Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-07-2009, 18:39   #19
Asmorinne
 
Asmorinne's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemu
Poranne słońce złośliwie posyłało swoje błyszczące promyki wprost na jego twarz. Jeremiash przeciągnął się na łóżku, niczym stary, rozleniwiony kociak. Właściwie, powinien już dawno wstać, ale postanowił jeszcze na małą chwilkę zmrużyć oczy. Poduszka była taka miękka, taka przyciągająca, a głowa dziwnie ciężka. Jeszcze chwilka, w końcu nigdzie się im się spieszy, tłumaczył sobie, odwrócił plecami do okna i zasnął.
- Wstawaj śpiochu! - Obudził go krzyk Bernadetty. - Ile można spać ... nim się obejrzysz zaraz nadejdzie południe. Będzie ... no właśnie, trzeba jeszcze obudzić panią hrabinę i rycerza de Sept Tour ...
- No to obudź, daj mi spokój … nie rozumiem, po co chcesz przeszkadzać im w miłej zabawie. Pewnie znowu spędzili ...
- Jeremiash! Nic nam do tego – powiedziała dobitnie, ale jej mina świadczyła o czymś odwrotnym. Co gorsza, jej brat o tym wiedział. - Proszę – spróbowała po dobroci - ... możesz się tym zająć? Wiesz, nie chcę po tym, no, wczorajszym ... wchodzić jeszcze raz do jej pokoju ... - głos dziewczyny złagodniał. Widać, jak bardzo była zmieszana.
- A co mnie to obchodzi ... masz już wprawę … - Jeremiash już się trochę łamał, ale poduszka jeszcze wygrywała z siostrą.
- Oj bracie – westchnęła – proszę. Jak ja mam tam teraz wejść? Jak ... jak się mam znowu pokazać? – mówiła z przejęciem.
- Do mojego pokoju jakoś nie miałaś skrupułów żeby wejść – powiedział bez entuzjazmu Jeremiash
- Oj, ale ty jesteś moim bratem, poza tym, to która tam by chciała takiego lenia ...
- Siostra ... a nie chciałabyś dostać kopniaka?
- Idź, ich obudź ... ja tam nie wejdę – zakończyła obrażonym tonem, po czym wyszła widząc że rodzinne negocjacje nie przynoszą pożądanego rezultatu.

Jeremiash przewrócił się na drugi bok, zaklął cicho po czym wstał i ubrał się.
- Trzeba się wreszcie ruszyć – przekonywał sam siebie. - Ta zołza przynajmniej w tym miała racje, że już naprawdę późno, przynajmniej jak na zalecenia ojcowe, ale budzić, droga siostrzyczko, he, nie ma mowy – postanowił.
Właściwie sam nie wiedział, co by zrobił trafiając wczoraj na taką łóżkową scenę, jak Bernadetta wczoraj, wolał więc, na wszelki wypadek, uniknąć takiej sytuacji. Co nie przeszkadzało mu dokuczać przejętej siostrze. Kochał Bernadettę, ale czasem nie mógł się powstrzymać, żeby jej nie dogryźć. Może trochę z nudów. Od kiedy mieszkali u Blacktree chłopak nie bardzo wiedział, co ze sobą robić. Rano zwykle doglądał inwentarza, lecz teraz służba się wszystkim zajmowała. Musiał przyznać, że nie bardzo na rękę była mu ta rola „pana”. Lubił pracować, polować, ruszać się i właściwie … nie znał innego sposobu spędzania dnia.

- Kiedy wreszcie wyruszymy? No, niby Ron ranny – przyznawał się przed sobą, że okaleczenia gwardzisty było nielekkie i wymagały odpowiedniej pielęgnacji, ale … ale miał tego serdecznie dosyć! Bo ileż można zwiedzać i oglądać ten przystrojony niczym tokujący cietrzew zamek?

Poprzedniego dnia kilka razy odwiedził Rona, ale ten stał się jakoś sposępniał i zamknął się w sobie. Stanowczo nie należał do najmilszych towarzyszy. Niby wyglądał znacznie lepiej, ale kiedy Jeremiash wchodził, odwracał głowę i twierdził, iż kiepsko się czuje. Tymczasem ranek zapowiadał się pięknie. Dokładnie w sam raz na zrobienie czegoś pożytecznego. Postanowił zajrzeć do koni. A co jeśli służba nie zajmowała się nimi jak należy? Z tym nowo budzącym się zwątpieniem, Jeremiash wyszedł z pokoju i żwawo ruszył w stronę stajni. Nawet nie zerknął na cudowne zdobienia ścian i za nic miał piękne, jakby wycięte z rzeczywistości malowidła, których na pewno Patricowi pozazdrościł by nie jeden wielki władca.
- Bezużyteczne bazgroły – ocenił je wcześniej nie planując zmienić powziętej opinii.

W pewnej chwili
- Witam. Dokąd pan zmierza? – Jakby z podziemi wyrósł przed nim starszy służący zamku. Chłopak miał już mu odpowiedzieć, że to nie jego sprawa, ale zaraz ugryzł się w język.
- Idę do koni, a w czym problem? - Mimo powziętego postanowienia zabrzmiało to jakoś obcesowo. Ale służący wydawał się ulepiony z czystego miodu.
- To doskonale, że pana spotykam – rozpływał się uśmiechając złośliwie lub służalczo. Jeremiash jeszcze nie potrafił rozpoznać dworskiej mimiki twarzy. - Właśnie od nich wracam i miewają się doskonale, dostały wody i owsa. Pan byłby wielce niezadowolony, gdyby jego gość, musiał przejmować nasze obowiązki. Wstyd byłoby zarówno jemu, jak i nam. Proszę za mną. Jeśli pan pozwoli, mogę pokazać zamek ... są tutaj niezwykłe dzieła sztuki, jaśnie pan gromadzi od dawna. Jestem tutaj już długi czas i moi poprzednicy wiele mi przekazali ... – trajkotał jak najęty.

Jeremiash z grzeczności próbował udawać zaciekawienie, lecz im bardziej próbował tym bardziej chciało mu się spać. Wreszcie zniecierpliwiony gadulstwem otwarcie machnął ręką na starania sługi i zaczął znacząco ziewać. A po chwili uniósł rękę przerywając tyradę.
- Och, powtórzyć coś? Wiedziałem, że historia ikon kijowskich zainteresuje pana.
- Taaaaak, wyjątkowo – chłopak miał już na końcu języka, ze takie pieprzenie to jest dla gogusiowatych kupczyków, a nie rycerskiego syna, lecz ugryzł się w odpowiednim momencie. Nie było sensu robić sobie wrogów - ale miałem obudzić hrabinę i rycerza Sept Tour ... zupełnie wyleciało mi z głowy – powiedział na poczekaniu, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę komnat.
- Oczywiście, dokończymy później, proszę się nie martwić ... znajdę pana ... nic pan nie straci... – powiedział staruszek i uśmiechnął się prawie że serdecznie. Jeremiash miał ochotę pozbawić go reszty zębów.


***

- Proszę ... – odpowiedziała Lyonetta słysząc pukanie do drzwi, w których zaraz ukazał się Jeremiash. Chłopak zachowywał się dosyć dziwnie. Wszedł przekrzywiając głowę, a następnie, patrząc w podłogę, powiedział dość pośpiesznie, coś o śniadaniu i poranku, po czym ulotnił się, niczym używana przez alchemików kamfora. Więcej hrabina nie była w stanie zrozumieć. Siedziała na łóżku zdezorientowana, czyżby … czyżby jednak nie chciał darować jej poprzedniego przebudzenia z Enricem? Przecież nic się nie stało … no, wtedy, bo później ... później … pocałunki, nie mogła o nich przestać myśleć. Czuła jeszcze miękki dotyk jego warg, silne, męskie ręce na swoich ramionach i nagły spokój, kiedy przytulała się do jego piersi. Ale … ale Jeremiash nie mógł o tym wiedzieć. Jak dobrze zrobiła, że wyszła dziś wcześniej z pokoju Enrica. Przynajmniej nie musieliby się znowu wstydzić razem. Aaaaale … to … to było teraz. A Bernadetta, Jeremiash, Ron … To przecież przypadek, że ona i Enrico zasnęli ze sobą. Ponadto wampir! Jak mogą tak ją osądzać, a gdyby nawet, nawet … no, gdyby wiedzieli, że … że coś czują do siebie, no to co? Nie była ich hrabiną? Sept Tour nie był rycerzem? Nie mogli się całować tak jak jeszcze przed chwilą, kiedy podali sobie usta na do widzenia? Kto mógł im zabronić prawdziwej miłości? Czy naprawdę zrobiliśmy coś tak złego, że Bernadetta i inni wstydzili się i patrzyli z taka niechęcią w oczach? No, może nie niechęcią. Raczej z przykrością, jakby osobiście ich to bolało. Ale dlaczego? Czyż nie chcą, żeby czuła się szczęśliwa? Lyonetta nie wierzyła, że jej źle życzą, ale … jakże oni nic nie rozumieją, oceniła.

***

- Myślisz, że dobrze robimy nie informując nikogo o tej nimfie? – spytała po raz drugi dzisiejszego dnia, kiedy spotkali się samotnie po śniadaniu. Widać było, że jest kłębkiem nerwów.
- Tak ... – powiedział spokojnie rycerz – nikt nam nie uwierzy jeśli nie porozmawia z nią osobiście i nie dojrzy na własne oczy prawdy. Nimfa! Jeszcze niedawno sam bym wziął za szaleńca kogoś opowiadającego mi takie brednie. A wszyscy oni twardo stąpają po ziemi. Szczególnie Jeremiash. Przyniosłaś to, o co ustaliliśmy?
- Tak, ubrania dla nimfy mam w torbie. Ona … ona jest bardzo ludzka ... bardzo. Czułabym się dziwnie, gdyby obok mnie szła naga, no, może nie kobieta, ale ... no wiesz, prawie kobieta. Choć mężczyznom chyba by się to podobało – zauważyła spoglądając na niego bacznie.
- Znalazłem już swoją nimfę – uścisnął jej dłoń – a w tym zakresie jestem wyjątkowo monotematyczny – ciepły uśmiech na męskich wargach wygnał podejrzliwe myśli z serca dziewczyny.
- Ale właściwie, no wiesz, jak my właściwie ją uwolnimy?
- Nie mam pojęcia – powiedział szczerze – zobaczymy... musimy znaleźć sposób. Bez niej chyba nie mamy szans uciec. Ten las jest niczym labirynt – również się obawiał o ich dalszy los. To obudziło się serce. Zupełnie niespodziewanie, ale to nie znaczy, że jakoś mniej silnie. Był rycerzem, ona damą. Chciał mieć Lyonettę przy swoim boku, chciał ją w porę obronić przed niebezpieczeństwem. Obecność tych wszystkich niesamowitych magicznych wydarzeń nie budziła w nim entuzjazmu. Był dobrym wojownikiem, wiedział o tym, ale … ale co robić, gdy nie było przed nim żadnego przeciwnika? Ale czy jest w stanie poradzić sobie z magią? Mieczem i wiarą? Czy ma tyle sił, aby sprostać wampirowi?


***


- Czy jesteście pewni, że wyjechał? Czy widzieliście go? - gdy tylko weszli do lochu nimfa zasypała ich pytaniami.
- Jak mamy panią uwolnić? – przerwał jej Enrico, nie było ani czasu, ani możliwości na dłuższą rozmowę, zresztą nie znał prawdziwej odpowiedzi na żadne z postawionych przez nią pytań.
- Pierścieniem ... to proste ... – powiedziała z lekkim lekceważeniem, jakby dla każdego magia była chlebem powszednim.
- Ale ja nie potrafię się nim posługiwać, przykro mi – włączyła się Lyonetta.
- Jak nie potrafisz? – zdziwiła się nimfa. – Masz go przecież, musisz go umieć używać ...
- Nie umiem, nie wiedziałam, że jest magiczny dopóki pani mi tego nie powiedziała ...
Nimfa zamyśliła się na dłuższą chwilę. Lyonetta i Enrico spoglądali na siebie ukradkiem, poszukując w swoich oczach otuchy i zrozumienia.

- Podejdź do mnie, dziewczyno... – odezwała się w końcu nimfa – no dalej, nie bój się. Nimfy nie jadają ludzi, co najwyżej wykorzystują, ale to tez tylko mężczyzn i za obopólnymi chęciami – popędziła ją widząc w jej oczach niepewność. Hrabina zrobiła dwa kroki ku zielonoskórej kobiecie.
- Gdzie masz pierścień? – spytała nimfa. Lyonetta pośpiesznie wyjęła ukryty na piersi łańcuszek.
- To on ... tak to ten ... – uśmiechnęła się przekrzywiając głowę kobieta. Próbowała go dotknąć, lecz w ostatniej chwili zabrała dłoń. – Ja nie mogę się nim posłużyć, musisz zrobić to ty ... – szepnęła. – Słuchaj, to będzie proste, nie bój się. Weź go w dłoń, ściśnij tak mocno, by twa krew zmieszała się z jego mocą ... a gdy się złączą razem … krew jest silna, niesie moc niczym rzeka kawałki drewna. Dalejże, wtedy mnie uwolnisz – Lyonetta kompletnie nie rozumiała słów. Moment zawahania, lecz niesiona jakimś dziwnym nakazem wypływającym z samej głębi umysłu, ścisnęła pierścień. Poczuła jak małe igiełki wbijają się w jej skórę, zupełnie jakby ściskała kolczastą roślinę. Ale dziwne. Nie było bólu, jedynie ciepło. Klika kropel krwi spłynęło do wody zalegającej podłogę lochu. Ta w jednej chwili wyraźnie rozgrzała się. A może to jej ciało zdążyło się przyzwyczaić do lodowatego zimna kazamat? Czy śniła, czy wszystko naprawdę się oddaliło, a ona stałą się tylko obserwatorem. Jakby rozpływała się … Nawet chrzęszczący trzask nie wyrwał ją z tego stanu! Kajdany pękły i zniknęły. Lyonetta próbowała się obudzić, lecz czuła, jak jakaś bardzo silna moc pochłania ją coraz bardziej. Wtem poczuła uścisk na swych dłoniach. Nimfa. Wyciągnęła ją z tego i dziewczyna ponownie znalazła się w zimniej kałuży.
- Co się stało? – spytał zdezorientowany Enrico, dla którego czas nagle zwolnił. Stał, obserwował, ale nie widział nic. Lyonetta stała przy nim, podeszła do nimfy i nagle … nagle wszystko było inaczej. Kajdan nie było, a na twarzy jego ukochanej malowała się niepewność.
- Wszystko już w porządku ... – odpowiedziała za Lyonettę nimfa
- Tak ... wszystko dobrze... – dodała sama i przyjrzała się pierścieniowi i zaraz schowała go pod suknię.
- Dziękuję wam – usłyszeli autentyczne wzruszenie - jestem w końcu wolna. Na wieki będę wam wdzięczna, ale teraz muszę … musimy – poprawiła się - natychmiast wrócić do lasu. Zaczerpnąć jego świeżego oddechu. Idziecie po swoich i przybądźcie na skraj lasu pod wielkim dębem. Jest największy, nie da się przeoczyć. Znajdę was i ruszymy do wioski, tam będziemy bezpieczni.
- Mamy dla pani ubrania. Powinny pasować... – wspomniał Enrico, skinąwszy do Lyonetty, żeby wyjęła zawartość torby.
- Ubrania? Po co? – zdziwiła się nimfa, lecz widocznie chcąc zaspokoić dziwaczne, lecz w sumie niegroźne pragnienie swoich wybawicieli, włożyła suknie i ruszyła przed siebie.

Rycerz i hrabina spojrzeli na siebie niepewnie. W ich sercach rodziła się taka sama wątpliwość, lecz bali się ją powiedzieć na głos. Wystarczy, że wiedzieli czytając ze swoich oczu.
– Czy nimfa faktycznie zjawi się i im pomoże? A jeśli nie to co się z nimi stanie? Nawet, jeżeli nadejdzie, czy zdążą uciec?
Nie czekając, aż wątpliwości zjedzą całą ich nadzieję, ruszyli po resztę.

***

Stali pod wielkim dębem na skraju lasu. Właściwie, nawet trudno było powiedzieć, czy to jeszcze nie park zamkowy, gdyż całość została skomponowana tak, że cywilizacja i porządek bardzo płynnie przechodziły w dziki krajobraz. Zaskoczenie i niepewność rysowała się na twarzach całej trójki, gdy zobaczyli ją. Zieloną! Mężczyźni byli olśnieni. Widać, podobna do świeżej trawy karnacja im nie przeszkadzała, ba, dodawała jeszcze ponętnej egzotyki. A sylwetka, twarz, śmiejące się radośnie oczy spowodowały, że Ron aż otworzył usta, zaś Jeremiash wręcz podszedł do nimfy niemal twarz w twarz i zaczął coś dukać przedstawiając się. Pewnie zadukałby się do reszty, gdyby krytycznie spoglądająca na ta scenę Bernadetta nie zapytała prosto z mostu:
- Przepraszam, kim pani jest?
- Idźmy – przerwała jej Lyonetta. - Porozmawiamy w drodze. Prowadź … - spojrzała na nimfę niepewnie. - Jak się mamy do pani zwracać?
- Zeofire – powiedziała śpiewnie tak słodkim tonem, że dwaj młodzieńcy aż podskoczyli, Bernadetta spojrzała jeszcze bardziej niechętnie, niż przed chwilą, a Enrico przygryzł wargi, żeby nie krzyknąć po tym, jak Lyonetta ścisnęła mu, zapewne zupełnie przypadkiem, mocno palec. On sam nie miał kilkunastu lat, żeby pociągały go takie egzotyczne zielonoskóre kocice. Ale trochę rozumiał Rona i Jeremiasha, których kompletnie nie obchodziło, kim jest nieznajoma, byleby można było trochę przebywać w jej towarzystwie. Nimfa mogła się podobać. Ba, musiała! Była naprawdę piękna kobietą i jeżeli zapomnieć o widocznym braku człowieczej natury, to wyglądała niemal na ideał. Niemal! Bo dla niego ideał stał właśnie obok z napiętą twarzą i poganiał wszystkich do jak najszybszego ruszenia.
Zeofire prowadziła. Szła zwinnie i cicho, niczym płynący wietrzyk. Chłopcy pędzili za nią zgodnie, choć znacznie mniej zgrabnie. Patrzyli na siebie cierpko starając się wyprzedzić jeden drugiego. Ranny Ron wcale nie ustępował Jeremiashowi.
- On już wraca – szepnęła nagle.
- Blacktree? - spytała Lyonetta, choć znała odpowiedź. Może jednak łudziła się, ze usłyszy cokolwiek innego.
- Tak – nimfa potwierdziła – Blacktree.
- Daleko jest? - Rozejrzał się niepewnie Sept Tour.
- Tak, jeszcze nie wrócił do zamku. Ale już donieśli mu, że zbiegliśmy, że nie ma was w komnatach. Wampir wraca, szalony, zły, przysięgający zemstę – nawet głos śpiewny stwardniał wymawiając te słowa.
- Wampir? Jaki wampir? Co ty, pani, mówisz? - Zareagował szybko Jeremiash.
- Nasz gospodarz to wampir – szybko wyjaśnił Enricoktóry więził Zeofire – dodał specjalnie. Biorąc pod uwagę stan psychiczny obydwu chłopaków, powołując się na nimfę mógłby ich chyba przekonać do tego, że ziemia jest okrągła, czy innych temu podobnych bzdur, z którymi spotykał się niekiedy na wschodzie.
- Niestety, tak. Musieliśmy uciekać Lyonetta krótko streściła wczorajsze wydarzenia. – Dlatego właśnie zastałaś Enrico w mojej komnacie. Próbował … próbował mnie chronić, kiedy Bla …
- Proszę, nie wymawiaj jego nazwiska – przerwała jej gwałtownie nimfa. - On je słyszy.
- Tak, rozumiem … rozumiem – wydukała wreszcie Bernadetta nie patrząc na zaróżowioną z zażenowania hrabinę. - Przepraszam, przepraszam bardzo, że byłam przekonana, że wy … że pani … że … no … jeszcze raz przepraszam.

***

Nie podobało jej się to. Cała ta nimfa, wampiry i magiczne moce, a nade wszystko zawstydzająca, choć nieco usprawiedliwiona, scena, na której przyłapała hrabinę i rycerza ... zdecydowanie się jej to nie podobało. Bernadetta szła milcząca, jakby obrażona na cały świat. Dlaczego, dlaczego tak się dzieje? Ojciec uczył inaczej! Rozglądała się uważnie dookoła i wzrokiem próbowała przywołać do porządku rozanielonego Jeremiasha. Lecz ten nawet na nią nie spojrzał, gdyż ich nowa towarzyszka, czując zew natury, wyskoczyła z sukienki i szła nago. Benadetta nie mogła uwierzyć w to, co widzi. Nie kryła zażenowania, chcąc utkwić gdziekolwiek indziej wzrok, a nade wszystko wściekła była na mężczyzn.
- Ależ pani... tak nie można – powiedziała w końcu, nie mogąc dłużej wytrzymać.
- Ale o co chodzi? – spytała zaskoczona nimfa.
- O nic ... nie słuchaj mojej siostry, ona często przesadza – powiedział Jeremiash nie odrywając oczu od pięknego ciała nimfy.
- Tak ... zgadzam się z nim. Wszystko jest tak, jak powinno być – potwierdził nagle ozdrowiały Ron.
- Sami gadacie głupoty! Ech, mężczyźni … – odgryzła się i pośpieszyła na sam początek.
- Nie ma czasu na wyjaśnienia ... pośpieszmy się ... - dodał pozornie obojętny na wszystko Enrico. Nie przeszkadzała mu nimfa i rozumiał chłopaków. Niewątpliwie młodzieńcza wyobraźnia w tej chwili podpowiadała najbardziej zbereźne rzeczy, które mogliby wprowadzić w czyn chędożąc Zeofire. Zresztą ona chyba nie miałaby nic przeciwko temu, bowiem śmigając pomiędzy drzewami, co rusz posyłała im uśmieszki i mrugnięcia. Widać, taką ją stworzono. Rzeczywiście, była piękna, ale jej cera stanowiła skazę nienormalności. Kiedy patrzył na coś tak odmiennego, rycerzowi stawała przed oczyma Zubeida, córka jednego z reisów muzułmańskich, którą pojmali na Rodos. Także była piękna, mająca smagłe, dziewicze ciało, które bez oporu poddało się kilku rycerzom. Chędożyli ja niczym pospolitą dziwkę przez jakiś czas dopóki któryś nie spostrzegł skazy. Nie była to wprawdzie zielona skóra, ale ohydne piętno trądu. Zubeida była chora i dlatego ojciec odesłał ją na jedną z wysp. Zdarzenie, które, choć uśpione na dnie pamięci, odezwało się teraz. Obserwując nimfę Enrico nie potrafił odsunąć od siebie tego wspomnienia i chociaż Zeofire na pewno nie była chora, nie mógł przejść do porządku dziennego nad jej innością. Ale obydwaj chłopcy nie mieli takich doświadczeń i nie przeszkadzała im skóra, kiedy obfite piersi nimfy hipnotycznie poruszały się w górę i w dół w rytm jej szybkich kroków.
- Ciekawe, Lyonetta ma chyba nieco mniejsze – zastanowił się nagle i nie była to bynajmniej niemiła myśl, gdyż zawsze podobały mu się smuklejsze niewiasty, takie jak hrabina. Zresztą, jego ukochana także nie miała się czego wstydzić, kiedy zaś tuliła się do niego, czuł wyraźną miękkość jej biustu na swoim ciele. Nawet przez ubranie. Wzrok sam uciekł mu na prężnie idącą dziewczynę.
- Nie teraz! Nie ma czasu – zganił się w myślach, które nie chciały jednak specjalnie słuchać podsuwając mu kuszące obrazy jędrnych piersi hrabiny. Lyonetta nie domyślająca się wewnętrznej walki Sept Toursa podzielała, jeśli chodzi o nimfę, uczucia Bernadetty, lecz trochę w mniejszym stopniu to okazywała.

Szli jeszcze jakiś czas przez gęstwinę, gdy w pewnym momencie Zeofire przystanęła, uśmiechnęła się i po czym orzekła, że są na miejscu. Rozejrzeli się zaskoczeni. Stali pośród dziewiczej natury. Dookoła nich rozciągały się pasma starych, bardzo wysokich drzew. Słońce lekko prześwietlało się między rozłożystymi koronami liści. Wiatr szumiał melodyjnie, jakby chciał wtórować pieśniom leśnych ptaków.
- Tu nic nie ma – wyrwało się Ronowi rozglądającemu się niepewnie dokoła. Zresztą, wszyscy to robili. Tutaj, powiedziała. Co to znaczy tutaj? Na trawie? Pod krzaczkiem, gdzie można zaspokoić potrzebę, ale chyba nie mieszkać? Dziwne, naprawdę dziwne.

W pewnej chwili nimfa stanęła na palcach i wydała z siebie śpiewny i melodyjny dźwięk. Wszystko nagle ożyło. Lyonetta z przestrachem chwyciła ramię Enrica. Drzewa falowały i skrzypiały. Nagle kilka wyszło … z korzeniami i odsunęło się kawałek, ukazując tunel świetlistej poświaty. Ot tak, po prostu. Spacerujące drzewa … kto kiedykolwiek widział spacerujące drzewa? Jeremiashowi niemal nie opadła szczęka na trawę. Enrico chwycił za miecz, jakby taki oręż mógł się przydać przeciwko wyrośniętemu dąbczakowi, a pozostali znieruchomieli w totalnym osłupieniu. To, co ukazało im się, przerastało ich najbardziej wybujałe wyobrażenia.


Wszystko skrzyło, jakby pokryte magicznym pyłkiem przez cesarza alchemików. Dookoła rozłożystych konarów mieściły się małe domki uplecione z liści i gałązek drzew. Na samym środku, niczym magiczna fontanna, połyskiwało srebrzyste źródełko w którym właśnie zażywały kąpieli zupełnie nagie kobiety, zapewne nimfy, gdyż ich skóra połyskiwała taką samą zielenią, co Zeofire.
- O rany – szczęka Rona opadła na glebę obok tej należącej do Jeremiasha. Wszędzie dookoła latały małe i duże ptaki z pięknymi długimi kolorowymi ogonami oraz ogromne motyle o soczystych barwach skrzydeł. To było piękne. Ron podszedł do jeziorka, pochylił się. Chciał coś powiedzieć, ale jego prostemu umysłowi brakowało słów.


- Nasza siostra wróciła! – rozległ się nagle harmonijny śpiew. Zaraz obok nich pojawiło się z tuzin zupełnie nagich kobiet, każda chciała uściskać lub chociaż dotknąć swoją siostrę, co spowodowało istny chaos.
- Tęskniłam za wami, moje kochane ... ale bez tych oto, przemiłych ludzi, zapewne dalej byłyśmy rozłączone ... – ze wzruszeniem w głosie powiedziała Zeofire, na chwilę odrywając się od uścisków i pocałunków. Była szczęśliwa.
- O szlachetni ludzie ... – odezwał się chórek kobiecych głosów, które zaczęły wylewnie dziękować nowo przybyłym przeplatając słowa z czułymi buziakami. Co bardzo nie podobało się dziewczynom, lecz wyjątkowo mocno przypadło do gustu Jeremiashowi i Ronowi, do których podeszło najwięcej nimf. Enrico starał się trzymać przy hrabinie. Brat Bernadetty wzniósł oczy wysoko zastanawiając się zapewne, czy może istnieć cudowniejsze miejsce we Francji? Słodkie usta całowały go, ponętne piersi tuliły się do jego ciała, a puszysty, zielonkawy meszek pomiędzy zgrabnymi nogami musiał kryć w sobie sezam rozkoszy. Och, och, och!

- Niech zabrzmią harfy ... oto mamy dzień świętowania... – w pewnej chwili radośnie klasnęła Zeofire. Nimfy nagle rozbiegły się i zaczęły przygotowania, kilka zaraz pojawiło się niosąc przybyszom ukwiecone korony i nałożyły jej na ich głowy. Zaraz chwyciły ich za ręce:
- Zdejmijcie te krępujące szaty ... tutaj nie są wam potrzebne ... to wioska nimf ... poczujcie jej wolność... – powiedziała uśmiechnięta dziewczyna, która jednocześnie chciała już pomóc w tym Jeremiashowi.
- Eeee ... lepiej nie ...jesteśmy bardzo przywiązani do tych ubrań... – wydukał z siebie zawstydzony chłopak. Właściwie nie miałby nic przeciwko temu, ale siostra, hrabina … Bernadetta popatrzyła z niesmakiem na całą scenę, w głowie jej się nie mieściło, jak można tak biegać nago i jeszcze się tym szczycić. Co by tato pomyślał!
- My tutaj żyjemy wolno w zgodzie z naszą naturą – powiedziała zdziwiona nimfa, po czym dała soczystego buziaka Ronowi. - Odwiedzali nas przed laty młodzi panowie i żaden z nich nie nalegał, by zachować przyodziewek. Ciało jest piękne. Męskie tak pasuje do naszych … chyba – nagle zastanowiła się z wyraźną troską – że może czegoś wam brakuje?
- Dlaczego niby tak uważacie? - Po minie Bernadetty widać było, że wolała raczej zagrożenie jakie stwarza wampir, niż bezpruderyjne towarzystwo nimf.
- Zostaniemy raczej w swoich ubraniach ... – powiedziała zakłopotana Lyonetta poprawiając ukwieconą i cudownie pachnącą, kwiecistą koronę. - Takie mamy zwyczaje. Zdejmujemy odzienie tylko w łożu i podczas kąpieli – wyjaśniała trzymając za rękę Sept Toura.
- Jeśli taka wasza wola ... pozostańcie w swych śmiesznych kostiumach ... – powiedziała nimfa, po czym zmierzyła wszystkich wzrokiem i zaczęła się śmiać do swojej siostry, która zaraz również wybuchnęła gromkim śmiechem.
 
__________________
Cisza barwą mego życia Szarość pieśnią brzemienną, którą śpiewam w drodze na ścieżkę wojenną istnienia...

Ostatnio edytowane przez Asmorinne : 05-07-2009 o 20:12.
Asmorinne jest offline