Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2009, 18:14   #38
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Gdzie?
Tu.
Czyli gdzie?
Rozejrzyj się i obserwuj.
I co dalej?
Już?
Tak.
Za szybko.
Ile?
Długo...

Czysty absurd. Wszechogarniający, wszechobecny absurd wyciekający ze skażonej bezsensownością, ziemi, promieniujący z powietrza, dostając się do organizmu, krążący w nim niczym trucizna, zabójcza bakteria atakująca umysł.

Nonsens padający na ziemię wraz z promieniowaniem słonecznym. Opalały skórę, czyniąc ją jeszcze bardziej podatną na bajędy śmiertelnego wirusa zwanego światem, otoczeniem.

Człowiek próbuje doszukać się sensu wszędzie, znajdując coś, co umysł klasyfikuje jako element, który odkrył, znalazł prawidłowość. A co, jeżeli tej prawidłowości nie ma? Co, jeżeli jest to kolejne absurdum ukryte w ten sposób, iż staje się nim dopiero wtedy, kiedy jest połączone w całość jak układanka o czarnym tle? Co, jeżeli bezsens ukryty jest tak, iż umysł ludzki nie potrafi go dostrzec?

Oznaczałoby to istnienie siły sprawczej, co rodzi kolejne pytanie. Czy jest? A może jest jedynie chaos, wykorzystujący wszelkie możliwe kombinacje, w niektórych elementach tworząc wyjątek od reguły, będący ładem?

Tyle pytań, żadnej odpowiedzi. Jedynie niekończące się pętle pytań, rodzące kolejne warunki będące jedynie kolejnymi zapytaniami lub wątpliwościami, które owe pytania rodzą, powodując zagłębianie się w w bagno zwane światem.

Niezależnie jednak dochodzi się do wniosku, iż owe grzęzawisko złożone jest z kłamstw i pokrętnych półprawd wplecionych w kłamstwa.

Możliwe, że cały świat, w którym znajdował się Thomas był jedynie kłamstwem, gdyż zdecydowanie nie była to północna Szkocja.

-Jeżeli chcesz to sprawdź do jakiego stopnia jestem osobą bezbronną-warknął z groźnym błyskiem w oku przy akompaniamencie paskudnego uśmiechu.

Ku niezwykłemu zawodowi miliardera, tamten miast podejść do niego, zaczynając odchodzić bardzo szybkim krokiem. Okazał się jedynie źródłem gróźb potrafiącym atakować od tyłu, z nożem, choć i z tym można było dyskutować, czego dowodem było to, iż Learmont jeszcze żył.

-Tu są zwłoki! Trup! Świeże zwłoki! Aaa…-krzyknął nagle Mark, zaś Thomas jedynie zmarszczył brwi, podchodząc bliżej.

Rzeczywiście były tam zwłoki. Ba! Owe ciało było już w stadium obrzydliwego rozkładu, wywołując u obserwatora lekkie mdłości, pozbawiając apetytu i likwidując uczucie głodu, jeżeli tylko jakiegoś doznał przed chwilą.
Truchło konia leżącego nieopodal również nie było apetycznym widokiem, na który jedyną reakcją mogło być zmarszczenie czoła w wyrazie bezgranicznego niesmaku spotęgowanego żarem lejącym się z nieba.

Thomas otarł jedynie pot perlący się na czole i grożący spłynięciem w dół, by zatrzymać się na brwiach lub ominąć je, tylko po to, żeby przetrzeć brud pokrywający policzek i rozmazać go aż po brodę.

Nagle spojrzał w górę, widząc źródło gorąca. Zapowiadało ono kolejną falę ciepła. I kolejną. I kolejną. I kolejną... Daleko było jeszcze do jego zachodu, a kiedy już tak się stanie, wszyscy zatęsknią do ciepłych promieni, padających na ziemię koloru zgnilizny.

Bogacz pokręcił jedynie głową, spoglądając na ludzi, z którymi się tu znalazł i stwierdził, że każdemu lub prawie każdemu jego obecność była nie w smak. Inną sprawą było to, iż każdemu, a z pewnością pewnej części ludzi, nie odznaczającej się większym majątkiem lub dobrem materialnym, indywiduum z wyższych sfer pieniężnych było nie w smak. Wtedy bowiem, persona taka, zazwyczaj uważana za "lepszą" traktowana była jako znacznie gorszą, do czego większość bogatych ludzi nie przywykła.

Był to kolejny powód, dla którego milionerzy niechętnie zagłębiali się w kręgi "zwykłych" ludzi, a owi "zwykli" niechętnie zadawali się z milionerami, ponieważ tamci traktowali ich z wyższością.

Perpetuum mobile!

Po dłuższym zastanowieniu, rzeczywiście można było to uznać za perpetuum mobile, choć nie w sferze materialnej, lecz duchowej. Przecież prawdziwie bogaci nie przestaną patrzeć na ludzi biednych z wyższością, z racji stanu majątkowego, natomiast biedni z racji moralnej oraz zaradności życiowej przy dyspozycji tak małymi nakładami pieniędzy.
Tak właśnie jedno napędza drugie, a drugie pierwsze, zapętlając się niczym program napisany przez programistę.

Powstawało jednak pytanie: Czy nie zabraknie pamięci na wykonywanie kolejnych pętli? Przecież każdy program wykorzystywał pamięć komputera aż do momentu, w którym maszyna przestanie mieć możliwość wykonywania kolejnych operacji.

Czy, tak jak komputer, ludzie również dojdą do granicy, po której natkną się na błąd? Miejsce, którego nie zdołają przekroczyć, zatną się i cała niechęć zacznie maleć? Zniknie? Zatnie się?

Być może, ale napewno nie na w najbliższym czasie i nie na masową skalę. Ludzkość musi do tego dojrzeć. A może nie dojrzeje?

Los, który rzuca ludzi różnych stanów w jeden, wspólny wir wydarzeń, potrafi połączyć każdego.

Prawie.

Thomas spojrzał na Marka z dziwnym błyskiem w oku, nie wróżącym niczego dobrego, gdy nagle wszyscy ruszyli, zaś Learmont rzucił jeszcze jedno spojrzenie na dwa truchła i z westchnięciem wzruszył ramionami, ruszając przed siebie po ziemi koloru zgniłego mięsa.

W oddali majaczyły ruiny stosunkowo małego miasta, ponieważ w przeciwieństwie do miast Wielkiej Brytanii, których liczebność tych większych można było wyrażać w setkach tysięcy, w tym wydawało się, iż mogło zamieszkać do pięciu tysięcy osób.
Gdyby je odbudować i rozbudować, ponieważ obecnie było to jedynie rumowisko ze słońcem zawieszonym tuż nad nim.

Okazało się, iż Szkot mylił się. Słońce zachodziło niezwykle szybko, co było dla niego nie małym zaskoczeniem. Zdziwiło go to do tej miary, iż był niemal przekonany, że słońce zachodzi w nadnaturalnym tempie, lecz już chwilę później nie był tego tak pewien.
Rozważał nawet możliwość odgrywania się tego jedynie we własnym umyśle. A może było to jedno i drugie?
W tej chwili nie wiedział tego i wcale nie był pewien czy chciałby się dowiedzieć.

Byli już blisko miasta, dostrzegając ocalałe fragmenty zabudowań miejskich, jakie istniały tutaj niedawno lub, jak miał nadzieję Thomas, dawno, co by oznaczało albo mogło oznaczać, iż to, co zniszczyło miasto już nie istnieje, nie żyje, zniknęło, odeszło lub cokolwiek, co znaczy, że tego już tu nie ma.

Nagle, kiedy przechodzili obok zniszczonych murów obronnych z kratą, jedynym elementem, który zachował się w całości, kątem oka zobaczył słońce, które kryło się, niewidoczne już, za miastem. Niewidoczne do chwili, w której wyjrzało przez owalną, poziomą dziurę w murze, przez którą świetlista kula wyjrzała. Wszystko to niepokojąco przypominało oko...

Mrugnęło!

Thomas był przekonany, że było to mrugnięcie oka przepełnionego złem i nienawiścią, ale kiedy gwałtownie odwrócił wzrok, by spojrzeć na ową wyrwę, stwierdził, iż wyglądało bardziej jak kwadrat niż owal. Spojrzał przed siebie, zwracając uwagę na to, co widzi kąt oka, roześmiał się cicho.
To wcale nie przypominało oka. Dalej był to zwykły kwadrat lub coś zbliżone do niego kształtem, ale w żadnym razie nie owal przypominający oko.
Owszem, słońce dalej wyglądało, niosąc krwawoczerwony blask, ale nie wyglądało w najmniejszej mierze złowrogo, więc skierował swój wzrok tam, gdzie patrzyli inni, czyli na...

Autokar?

Obiekt budzący zarówno radość jak i niepokój.

Radość powodowało spotkanie czegoś znajomego w obcym świecie.
Podczas wchodzenia w nowe środowisko z nowymi ludźmi zawsze dobrze jest posiadać kogoś, kogo się zna, kogoś zaufanego. Autokar był czymś podobnym w tym nieznanym, nieprzyjaznym środowisku.

Niepokój dlatego, że tutaj wszystko, co jest normalne, staje się nienormalne, zaś to co jest normalne i zniszczone, budzi jeszcze większe zmartwienie wraz z obawą.
Wytarte, osmalone logo, przypalone, zielone zasłonki w oknach nie wróżyło nic dobrego, przeciwnie. Brak szyb lub ich szczątki w niektórych miejscach, czemu towarzyszyła powyginana, solidna konstrukcja ze stali, wyglądająca tak, jakby autokar przebył pożar.

Wrak znajomego pojazdu znajdował się za wielkimi głazami, które być może pochodziły z budynków, kiedy jeszcze stały. Nie mniej jednak Thomas wcale nie dałby sobie ręki obciąć za swą teorię.

To, co najbardziej zainteresowało biznesmena to to, iż wokół niego znajdowały się ludzkie szczątki... Nie... To były szczątki szczątków. Nieliczne fragmenty kości pozbawione szpiku, czemu towarzyszyły fragmenty łuków i strzał. Nawet miecze i tarcze nie zostały zachowane w całości.

-Nie ma to jak cmentarzysko resztek kości ludzkich i ich broni przy wyschniętych kanałach wypełnionych gównem... W sumie wszędzie jest gówno i...-nikt jednak nie usłyszał co jest wszędzie oprócz wspomnianego gówna, ponieważ na pole wyskoczyły hasające, ciasną formacją, dzieci o zniekształconych kończynach, które naszpikowane były fragmentami autokaru.

-Świetnie. Małe, przeterminowane, zmutowane jeże - kanibale srające pod siebie, posiadające tak nieświeże oddechy, że mordy można pomylić z zadami, gdyby mieć zamknięte oczy, bo przy otwartych przypomina to mięso na mielone. Słodko...-powiedział, załamując się.

-Efekt Delevarino. Paskudna sprawa…

-Efekt De... co?-wypalił, odwracając się, by zobaczyć... Pseudozorro... W tej właśnie chwili miał ochotę popukać kierowcę w ramię i powiedzieć, że nie czeka do następnego przystanku i wysiada natychmiast.

Był to niski, zgarbiony mężczyzna z czarną wstęgą na oczach. Miała ona wyszarpane dwie dziury. U boku człowieka, skupiającego uwagę na niebie, wisiał drewniany mieczyk z jelcem zbitym na gwóźdź.

-Będą tak znikać i pojawiać się aż ktoś z powrotem ściągnie tą złą machinę, tam, skąd przybyła. Dziwne rzeczy dzieją się dzisiaj na świecie-powiedział, a Thomas wcale nie miał zamiaru wyprowadzać go z błędu, iż to nie autokar jest złu. Być może to on trzymał na uwięzi tą całą hołotę.

-Ale jak gdzie ma kultura osobista… Na imię mi Augustus Septembus Winterus. Jestem rządcą miasta Raven, a właściwie to tego, co z niego pozostało. Napijecie się… hm… hm… hm… nie wiem czy… a niech to, chyba nie mam już wywaru z szaleńca pospolitego. Zadowolicie się Naparem Tyrtum Dyrdum?-zapytał, siadając na murku, zaś biznesmen z trudem powstrzymywał się od pacnięciem ręką w czoło.

-Cóż, jeżeli nie masz wywaru Srumtum Tumtum to może być Trytum Dyrdum-powiedział, unosząc ręce w geście bezradności. Miał już dosyć tego całego grajdołka.

-Czy mógłbyś wyjaśnić na czym ten cały efekt polega i gdzie jesteśmy? Nie chodzi mi o nazwę tych ruin.
Kiedy to miasto zostało zniszczone i co je zniszczyło? Czy jest tu ktoś oprócz ciebie i tych przeterminowanych kanibali? Kim oni właściwie są i kiedy się pojawili. A przede wszystkim skąd tu się wzięła ta maszyna? Kiedy przybyła? I co to jest Trumtum Dyrdum, nie wspominając o jakimś wariacie niepospolitym?
A tak poza tym to jestem Thomas Learmont, sponsor owocowej zagrychy do twojego jakiegośtam Dyrdum
-powiedział, po czym rozejrzał się.

-Proponuję usiąść w jakimś ciekawszym miejscu i z dala od tych śmierdzących zasrańców-mruknął, patrząc w stronę autokaru.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline