Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-07-2009, 20:06   #4
merill
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Manni zbudził się, kiedy tylko jego czujne ucho wykryło poruszenie wśród członków konwoju. Leżał nadal nieruchomo, nieopodal ogniska Daytonów, udając, że dalej śpi. Nie działo się nic złego, więc nie musiał się zrywać. Tym razem przypadło, że pełnił wieczorną wartę wraz z Rocketem, dlatego, teraz wolał sobie odpocząć. Resztki ogniska przyjemnie ogrzewały ciało. Mimo, że przykrył się ciepłym kocem, to jednak pustynne noce dawały się we znaki chłodem. Był to jednak jeden z pomniejszych dyskomfortów jaki mógł ich spotkać, także nie było powodów do narzekań.

Metys przywykł do podróży… jak tylko sięga pamięcią wstecz, jego rodzina była cały czas w drodze. Narodził się kilka lat przed wojną, ale zbyt mało by pamiętać kiedy niebo stanęło w ogniu, a fale uderzeniowe wybuchów zamieniły świat w gruzy i popiół. Zawsze byli na szlaku, jego rodzina i jeszcze kilkanaście osób, które trzymały się razem, bo tylko tak mogli przetrwać.


*****


Jego ojciec był białym policjantem, a matka pochodziła z plemienia Seminolów. Po wojnie wyruszyli w podróż, bo ich okolica stała się zbyt niebezpieczna. Szukali lepszego miejsca do życia, tak jakby w dzisiejszym świecie, gdzieś takie miejsce istniało. Kiedy zorientowali się, że wojna i chaos zagościły wszędzie, było już za późno na powrót, została im tylko tułaczka.
Mijali kolejne miasteczka i zniszczone wsie… niekiedy zostawali gdzieś na dłużej, jeśli warunki były sprzyjające i okolica bezpieczna. Niekiedy musieli bardzo szybko uciekać, by zachować swoje żywoty.

Kiedyś im się nie udało. To był ostatni nocleg, przed wkroczeniem na zatrute poldery rzeki Missisipi, rozbili obóz na skraju nie zarażonych jeszcze toksycznymi wyziewami ziem. Sen i zmęczenie dopadły wszystkich… a oni wychynęli z mroku nocy niczym cienie. Zabójcze cienie… Wrzask zabijanych… strugi krwi lśniące szkarłatem w ponurym świetle księżyca… płacz… jęki i bezskuteczny opór. On przeżył… trup matki przydusił go, dlatego bestie go ominęły.

Ocknął się w jakiejś prowizorycznej chacie. Przygarnęli go ludzie pustyni… wychowali i nauczyli rzeczy, które w dzisiejszym parszywym świecie są najbardziej przydatne. I nauczyli go polować… polować na tych, którzy kiedyś zabrali mu wszystko co miał. Na tych, którzy kazali mu leżeć w kałuży krwi własnych rodziców, czekając na śmierć. Na tych, którzy splugawieni ryli rany na i tak uciemiężonym przez Wojnę obliczu Matki Ziemi. Oby Wielki Duch pozwolił zdjąć kiedyś skalpy im wszystkim…

Dowiedział się wszystkiego o mutantach, wojownicy plemienia nauczyli rozróżniać poszczególne ich gatunki, wpoili mu wiedzę o ich słabych punktach i pokazali jak ich wytropić w gąszczu roślin, zdradliwych bagnach czy kamienistym podłożu pustyni. Stał się myśliwym, przy czym zwierzyna była inteligentna, szybka i zwinna… czasami się zastanawiał czy to człowiek jest obecnie na końcu łańcucha powiązań w przyrodzie. Nawet jeśli tak nie było, to jego obowiązkiem było ten stan przywrócić. Mściciel…


*****


Gwar w obozie przybrał na sile. Usłyszał dźwięczące garnki i po chwili w obozie rozchodził się przyjemny zapach gorącej strawy. Prawie wszyscy byli już na nogach. Bracia Dayton pierwsi zasiedli przy ognisku, trzech braci… najemników w ochronie karawany. Musiał przyznać, że ich żarty czasem bywały zabawne. I że znali się na swojej robocie.

Z namiotu obok fioletowej terenówki wyszedł Craig, olbrzymi gladiator. Manni musiał przyznać, że siła tego mężczyzny w bezpośrednim starciu musiała być przerażająca, nawet Sombrero po ciosie pięścią tego białego musiał się zesrać z bólu. Wojownik odpowiedział skinięciem na powitanie Craiga i odprowadził go wzrokiem do ogniska, gdzie olbrzym zabrał swoją porcję i swojej siostry. Lila była ładną dziewczyną, jednak jej sposób na przeżycie i zarobienie kilku gambli, nieco odstręczał Manniego, ale cóż takie czasy.

Podniósł się z posłania, zrzucił flanelową koszulę oliwkowego koloru, chciał zażyć nieco rześkości poranka. Przyjemny chłód owionął umięśnione ciało metysa. Rozciągnął mięśnie ramion, potem pleców, zrobił kilka skłonów. Podniósł z ziemi pas z dwoma długimi nożami - kukri i zawiesił go sobie w tali. Reszty ubioru dopełniały podniszczone spodnie z munduru byłej Armii USA, kupione kiedyś za kilka skór i mocne wojskowe buty. Na piersi miał naszyjnik, zrobiony z kilku kłów upolowanych bestii. Było ich pięć, każdy miał swoją historię, ale nie z każdym chciał się nią dzielić.

Razem z nim w stronę ogniska ruszył Jedediasz. Mężczyzna o strasznie zniszczonej twarzy i wydawałoby się w starszym wieku. Czujne oko metysa zauważyło jednak znaczną gibkość i żwawość ruchów mężczyzny, a jego oczy wydawały się o kilkanaście wiosen młodsze niż twarz. Nie wiedział dlaczego, ale nie do końca ufał temu mężczyźnie. Dlatego bacznie obserwował jego zachowanie.

Bracia Dayton pochłaniali już swoje porcje z przydziału. Młody Vaqomb nawet nieźle wywiązywał się ze swego zadania, a jego ojciec, który zarządzał karawaną potrafił naprawdę nieźle żyć z handlu w trudnych powojennych czasach. Sama ochrona karawany była bardzo silna, czemu nie za bardzo się dziwił, zważywszy na okolicę do której zmierzali. Mortimer planował przeprawić się przez górskie pasmo, dawną nie uczęszczaną drogą, a taka droga teraz oznaczała tylko jedno – kłopoty. Które dopadną ich prędzej czy później. Póki co nie było powodów do zmartwień.

- Rozumiem, czemu twojemu ojcu musi się tak spieszyć, ale ja bym lepiej dmuchała na zimne. To nie są szczególnie bezpieczne okolice, więc jeśli mamy już jechać siedemnastką, zalecałabym ostrożność. Może i do Chamy nie jest tak strasznie daleko, ale sporo się słyszało o napadach na tej trasie.

Szczupła blondynka o imieniu Sky, zwróciła się do Alexa. Manni musiał przyznać jej rację… w sumie znała okolicę. Mortimer głównie dlatego ją zwerbował do karawany. Metys jedząc obserwował dziewczynę. Wydawała mu się nieco apatyczna i zrezygnowana. To mogło oznaczać wiele rzeczy, ale on kiedyś też tak się czuł… pustkę i brak celu. Łowca mutantów nie potrafił się domyślić, co też spowodowało taki stan u tej wcale przecież nie brzydkiej i młodej dziewczyny.

- Co tam pichcisz młody? – krótkowłosa dziewczyna, o jeszcze smutniejszej twarzy niż jej przedmówczyni, rzuciła zdawkowe pytanie. Po krótkich wyjaśnieniach Alexa, zabrała się do jedzenia.


Manni skończył swoją porcję i odniósł miskę juniorowi. Potem odwrócił się do Rocketa:

- Skoro okolica jest niebezpieczna, to Manni weźmie się z Tobą. – wskazał na lekki terenowy pojazd gangera.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451

Ostatnio edytowane przez merill : 05-07-2009 o 10:59.
merill jest offline