Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-07-2009, 22:35   #13
Kutak
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
Stary świat znikał. Najpierw port, potem pozostałe zabudowania Istrii, w chwilę później i umieszczona na małej wysepce nieopodal brzegu latarnia morska. Dalej zaś znikały pobliskie wzniesienia i dalekie góry, Wilcze Kły, których charakterystyczne, ostre kształty można było obserwować z każdego chyba miejsca w księstwie. Mijały kolejne dni, znikały kolejne szczegóły… Gdy pewnego ranka jeden z marynarzy spojrzał w kierunku kontynentu, nie zobaczył już nic poza bezkresnym oceanem. Zgodnie ze starą tradycją, von Terette nakazał otworzyć tego dnia beczkę pełną rumu, by świętować ten fakt. Między świętowaniem a zapijaniem smutków i lęków była jednak niewielka różnica…


Wokół nie było żadnego stałego lądu – sześć okrętów i bezkresne, morskie pustkowia. Wszystko płynęło. Czas również. Ten ostatni robił to zadziwiająco szybko…

***
Tego wieczora słońce pięknie zachodziło. Powoli zanurzało się w morskich odmętach, jakby chciało zasnąć gdzieś głęboko, w nieznanych ludzkości krainach syren… Tylko ten kolor morza. On nadawał temu pozornie kojącemu obrazowi niepokojącego charakteru. Czerwony, szkarłatny wręcz. Jak róża. Albo jak krew…


„Słońce krwawo zachodzi, z nim resztka nadziei”¸ przypomniał sobie Oscar. Słowa poety, sam już nie pamiętał jakiego, jakże jednak pasujące do sytuacji… Westchnął cicho i wrócił do pracy nad kolejnym ze szkiców, które – jak w kółko powtarzał sam przed sobą – ma zamiar zrealizować w formie pięknych, pełnych barw obrazów. To był już ósmy szkicownik, który czeka na „lepsze czasy i odrobinę spokoju”. Planował wziąć się za to podczas podróży, ale jak, gdy tu co rusz pojawiały się kolejne widoki, zdarzenia i postacie, które aż prosiły się o ilustrację…?

Starając się odgonić złe myśli wrócił do rysowania. Szybkie, zdecydowane ruchy ręką zostawiały na papierowej stronie kolejne linie. Fale, delikatne fale, maszt sąsiedniego statku, żagiel wydęty przed wiatr, słońce, przede wszystkim jego odbicie w wodzie, zniekształcone czy też raczej nabierające nowego kształtu, delikatne deformacje…

- Piękny szkic. – usłyszał nagle głos, niski, męski głos.

- Pozwoli pan… - mężczyzna zawahał się, spoglądając na twarz o niezwykle delikatnej urodzie, błogosławieństwo i przekleństwo zarazem – że się przedstawię. Sepuribal Stary, prosto z dworu naszego wszechpotężnego Imperatora, kronikarz dziejów współczesnego nam świata.

- Oscar Duval. Naukowiec, można tak powiedzieć…

- A przy tym niezgorszy artysta. – z uśmiechem stwierdził kronikarzNie pasuje mi pan zbytnio do pozostałych piewców wiedzy, którzy bez poparcia w dziełach mistrzów nie potrafią się nawet przywitać, a narysowanie odbicia słońca w morzu bez odpowiednich wzorów to dla nich herezja… Zresztą, ja nie o tym. Bardzo ładne ilustracje, naprawdę. Jak cała ta wyprawa. Chociaż… Mam złe przeczucia. Strasznie złe. Czasem mi się to zdarza, może to kwestia doświadczenia, a może i czegoś więcej… Nie wiem. Sam nie wiem. No, ale znów nie o tym chciałem mówić! Bez zbędnych dygresji, krótko, zwięźle, bo znów przejdę do innego tematu – czy zgodziłby się pan użyczyć mi kilku szkiców do wydania historii tej wyprawy mojego pióra? Oczywiście z należytym honorarium prosto ze skarbca Króla Królów! – zaśmiał się ponownie starzec.

Wydarzenia, które rozegrały się po drugiej stronie pokładu skutecznie przerwały dalszą konwersację.

***
Archibald zaciągnął się głęboko. Od paru dni czuł się lepiej, od paru dni mógł sobie na to pozwolić. W prawdzie ciągle dręczyła go myśl jak Sara mogła to uczynić i jakie będą tego skutki dla niej, ale jak sam często powtarzał – rozmyślanie jeszcze nikogo daleko nie zaprowadziło. A już na pewno nie w dobrą stronę. Poza tym to egzotyczne ziele, którym nabił fajkę Sante pozwalało się w pełni odprężyć, przy tym jednak nie upośledzając zmysłów, które rycerz – mimo swego podeszłego wieku – wciąż uważał za najważniejsze, gdy chodzi o przetrwanie.

Na ławce przy kajucie nawigatora siedział wraz z tym ślepym mężczyzną, czy też nawet chłopcem, Hadrianem, wokół zaś krążył Sante, snując jedną ze swych naprawdę porywających opowieści o walkach z dzikimi plemionami. De Valsoy jednak krążył myślami wokół osoby niewidomego i jego niebywałej sprawności. Mógłby przysiąc, że ten młodzieniec widzi wszystko… Słyszał w prawdzie opowieści o Henryku IV, zabójcy Orła z Czarnych Wzgórz, który po ujrzeniu – rzekomo omyłkowo – swej królowej w sytuacji wstydliwej wykłuł sobie oczy i polegając na pozostałych zmysłach i tak potrafił poprowadzić kawalerię tak, by przetrzebić w szarży wrogi oddział, ale nie wyobrażał sobie takiej siły woli u młodzika… Czyżby więc znowu była to sprawka magii?

- Byłeś wtedy w zupełnie innej części ziem, Hadrianie, zapewne więc nawet o tym nie słyszałeś, bo to historia, która nawet podczas jej powtarzania mrozi serca wielu mężów… - rozpoczynał nowy wątek opowieści „Stepowy Wilk”To był środek nocy, po bitwie o Słoneczną Deltę, tam gdzie teraz powstają szlacheckie folwarki z ich nowoczesnymi metodami uprawiania ziemi. Obóz rozbiliśmy dokładnie przy styku rzek, otoczeni z dwóch stron wodą, obawialiśmy się bestii z lasów, tam jeszcze ciągle ich pełno. I wtedy, w środku nocy, gdy wszyscy pogrążali się we śnie, rozległy się rogi tych okrutnych barbarzyńców, a w chwilę później niebo zapłonęło – „ogniste strzały”, jak je tam nazywali, paliły się strasznie długo, podobno to sprawka ich szamanów. Prosto w nasze namioty, ku naszej rozpaczy, bo jak prędko byśmy się nie starali wyzbierać, i tak mieli nad nami przewagę. Poza tym obyczaj nakazuje świętować zwycięstwo, a to było przecież znaczne…


Wtem drzwi do kabiny kapitana zostały otwarte, by nie rzec – wykopane. Przez nie został wręcz wyrzucony młody człowiek, a zaraz za nim wyszedł i Haerling, trzymając w dłoni prostej budowy pistolet.

- Czyś ty, człowieczku, nie zapomniał, do kogo się zwracałeś? Do kogo zwracałeś się, wyciągając ten kawałek stali – w tym momencie kapitan kopnął szablę, która wyleciała razem ze szlachcicem z jego kajuty. – Wstawiaj i pod burtę, psie, nie będę strzelał w pokład.

Przerażony, nieumiejętnie starający się przyjąć wyraz twarzy pełen hardości mężczyzna powoli, delikatnie wstał z pokładu.

- Nie radzę ci tego robić, geutriński śmieciu! – ryknął jeden z muszkieterów, noszący barwy księstwa, kierując broń prosto w potylicę kapitana. Zaraz za nim do kłócących się mężczyzn zbliżyło się jeszcze kilku młodych „arystokratów”, a wraz za nimi paru osiłków, zapewne prywatna służba tych, którzy popłynęli na tę wyprawę nie należąc przy tym do armii Arish. Łącznie, jak szybko oszacował Archibald, piętnaście osób.

- Głupcy… Kurwie bękarty… - wyszeptał von Terette, po czym ryknął głośno – BUNT! BUNT!

Nim zebrani wokół niego mężczyźni i inni obserwatorzy tych wydarzeń zdołali zorientować się co chciał wywołać tymi okrzykami, z pomieszczeń na pokładzie wyskoczyło ponad tuzin członków załogi, lecz tym razem bez wiader, a z muszkietami i hakownicami w dłoniach.

- Złożyć broń i szykować się na szybką śmierć… - wycedził przez zęby Haerling, spoglądając na zdecydowanie niepewnych swej sytuacji przeciwników…

Przez głowę Archibalda, nim jeszcze pojawiła się w niej myśl „Co zrobić?”, przemknęło tylko stwierdzenie „Jak dobrze, że Eugeniusza tu nie ma…”. A tak właściwie to gdzie on się podziewał…?!

***

Hell spokojnie przełykał kolejne kęsy mięsiwa, które raczej nie uznałby za danie szczególnie wytworne, ale tu na statku nie wyglądało tak źle, obserwując przy tym siedzących zaledwie metr, może dwa od niego młodych strzelców. Najmłodsi z kadetów szkoły oficerskiej, którzy zostali wysłani za morze by nabrać doświadczenia w walce i młodzi szlachcice, którzy popłynęli na wyprawę z własnej woli, nie obowiązku – w tym i Eugeniusz, którego przedstawił mu jakiś czas temu Archibald, mówiąc o wnuku, trochę pierdole, ale w gruncie rzeczy dobrym chłopaku.

Jak zwykle podczas tego typu spotkań pojawił się alkohol, w zasadzie jego ogromne ilości. Reguły mówiły o nieposiadaniu własnych napitków poza nalewkami zdrowotnymi i paroma winami, ale co za problemem dla przyszłości sił zbrojnych Arish? Nie takie akcje czekają ich podczas służby ku chwale Franciszka I de Clee

Sześć młodych osób z początku dyskutowało głównie o kobietach, naprzemiennie wykrzykując kolejne hasła, nierzadko rymowane, o chędożeniu i czczeniu tych istot. Niczym rycerze, myślał de Mer, tylko raczej niższej klasy niż ci, w których towarzystwie lubił przebywać smokobójca. Potem jednak, po paru szklankach „magicznej mikstury” przyniesionej przez jednego z chłopaków (która, jak wnioskował po zapachu rycerz, była zwyczajnym samogonem), schodzili powoli na poważniejsze tematy. Zaczynając od polityki, prześlizgnęli się szybko przez postać Imperatora i jego dwór „pełen jakichś durnych zasrańców”, by na chwilę ugrząźć w temacie ostatnich wojen i trafić nieodmiennie w temat ostateczny i najważniejszy dla zebranych – rycerstwo.

Znad kubka z winem, całkiem zresztą niezłego, przeznaczonego dla „przyjaciół władcy”, Hell obserwował dyskusję, szczególną uwagę poświęcając reakcjom młodego de Lochse-Valsoy’a. Nie był bowiem po prostu wnukiem rycerza – był wnukiem żywej legendy rycerstwa, na dodatek żywej legendy obecnej na statku. Początkowo więc owszem, wzniósł parę okrzyków dotyczących, ucichł już jednak podczas gdy jeden z młodzików przestawiał wizję eksterminacji całej szarży rycerskiej, z radością opowiadając o strumieniach krwi tryskających z ich ran po kulach, a gdy zaczęto omawiać poszczególne postacie zamilkł całkowicie, spodziewając się najgorszego. Które w końcu nadeszło.

- Zresztą, nasz stary de Valsoy też niepotrzebnie zapakował dupę na ten statek. – wysoki blondyn zaczął mówić po kolejnym toaście – Wybacz, Eugeniuszu, ale taka jest prawda, że mocniejszym pierdnięciem rozsypalibyśmy go na kawałki, a gdyby ktoś z nas miał nóż do masła…

- To zapewne by go mu wyrwał i wepchnął prosto w serce, przez dupę na dodatek. – warknął chłopak nie zważając na salwy śmiechu wywołane słowami jego poprzednika.

Wredne uśmiechy pojawiły się na twarzach wszystkich pozostałych zebranych przy stoliku. Dał się sprowokować.

- O ile nie złamałaby mu się rączka. Zresztą, ja swojej dłoni do jego dupy bym nie pchał, niby byłoby łatwo, bo w tym wieku zwieracze pewnie nie trzymają już kompletnie, ale wcześniej musiałbym przejść przez jego gacie pełne… „dodatkowej zawartości”… - kontynuował dalej blondyn, teraz już patrząc się prosto w Eugeniusza.

Hell także wpatrywał się w niego z pewną dozą niepokoju. Gdy „pierdoła” robi minę tak hardą i zaciętą jak on, zapewne stanie się coś złego…

- Odszczekaj to. – wycedził przez zęby Geutrińczyk.

- Szczekać? A co ja, pies? Może i dziad twój miał podobny problem i miast gryfów i potężnych wilków z północy poczciwe kundle mordował…?

Tego szyderstwa było już za wiele. Szybkim ruchem potomek rycerza spoliczkował prowokatora, a to mogło oznaczać tylko jedno. Już po chwili blondynrzucił się na niego, gdy zaś został odepchnięty, na Eugeniusza naskoczyła kolejna dwójka. Jeśli z nimi nawet by sobie jakoś poradził, po chwili dołączył się i tak trzeci oraz czwarty i, trzymając go razem, ustawili go przodem do uderzonego, który powoli zakładając rękawice uśmiechał się złowieszczo.

- No to teraz dostaniesz po pysku, skurwysynu…

***
Ciche pukanie do drzwi.

- Wejść. – westchnęła tylko cicho Sara. Nie szukała towarzystwa, zamieniła po parę słów z wieloma osobami, ale nie pragnęła jakiejś specjalnej atencji czy dyskusji. Towarzystwo tych ludzi, kiedyś jej tak bliskich, raniło ją strasznie. Zamiennie smutne i wściekłe spojrzenia Sante, pełne niezrozumienia oczy Archibalda, ten tajemniczy Hadrian, który – chociaż jest ślepy – zachowuje się jakby ciągle na nią zerkał… I marynarze. Ich strach przed nią wydawał się jej do niedawna całkiem zabawny, lecz gdy musi spędzić ponad miesiąc z tymi samymi ludźmi traktowanie jej w kategoriach bestii spotykanych podczas rejsów, jak połączenie syreny i krakena, bolało. Zdecydowanie bolało.

Tymczasem do pokoju wszedł mężczyzna, którego z całą pewnością nie widziała podczas swego rejsu. Niski, dosyć gruby, powoli łysiejący mimo niezbyt podeszłego wieku, z wąsem, który zdecydowanie nie przypominał tych rycerskich… Dziwak. Prawdziwy dziwak.

- Witam… Ja może przeszkadzam… - wystękał cicho mężczyzna

- Nie. – oznajmiła Hebanowa Syrena spokojnym głosem.

- To… To dobrze. Jestem Otto, Otto von Blaus, asystent panaLinnaiusa, zapewne pani… panna… słyszała. A przy tym też, co trzeba podkreślić, wynalazca. W prawdzie dopiero na początku swej kariery, ale… No, idzie mi całkiem nieźle… I właśnie dlatego postanowiłem z pa… postanowiłem porozmawiać. – odetchnął cicho, po czym kontynuował – Szykując się na tę podróż wziąłem ze sobą kilka moich dzieł, nazywam je maszynami i na podstawie użytych w nich zaawansowanych rozwiązań mechanicznych mam zamiar…

- Nie, nie chcę nic kupować. – przerwała mu nagle Sara, do której często – szczególnie w karczmach – przybywały ogromne ilości wynalazców, alchemików, świętych i czarnoksiężników, którzy koniecznie chcieli sprzedać jej eliksir, magiczny proszek, cudowny wywar bądź pistolet którym powali nawet i smoka.

- Ale ja nie mam zamiaru nic pani sprzedawać… Wręcz przeciwnie. – delikatny uśmiech pojawił się na twarzy Otta, co wyraźnie zainteresowało kobietęAle przechodzę już do rzeczy. Słyszałem o pani zdolnościach i mocach, o roli w walce o wolność księstwa, o tym, jak teraz ratuje pani wiele statków i… Chciałbym sprawdzić jak to możliwe, korzystając przy tym z najnowszych technik naukowych. Fizjonomika, frenologia, parę badań… Poza pani zgodą i czasem potrzebowałbym też próbek krwi, najlepiej kilku. Wszelkiego rodzaju wyniki badań pozostaną między panią i mną oraz – jeżeli otrzymam zgodę –księciem i jego osobistymi naukowcami, którzy być może będą potrafili te wiedzę wykorzystać dla dobra naszego narodu…

Odczekał chwilę.

- Wiem, że to nietypowa prośba, ale proszę nie myśleć, że traktujemy panią jak obiekt badań. To może pomóc nie tylko nam, ale i całemu Imperium…

Tak. To była bardzo nietypowa prośba.

***
Andre zdecydowanie nie miał na to ochoty. Spoglądał z pozycji wygodnego fotela w kajucie na jednego z żołnierzy, teraz wcielonego w rolę lokaja, który szybko i dokładnie rozkładał na stole kolejne naczynia, sztućce, świeczniki. Po chwili wniósł również przyrządzone przez jedynego chyba na statku kucharza ryby, rzekomo wyrafinowane i wyborne, a w jakiś czas po tym przybiegł kolejny młodzieniec z butelkami wina i, już na prywatne polecenie marszałka, sporej wielkości flaszką wódki. Po krótkiej ocenie całości zniknęli, żegnając się cicho z przywódcą.

A on naprawdę nie miał na to wszystko ani czasu, ani chęci. Chciał przemyśleć parę planów, może wreszcie sięgnąć po zapiski podróżników, którzy już trafili na tamten ląd żeby dowiedzieć się czegoś o specyfice Nowego Świata, a później po prostu spać. W końcu był środek nocy. Ale przecież hrabia prosił, a to właśnie on, Andre Al’Thor, miał reprezentować go na obcych ziemiach. To on miał być namiestnikiem.

Prośba brzmiała „Już podczas podróży spróbuj dogadać się z urzędnikami Imperatora”. Na statku taki urzędnik był tylko jeden…

Ktoś zapukał, a zaraz potem otworzył drzwi. Już samo to zachowanie nie pozostawiało żadnych wątpliwości. Inkwizytor. Za nim stał jeszcze ten baron, Warrington i jeden z jego ludzi, ten o twarzy pospolitego rzezimieszka. Piękne towarzystwo. Na szczęście do środka wszedł tylko Logen i, po krótkim powitaniu, zasiadł wraz z „Jednorękim Marszałkiem” do stołu.

***
Sara nagle otworzyła oczy. Spała już trochę czasu, chociaż nie mogła przypomnieć sobie żadnego ze swoich snów. Tak zresztą było od dawna. Wstępując do krainy snów na jawie, pozbawiasz się nocnych wizyt w tym świecie. Tym razem nie była to jednak zwykła pobudka, nie była to także wina żadnego z bodźców. A przynajmniej na pewno nie fizycznych…

Spróbowała zamknąć oczy, mimo że już wcale nie chciała spać. Nie potrafiła. Leżała jeszcze chwilę, lecz jej instynkt zwyciężył. Zarzuciła na siebie płaszcz i szybkim krokiem opuściła kajutę, wychodząc na pokład okrętu.

Działo się coś złego…

***
- Natomiast u nas, w Świętym Mieście, szkolenie wojskowych przebiega w zupełnie inny sposób… - mówił powoli Longen, równie znudzony tą kurtuazyjną rozmową, co jego towarzysz. Zresztą, Al’Thor od dobrych dziesięciu minut skupiał się przede wszystkim na tym, jak zjeść rybę jedną ręką, korzystając przy tym ze sztućców.

Cóż, musiał przyznać, że przynajmniej kolacja była przednia. Egzotyczne, przynajmniej dla niego, ryby były doskonale przyprawione i przygotowane w sposób pasujący bardziej do dworu niż statku, bukiet aromatu wina zaś prawie przyprawiał o dreszcze. Z pewnością pochodziło ono z osobistej piwniczki którejś z najważniejszych person w księstwie, kto wie, czy i nie samego de Clee. Sam książę zresztą…

I wtedy został powalony przez rzucającego się w jego kierunku Al’Thora na ziemię, a nad jego głową przeleciało coś, co w pierwszej chwili mógłby określić jako mackę…

Wysoka, smukła bestia wyglądała jakby cała składała się z podobnych macek. Trudno było określić czym dokładnie jest, ba – nawet czy w ogóle „jest”, gdyż obaj mężczyźni byli w pierwszej chwili przekonani, że to po prostu gra świateł i cieni. Gra świateł i cieni, której „macka” w sekundę później lekkim zdawałoby się pchnięciem przebiła się przez porządną, drewnianą ścianę. To samo uderzenie miało trafić prosto w Skilganonna

Gdy tylko rozległ się huk, drzwi do kajuty otworzyły się i stanął w nich Tallir. Po sekundzie panicznego strachu doskonale widocznego na jego twarzy, spowodowanego z pewnością ujrzeniem tajemniczej bestii, wyrwał zza pasa pistolet i wystrzelił.

Niestety, jego kula mogła ranić co najwyżej chmury, gdyż w tej samej chwili kolejna „część” bestii trafiła prosto w jego brzuch. Wyglądało to na leniwe dotknięcie, na ruch podobny do wodorostów falujących przy brzegu, lecz wystarczyło by mężczyzna przeleciał blisko trzy metry. Z pewnością przeleciałby więcej, gdyby nie burta, w którą niefortunnie uderzył palcami.

Logen przez chwilę miał wrażenie, że ta istota patrzy mu się prosto w oczy. Jeżeli miała oczy. Potem zaś – nie wiadomo czy dlatego, że Al’Thor szykował już do strzału swój pistolet, a może z powodu nadbiegającego ku drzwiom Warringtona – bestia ruszyła. Mimo powolnych, i niespiesznych ruchów jej „kończyn”, wyleciała z pomieszczenia w przeciągu sekundy, przez chwilę jeszcze unosiła się nad pokładem i…

Strzał!

Dym powoli unosił się z lufy pistoletu dzierżonego w dłoni Williama. Doskonały strzał, taki jak powinien być każdy wystrzał z broni żołnierzy Imperium. Bestia wydała dźwięk. Pisk. Okrutny, wbijający się w uszy dźwięk. Jeżeli ktoś nie spał snem kamiennym, z pewnością się obudził. Jeżeli zaś ktoś stał w pobliżu, czuł ból niemal rozrywający mózg.

Gdy okrutny dźwięk ucichł, baron podniósł upuszczoną podczas panicznej próby zasłonięcia uszu broń i już chciał wycelować w maszkarę, gdy zorientował się, że po prostu… Zniknęła. Może wzleciała gdzieś w noc, a może po prostu… rozpłynęła się?

Zostawiła jednak po sobie ślad. Czarną plamę na pokładzie, dokładnie w miejscu, gdzie została trafiona. Krew? Czy to coś krwawiło?

Po chwili do porucznika dołączył również namiestnik, inkwizytor oraz zdrowo obolały Tallir. Unosząc klapę, którą zamknęła starając się uniknąć okrutnego dźwięku stwora, na zewnątrz wyszła też Sara. Wszyscy spojrzeli po sobie.

Co to było? I skąd, do cholery, się tu wzięło…?
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline