Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-07-2009, 01:45   #127
Eleanor
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Niektórzy mogliby się zastanawiać, dlaczego istota sprawująca opiekę nad doliną i najwyraźniej troszcząca się o tutejsze zwierzęta, wskazała miejsce ucieczki, komuś kto zabił parę jego podopiecznych. Niektórzy, doszukiwaliby się w tym podstępu, inni doszliby do wniosku, że to dług, który kiedyś przyjdzie im spłacić z procentami. Mocni wiarą szukaliby rozwiązania w przychylności bogów. Może wreszcie ktoś, szukający odpowiedzi, dziwnych wzorów w chaosie świata i sił nim rządzących, dopatrzyłby się w tym wszystkim tajemniczego planu magów. Wielkich siedmiu czarodziei, którzy dawno temu spętali pewnego ifryta nicią swoich intryg. Czarów tak potężnych, że po dziś dzień są w stanie prowadzić grupę istot szukających rozwiązania swych problemów, ścieżką mającą doprowadzić ich do określonego celu.
Kto wiedzieć może jaka była prawda? Czy odpowiedzi na to pytanie są tak naprawdę istotne? Zwłaszcza dla tych, którzy już prawie zwątpili w swe ocalenie. Dla nich liczyła się nadzieja, że może wreszcie odnajdą chwilę spokoju i zyskają szansę na ucieczkę.

Nasi poszukiwacze pozostawili za sobą dziwne, dawno opuszczone miejsce mocy, w którym pojawiły się nagle dwie dość niezwykłe kobiety. Wprawdzie tę drugą dostrzegli tylko czarodzieje, ale elf, który poddał się jej leczącej mocy, choć nie widział dziewczyny mógł z całą pewnością zaświadczyć, przynajmniej o duchowej jej obecności. Rany Erytrei i Luriena nie tylko zagoiły się bez śladu, ale przestali także odczuwać skutki tego długiego i dość mocno obfitującego w wydarzenia dnia. Także Eliot, który wprawdzie nie powiedział Livii o swych jakże mało istotnych, wobec obrażeń innych, problemach i zmęczeniu, ze zdziwieniem stwierdził, że może chodzić bez problemu, a ogromne wyczerpanie, które jeszcze niedawno przygniatało go do ziemi, minęło całkowicie. Odwrócił się by podziękować kapłance, ale w miejscu gdzie jeszcze przed chwilą stała nie było po niej śladu. Zresztą nic dziwnego, była tylko ułudą, projekcją magii, kimś kto pojawia się i znika nie wiadomo skąd i dlaczego.

Falkon, korzystając z chwili, jaką inni poświęcili na odnowienie swych sił i zaczerpnięcie oddechu, przygotował kolejną ognistą niespodziankę dla orków. Starannie wybrał miejsce, by przypadkowe ominięcie jej było praktycznie niemożliwe. Potem pośpiesznie dołączył do reszty.

Zgodnie ze wskazówkami Kalii po kilkunastu minutach marszu dotarli do jaskini. Chowaniec czarodziejki potwierdził informację o wyjściu z drugiej strony, a oni sami mogli się naocznie przekonać o nawisie skalnym, idealnym wprost do zawalenia wejścia.
Gdy wszyscy znaleźli się w jaskini w bezpiecznej odległości, Erytrea skorzystała ze swej mocy i spróbowała ruszyć kamień. Na ziemie posypały się niewielkie odłamki skalne. Wszyscy z napięciem oczekiwali na rezultat działań czarodziejki. Kobieta skupiła się na skale, dotykając za pomocą magicznej mocy jej gładkiej struktury. Po jej czole spłynęła stróżka potu, efekt niezwykłej koncentracji i napięcia. Ze szczeliny wysunął się spory odłamek, upadł i potoczył się pod nogi czarodziejki. Odsunęła się odruchowo i przerwała zaklęcie. Nastała cisza...

***

- Już niedługo my ich mieć, ty iść mówić wódz. Wróg blisko – Orurk, który zajął miejsce tropiciela spalonego w ognistej pułapce, nie czuł się dobrze w roli przewodnika. Wprawdzie jego nos potrafił teraz wykryć zapach wrogów bez większego problemu, bo przestali go maskować. Miał jednak dziwne odczucie, że pozycja na czele tego pościgu jest wyjątkowo niebezpieczna. Ponieważ jednak sprzeciwianie się rozkazom wodza skutkowało natychmiastową śmiercią, musiał pogodzić się z wyjściem, które wizję śmierci czyniło tylko możliwością. Wstał i ruszył w kierunku powalonych kamieni, były obrobione, jakby kto tu coś budował, ale po co stawiać kamienie i męczyć się przy ich ociosywaniu skoro w koło tyle jest jaskiń, w których można mieszkać? Pewnie ci co to robili też doszli do tego wniosku i porzucili głupie zajęcie. Orurk był dumny ze swojego wniosku. Zawsze miał mądre pomysły.
Pewnym krokiem skierował się na ścieżkę wskazując drogę innym. Ostatnią rzeczą, jaką usłyszał przed śmiercią był jego własny krzyk, a potem wszystko pochłonęły płomienie.

***

Rozczarowanie. Jego smak na ustach jest tali gorzki. Erytrea przełknęła ślinę, gotowa do powtórzenia zaklęcia gdy nagle dobiegł do jej uszu dziwny chrobot, a potem poczuła drgnienie. Najpierw lekkie delikatne, potem coraz mocniejsze. Nagle zobaczyła jak potężne bloki skalne obsuwają się w dół i zawalają wejście. Trzęsienie trwało jednak dalej. Kilkadziesiąt ton upadającej skały poruszyło wszystko w koło. Nad miejscem, gdzie wcześniej stała czarodziejka oderwał się kawał sklepienia, uderzył z taką siłą, że jego część zagłębiła się w podłoże. Z przerażeniem uświadomiła sobie, że gdyby nie przerwała czaru i nie zrobiła kilku kroków do tyłu, zostałaby z niej tylko krwawa miazga.
Potem wszystko ucichło. Uciekinierzy mogli w świetle lampy rozpalonej przez Marthę ocenić zniszczenia dokonane przez delikatną maginię. Zaiste i rozmiar był imponujący.
Brog, pewnym krokiem obchodząc rumowisko doszedł do wniosku, że odkopanie przejścia zajmie orkom, jeśli oczywiście zdecydują się na to zadanie, dobrych kilka godzin. Było mało prawdopodobne, by na wyprawę zabrały ze sobą kilofy, o ile te głupie, zielone głąby w ogóle potrafią używać tych doskonałych narzędzi. Bez nich przekopanie się do wnętrza będzie niezwykle czasochłonne. Podzielił się swymi spostrzeżeniami zresztą, ostatecznie doszli jednak do wniosku, ze odpoczną tylko dwie trzy godziny i rusza w dalsza drogę. Wszyscy chcieli jak najszybciej znaleźć się w bardziej cywilizowanym miejscu.

Była już ciemna noc. Zimno, którego podczas wytężonego marszu nie odczuwali tak bardzo dotarło w końcu do ich świadomości. Niestety w jaskiniach nie było nawet z czego rozpalić ogniska. Przeszli przez groty do drugiego wyjścia. Po drugiej stronie gór nie było mgły, ale niebo zasnuły chmury. Ciemność rozpościerająca się przed wędrowcami nie zachęcała do drogi, tym bardziej, że mieli tylko niewielką orientację Marthy jako jedyny wyznacznik, jak należy iść.
Każdy znalazł sobie jakieś miejsce próbując jak najlepiej wykorzystać darowany czas.
 
Eleanor jest offline