Stoigniew zleciał z niej jak ptasi puch poderwany wiatrem. - Wstawaj! - kategoryczny rozkaz wojewodzica przedarł się do zajętego jedną myślą umysłu Kamyk: że oto leży z Trędowatym przed gargoylą jak na talerzu, bezbronna jak dziecko. - Wstawaj! - ryknął Sandor w jej głowie.
Kamyk odtrąciła płazem szabli pazurzastą łapę i jednym ruchem poderwała się na równe nogi. Wyprowadzony cios i gwałtowne poruszenie obudziły w jej ciele spodziewany ból połamanych żeber - jakby już szarpały ją ostre szpony.
Krew gargoyli zalewała jej oczy. Dłonie miała lepkie od posoki. Przez szkarłatną mgłę widziała składającego się do strzału z kuszy zbrojnego. Bełt pomknął z głuchym sykiem i płynął w powietrzu, lotki szeptały. Odsunęła się z jego drogi i z satysfakcją odnotowała głuche mlaśnięcie, kiedy wbijał się w ciało bestii.
Zaraz po tym obkręciła się tanecznym niemal ruchem i wyprowadziła cios.
Zablokowała wojewodzicowi dojście do bestii, ale było to celowe. Nie chciała Stepana w zasięgu szponów gargoyli, i nie chciała, by pętał jej się pod nogami, bo przypadkiem mógł zebrać nie dla siebie przeznaczony cios.
Ani jedno słowo, krzyk czy westchnienie nie opuściły ust Córy Haqima. Z zaciśniętymi zębami, w zawziętym milczeniu zatańczyła wokół gargoyli. Uskoczyła przed ciosem i cięła w błoniaste skrzydło.
Już ostrożniejsza, nie tak zręczna, pochylona do przodu, lewą ręką obejmując się za bok. |