Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2009, 00:35   #123
obce
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
To był jak powrót do przeszłości, która dawno odeszła. Kiedy to było? Pięć lat temu? Więcej chyba, nie pamiętała dokładnie. Była wtedy jesień, a powietrze ciężkie było nie od mgły, a wilgoci pozostałej po ostatnim deszczu. Jednak cisza i prawie fizycznie odczuwalny spokój panujący w tym miejscu, był taki sam jak tam.

- Keth?
- Zwalnia. Jest ranny.
Buty zapadały się głęboko w mokrym, ciemnozielonym mchu i ślizgały po wilgotnych korzeniach rozłożystych drzew. To była Dolina Białych Miast, tu nie było wydeptanych ścieżek – jedynie bujna, pochłaniająca wszystko zieleń. To była Dolina Białych Miast i istniał tu jeden władca, jeden patron, jeden król. A oni ścigali tego, który mu się sprzeciwił.
Poszli tylko we trójkę. Lekkozbrojni, szybcy, w jednakowych brązowych tunikach ze złotymi symbolami słonecznego rodu. Tropili go, zaganiali i byli coraz bliżej.


Upadłe kolumny, poznaczone żyłami pnącz, nieruchome powietrze i szary welon mgły otulający szary kamień. To miejsce wydawało się wyrwane z okowów czasu – zatrzymane w chwili swojej śmierci. Było wyjątkowe i nawet Araia mogła to poczuć. Nawet nie widząc pasm magii oplatających to miejsce, nawet nie znając historii tego miejsca. Nawet nie chcąc się w nim znaleźć. Mocniej ścisnęła w dłoniach załadowaną magicznymi bełtami kuszę.

Pomiędzy splątaną gęstwiny gałęzi i krzewów zaczęły migać białe fragmenty wielkiego posągu. Kilkumetrowa rzeźba elfickiej kobiety, rozkładającej dłonie w opiekuńczym geście, wydawała się niemal eteryczna pod kopułą rozłożystych drzew asteru otaczających ją okręgiem. Pomimo jesiennego chłodu dalej pokryte były bladoróżowymi kwiatami. Sea'lly spojrzał pytająco. Kiwnęła głową, wskazując punkt po przeciwnej stronie kręgu. Keth został po niedaleko niej, trochę na lewo z łukiem gotowym do strzału.
- Husth – zawołała cicho, mocniej ściskając w dłoniach kuszę. - Wyrok zapadł i muszę sprowadzić cię z powrotem, przecież wiesz...
Krok za krokiem zaczęła wchodzić pomiędzy olbrzymie astery. Wiedziała, że jej towarzysze przesuwają się wraz z nią, dostosowując do niej. Powoli zbliżała się do posągu. Obchodziła go, trzymając broń gotową do strzału. W końcu zobaczyła go. Opartego plecami o stopy kamiennej elfki, oddychającego ciężko. Ich oczy spotkały się ponad ułożonym w łożu kuszy bełtem.


Gdy wielki kot skończył morfować się w kobietę, jej oczy spotkały zielone oczy Arai ponad ułożonym w łożu kuszy bełtem.
- Zresztą Araia miała rację, Miła mogłaby być dużym utrudnieniem w waszej drodze.
Półelfka wpatrywała się w nią zmrużonymi oczami – nieruchoma, z wyrazem gniewu i niepokoju na twarzy. Nawet gdyby mogła się poruszyć, gdyby mogła przełamać przedziwne odrętwienie, nie opuściłaby broni. Czuła smutek i akceptację w spojrzeniu kotołaczki, którego ona sama zaakceptować nie mogła. Kto wychowany pośród elfów mógłby zaakceptować, że jego imię zostaje wyrwane z niego i wciśnięte w cudze usta, że w obcych oczach widzi odbicie swojej przeszłości, że widzi wyraźnie, że ona wie... Ten duch, ta kobieta... Więc przymyka oko, by łatwiej wybrać cel. Więc zaciska usta w bezsilnej złości, że coś, co powinna zostawić, co zostawiła za sobą, wraca do niej.

Takie miejsca zawsze są wyjątkowe, specjalne. Nie widziała wielu z nich. Tylko dwa. Ale słyszała opowieści, słyszała legendy, widziała obrazy i miniatury. To było jednym z nich. Posąg opiekunki otoczony kręgiem wiecznie kwitnących drzew. Miejsce, w którym ponoć na ziemię nie spadła ani jedna kropla krwi, choć ściągały tu ranne zwierzęta.
- Chodź z nami. Po prostu chodź z nami.
Ale on nie chciał. I nie dziwiła mu się. Ale nie mogła go puścić. Nie mogła też zabić go w takim miejscu. Powoli zaczęła odsuwać palec od spustu. Ale wtedy niedaleko rozległ się ryk zwierzęcia, Sea'lly krzyknął, Husth poruszył się gwałtownie.
Więc strzeliła.


Brog poruszył się i ciszę po słowach kobiety przerwał ostry dźwięk metalu, trącego o metal. Araia drgnęła.
I opuściła kuszę.
Podniosła głowę, patrząc przez chwilę w ciemne niebo ponad kotarą mgły.

Zdziwiona podniosła głowę, czując miękki, delikatny dotyk na włosach. I natychmiast strząsnęła z twarzy wielki, pokryty drobnymi kroplami bladoróżowy kwiat. Husth leżał nieruchomo na ziemi, na którą opadały cicho kielichy kwiatów.
Nieprzerwanie.


* * *

- Wspominałem w podziemiach, że doznałem oświecenia – rzekł chrapliwie i łyknął trochę wody przepłukując suche gardło. - Nie kłamałem, choć to nie było to, co opowiadają rożnego rodzaju durnie wrzeszcząc po ulicach. Proszę, podejdźcie tam, a może pewna osoba zdoła wam pomóc. Przed nami długa droga - mruknął już raczej do siebie, bowiem przecież to akurat wiedzieli wszyscy.

Araia spojrzała w kierunku wskazanym przez Eliota. Nie dostrzegła jednak nikogo. Nie mogła przecież. Dla niej, nie posiadającej mocy właściwiej magom, Livia musiała pozostać jedynie słowem padającym z ust czarodzieja. Nie wyczuwała jej obecności, nie słyszała echa jej głosu dźwięczącego nieuchwytną nutą w lekkim wietrze, nie dostrzegała zarysu sylwetki wyrysowanej cienistym pędzlem na szarym płótnie mgły. Dla niej Livia nie istniała.

- Pewna osoba? - spytała zaskoczona.

- Nie dziwie się, że trudno ci uwierzyć. Sam po trosze nie wiem, co myśleć o tym wszystkim. To zaczęło się w tej sali z posągami. Tam pojawiła się po raz pierwszy. Przedstawiła się jako Livia, kapłanka Selune uprowadzona dwa lata temu. Ponoć może kontaktować się ze mną, ponieważ jestem magiem. Kolejny raz to było wtedy, gdy przekraczałem rzekę. Pamiętasz pewnie, że byłem nie swój. Wtedy to było tak, jakby pomogła mi się wydostać. Kolejny raz podczas walki z orkami. Pamiętasz, jaką bombę zaliczyłem od wielbiciela Erytrei. To ona mnie wyleczyła, a teraz nagle odezwała się, oferując pomoc wszystkim rannym. Zobacz - pokazał łzę z sakiewki. - To jej podarunek mający ułatwić kontakt.

Araia pochyliła się, uważnie przyglądając łzie - nie dotknęła jej jednak.

- Kontakt? - zmarszczyła brwi. - Czyli tutaj jej nie ma, tak?

- A ja wiem? Twierdzi, że jest gdzieś na lodowcu, ale mogę ją normalnie widzieć tutaj. Podobno Erytrea, może także elf, również potrafiliby. To pewnie jakieś czary, projekcja, czy co. Poziom magii taki, że takiemu komuś mógłbym służyć co najwyżej do otwierania papeterii.

- Mhmm... - półelfka z namysłem wpatrywała się w młodego czarodzieja. - Czy ona nas widzi i słyszy?

- Tak, skoro potrafi leczyć przynajmniej musi widzieć, ale sądzę, że słyszy także. Choć ponoć to wszystko zależy od miejsca. Tutaj kiedyś dokonywano aktów magii i te ruiny są nasączone zaklęciami, jak ja zrozumiałem. Tutaj łatwo jej się objawić. Gdzie indziej, przy pomocy tego - wskazał na łzę, którą potem schował.

Nim odpowiedziała, milczała przez moment.

- Ufam ci Eliot, ale nie potrafię zaufać jakiemuś fantomowi, któremu nawet nie mogę spojrzeć w twarz. Szczególnie w miejscu takim jak to. Nie potrafię zaufać czemuś, co pojawiło się w tamtych podziemiach, tuż przed tym, lub tuż po tym, jak ifryt prawie zrzucił nam sufit na głowę. Cieszę się, że ci pomogła, ale wszystko ma swoją cenę. - Popatrzyła poważnie na Eliota . - I ani ty, ani ja nie możemy być pewni w jakiej formie i w jakim czasie przyjdzie nam ją spłacać.

- Wiem, nie jestem aż takim tumanem - uśmiechem złagodził słowa. - Nie umiem czytać w ludzkich sercach, fantomowych sercach także... Może Livia mówi prawdę, może nie, ale istnieje jakiś powód, dla którego odezwała się właśnie do nas. Powiem szczerze, Araia, jeżeli ona mówi prawdę, chciałbym jej pomóc. Tym bardziej, że ponoć przebywa w miejscu ukrycia klucza na lodowcu. Natomiast tak czy siak będę się strzegł. Zdaję sobie sprawę, że ktoś lub coś może próbować wykorzystać mnie, omamić, oszukać gładkimi słowami. Nie wyczułem jakiegokolwiek zła od niej, ale to jeszcze nie dowód. Może Erytrea i Lurien coś mogliby powiedzieć. Livia wspomniała, że obydwoje mogą ja prawdopodobnie dostrzec.

- Tylko jak sprawdzisz, czy mówi prawdę? - przeczesała znużonym gestem włosy. - Nie wezmę jej darów. Z własnego wyboru. Może jestem zbyt podejrzliwa. Może... - przesunęła spojrzeniem po reszcie towarzyszy najdłużej zatrzymując je na czarodziejce i elfie. - A może mam rację. Do lodowca jeszcze daleka droga. Zresztą nie rozmawialiśmy nigdy razem o tym gdzie zmierzamy, co każdy z nas pragnie osiągnąć, jaki ma cel. Więc... ja będę sceptyczna, ty bądź ufny i jakoś z tym podziałem ról damy sobie radę - uśmiechnęła się lekko, cieniem uśmiechu.

- Pewnie, jakby nie było, równowaga musi w naturze być - oddał dziewczynie uśmiech zmęczony, ale najładniejszy jaki mógł.

Półelfka przeniosła spojrzenie na stojącego niedaleko elfa i czarodziejkę.

- Co zrobicie?

- Nie czuje niczyjej obecności, ale pomoc jest zasadna. Możemy potrzebować wszystkich okruchów sił jakie mamy możliwość zdobyć – powiedział elf utrzymując idealnie neutralny wyraz twarzy.

Erytrea natomiast wpatrywała się we wskazany przez Eliota punkt, a jej pociągła, szczupła twarz wyrażała skupienie. W ciemnych oczach pojawiła się wpierw niepewność, potem niejakie zaskoczenie, a wreszcie jej spojrzenie stało się tak zdecydowane, jak zwykle.

- Jest tam jakaś kobieta. Prawdę mówiąc, przypomina raczej zjawę ze snu. Ale wierzę Eliotowi. Nie czuję tu jakiejś złej mocy... Zgadzam się też z Lurienem. Jestem zmęczona i obolała, a wasze rany także były poważne. Przyda nam się ta pomoc. Kiedy będziemy bezpieczni, zastanowimy się nad historią Livii i naszym w niej udziale.

Elf miał rację. Miał. Erytrea też miała rację. I Araia rozumiała ich wybór. Ale po prostu nie potrafiła zaufać w tym miejscu i tym czasie, czemuś, co mogło być ich wrogiem.
Dlatego pokiwała tylko głową i westchnęła cicho.

- Oboje macie rację, ale cóż... Mój przyjaciel zwykł mawiać, że nie należy ufać czemuś, czemu nie można dać w zęby – skwitowała krótko wszystko swoje niepokoje i obawy, uśmiechając się krzywo. - I choć ubrałabym to w słowa inaczej, zgadzam się z nim. Zróbcie to i chodźmy dalej – wskazała podbródkiem jaskinię, o której mówiła kotołaczka.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 03-07-2009 o 07:42.
obce jest offline