Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2009, 22:02   #128
Aeth
 
Aeth's Avatar
 
Reputacja: 1 Aeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetnyAeth jest po prostu świetny
Cisza i spokój, jaka zastała Rishę po jej powrocie do centrum Dębów była dość, krótko mówiąc, zaskakująca. Oczywiście, dziewczyna rozumiała, że w trakcie jej nieobecności wszyscy mogli się już spokojnie rozejść do swoich spraw i zapomnieć o tym staczającym się ku upadkowi ziemskim padole, ale mimo wszystko nie tego oczekiwała. Przez moment miała wręcz wrażenie, że tak bardzo zatraciła się w upływającym czasie, że tajemniczy wrogowie mogli już nie tyle wszystkich poostrzegać, co zwyczajnie do cna wybić, gdyby ostrzeżeń nikt nie posłuchał - ale wtedy chyba byłoby w osadzie jakieś poruszenie? Krew? płacz? lament? W zasadzie trudno było tropicielce uwierzyć, że mogło być już tak późno. Zaniepokojona brakiem znajomej twarzy w karczmie, już zaczęła układać w głowie plany na jakieś rychłe, cholerne oblężenie, ale na czas poszukiwań postanowiła zrezygnować z pomocy zbyt wybujałej wyobraźni. Przed chwilą o mało co nie zaprowadziła jej gdzieś, skąd nie było już powrotu, więc tym razem na zapas - czując rosnącą frustrację - zagryzła zęby.
I z tych właśnie powodów natknięcie się na czekającego na nią Ruliusa było dla Rishy nie lada niespodzianką. Nie lada dlatego, że na jego cały i zdrowy widok zalała dziewczynę ulga, którą natychmiast w sobie zdusiła na wypadek, gdyby półelf miał ją spostrzec, a także dlatego, że ze wszystkich osób akurat na jego martwienie się jej losem by nie stawiała. Bo martwił się o nią czy po prostu sobie brzdąkał? Niestety, po tym wszystkim, co się tego wieczora wydarzyło, dla tropicielki nie był to jednak moment na pojednania. Ostatnie słowa, jakie ze sobą zamienili - jakie Rulius do Rishy skierował - powróciły w jej myślach w o wiele głośniejszym wymiarze. Kiedy jej pewny krok kierował ją do środka stajni, przeszła obok barda nawet na niego nie spojrzawszy.

- Widzę, że schadzka z Katie udała się wyśmienicie - rzuciła od niechcenia. Minęła Ruliusa i podeszła prosto do swojego posłania z wczoraj. - Inaczej pewnie nie byłbyś w tak dobrym nastroju, żeby czekać na mnie przygrywając sobie serenady. Ta urocza kelnereczka musi mieć na ciebie zbawienny wpływ.
- Zbawienny wpływ? - bard spojrzał na nią kątem oka, wyraźnie niezbyt skory do rozmów. - Oddziaływania tej panienki na moja osobę nie nazwałbym wpływem. Za duże słowo...
Nie odwróciła się, kiedy zaczęła zdejmować przemoczony od deszczu płaszcz. Całe jej ubranie było mokre od kapiących z nieba kropel i wody, która wsiąkła w materiał z jej niewysuszonego wcześniej ciała, a włosy przyklejały się do jej pleców, ramion i policzków jak im tylko pasowało. Łatwo dało się też dostrzec czerwoną od krwi plamę na jej ramieniu. Z tego wszystkiego najciekawszy był chyba jednak ton jej głosu - nie był gniewny ani nie był podniesiony, ale nie sposób było zignorować jakiejś chłodnej, pobrzmiewającej w nim oschłej nuty. Gdy kolejne elementy jej górnej garderoby po kolei lądowały na podłodze, jak gdyby Risha kompletnie nie przejmowała się obecnością mężczyzny, odezwała się ponownie, lecz z większą już nieco kontrolą nad własnymi emocjami:
- Przydarzyło się wam coś dziwnego? Odbiegającego od normy? Spotkaliście kogoś? Albo coś?
Wciąż pozostawała odwrócona do barda tyłem, dlatego gdy zdjęła w końcu mokrą bluzkę, półelf mógł co najwyżej obejrzeć jej plecy. Owinęła wokół tułowia wyjętą z plecaka koszulę, tak, aby poranione ramię mogło sobie swobodnie krwawić już tylko na podłogę, a potem zaczęła wycierać je zdjętą, i wspaniałomyślnie już zamoczoną, bluzką.
Rulius przez jakiś czas obserwował jej zachowanie w milczeniu, jakby celowo odwlekając udzielenie jakiejkolwiek odpowiedzi. Po chwili jednak, gdy dziewczyna zaczęła przecierać ranę poderwał się i stanąwszy obok niej zabrał w końcu głos. Nie tylko głos.
- Pozwól, że ja się tym zajmę. - natychmiast położył rękę na jej dłoni wyjmując jej kawałek materiału. - Nie wiem jak nabawiłaś się tak paskudnej rany, jednakże z całą pewnością twój wieczorny spacer nie był przesadnie relaksującym doznaniem.
Zaczął obmywać ranę, po chwili obawiając się, iż dziewczyna jak zwykle przejmie inicjatywę pozbawiając go szansy pomocy przyłożył obie ręce do jej ramienia wypowiadając zaklęcie.
- Na więcej niestety mnie nie stać, to jednak wystarczy by wstrzymać krwawienie, rankiem powinnaś udać się do świątyni. - natychmiast spuścił głowę jakby obawiając się reakcji tropicielki.
- Mnie tam nie przytrafiło się nic nadzwyczajnego, wręcz przeciwnie, wszystko poszło zgodnie z planem. I chociaż plan nie zakładał powodzenia, to porażka wyszła nad wyraz idealna. - uśmiechnął się ironicznie, dodając specyficznego wyrazu pogmatwanym słowom jakie płynęły z jego ust. - Ciesze się jednak, że jesteś niemalże cała i zdrowa. Naprawdę. - po tych słowach podniósł wzrok i uśmiechnął się serdecznie.
Tropicielka nie od razu odwzajemniła jego gest. Nie przerywała mu, kiedy mówił, i nie odsunęła się, kiedy zajął się jej ramieniem, ale wciąż nie podnosiła na mężczyznę wzroku. Rulius tak naprawdę nie mógł dokładnie widzieć jej twarzy, bo zasłaniały ją mokre kosmyki, ale nietrudno byłoby mu zgadnąć, że malował się na niej dosyć obojętny obraz, jakby dziewczynie było już wszystko jedno. Dopiero jednak po chwili z jej gardła wydobył się głos, poprzedzony cierpkim, sarkastycznym uśmieszkiem.
- Taaa, u mnie też poszło chyba zgodnie z planem. Może nie wszystko zaplanowałam osobiście, ale ostatecznie wyszło na moje.
Rozumiała, że niewiele to Ruliusowi powie, ale nie spieszyła jeszcze z udzieleniem wyjaśnień. Po chwili milczenia odwróciła się w końcu i posłała półelfowi przelotne, trochę skruszone spojrzenie, choć nie utrzymała go na jego twarzy długo. Powód do bycia skruszoną miała zaś co najmniej jeden, a nawet, jeśli nie naliczyłaby więcej, ten jeden w zupełności wystarczał. Nawarczała na niego, a on odpłacił jej serdecznością i uczynnym gestem. Każdy mógł się poczuć wtedy podle - niezależnie od tego, za jaką mógłby się kryć wymówką.
- Cóż, cieszę się, że wszystko dobrze się skończyło - zerknęła na niego próbując się rozpogodzić, ale pomimo szczerych starań mało kto dałby się oszukać. Uśmiech na jej ustach po prostu nie był dostatecznie przekonujący. - Mam nadzieję, że reszta będzie mogła powiedzieć to samo, bo chyba będziemy mieć tu kolejny poważny problem - po tych słowach na powrót spoważniała. Na chwilę zamilkła, żeby zebrać myśli. - Pamiętasz naszego mistrza marionetek? Odnoszę wrażenie, że ma do dyspozycji o wiele więcej sługusów, niż tylko te hienowate mordy. Spotkałam satyra. I przy okazji dostałam ostrzeżenie, że mamy się stąd jak najszybciej zabierać, bo jeśli nie, to... hmm, mówił coś o huju w oku, ale prawdę powiedziawszy, średnio go już wtedy słuchałam.
Niepoważny ton, jakim wypowiedziane były ostatnie słowa miał już typową dla Rishy barwę beztroski.
- Ale gdyby ktoś pytał, to z jego huja pożytek będą mogły mieć już tylko ryby.
To mówiąc, tropicielka wzruszyła obojętnie ramionami, a potem odwróciła się, żeby odwinąć zakrywającą ją w biuście koszulę i założyć ją już w całości na siebie. Na moment, kiedy stała do półelfa plecami, na jej oblicze powrócił beznamiętny, wcale nie taki beztroski wyraz. Szybko jednak ponownie przybrała maskę. Bard stał ciągle za jej plecami, nie cofając się nawet na krok.
- Dzięki za to - uśmiechnęła się słabo, przykładając dłoń do podleczonej rany. - I zapamiętaj moje słowa: do świątyni nikt nie zaciągnie mnie nawet wołami. Nie potrzebne mi do tego wszystkiego jeszcze obrażanie świętego majestatu Matki Fiary - wykrzywiła się w żarcie.
Rulius uśmiechnął się szeroko i bez wahania odgarnął kilka kosmyków mokrych włosów opadających dziewczynie na oczy.
- Taaaak jest... - po tych komicznym przeciągnięciu zawiesił na moment głos po czym dodał krótkim wojskowym tonem. - Twardzielu.
Chociaż tego dnia nawet niespodziewanie wymierzony policzek nie mógłby go zadziwić to jednak szybko rękę zabrał wstrzymując się od przesadnego igrania z tą żywiołową kobietą.

Gdy zapadła noc, a Rulius, idąc w ślad śpiącego w najlepsze Serapha udał się na spoczynek, Risha przez długi jeszcze czas wpatrywała się w widoczny z bram stajni las. Przystanęła przy ścianie, dając sobie możliwość obserwowania pogrążonego w ciemności otoczenia, i jednocześnie uniemożliwiając to komukolwiek z zewnątrz. Trudno było jednak powiedzieć, czego dokładnie oczekiwała - inwazji w środku nocy? Tajemniczego zmaterializowania się jednej z tych pojawiających się i znikających istot? Poruszenia wśród konarów, jakby ktoś, albo coś, przeskakiwało z drzewa na drzewo? Nie wiedziała, po prostu nie potrafiłaby odpowiedzieć. Tak samo, jak nie potrafiłaby zasnąć. Tego wieczora, kilka godzin wcześniej, nad jeziorem, które wydawało jej się ostoją zapomnianego spokoju, brutalnie zostało jej uświadomione, że Południowe Dęby skrywały zagadkę o wiele znaczniejszą, niż błahe problemy burmistrza, o wiele niebezpieczniejszą, niż spory miejscowych z Amrą, i o wiele rozleglejszą, niż pojedynczy atak na przypadkową chatkę. Nieświadomie wdarli się w grę z siłami o wiele potężniejszymi, niż do tej pory mogli to sobie wyobrazić. Jak długo więc mogli jeszcze czuć się bezpiecznie? Z kim tak naprawdę zadarli i czego musieli zacząć się obawiać?
I czego musiała obawiać się tropicielka za sposób, w jaki potraktowała posłańca?
Nie, tej nocy Risha postanowiła nie kłaść się w ogóle. Tej nocy może nic im jeszcze nie groziło - tej nocy było raczej pewne, że zostaną otuleni niczym nie zmąconym spokojem, który tym ostrzej przyprawi ich przyszłą niespodziankę - ale tak, jak niczym nie przejmowała się wcześniej, tak teraz nie potrafiła odzyskać spokoju ducha. Jeśli upewnienie się, że bez problemów nadejdzie poranek miało choć trochę pomóc dziewczynie w zebraniu się w sobie, to brak snu był tego wart. Wszyscy zdążyli już poznać, że gdyby cała ta sprawa była kolejną błahostką, tropicielce nawet przez myśl nie przeszłoby, aby się nią przejmować.
A poza tym wyglądało na to, że jak na razie tylko ona miała świadomość wiszącego nad nimi niebezpieczeństwa.

I okazało się, że poranek wcale nie musiał nastawać, by zadać temu ostatniemu kłam. Nocna przygoda z Seraphem posłała Rishy dość jasny sygnał, że nie ona jedna stała się niedoszłą ofiarą tej pokrętnej gry, a gdy słońce już w końcu wzeszło, na stajnię spadła dosłownie lawina chaosu. Dziewczyna nie była zbyt rada z zamętu, jaki to wszystko powodowało - z pytań, szeptów i podejrzeń - ale do czasu zgromadzenia się pozostałych trzymała język za zębami. Nie, żeby ciągnęło ją do jak najszybszego przekazywania wieści o swojej własnej wieczornej przygodzie, bo gdyby mogła, najchętniej by o niej zupełnie zapomniała. Tak naprawdę nie dziwiła się jednak wcale, że Dęby akurat teraz ogarnął tak niepojęty bałagan. Kluczem do pełni smaku było w końcu jak najlepsze przyprawienie dania...
Jeśli więc to było śniadaniem, to co czekało ich na obiad?
Trzymała się na uboczu, gdy jedni przez drugich przekrzykiwali się i skakali sobie do gardeł. Przebrana w suche ubranie - białą koszulę i brązowe spodnie - cierpliwie czekała, aż sytuacja wyjaśni się na tyle, by w ogóle dało się zabrać w niej głos. Oskarżeniami skierowanymi w Ruliusa nie przejęła się wcale - niedorzeczność ich postawienia była aż nieprawdopodobna, i dziewczyna była pewna, że bard zostanie oczyszczony z zarzutów wręcz w podskokach. Ale fakt pozostawał faktem, że krzywda wyrządzona Katie sama z siebie wziąć się nie mogła, choć jej celem bez wątpienia był półelf. Do tego Seraph i Liadon, których Babcia z trudem wydostała ze szponów wiedźmy nocy, nagłe morderstwo Eberka, jej własne starcie z satyrem. Ciekawe, czego dowiedzą się od Tengira, Astearii, Mago i Carmellii. Jedynie nieszczęśliwa przygoda paladynki niezbyt pasowała Rishy do wzorca, jaki układał się w jej głowie. Tak czy inaczej, miły postój w Południowych Dębach został właśnie oficjalnie zakończony.

Prawdziwe zainteresowanie tropicielka okazała dopiero, kiedy do stajni wpadli Mago i Carmellia ze swoją ranną przewodniczką. I jak przystało na spóźnionego gościa, przynieśli ze sobą podarki...
- Może to Południowcy, a może i nie, ale jedno wam powiem: w życiu czegoś takiego nie widziałam - odpowiedziała na spokojnie, gdy, kucając, oglądała dwie maszkary z bliska. - Ale za to ten włos jest dokładnie taki, jak mój. Poza kolorem. Także znaki na ścianach brzmią dość znajomo, a klątwa? Założę się, że w zupełnie nieznanym alfabecie. Cóż, ktoś dalej uważa, żeby w pierwszej kolejności rozwiązać za burmistrza jego straszliwie poważny problem?
Pytanie poszło do wszystkich, ale było wiadome, do kogo przede wszystkim Risha je kierowała. Nie uśmiechała się również, nawet się nie wykrzywiła, nic. Jeśli nikt wcześniej nie widział jej poważnej, to teraz był chyba właśnie ten moment.
- A do tego znikająca armia gnolli wcale nie rozpłynęła się w powietrzu, a obozuje całkiem niedaleko stąd. Wierzyć mi się nie chce, że nikt tu wcześniej tego nie odkrył... - ostatni komentarz wypowiedziała nieco ciszej, choć nie na tyle, by chcieć przejmować się konsekwencjami. Po co Dębom stacjonujący obóz najemników, skoro nie ma z nich żadnego pożytku?
- W lesie znalazłam jeszcze trochę śladów tego czegoś, co wymordowało chatkę. O, kapitanie, pan chyba nic nie wie! - udała, że była tym strasznie przejęta. A potem w kilku słowach opisała, jakich odkryć dokonała wczoraj razem z Seraphem i Ruliusem, na koniec dodając zakończenie swej wcześniejszej myśli: - Bestia, która goniła tego człowieka miała dość charakterystyczne, powiedzmy, podeszwy. Właściwie dość podobne do tych - to mówiąc, chwyciła stopę jednej z przytaszczonych przez Carmellię maszkar i pokazała ją szerszej publiczności. - Głowy sobie za to uciąć nie dam, więc nie bierzcie tego jako fakt, ale te szpony i cały kształt stopy wyglądają po prostu podobnie. Może to więc któreś z nich dokonało tamtego morderstwa, ale jak mówię, pewności nie mam. Tak czy inaczej, ewidentnie widać, że chatka stała się nagle chyba bardziej interesująca, hmm? Poza tym ten sam stwór, którego tropiłam, zdawał się mieć jakiegoś wspólnika, a jego stopy były z kolei obute. Tyle, że buty miał dziurawe, a stopę dość zniekształconą. Mówi to coś komuś?
Podniosła się na nogi i jeszcze raz zwróciła do Daazzana:
- Wiesz, co to za rodzina tam mieszkała? I czy nie znasz przypadkiem słodkiego blond dziewczęcia o imieniu Julia? - zawiesiła głos.
- Wiem co to za rodzina. Dość duża i bardzo przyjazna. Zajmowali się po trosze hodowlą po trosze łowiectwem i traperstwem. Za to... ta Julia. Nie znam nikogo takiego.
- Nie znasz? To dziwne, zważywszy, że zdaje się zamieszkiwać jedną z chatek w obrębie osady. Poza tym jest tak słodka i anielska, że to zupełnie nieprawdopodobne, by nie rzucała się w oczy. Ale cóż, jakbyś ją kiedyś poznał, to powiedz, że mam jej do oddania trzewik, który zgubiła w lesie. Tak czy inaczej owa Julia pojawiła się na polance przed chatką oskarżając nad o popełnienie tego morderstwa, po czym rzuciła się do panicznej ucieczki. Poszliśmy jej śladem, a on zaprowadził nas wprost pod ową chatkę. A w niej: puff! Ani żywej duszy. Sam kurz, jakby nikt od wieków tam nie mieszkał. I to już nie pierwszy raz, kiedy ktoś rozpływa się ot tak w powietrzu. Pierwszym były gnolle na ścieżce. Widzicie wzór, prawda?
Tropicielka musiała na moment przerwać, by zaczerpnąć głębszego oddechu.
- A to wszystko jeszcze przed śniadaniem... - z rezygnacją przejechała dłonią po włosach. - A! No i nie powiedziałam chyba najciekawszego! - rozpromieniła się w fałszywym geście rozbawienia. - Zostałam wczoraj ostrzeżona, że mamy "uciekać stąd czym prędzej", a powiedział mi to satyr z mackami na plecach i mało ciekawym sposobie bycia - prześmiewczy ton, jakim wypowiedziane były te słowa dawał do zrozumienia, że tropicielka usiłowała zbyć tę sprawę żartem. - Do kobiet, w każdym razie. Ktoś się tu wybitnie dobrze bawi z nami w kotka i myszkę, ale od dawna miałam przeczucie, że głównego reżysera tego genialnego przedstawienia jeszcze nie poznaliśmy.
 

Ostatnio edytowane przez Aeth : 04-07-2009 o 09:56.
Aeth jest offline