Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-07-2009, 19:06   #130
Raincaller
 
Raincaller's Avatar
 
Reputacja: 1 Raincaller nie jest za bardzo znanyRaincaller nie jest za bardzo znanyRaincaller nie jest za bardzo znanyRaincaller nie jest za bardzo znany
Noc, pomimo delikatnej mżawki była na prawdę ciepła, a pięknie gwieździste niebo zachęcało do spaceru. Bard czuł się nieco speszony całą tą sytuacją, co zresztą jeszcze bardziej negatywnie odbijało się na jego kreatywności. Największy atut - pewność siebie, w dziwny sposób zwyczajnie go opuścił. Spoglądając od czasu do czasu na piękne oblicze kelnereczki układał w głowie jakiś wierszyk, co by pięknym słowem przełamać pierwsze lody. Ostatecznie wyszło jednak zgoła zwyczajniej...

- Zabawne są te kaprysy losu, bądź jak co poniektórzy mawiają, zbiegi okoliczności. - spojrzał w niebo i uśmiechnął się lekko. - Więc Morvin, dzielny obrońca Dębów to twój brat? Masz może jeszcze jakieś rodzeństwo w osadzie?

- Nie, nie mam. Morvin to moje jedyne rodzeństwo. - Katie odparła krótko i zwięźle, zupełnie jakby i ona nie umiała do końca jakoś rozpocząć rozmowy. Przez chwilę oboje ponownie więc milczeli, co wywołało naprawdę trywialną sytuację, w pewnym momencie bowiem odezwali się oboje równocześnie, chcąc przerwać ciszę.

- Czy... - Zaczęła dziewczyna.
- Może... - Odezwał się w tym samym momencie Rulius.

Oboje spojrzeli na siebie, po czym Katie cichutko zachichotała.

- Czy długo trzeba uczyć się gry na lutni? - Spytała.

Rulius, nieco zmieszany całą sytuacją posłyszawszy pytanie, pośpiesznie wziął się za udzielanie odpowiedzi.

- Nie, nie., skądże. Granie na lutni, tak jak granie na każdym innym instrumencie samo w sobie trudne nie jest. Nauka konkretnych ruchów, odtwarzanie ich, to tylko kwestia praktyki i samozaparcia. Stary elfi muzyk, do którego na nauki posłali mnie rodzice zawsze powtarzał, że grać każdy może. Tworzyć samemu to już inna bajka... To tak jak z fechtunkiem, władać mieczem nie jest sztuką, ale mistrzami zostają nieliczni. - nagle ugryzł się w język, jakby uświadamiając sobie, że jego odpowiedź zaczyna przeradzać się w durny wywód, a nie zanudzanie ślicznej kelnerki było jego zamiarem. - Ach, przepraszam za tą paplaninę. A może chciałabyś kiedyś na lutni zagrać?

Bard chciał powiedzieć coś jeszcze, gdy nagle zerwał się lekki wiaterek niosąc ze sobą przelotny deszcz. Rulius dość impulsywnie chwycił dziewczynę za rękę i pociągnął za sobą, szukając schronienia pod rozłożystymi konarami pobliskiego drzewa. Gdy już przystanęli, a widmo zmoknięcia zniknęło, bard spojrzał kątem oka na ich złączone dłonie, po czym zręcznym ruchem zabrał rękę.

Dziewczyna również przez chwilę wpatrywała się w ich złączone dłonie, po czym jej policzki oblały się rumieńcem. Poprawiła lekko mokry kosmyk włosów na czole, i spojrzała na Ruliusa.
- Dęby to piękne miasteczko, jest tu spokój i cisza, żyje się tu bardzo miło.
- Żyło - Dodała po chwili, z drobnym smutkiem na twarzy.

- Mamy szczęście, że to drzewo było w pobliżu. Noc jest taka piękna, nawet bez tego deszczu, dzięki niemu taki spacer przeradza się w prawdziwą ucztę dla zmysłów. - wciągnął głęboko powietrze, po czym dodał. - Piękne te twoje Dęby, droga Katie, chociaż w całej swej urodzie, przy tobie nawet tak urocza noc wydaje się być jedynie bladą ciemnością...

Deszczyk równie szybko ustał, co się pojawił, a Katie spojrzała na chwilę w niebo.
- Mieszkam już niedaleko... - Odezwała się, kończąc już szeptem - Ale możemy jeszcze gdzieś iść...

Bard posłyszawszy słowa kelnereczki także spojrzał w gwiazdy. Natychmiast przypomniał sobie zjawiskowe jezioro, ta noc wyjątkowo zachęcała do zwiedzenia tego miejsca. Dziewczyna przychylnie zareagowała na taką propozycję. Po niedługim spacerze dotarli nad wodę. W pierwszej chwili rzuciły im się w oczy zacumowane przy brzegu łódki, toteż ruszyli nieco dalej od osady, nie opuszczając jednak jej bezpiecznych granic. W końcu znaleźli idealne miejsce, stanęli dość blisko podziwiając piękno gwiazd odbijających się na krystalicznie czystej tafli jeziora.

- Powiedziałaś, że Morvin to twoje jedyne rodzeństwo... a rodzice? Przepraszam za być może zuchwałe pytanie, ale Eberk. - w tym miejscu Rulius zawiesił głos wspominając swoją rozmowę z właścicielem gospody. - Eberk wydaję się traktować cię trochę jak własną córkę, a on jest... krasnoludem.

Po tych słowach bard spuścił głowę, czuł się jakby sam siebie pchnął sztyletem prosto w serce. "Rodzice..." - wspomnienia Amn i cyrku wypełniły jego głowę. Nieobecnym wzrokiem spoglądał na piękne kwiaty rosnące u jego stóp.

- Tak, mama też mieszka w Dębach... - Odezwała się niezwykle cicho Katie, po czym dodała już pewniejszym głosem - Bardzo lubię Eberka, on mnie również, czujemy się w pewien sposób rodziną. A co z twoimi rodzicami, rodzeństwem, masz kogoś?

Myśli rozdarte słowami dziewczyny, które uderzyły w czuły punkt niczym błyskawica. Ból przyszedł szybko...

- Ja... - bard zająknął się próbując dzielnie wypluć z siebie odpowiedź. - Znaczy się, ich już nie ma. Od dawna. - zmrużył nieco oczy, jakby wypatrując czegoś na tafli jeziora, udając, iż poruszana kwestia nie jest aż tak przykra.

Po chwili kucnął zrywając kwiaty, które kilkukrotnie już przykuły jego uwagę. Ciągle wydawał się nieco nieobecny.

Młoda dziewczyna usiadła na trawie tuż obok Ruliusa, podwijając pod siebie nogi, i spoglądając w pobliską wodę.
- Lubię spokój i ciszę, chociaż chętnie poznałabym trochę świata... .

- Trochę? Ja poznałem już to symboliczne trochę... i powiem ci tak w tajemnicy, że chociaż często zmieniam miejsce pobyty, to jednak chętnie osiadł bym gdzieś, gdzie znalazłbym spokój i ukojenie. - po tych słowach podniósł wiązkę nazrywanych kwiatów i spojrzał na dziewczynę uśmiechając się przelotnie. - Maja matka kochała kwiaty...

Przyjrzał się małemu bukietowi, po czym wyjął najładniejszy z okazów i oderwał pozostawiając krótką łodyżkę. Delikatnym ruchem odgarnął włosy za prawe ucho Katie, wsuwając za nie kwiatek.

- Wiem, że ta okolica nie napawa teraz spokojem, jednakże my przybyliśmy po to, aby ten spokój mieszkańcom Dębów przywrócić.

Bard roześmiał się dość donośnie, wygrywając w głębi duszy z ogarniającym go uczuciem żalu. Rzucił dziewczynie radosne spojrzenie, po czym zaczął nucić dość popularną przyśpiewkę.

"Pójdziemy nocą pod lipami
Co słodki zapach rozsiewają.
Kuszą pszczoły złotymi kwiatami
I czar zaklęty w sobie mają.

Ja ujmę w dłoń Twą rękę małą,
Ty złożysz głowę na moim ramieniu
I tak będziemy iść noc całą
Wtuleni w siebie, marząc w milczeniu."

A kiedy spacer już Cię znuży,
Odpoczniesz na leśnej, zielonej polanie.
Ja nazbieram wonnych płatków róży,
I miękkie dla Ciebie zrobię z nich posłanie.

I do rana będę nad Twoim snem czuwać.
Uśmiechem odganiając złe nocne koszmary.
Szare ćmy puszyste, nad nami będą fruwać,
A księżyc srebrzysty, odprawi nocne czary."


Dziewczyna wpatrywała się w Barda migoczącymi oczkami, gdy wkładał jej za ucho kwiatek, mocno onieśmielona jego postępowaniem. Nie odezwała się już ani słowem, słuchając w milczeniu podśpiewywania Ruliusa. Przesunęła się odrobinkę bliżej mężczyzny w trakcie gdy śpiewał, po chwili znowu, i znowu i w końcu... położyła głowę na jego ramieniu, niczym dokładnie jak w piosence.

Słuchała jego słów z zamkniętymi oczami, wyglądając w takiej pozie niezwykle słodko, z lekko rozchylonymi usteczkami, rumieńcem na policzkach i kwiatem we włosach...

Rulius pogrążony w śpiewie spoglądał na zachowanie dziewczyny. Gdy już skończył przekręcił nieco głowę napotykając słodką, bezbronną twarzyczkę. Przez chwilę bił się z myślami, jednakże ostatecznie nie wytrzymał i uległ pokusie. Śliczne, delikatne wargi Katie swym urokiem przełamały jego zachowawcze postanowienia. Przybliżył nieco głowę i widząc, iż oczy kelnereczki są ciągle zamknięte pocałował ją. Nie przypadkowo, lecz i nie zachłannie... delikatnie.

Dokładnie w momencie, kiedy usta Półelfa delikatnie zetknęły się z ustami Katie, jej oczy otwarły się gwałtownie i szeroko. Dziewczyna odchyliła się mocno w tył z przyspieszonym oddechem, odrywając od Ruliusa niczym oparzona, robiąc zszokowaną minę.

Niemal natychmiast Katie również wstała, po czym wygładziła paroma nerwowymi ruchami swoją sukienkę, wciąż milcząc, i wciąż wpatrując się dosyć dziwnym wzrokiem w Barda.
Bard idąc w ślady dziewczyny także wstał. W przeciwieństwie do niej, jego twarz czy też oczy nie wskazywały na jakiekolwiek zaskoczenie. Spojrzał jedynie na taflę jeziora, dając chwilę na ochłonięcie biednej panieneczce.

- Najmocniej przepraszam. - jego głoś był pusty, bez jakiejkolwiek emocji. - Poniosłem właśnie karę za łamanie własnych postanowień. Zdawałem sobie jednak sprawę z konsekwencji i nic na swoją obronę nie mam. Nie powinienem był...

Rulius najpierw uśmiechnął się delikatnie, jakby samemu tuszując lekkie zmieszanie, następnie oddalił się kilka kroków od dziewczyny i spojrzał w stronę osady.

- Najlepiej będzie jak udamy się już prosto do twego domu. Odprowadzić piękna damę jest wszakże obowiązkiem każdego mężczyzny.

Dziewczyna w milczeniu ruszyła w kierunku osady, wyraźnie zszokowana całym zajściem, Rulius natomiast w myślach karcił się za swoje idiotyczne zachowanie. Bezczelny. Co ja sobie myślałem? Co mnie napadło, żeby porywać się na taki kryształ. Tak niewinny biedny kryształ. - w myślach ciągle doszukiwał się coraz to nowszych dowodów własnej winy. - Jestem tutaj dziś, a za kilka dni być może cała ta osada przejdzie do historii, nawet nie zapamiętam jej nazwy. Może i mnie jutro nie będzie. A mnie się zebrało na ranienie biednej panny. Nie wolno mi spoglądać w kierunku oczu wypatrujących miłości, skoro miłości dawać nie potrafię.

Dotarli pod domostwo. Bard od czasu do czasu posyłając jedynie ukradkowe spojrzenia Katie odprowadził ją aż pod same drzwi.
- Przepraszam. - odrzekł po chwili. - Bezczelnie wykorzystałem twoją ufność. Zachowałem się jak cham, ujmując swoimi zamiarami twej godności. Mam nadzieję, że nie chowasz do mnie urazy. Dobrej nocy... Katie.

Po tych słowach odwrócił się na pięcie i pomaszerował w kierunku stajni. Gdy już dotarł do wnętrza, zaczął rozglądać się za pozostałymi. Seraph leżał niczym kłoda, po tropicielce natomiast nie było ani śladu. Ułożył się więc wygodnie na zwijanym posłaniu i zaczął cicho brzdąkać na lutni. W myślach ciągle karcił się za głupotę jakiej dopuścił się nad jeziorem. Nie na amory przyjechali do Dębów, poza tym w karczmie była jedna taka, co to za odrobinę złota ugasiłaby puste, zwierzęce pożądanie. Przywiązywanie się do kogokolwiek z mieszkańców tej osady byłoby skrajną głupotą. I co gorsza, niewybaczalnym błędem...

W końcu także tropicielka odnalazła drogę do ich noclegowni. Rulius odetchnął z ulgą, Risha była cała i zdrowa, pomijając ranione ramię, którego opatrzeniem bard zajął, gdy tylko nadarzyła się ku temu sposobność. Szczerze lubił tropicielkę, chociaż teoretycznie niewiele ich łączyło, właśnie w niej upatrywał niejako bratnią duszę. Chociaż pozory stwarzali zgoła odmienne, na ogrom spraw mieli identyczne spojrzenie, stąd tez nawet przycinki, czy utarczki słowne nie potrafiły zaburzyć ich relacji. Widząc Rishę układającą się na swoim posłaniu, bard mógł w spokoju zamknąć oczy i pogrążyć się we śnie.

***

Sen nie trwał jednak długo. Stan Serapha, który zmusił do interwencji Babcię Danusię wywołał w bardzie szczere uczucie współczucia. Chociaż z olbrzymim wojakiem nie miał zbyt wiele wspólnego, to jednak podziwiał jego prostolinijność i zbudzony przez Rishę natychmiast z zapałem wziął się za pomaganie przy magicznych obrządkach staruszki. Kolejne westchnienie przepełnione ulgą wydobyło się z ust barda tuż po tym, jak wojownik zbudził się ze snu. Przedstawienie toczyło się jednak dalej...

Skoro świt, w stajni aż zatłoczyło się od gości. Zwołani zostali najemnicy, były kapłanki, Kosef i Dazzaan, jednym słowem wszystkie sławy Dębów na jednej scenie. Aktorem, któremu przypadła najdramatyczniejsza rola okazał się Morvin.

- Zabiję CIĘ! – ryknął wskazując na Ruliusa i biegnąc w jego kierunku. – ZAMORDUJE JAK PSA!

Bard nie wierzył w to co usłyszał, nie wierzył w złośliwą przewrotności Tymory. Jeszcze wczoraj był wybawicielem tego młodocianego bohatera, a jego siostrę traktował jak wazon z najdoskonalszej porcelany, dziś okrzyknięty został gwałcicielem.
Na szczęście krasnolud, dzielny dowódca straży zachowywał zdrowy rozsądek. Powstrzymując Morvina i uciszając szczekającego Kosefa nakazał Fiarze zbadanie barda. Nieomylna moc Lathandera okazała się drugim sojusznikiem Ruliusa, brzemię chorego osądu spadło z jego ramion.
Lawina złych wieści przytłaczała jednak niemiłosiernie, śmierć Eberka, gwałt Katie, potwory, które zaatakowały Mago i Carmellie, na koniec cudem wyratowana od gwałtu, posiniaczona Riviella. Długa lista smutnych wypadków, które dotykały bezpośrednio wszystkich przybyłych najemników. Po słowach Dazaanna bard stanął przy wejściu do stajni opierając się o ścianę. W milczeniu wysłuchał rozmowy Tengira z Rishą, chociaż czuł, iż musi udać się właśnie z nimi w kierunku chatki wypełnionej krwią, to jednak głosu nie zabrał. Był zły na siebie, za poprzednią noc.

Kiedy wszystko zostało z grubsza ustalone i wszyscy mieli przez sobą teraz dwie, trzy godziny na przygotowanie się do trudów kolejnego, jakże interesującego dnia - skoro już w sam poranek dostali potężnego kopa w cztery litery - Risha po prostu głośno westchnęła. Znów w bezradnym odruchu przeczesała dłonią włosy, dosadnie mierzwiąc zasłaniającą czoło grzywkę. Jej zmęczone spojrzenie odprowadziło rozchodzących się członków ich grupy, a gdy w stajni zapadła w końcu cisza, były ku temu co najmniej dwa powody. Pierwszym była sama tropicielka, której jedynym komentarzem co do tej popieprzonej sytuacji było wykrzywienie ust, drugim - oparty o ścianę milczący Rulius. Nie trzeba było geniuszu, żeby się domyślić, jakim torem musiały biec teraz jego myśli.

- Cóż, przedstawienie chyba się dopiero zaczęło - rzuciła Risha kwaśnym, zrezygnowanym tonem, lecz nie kierowała się bezpośrednio do półelfa. Przez chwilę, z dłońmi opartymi o biodra, rozglądała się po stajni, lecz szybko postanowiła przejść do rzeczy.
- W porządku? - zapytała, patrząc prosto na barda. Mimo tego nie podeszła do niego bliżej, bo chciała dać mu odrobinę osobistej przestrzeni. A może sama po prostu nie wiedziała, co zrobić? - Nie wiem, co dokładnie przydarzyło się wczoraj tamtej dziewczynie, ale oskarżenie ciebie musiało być komuś nieźle na rękę. Seraph i Liadon mało nie umarli we śnie, Mago i Carmellia ledwo uciekli morderczej chatce, do mnie przyplątał się satyr, ciebie ktoś próbuje wrobić... - po tych słowach zamilkła, czując, że źle się do tego zabiera. Nie mogłaby odgadnąć, co tak naprawdę czuł teraz Rulius, ale chciała w końcu pomóc, a nie paplać co ślina na język przyniesie.
- Jeśli chcesz, mogę spróbować z nią porozmawiać - zaproponowała cicho. - Domyślam się, że ciebie nie będzie chciała widzieć, ale mnie może do niej dopuszczą. Cokolwiek się stało, to oczywiste, że ma związek z nami i tym śledztwem, więc jeśli uda mi się czegoś dowiedzieć...
Zawiesiła głos, czekając na odpowiedź mężczyzny.

- Sam nie wiem... - bard nie podniósł nawet wzroku, który ciągle wbity był w ziemię. - Nie wiem czy to dobry pomysł. Egoistycznym posunięciem wydaje mi się przesłuchanie tej biedaczki, zwłaszcza w takich okolicznościach. Może po prostu dajmy jej odetchnąć?
Po tych słowach wypuścił głośno powietrze, po czym skrzyżował ręce za głową opierając się wygodniej o ścianę. Chociaż jego poza wydawała się mocno lekceważyć powagę chwili, to jednak kamienna twarz oddawała idealnie jego stan ducha.
- Ja na prawdę sam nie wiem. Pomyśleć, że jeszcze kilka godzin temu żegnałem ją pod jej domem i wszystko, no niemal wszytko, było w porządku. Jesteśmy kukiełkami w wyjątkowo żałosnym spektaklu.
W końcu jego wzrok odbił się od ziemi i podążył w kierunku twarzy tropicielki. Zatrzymał się na niej, jakby próbując doszukać się jakiejś odpowiedzi w jej obliczu.
Na to spojrzenie ona zaś uśmiechnęła się pod nosem, ledwie zarysowując na ustach ten grymas, i jednocześnie spuściła głowę.

- Pamiętasz, co mówiłam na temat zepsucia finału - posłała Ruliusowi porozumiewawcze spojrzenie. - Jeśli przedstawienie dopiero się zaczęło, to daleko mu do końca. A kto wie, co po drodze może pójść nie tak. I cóż, lepiej powiem to teraz, niż żeby kiedyś było za późno: jestem bardzo uparta - uśmiechnęła się krzywo, choć bez przesady radośnie, a potem spoważniała: - Nie wiemy nawet, kiedy dokładnie miała miejsce ta napaść. Przydałoby się chociaż ustalić jakieś fakty, zanim wszystko zacznie wymykać się spod kontroli. Wiem, że to nie będzie dla niej łatwe, ale lepiej porozmawiać z nią, kiedy wszystko ma jeszcze na świeżo w pamięci. Zwłaszcza, jeśli mamy do czynienia z jakąś pokrętną magią.

Odczekała moment, by Rulius na spokojnie przełknął te słowa.
- Ale jeśli chcesz, żebym to zostawiła, to masz czas zdecydować się do końca śniadania. Nigdzie nie pójdę na pusty żołądek, a choć jemu przydałoby się nieco dobrych wieści. Chodź, poczujemy się trochę lepiej, jak coś zjemy.
Ruchem głowy wskazała w stronę karczmy, miękkim uśmiechem próbując przepędzić chmury znad głowy barda.

Rulius odwzajemnił ten gest i już miał udać się w stronę wyjścia, gdy nagle przypomniał sobie o czymś, co dostrzegł już jakiś czas temu. Zrobił w tył zwrot i podszedł wolnym krokiem do ciał maszkar porzuconych na ziemi przez Mago i Carmellie. Przykucnął nad nimi i wskazując blizny na ciele jednej z nich posłał przyzywające spojrzenie tropicielce.

- Spójrz, część tych znaków to litery z alfabetu, którym zapisane były ściany chaty, na którą natrafiliśmy w lesie. - przyjrzał się dokładniej wskazywanym runom, po czym dodał. - Napotkałem już istoty przywoływane czarną magią z innych wymiarów, jednakże tamte w przeciwieństwie do naszych truposzy dematerializowały się po uśmierceniu, wracając do rodzimej sfery. Dziwne...

- W tym wszystkim musi grzebać jakiś potężny czarodziej - Risha pokręciła nosem, krzyżując ręce na piersi. - Nie można też wykluczyć, że teoria Mago okaże się prawdziwa i że to faktycznie mieszkańcy Dębów. Za mało na razie wiemy - westchnęła. - Tamten satyr mówił też coś, że został przyzwany, więc pytanie: przez kogo? Sama już nie wiem, czym zająć się najpierw...

- A pomyśleć, że jeszcze wczoraj chcieli skupiać się na kopaniu dołów pod Amrę. Ale fakt, o pustym żołądku nic nie wymyślimy, trzeba coś zjeść. - bard wstał i podszedł do tropicielki. - A co do tej wycieczki do chatki, to nie ma mowy żebym nie zabrał się z wami. Tak będzie najrozsądniej. - uśmiechnął się lekko zmierzając w kierunku gospody.
 
__________________
"Tylko silni potrafią bez obawy śmiać się ze swoich słabostek." - W.Grzeszczyk

Ostatnio edytowane przez Raincaller : 05-07-2009 o 19:11.
Raincaller jest offline