Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-06-2009, 20:59   #121
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Pukanie przerwało Sharpe'owi lekturę. To lokaj Zenon pytał, czy madame Davies może go odwiedzić.
- Oczywiście, przekaż lady Davies, że jest zawsze mile widzianym gościem. Mam nadzieję, ze także czuje się lepiej po tym nieszczęśliwym wypadku.
Służący pokiwał tylko głową. Raczej nie wyglądał na zbyt rozmownego. Jednak, silnym był na pewno, bo przyniesienie Courtney nie sprawiało mu zbyt wiele problemu.

- Miło panią widzieć, lady Davies - uśmiechnął się przyjaźnie Edric. - To miłe z pani strony, że przybyła pani odwiedzić rekonwalescenta mimo własnej rany.
Dziewczyna była wyraźnie trochę zmieszana:
- Tak naprawdę przyszłam by pana przeprosić ...
Courtney należała do wyjątkowej grupy osób, której się nie zbywało grzecznymi słówkami. Była kimś, komu mówi się prawdę.
- Rozumiem - skinął poważnie głową - i doceniam gest. Sam wiem, jakie to trudne. Jest pani odważna kobietą, lady Davies. Przyjmuję pani słowa i cieszę się, że możemy razem porozmawiać.
Pokiwała głową:
- Tak, powinnam była z panem wcześniej to uzgodnić, ale cały pomysł o zwierzeniach przyszedł mi do głowy tak ... spontanicznie, że nie do końca się zastanowiłam, co mówię ...
- Pani Davies, od kiedy powiedziałem, że przyjmuję przeprosiny, sprawa przestała dla mnie istnieć. Po prostu cieszę się, iż przyszła mnie pani odwiedzić, mimo własnej kondycji i chciałbym wierzyć, że uczyniłaby to pani także przy innych okolicznościach
.
Irlandka uśmiechnęła się do Edrica:
- Zawsze miło mi z panem porozmawiać, no i trochę się martwiłam, bo nie zjawiał się pan na wspólnych posiłkach.
- Wie pani
- rozłożył ręce - nie najlepiej się czuję w tym towarzystwie. Sama pani widziała mój spór z Windermare'm. To, co dla mnie jest oczywiste, dla nich jest idiotyzmem. Widziałem wzrok, którym na mnie patrzyli, jak na rewolucjonistę, albo wariata. Cóż, trzeba się z tym pogodzić, że nie jestem mile widziany na salonach. Zna pani to przysłowie "gdzie cie nie proszą, tam kijem wynoszą." Nie mam zamiaru przeszkadzać więc jaśniepaństwu we wzajemnej zabawie prowadzonej na zasadzie: chwalą nas, wy mnie, a ja was. Mi to naprawdę nie jest potrzebne, im także, dlatego postanowiłem trzymać się z daleka od wspaniałego towarzystwa.

Mówił to spokojnie, bez jakichś uniesień. Ot, po prostu wyrażał swoja opinie i guzik go obchodziło, że Virgil ma inne. Żyj i daj żyć innym.
Courtney uśmiechnęła się pogodnie:
- Tak, niektórzy mają dość ugruntowane poglądy co do podziału klasowego, mnie łatwiej zaakceptować, bo jestem kobietą i nie mówię zbyt wiele.
- Wie pani, ponoć ludzie nie są równi. Pewnie nie są, ale wiem tyle, że szlachectwo zobowiązuje. Że ten, kto stoi nad innymi, powinien być tyleż większego serca, ile wyżej jest ustawiony. Naprawdę wierze w to. I, proszę mi wybaczyć, cieszę się, że jest pani kobietą.
- Mnie też to nie przeszkadza
- Powiedziała wesoło. - Co do szlachectwa ... myślę, że kiedyś pewnie tak było, w czasach gdy rycerze walczyli w obronie honoru, a swe tytuły zdobywali dzięki odwadze i poświeceniu. Te czasy już jednak niestety minęły. Dziś szlachta w większości jest gnuśna, małostkowa i zadufana w sobie.
- Cóż, może właśnie dlatego zajmuje się historią, nie teraźniejszością. Wśród tamtych bohaterów lepiej jest czasem. Myślę, iż łatwiej ich bym zrozumiał niż takiego Windermare'a, czy, proszę wybaczyć, gdyż wiem, że jest pani przyjacielem, lorda Lexingtona
.
Courtney popatrzyła na niego uważnie.
- Jim ma swoje wady i swoje zalety jak każdy ... - zawahała się lekko - myślę, że... jest pan trochę uprzedzony, ale zostawmy ten temat.
- Och, nie wiem, zazwyczaj człowiek nie wie, że jest do kogokolwiek uprzedzony. Ba, im bardziej jest, tym pewnie bardziej jest przekonany o własnej bezstronności. Ale właściwie rzeczywiście o czym innym chciałem. Co pani sądzi o tym rytuale? Wybiera się pani może na ten spektakl?
- Chyba po to dotarliśmy tak daleko w rozwiązaniu tej zagadki, nie sądzi pan
?
Popatrzyła na niego uważniej.
- Mam tylko wątpliwości, czy powinniśmy się tak śpieszyć.
- Cóż, ja się na niego nie planuję wybrać. Przynajmniej na obecną chwilę. Nawet bowiem, jeśli portal się otworzy, to co? Mielibyśmy tam wejść. Ja podpierając się kulą, natomiast pani niesiona na krześle? Bez sensu
.
Posmutniała:
- Tak, mam dziwne wrażenie, że ten rytuał wykluczy mnie poza obszar doświadczeń. W zasadzie mogłabym się poruszać bez pomocy, ale nie jestem pewna, czy dla kaprysu warto ryzykować uszczerbek na zdrowiu.
- Nie wyobrażam sobie tego bez pani, lady Davies
- powiedział dobitnie, żeby jej uświadomić, że w tej sprawie zdania nie zmieni. - Byłoby stanowczo nie w porządku pozbawiać kogokolwiek z nas możliwości w tym zakresie. Pani doskonale wie, co sądzę na temat naszej szlachty, ale takiego czegoś nie zrobiłbym nawet im. Rozumiem, że nie chce pani ryzykować zdrowiem, przyznam, że także nie planuję, ale kiedy obydwoje wydobrzejemy, przypuszczam, że zdołam powtórzyć rytuał, jeżeli zaszłaby taka konieczność.
- Niestety nie wszyscy tak myślą i sądzę, że rytuał jednak się odbędzie. Dla mnie przykry jest sam fakt, że każdy myśli tylko o sobie, nie licząc się ze zdaniem reszty.
- Czy spodziewała się pani tego, ze będziemy sobie ufać i wspierać? To byłoby, tak
- skinął głową - naprawdę tak, jak powinno, ale, nie wiem, co musiałoby się przydarzyć, żebyśmy wszyscy myśleli w taki właśnie sposób. Tymczasem także sądzę, że rytuał się odbędzie. Cóż, życzę powodzenia.

Irlandka przez chwilę trwała w zamyśleniu, a potem stwierdziła:
- Taki rytuał jeśli wyjdzie, może być niebezpieczny, prawda? Po za tym z tego, co zrozumiałam, nie każdy zdoła przejść przez bramę - popatrzyła przed siebie - w sumie nie wiem czy mam ochotę sprawdzać czy jestem dostatecznie godna ...
- Ech, proszę wybaczyć, ale jeżeli nie pani z całego towarzystwa, to pewnie tylko panna Bearnadotte. Jednakże chciałbym nie tyle przekonać się czy jestem godny, ale wie pani, ciekawość naukowca. Ponadto, podróżowała pani po świecie, pewnie ma więc pani żyłkę globtrotera. Czyż nie ciągnie panią, tak po prostu, żeby się przekonać, co tam jest?
- Tak, bardzo, mówię tylko o moich wątpliwościach
- machnęła ręką - zresztą to nieważne, pójdę już, nie będę zawracać panu głowy.

Courtney dała mu do zrozumienia, że jednak przyszła tu wyłącznie dla przeprosin. Zrobiła, co uznała za słuszne i wychodziła. W sumie, dla niej był po prostu jakimś tam mężczyzną, co, niestety, było prawdą. Szkoda, wieka szkoda.
- Tak, rozumiem. Dziękuję za odwiedziny, było mi bardzo miło - skłonił się.
Przez chwilę patrzyła z uwagą na mężczyznę, który ponownie wycofał się za, tak typową dla wyższej sfery, osłonę obojętności. Tak było lepiej, bezpieczniej... - zadzwoniła niewielkim dzwoneczkiem i stojący za drzwiami służący wszedł i zbliżył się do swej pani:
- Zabierz mnie proszę do mego pokoju - powiedziała do niego.
Sługa wziął ją ostrożnie na ręce i ruszył w kierunku wyjścia. Już w drzwiach kobieta odwróciła się do Edrica i powiedziała tak cicho, że ledwie ją usłyszał:
- Niech mi pan wierzy, panie Sharpe, tak będzie lepiej dla nas obojga ... o wiele lepiej ...
- Przykro mi, milady, ale trafiła pani na wyjątkowo twardego naiwniaka, który może potrzebuje niekiedy chwilę oddechu, ale nie ma zwyczaju odpuszczać. Będzie mi miło, jeżeli mnie kiedyś pani odwiedzi
- wyrzekł szybko, lecz spokojnie.

Courtney nie powiedziała nic więcej, ale z jej półprzymknietych oczu mógł wyczytać mieszaninę bólu, strachu i smutku.


Była piękna, tak piękna, że Sharpe chciał zerwać się i podbiec do niej … tylko kula leżała po drugiej stronie łóżka. Dlatego patrzył na nagle zmartwiałą twarz, oczy i drgające wargi. Ta kobieta miała w sobie łzy, bez względu na to, czy i jak często się uśmiechała. Bała się, niczym zagonione w pułapkę zwierzę. Ale przecież była człowiekiem! Kimś przeznaczonym do szczęścia, a nie płaczu. Kimś cennym i ważnym w oczach świata … i Sharpe'a również.

***

Rytuał! To było ...
- Niezwyczajne – tyle zdołał powiedzieć wpatrując się w to, co działo się przed nimi. Jednocześnie jednak miał wielkie pretensje do siebie. Przecież wyraźnie deklarował, że nie przeprowadzi rytuału, gdyż obawia się, iż rzeczywiście mógłby on spowodować przejście do świata elfów. Z tego punktu widzenia było totalnie obojętne, kto dokona wymaganych książką czynności, czy będzie to John Ribaud Weelton-Morris, czy ktokolwiek. Nie planował przyjść, obawiając się, ze portal może się niekontrolowanie rozszerzyć i zostaną zmuszeni do wkroczenia na nieznane rewiry. Do przybycia nakłonił go jednak list Irlandki, która postanowiła jednak zaryzykować. Otrzymał go nad ranem, widocznie pisany był bardzo wcześnie, albo w nocy, lub wieczorem poprzedniego dnia. Nie da się zaprzeczyć, chciał znowu zobaczyć tą niezwykła projektantkę ogrodów. Szczególnie, po takim liście:

Cytat:
Drogi Panie Sharpe.
Nie wiem jak sie pan czuje, ale mam nadzieję, że pana zdrowie poprawia sie tak szybko jak moje. Ponieważ czuję się juz całkiem dobrze, postanowiłam jednak wziąć udział w rytuale, który pan Weelton-Morris postanowił przeprowadzić jutro rano.
Mam nadzieję, że pańskie zdrowie nie przeszkodzi panu w przybyciu na to doświadczenie. Byłoby mi bardzo miło znowu pana zobaczyć.
CD
To było coś, co kazało Sharpe'owi zerwać się i popędzić na przedstawienie Weeltona-Morrisa, chociaż jeszcze niedawno miał ochotę machnąć na to ręką. Ale chciał być … na wszelki wypadek. Teraz obserwował. Wydawało się, szczęśliwie, że nie zostaną nagle ogarnięci tą dziwną, świetlistą strefą. To dobrze, bo za grzyba nie miał się zamiaru tam pakować chodząc o kuli. Gdziekolwiek to owo „tam” mieściło się. Kto chce, jego sprawa, ale na pewno nie on. Ranny, mający ograniczone możliwości ruchowe, zdecydowanie nie byłby dobrym globtroterem, szczególnie, nowych światów. Wprawdzie ta świetlista smuga zrobiła na nim wielkie wrażenie, ale ... ale podświadomie miał nadzieję, że jeżeli już idzie na ten nieszczęsny rytuał, to chciałby, żeby się powiódł, nawet, jeżeli naukowe przeświadczenie podpowiadało mu, że to idiotyzm.

- Moje gratulacje, mister Weelton-Morris – wreszcie powiedział. – Udało się, jeżeli to akurat to, co zostało napisane w książce?. Można trafić do krainy faerie – wskazał ręka na portal, który wprawdzie nie przypominał wrót, ale pełnił identyczną rolę. – Jeśli wierzyć zapiskom, rzecz jasna. Wprawdzie, póki nie zaleczy mi się noga, nie planuję tak się udać, ale później, któż wie? Przyznam, że nie zostawiłbym specjalnie istotnych spraw, żeby się nimi bardzo przejmować na czas pobytu tam. Nie mnie, nie teraz, na pewno jeszcze nie teraz. Tymczasem państwo? – zapytał obecnych.

Rzecz jasna, na taka wyprawę wziąłby, tak na wszelki wypadek, szablę, karabin z zapasem amunicji i prochu, jedzenie, napitek, podstawowe przybory podróżnicze, coś do ubrania, jeżeli byłoby tam bardzo zimno, albo niezwykle ciepło. I nie poszedłby tam ranny.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 26-06-2009 o 21:08.
Kelly jest offline  
Stary 02-07-2009, 19:13   #122
 
Makuleke's Avatar
 
Reputacja: 1 Makuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znanyMakuleke wkrótce będzie znany
Kwiat zniknął... Po prostu zniknął w błysku światła... W tym samym momencie na polanie zaległa pełna niedowierzania cisza, którą przerwał najpierw jeden z asystujących Johnowi służących, a następnie Sharpe - inni byli najwyraźniej pod zbyt wielkim wrażeniem, żeby wypowiedzieć choć słowo - wliczając w to Weelton-Morrisa, który z wyciągniętą przed siebie ręką z notatkami i bezwiednie otwartymi ustami zrobił powolny krok w kierunku środka magicznego pięciokąta. Zamarł w tej pozie dopóki nie podszedł do niego Sharpe.

- Moje gratulacje, mister Weelton-Morris – rzekł doktor. John spojrzał się na niego z wyrazem zdziwienia, jak gdyby nie patrzył na człowieka, tylko na przybysza z innego świata. A może oczekiwał raczej, że to właśnie ktoś zza portalu powinien w tej chwili się do niego odezwać? Słowa Edrica docierały jednak do niego nawet zza grubej kurtyny oszołomienia. - Wprawdzie, póki nie zaleczy mi się noga, nie planuję tak się udać, ale później, któż wie? Przyznam, że nie zostawiłbym specjalnie istotnych spraw, żeby się nimi bardzo przejmować na czas pobytu tam. Nie mnie, nie teraz, na pewno jeszcze nie teraz. Tymczasem państwo? – zapytał obecnych.

Dopiero teraz John otrząsnął się ze zdumienia i jakby po raz drugi spojrzał na Sharpe'a.

- Dziękuję, mister Sharpe. - powiedział, tłumiąc w sobie chęć, żeby wypowiedzieć swoje myśli na głos - „Udało się! Udało!” - przychodziło mu to jednak z najwyższym trudem, o czym świadczyły roziskrzone oczy i uśmiech triumfu na twarzy. - Muszę powiedzieć, że pańskie słowa brzmią niezwykle... rzeczowo - zająknął się Weelton-Morris, bo spokojny ton Edrica nijak nie pasował do jego podekscytowania. - I choć sam najchętniej od razu wziął się do badania przejścia, to muszę przyznać panu rację. Z resztą - byłbym egoistą, chcąc udać się na „drugą stronę” samemu. Do czasu jednak, kiedy będzie się pan czuł na siłach, proponowałbym przygotować się do ekspedycji - ostatnie słowo wymówił ze szczególnym naciskiem, delektując się jego znaczeniem i nie mogąc doczekać się, kiedy wreszcie stanie się ono faktem. - Czułbym się zaszczycony, gdyby nie tylko pan Sharpe wziął w niej udział, ale i inni z państwa - panie Windermare? panie Sommerset? panie Sutton? - Odwrócił się w stronę każdego z gentlemanów, zatrzymując na nich spokojne, pytające spojrzenie, ale tak naprawdę wewnątrz jego głowy kłębiło się mrowie myśli, każda następna zastępująca poprzednią w nagłym wybuchu entuzjazmu. „Będę musiał napisać o tym do profesora Pendry'a - o ile jeszcze kiedyś pojawi się na Wyspach... I do matki, nie do wuja Alberta, nie chyba jednak tylko do profesora... Ciekawe tylko, co na to Person? Mina mu zrzednie, jak dowie się, pod jego domem znajduje się przejście do innego świata, chociaż... równie dobrze mógłby wpaść w obłęd, tak jak Lucy - lepiej powiedzieć o tym Huntowi... Szkoda, że nie było tutaj żadnego fotografa, następnym razem trzeba będzie po niego posłać. Interesujące - jak wyglądałby portal na zdjęciu? No tak, zostają jeszcze ci cali Strażnicy... Hunt będzie musiał koniecznie wyznaczyć jakichś ludzi do pilnowania przejścia, w końcu nie wiadomo, czy nie znowu wyskoczy z niego jakiś wilkołak...”

John był tak pochłonięty przez niezliczone pytania i pomysły, że, słów, które padły w ciągu następnych chwil zupełnie nie słyszał.

- Przepraszam, zamyśliłem się - powiedział, otrząsając się ze zgiełku panującego w jego własnym umyśle. Zrobił to jednak z miną sugerującą, że za chwilę może ponownie „odpłynąć”, jeśli rozmówca nie powtórzy swoich słów odpowiednio szybko.
 
Makuleke jest offline  
Stary 05-07-2009, 23:01   #123
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Trzy dni. Tyle czasu potrzebował Pan Weelton-Morrisowi, by przygotować się do rytuału. Zdecydowanie zbyt długo jak na cierpliwość baroneta. Równie dobrze do tego czasu mógłby to zrobić Pan Sharpe. Skoro jednak nie było innego wyjścia, to nie pozostawało nic innego jak do tego czasu zrobić to co lubił najbardziej, czyli zająć się swoją osobą.

Nazajutrz dzień był równie szary co większość poprzednich, a w dodatku tym razem w posiadłości Ross panowała jakaś tak dziwna i nieznośna duszna senność. Virgil nie zamierzał spędzać tu czasu. Już wczoraj wysłał jednego ze służących do Creightona Harthorpe'a znajomego z klubu dżokejskiego mieszkającego w okolicy pobliskiego Oakham, który już od dawna zapraszał go do siebie na bilard z zamiarem zapowiedzenia się na dziś. Odpowiedź była oczywiście całkowicie pozytywna. Zaproponował więc wspólny wypad Adzie, której jak się okazało stajnie Harthorpe'a jak i sam ich właściciel nie były obce i w efekcie jeszcze przed popołudniem wyjechali z rezydencji. Nie ujechali jednak nawet mili gdy Hans gwałtownie zatrzymał powóz.
- Was soll das zum teufel?! Prawie cię rozjechałem idiote!
Virgil i Ada wyjrzeli na zewnątrz, by zobaczyć przyczynę rozjątrzenia woźnicy. Drogę przez pola spowijała gęsta mgła i choć do wsi musiało stąd być bliziutko to przez chwilę nie mogli dojrzeć absolutnie niczego póki sprzed pary koni nie wyszła jakaś zgarbiona postać odziana w stary zniszczony płaszcz pokryty kropelkami wilgoci.
- Proszę poczekać – rzekł obcy jegomość odzywając się szorstkim, podobnym do dźwięku gniecenia papieru, głosem i odrzucił kaptur



- Auf den Weg łachmyto! - krzyknął drugi raz Hans i wzniósł bat na starca
- Nie... - zaprotestował wpatrując się prosząco w jadącą w środku parę – Naprawdę. Muszę coś Państwu powiedzieć. Proszę mnie wysłuchać.
- Ruszaj Hans – rzekł Virgil – Nie ma sensu stać tu bez potrzeby.
- Tak jest main Herr...
- Nie! -
starzec złapał drzwiczki powozu i trzymając się ich kurczliwie, nachylił się do środka, tak że dwójka arystokratów z pewnym zniesmaczeniem odsunęła się na drugą stronę powozu. Wypisany w jego oczach strach niemal udzielił się obojgu – Chodzi o to co chcą Państwo zrobić... o rytuał przejścia...
- Ty łazęgo! -
Hans zeskoczywszy z wozu złapał starca za fraki i siłą oderwawszy go od drzwiczek, cisnął nim w stronę skraju drogi. Starzec postąpił parę niepewnych kroków do tyłu i nie mogąc złapać równowag, przewrócił się na plecy.
- Hans, stój! - krzyknęła Ada powstrzymując woźnicę od dalszej przemocy nad bezbronnym włóczęgą i spojrzała na Virgila pytająco. Baronet przez chwilę przyglądał się podnoszącemu się starcowi, po czym wzruszył obojętnie ramionami. Czy był to jakiś szaleniec, czy rzeczywiście ktoś kto mógłby rzucić nieco światła na mroczną tajemnicę panny Lucy, trudno było powiedzieć. Windermare zakładałby raczej to pierwsze, ale jeśli Ada uważała inaczej, to nie miał nic przeciwko by wysłuchać jego słów. Ada uważała inaczej.
- Proszę podejść – rzekła do starca, który odetchnąwszy skłonił się jej głęboko i usłuchał – Kim Pan jest?
- Dziękuje milady. Nazywam się Abner Fellow. Jestem... byłem szewcem w Londynie.

Oboje spojrzeli po sobie w zdumieniu i przysunęli się drzwiczek z nowym zaciekawieniem.
- Fellow? - powtórzył Virgil
- Tak Sir. Poprzedni właściciel rezydencji, z której Państwo wyjechali był... Oliver był moim bratem.
Ada otworzyła usta by coś powiedzieć, ale nie odrzekła nic, a Virgil zaczął nerwowo pocierać się po skroni. On też odezwał się pierwszy.
- Powiedział Pan Panie Fellow, że chce nam coś powiedzieć. O rytuale jeśli się nie mylę, czy tak?
Abner Fellow kiwnął głową i przełknął ślinę.
- Przyjechałem tu gdy w Londynie zrobiło się głośno o pannie Lucy. Wiedziałem, że znów będzie to samo i po prostu musiałem to zrobić. A potem obserwowałem. Nie sądziłem, że możliwym będzie dla kogokolwiek znalezienie książki – mówił szybko i nieskładnie. Głos mu lekko dygotał, choć nie można było być pewnym czy ze starości, czy ze strachu, jednak z każdym kolejnym słowem było coraz gorzej – ale gdy to się wydarzyło i gdy Państwo postanowili przeprowadzić rytuał... nieee... Nie możecie tego zrobić. Droga do świata elfów jest trudna i zawiła. Oliver i David to wiedzieli... oni umieli, ale Państwo... nie możecie tego zrobić. Droga jest okropna i niebezpieczna... Świat pośredni jest nieludzki... Bestie o krwawym spojrzeniu nie pozwolą przejść...
- Chwileczkę Panie Fellow. Proszę zwolnić. Jakie bestie?? -
Ada w końcu nie wytrzymała
- Poczekaj Ado. Niech mówi - Virgil widział już ludzi przerażonych. Sami się napędzali swoim strachem, tak jak Fellow teraz. Niemniej uspokojenie go mogłoby skończyć się tym, że przestałby chcieć cokolwiek mówić.
- Nie pozwolą, a nie mogą przejść. Proszę... błagam... niech się Państwo wstrzymają. Tylko McKenzie miał sposób na bestie, ale on nie żyje. - Zaczynał coraz bardziej się plątać. Jakby język nie nadążał mu za ilością chorych myśli, która spowijała jego starczy umysł - Oliver mu powiedział i odkryli tajemnicę jeziora. Państwu nie wolno. Tylko czarnowłosa i ten o ciemnej skórze będą bezpieczni. Ich zostawią, ale nie... niech Państwo tego nie robią. To śmierć, a droga na pewno nie jest krótka.
- Proszę się uspokoić Panie Fellow. Nie ma żadnych bestii
– rzekła spokojnie Ada – Hans, trzeba tego człowieka zabrać do rezydencji
- Nie! -
krzyknął starzec i odskoczył od powozu – Zostawcie mnie!
Postąpił parę kroków do tyłu, po czy odwróciwszy się ruszył biegiem w stronę pól i znikł we mgle.
- Za nim Hans! - Windermare nie czekał i również wyskoczył z powozu, ale po woźnicy i starcu nie było już śladu w spowijającej łąki wilgoci. Pomógł więc wysiąść Adzie i oboje krótką chwilę wypatrywali powrotu Hansa. Ten po chwili wyłonił się z białej nicości mrucząc coś pod nosem po niemiecku.
- Niestety meine Dame. Jak kamń w wasser.
- Psia krew! -
skwitowała Lady Lovelace i westchnąwszy odgarnęła włosy i spojrzała na baroneta – Co uważasz Virgilu?
- Szaleniec. Bez dwóch zdań –
kiwnął głową Windermare – ale zdecydowanie coś wiedział. Coś co pomieszało mu się zapewne z jego własnymi wyobrażeniami – Nie był pewien, czy właśnie sam nie zaczynał wierzyć w to wszystko – Niemniej trzeba będzie się zabezpieczyć na ten rytuał.
- A niech to –
westchnęła z rozbawionym zażenowaniem - Że Olimpia daje wiarę temu szaleństwu to się nie dziwię. Zawsze miała słabość do bajek. Ale Ty?
- Zapomniałaś już Ado psa o czerwonych ślepiach? Nie wiem czemu ale skojarzyły mi się z bestiami o krwawym spojrzeniu. Poza tym... poza tym masz rację. Chyba zaczynam wierzyć w to wszystko. Ale wiesz? Całkiem mi się to podoba.
- Nie wierzę. Cyniczny Virgil Windermare oddaje hołd elfom panny Lucy –
zaśmiała się perliście, ale po chwili dodała – No dobrze. Ja też przyznaję, że nie wiem co o tym myśleć. Trzeba w takim razie ostrzec innych.
- Tak... chyba trzeba –
odparł cały czas wpatrując się w mgłę w której zniknął Fellow – Wszystkich poza Panami Sharpe i Weelton-Morris.
- Poza nimi? Ale dlaczego?
- Bo tylko oni umieją wykonać rytuał. Nie chcemy ich zniechęcać, prawda? Przyznaj Ado... Nie wierzysz w elfy, ale nie wiesz co się stanie podczas rytuału, prawda? To co oczywiste po tych paru dniach w Dawenvill, przestało być oczywiste -
spojrzał na nią uśmiechając się filuternie – I jak Cię znam to tak jak ja z rosnącą ekscytacją oczekujesz każdego następnego objawienia się obecności elfów.
Odpowiedziała tajemniczym uśmiechem, ale odparła tylko:
- Zgoda, Virgilu.

***


Gdy Pan Weelton-Morris zaczynał rytuał, Virgil sam już nie wiedział, czego się spodziewać. Ten cały pentagram, świeczki... i to już. To wszystko? Spojrzał na Lexintona stojącego obok siedzącej Courtney, a potem na Olimpię po drugiej stronie kręgu i Somerseta, który stał nieopodal. Wszyscy czekali w milczeniu. Czy coś się wydarzy? Czy zapiski w księdze Fellowa są jedynie przelanymi na papier przywidzeniami chorego umysłu? Virgil czuł jak ciekawość zaczyna go stopniowo rozpierać. Nigdy nie czuł się zbyt stary, ale teraz miał wrażenie, że to świat odmłodniał wokół niego. Przestał być drażniąco przewidywalny. A może to jego postrzeganie się zmieniło? Tak czy inaczej stojąc w towarzystwie Ady w swoim ulubionym czarnym płaszczu od Shackletona z lekkim uśmiechem oczekiwał początku rytuału, jakby ponownie miał to być jego pierwszy raz z kobietą. Wyższa podnieta, do których sprowadzał życiowe cele. Których stał się niewolnikiem...
John Ribaud Weelton-Morris rozpoczął recytację. Nawet wiatr nie przerywał miarowo intonowanych przez niego słów inkantacji Fellowa. Zacisnął dłonie na trzymanej w nich dubeltówce. Dotyk broni był dobrym dotykiem. Ciężkim gwarantem bezpiecznej zabawy. Tak jak Purdey'e zawieszone na pasie pod płaszczem.

A potem... potem gdy Virgil wstrzymał oddech oczekując niemożliwego... stało się niemożliwe. Wzniesiony w powietrze nad pentagramem kwiat zniknął. Ktoś zemdlał, ktoś krzyknął, doktor Sharpe zaś pogratulował panu Weelton-Morrisowi udanego otworzenia portalu.

Virgil natomiast bez słowa podszedł do Pana Weelton-Morrisa i odebrawszy od niego pistolet spojrzał na cały pentagram. Bestie o krwawym spojrzeniu, elfy. Chciał to zobaczyć. Bez względu na cenę. To było coś innego niż te wszystkie namiastki ekstazy, które preparował w laboratorium. Zanieczyszczona alkoholem krew pulsowała w żyłach młodego Windermare'a gdy kierując się jednym z najbardziej autodestrukcyjnych zmysłów rządzących ludzkim ciałem, zwanym ciekawością, stanął obok pana Weelton-Morrisa i... znikł.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 05-07-2009 o 23:16.
Marrrt jest offline  
Stary 07-07-2009, 00:14   #124
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
W normalnych okolicznościach trzy dni spędzone nad urokliwym jeziorem dostarczyłyby Olimpii wielu przyjemności. Uwielbiała wygrzewanie się się w słońcu, w niestosownym stroju, hodując piegi na ramionach i ciemną karnację, którą potem garderobiana, sarkając wcale nie pod nosem, musiała przykrywać tonami pudru, by nadać śpiewaczce wygląd damy. Kochała też pływać, niespecjalnie ukrywając się z tym ekscentrycznym hobby. No i mogłaby jeść za dużo, leniuchując na eleganckich piknikach. I pozować na ogrodowych huśtawkach udając, że czyta poezję. A jeśliby sytuacja sprzyjała, dodatkowo, pozwalałaby się uwodzić jakiemuś baronowi.

Niestety odkrycie rytuału uczyniło okoliczności nieznośnymi.

Jakby mało było Virgila i jego głupiego pistoletu, nachalnie uzmysławiającego Włoszce zbyt wiele rzeczy, to jeszcze doktor Sharpe potraktował ją tak podle. Całe rozgorączkowanie i przejęcie nadzieją na rozwiązanie zagadek ze swojej przeszłości, czytelne wręcz za bardzo, zostały potraktowane jak marudzenie nachalnego dziecka, któremu można powiedzieć nie, udając, że się mówi tak. Rozczarowanie, które poczuła Olimpia było tak duże, że prawie się rozpłakała. Z największym wysiłkiem opanowała się na tyle, żeby jedynie przygryźć wargi i wyjść nieśpiesznym krokiem z salonu.

Dłużyły jej się sekundy, dzielące ją od sypialni. Czuła się całkowicie bezsilna. I wyobcowana. Dzikuska w kraju ludzi o chłodnych duszach. Znowu w punkcie, w którym całkowicie zależy od innych, zdradzona przez własne zdolności, choć tym razem wyjątkowo nie chodziło o górne rejestry wysokiego C.
A obradujący na dole Anglicy, trzymający w swych rękach przejście do innego świata postanowili trochę poczekać.

Płakała w poduszkę długo w noc. I następnego dnia tylko z okna widziała jak Virgil i Adelajda odjeżdżają.

Spędziła bardzo spokojne trzy dni. Spała niewiele.

***

Zeszła uczestniczyć w rytuale po dniach, których powinno nie być, ubrana w wygodna suknie podróżną, z dagerotypem i rysunkiem Guiditty w ręku. Ten właśnie bagaż wydał jej się najbardziej odpowiedni.
W pokoju zostawiła list do Giulii i wydała dyspozycje by go wysłano. Była pewna, że przeniesie się pierwsza.

Nie wiedziała jak to się stało że Virgil wszedł tam przed nią.

Przeszła druga.
Do świata, który miał sprawić, że przestanie czuć się mniej ważna.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline  
Stary 09-07-2009, 01:07   #125
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
w kooperacji z marrrtem

Zaproszenie od baroneta przyjęła z ulgą. I to, musiała przyznać, wcale niemałą. Atmosfera w wiejskiej rezydencji earla Ross robiła się coraz mniej przyjemna. Niczym zamknięte w klatce zwierzątka, zaczęli się nawzajem podgryzać. Ostra wymiana zdań między Sharpem a Windermarem była tylko jedną z wielu łyżek dziegciu, które bezustannie dolewali do beczki miodu, którą mogłyby by te wakacje w Dawenvill być.
Inną, niezmiernie martwiącą Adę kwestią było zachowanie Olimpii. Dziewczynie najwyraźniej odbijało, a ona nie mogła nic z tym zrobić. Artystyczna natura Grisi w otoczeniu szepczących trwożliwie o elfach wariatów stała się trudnym do poskromienia potworem. Nawet bez celowania do siebie nawzajem broni palnej, sytuacja była wystarczająco napięta. Martwiła się o przyjaciółkę, która postanowiła porzucić jakiekolwiek pozory racjonalności.

Wyjazd do Oakham jawił się w tym świetle jak łyk wody po długiej wędrówce przez zlaną skwarem łąkę. Ada tęskniła za Londynem i wszystkimi udogodnieniami, jakie niosło ze sobą życie w tym na wskroś śmierdzącym mieście.
Czuła także, że aby nie poddać się zbiorowej elfiej histerii, powinna się; choćby na trochę; oddalić od jej źródła. Rozsądek, jedyna rzecz, na której Ada zwykła bez względu na okoliczności polegać, okazał się być niewystarczającym, aby uspokoić całe rozemocjonowane towarzystwo. Wściekała się poza tym, że wciąż nie potrafi ogarnąć całości obrazka. Części układanki, które wpadały jej w ręce, nijak pasowały do reszty. Cały ten rytuał, choć początkowo wydawał jej się kompletną bzdurą, teraz miał sens. Choćby ten jeden, jedyny – jeśli nie wyjdzie, będzie on jednoznacznym dowodem na to, że po prostu powariowali.

*

Im bliżej Oakham się znajdowali, tym trudniej było jej ukryć, jak duże wrażenie zrobiło na niej to przypadkowe spotkanie z szalonym bratem Fellowa. Umilkła zastanawiając się nad jego słowami. Przez moment nawet przyszło jej do głowy, że może Dawenvill leży w czymś w rodzaju Trójkąta Bermudzkiego? Jakiś czas temu na spotkaniu Błękitnej Pończochy rozmawiały o tym fenomenie, stawiając śmiałe tezy, że może dałoby się go wytłumaczyć za pomocą prawa Biot-Savarta lub twierdzenia Stokesa. Tylko jak magnetyzm mógłby wpływać na stan ludzkiego umysłu?

*

Wielkim musiało być zaskoczenie baroneta Windermare, gdy w ślad za lady Lovelace służący wniósł sporych rozmiarów mahoniową, inkrustowaną srebrem skrzynkę.
- Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko odrobinie nowości, Virgilu - krzywy uśmiech Ady trudno byłoby określić przymiotnikiem innym nić 'wyzywający'. Nie spuszczając uważnego i zarazem rozbawionego spojrzenia z oblicza mężczyzny, kobieta uchyliła wieka. Wewnątrz szkatułki, na aksamitnej poduszce spoczywały dwadzieścia dwie bile. Większość z nich lśniła tą samą barwą - żywą, przywołującą skojarzenie z krwią czerwienią.
- Prezent - odparła w odpowiedzi na pytające spojrzenie Windermare'a. – Te same bile a jednak zupełnie inna gra, wyobrażasz sobie? Było ich trochę mniej, ale po gruntownym przeliczeniu i przemyśleniu sprawy, doszłam do wniosku, że zwiększenie liczby czerwonych kul z dwunastu na piętnaście ładnie wyrówna rachunek. A to w codziennym użytkowaniu sprawdzi się znacznie lepiej. Nie czuć różnicy, prawda? - Zapytała wyciągając w kierunku baroneta dłonie. W każdej z nich spoczywała wykonana z kości słoniowej kula.
Zaskoczyła go. Musiał to przyznać z niekłamanym poczuciem przyjemności. Lubił to uczucie. Co prawda Błękitna Pończocha nie od wczoraj skandowała, że bilard to rzekomo również gra dla kobiet, ale żeby któraś z dam znała jakąś jej formę zanim on choćby o tym usłyszał... No cóż. Na pewno nadrobi dziś zaległości...
Położył ręce na obu bilach i parokrotnie pogładził satynową delikatność złota Afryki nie omieszkując przy tym raz czy dwa musnąć wnętrza dłoni Ady. Wziął je od niej by zważyć w dłoni.
- Nowości to mój żywioł Ado – odparł patrząc przez chwilę z niewzruszoną miną na obie bile, po czym rzucił jej uśmiechnięte spojrzenie w którym błysnęła para różków
Zwłaszcza te niebanalne, agresywne i stanowiące wyzwanie – różki zniknęły – Ale bilard na dwadzieścia dwie bile? Wydaje się to trochę chaotyczne.
- Zasady są banalnie wręcz proste. Biała to bila rozgrywająca. Jedyna, w którą można uderzać. To się nie zmienia. Bile zaś należy wbijać kolejno według określonego porządku, naprzemiennie kolorowe z czerwonymi. Każda z nich jest punktowana. Cel to zbudowanie jak najwyższego ciągu - trudno było nie zauważyć, że wprowadzanie Virgila w arkany nowej gry sprawiało jej przyjemność. Choć padające z jej ust słowa pozostawały rzeczowe, ton i sposób, w jaki patrzyła na swego współrozmówcę, nawiązywały do tamtej nocy.
- Gotów? – zapytała wyłożywszy baronetowi zasady. Nim odpowiedział, mocno nachyliła się nad stołem, elegancko wybijając białą bilę. – Dam Ci fory, Virgilu. Byś nie zwątpił we wspaniałość tej gry – roześmiała się zaczepnie na sekundy przed tym, jak biała bila ustawiła się na pięknej, odstawnej pozycji.
- Zasady są jak najbardziej logiczne i rzeczywiście proste – przyznał patrząc to na sytuację na stole, to na nią, po czym wziąwszy do rąk własny kij przymierzył się białej bili. Po chwili do dołka wpadła pierwsza czerwona, a następnie pierwsza kolorowa – ale nie przewidują, że jednemu z graczy może bardziej zależeć na utrudnieniu gry przeciwnikowi niż na kolejnych bilach – uderzył znowu. Klasyczny stuk oznajmił uderzenie w czerwoną, która tym razem jednak zamiast potoczyć się do dołka, podskoczyła i wypadła ze stołu nieopodal stojącej z boku Lady Lovelace. Virgil cmoknął ustami jakby niezadowolony i podszedł podnieść sfaulowaną bilę. Dobrze wiedział, że teraz gdy białą zasłoniła żółta, nie za bardzo jest możliwość jakiegokolwiek ruchu. Gdy się podniósł był bardzo blisko niej – co jak na ironię zbliży go do pożądanego celu tej gry – dodał ciszej patrząc na karmin jej ust i obserwując mimikę jej twarzy.
- Sugerujesz, że zasady zakładające fairplay są złe? - Usta Ady rozchyliły się całkiem, jakby w myślach już całowała baroneta.
- Zdecydowanie preferuję zasady zakładające forplay - odrzekł nachylając się nad nią i gdy odległość ust była już nieznośnie mała, pocałował z niespiesznym namysłem.
Udając zaskoczoną, Ada oparła się o stół.
Biała bila niemal niezauważalnie odturlała się o dwa centymetry w bok.

*

Słowo się rzekło…
Choć cały rytuał uważała za nonsens, musiała być przy tym. Na wszelki wypadek.

~~ Przyda im się tam ktoś z głową na karku~~

Gdy zawieszony nad portalem kwiat nagle zniknął, Ada jęknęła na głos. Podobne rzeczy nie mieściły się w światopoglądzie osób jej pokroju. Osób, które za punkt honoru poczytywały sobie walkę z zabobonem i krzewienie wiary w osiągnięcia ludzkiej myśli technicznej. Przez dobrą chwilę nie chciała wierzyć własnym oczom. I ta właśnie chwila wystarczyła, by w przejawie szaleństwa Virgil przekroczył bramę, której istoty piękny umysł Ady Byron-King nie był w stanie zrozumieć. Zaciskając dłoń na pistolecie, który zabrał ze sobą z Londynu Hans drgnęła. I wtedy zniknęła Olimpia.

- Niech Cię szlag, Grisi – sapnęła. Z jednej strony rozsądek mówił jej, że nie powinna wchodzić w pole działania nie poznanych dotąd sił, jednak palące pragnienie doświadczenia tego na własnej skórze musiało, po prostu musiało wygrać.
Dwa kroki w przód i po Adzie w Dawenvill nie pozostał nawet cień.
 
hija jest offline  
Stary 10-07-2009, 08:36   #126
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Lexinton nie mógł się zdecydować co jest bardziej zabawne. Opis rytuały, czy też irracjonalna wiara niektórych osób, że jest on prawdziwy. I to wszystko w XIX wieku, gdy już się wydawało, że zabobony przynajmniej na wyspach zostały wyplenione. Tymczasem Sharpe chciał odprawiać praktyki szamańskie rodem z afrykańskiego buszu i otwierać przejścia do nieistniejącego świata. Cóż … jeśli to ich bawiło. Jim najchętniej odprawiłby rytuał od ręki, by wykazać jego bezsensowność, ale stanęło na tym, że poczekają.
W międzyczasie z Londynu baron sprowadził najlepszego znanego mu medyka, by zajął się Courtney.
Jako że Irlandka była unieruchomiona i ku niezadowoleniu barona emablowana przez Edrica, Jim obszedł z psami jezioro, chyba z pięć razy, niestety bez żadnych widocznych rezultatów. Trochę popytał w mieścinie, też bez efektów, bo miejscowi jednak nabrali wody w usta. Po czym z nudów baron zaczął się zastanawiać nad techniczną stroną wykopania grobli i spuszczenia wody z jeziora. Pomysł cokolwiek radykalny i zgoła zbyteczny, lecz w ocenie Jima przynajmniej zabawny.
Próbował też poprawić nadwątlone kontakty z Olimpią, jednak dziewczyna traktowała go z rezerwą i rozmowy jakoś się nie kleiły. Najwyraźniej intuicja śpiewaczki podpowiadała jej, że Jim nie ma czystego sumienia.
Lexinton zatem zwrócił swe zainteresowanie ku Madelaine i chcąc nieco rozerwać pozbawioną ruchu pisarkę zaproponował jej wspólne zawody łucznicze.
Natomiast próby zorganizowania meczu polo spełzły na niczym z braku zawodników i sprzętu.
Powrócił tedy niczym syn marnotrawny do Courtney, choć ciągle irytowały go jej dobre kontakty z Edricem. Naturalnie nie okazał swojego niezadowolenia w żaden sposób. Pokazywanie zazdrości byłoby niestosowne i pewnie rozśmieszyłoby Courtney, a nie chciał jej dawać tej małej satysfakcji. Nie mówiąc już o tym, że to było raczej plebejskie uczucie dobre dla Sharpe’ów.
Courtney akurat rysowała na kartkach papieru projekty nasadzeń do jakiegoś ogrodu, gdy Jim do niej przyszedł. Starczyło jednak wymienienie kilku słów, a Irlandka bezbłędnie rozszyfrowała jego uczucia. Znała go za dobrze i za długo, by mógł ją łatwo zwieść. Widząc, że został rozszyfrowany rzucił się na nią warcząc nie gorzej niż dziki zwierz i wymierzył jej siarczystego klapsa. Z powodu spódnicy i licznych halek niestety mało bolesnego, więc musiał je przy pomocy dziewczyny zdjąć, no a potem zanieść nagą Courtney do łóżka żeby nie zmarzła, a że prosiła by ją ogrzał, to został do rana.

Na odprawienie rytuału obydwoje przyszli przygotowany.

Czyli nienagannie ubrani i nie zapominając nawet o szpicrutach, choć jako żywo przybyli konno, ale nie wierzchem. Rana niestety nie pozwalała Courtney na takie wybryki. Jim jednak przekonał ją twierdząc, że bardzo ładnie prezentuje się w stroju hippicznym, a po za tym niestosowność stroju dobrze będzie się komponować z niestosownością obrzędów. Najwyraźniej był dzień szaleństw i trzeba było to jakoś podkreślić.
Lexinton był w doskonałym humorze, wręcz nie mógł się doczekać kiedy zobaczy rozczarowaną minę Sharpe’a.
Czekał go niestety zawód i szok.
Gdy po zniknięciu liścia służącemu wyrwało się „My God” Jim zakrzyknął cokolwiek nieparlamentarne :
- Holly shit !
Po czym zamilkł zdumiony na dłuższą chwilę.
- To jakaś sztuczka. Na pewno sztuczka.
Zawyrokował już się szykując, by wejść w światło, nie zniknąć i zdemaskować oszustwo. Na szczęście ubiegł go Virgil, a potem Olimpia i Ada.
Jima zatkało. Stał z otwartymi ustami nic nie rozumiejąc. W jednej chwili jego światopogląd został wywrócony do góry nogami i teraz musiał nad tym zapanować. Ubrać w słowa i oswoić to co zobaczył.
- Niech nikt się nie rusza. Nie wiemy co to jest i gdzie prowadzi.
Stwierdził chwytając Courtney za dłoń. Chcąc uratować chociaż ją, skoro Olimpii i Ady nie zdążył.
- To jakiś rodzaj maszyny do przesyłania masy. Coś jak telegraf, tyle że bez przewodów i oparty nie na elektryczności, ale świetle. Ci co to skonstruowali są znacznie bardziej technicznie zaawansowani od nas.
Zwrócił się do zebranych odwracając się tyłem do portalu.
- Proszę Państwa mamy tu do czynienia z zagrożenie bezpieczeństwa Imperium. Jeśli to prawda, że przejście aktywują przedmioty z drugiego świata, to Ci co weszli dostarczyli ich tyle ze sobą, ze w każdej chwili możemy spodziewać się nieproszonych gości dysponujących, chociażby bronią jakiej nie znamy.
Spojrzał prosto w oczy Edrica.
- Doktorze Sharp, czy potrafi Pan zamknąć przejście i uruchomić je jeszcze raz, gdy już będziemy przygotowani ?

Patrząc na znikające w portalu postacie Courtney odruchowo położyła dłoń na swoim brzuchu. Nadzieja, która od jakiegoś czasu kiełkowała w jej sercu, w tym momencie zamieniła się w pewność. Drugą, trzymaną przez Jima delikatnie odwzajemniła jego uścisk:
- Nie mogę tam wejść - wyszeptała tak cicho, że tylko on mógł ja usłyszeć, a jednocześnie z niezachwianą pewnością w głosie - To zaszkodziłoby dziecku...
 

Ostatnio edytowane przez Tom Atos : 10-07-2009 o 11:50. Powód: Drobna zmiana zakończenia.
Tom Atos jest offline  
Stary 14-07-2009, 01:41   #127
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
Zamieszanie jakie powstało po zniknięciu Virgila, Olimpii i Ady udało się opanować dopiero lordowi Sutton. Nienagannie ubrany mężczyzna pierwszy uspokoił się na tyle by zacząć myśleć logicznie:
- Proszę Państwa mamy tu do czynienia z zagrożenie bezpieczeństwa Imperium. Jeśli to prawda, że przejście aktywują przedmioty z drugiego świata, to Ci co weszli dostarczyli ich tyle ze sobą, ze w każdej chwili możemy spodziewać się nieproszonych gości dysponujących, chociażby bronią jakiej nie znamy.
Spojrzał prosto w oczy Edrica.
- Doktorze Sharp, czy potrafi Pan zamknąć przejście i uruchomić je jeszcze raz, gdy już będziemy przygotowani ?
- Ja... Nie potrafię odpowiedzieć na pana pytanie Mr. Sutton - zwrócił się mężczyzna. - Jeżeli wierzyć zapiskom Fellowa to portal zamknie się sam. Natomiast powtórzenie tego rytuału nie powinno być trudne, prawda panie Weelton-Morris?
- Prawda - odpowiedział Weelton-Morris, którego wzrok wpatrywał się w miejsce w którym jeszcze przed chwilą był Virgil i dwie piękne kobiety. - To niesamowite - kontynuował - A więc świat fearie naprawdę istnieje! Moje marzenie się spełniło czy pan wie Lordzie co to oznacza? - zapytał się rozentuzjazmowany.
- Tak, wiem. Problemy - stwierdził sucho Sutton. - A teraz powinniśmy wrócić do domu pana Persona i powiadomić go, a także władze, o naszym odkryciu. Nie wiemy ani kto, ani co zamierzają - mężczyzna wyraźnie się zawahał, jakby nie wierzył we własne słowa - istoty po drugiej stronie. Możemy wnioskować jedynie na podstawie dotychczasowych działań, a te nie były dotychczas przyjazne wobec nas. Na dodatek jesteśmy praktycznie nie uzbrojeni, a wolałbym nie sprawdzać czy jest tam więcej potworów podobnych do tego, który zaatakował nas trzy dni temu.
Zebrani na polanie, choć niektórzy niechętnie, przyznali rację Suttonowi. Po kilku minutach spakowali wszystkie rzeczy, których użyli do otwarcia "przejścia".

***

Przejście nie trwało więcej niż mrugnięcie okiem i tyle też zajęła Virgilowi, Adzie i Olimpii. "Jedno uderzenie serca i polana w lesie Persona zmieniła się w... w to miejsce" pomyślał Virigil odzyskując wzrok - przejście wiązało się bowiem z oślepieniem jasnym promieniem.
- Gdzie my właściwie jesteśmy? - zapytała się głośno Olimpia przecierając oczy.
- W... moim śnie - stwierdziła Ada. W jej głosie dało się słyszeć przerażenie połączone z nieskrywaną fascynacją.

Po upływie kilkudziesięciu sekund cała trójka odzyskała wzrok. Znajdowali się w niewielkiej izbie. Kamienne ściany bez okien za to z dużą ilością obrazów zawieszony na nich przedstawiających dziwaczne istoty, które na pierwszy rzut oka wydawały się podobne do ludzi, ale nimi nie były - wskazywały na to zielone, liściaste włosy, ostre rysy twarzy, a w końcu dzikie oczy. W kominku wesoło płonął ogień. Naprzeciwko kominka były proste, drewniane drzwi. Jedynym meblami w pomieszczeniu były trzy, niezbyt wysokie za to długie, zdobione ławy na których osiadła gruba warstwa kurzu:
- Widać dawno nikt z nich nie korzystał - powiedziała cicho Olimpia. - Co robimy?
- Sprawdzamy czy portal działa w drugą stronę, czy możemy wrócić do domu Olimpio - powiedziała Ada i zrobiła krok w tył licząc na to, że niewidzialny portal jest dokładnie za nią. Ku jej rozczarowaniu nic się nie stało. - Skoro nie możemy wrócić, to nie pozostaje nam nic innego jak ruszyć przed siebie - stwierdziła. - Sir Virgil idzie przodem, Olimpia w środku, a ja na końcu - wydała krótki rozkaz, ale ani jej przyjaciółka, ani tym bardziej Virgil nie protestowali.

***

Dyskusja w domu pana Persona były burzliwa. Pan Hunt, proboszcz, a także paru innych "co godniejszych" mieszkańców Dowenvill spierało się na temat zdrowia psychicznego gości pana Persona, a także dwóch służących. Żadna ze stron - ani tych, którzy uwierzyli obcym, ani tych, którzy uznali je za wymysł zawsze żądnych rozgłosu Londyńczyków - nie była w stanie przekonać drugiej. W końcu po burzliwej debacie udało się ustalić, że do Lorda Rose zostanie wysłany goniec, który przedstawi mu sytuację. Postanowiono też, że polany przez całą dobę będzie strzec trzech ludzi uzbrojonych w muszkiety.

"Głupcy" pomyślał Lord Lexington przyglądając się tym drobnomieszczanom, którzy uważali się za godnych by z nim rozmawiać. Z drugiej strony w zaistniałej sytuacji nie mógł liczyć na więcej - najbliższy pułk dragonów królewskich stacjonował 30 mili od Dawenvill w Darkshire, a sprowadzenie ich tu nawet dla niego nie byłoby prostą sprawą.
Purpurowy na twarzy, emocje ciągle w nim buzowały, podszedł do Weelton-Morrisa.
- Ci wieśniacy - powiedział z nieskrywaną pogardą - nie wiedzą z czym mają do czynienia. Obawiam się też, że Person nie zrozumie powagi sytuacji, jeżeli z nim nie porozmawiamy. - Zrobił krótką przerwę by upić łyk ginu. - Dlatego postanowiłem Panów opuścić. Wierzę w Pana zdrowy rozsądek i w to, że nie "przejdzie" pan dopóty, dopóki nie powrócę z Lordem Personem i innymi.
- Obiecuję panu, Lordzie Lexinton, że nie otworzę portalu tak długo, jak nie zyskam pewności, że jest to absolutnie bezpieczne. Proszę jednak nie zwlekać z powrotem, ponieważ zarówno moim marzeniem, jak i zapewne pana Sharpe było zobaczenie krainy pełnej magii...
- Rozumiem, choć nie podzielam pana entuzjazmu. Niech mi pan wierzy Weelton-Morris, ale zamierzam tu wrócić najszybciej jak się da. A teraz przepraszam, ale muszę przygotować się do wyjazdu. - Sutton ukłonił się, po czym znikł na górze. Po drodze zamienił parę słów z Sommerstem.

***

Nieskończona ilość korytarzy z zamkniętymi drzwiami nad którymi umieszczono proste płaskorzeźby przedstawiając np.: drzewo, jaskinię, miasteczko. Płaskorzeźby były często do siebie bardzo podobne, ale nigdy nie takie same; wystarczyło przyjrzeć się nieco dokładniej by dostrzec niewielkie, często bardzo subtelne, różnice: inny kąt nachylenia głowy, liczbę gałęzi itd.
Ku rozczarowaniu trojga podróżnych nie potrafili oni otworzyć drzwi pozbawionych klamek. Drzwi nie chciały ustąpić ani przed brutalną siłą, ani przed innymi fortelami jakie wymyślili. Z tego też powodu Virgil, Olimpia i Ada błądzili, nie potrafili bowiem spamiętać w którym korytarzu już byli, a w którym nie, od wielu godzin, próbując się wydostać z pułapki w której się znaleźli.
- To na nic - powiedział zdyszany Virgil po kolejnej, nieudanej próbie wyważenia niewielkich drewnianych drzwi. Usiadł, opierając plecy o zimną kamienną ścianę tego niby zamku.
- Może... - Olimpia chciała coś powiedzieć, ale ugryzła się w język widząc minę pozostałej dwójki. Rozczarowana usiadła obok Virgila.
- Cholera, gdybym tylko nie pomyliła się w obliczeniach - powiedziała Ada, która dość długo starała się z spamiętać układ korytarzy, ale w końcu popełniła błąd w obliczeniach i zgubiła rachubę. - Cholera, cholera, chol... - nagle Ada umilkła i zwróciła się do pozostałej dwójki - słyszycie?
Cała trójka wytężyła słuch, rzeczywiście z następnego korytarza dochodził dziecięcy śpiew. Virigil, Olimpia i Ada popatrzyli po sobie nawzajem, po czym Ada zpytała się:
- Co robimy?

***

Powóz Courtney był gotów do odjazdu. Lord Lexinton pomógł wsiąść do środka Courtney, po czym wydał rozkaz woźnicy.
- Tak jest milordzie - odpowiedział i powóz ruszył.

Ku jego rozczarowaniu w powozie siedział również Edric Sharpe i panna Bearnadotte, która podobnie jak Courtney, choć niewątpliwie z innych, tylko sobie znanych powodów, postanowiła wrócić do Londynu.
- Sądzisz, że Person nas przyjmie i uwierzy? - zapytał się cicho Courntey.
- Nie wiem, a ty wierzysz w to czego byłeś świadkiem? - odpowiedziała, po czym spojrzała się przez okno w stronę lasu i polany.


*

Gwałtowne szarpnięcie wybudziło wszystkich podróżujących powozem lady Courtney. "Co on do cholery wyprawia" pomyślał Lexinton nim jednak zdążył otworzyć niewielki lufcik służący do komunikacji z woźnicą i służbą siedzącą na koźle, powóz przewrócił się, a Lord Lexinton stracił przytomność.


*

- Mówiłem panu, panie Dąb, że wystarczy być cierpliwym.
- Jak zwykle miał pan rację, panie Brzoza. Powstaje jednak pytanie czy koniecznie musieliśmy to robić.
- Oczywiście, że tak panie Dąb - odpowiedział pierwszy głos wyraźnie podirytowany. - Nasze rozkazy były wyjątkowo precyzyjne.
- Ale czy nie jest to gwałt na naszych prawach panie Brzoza? - zapytał się drugi mężczyzna o wyjątkowo, wręcz nienaturalnie niskim głosie.
- Nie, panie Dąb. A teraz gdyby zechciał pan porzucić swoje wątpliwości moralne i pomógł mi przenieść to ciało to byłbym wielce zobowiązany.
- Już się robi panie Brzoza.

"Ciała? Jakie ciała" pomyślał oszołomiony Lord Lexinton. Z jego głowy leciała krew, a w uszach mu dudniło. Dopiero po chwili dotarło do niego gdzie jest i co się stało: leżał w potrzaskanym wozie lady Courtney, który musiał się przewrócić na prawy bok. "Courtney... Courtney siedziała po prawej stronie" stwierdził przerażony. Mężczyzna rozejrzał się w okół, ale nie dostrzegł nikogo. Na chwilę się uspokoił, gdy nagle przypomniał sobie słowa tajemniczego pana Brzozy na temat ciała. "Czy Courntey... Nie, to niemożliwe" pomyślał, po czym zmusił się by podnieść.

Przez rozbite okno dostrzegł jak po drugiej stronie drogi dwaj mężczyźni wrzucali do rowu ciało służki Courtney, jednak jej pani nigdzie nie widział.

- Na trzy - stwierdził Brzoza. - Raz, dwa, trzy - rzekł w stronę Pana Dęba, po czym rzucili ciało służącej na ziemię. - Zostało jeszcze jedno ciało w wozie. Gdyby był pan tak miły, panie Dąb i raczył je przynieść. Ja w tym czasie zajmę się, jeżeli wie pan, panie Dąb o co mi chodzi, rannymi. - powiedział Brzoza, a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.

Ten którego nazywano "Panem Dąbem", potężnie zbudowany mężczyzna o - przynajmniej tak się zdawało Lexintonowi - zielonych włosach i paru gałęziach wystających z nosa, kiwnął tylko głową na "tak" i ruszył w stronę wozu, pogwizdując przy tym jakąś radosną i skoczną melodyjkę.

"To tylko zły sen... to tylko zły sen" powtarzał sobie Lexinton, jednak żaden z mężczyzn nie znikł. "Cholera, co robić?" pomyślał Lexinton. Sytuacja stawała się powoli rozpaczliwa.
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.

Ostatnio edytowane przez woltron : 14-07-2009 o 08:31. Powód: poprawki językowe i takie tam...
woltron jest offline  
Stary 19-07-2009, 02:44   #128
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Szczery zawód. Rozczarowanie. Frustracja. Te uczucia przepełniały rozgoryczonego światem pośrednim Virgila Windermare. To było to? Labirynt jakichś korytarzy rodem z godnego pożałowania Yorku? Ani bestii, ani elfów. Konsekwencja bez poprzedzającej przyjemności. Niesmaczny dowcip losu. Nawet towarzystwo dwóch pięknych dam nie poprawiało mu humoru. Oto bowiem musiał zacząć myśleć racjonalnie nad swoim położeniem, a nie było ono specjalnie mu na rękę... choć zapewne perspektywa zaginięcia w tej łamigłówce archaiczny korytarzy wraz z Olimpią i Adą budziła parę ciekawych pomysłów. Spojrzał na Włoszkę. Grymas niezadowolenia przebiegł mu przez ułamek sekundy przez twarz. Nie. Nie wiedział czemu, ale nie mógłby. To by było zbyt osobiste. I nagle poczuł strach. Jakby oddech najgorszego wroga zaraz na swoim karku. Nie o siebie. Virgil nie miał wątpliwości, że da sobie radę z każdą sytuacją i z lubości wyszukiwał tych, którym jednak nie sprosta. Nie. Konsekwencje mimo iż drażniące, nie miały dla niego znaczenia. Ale ona tu była bo wierzyła. Głupia dziewczyna, która z paru przeczytanych wersów pełnych absurdu wydarzeń, potrafiła utworzyć dla siebie bajkę na dobranoc. Przyjemność sprawiało mu wbijanie igieł w ten jej sen, ale... na myśl o tym, że to nie on, a właśnie ten przewrotny splot wydarzeń sam we własnej osobie może stanąć przeciw niej i skrzywdzić ją... sam nie wiedział, ale mierziła go ta myśl. Poczucie niechcianej odpowiedzialności spłynęło mu po gardle niczym łyżka kropli miętowych. Siedziała obok niego stykając się z jego ramieniem i chyba o czymś myślała...
- Przepraszam Emy... - powiedział to? Czy mu się wydawało? Ostatnio co do wielu rzeczy nie mógł mieć pewności. Słyszał swój cichy głos, ale... go nie pamiętał. Ada dalej chodziła w kółko przygryzając dolną wargę w skupieniu i co chwila wypowiadając jakąś liczbę, lub „cholera”. A Olimpia się nie obejrzała. Nie słyszała, czy udawała? - Za wszystko...

Śpiew? Zdecydowanie. Zdziwienie jednak trwało tylko chwilę. Baronet podniósł się i pomógł wstać Olimpii. Jakby zupełnie nic się nie stało.

Śpiew oznaczał, że ktoś w tym labiryncie był oprócz nich i w dodatku był to ktoś beztroski. A beztroska oznaczała, że wiedział jak się wydostać z labiryntu. Przez chwilę w milczeniu wsłuchiwali się w słowa starej angielskiej piosenki:

Hi! says the blackbird, sitting on a chair,
Once I courted a lady fair;
She proved fickle and turned her back,
And ever since then I'm dressed in black.

Hi! says the blue-jay as she flew,
If I was a young man I'd have two;
If one proved fickle and chanced for to go,
I'd have a new string to my bow.

Hi! says the little leather winged bat,
I will tell you the reason that,
The reason that I fly in the night
Is because I lost my heart's delight.

Hi! says the little mourning dove,
I'll tell you how to gain her love;
Court her night and court her day,
Never give her time to say "0 nay."

[...]



Bzdura, pomyślał. I co z tego. Przecież nie będą tu siedzieć i czekać aż któreś z drzwi się otworzą i wyjdzie z nich pułk żołnierzy jej królewskiej mości.
- Myślę, że powinniśmy iść za tym głosem. Ktokolwiek to śpiewa, robi to zbyt spokojnie, by być tu zagubionym.

[...]
She proved fickle and from me fled,
And ever since then my head's been red.

Hi! says the robin, with a little squirm,
I wish I had a great, big worm;
I would fly away into my nest;
I have a wife I think is the best.*


_________________________________________
*fragmenty "The Bird Song"; autor nieznany
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 19-07-2009, 23:41   #129
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Kilka niezwykle dłużących się sekund mrużyła oczy pod wpływem światła, jaskrawego niczym w rozświetlonej La Scali. Zachwiała się, zapewne z nadmiaru emocji i oparła o Virgila. Podtrzymał ją uśmiechając się. Roześmiała się w odpowiedzi głośno. Nagle poczuła się nieprzytomnie szczęśliwa. Nawet wtedy, gdy baronet podobnie pomógł Adzie.

Teraz Olimpia czekała aż z portalu wyjdą kolejne osoby. Drzwi do innego świata zostały otworzone, temu wydarzeniu nikt nie mógł się oprzeć. Tak myślała.
- Może portal ich nie przepuścił? – zapytała.
Ada udowodniła, że po prostu się zamknął.

Prawdę mówiąc to też uszczęśliwiało Olimpię. Nie chciała mieć drogi odwrotu.

Kiedy Ada i Virgil oglądali z bliska obrazy, ona intensywnie wpatrywała się w zakurzone drzwi. Dobrowolnie odwlekała radość z pierwszego spotkania z nowym światem. Gdyby nie Adelajda pewnie stała by tak jeszcze długo.

***

Wędrowali tymi korytarzami już kilka godzin, dawno zaniechując szyku zaproponowanego przez Adę. Olimpia cały czas się spieszyła jakby kolejny zakręt musiał przynieść rozwiązanie. Jej entuzjazm próbował się nie poddawać. Kiedy Ada opowiedziała im swój sen, oczywiście uwierzyła, że wszystko w nim było prawdziwe. Należało się spodziewać, że brama ma swego Strażnika.
- Na szczęście jest mężczyzną – śmiała się do hrabiny Lovelace. – Z pewnością pozwoli nam przejść. A za Virgilem się wstawimy.
Na płaskorzeźbach szukała znajomych motywów. Nie było morza i wyrastających z niego gigantycznych białych murów, ale odnalazła latające machiny – nowy powód do radości.
- Nie bez powodu portal przepuścił tylko nas – tym zdaniem pocieszała się po następnych godzinach wędrówki.
W końcu nawet ona przygasła. Wszyscy musieli odpocząć.

***

Podał jej rękę jakby nic się nie stało. Patrzyła na niego i szukała odpowiednich słów. Piosenka zakończyła się niespodziewaną puentą. Olimpia nic nie powiedziała.

***

Pobiegli w kierunku, z którego wcześniej dochodził śpiew. Dziewczynka ubrana w prostą, lnianą sukienkę na ich widok grzecznie dygnęła.
- Tak myślałam, że się tu pojawisz – powiedziała do Ady. Miała spojrzenie zbyt poważne jak na małe dziecko.
Jej angielski był trochę przestarzały. Ale miała dźwięczny, silny głos.
- Wstawię się za tobą u taty – nadal mówiła do hrabiny.
Olimpia chłonęła każde słowo. Z głupia frant pomyślała, że mała powinna się szkolić. Wtedy wzrok dziewczynki zatrzymał się na śpiewaczce.
- Per fare cosa? – odpowiedziała na myśli śpiewaczki – Ty powinnaś odwiedzić hrabiego Montherland. – do Olimpii dziewczynka mówiła po włosku.
- Naprawdę musicie wymyślić dobry powód, żeby tata was przepuścił – znowu w staroangielskim.
Z jakiegoś powodu Olimpia była pewna, że to zdanie jej nie dotyczy.
- Twój tata przepuści nas wszystkich – powiedziała zimnym tonem, jakby nie zwracała się do dziecka.
Mała uśmiechnęła się złośliwie.
- Wątpię, wątpię, wątpię, wątpię, wątpię… – zaczynała krzyczeć.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline  
Stary 03-08-2009, 23:47   #130
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
- Wątpię, wątpię, wątpię, wątpię, wątpię… – głos dziewczynki stawał się coraz bardziej nieprzyjemny i przejmujący; było w nim coś nieludzkiego, dzikiego, czego nikt z trojga intruzów nie umiało nawet nazwać. Nagle dziecko przestało krzyczeć, spojrzało na Olimpię i powiedziało:
- Mogę was zaprowadzić do taty pod warunkiem, że opowiecie mi jakaś nową bajkę?
- Naprawdę byłabyś taka miła? Myślę, że znam parę bajek, których nigdy nie słyszałaś - odpowiedziała Włoszka, jednocześnie karcąc wzrokiem Adę i Virigila, którzy chcieli zadać parę pytań dziewczynce.
- Obiecujesz? Obiecujesz? Obiecujesz? - zapytała się, a gdy usłyszała "tak", obróciła się na pięcie i pobiegła przed siebie.

*

"Labirynt, cholery labirynt" pomyślał sobie Virigil gdy minęli kolejne drzwi. Nie potrafił zliczyć ile korytarzy i drzwi minęli. Nie potrafił też powiedzieć jak długo szli zanim dotarli do ogromnej hali, wysokiej i szerokiej niczym nawa główna Westminster Cahtedral, choć nie tak bogato zdobionej jak katedra arcybiskupów.
Po waszej i lewej stronie ustawiono rzeźby, przedstawiające nieznanych średniowiecznych władców, którzy zdawali się obserwować was i wymieniać poglądy o was.
Podłoga hali, poza fragmentem po którym stąpaliście - ten był bowiem złożony z różnokolorowej mozaiki, która układała się w historię władców - została wykonana z białego marmuru, podobnie jak i mury. Za okna robiły olbrzymie witraże, mistrzowskiej roboty.
Nie mieliście jednak czasu podziwiać architektury, gdyż dziewczynka wyraźnie przyspieszyła. Minutę później staliście przy ogromnym, okrągłym stole. Wykonany z szarego kamienia, zdawał się delikatnie lśnić. Na stole leżało pięćdziesiąt długich mieczy, zaś na samym jego środku - drewniany kielich przykryty drogim jedwabiem.
Za stołem stał wysoki, stary mężczyzna, ubrany w niebieskie szaty, złoty pas. W prawej ręce trzymał wysoką, czarną laskę, zakończoną czerwonym rubinem wielkości niedużej pomarańczy, lewą zaś uniósł w geście powitania. Jego czarne oczy miały w sobie coś niepokojącego, jakby należały do człowieka wielokroć starszego niż ten, którego widzieliście. Starzec uśmiechnął się do dziecka, a następnie zwrócił się do was:
- Witajcie - powiedział cicho, ale wyraźnie. - Macie szczęście, że spotkaliście Lilię... a może raczej, że Lilia znalazła was na czas. Nie wątpię, że macie wiele pytań... - Zamknął oczy. Przez chwilę wydawał się nieobecny. - Nim jednak na nie odpowiem sam chcę byście odpowiedzieli na moje pytanie: po co tu przybyliście? - Palce starca zacisnęły się mocniej na lasce.
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.
woltron jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:43.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172