Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-07-2009, 23:01   #123
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Trzy dni. Tyle czasu potrzebował Pan Weelton-Morrisowi, by przygotować się do rytuału. Zdecydowanie zbyt długo jak na cierpliwość baroneta. Równie dobrze do tego czasu mógłby to zrobić Pan Sharpe. Skoro jednak nie było innego wyjścia, to nie pozostawało nic innego jak do tego czasu zrobić to co lubił najbardziej, czyli zająć się swoją osobą.

Nazajutrz dzień był równie szary co większość poprzednich, a w dodatku tym razem w posiadłości Ross panowała jakaś tak dziwna i nieznośna duszna senność. Virgil nie zamierzał spędzać tu czasu. Już wczoraj wysłał jednego ze służących do Creightona Harthorpe'a znajomego z klubu dżokejskiego mieszkającego w okolicy pobliskiego Oakham, który już od dawna zapraszał go do siebie na bilard z zamiarem zapowiedzenia się na dziś. Odpowiedź była oczywiście całkowicie pozytywna. Zaproponował więc wspólny wypad Adzie, której jak się okazało stajnie Harthorpe'a jak i sam ich właściciel nie były obce i w efekcie jeszcze przed popołudniem wyjechali z rezydencji. Nie ujechali jednak nawet mili gdy Hans gwałtownie zatrzymał powóz.
- Was soll das zum teufel?! Prawie cię rozjechałem idiote!
Virgil i Ada wyjrzeli na zewnątrz, by zobaczyć przyczynę rozjątrzenia woźnicy. Drogę przez pola spowijała gęsta mgła i choć do wsi musiało stąd być bliziutko to przez chwilę nie mogli dojrzeć absolutnie niczego póki sprzed pary koni nie wyszła jakaś zgarbiona postać odziana w stary zniszczony płaszcz pokryty kropelkami wilgoci.
- Proszę poczekać – rzekł obcy jegomość odzywając się szorstkim, podobnym do dźwięku gniecenia papieru, głosem i odrzucił kaptur



- Auf den Weg łachmyto! - krzyknął drugi raz Hans i wzniósł bat na starca
- Nie... - zaprotestował wpatrując się prosząco w jadącą w środku parę – Naprawdę. Muszę coś Państwu powiedzieć. Proszę mnie wysłuchać.
- Ruszaj Hans – rzekł Virgil – Nie ma sensu stać tu bez potrzeby.
- Tak jest main Herr...
- Nie! -
starzec złapał drzwiczki powozu i trzymając się ich kurczliwie, nachylił się do środka, tak że dwójka arystokratów z pewnym zniesmaczeniem odsunęła się na drugą stronę powozu. Wypisany w jego oczach strach niemal udzielił się obojgu – Chodzi o to co chcą Państwo zrobić... o rytuał przejścia...
- Ty łazęgo! -
Hans zeskoczywszy z wozu złapał starca za fraki i siłą oderwawszy go od drzwiczek, cisnął nim w stronę skraju drogi. Starzec postąpił parę niepewnych kroków do tyłu i nie mogąc złapać równowag, przewrócił się na plecy.
- Hans, stój! - krzyknęła Ada powstrzymując woźnicę od dalszej przemocy nad bezbronnym włóczęgą i spojrzała na Virgila pytająco. Baronet przez chwilę przyglądał się podnoszącemu się starcowi, po czym wzruszył obojętnie ramionami. Czy był to jakiś szaleniec, czy rzeczywiście ktoś kto mógłby rzucić nieco światła na mroczną tajemnicę panny Lucy, trudno było powiedzieć. Windermare zakładałby raczej to pierwsze, ale jeśli Ada uważała inaczej, to nie miał nic przeciwko by wysłuchać jego słów. Ada uważała inaczej.
- Proszę podejść – rzekła do starca, który odetchnąwszy skłonił się jej głęboko i usłuchał – Kim Pan jest?
- Dziękuje milady. Nazywam się Abner Fellow. Jestem... byłem szewcem w Londynie.

Oboje spojrzeli po sobie w zdumieniu i przysunęli się drzwiczek z nowym zaciekawieniem.
- Fellow? - powtórzył Virgil
- Tak Sir. Poprzedni właściciel rezydencji, z której Państwo wyjechali był... Oliver był moim bratem.
Ada otworzyła usta by coś powiedzieć, ale nie odrzekła nic, a Virgil zaczął nerwowo pocierać się po skroni. On też odezwał się pierwszy.
- Powiedział Pan Panie Fellow, że chce nam coś powiedzieć. O rytuale jeśli się nie mylę, czy tak?
Abner Fellow kiwnął głową i przełknął ślinę.
- Przyjechałem tu gdy w Londynie zrobiło się głośno o pannie Lucy. Wiedziałem, że znów będzie to samo i po prostu musiałem to zrobić. A potem obserwowałem. Nie sądziłem, że możliwym będzie dla kogokolwiek znalezienie książki – mówił szybko i nieskładnie. Głos mu lekko dygotał, choć nie można było być pewnym czy ze starości, czy ze strachu, jednak z każdym kolejnym słowem było coraz gorzej – ale gdy to się wydarzyło i gdy Państwo postanowili przeprowadzić rytuał... nieee... Nie możecie tego zrobić. Droga do świata elfów jest trudna i zawiła. Oliver i David to wiedzieli... oni umieli, ale Państwo... nie możecie tego zrobić. Droga jest okropna i niebezpieczna... Świat pośredni jest nieludzki... Bestie o krwawym spojrzeniu nie pozwolą przejść...
- Chwileczkę Panie Fellow. Proszę zwolnić. Jakie bestie?? -
Ada w końcu nie wytrzymała
- Poczekaj Ado. Niech mówi - Virgil widział już ludzi przerażonych. Sami się napędzali swoim strachem, tak jak Fellow teraz. Niemniej uspokojenie go mogłoby skończyć się tym, że przestałby chcieć cokolwiek mówić.
- Nie pozwolą, a nie mogą przejść. Proszę... błagam... niech się Państwo wstrzymają. Tylko McKenzie miał sposób na bestie, ale on nie żyje. - Zaczynał coraz bardziej się plątać. Jakby język nie nadążał mu za ilością chorych myśli, która spowijała jego starczy umysł - Oliver mu powiedział i odkryli tajemnicę jeziora. Państwu nie wolno. Tylko czarnowłosa i ten o ciemnej skórze będą bezpieczni. Ich zostawią, ale nie... niech Państwo tego nie robią. To śmierć, a droga na pewno nie jest krótka.
- Proszę się uspokoić Panie Fellow. Nie ma żadnych bestii
– rzekła spokojnie Ada – Hans, trzeba tego człowieka zabrać do rezydencji
- Nie! -
krzyknął starzec i odskoczył od powozu – Zostawcie mnie!
Postąpił parę kroków do tyłu, po czy odwróciwszy się ruszył biegiem w stronę pól i znikł we mgle.
- Za nim Hans! - Windermare nie czekał i również wyskoczył z powozu, ale po woźnicy i starcu nie było już śladu w spowijającej łąki wilgoci. Pomógł więc wysiąść Adzie i oboje krótką chwilę wypatrywali powrotu Hansa. Ten po chwili wyłonił się z białej nicości mrucząc coś pod nosem po niemiecku.
- Niestety meine Dame. Jak kamń w wasser.
- Psia krew! -
skwitowała Lady Lovelace i westchnąwszy odgarnęła włosy i spojrzała na baroneta – Co uważasz Virgilu?
- Szaleniec. Bez dwóch zdań –
kiwnął głową Windermare – ale zdecydowanie coś wiedział. Coś co pomieszało mu się zapewne z jego własnymi wyobrażeniami – Nie był pewien, czy właśnie sam nie zaczynał wierzyć w to wszystko – Niemniej trzeba będzie się zabezpieczyć na ten rytuał.
- A niech to –
westchnęła z rozbawionym zażenowaniem - Że Olimpia daje wiarę temu szaleństwu to się nie dziwię. Zawsze miała słabość do bajek. Ale Ty?
- Zapomniałaś już Ado psa o czerwonych ślepiach? Nie wiem czemu ale skojarzyły mi się z bestiami o krwawym spojrzeniu. Poza tym... poza tym masz rację. Chyba zaczynam wierzyć w to wszystko. Ale wiesz? Całkiem mi się to podoba.
- Nie wierzę. Cyniczny Virgil Windermare oddaje hołd elfom panny Lucy –
zaśmiała się perliście, ale po chwili dodała – No dobrze. Ja też przyznaję, że nie wiem co o tym myśleć. Trzeba w takim razie ostrzec innych.
- Tak... chyba trzeba –
odparł cały czas wpatrując się w mgłę w której zniknął Fellow – Wszystkich poza Panami Sharpe i Weelton-Morris.
- Poza nimi? Ale dlaczego?
- Bo tylko oni umieją wykonać rytuał. Nie chcemy ich zniechęcać, prawda? Przyznaj Ado... Nie wierzysz w elfy, ale nie wiesz co się stanie podczas rytuału, prawda? To co oczywiste po tych paru dniach w Dawenvill, przestało być oczywiste -
spojrzał na nią uśmiechając się filuternie – I jak Cię znam to tak jak ja z rosnącą ekscytacją oczekujesz każdego następnego objawienia się obecności elfów.
Odpowiedziała tajemniczym uśmiechem, ale odparła tylko:
- Zgoda, Virgilu.

***


Gdy Pan Weelton-Morris zaczynał rytuał, Virgil sam już nie wiedział, czego się spodziewać. Ten cały pentagram, świeczki... i to już. To wszystko? Spojrzał na Lexintona stojącego obok siedzącej Courtney, a potem na Olimpię po drugiej stronie kręgu i Somerseta, który stał nieopodal. Wszyscy czekali w milczeniu. Czy coś się wydarzy? Czy zapiski w księdze Fellowa są jedynie przelanymi na papier przywidzeniami chorego umysłu? Virgil czuł jak ciekawość zaczyna go stopniowo rozpierać. Nigdy nie czuł się zbyt stary, ale teraz miał wrażenie, że to świat odmłodniał wokół niego. Przestał być drażniąco przewidywalny. A może to jego postrzeganie się zmieniło? Tak czy inaczej stojąc w towarzystwie Ady w swoim ulubionym czarnym płaszczu od Shackletona z lekkim uśmiechem oczekiwał początku rytuału, jakby ponownie miał to być jego pierwszy raz z kobietą. Wyższa podnieta, do których sprowadzał życiowe cele. Których stał się niewolnikiem...
John Ribaud Weelton-Morris rozpoczął recytację. Nawet wiatr nie przerywał miarowo intonowanych przez niego słów inkantacji Fellowa. Zacisnął dłonie na trzymanej w nich dubeltówce. Dotyk broni był dobrym dotykiem. Ciężkim gwarantem bezpiecznej zabawy. Tak jak Purdey'e zawieszone na pasie pod płaszczem.

A potem... potem gdy Virgil wstrzymał oddech oczekując niemożliwego... stało się niemożliwe. Wzniesiony w powietrze nad pentagramem kwiat zniknął. Ktoś zemdlał, ktoś krzyknął, doktor Sharpe zaś pogratulował panu Weelton-Morrisowi udanego otworzenia portalu.

Virgil natomiast bez słowa podszedł do Pana Weelton-Morrisa i odebrawszy od niego pistolet spojrzał na cały pentagram. Bestie o krwawym spojrzeniu, elfy. Chciał to zobaczyć. Bez względu na cenę. To było coś innego niż te wszystkie namiastki ekstazy, które preparował w laboratorium. Zanieczyszczona alkoholem krew pulsowała w żyłach młodego Windermare'a gdy kierując się jednym z najbardziej autodestrukcyjnych zmysłów rządzących ludzkim ciałem, zwanym ciekawością, stanął obok pana Weelton-Morrisa i... znikł.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 05-07-2009 o 23:16.
Marrrt jest offline