– Mówisz żebyśmy szli do Dawida, do miejskiego loszku, tak? A ja chyba pójdę się nieco przespać do gospody bom zmęczony całym dniem – powiedział Vratyas, skłonił się nisko i ruszył w kierunku wyjścia z koszar. – Do Dawida pójdę jutro przed południem, pewnie wtedy będzie miał zgromadzony ekwipunek... Dzięki za wodę i do zobaczenia.
Stygijczyk nie oglądając się na pozostałych wyszedł z budynku i ruszył, przez zasypane śniegiem ulice w kierunku gospody. „Śniegi topnieją, zima się kończy. Ciekawe gdzie, na zimny oddech Aluvriela? Chyba na południu, bo tu jest chyba zimniej niż wczoraj!”
Wrócił do gospody, zamówił suty, a przede wszystkim ciepły posiłek. Po jego spożyciu udał się do swojej kwatery i położył spać. W środku nocy obudziły go jakieś krzyki. „Co tam się dzieje?” – przetarł zaspane oczy i wychylił głowę na korytarz. Krzyki dobiegały z dołu, z sali biesiadnej. W samych kalesonach zszedł po schodach aby zorientować się, co przerwało mu sen. Sala była niemal pusta, tylko w kącie, przy małym stoliku z dopalającą się świeczką siedział samotny gość. Przed nim stała butelka, w połowie opróżniona, jakiegoś zielonkawego płynu. Gość wymachiwał rękami i krzyczał jakieś niezrozumiałe słowa. „To kelsanarii” – Vratyas rozpoznał płyn w butelce. Kelsanarii było silnie halucynogennym alkoholem wyrabianym z jakiegoś korzenia przez plemię Purnawów, żyjące na zachodzie, na wielkich bagnach. „Ciekawe skąd on to ma? Czyżby karczmarz zajmował się takimi rzeczami?”
Vratyas już kiedyś spotkał się z osobami pod wpływem kelsanarii. Wiedział, że nie ma szans, aby przerwać odlot. Trzeba było czekać. Zrezygnowany odwrócił się na pięcie i wrócił do pokoju, mijając po drodze innych obudzonych hałasami gości. Położył się do łóżka i nakrył głowę poduszką. Niewiele pomogło... Gdy już usnął, znowu miał te koszmarne sny... Znów ten sam obraz...
Rankiem zły i niewyspany wstał i po zjedzonym śniadaniu wyszedł z karczmy.
„A może Jan miał rację. Chyba jest nieco cieplej” – pomyślał, patrząc jak kropelki wody kapią z długich sopli lodu zwieszających się z dachów i okapów. Dopytał się o drogę do więzienia i poszedł tam niespiesznie. Nie miał się gdzie spieszyć, przecież ten dawid nie zbierze ekwipunku ot tak, w momencie. Pod więzieniem stanął około południa. Budynek przygnębiał. Proste ściany, z wielkich ciemnych kamieni, bez jakichkolwiek ozdób ani ornamentów. Wielka drewniana brama okuta żelazem. Zapukał do małej furtki mieszczącej się tuż obok wrót.
- Czym mogę służyć? – spytał śmierdzący cebulą stróż, którego zarośnięta twarz pojawiła się w niewielkim lufciku.
- Chciałbym się widzieć z Dawidem. Jestem Vratyas, członek ekspedycji do Doliny Cieni... Dawid powinien coś dla mnie mieć...- odparł stygijczyk i czekał aż odźwierny wpuści go do środka. |