Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-07-2009, 23:28   #169
echidna
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Zanim zdążyła się choć trochę uspokoić, pojawili się oni: wielki kudłaty pies i jego właściciel, poznany jakiś czas temu w siedzibie fundacji. Przez chwilę zastanawiała się skąd u licha ten facet się tu wziął, szybko jednak przestała zaprzątać sobie tym myśli. Dużo ważniejsza była odpowiedź na pytania, dlaczego obok niej siada.

Gdy mężczyzna usiadł tuż obok, przez długą chwilę zdawała się w ogóle go nie zauważać. Chlipała tylko pod nosem, co jakiś czas osuszając mokre od łez policzki wyciągniętą z torebki chusteczką. Co ciekawe na chusteczce nie było widać ani śladu rozmazanego tuszu.

-Spokojnie. Nie jest źle. Co się stało? – odezwał się wreszcie mężczyzna głosem wskazującym na to, że traktuje ją jak ryczącą z byle powodu, nabuzowaną hormonami czternastolatkę.

- Nie twój interes – syknęła trochę głośniej niż zamierzała.

Co on mógł wiedzieć?! Nadęty dupek! Wtrynia nos w nie swoje sprawy, a nie ma o niczym zielonego pojęcia! – pomyślała ze złością i zanim mężczyzna jakkolwiek zareagował, odeszła pospiesznie, wręcz uciekła. Nie potrzebowała teraz niczyjego towarzystwa, a już zwłaszcza kogoś takiego, jak on.
***
Czarno-biała sceneria znów rozciągała się wokoło, zupełnie jak w jej wizjach. To nie wróżyło nic dobrego. Dagmara czuła się bardzo nieswojo, tak jakby już zdążyła zatęsknić za kolorami, jakby obawiała się, że znów jakiś duch wyrzyga się na nią robakami.

Zanim się uspokoiła, los zgotował jej kolejną niemiłą niespodziankę. Zza rogu korytarza wyłoniło się kilku mężczyzn ubranych w mundury Wermachtu. W tej samej chwili usłyszała głośne przełknięcie śliny w gardle Grzegorza, a może tylko jej się wydawało.
- Spadamy! – krzyknął mężczyzna i ruszył biegiem w przeciwną stronę korytarza.

Biegli nie oglądając się za siebie. To nie był najszczęśliwszy moment na rozmyślania, a jednak jedna myśl nie dawała jej spokoju. Dziękowała wszystkim bogom (o ile którykolwiek z nich istnieje), że dała się namówić koleżance na jogging. Bez tego z jej płucami palacza już dawno byłoby po niej.

Dagmara wpadła za wszystkimi do pierwszego pomieszczenia, jakie udało im się otworzyć i zaraz zamarła w bezruchu. Rozpoznała twarz doktora Baad’ego. Stał za swoim biurkiem otoczony kilkoma esesmanami. Coś krzyczał. Esesmani też krzyczeli i wymachiwali mu pod nosem jakimiś papierami.

Kątem oka zauważyła, jak ścigający ich żołnierze wycofują się szybko spod drzwi.
Jeden z esesmanów wszedł prosto w Pawła i przeszedł przez niego. Naziści zaczęli się szarpać z dyrektorem, padł strzał i mężczyzna osunął się na ziemię. Esesmani wyszli z gabinetu. Jeden z nich przeszedł przez ciało Dagmary. Przez tę krótką chwilę kobieta czuła całą złość i nienawiść wypełniającą jego serce, to poczucie wyższość i chęć mordu. I nagle z tego mroku i ohydy wyłoniło się coś czystego i pięknego: miłość do żony i dzieci, troska o ich los. Przebłysk minął bardzo szybko, równie niespodziewanie jak się pojawił. Mężczyźni odeszli, nastała cisza.

Kiedy kobieta myślała, że to już koniec atrakcji, znów zaczęło się coś dziać. Fala bólu i strachu zalała jej umysł. Nieludzki krzyk świdrował w uszach raniąc dotkliwie. Próbowała się przed tym bronić, próbowała zasłonić uszy, by choć trochę złagodzić ból.

Nagle wszystko ustało, zaległa grobowa cisza. Dagmara odetchnęła z ulgą, nie czuła już bólu i strachu. Była to jednak tylko cisza przed burzą. Ze ścian, z podłogi, wszędzie zaczęły pojawiać się ludzkie sylwetki. Coś szeptały między sobą. Pokazywały na nich.

- Witam panią mecenas. Cóż za niespodziewane spotkanie – ten głos, przypominający obślizgły gadzi język, pełzał gdzieś po plecach, lepił się do skóry, przyprawiał o mdłości. Kobieta była zbyt przestraszona, by odpowiedzieć.

Usłyszała dziwne żądanie, coś o jakiejś księdze. O jaką, u licha, księgę może chodzić upiorowi?! – pomyślała ze zdenerwowaniem. Coś o jakichś zabezpieczeniach, a potem nagle ze ściany wyłoniła się bezwładna sylwetka Magdy, skrępowana, niczym ukrzyżowany Jezus. I znów wszystko ustało, zostali sami.

Grzegorz gdzieś poszedł, Dagmara nie próbowała iść za nim, widocznie potrzebował chwili tylko dla siebie. Stała oniemiała wciąż wpatrując się w ścianę, w której przed chwilą zniknęła Magda. To musi być sen, jakiś cholerny koszmar!

- Dagmaro, pozwól ze mną na moment...-rzucił Grzesiek wracając na korytarz. Dopiero te słowa wyrwały ją z otępienia.
-Tak... już idę – mruknęła wchodząc do pokoju.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.
echidna jest offline