Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-07-2009, 00:00   #417
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Saragossa, rok 1780

Miasto zdawało się być pogrążone w głębokim śnie. Alejki wyglądały na całkiem wyludnione, ale pojedyncza spowita w ciemny płaszcz postać biegła wytrwale stukając obcasami o uliczny bruk. Zatrzymała się przed masywnymi drzwiami do kościoła i wślizgnęła do środka ściągając kaptur. Twarz dziewczęcia była słabo widoczna w bladym świetle świątynnych świec, ale nie sposób było nie dostrzec cudności jej oblicza. Madonna zdobiąca święty obraz na pobliskiej ścianie prezentowa się w porównaniu z niewiastą nadzwyczaj mizernie.

Dziewczyna wyglądała na wzburzoną jednak jej pierś nie falowała ani odrobinę pod wpływem przyspieszonego oddechu. Właściwie klatka piersiowa nie poruszała się wcale. Robiła wrażenie posągu, bez ruchu, bez życia. Wówczas z zakrystii wyszła korpulenta kobieta z gromnicą w dłoni. Podeszła do dziewczyny szepcząc łagodnie słowa. Najpewniej ją rozpoznała.

Ale dziewczę zdawało się jej nie słyszeć. Jakby niezależnie od swej woli obnażyła nagle kły i rzuciła się kobiecinie do gardła. Tak po prostu, bez uprzedzenia. Trysnęła krew plamiąc kamienną posadzkę kościoła i klejąc się wokół pełnych ust niewiasty niczym lepki miód. A Zbawiciel obserwował ta scenę umęczonym wzrokiem ze swojego krzyża zawieszonego ponad ołtarzem.

Gdy chłeptała ciepłą krew na jej twarzy pojawił się wyraz błogości. Nie spostrzegła nawet księdza wynurzającego się z cienia. Mężczyzna podszedł blisko, z na wpół rozdziawionymi ustami czyniąc raz za razem znaki krzyża w powietrzu.
- Na Boga, czym jesteś demonie? – jęknął z niedowierzaniem.
- Stryju… - szepnęła dziewczyna upuszczając na posadzkę bezwładne ciało kobiety. Patrzyła na swoje splamione krwią dłonie nic nie rozumiejąc. – Stryju…
- Nie nazywaj mnie tak istoto piekielna! Zgiń, przepadnij! – ksiądz uniósł wisiorek w kształcie krzyża i zamachał nim tuż przed jej twarzą. – Przeklinam cię, słyszysz? Przeklinam! Zgnijesz w piekle! Jesteś potępiona! Ojcze nasz, któryś jest w niebie…
- Stryju, błagam, to ja. Nie poznajesz mnie?

Wyciągnęła do niego błagalnie ręce, ale proboszcz odepchnął ją ze wstrętem. Zaczęli się szamotać na podłodze, aż wreszcie duchowny przyłożył krzyżyk do czoła dziewczyny. Zaskwierczała palona skóra i jej zduszony jęk wypełnił wnętrze kościoła. Jej ciało trzęsło się miarowo z przerażenia. Ból wżerał się przez jej skórę niby kwas by dotrzeć gdzieś do wnętrza, tam gdzie powinna być dusza, a gdzie nie było już nic. Chciała zapłakać ale łez także w sobie nie miała. Zerwała się na równe nogi i rzuciła do ucieczki. Kątem oka zerknęła jeszcze na wielki drewniany krzyż. Zdawało jej się, że na twarzy wyrzeźbionego Chrystusa dostrzegła wyraz złośliwej satysfakcji.

* * *

Ortega zwątpiła na widok pogodnej twarzy klechy i zawieszonego w jaskini krzyża. W pierwszym odruchu obnażyła kły i prychnęła wściekle schodząc do parteru i kuląc się w sobie. Przykucnięta, na wszystkich czterech kończynach, i zaczęła cofać się w cień niczym wystraszony pająk. Zatrzymała się dopiero gdy poczuła za plecami chłodną skalną ścianę.

- W porządku – syknęła przez zęby. – Strzeliłeś w dziesiątkę, przejrzałeś mnie. Należą się owacje.
Usiadła na ziemi wyciągając przed siebie nogi i zdobyła się na kpiący uśmiech. Starała się okazać lekceważącą obojętność chociaż w jej wnętrzu aż kipiało. Strach ją paraliżował, ale usilnie nie chciała mu się poddać. Chcąc sobie udowodnić, że nadal sprawuje kontrolę nad własnym ciałem klasnęła kilka razy w dłonie.
- W takim razie nie przedłużajmy. Powiedz czego chcesz w zamian za kamień. Ale najpierw zmień ten tandetny wystrój – wskazała ręką na solidny drewniany krzyż. – Włos się od niego jeży na karku.

Ksiądz ze zdziwieniem spojrzał na krzyż, potem na Ortegę, jak gdyby nic nie rozumiał. Zapomniał jednak, że stoi przed nim istota być może równa mu wiekiem oraz doświadczeniem. Wampirzyca więc bez przeszkód odszukała w jego oczach złośliwe ogniki satysfakcji.

- Włos się pani jeży od świętych symboli? Och, niebywałe. - mężczyzna udał zdziwienie - Niestety, nic z tym nie zrobimy teraz. Dziecko, dziecko drogie... naprawdę jesteś ciekawą owieczką pana, zbłąkaną jak widzę. Nawet nie wiesz, czego szukasz. Myślałem, że chodzi ci o specyfik na cofniecie klątwy z twojej siostry. W końcu jesteś jej to winna, czyż nie?

Ortega ściągnęła gniewnie brwi, lecz jeden kącik jej ust unusł się w wyrazie lekkiego rozbawienia.
- Nie wymądrzaj się klecho, nic o mnie nie wiesz. Z czasem każdy z nas uczy się cierpliwości. Na wszystko przyjdzie odpowiedni moment, a teraz przyszłam tutaj po kamień. Zaprzestań więc wywodów na temat mojej siostry. Nie będę o niej rozmawiać, a już w z pewnością nie z tobą... No właśnie, jak mam cię nazywać? Bo przecież nie jesteś sługą bożym, nieprawdaż? Mógłbyś zrzucić już to durne przebranie... - chrząknęła i odgarnęła włosy w wyuczonym ujmującym geście. - Jak już wspomniałam chcę kamienia. Podaj swoją cenę i miejmy to już za sobą. Przecież każdy ma swoją cenę, zgodzisz się chyba ze mną? Ma ją występna urocza wampirzyca, ma zapewne także i demon, czy czym tam w istocie jesteś. Nie żeby detale na twój temat w ogóle mnie obchodziły.

Obdarzyła duchownego jednym ze swoich najpiękniejszych uśmiechów, choć najpewniej nie mógł go dostrzec gdyż ulokowała się w najciemniejszym zakamarku jaskini. Jednak ten uśmiech dodał jej pewności siebie. Przeciągnęła się niby leniwa kotka, założyła nogę na nogę i bez pośpiechu odpaliła papierosa. Lubiła palić podczas wszelkich negocjacji. Skupiała się wówczas na żarze papierosa zamiast na rozmówcy. To był jej sposób na okazanie lekceważenia. Na tyle wymowny, że nie sposób go było nie zauważyć, lecz zarazem na tyle subtelny, że nie można się było do niego przyczepić.

Ksiądz wpatrywał się w nią bez słowa ze stoickim spokojem. Wydawał się być naprawdę zamyślony.

- Rozumiem. - rzekł po chwili - Pan nasz wystawił mnie na próbę. Sprowadzenie cię na jego ścieżkę to nie lada wyzwanie, bo... zbłądziłaś córko. Poważnie zbłądziłaś. I nie chodzi już o przestrzeganie dogmatów wiary, bo powinnaś ich przestrzegać, lecz o to, że zatraciłaś swoje cele, zatraciłaś całą siebie. Straciłaś rozeznanie między maską, którą przybierałaś, a twym prawdziwym obliczem. Jak widzisz, wiem wiele o tobie, albowiem, jak sama się domyśliłaś, nie tyle jestem zwykłym sługą bożym, co jego strażnikiem, przez ludzi zwanym aniołem. Na imię mi Uriel i... znam cię lepiej, dziecko, niż ty kiedykolwiek siebie poznałaś. Przypomnij sobie. Przypomnij sobie po co przybyłaś na Islandię? - słowa mężczyzny miały wielką siłę, a on sam roztaczał teraz wokół aurę dostojeństwa. - Czy nie po to, by odnaleźć lekarstwo dla siostry? Przecież to był cel twojego życia! A ja mogę ci owo antidotum ofiarować, choć cena nie będzie niska. Bóg wszak musi wiedzieć jak bardzo ci zależy i... czy wciąż jesteś warta, by ktoś uwierzył w ciebie. Tak, jak zrobił to ten nieszczęsny wampir - Lasalle. On swoją wiarę przypłacił śmiercią. Nie pierwszy na twej drodze. Lecz czy ostatni? To zależy od ciebie...

Ortega nieśpiesznie podniosła się do pionu. Rzuciła na ziemię niedopałek papierosa i przydepnęła go masywnym wojskowym buciorem.
- Więc nie dasz mi kamienia? – zapytała wyraźnie już poirytowana. – Mówiłam już, nie mydl mi oczu gadką o Carmen. Sytuacja na Islandii zmierza w jednym wyraźnym kierunku, do końca świata. Jeśli ten się zakończy na nic mi się zda antidotum na szpetną buzię mojej siostry. Nie zapomniałam o jej problemie jeśli o to pytasz, ale w świetle bieżących wydarzeń muszę moje osobiste sprawy odłożyć na później. Jak więc widzisz większa ze mnie altruistka niż pierwotnie zakładałeś.

Dobyła katanę i przez moment przypatrywała się w zamyśleniu jej idealnie gładkiemu ostrzu. Ku swemu zdziwieniu myślała o Shizuce. Ogromną ulgą był fakt, że jej córka przebywała bezpieczna w domu pustelnika.

- Kamień – powtórzyła z jeszcze większym zacięciem. – Chcę kamień i czekam na ofertę. Albo ją usłyszę albo pertraktacje przybiorą bardziej agresywną formę…

Nogi lekko się pod nią chwiały i miała wrażenie, że strużki potu spływają po jej skroniach, ale to przecież nie było możliwe. Strach umiejscowił się w okolicy gardła, ale Ortega zawzięcie starała się go ignorować. Instynktownie unikała też patrzenia w kierunku krzyża, jakby próbowała sobie wmówić, że wcale go tam nie ma. Zacisnęła dłonie na rękojeści miecza i czekała na najdrobniejszą prowokację ze strony księdza. Podświadomie już szykowała się do starcia.

Ale czy walka z nim nie była czystym szaleństwem? Ortega nie wierzyła, że ma do czynienia z prawdziwym aniołem. Najprędzej był to wytwór jej wyobraźni, podobnie jak fantom Lasalla i Carmen. I co teraz? Stoczy pojedynek z nieistniejącą istotą? Z iluzją? To był fatalny plan, ale Mercedes wiedziała, że musi spróbować. Musi po prostu ominąć tą przeszkodę i bardziej zbliżyć się do kamienia. Pomyślała znów o Carmen i ogarnął ją nagły smutek. Czy naprawdę mogła jej pomóc? Czy to była realna obietnica czy kolejna mrzonka? Nigdy się już tego nie dowie. Czas stanąć na wysokości zadania i rozpocząć walkę ze swoimi wiatrakami…

Powoli stawiała przed siebie kolejne kroki. Gdy wyłoniła się z mroku nie przypominała już siebie. Aura majestatu, potworna i kusząca zarazem, sprawiała, że pod przeciwnikami uginały się kolana ( Prezencja 5 – Majestat). Zazwyczaj. Ale jak zareaguje rzekomy pracownik Niebios? Do tej pory wszyscy ochoczo padali na twarz i wielbili tą nieziemską istotę którą była. Ale Uriel to mogła być całkiem inna bajka. Nie żeby Mercedes wierzyła w bajki. Czy też w anioły, jedno licho.

Nie mogła zaprzeczyć, że się go boi. Ale liczyła na to, że w świetle jej mrocznego majestatu on również zacznie się bać. Strach zwalczyć strachem. Może to jest metoda? Ortega wzdrygnęła się na widok krzyża w wyciągniętej dłoni kapłana. Stanęła wpół drogi i wycedziła wściekle przez zęby.
- Oddaj mi kamień...

Wyglądała naprawdę strasznie. Jak żywa furia, jak demon z piekła rodem, jak sama Śmierć… Ortega czekała. Czekała czy zmieni się jego wyraz twarzy, czy pęknie pod naporem jej wampirze mocy? Jeśli się oprze to zawsze można odwołać się do metod tradycyjnych – pomyślała wyciągając przed siebie katanę (Akceleracja 3). Gdyby tylko oszczędzono jej widoku tych przeklętych świętych obrazków i religijnych szmirowatych akcesoriów… Przymknęła oczy zmagając się z własnym strachem. Bóg nie lubił Mercedes. Z wzajemnością. Nie myśleć o strachu, wyzwolić w sobie gniew, wypuścić z klatki bestię. Bestia ma swoje zalety. Bestia nie myśli, nie czuje lęku. Może ona zdoła pozamiatać cały ten cholerny bajzel…
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 02-07-2009 o 14:57.
liliel jest offline