Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-06-2009, 16:10   #121
 
falkon's Avatar
 
Reputacja: 1 falkon nie jest za bardzo znanyfalkon nie jest za bardzo znanyfalkon nie jest za bardzo znanyfalkon nie jest za bardzo znany
Kiedy wyszedł na zwiad, a Elf został pilnując wejścia do jaskini, Falkon miał czas na przemyślenie swojego zachowania. Dotarło do niego że zareagował trochę za cierpko w stosunku do ”młodego” maga. Araia tymi kilkoma słowami uspokoiła jego gotujące się nerwy. Falkon nie wiedział, że rzucając światło Eliot praktycznie uratował życie dwóm członkom drużyny. Uratował życie Marthy, która nie była zupełnie obojętna Falkonowi.
Po powrocie ze zwiadu widział, jak Araia wraz z resztą drużyny układa plan dotarcia w bardziej bezpieczne miejsce niż ta jaskinie, która nie nadawała się na kryjówkę przed goniącymi ich orkami. Nie trzeba było mieć wojskowego przeszkolenia aby to wiedzieć.
Podszedł do Eliota, położył mu rękę na ramieniu i spokojnie powiedział:
- Wybacz młody, trochę mnie wcześnie poniosło. Nie miałem pojęcia, że użyłeś tego czaru "słońca" by ratować Marthę i resztę drużyny. Często reaguję siłą chwili i mimo, że potrafię radzić sobie z drżeniem rąk w moim zawodzie, nie potrafię utrzymać języka za zębami. Przepraszam. Żółwik?
Wyciągnął do Eliota rękę z zaciśniętą pięścią.

Potem przykucnął i zaczął słuchać planu Araii. W międzyczasie, kiedy większość drużyny dopinała plan na ostatni guzik, Falkon doszedł do wniosku z Eliotem, iż zrobienie magicznej pułapki, będzie dobrym pomysłem. Falkon w kilka minut zrobił prosty naciskowy mechanizm spustowy pułapki, wyjaśnił Eliotowi na które miejsce pułapki musi rzuci czar, który uaktywni się po naciśnięciu na odpowiednie miejsce. Eliot użył czaru kuli ognia, wyjaśniając, że to obecnie najlepszy obszarowy czar jaki posiada. Oczywiście aby nie narażać drużyny, na niepowodzenie rzucania tego czaru, wyszli z Falkonem poza jaskinię. Po kilku minutach wrócili a Falkon trzymał w rękach gotowa pułapkę, która czekała tylko na zamontowanie.

Wyruszali. Wszystko zostało zaplanowane: On i Martha mieli zacierać ślady, i wtedy stało się coś, co na kilka sekund jakby zatrzymało czas. Martha obdarowała go pocałunkiem, odruchowo objął ją ręką w pasie, czując delikatność jej ust. Odwzajemnił pocałunek zamykając na sekundę oczy. Poczuł coś.. czego nie było mu dane odczuwać przed długi czas. Uczucie to raczej nie jest wskazane dla kogoś w jego „zawodzie' – rozproszenie wrodzonych instynktów nie jest wskazane. Ale na te kilka sekund miał głęboko w nosie te instynkty.
- Na szczęście - dodała.
~szczęście to właśnie mnie spotkało~ pomyślał.

Drużyna wyruszyła przodem, a Falkon i Martha zacierali ślady i przygotowali pułapkę z ognia. Co pewien czas zerkał na nią, zaczął widzieć w niej kobietę, oczywiście była nią od samego początku ich znajomości, ale teraz kiedy o niej myślał, miał to dziwne uczucie, jak to mówił kiedyś mały Tobik z Cormyru - „motylki w brzuszku”.
Kiedy Martha uznała, że wystarczy już zacierania śladów, Falkon znalazł dobre miejsce na założenie pułapki Eliota. Poprosił Marthę, aby oddaliła się na minimum sześć metrów, bo kto wie czy przypadkiem nie naciśnie mechanizmu spustowego. Udało się. Teraz tylko należało czekać, aż głupie orki ją aktywują.

Kiedy dołączyli do drużyny, Falkon dał Arai dziesięć bełtów z zielonkawym grotem.
- To są bełty z kwasem, nie dotykaj grotu, po wbiciu palą przeciwnika przez kilka chwil.

Po dojściu do ruin, Falkon zaczął czuć się nieswojo, dziwne uczucie nie odpuszczało go na krok. Uczucie, że są obserwowani. Nagle ten dziwny paraliż, kobieta lew i fakt że ktoś poza Marthą ucieszył się z ocalenia malucha.
Kiedy dziwna postać zniknęła Falkon zwrócił się do Marthy:
- Pytanie czy Pani lwica wskazała nam bezpieczną drogę za ocalenie malucha, czy też wskazała nam drogę w przepaść za to że wyrznęliśmy tamte lwy?
 
__________________
play whit the best, die like a rest :)
falkon jest offline  
Stary 01-07-2009, 08:12   #122
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Magia była przydatna i owszem, ale zdaniem krasnoluda kompani zbyt często z niej korzystali. Jakby zapomnieli, że może być nieprzewidywalna i niebezpieczna. Co innego umieścić swoje klamoty, a zupełnie co innego samemu się pakować na to dziwaczne ustrojstwo. Nie to żeby nie ufał Eliotowi i jego umiejętnościom. Po prostu nie ufał magii i nie widział powodu żeby z niej korzystać bez bezwzględnej potrzeby, a jego zdaniem nawet elfy nie były jeszcze tak wyczerpane by wozić swoje rzycie miast iść, jak mamusia natura przykazała.
Z godnością i powściągliwym milczeniem przyjął uwagi Arai pomimo, iż wypaczyła znaczenie jego słów. Ludzkie, czy półludzkie kobiety operowały językiem znacznie sprawniej od jakiegokolwiek krasnoluda. Po za tym tłumaczenie nie miało sensu, jeśli rozmówca był uprzedzony. I tak będzie szukała dziury w całym i przekręcała po swojemu, to co powie, byle tylko jej było na wierzchu.
Po za tym nie było czasu na zbędne gadanie. Liczyły się czyny. Brog czuł się całkiem nieźle. Dostał co prawda po łbie, ale hełm wyłapał siłę ciosu. Wgniótł się, ale nie został przecięty. Nie było nawet o czym mówić.
Góry, noc, przyjemny ciężar oręża na plecach, czyż krasnoludowi potrzeba coś więcej do szczęścia ? Jasne. Dobre piwo. Z tym jednak trzeba było niestety poczekać.
Elfy na ten przykład wolały wino. Dzikusy. Krasnolud wstrząsnął się z obrzydzenia.
Gdy tylko ujrzał ruiny od razu wyciągnął topór zza pasa. Dzięki temu gdy przyszło otępienie nie był całkiem bezbronny i spokojniej mógł obserwować zdumiewającą przemianę lwicy w kobietę. Całkiem niezłą babkę prawdę powiedziawszy, pomimo tego że za wysoka i za chuda, przynajmniej miała czym oddychać.
Niemal jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wkrótce kobieta lwica zniknęła z lwiątkiem wybawiając ich tym samym z kłopotu.
- Świetnie. No to idziemy. – podsumował Brog z iście krasnoludzką wylewnością.
Nie dane mu było jednak spełnić swoich zamiarów, bo nagle Eliot zaczął się zachowywać cokolwiek dziwnie. Zaczął gadać jakby z kimś rozmawiał i uśmiechać się nie wiadomo do kogo. Brog schylił się i zmrużył oczy próbując coś dostrzec, ale jako żywo niczego, ani nikogo przed magiem nie było.
- Oczadział czy co ? – mruknął patrząc na towarzyszy nic nie rozumiejącym wzrokiem.
Nic zatem dziwnego, że na propozycję leczenia zareagował dość nieufnie. Lubił widzieć swojego medyka
- Dzięki. Wolę bandaże i maści. – prychnął.
- Za dużo tu hokus pokus, to się źle skończy. – stwierdził z fatalistycznym przekonaniem.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 03-07-2009, 00:35   #123
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
To był jak powrót do przeszłości, która dawno odeszła. Kiedy to było? Pięć lat temu? Więcej chyba, nie pamiętała dokładnie. Była wtedy jesień, a powietrze ciężkie było nie od mgły, a wilgoci pozostałej po ostatnim deszczu. Jednak cisza i prawie fizycznie odczuwalny spokój panujący w tym miejscu, był taki sam jak tam.

- Keth?
- Zwalnia. Jest ranny.
Buty zapadały się głęboko w mokrym, ciemnozielonym mchu i ślizgały po wilgotnych korzeniach rozłożystych drzew. To była Dolina Białych Miast, tu nie było wydeptanych ścieżek – jedynie bujna, pochłaniająca wszystko zieleń. To była Dolina Białych Miast i istniał tu jeden władca, jeden patron, jeden król. A oni ścigali tego, który mu się sprzeciwił.
Poszli tylko we trójkę. Lekkozbrojni, szybcy, w jednakowych brązowych tunikach ze złotymi symbolami słonecznego rodu. Tropili go, zaganiali i byli coraz bliżej.


Upadłe kolumny, poznaczone żyłami pnącz, nieruchome powietrze i szary welon mgły otulający szary kamień. To miejsce wydawało się wyrwane z okowów czasu – zatrzymane w chwili swojej śmierci. Było wyjątkowe i nawet Araia mogła to poczuć. Nawet nie widząc pasm magii oplatających to miejsce, nawet nie znając historii tego miejsca. Nawet nie chcąc się w nim znaleźć. Mocniej ścisnęła w dłoniach załadowaną magicznymi bełtami kuszę.

Pomiędzy splątaną gęstwiny gałęzi i krzewów zaczęły migać białe fragmenty wielkiego posągu. Kilkumetrowa rzeźba elfickiej kobiety, rozkładającej dłonie w opiekuńczym geście, wydawała się niemal eteryczna pod kopułą rozłożystych drzew asteru otaczających ją okręgiem. Pomimo jesiennego chłodu dalej pokryte były bladoróżowymi kwiatami. Sea'lly spojrzał pytająco. Kiwnęła głową, wskazując punkt po przeciwnej stronie kręgu. Keth został po niedaleko niej, trochę na lewo z łukiem gotowym do strzału.
- Husth – zawołała cicho, mocniej ściskając w dłoniach kuszę. - Wyrok zapadł i muszę sprowadzić cię z powrotem, przecież wiesz...
Krok za krokiem zaczęła wchodzić pomiędzy olbrzymie astery. Wiedziała, że jej towarzysze przesuwają się wraz z nią, dostosowując do niej. Powoli zbliżała się do posągu. Obchodziła go, trzymając broń gotową do strzału. W końcu zobaczyła go. Opartego plecami o stopy kamiennej elfki, oddychającego ciężko. Ich oczy spotkały się ponad ułożonym w łożu kuszy bełtem.


Gdy wielki kot skończył morfować się w kobietę, jej oczy spotkały zielone oczy Arai ponad ułożonym w łożu kuszy bełtem.
- Zresztą Araia miała rację, Miła mogłaby być dużym utrudnieniem w waszej drodze.
Półelfka wpatrywała się w nią zmrużonymi oczami – nieruchoma, z wyrazem gniewu i niepokoju na twarzy. Nawet gdyby mogła się poruszyć, gdyby mogła przełamać przedziwne odrętwienie, nie opuściłaby broni. Czuła smutek i akceptację w spojrzeniu kotołaczki, którego ona sama zaakceptować nie mogła. Kto wychowany pośród elfów mógłby zaakceptować, że jego imię zostaje wyrwane z niego i wciśnięte w cudze usta, że w obcych oczach widzi odbicie swojej przeszłości, że widzi wyraźnie, że ona wie... Ten duch, ta kobieta... Więc przymyka oko, by łatwiej wybrać cel. Więc zaciska usta w bezsilnej złości, że coś, co powinna zostawić, co zostawiła za sobą, wraca do niej.

Takie miejsca zawsze są wyjątkowe, specjalne. Nie widziała wielu z nich. Tylko dwa. Ale słyszała opowieści, słyszała legendy, widziała obrazy i miniatury. To było jednym z nich. Posąg opiekunki otoczony kręgiem wiecznie kwitnących drzew. Miejsce, w którym ponoć na ziemię nie spadła ani jedna kropla krwi, choć ściągały tu ranne zwierzęta.
- Chodź z nami. Po prostu chodź z nami.
Ale on nie chciał. I nie dziwiła mu się. Ale nie mogła go puścić. Nie mogła też zabić go w takim miejscu. Powoli zaczęła odsuwać palec od spustu. Ale wtedy niedaleko rozległ się ryk zwierzęcia, Sea'lly krzyknął, Husth poruszył się gwałtownie.
Więc strzeliła.


Brog poruszył się i ciszę po słowach kobiety przerwał ostry dźwięk metalu, trącego o metal. Araia drgnęła.
I opuściła kuszę.
Podniosła głowę, patrząc przez chwilę w ciemne niebo ponad kotarą mgły.

Zdziwiona podniosła głowę, czując miękki, delikatny dotyk na włosach. I natychmiast strząsnęła z twarzy wielki, pokryty drobnymi kroplami bladoróżowy kwiat. Husth leżał nieruchomo na ziemi, na którą opadały cicho kielichy kwiatów.
Nieprzerwanie.


* * *

- Wspominałem w podziemiach, że doznałem oświecenia – rzekł chrapliwie i łyknął trochę wody przepłukując suche gardło. - Nie kłamałem, choć to nie było to, co opowiadają rożnego rodzaju durnie wrzeszcząc po ulicach. Proszę, podejdźcie tam, a może pewna osoba zdoła wam pomóc. Przed nami długa droga - mruknął już raczej do siebie, bowiem przecież to akurat wiedzieli wszyscy.

Araia spojrzała w kierunku wskazanym przez Eliota. Nie dostrzegła jednak nikogo. Nie mogła przecież. Dla niej, nie posiadającej mocy właściwiej magom, Livia musiała pozostać jedynie słowem padającym z ust czarodzieja. Nie wyczuwała jej obecności, nie słyszała echa jej głosu dźwięczącego nieuchwytną nutą w lekkim wietrze, nie dostrzegała zarysu sylwetki wyrysowanej cienistym pędzlem na szarym płótnie mgły. Dla niej Livia nie istniała.

- Pewna osoba? - spytała zaskoczona.

- Nie dziwie się, że trudno ci uwierzyć. Sam po trosze nie wiem, co myśleć o tym wszystkim. To zaczęło się w tej sali z posągami. Tam pojawiła się po raz pierwszy. Przedstawiła się jako Livia, kapłanka Selune uprowadzona dwa lata temu. Ponoć może kontaktować się ze mną, ponieważ jestem magiem. Kolejny raz to było wtedy, gdy przekraczałem rzekę. Pamiętasz pewnie, że byłem nie swój. Wtedy to było tak, jakby pomogła mi się wydostać. Kolejny raz podczas walki z orkami. Pamiętasz, jaką bombę zaliczyłem od wielbiciela Erytrei. To ona mnie wyleczyła, a teraz nagle odezwała się, oferując pomoc wszystkim rannym. Zobacz - pokazał łzę z sakiewki. - To jej podarunek mający ułatwić kontakt.

Araia pochyliła się, uważnie przyglądając łzie - nie dotknęła jej jednak.

- Kontakt? - zmarszczyła brwi. - Czyli tutaj jej nie ma, tak?

- A ja wiem? Twierdzi, że jest gdzieś na lodowcu, ale mogę ją normalnie widzieć tutaj. Podobno Erytrea, może także elf, również potrafiliby. To pewnie jakieś czary, projekcja, czy co. Poziom magii taki, że takiemu komuś mógłbym służyć co najwyżej do otwierania papeterii.

- Mhmm... - półelfka z namysłem wpatrywała się w młodego czarodzieja. - Czy ona nas widzi i słyszy?

- Tak, skoro potrafi leczyć przynajmniej musi widzieć, ale sądzę, że słyszy także. Choć ponoć to wszystko zależy od miejsca. Tutaj kiedyś dokonywano aktów magii i te ruiny są nasączone zaklęciami, jak ja zrozumiałem. Tutaj łatwo jej się objawić. Gdzie indziej, przy pomocy tego - wskazał na łzę, którą potem schował.

Nim odpowiedziała, milczała przez moment.

- Ufam ci Eliot, ale nie potrafię zaufać jakiemuś fantomowi, któremu nawet nie mogę spojrzeć w twarz. Szczególnie w miejscu takim jak to. Nie potrafię zaufać czemuś, co pojawiło się w tamtych podziemiach, tuż przed tym, lub tuż po tym, jak ifryt prawie zrzucił nam sufit na głowę. Cieszę się, że ci pomogła, ale wszystko ma swoją cenę. - Popatrzyła poważnie na Eliota . - I ani ty, ani ja nie możemy być pewni w jakiej formie i w jakim czasie przyjdzie nam ją spłacać.

- Wiem, nie jestem aż takim tumanem - uśmiechem złagodził słowa. - Nie umiem czytać w ludzkich sercach, fantomowych sercach także... Może Livia mówi prawdę, może nie, ale istnieje jakiś powód, dla którego odezwała się właśnie do nas. Powiem szczerze, Araia, jeżeli ona mówi prawdę, chciałbym jej pomóc. Tym bardziej, że ponoć przebywa w miejscu ukrycia klucza na lodowcu. Natomiast tak czy siak będę się strzegł. Zdaję sobie sprawę, że ktoś lub coś może próbować wykorzystać mnie, omamić, oszukać gładkimi słowami. Nie wyczułem jakiegokolwiek zła od niej, ale to jeszcze nie dowód. Może Erytrea i Lurien coś mogliby powiedzieć. Livia wspomniała, że obydwoje mogą ja prawdopodobnie dostrzec.

- Tylko jak sprawdzisz, czy mówi prawdę? - przeczesała znużonym gestem włosy. - Nie wezmę jej darów. Z własnego wyboru. Może jestem zbyt podejrzliwa. Może... - przesunęła spojrzeniem po reszcie towarzyszy najdłużej zatrzymując je na czarodziejce i elfie. - A może mam rację. Do lodowca jeszcze daleka droga. Zresztą nie rozmawialiśmy nigdy razem o tym gdzie zmierzamy, co każdy z nas pragnie osiągnąć, jaki ma cel. Więc... ja będę sceptyczna, ty bądź ufny i jakoś z tym podziałem ról damy sobie radę - uśmiechnęła się lekko, cieniem uśmiechu.

- Pewnie, jakby nie było, równowaga musi w naturze być - oddał dziewczynie uśmiech zmęczony, ale najładniejszy jaki mógł.

Półelfka przeniosła spojrzenie na stojącego niedaleko elfa i czarodziejkę.

- Co zrobicie?

- Nie czuje niczyjej obecności, ale pomoc jest zasadna. Możemy potrzebować wszystkich okruchów sił jakie mamy możliwość zdobyć – powiedział elf utrzymując idealnie neutralny wyraz twarzy.

Erytrea natomiast wpatrywała się we wskazany przez Eliota punkt, a jej pociągła, szczupła twarz wyrażała skupienie. W ciemnych oczach pojawiła się wpierw niepewność, potem niejakie zaskoczenie, a wreszcie jej spojrzenie stało się tak zdecydowane, jak zwykle.

- Jest tam jakaś kobieta. Prawdę mówiąc, przypomina raczej zjawę ze snu. Ale wierzę Eliotowi. Nie czuję tu jakiejś złej mocy... Zgadzam się też z Lurienem. Jestem zmęczona i obolała, a wasze rany także były poważne. Przyda nam się ta pomoc. Kiedy będziemy bezpieczni, zastanowimy się nad historią Livii i naszym w niej udziale.

Elf miał rację. Miał. Erytrea też miała rację. I Araia rozumiała ich wybór. Ale po prostu nie potrafiła zaufać w tym miejscu i tym czasie, czemuś, co mogło być ich wrogiem.
Dlatego pokiwała tylko głową i westchnęła cicho.

- Oboje macie rację, ale cóż... Mój przyjaciel zwykł mawiać, że nie należy ufać czemuś, czemu nie można dać w zęby – skwitowała krótko wszystko swoje niepokoje i obawy, uśmiechając się krzywo. - I choć ubrałabym to w słowa inaczej, zgadzam się z nim. Zróbcie to i chodźmy dalej – wskazała podbródkiem jaskinię, o której mówiła kotołaczka.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 03-07-2009 o 07:42.
obce jest offline  
Stary 03-07-2009, 12:20   #124
 
Suarrilk's Avatar
 
Reputacja: 1 Suarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodze
Czarodziejka z ulgą wsiadła na dysk, dziękując zmęczonym głosem Eliotowi. Zasklepiona rana ćmiła nieco, a poza tym Erytrea czuła się bardzo zmęczona. Wyczerpała ją nie tylko wędrówka, nie tylko pierwsza w jej życiu walka czy też wszystkie przeżycia i nieustanne napięcie pod ziemią – bo przecież byli w ciągłym napięciu, nie wiedząc, tak naprawdę, co ich spotka, dokąd zaprowadzi ich ciąg jaskiń – lecz także ciągła koncentracja. Musiało minąć coś koło dwunastu godzin, zapewne zbliżała się północ, choć kobieta nie była pewna – wszak w labiryncie podziemnych korytarzy, wśród niesamowitych barw, świateł i kształtów lub też pośród ciemności, zatraciła trochę poczucie czasu i rzeczywistości.

Teraz też pozostawała skupiona, połączona więzią z Blasfemarem. Wieści, które miał dla niej i jej towarzyszy, nie były radosne. Nie oczekiwali jednak cudów. Mimo wszystko bogowie musieli im sprzyjać. Wpierw ta biała lwica, dająca im nadzieję na ucieczkę, potem Livia... Erytrea nie była osobą naiwną, nie ze względu na łatwowierność zdecydowała się skorzystać z obu form pomocy, jaką zesłał im los, lecz z powodu wrodzonego pragmatyzmu oraz rozsądku. Nie mieli zbyt wielkiego wyboru – dokąd uciekać, liczyć na to, że mgła i pułapki zdezorientują orki, wściekłą hordę złaknioną zabijania? Czarodziejka zeskoczyła z wyczarowanego przez Eliota dysku. Krótka rozmowa ożywiła ją nieco, wyrwała z odrętwienia.
- Oboje macie rację, ale cóż... Mój przyjaciel zwykł mawiać, że nie należy ufać czemuś, czemu nie można dać w zęby. I choć ubrałabym to w słowa inaczej, zgadzam się z nim. Zróbcie to i chodźmy dalej – rzekła Araia. Erytrea skinęła głową, szanując jej decyzję, po czym spojrzała na Luriena. Elf podszedł do wskazanego przez Eliota miejsca od razu, gdy wyraził swoje zdanie, nie oglądając się na innych. Tak, być może w jakiś sposób to, co przeżyli, związało ich ze sobą, nadal jednak byli gromadą obcych sobie osób, silnych osobowości, z których każda miała mocno rozwiniętą indywidualność. W jaki sposób mają przejść razem tę drogę do końca? Czy po dotarciu do osady górników ich ścieżki się rozejdą? Magini odłożyła te myśli na bok, podchodząc za elfem do głazu, przy którym widziała zjawę kobiety. Zupełnie, jakby widziała ducha. Przez ciało nieznajomej prześwitywało otoczenie. Czarodziejka spróbowała dotknąć jej rękę, poczuła jednak pustkę. Kobieta uśmiechnęła się lekko, przelotnie, kręcąc głową. Była jak magiczna projekcja. Jednak kiedy przystąpiła do leczenia, Erytrei zdało się, że stała się bardziej materialna.


Nadal jednak nie czuła jej dotyku, gdy dłonie obcej dziewczyny sięgnęły ku niej. Usłyszała za to cichą modlitwę. Kapłanka modliła się do swej bogini o uleczenie czarodziejki. Od razu też poczuła efekt boskiej mocy – wróciły jej siły, a plecy przestały boleć. Magini uśmiechnęła się.
- Dziękuję – powiedziała cicho, skłoniwszy lekko głowę.

Potem przywołała nietoperza. Chwilę trwało, nim do nich dotarł, potrafił jednak latać szybko, gdy była taka potrzeba. Erytrea wyciągnęła rękę, przysiadł na jej przedramieniu. Pogłaskała go. Nie było czasu, ale i tak wyciągnęła kawałek suszonego jabłka i nakarmiła go, nim wysłała do wskazanej przez lwicę jaskini. Po jakimś czasie rzekła do kompanów:
- Lwica nie kłamała. Trzy jaskinie, takie jakby wielkie sale, połączone ze sobą mniejszymi przejściami. Na końcu trzeciej znajduje się wyjście. Wszystkie są puste. - Skończywszy relację, ruszyła ku wejściu do groty pierwsza. Chciała obejrzeć ten nawis, o którym opowiedziała im Kalia. Rzeczywiście, gdyby osunął się na wejście, przekopanie się przez osuwisko zajęłoby orkom kilka godzin. U podstawy mógł mieć ponad cztery metry, a ku górze rozszerzał się, osiągając nawet kilkanaście.

Zaczekała, aż wszyscy znaleźli się w środku.
- Odsuńcie się jak najdalej. Nie chciałabym, by komuś coś się stało.
Sama również zajęła bezpieczną pozycję, na tyle daleko, by kamienie nie przygniotły jej, ale i na tyle blisko, by czar, który zamierzała rzucić, objął półkę. Sięgnęła po magię. Przenoszenie przedmiotów siłą woli zawsze wywoływało w niej dziwne uczucie. Jej wzrok szukał niewielkich kamieni, odłamków, które mogłaby obluzować, podczas gdy umysł wyciągał się po nie niczym dłoń. Chwyciła jeden, oplotła myślami i wolą, i magią, jakby zarzuciła nań pętlę albo jak gdyby wzięła go w dłoń i objęła palcami. Skoncentrowała się, czując, jak kamień przesuwa się lekko, obluzowany. Z satysfakcją "pociągnęła" mocniej.
 

Ostatnio edytowane przez Suarrilk : 03-07-2009 o 12:23.
Suarrilk jest offline  
Stary 03-07-2009, 22:51   #125
 
Joann's Avatar
 
Reputacja: 1 Joann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumny
Ich działania chyba musiały przynosić jakiś skutek, bowiem orki nie dogoniły ich przez dłuższy czas. Wreszcie też robiła to co umiała i nawet jeśli nie lubiła - to czuła się pewnie. By nie skłamać, pomagała w tym również obecność Falkona. I tak udało się im wejść we mgłę, gdzie musiała przejąć rolę przewodnika. Sama do końca nie wiedziała czy dobrze idzie, ale zapewne jej doświadczenie w tym przypadku przewyższało te starszych od niej ludzi i nieludzi, skoro nikt nie zgłaszał sprzeciwów. Wykorzystywała więc całe swoje doświadczenie i padła naprzód, w kierunku, który wydawał się jej tym prawidłowym. Aż dotarli do... lwicy? A może druidki, widziała kiedyś człowieka zamieniającego się w zwierzę. Nie zamierzała tu protestować, skłoniła się tylko dziwnej kobiecie i usmiechnęła do niej. Odezwała się dopiero, gdy nieznajoma zniknęła, pozostawiając im radę.

-Nie ma się co zastanawiać. W razie czego możemy wrócić.

Oby. Zresztą nie mieli wyjścia, czar Eliota nie będzie działał wreszcie a nawet ona ciężko już łapała oddech. Inna sprawa, że już i tak zdecydowano się podjąć decyzję. Po drodze pojawiło się coś jeszcze, zjawa, której zresztą nawet nie widziała, chociaż ufała w tym względzie magom. Na szczęście nie była ranna i nie zamierzała korzystać z tej pomocy. Tu musiała przyznać rację krasnoludowi, wolała wiedzieć co i kto ją leczy. Może po prostu była nieufna? Trzymała się przy tym wszystkim blisko Falkona, jakby to on mógł zapewnić jej bezpieczeństwo. A potem poszli do kolejnych jaskiń.

Gdy czarodziejka zabrała się za zawalanie wejścia, Martha zaczęła rozpalać lampę górniczą, którą niosła jeszcze od wioski górniczej. Teraz znów się przydawała. Płomień zaświecił się zadośnie, a tropicielka ruszyła przed siebie, starając się zbadać jaskinie.
-Zostańmy tu trochę, ale tylko tyle, by odzyskać siły. Jeszcze trochę wysiłku i będziemy już bezpieczni przy kopalni. Dacie radę?
Poświeciła w stronę towarzyszy, szukając w ich spojrzeniach jakiegoś potwierdzenia. Ona wciąż miała siły by iść dalej, a zbyt długi odpoczynek może dać za wiele czasu orkom.
-Zieloni są niezmordowani jak wpadną w szał. Te jaskinie dadzą nam trochę czasu, ale może zawał nie okaże się wystarczająco duży? Jestem za tym, by ruszyć za trzy godziny. Wezmę pierwszą wartę, dam znać, gdy coś usłyszę.
 
Joann jest offline  
Stary 04-07-2009, 17:08   #126
 
Judeau's Avatar
 
Reputacja: 1 Judeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znany
Zaufanie. Wszyscy tak łatwo szafują tym wielkim słowem. Oczywiście, że Lurien nie ufał ani pojawiającej się w zbyt odpowiednim momencie strażniczce ruin, ani tajemniczej pani młodego maga, która równie dobrze mogła być potężnym demonem, niemniej nie byli w pozycji by odmawiać propozycjom pomocy. Jeśli zostaną tu dłużej, błąkając się, mgła rozwieje się, a wypoczęte, wytrzymalsze i nie przejmujące się rannymi orki w końcu ich dopadną. Cokolwiek złego nie szykowałaby im te istoty, nie może być dużo gorsze niż zostanie tutaj.
Pozwolił magii leczniczej obmyć swoje rany i, nie zastanawiając się wiele ruszył przed siebie. Planowanie i rozmyślanie, gdy owe plany mają realną szansę nigdy się nie przydać, to strata energii i koncentracji
 
__________________
"To bez znaczenia, czy wygrasz, czy przegrasz, tak długo jak będzie to WYGLĄDAŁO naprawde fajnie"- Kpt. Scundrel. OotS
Judeau jest offline  
Stary 05-07-2009, 01:45   #127
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Niektórzy mogliby się zastanawiać, dlaczego istota sprawująca opiekę nad doliną i najwyraźniej troszcząca się o tutejsze zwierzęta, wskazała miejsce ucieczki, komuś kto zabił parę jego podopiecznych. Niektórzy, doszukiwaliby się w tym podstępu, inni doszliby do wniosku, że to dług, który kiedyś przyjdzie im spłacić z procentami. Mocni wiarą szukaliby rozwiązania w przychylności bogów. Może wreszcie ktoś, szukający odpowiedzi, dziwnych wzorów w chaosie świata i sił nim rządzących, dopatrzyłby się w tym wszystkim tajemniczego planu magów. Wielkich siedmiu czarodziei, którzy dawno temu spętali pewnego ifryta nicią swoich intryg. Czarów tak potężnych, że po dziś dzień są w stanie prowadzić grupę istot szukających rozwiązania swych problemów, ścieżką mającą doprowadzić ich do określonego celu.
Kto wiedzieć może jaka była prawda? Czy odpowiedzi na to pytanie są tak naprawdę istotne? Zwłaszcza dla tych, którzy już prawie zwątpili w swe ocalenie. Dla nich liczyła się nadzieja, że może wreszcie odnajdą chwilę spokoju i zyskają szansę na ucieczkę.

Nasi poszukiwacze pozostawili za sobą dziwne, dawno opuszczone miejsce mocy, w którym pojawiły się nagle dwie dość niezwykłe kobiety. Wprawdzie tę drugą dostrzegli tylko czarodzieje, ale elf, który poddał się jej leczącej mocy, choć nie widział dziewczyny mógł z całą pewnością zaświadczyć, przynajmniej o duchowej jej obecności. Rany Erytrei i Luriena nie tylko zagoiły się bez śladu, ale przestali także odczuwać skutki tego długiego i dość mocno obfitującego w wydarzenia dnia. Także Eliot, który wprawdzie nie powiedział Livii o swych jakże mało istotnych, wobec obrażeń innych, problemach i zmęczeniu, ze zdziwieniem stwierdził, że może chodzić bez problemu, a ogromne wyczerpanie, które jeszcze niedawno przygniatało go do ziemi, minęło całkowicie. Odwrócił się by podziękować kapłance, ale w miejscu gdzie jeszcze przed chwilą stała nie było po niej śladu. Zresztą nic dziwnego, była tylko ułudą, projekcją magii, kimś kto pojawia się i znika nie wiadomo skąd i dlaczego.

Falkon, korzystając z chwili, jaką inni poświęcili na odnowienie swych sił i zaczerpnięcie oddechu, przygotował kolejną ognistą niespodziankę dla orków. Starannie wybrał miejsce, by przypadkowe ominięcie jej było praktycznie niemożliwe. Potem pośpiesznie dołączył do reszty.

Zgodnie ze wskazówkami Kalii po kilkunastu minutach marszu dotarli do jaskini. Chowaniec czarodziejki potwierdził informację o wyjściu z drugiej strony, a oni sami mogli się naocznie przekonać o nawisie skalnym, idealnym wprost do zawalenia wejścia.
Gdy wszyscy znaleźli się w jaskini w bezpiecznej odległości, Erytrea skorzystała ze swej mocy i spróbowała ruszyć kamień. Na ziemie posypały się niewielkie odłamki skalne. Wszyscy z napięciem oczekiwali na rezultat działań czarodziejki. Kobieta skupiła się na skale, dotykając za pomocą magicznej mocy jej gładkiej struktury. Po jej czole spłynęła stróżka potu, efekt niezwykłej koncentracji i napięcia. Ze szczeliny wysunął się spory odłamek, upadł i potoczył się pod nogi czarodziejki. Odsunęła się odruchowo i przerwała zaklęcie. Nastała cisza...

***

- Już niedługo my ich mieć, ty iść mówić wódz. Wróg blisko – Orurk, który zajął miejsce tropiciela spalonego w ognistej pułapce, nie czuł się dobrze w roli przewodnika. Wprawdzie jego nos potrafił teraz wykryć zapach wrogów bez większego problemu, bo przestali go maskować. Miał jednak dziwne odczucie, że pozycja na czele tego pościgu jest wyjątkowo niebezpieczna. Ponieważ jednak sprzeciwianie się rozkazom wodza skutkowało natychmiastową śmiercią, musiał pogodzić się z wyjściem, które wizję śmierci czyniło tylko możliwością. Wstał i ruszył w kierunku powalonych kamieni, były obrobione, jakby kto tu coś budował, ale po co stawiać kamienie i męczyć się przy ich ociosywaniu skoro w koło tyle jest jaskiń, w których można mieszkać? Pewnie ci co to robili też doszli do tego wniosku i porzucili głupie zajęcie. Orurk był dumny ze swojego wniosku. Zawsze miał mądre pomysły.
Pewnym krokiem skierował się na ścieżkę wskazując drogę innym. Ostatnią rzeczą, jaką usłyszał przed śmiercią był jego własny krzyk, a potem wszystko pochłonęły płomienie.

***

Rozczarowanie. Jego smak na ustach jest tali gorzki. Erytrea przełknęła ślinę, gotowa do powtórzenia zaklęcia gdy nagle dobiegł do jej uszu dziwny chrobot, a potem poczuła drgnienie. Najpierw lekkie delikatne, potem coraz mocniejsze. Nagle zobaczyła jak potężne bloki skalne obsuwają się w dół i zawalają wejście. Trzęsienie trwało jednak dalej. Kilkadziesiąt ton upadającej skały poruszyło wszystko w koło. Nad miejscem, gdzie wcześniej stała czarodziejka oderwał się kawał sklepienia, uderzył z taką siłą, że jego część zagłębiła się w podłoże. Z przerażeniem uświadomiła sobie, że gdyby nie przerwała czaru i nie zrobiła kilku kroków do tyłu, zostałaby z niej tylko krwawa miazga.
Potem wszystko ucichło. Uciekinierzy mogli w świetle lampy rozpalonej przez Marthę ocenić zniszczenia dokonane przez delikatną maginię. Zaiste i rozmiar był imponujący.
Brog, pewnym krokiem obchodząc rumowisko doszedł do wniosku, że odkopanie przejścia zajmie orkom, jeśli oczywiście zdecydują się na to zadanie, dobrych kilka godzin. Było mało prawdopodobne, by na wyprawę zabrały ze sobą kilofy, o ile te głupie, zielone głąby w ogóle potrafią używać tych doskonałych narzędzi. Bez nich przekopanie się do wnętrza będzie niezwykle czasochłonne. Podzielił się swymi spostrzeżeniami zresztą, ostatecznie doszli jednak do wniosku, ze odpoczną tylko dwie trzy godziny i rusza w dalsza drogę. Wszyscy chcieli jak najszybciej znaleźć się w bardziej cywilizowanym miejscu.

Była już ciemna noc. Zimno, którego podczas wytężonego marszu nie odczuwali tak bardzo dotarło w końcu do ich świadomości. Niestety w jaskiniach nie było nawet z czego rozpalić ogniska. Przeszli przez groty do drugiego wyjścia. Po drugiej stronie gór nie było mgły, ale niebo zasnuły chmury. Ciemność rozpościerająca się przed wędrowcami nie zachęcała do drogi, tym bardziej, że mieli tylko niewielką orientację Marthy jako jedyny wyznacznik, jak należy iść.
Każdy znalazł sobie jakieś miejsce próbując jak najlepiej wykorzystać darowany czas.
 
Eleanor jest offline  
Stary 05-07-2009, 19:22   #128
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Właściwie nie było źle. Zmęczenie przeszło wraz z chęcią dalszego rzygania, a drobne ranki, otarcia oraz przeklęty bąbel na nodze jakby wyparowały. Miał tylko nadzieję, że zgodnie z przewidywaniami krasnoluda orkom zajmie dostanie się do nich sporo czasu. Zresztą, możliwe, ze wiedząc o tym w ogóle zrezygnują z kopania? A reszta? Miejmy nadzieję, że jastrząb Marty i nietoperz Erytrei ostrzegą nas.

~ Dziękuje Livio ~ pomyślał z wdzięcznością do kapłanki i tylko żal mu było rannej Arai. ~ Hm, może nabierze z czasem zaufania do kapłanki Selune, szczególnie, kiedy ją pozna osobiście. Wszak magia przywołania przywoływała istotę w całości, w ciele prawdziwym. Livia mogłaby więc przyjść, porozmawiać, uleczyć i … i nawet zrobić obiad! Mniam mniam ~ zaburczało mu w brzuchu tak, że aż było słychać.
- Zdrowy, wypoczęty i głodny – powiedział na głos. - To oznacza, że trzeba coś zmienić.
~ Wprawdzie
~ zastanowił się ~ pewnie Livia to artystka, która normalną pracą rąk jeszcze nie pokalała i gotować nie potrafi, ale cóż sam sobie poradzę, chyba, że ktoś będzie chciał jeszcze pomóc – spojrzał ukradkiem na pewną szczególną dziewczynę.

Rozejrzał się. Drewna w okolicy nie było, ale miał zapasy na taką ewentualność. W sumie naprawdę czuł się zadowolony. Niebezpieczeństwo orków zniknęło na jakiś czas, ból mięśni także, a zaraz będzie dobre jedzonko. Chciało mu się coś zaśpiewać, ale ocenił, że jego towarzysze nie wkurzają go aż tak, żeby robić im tak okrutnie na złość. Dlatego tylko zaczął podgwizdywać cicho piosenkę, którą usłyszał gdzieś w Cormyrze.

~ Tak ~ rozważał ~ najpierw ognisko, potem woda, potem jedzenie, a, i trzeba się ogolić i … no tak to też by się przydało, zwłaszcza po kąpieli w wodzie.

Gdzieś przy skale znalazł osłonięte miejsce na rozpalenie ognia, pomiędzy kilkoma dużymi kamieniami. Powoli wziął w rękę torbę i zaczął wyjmować:

1. Wiązkę drewna: tak, to się przyda najpierw.
- Pomógłby ktoś rozpalić? - zapytał. - Zawsze trochę ciepłego to miła sprawa.


2. Drewniany taboret, na którym rozwinął piękny obrusik w czerwone serduszka.
- Prezent od siostry – oznajmił.

3. Dzbanek z pięknymi, czerwonymi kwiatami, który ostrożnie położył na taborecie. Wprawdzie potrafił się na wyprawie obejść bez wygód, ale skoro można było sprawić sobie, i innym, trochę wygody, to niby dlaczego jej uniknąć

4. Kilka kubków dla całej drużyny.

5. Baryłkę: niedużą, bo tylko ok. 50iu litrów wody. Świeżej, bo nalewanej tuż przed wyruszeniem. Spodziewał się, że może się przydać w podziemiach, gdyby zabrakło napitku. W podziemiach wprawdzie nie byli, ale źródełka tam nie dostrzegł. Zapas baryłkowy był więc jak najbardziej na miejscu.

6. Czajnik, kiedy tylko ognisko rozpaliło się na tyle, że można było podgrzać wodę.
- Erytrea, masz może jakieś ziółka? Wiesz, mięta czy coś takiego. Jeżeli nie, pewnie będziemy musieli popić wody, ale cóż, zawsze to coś ciepłego na żołądku. A może ktoś inny ma? - zwrócił się do drużyny.

7. Trochę mięsa i suchary, którymi dzielił się z każdym, kto miał na to ochotę.
- Nie jestem specem od gotowania. Jeżeli ktoś się na tym zna, proszę bardzo, jeśli nie, proponuję rozgrzać kamienie i lekko podpiec na nich jedzenie.

8. Czystą bieliznę na zmianę. Właściwie, niby czemu miał siedzieć w przepoconych majtkach, skoro mógł ubrać czyste w ustronnym miejscu, co też z wielką przyjemnością zrobił. Tym akurat nie chwalił się specjalnie, bo trochę mu było głupio. Miał nadzieje, że inni nie widzieli, co wyciąga z torby.

9. Zwierciadło z pięknie wypolerowanej miedzi, znacznie bardziej przydatne w podróży niż szklane.

10. Brzytwę, gdyż zarost nieco go wkurzał. Wprawdzie, jakby było trzeba, … ale skoro nie było, to niby dlaczego miałby sobie odmówić golenia. Umył ręce i twarz twarz wodą z baryłki i powoli zaczął wygładzać ją ostrą stalą brzytwy.

11. Wreszcie zadowolony strzelił sobie łyk spirytusu z wyciągniętej na ostatku metalowej piersióweczki, który uprzednio zmieszał w kubku z wodą. Tak, na apetyt i dla kurażu.

Przypomniał mu się fragment ludowej piosenki z okolic Morza Spadających Gwiazd. Tak naprawdę, ponoć wcale nie była ludowa, tylko napisana przez jakiegoś kpiącego sobie barda, ale grunt, że przyjęła się wśród wolnych rolników Cormyru.

„Na grzyby - w aromatów pełen las,
Na grzyby – tutaj mech, a tutaj głaz,
Weźmy czegoś parę kropel
A na drzwiach wywieśmy o tem,
Że ruszyliśmy w sobotę,
bo powzięliśmy ochotę
Na grzyby - tu borowik a tam dzik,
dzik wściekły na mnie... ech... pociągnijmy sobie łyk
nie musimy dużo łykać by się przestać lękać dzika ...”

Podziałało, bo śladowa obawa przed orkami całkiem zniknęła.
- Zapraszam - uniósł flaszeczkę. - Wprawdzie tylko po łyku, bowiem w zasadzie to na rany, ale troszkę nie zawadzi.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 05-07-2009 o 19:27.
Kelly jest offline  
Stary 09-07-2009, 23:25   #129
 
Suarrilk's Avatar
 
Reputacja: 1 Suarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodze
Czarodziejka odetchnęła głeboko trzy razy, nim odważyła się ruszyć z miejsca. Skalna lawina, którą wywołała, mogła być ostatnią rzeczą, którą w życiu zrobiła i zobaczyła. Myśl o tym zmroziła magini krew w żyłach, a na skórze wywołała gęsią skórkę. Oto jeszcze jeden argument za tym, że niebezpieczeństwo rośnie, gdy magia iga z naturą. Blada Erytrea pospiesznie podążyła za towarzyszami. Modlitwa przyjaciółki Eliota zdjęła z jej barków zmęczenie, które objawiało się nieznośnym bólem pleców oraz ogólną ociężałością. Mimo to z przyjemnością zatrzymała się, by chwilę posiedzieć, najeść się i napić, a przede wszystkim - porozmawiać z bratem. Podróż z rodzinnej posiadłości do Talagbar zajęła jej około dwóch miesięcy. Przez ten czas starała się regularnie z nim kontaktować poprzez magiczne amulety i zdawać relcję ze swoich przeżyć. Po prawdzie, dotąd nie były to szczególnie zajmujące opowieści, żadne zatrważające ni ekscytujące przygody nie spotkały magini po drodze. Lubiła jednak dzielić się z nim swymi obserwacjami. To pomagało jej poukładać myśli.

Z ulgą usiadła pod ścianą, na samym skraju światła, rzucanego przez rozpalone przez Eliota ognisko. Na tyle blisko, by nie czuć się wykluczoną z grupy, na tyle daleko, by w miarę prywatnie porozmawiać. Blasfemar wzbił się ku sklepieniu jaskini. ~Mały śpioch~, pomyślała ciepło, czując jego delikatną obecność w swym umyśle. Nietoperz zawisł głową w dół i drzemał. Czarnowłosa kobieta zaś sięgnęła za pazuchę i wyciągnęła magiczny wisior, zawieszony na łancuszku na jej smukłej szyi. Mrowienie magii połaskotało ją w palce. Może to tylko efekt jej wyobraźni, lubiła jednak w ten sposób ową magię odczuwać.


- Siostro.
Głos Ezymandra omal nie wywołał łez w ciemnych oczach magini. Uśmiechnęła się kącikami warg - zdał sięjej jedyną drobiną rzeczywistości w tym zwariowanym, onirycznym dniu. Ranek wydawał się Erytrei tak odległy, jakby przydarzył się komu innemu wieki temu. Chciała opowiedzieć o tym bratu. Odgarnęła z roztargnieniem loki z twarzy. Pewnie go obudziła?
- Ezymandrze.
Nic więcej nie chciało przejść przez gardło.
- Coś się stało?
Niepokój w jego głosie pomógł jej się pozbierać.
- Nie. W zasadzie. Wszystko w porządku, jak dotąd. Jestem na dobrej drodze do tego, czego szukam. Przyznaję, że chwilami bywa... ciężko. Ale Ezymandrze... Widziałam ifryta! - Ostatnie słowa niemal wyszeptała. Resztę rozmowy odbyła półgłosem, streszczając bratu szczegóły wyprawy wgłąb kopalni, wędrówki przez ogromne podziemne komnaty, walki z orkami i wydarzeń na powierzchni, w górach. Ezymander słuchał jej uważnie, przerywając z rzadka - zadawał krótkie pytania, przede wszystkim zaś martwił się o stan siostry.
- Od początku nie podobał mi się ten pomysł - rzekł nieco głośniej. Magiczny medalion sprawiał, że głos rozmówcy słyszało się tak samo wyraźnie, jakby jego właściciel stał tuż obok. - Erytreo. Nie chcę, byś zapłaciła życiem za wyrzuty sumienia, których nie masz prawa mieć.
Erytrea odniosła wrażenie, że wszyscy usłyszeli ostatnie słowa brata. Być może tylko dlatego, że sama nie chciała ich słyszeć.
- Ezymandrze. Skończyliśmy ten temat - zauważyła chłodno. Mężczyzna westchnął cicho.
- Odpoczywaj. Odezwij się, gdy dotrzecie bezpiecznie do wioski - poprosił. Skinęła głową, chociaż przecież nie mógłby tego zobaczyć nawet wtedy, gdyby stał przed nią.
- Do usłyszenia, bracie.

Schowała medalion i dopiero wtedy przysunęła się bliżej ognia.
- Wybacz. Nie mam ziół - zwróciła się do Eliota, dając tym samym do zrozumienia, że usłyszała jego pytanie, mimo że nie odpowiedziała od razu, po czym obejrzała przygotowaną przez młodego maga scenerię. - Torba bez dna? Niewątpliwie bardzo ułatwia życie w podróży - zagadnęła. Po wszystkich wydarzeniach tego dnia czuła potrzebę rozmowy. O czymkolwiek.
- Oczywiście. Może to nie miecz na smoki, ale gdzie mógłbym zabrać ze sobą beczkę wody, jak nie do takiej torby, a ponadto, wiesz, ona zapewnia trochę wygody. Zawsze można wziąć ze sobą namiot, stołek, czajnik czy drewno, tak jak to - wskazał na płonące drwa. - Nie ma tutaj, ale noszę ze sobą. - Miał widocznie dobry humor. Skinęła głową.
- Rzeczywiście, przyjemnie posiedzieć przy ogniu.
Wyciągnęła skąpą rację - suszone mięso, kawałek sera i trochę chleba.
- Jeszcze przyjemniej byłoby zjeśc coś ciepłego.
- Rzeczywiście, a masz może jakiś ziółka do wody?
- powtórzył pytanie, zadane wcześniej. Erytrea uniosła brew, nieco zdziwiona. Czyżby Eliot jej nie słuchał?
- Nie mam, niestety. Mówiłam już. Będziemy musieli zadowolić się wrzątkiem, obawiam się.
- To będziemy. Przepraszam, czarodziejko. Naprawdę nie to, ze niedosłyszałem, ale ... wstyd przyznać, no, jestem trochę ... po prostu czuje się tak, jakby poszło nam już, jakbyśmy uciekli. Och, wiem, ze jeszcze trochę przed nami, ale ... no wiesz i zrobił mi się trochę mętlik w głowie. Wybacz mi, po prostu...
- Chwycił kobietę ją za rękę. - No wiesz, tak po czarodziejskiej sztamie.
Zaskoczona Erytrea omal nie podskoczyła. Jako kobieta dobrze wychowana i szlachcianka zachowała jednak uprzejmy spokój.
- Nic się nie stało. Wszyscy jesteśmy w tej chwili nieco znużeni i roztargnieni. Ja na przykład marzę o kąpieli i ciepłym łóżku. - Swobodnie uwolniła rękę i zajęła się przygotowaniem swej późnej kolacji. - Powiedz, Eliocie, bo nie rozmawaliśmy o tym chyba. Jak to się stało, że zostałeś magiem? - Magini odwykła od prowadzenia pogawędek. Książki nie zwykły odpowiadać na zadawane im pytania. Może nieco sztywno, niemniej konsekwentnie starała się jednak dowiedzieć czegoś o ludziach, z którymi przyszło jej walczyć o przetrwanie. Jeśli ich wspólna podróż ma trwać dalej, dobrze mieć pojęcie, czego się po nich spodziewać, kim właściwie są? ~Pragmatyczna, jak zawsze~, przemknęło jej przez myśl. Nawet w relacjach międzyludzkich.
- E, proste. Pewnie, że na początku wolałem być wielkim wojownikiem, pogromcą smoków i zdobywcą księżniczek, ale miałem wypadek. Poważny. Dwa lata leczenia. Padłbym z nudów, gdybym się czymś nie zajął. Był tam taki jeden czarodziej, tam, gdzie się kurowałem. Czysty przypadek, że znalazł się w tym miejscu. On pchnął mnie na te tory i udzielił paru wskazówek, a potem byłem w szkole przy świątyni Mystry. Moja siostra jest tam akolitką. Czyli jakoś tak po prostu wyszło. A ty? Zdajesz się naprawdę czarodziejką, która posiada wiele wiedzy. Te mikstury i w ogóle ... Ja, kiedy zrobiłem eliksir miłości na zajęciach, to koledzy uciekali przez okno, bojąc się, że wybuchnie. Zresztą, mieli rację.
Erytrea uśmiechnęła się ze zrozumieniem. A potem pokręciła głową, zamykając się na chwilę we własnych wspomnieniach.
- W zasadzie, zostałam czarodziejką, by uciec z domu. - Zaśmiała się cicho, skonstatowawszy, że tak było naprawdę. Uciec z domu po śmierci matki - uciec w księgi, w wiedzę, pod opiekuńcze skrzydła Azutha i magii. - Później okazało się, że uciekłam przede wszystkim od samej siebie. I od ludzi, na których zależało mi najbardziej. Łatwiej schować się za barierą wiedzy, ukryć w wieżach magii, pośród podziwianych autorytetów, pośród ksiąg i eliksirów, niż żyć naprawdę. - W jej głosie pobrzmiewała gorycz.
- Hm, moim zdaniem - może chciał powiedzieć "chrzanisz głupoty", ale złagodził - przesadzasz. Jak lubisz magię, a chyba lubisz, to znaczy, że nawet jeśli najpierw uciekałaś w księgi dla samej ucieczki, mogło cię to doprowadzić do miejsca, gdzie faktycznie chciałaś dojść. Ja tam uważam, że żyjesz, i bardziej mnie to cieszy niż myślisz. Sądzę, że nas wszystkich. A uciec z domu, no, moje wyrazy uznania, to prawie tak jak dziewięciu na dziesięciu chłopaków z mojego miasteczka.
- No, to nie była taka prawdziwa ucieczka. Ale wyjechałam do Waterdeep wbrew życzeniom ojca. Lecz masz rację. Magia mnie fascynuje.
- No dlatego mówię, to nie problem, a radość. Powinnaś się cieszyć, że intuicja ci podpowiedziała we właściwym momencie co robić. Waterdeep, hm, duże miasto ... ponoć. ale może kiedyś tam zaprowadzi nas droga. Ale, ale, mam do ciebie pytanie, co sądzisz o tym?
- Wyciągnął szlachetną łzę. - To tej dziewczyny, którą widziałaś tam, wiesz, w ruinach.
Erytrea wzięła kryształ ostrożnie do ręki. Poczuła coś znajomego.
- Moim zdaniem, to służy do kontaktowania się z osobą, która posiada drugi taki sam przedmiot. Mam medalion, dzięki któremu mogę rozmawiac z bratem. Emanuje mocą tego samego rodzaju. Podobną, ale trochę inną.
- Hm, nie znam się na tym specjalnie, ale wierzę ci, oczywiście. Ona ma na imię Livia i przedstawiła się jako kapłanka Selune, porwana oraz wywieziona gdzieś na lodowiec. Ale, ale, masz brata? To miło mieć cały czas kontakt z rodziną. Mam siostrę, jak wspominałem, bardzo ją kocham, ale czasem bywa, że jesteśmy rzucani gdzie indziej.

Erytrea skinęła. Eliot czasem mówił tak szybko i zmieniał temat tak niespodziewanie, że człowiek nie wiedział, na co odpowiadać i do czego się odnosić.
- Tak to bywa. Jeszcze siedem lat temu prawie nie rozmawialiśmy z Ezymandrem. Ale wszystko się z czasem zmienia...
Kobieta zamyśliła się, zapatrzona w ogień, a wreszcie skoncentrowała się na swoim posiłku.
- Pewnie tak, ale moim zdaniem, może niekiedy na lepsze. Smacznego.
 
__________________
"Umysł ludzki bardziej jest wszechświatem niż sam wszechświat".
[John Fowles, Mag]

Ostatnio edytowane przez Suarrilk : 12-07-2009 o 19:34. Powód: Poprawka: Talagbar, nie Tabalgar :P
Suarrilk jest offline  
Stary 11-07-2009, 00:06   #130
 
Judeau's Avatar
 
Reputacja: 1 Judeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znany


Powiewy rześkiego, chłodnego wiatru studziły gorejącą ostatnim dniem głowę, gdy powoli, cicho jak zjawa wspinał się skalistym zboczem. Słyszał świst wiatru między kamieniami i rozpadlinami, dalekie pohukiwania sowy, grę świerszczy, chrobot małych kamyczków osuwających się pod tupotem stópek nocnych stworzeń, rozmowy jego kamratów gdzieś z czerwieniejącej przytulnością groty, którą zostawiał coraz dalej z tyłu. Morze innych dźwięków szumiało na granicy świadomości i słyszalności, tworząc podkład, z którego elf co chwila wyławiał coraz to nowe, za każdym razem równie urokliwe nuty.
Dźwięki spokoju grały sentymentalną muzykę w jego elfich uszach, muzykę, jakiej nigdy nie dane było usłyszeć niższym rasom. Jakże współczuł im ubóstwa życia. Sztuka, którą tworzą i którą się zachwycają, jest niczym ociosany kamienny topór w porównaniu z wyrafinowanym eflim ostrzem prawdziwego piękna. Lurien wiedział, że rodzaj ludzki - niczym nie rozróżniające kolorów zwierzę - nie zdawał sobie sprawy z tego, jak kaleki był w swoich doznaniach. Elf dziękował bogom za łaskę ich ignorancji. Dzięki swojej podróży po tych dzikich krainach kontynentu coraz bardziej uzmysławiał sobie mądrość elfich władców, którzy pozbawili ów pierwotny lud wejrzenia w cuda istot wyższych. Otworzenie oczu uczyniłoby im więcej krzywdy niż dobrego, nawet jeśli byliby w stanie te oczy otworzyć. W imię czego pozbawiać ich tego kłamstewka, tych małych radości prostego życia w swojej skromnej rzeczywistości, nawet jeśli jest ona tylko ułamkiem tej prawdziwej. Ale czyż elfia rzeczywistość nie jest też tylko cząstką ostatecznej prawdy, która nawet przed oczami bogów skrywa się za nierozwiewalną mgłą? Absurdalne myśli, które niedawno nigdy nie przyszłyby mu do głowy, drwiły ze wszystkiego, co został nauczony brać za pewnik. Śmiały się z niego, raniły, ale jednocześnie czuł, że te rany uczą, oświecają. A przecież władca nie może być poddanym schematów i dogmatów przeznaczonych dla ludu... Nawet jeśli tym ludem są dzieci Słońca. Wziął głęboki oddech. Czy to możliwe, że te upokorzenia, trudy i podróż ostatecznie uwznioślą go? Że wyjdą na dobre... że napoją go ambrozją mędrców... niezależnie od wyniku obecnej misji?
Stanął jak cień na szczycie wzniesienia i spojrzał w zielone w swojej szarości drzewa, pokrywające jak pachnący dywan dolinę na dole i bliznę drogi, wyrąbaną w nim ręką cywilizacji.



Stał tam, rozmyślając, a czas płynął powoli.




- Za wzgórzem spostrzegłem drogę. Podróż od tej chwili powinna być łatwiejsza. – Powiedział głośno, ponad dźwiękiem rozmów, gdy tylko zanurkował w ciepłej poświacie obozu. Usiadł przy ognisku i kłaniając się, przyjął jedzenie i gorącą wodę z rąk Eliota Syna Banshee. Siedział przy ognisku, wśród kompanów, lecz tak naprawdę nadal sam. Choć wiedział, że z tymi istotami przyjdzie mu podróżować, walczyć i ginąć, jeśli tak zasądzi los, i powinien ich poznać, zaakceptować, to wydawało się to niemal niewykonalne. Oni wszyscy rozmawiali jak wieloletni znajomi, w oczach elfa byli jedną grupą, zupełnie oddzielnym bytem od niego samego. To niepojmowalne. Choćby chciał, nie potrafiłby się do tego przystosować... Nawet gdyby myśli Drogiej Matki o ich krótkich, nieznaczących żywotach nie dzwoniły mu ciągle w głowie.
Siedział więc samotnie, posilając się i patrząc w taniec ognia. Co jakiś czas łapał się, że jego wzrok mimowolnie wędrował w kierunku półelfki. Ona również była częścią tej hermetycznej dla niego grupy... No, przynajmniej jej połowa. Walka emocji, potrzeb i wartości wrzała w nim i strzelała płomieniami, jak ognisko, w które wbijał źrenice.
Po pewnym czasie wojowniczka odeszła nieco na ubocze. W jego głowie jedna ze stron uniosła broń i zawyła zwycięsko.
Araia ściągnęła już zbroję i przekładała właśnie koszulę nad głową, gdy stanął przed nią.
- Czy stan twoich ran będzie utrudniać ci dalszą podróż, towarzyszko? - Lurien patrzył jej prosto w oczy, przeszywającym, nieustępliwym, ale jednocześnie naturalnym i swobodnym wzrokiem, jakim potrafią patrzeć tylko ci ze Słonecznego Rodu. Półelfka odwróciła się gwałtownie w jego stronę. Nagle spięta - z linią ust, która nagle zacisnęła się lekko, z napięciem widocznym w całym ciele. Nagle ostrożna. I zdziwiona.
- Gdybym nie mogła iść, dałabym się wyleczyć fantomowi - powiedziała po chwili bardzo cicho, jakoś twardo, patrząc na Luriena wzrokiem, w którym nie było cienia poddaństwa, jedynie cień wyzwania przesłaniający inne uczucia.
Elf przyglądał się jej dłuższą chwilę, bez cienia wstydu czy skrępowania, który panowałby w takiej sytuacji nad wzrokiem człowieka.
- Doceniam twoje umiejętności, vante'li . Zauważam twój wkład w powodzenie naszej ucieczki. - zawiesił głos tak subtelnie, że nawet znająca ludzką i nieludzką naturę Araia z trudem spostrzegła wahanie
- <Dlaczego?> - spytała po elficku, nie podnosząc na niego wzroku, pozornie skupiona na usuwaniu najmniejszych śladów krwi z ciała.
- <Wytłumaczenie "dlaczego" byłoby niczym powolna podróż w górę krętej, rwącej, błekitnej rzeki, towarzyszko - wojowniczko. Nie zaufałem ci dość, by snuć takie szare opowieści... pojmujesz sens moich słów, prawda, towarzyszko - wojowniczko?> - jego kamienna twarz nie zmieniła wyrazu, ale jakby rozluźniła się... maska przestała być z kamienia, ale nie przestała nadal być maską
- <Może więc "po co" stanowi bardziej właściwą drogę. Tak dla ciebie, jak i dla mnie. Jeśli pragniesz, by cieniem spowite pozostały kierujące twymi słowami nici woli i serca... - musnęła go zielonym spojrzeniem i znów odwróciła wzrok. - <Może ukażesz przynajmniej przyświecający im zamysł.>
Lurien miałby się przyznać się do samotności i liczyć na litość? By widział ohydę i upokorzenie wynikające z takiego czynu, nie trzeba było nawet nauk Drogiej Matki.
- ... <Wybacz mi tamten dłużący się jak mroźne, samotne, górskie noce dotyk> - Lurien czuł, ze gdyby Araia nie zerwała kontaktu wzrokowego, te słowa chyba nie przeszłyby mu przez usta - <Chciałem wyrazić wdzięczność, że odpędziłaś ode mnie wyjące koszmary, wtedy, w pochłaniającej kamieniem jaskini> - Przerwał, zbyt nagle - Nie chce ci już dzielić uwagi, towarzyszko. Oby los ci sprzyjał w dalszej drodze – Elf już miał się odwracać, gdy Araia przemówiła.
- <Dałeś się im pochłonąć. Dałeś się im spętać> - powiedziała dziwnym tonem. Gdyby była człowiekiem, gdyby rozmowa toczyła się w języku wspólnym, powiedziałaby "Zawiodłeś", "Byłeś bezużyteczny". Język elfów przemienił jednak jej zamysł, nadał mu inną formę i trochę inny sens. Nie udzielił jej odpowiedzi na żadne z pytań. Nie wyjaśnił. Przeprosił za dotyk. Nie rozumiała. - <Zgubiłeś się i nie potrafię rozpoznać drogi, którą kroczysz. Ale słoneczna krew domaga się swoich praw i należnej jej daniny, prawda?> - Wyprostowała się i podniosła na niego oczy.
- <Zmienić to, kim się jest, to jak dopędzić wiatr, jak dosięgnąć gwiazdy.> - uważne oko Arai dostrzegło jak na moment twarz Luriena wykrzywia się w grymas bólu.
- Nawet kamień się zmienia - powiedziała już we wspólnym. - I tylko wy, długowieczni, niczym posągi pragniecie przetrwać niezmienni przez kolejne stulecia. A gdy zmiana nadchodzi... - „umieracie”. Zacisnęła usta - ...nie rozumiecie jej, bo zmiana, szczególnie zmiana szybka, zmiana gwałtowna, jest domeną tych, którzy już przemijają nim dla was ledwo zdąży zacząć się dorosłość.
Patrzył na nią beznamiętnie. Wiedział, że miała racje. Ile by nie krzyczał, nie protestował, w jej słowach była prawda, nawet jeśli nikt ze Słonecznego Rodu jej nie zaakceptuje. Nawet Lurien tego nie potrafił.
- Spodziewałem się, że jesteś bliższa nam, półkrwista. Żałuje, myliłem się. – podniósł wysoko głowę – Pozwól, ze odejdę przejrzeć stan ekwipunku.
- Bliższa? - przysunęła się do niego. - Czyli, że nakarmię cię, słoneczny, pięknymi słowami, kryjącymi w sobie równie piękne kłamstwa? Wróciłam po ciebie, bo przegrałeś ze swoimi koszmarami. Nie oczekuj więc, że będę tym, kto pomoże ci ponownie osunąć się w sen. Jakkolwiek byłby dla ciebie wygodny, jakkolwiek miałby chronić cię przed bólem. Nie zrobię tego - powiedziała o dziwo spokojnie i zgarnęła szybko swoje rzeczy i ruszyła, żeby go wyminąć.
- Sen? Nawet nie wiesz jak daleki jestem od śnienia, vante'li - syknął cicho, patrząc wprost przed siebie
- Nie wiem - przytaknęła. - Może dlatego, że tacy jak ty nigdy nie "ufają dość" takim jak ja - wyminęła go i z opuszczoną głową ruszyła w kierunku ognia. Lurien stał nieruchomo, gdzie go zostawiła. Jej ostatnie słowa uderzyły go na więcej sposobów niż był w stanie teraz zrozumieć. Wbił palce w oczy, po czym odwrócił się i usiadł przy ognisku. Sam. Byle dalej od najbliższej mu tu osoby.
 
__________________
"To bez znaczenia, czy wygrasz, czy przegrasz, tak długo jak będzie to WYGLĄDAŁO naprawde fajnie"- Kpt. Scundrel. OotS

Ostatnio edytowane przez Judeau : 11-07-2009 o 00:35.
Judeau jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:09.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172