje głupie pytanie "To wy się znacie?". Ace czuł się lekko zażenowany. W końcu wystarczyły dwa słowa i mogła mu bardzo utrudnić życie.
- Przepraszam. - opanowała swoją nadmierną radość. - Poznaliśmy się wczoraj. Pan Acelon Spires - uśmiechała się uroczo, patrzyła mu prosto w oczy i nie spieszyła się z wyjaśnieniem sytuacji, co Ace sprawiało lekkie katusze, a jej nieszkodliwą przyjemność - wybawił mnie z niebezpiecznej sytuacji, kiedy na ulicy zaczepiło mnie dwóch mężczyzn. Chcieli, żebym zasponsorowała im kolejkę w barze, - wzruszyła ramionami - a ja nie miałam ochoty. Wtedy wkroczył pan Spires, odstraszając nieproszonych towarzyszy. - wstała z krzesła - O której mam się stawić i gdzie szukać domu Omasu?
Arimas widocznie przełknął gładko kłamstwo. Uśmiechając się rzekł.- Omasu czeka na ciebie tuż po zmroku, Acelon zna drogę do jego siedziby.

Pożegnała się z krasnoludem i człowiekiem, ruszyła korytarzem w kierunku swojego byłego pokoju.
- Ace teraz to już wisisz mi całą kolejkę. - rzuciła zaczepnie do mężczyzny, który jej towarzyszył. - Poza tym, co ty tu właściwie robisz?
- Mam dobre układy z t’skrangami i kupieckim imperium Omasu.- rzekł Acelon idąc za dziewczyną.- I jednym i drugim wyświadczyłem pewne przysługi, to też mają mnie za bohatera... Uratowałem wysoko postawionego kupca przed otruciem, ocaliłem jedną czy dwie karawany. Pomogłem jednemu niall K’tenshin w paru wyprawach. Mają o mnie dobrą opinię, a to daje profity w postaci lukratywnych zleceń, od obu stron.
- I z takimi osiągnięciami orzynasz w karty napotkane istoty? Ciekawe hobby, mój drogi.

Ace tylko się uśmiechnął. Widocznie postanowił nie dać się sprowokować.
- A więc to ty jesteś tą jedyną ocalałą z katastrofy Żelaznego Orła. Przyznaję że spodziewałem się cichej, przestraszonej piękności potrzebującej wsparcia silnego męskiego ramienia.- rzekł Ace idąc za Tavarti i dyskretnie (nie dość jednak dyskretnie by Tavarti tego nie zauważyła) oglądając jej nogi i pośladki. – Nie bardzo pasujesz do moich oczekiwań w związku z tą robotą... Cóż... Przynajmniej jesteś piękna.
- Piękno bywa groźne. Uważaj, bo potrafię mocno gryźć.
- wzruszyła ramionami - Życia uczyła mnie pewna urocza orczyca. Ona gryzie jeszcze mocniej.
-To tylko dodaje twemu pięknu pikanterii. Ta odrobina ryzyka dodaje ci uroku, Tavarti.- dziwne to były słowa w ustach Ace’a. Gdyż ton jego głosu nie sugerował komplementu. On stwierdzał istniejący fakt.

Stanęli przed drzwiami pokoju.
- A teraz nie padnij trupem, bo czeka nas jeszcze jedno przypadkowe spotkanie. - uśmiechnęła się szeroko i pchnęła drzwi.
- Witaj Raelusie. Muszę stwierdzić, że nie spodziewałam się ciebie wcześniej niż w południe. Słowik z ciebie. To mój ochroniarz - "od siedmiu boleści" wskazała mężczyznę za swoimi plecami - Ace Spires.
-Cześć dzieciaku.- rzekł Ace na powitanie, a Raelus uniósł się z posłania Tavarti sięgając po miecz i krzycząc.- Ty! To ty naraziłeś Tavarti!

Oho! Młody jest w gorącej wodzie kąpany.

- Spokojnie dzieciaku, bo się pokaleczysz.- rzekł Acelon podnosząc dłonie w geście poddania. Tavarti pozostało uspokoić obu mężczyzn, zanim któryś z nich zostanie w przybytku Garlen, jako pacjent.

I co ja mam z nimi zrobić? Nie są mi potrzebni zupełnie podczas rozmowy z Wróżbiarzem. A MUSZĘ z nim porozmawiać. Chociaż na razie spędzę z nimi chwilę, a potem będą musieli znaleźć sobie jakieś zajęcie. Nagle wokół mnie zebrała się pokaźna ilość mężczyzn. Czy to jakaś sugestia?

- Spokojnie. Nie ma sensu unosić się gniewem. - podeszła do Raelusa, aby zasugerować mu odłożenie miecza. - On tylko wydaje się niekompetentny.
- Dzięki słonko.
- rzucił ochroniarz przesłodzonym tonem.
- Jak ty do niej mówisz?! - Raelus ponownie złapał za rękojeść broni.
- Nie pomagasz. - Wysyczała w stronę Ace’a Tavarti. - Oj daj spokój. Jeszcze po wczoraj mam uraz do ostrych przedmiotów. - młokos w końcu zrezygnował z bójki, choć nie był zadowolony z towarzystwa Ace - To może ruszmy się ze świątyni, bo Alweron mnie udusi. - Pociągnęła obu za rękawy, żeby nabrali rozpędu, po czym puściła, bo przecież w drzwiach z trójkę się nie zmieszczą.
- Zgłodniałam. Nie przepraszam, ja dziś nie jadłam żadnego śniadania! Może zwiedźmy trochę Travar?

Ruszyli więc w trójkę w tan po mieście. Zaczęli od portu statków powietrznych, który robił niesamowite wrażenie. Kilkanaście unoszących się w powietrzu galer niczym obłoki. A przecież każda musiała wiele ważyć. Na okrętach, jak i pod nimi uwijało się kilkudziesięciu Dawców Imion. Jedne towary były spuszczane na linach z okrętów, inne były wciągane na górę... Po linach i po drabinkach sznurowych przemieszczali się tragarze i powietrzni żeglarze, przygotowując swój statek do odlotu.
Na dole zaś towary były przenoszone do magazynów, lub od razu pakowane na juczne muły.
Z początku wydawało się że zarówno na ziemi, jak i w powietrzu panował chaos, a okręty wyglądały na odpoczywające olbrzymy oblezione przez mrówki. Ale po chwili Tavarti wyłapała wzór... W pozornym chaosie, jednak widać było porządek. Wszyscy pracownicy, nadzorcy, tragarze, oraz marynarze, wiedzieli co mają robić, kiedy i gdzie... Nikt nie wchodził innym w drogę. A propos wchodzenia innym w drogę, Raelus cały czas próbował wejść w drogę Acelonowi. Cały czas był usłużny Tavarti, starając się prześcignąć Acelona w opiece nad nią. Młodzieniec patrząc gniewnie na Ace’a nadskakiwał Tavarti przy każdej okazji, a to pomagając przejść przez kałużę, a to przy śniadaniu podając krzesło, przynosząc posiłek dla Tavarti... Raelus był bardziej nadopiekuńczy niż Damarri, bardziej grzeczny od Alwerona, bardziej słodki od waty na patyku i miał jeszcze ten szczenięcy wyraz twarzy. I Tavarti domyśliła się dlaczego... Raelus był zazdrosny o Acelona. Walczył o to, by dziewczyna lubiła go bardziej od Ace’a. A Ace... Acelon był wesoły, dowcipny i traktował swą „pracodawczynię” jak przyjaciółkę. Traktował ją jak równą sobie kumpelę, jak adeptkę którą nie trzeba się zajmować, a której pilnowanie jest zbyteczne. Ot, płacono mu za spędzanie z Tavarti czasu... Tak się przynajmniej dziewczynie zdawało... Myliła się, ale o tym miała przekonać się później.

Południe zbliżało się nieubłaganie.
- Panowie, a teraz muszę was na trochę opuścić. - przechyliła lekko głowę w bok. - Umówiłam się na rozmowę z Wróżbiarzem i wolałabym to zrobić bez świadków. Głupio tak słuchać o przyszłym mężu wyczytanym z kości, kiedy dwóch takich uroczych kawalerów stoi nieopodal. - wystawiła język, aby podkreślić swój dowcip - Ace masz wolne, zagraj w karty czy coś. Potem pojawię się w Ognistym Jaszczurze.
- Hej, nie zamierzam cię puścić samej. - rzekł Raelus, a Ace dodał.- Jestem twoim ochroniarzem Tavarti, i pomijając łazienkę, łażę za tobą wszędzie. Mam cię chronić.
- Do łóżka też zamierzasz się mi wpakować? - spytała dziewczyna lekko zeźlona zachowaniem towarzyszy. Jak rzep psiego ogona, no!
-Cóż... Nie jestem taki brzydki, prawda? Pomyślałem, że mnie do łóżka wpuścisz.- zażartował Acelon, a Raelus „zabił go wzrokiem”. Następnie bardziej poważnym tonem głosu dodał.- Wolałbym też pilnować cię w sypialni, oczywiście wpierw zapewniwszy tobie prywatność, jeśli wiesz... będziesz prywatności potrzebować. Traktuję moje obowiązki ochroniarza bardzo poważnie... Poza tym, jestem winien ci życie.
- Potraktuj więc kilka kolejnych godzin tak, jakbym ci drzwi do sypialni przed nosem zatrzasnęła.- odgryzła się Tavarti, ale Ace wzruszył jedynie ramionami odpowiadając.-
- Niestety moja wyobraźnia tego nie ogarnia.


Gdy to mówił, Tavarti robiła krok do tyłu, potem drugi, trzeci... niewielkie kroczki, żeby zwiększyć dystans. Klejnot przy jej pasie lekko się nagrzewał. Teraz! Szybki obrót i pognała w tłum. Jej ochroniarze ruszyli za nią wołając jej imię. Ale dziewczyna czuła zew wiatru, nogi przemierzały bruk z niewiarygodną szybkością. Wymijała zręcznie kupców wojowników, każdego kto stanął jej na drodze. To było niesamowite uczucie... Mogła pokochać bieganie. Wiatr we włosach, pęd... Zdawało jej się, że słyszy głos tego delikatnego zefiru. Mówił: "szybciej, szybciej" tuż przy jej uchu. Była pojętnym uczniem - goniła szybko, nadludzko szybko. To było coś wspaniałego... I jeszcze te uczucie bycia całością, gdy klejnot grzał jej podbrzusze stapiając się z nią w jedno. Adepci czy nie adepci, ani Raelus, ani Ace nie mieli szans by ją dogonić.
Pomachała im jeszcze na "na razie" ręką i zniknęła w tłumie. Tak, w tym była coraz lepsza - w znikaniu. Po chwili błądzenia, udało jej się trafić na znajomą uliczkę, którą dotarła do Ognistego Jaszczura. Zanim dostrzegła mężczyznę, już poczuła jego spojrzenie na skórze.

- Może usiądziemy gdzieś w cieniu? - zaproponowała Wróżbiarzowi.
- Mam tu niedużą łódkę, popłyniemy nią. Pewne sprawy powinny zostać omówione na osobności. - rzekł Gherton.
Przez Travar przepływała rzeka o nazwie Byroza... Jak wyjaśnił Gherton, była ona dopływem Wężowej Rzeki. Łódź wróżbiarza okazała się płaskodenną barką, na którą mężczyzna wskoczył szybko i zrzucił wierzchnie szaty, odsłaniając, zdobioną kamizelkę przewiązaną szerokim pasem podtrzymującą dwa miecze. Rozpuścił włosy i związał je czerwoną przepaską. Z niemal nabożną czcią odłożył na bok kostur zdobiony misternie rzeźbioną głową sowy i pomagając dziewczynie wejść na pokład mówił.- Lepiej czuję się na wodzie niż na lądzie... W końcu pochodzę z ludu Skawian... ale o tym
opowiem ci przy innej okazji.


Gdy Tavarti wygodnie usiadła, odbił od brzegu wiosłując i mówiąc.- Najpierw powinnaś zrozumieć, czym jest będzie bycie adeptką. Jako adept będziesz mogła sięgać po magię, potrafi to zarówno czarodziej jak i adept wojownik. Ale... Tavarti, bycie adeptem, to koniec spokojnego życia. Owszem, przeżyjesz przygody, odniesiesz zwycięstwa ...i porażki. Czy jesteś gotowa zapomnieć o spokojnym życiu? Wczoraj miałaś okazję poznać blaski i cienie tego co cię czeka. Narażanie życia swego, a czasem i innych, to chleb powszedni adepta.

Życie, śmierć, przygoda, spokój. Słowa, które zdeterminują moją przyszłość. Po raz kolejny, gdyż wcześniej juz zapewne wybrałam, tylko nie pamiętam. Czysta kartka, która czeka na zapisanie. Porażki? Nie, nie boję się porażek, ponieważ nie można wiecznie wygrywać. Nieszczęście w życiu bywa impulsem do zmian na lepsze. Nie przeszkadza mi narażanie mojego własnego życia. Ale innych? Czy potrafiłabym unieść sama to, że ściągam zagrożenie na innych?


Gdy mówił, Tavarti miała okazję obejrzeć Travar z innej perspektywy. Port pełen był okrętów większych niż domy, różniących się pomiędzy sobą rozmiarami. Królowały tu przede wszystkim spore okręty, z kołami łopatkowymi umieszczonymi w rufie. Ale były też i mniejsze okręty, a także sporo łódek i barek. Złote wieże i iglice Travaru odbijały się w wodzie. Na nadbrzeżu pełno było kupców, tragarzy, marynarzy...Nadbrzeże kipiało, od barw i zapachów. A ci z Dawców Imion którzy widzieli ich płynących, uśmiechali się znacząco... Tavarti domyśliła się dlaczego. Nie słyszeli co mówi Gherton. Z ich perspektywy, była na romantycznej randce z kochankiem.
- To co ci się przydarzyło wczoraj, świadczy o tym że masz potencjał by zostać Wróżbitką.- kontynuował Gherton.- To rzadki dar w czasach, gdy przestrzeń astralna jest skażona. Ale bycie Wróżbitką jest trudną drogą, niebezpieczną i wymagającą, wymaga siły charakteru, silnej woli i sporo empatii. To nie jest droga chwały... już nie. Czy...

Droga do chwały - piekło nią wybrukowane. Nie szukam poklasku. Sama wybiorę, czym będzie wybrukowana moja droga. Jeśli los daje mi szansę stanięcia w szranki z nieuniknionym, zrobię to. Może być interesująco. Nie dam się zbyć kilkoma nieprzyjemnymi ostrzeżeniami.

Nagle mężczyzna sięgnął po miecze i czekał...

Wkrótce okazało się na kogo... Potężny troll, bardziej harmonijnie zbudowany od Graxa, wylądował na pokładzie łodzi, przeskakując ze stojącego na brzegu promu.

Ciemnobrązowe włosy i broda przyprószona siwizną, nie nadawały mu jednak wyglądu staruszka. Przeczyły temu całkiem spore muskuły i mocarna dłoń trzymająca rzeźbiony kostur zakończony głową kota. W dodatku nosił zbroję zrobioną ze skóry lwa górskiego i na plecach miecz wykonany z kryształu. Dwuręczny miecz i zapewne bardzo ostry. Tavarti nie wątpiła, że troll mógłby ją przepołowić jednym ciosem.
-Jesteś zbyt drażliwy Gherton.- mruknął troll.- Nie tak się wita, kolegę Wróżbitę.
- Eee tam... mówię ci Druss, czułem kogoś z nas przedtem. Kogoś obcego, ukrywającego się przed nami. –
rzekł Gherton chowając miecze. - W Travarze ktoś jest... i na Mynbruje, jestem pewien, że jest nam wrogi.
- Przesadzasz Gherton.
- rzekł pojednawczo troll i zwrócił się do Tavarti wyciągając do niej dłoń.- Jestem Druss, milo mi poznać przyszłą adeptkę mej dyscypliny.
- Cieszę się ze spotkania.
- uścisnęła, a właściwie zatopiła swoją drobną rączkę między palcami trolla - Na imię mi Tavarti.
- Jeszcze się nie zgodziła.
- dodał Gherton. I]- Na czym to ja? A, tak. To co widziałaś to był przebłysk, obecnie rzadko spotykany dar. Oznacza on, że możesz zostać adeptką naszej dyscypliny. Ale ty musisz zdecydować, czy chcesz podążyć tą ścieżką.[/i]

Tavarti pochyliła się lekko, aby jej palce mogły dotknąć wody. Tafla rozstąpiła się. Pokryła się siecią nachodzących na siebie okręgów.
- To trochę przerażające jak bardzo decyzje innych mają wpływ na nasze własne życie. - powiedziała miękko.
Przymknęła oczy, oparła brodę na dłoni i przyjrzała się z cieniem uśmiechu obu mężczyznom.
- Ufam, że los nie zetknął nas przypadkiem, czemu więc miałabym odrzucić propozycję? Są jakieś wymagania, jakie powinien spełniać adept?
- Tak...I spełniłaś je. Obserwujemy cię od dłuższego czasu... i chronimy.- odparł troll.
Przekrzywiła lekko głowę w lewo.

Chronią? Jak to, chronią? Dobrze, powinno wyjaśnić się samo. Już nie będę o nic pytać.

- Przyjdź tu rankiem do portu. Zaczniemy szkolenie.- rzekł Gherton dobijając do nadbrzeża.- Jeśli oczywiście nie przeszkadza ci, że ja będę cię uczył.
- I przywyknij do wody...On ją bardzo lubi.- dodał troll.
- W takim razie muszę nauczyć się pływać. - odparła wesoło i skłoniła się mężczyznom.

W końcu stopa Tavarti ponownie dotknęła stałego gruntu. Niech mówią co chcą, ale do życia na łodzi należy się najpierw przyzwyczaić.
- TAVARTI!
Widocznie samotność nie była jej pisana. Ace i Realus - jak to cel potrafi łączyć - już na nią czekali w pobliżu Ognistego Smoka.
- Gdzie ty byłaś?! Nie wolno ci tak uciekać! - młokos cały zziajany, czerwony i doprawdy słodko przejęty zrobił zmartwioną minę. - A jakby coś ci się stało?
- Cała jestem, tak? Więc się już tak nie przejmuj, żeby ci serce nie padło.
- rzuciła polubownie.
- Szybka jesteś, ale może nie uciekaj mi więcej, co? - Ace zaplótł ręce na piersiach.
- Zastanowię się. - przyłożyła palec wskazujący do ust - Muszę dbać o moje tajemnice.
Po czym złapała obu panów pod ramiona i skierowała się do Ognistego.
- Zasłużyliśmy na jakieś małe co nieco. Strasznie się zgrzałam tą ucieczką.

Wnętrze knajpy było przyjemnie chłodne. Niewielki ruch, bo to i godzina nie ta.
- Witaj Grax! - Tavarti uwolniła z uścisku towarzyszy, żeby gestem nakłonić trolla do pochylenia się, aby złożyć pocałunek na jego policzku.
- Patrzcie państwo, kto się pojawił.
- Chyba nie sądziłeś, że dam się tak po prostu odstraszyć.
- usiadła i zaraz przed jej nosem wylądował kufel pełen zimnego krasnoludzkiego piwa.
- To akurat trudno zrobić. Jesteś uparta jak koza. - Ace dosiadł się obok.
- Tak się do damy nie mówi. - rzucił Raelus przez zęby.
- W ustach Acelona to jak największy komplement. - skitowała Tavarti.
- Ja widzę, że nie możesz się odgonić od mężczyzn. - Damarri podeszła do dziewczyny i przytuliła się do jej pleców. Jej dłonie zaczęły niebezpiecznie lawirować po ciele byłej podopiecznej.
- Zachowuj się w towarzystwie, moja droga. - ta dała jej delikatnie po łapach.
-Psujesz całą zabawę.- mruknęła żartobliwie Damarri do ucha Tavarti, ale odsunęła dłonie.
- Odpłacę wieczorem. - szepnęła jej do ucha szeptem, a na głos dodała - Przedstawiam ci ponownie Acelona Spiresa, który został zatrudniony przez Omasu do zapewnienia mi bezpieczeństwa.
Ace tylko uśmiechał się półgębkiem. On, w przeciwieństwie do Raelusa, wyczuł relację łączącą kobiety.
- Pamiętam cię z wczoraj. Nie popisałeś się mój drogi. Jeśli będzie chronił cię tak, jak radził sobie z tamtym orkiem, to musisz kupić sobie pełną zbroję płytową.
- Dobry pomysł. Wtedy już nie będziesz tak szybko biegać.
- Ace napił się ze swojego kufla.

Siedzieli i rozmawiali. Raelus nadal zachowywał się nadopiekuńczo, Damarri opowiadała sprośne dowcipy, a Ace się z nią droczył. A może ona z nim? Dość szybko przypadli sobie do gustu. Tavarti piła spokojnie piwo chłonąc atmosferę szczęścia i spokoju, który z całą pewnością skończy się szybciej niż by tego chciała. Jeszcze ta kolacja z Omasu. W pewnym momencie, kiedy ochroniarz i orczyca byli zajęci licytowaniem, które z nich poznało najodważniejszego orka, Tavarti pochyliła się w kierunku Raelusa.
- Posłuchaj mnie. - dotknęła jego dłoni modląc się w duchu, żeby nie zajęło to zbyt jego myśli. - Nie musisz rywalizować z Ace’m, żebym cię lubiła. Jeśli będę coś chciała, poproszę. Czasem przyjemnie jest coś zrobić samemu.
- Czy my wam nie przeszkadzamy? - Damarri również pochyliła się nad stolikiem.
- To zależy, która jest godzina. - Tavarti wystawiła język. - Czujesz się zazdrosna?
Pod stolikiem dziewczyna poczuła stopę orczycy na swoim udzie.
- Myślisz? - i ten jej złośliwy uśmieszek.
- Tak na siebie patrzycie, że to teraz ja się czuję nie na miejscu. - Ace skończył swoje piwo.

Zapytałabym, czy się dołączy, ale obawiam się, że z chęcią by to zrobił.


- Dobrze, na nas czas. Damarri, wpadnę po występie. - Tavarti przeciągnęła się - Wiesz cała ta kolacja z Omasu. Nie wiem, ile to potrwa. A jeszcze chcę zobaczyć, jak też wygląda "mój dom".
Orczyca przyciągnęła ją przez stolik i pocałowała w usta, jak zwykle namiętnie i długo. Raelus zapłonął. Ace uśmiechnął się złośliwie patrząc na zaczerwienie Raelusa.
- To do zobaczenia.
- To, to wy nie jesteście siostrami?
- młodziak był doprawdy zupełnie nie obyty.
- Damarri, wyjaśnisz mu? - Tavarti skierowała się w stronę kulis. - Ace chodź, teraz przez trochę będziesz robił za tragarza.
- To nie było wpisane w moje obowiązki. - Ace nie ruszył się z krzesła.
- O nie. Przyjemność wprowadzenia go w dorosły świat zostawiam tobie. Ja w tym czasie mogę zająć się twym tragarzem. O ile zdoła mi zaimponować, czymś więcej niż przechwałkami.- zażartowała Damarri pokazując język Ace’owi.
- Coś by się wymyśliło.- rzekł z uśmiechem Ace, nie dając Tavarti domyślić się, czy mówi poważnie, czy też żartuje.
A Raelus spoglądał na to wszystko, coraz mniej rozumiejąc z tej rozmowy.

Mam ochotę głośno westchnąć. Moje towarzystwo jest bardziej rozpuszczone niż jakaś szlachetnie urodzona panna. Ake za to jest zabawnie.

- Tavarti, nie zostawiaj mnie. - Raelus pod wpływem spojrzenia orczycy, zrobił błagalną minę szczeniaka. Widocznie nie pragnął odpowiedzi.
- Chcesz znowu bawić się w berka? - dziewczyna podparła się pod boki, czekając aż ochroniarz jednak wstanie.
- A znasz adres? - Ace ruszył się z miejsca, ale nie wyglądał na kogoś, kto ma zamiar wziąć zakupy.
- Tu mnie masz! - dziewczyna uderzyła pięścią w otwartą dłoń.
- Tavarti! - Raelus ruszył za nią, aby uciec od Damarri, która śmiała się wesoło. Lepiej nie wiedzieć, co mu powiedziała.
- Młody poniesie. - stwierdził Ace.
- Nie wykorzystuj go.
- Nie doceniasz go. On się bardzo z tego ucieszy, nie?
- klepnął Raelusa po plecach, który nie za bardzo wiedział, jak zareagować.

Jak przedszkole. Po prostu jak przedszkole.


Ruszyli całą ekipą. Raelus trzymający większość pakunków. Tavarti, dogryzająca Acelonowi i ochroniarz, któremu jednak wepchnięto z dwa pudła. Klucząc uliczkami miasta, w końcu dotarło na miejsce.

Dom...cudowne uczucie mieć dom. Ale co innego dom, a co innego mała rezydencja! A to właśnie otrzymała od kompanii Handel Lądowy. Mała parterowa rezydencja w dzielnicy bogaczy. Kuchnia, łazienka, sypialnia, pokój gościnny, dwie mniejsze sypialnie, biblioteczka i nieduży ogród. Wszystko stylowo i dość luksusowo urządzone. Cały budynek otoczony niedużym murem, zapewniając prywatność domownikom.
Gdy Acelon doprowadził Tavarti do jej nowego domu, to przez chwilę stała zdziwiona.

To sen? Ja śnię? Nie do wiary. Zaczynam się poważnie bać tej kolacji.


A to był dopiero początek, bo w ogrodzie czekał na nią Grolmak. Ork patrzył na nią przez chwilę. Po czym wybąkał.- Chciałem przeprosić ciebie, za... mój wybuch. Mogłaś stracić życie, ratując tego błazna od mojego topora. Jestem ci wdzięczny, że zaryzykowałaś. Nie chciałbym mieć Ace’a na sumieniu. W końcu to mój druh z którym zawarłem braterstwo krwi.
Tavarti zaskoczona rzuciła okiem na Ace’a, który tylko wzruszył ramionami.

Z kim ja się zadaję?


Roześmiała się.
- Zbytnio przeceniasz moje talenty. Przecież nie wiedziałam, co się stanie. - odstawiła niesioną przez siebie część pakunków. - Każdemu się może zdarzyć. - "jak się jest orkiem" – Nie musisz mnie przepraszać.

- Przysięgam, że jak długo będzie to konieczne. Będę pilnował twego spokoju w nocy. Będę stał na straży tego domostwa i poświęcę życie w twej obronie, jeśli będzie trzeba. - te słowa Grolmak, niemal ryknął.

Nie cudownie, jeszcze jeden. Powinni mnie zamknąć w jakimś odosobnieniu. Jak tak dalej pójdzie, to za tydzień będzie się mną opiekować cała kompania wdzięcznych mężczyzn.


- Dziękuję. - poklepała go po ramieniu "I co ja mam z nimi zrobić?" - Jestem zaszczycona. A teraz wybaczcie, ale pójdę się przebrać.

Zabrała pakunki i zniknęła w drzwiach willi. Wybrała pierwszy pokój na lewo, aby się w nim przebrać. Trafiła akurat na przytulną sypialnię o ścianach morelowych. Rzuciła rzeczy na narzutę z wyhaftowanym zwierzakiem, któremu natura nie poskąpiła na zęby.
- I co dalej?
Oczywiście pakunki jej nie odpowiedziały. Nie wiedziała, w co się ubrać. Ten Omasu to majętny obsydianin, który właściwie wszystko jej kupił. Tak, tunika z pawiem zdawała się idealnym wyborem. Będą wracać późno, więc weźmie płaszcz, żeby nie zmarznąć. Usiadła na łóżku przegrzebując biżuterię. Na chwilę opadła plecami na miękki materac. Bawiła się broszką do płaszcza.
- Czuję się nie na miejscu.
Westchnęła i zabrała się za ubieranie. Najwięcej problemów było z upięciem włosów. Pomimo wczorajszych rewelacji, tunice z pawiem nic nie było. Następnie narzuciła płaszcz, a ponieważ zjeżdżał jej z ramion, spięła go broszką.

W jej drzwi ktoś zapukał.
- Tak? - odwróciła się, a w drzwiach dojrzała Ace.
- Jak się nie pośpieszysz, to się spóźnimy.
Uniosła jedną brew.
- Jestem gotowa. A co, liczyłeś że sobie popatrzysz?
- Jeszcze mam na to sporo czasu.
- uśmiechnął się złośliwie.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein
Latilen jest offline