Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-07-2009, 11:55   #209
Irrlicht
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
# Tanja Hahn – Axel Heintz
Wyszli z biura, widząc, że Siegfried zmierza w kierunku reaktora, a za nim podąża Neumann. Pilot został w środku – Malak dał mu swoje radio, mówiąc, że bardziej przyda się je temu, kto będzie patrzył na kamery na piętrze, na którym byli. Nie zaczepiał ich nikt, zdołali się dobrze wtopić w tłum; tym bardziej Heintz i Hahn, którzy mieli na sobie kombinezony, wydawali się po prostu członkami grupy laboratoryjnej.
Winda znowu się zawarła za nimi; zaskakujące, ale sytuacja, zamiast gasnąć i cichnąć, wcale nie traciła na sile, jak można było się z początku spodziewać. Z zewnątrz słyszeli coraz donośniejsze odgłosy tłumienia zamieszek, a Heintz miał poważne wątpliwości, czy coś, co dzieje się na zewnątrz nie przerodzi się w wojnę domową. W każdym razie nie było ani czasu ani okazji, żeby naprawdę zobaczyć, co dzieje się za bramą. Paradoksalnie, dla wszystkich działało to na plus: Zmniejszały się szanse, że ktoś w końcu zacznie się zastanawiać, kto wypuścił wszystkich więźniów.
Chaos trwał, winda jechała w górę.
Stanęli, a światło nieco zadrgało, gdy znaleźli się na poziomie pierwszym. Przez gruby mur głosy przycichły; jeszcze paręnaście minut temu słyszeli tutaj obrzydliwy szum więźniów – teraz panowała tutaj grobowa cisza. Było ciemno, bo nie było światła, z wykręconych i pokrzywionych rur dobywała się z cichym sykiem para. Gdzieś kapała woda, wszystko było zroszone i wilgotne, a w załomach i zagłębieniach powstały kałuże. Gdy szli, spod ich butów dobywał się mokry dźwięk. Musieli skorzystać z latarek w kombinezonach, bo o ile gdy wychodzili, to światło mrugało, to teraz jedynym znakiem tego, że była tu elektryczność, był rytmiczny dźwięk spięć dochodzących od strony kabli.
Nie uszli pięciu metrów, jak zobaczyli trupy.
Całość wyglądała jak pozostałości po jakiejś dziwnej masakrze, z tym, że z wilgotnym powietrzem mieszał się zaduch nie rozkładu, a starości. Szybkie spojrzenie po ścianach i sprzętach potwierdziło kolejny znak tego, że to, czego używali ci z GSA-E, było niewątpliwie jeszcze jednym typem broni portalowej: Ściany wyglądały tak, jakby nikt nie zaglądał tutaj od parudziesięciu lat, para wydobywała się z zardzewiałych rur, a to, co było zaledwie paręnaście minut temu ciężkim działem pulsowym, teraz było kupą żelastwa.
Osobliwe wrażenie robiły zwłoki, a było ich tyle, ile więźniów, którzy zostali na tym poziomie. Przypominały mumie: Zaschnięte i zapadłe w siebie twarze nierzadko tworzyły jedno z poczerniałymi ubraniami. Woskowe twarze o niewidzących oczodołach spoglądały na Axela i Tanję. Bardzo by się zdziwili, gdyby wiedzieli, że aberracje czasowe na tym piętrze sięgnęły tak wysokiego stopnia, że pilot w kamerach nadal widział oświetlone korytarze, a w nich GSA-E zabijające po kolei grupki więźniów. Sam pilot obiecał dawać wiadomości Axelowi przez radio: Nie miało to jednak większego znaczenia, ponieważ w słuchawkach Axel słyszał kompletną ciszę, która miała później został przerwana, gdy zjeżdżali windą w dół: Nagłym natłokiem wszystkich informacji, które nie zdążyły dojść.
Po GSA-Elitär nie było śladu. Właściwie to nie było śladu po niczym; szukali jakiś czas i nawoływali Yseult. Zabrało to dobre paręnaście minut, a kiedy już zaczęli myśleć, że jej nigdy nie odnajdą, w dalekim korytarzu usłyszeli jej łkanie.
Yseult Stein wyglądała... Strasznie. Mimo że rozwiały się ich najgorsze przypuszczenia o postarzeniu Ys, to leżała w kącie, płacząc i waląc głową o mur. Wyglądało to tak, jakby zobaczyła coś, co było grubo ponad jej siły. Na początku, gdy do niej podeszli, bredziła coś, jakby ich w ogóle nie zauważyła: Potok słów, błagań i jakichś wyjaśnień wypływał z jej ust; stałym słowem było: „Dziecko, moje dziecko”. Jak tylko zauważyła, że są w pobliżu, nie poznała ich zrazu. Wrzeszczała. Rzucała w nich, co miała pod ręku, to jest tylko kawałkami tynku i złomem. Mimo to, na usilne krzyki Tanji i Axela, poznała ich w końcu. Zakryła twarz w dłoniach i płakała.
- Moje dziecko... - załkała. - Oni mają moje dziecko!
Gdy zapytano się ją, dlaczego tak sądzi, nie odpowiedziała. Miała kłopoty z mówieniem, nagle dostała chrypki – może dlatego, że tak długo krzyczała, gdy ich tu nie było(a mogło to być naprawdę długo, zważywszy na to, że czas przestał normalnie funkcjonować). Powstała, oparła się o ścianę, upadła, wstała, zachwiała się, ale już nie upadła. Pomacała swój brzuch i rozszerzyła oczy ze zdumienia.
- Ci ludzie w białych pancerzach... - zaczęła. - Oni tutaj byli. Zabili wszystkich. Mówili coś, że ostatecznie to niewielka strata. Mówili coś o czymś... - zmarszczyła brwi. - O czymś... Jakieś słowo... Uniwersalne? Uniwersalna? Nie wiem... Ukryłam się głęboko, to dlatego nie zauważyli mnie na początku. Mieli coś, co wykrywało ciepło. Zanim... Oni wszystkich zabili, mieli coś czarnego, co ich wszystkich zabijało. Chcieli mnie rozstrzelać, ale zanim to zrobili, zrobili mi zdjęcie. Ktoś powiedział, że jestem... Cudownym Dzieckiem... I że to byłby wielki żal zabijać kogoś tak uzdolnionego... Jak ja... Powiedzieli, że mam cudowny genotyp i że dałam im dobre dziecko, które...
Nie dokończyła, bo znowu się rozpłakała. Zajęło jej parę chwil, by odzyskać głos.
- Moje dziecko żyje! - wrzasnęła nagle. - Ja wcale nie poroniłam, jak mi powiedziano. Dziecko, które mi pokazali, to był inny noworodek, a tego, co urodziłam... Zabrali... Zabrali, bo miał genotyp doskonale pasujący do...
Zaczęła walić głową o mur, wrzeszcząc skrzekliwie:


- Do Neue Wunderkinder. Chociaż zastanawiali się, czy nie zrobić z niego Triarii. Kurwa! Kurwa! Kurwa!!! A potem... A potem wzięli jakąś strzykawkę i powiedzieli mi, że mają coś, co pomoże rozwinąć mi... Moje talenty... Wstrzyknęli mi coś... Do karku... Powiedzieli, że niedługo się wyklują... A wtedy będę bardziej przydatna dla nich, niż jestem teraz...
I upadła po raz ostatni; patrzyła tylko pustym wzrokiem w przestrzeń. Wszak zgodziła się iść z nimi, kiedy tylko przypomniała sobie, że może zabić kogoś odpowiedzialnego za „to wszystko”. Jednak to nie była już ta sama ironiczna Yseult, którą znała Tanja z wcześniej. Stein ucichła nagle i, choć wykonywała do niej to, co należało, wydawało się, że to, co ją trzyma przy życiu, to tylko chęć zemsty.

* * *

# Sara Connor
- Nie ustają – rzekła, patrząc z bezpiecznej odległości na to, co się działo pod bramą.
- Mhm – potwierdził kapłan.
Popijała wino i czyściła sobie paznokcie nożem. Widać było, że traci cierpliwość.
- Może puścimy w diabła tego całego Heintza i pójdziemy już teraz wymazać informacje o nich?
- To jest myśl! O nich, o nich –
ofuknęła go. - O nas wszystkich i naszych dzieci.
- Masz dzieci?
- Jedno. Zamierza mnie zabić za to, że go urodziłam.
- Wiem o twoich eksperymentach.
- Gówno wiesz.
- Wiem, że próbowałaś stworzyć Triarii na własny użytek. Ale T+ trudno kontrolować. Tak trudno, że...
- Że co?
Milczał chwilę, zbierając myśli.
- Korporacja jeszcze tego nie wie, ale ty i oni nie macie pojęcia, jak bardzo jest niebezpieczne hodowanie nowej rasy. Rasy, która jest o wiele potężniejsza od nas i która jest naszymi niewolnikami. Miałaś szczęście, że to, co urodziłaś, było idiotą...
- Mój syneczek.
- ...gdyby to coś było tylko w połowie inteligentne jak te hodowane przez Korporację, już byście wszyscy nie żyli.
- Skąd masz takie informacje?

- Uwaga, uwaga – powiedział ktoś od strony tłumu, przerywając tamtym dwojga. - W obliczu niebezpieczeństwa wojny domowej, Plac Solny zostanie zamknięty za pół godziny w celu złapania wszystkich bandytów i wrogów narodu. Wszyscy praworządni obywatele, którzy nie chcą zostać przesłuchiwani przez Pajęczarzy, są poinstruowani do opuszczenia dystryktu.
- Kurwa.
- Kurwa. Dobra, panowie, szykujemy się! Tego Heintza będę jeszcze potrzebować na potem, póki co, proszę przygotować ciężki sprzęt.


* * *

# Tanja Hahn – Axel Heintz - Nicolas Neumann
Winda, za którą zniknęli Tanja i Axel, zamknęła się, a Klauge poszedł w stronę reaktora. Podążył za nim Malak, który – jak się umówili – zamierzał osłaniać Klaugego. I tyle Neumann ich widział. Pilot pozostał w pomieszczeniu kontrolnym, Heintz i Tanja – na górze.
Neumann pogrzebał w skrzyniach, których było pełno na korytarzu i znalazł to, czego chciał: Zapasy włożył do kostki, którą dał mu Malak, a fakt, że niektórzy robili dokładnie to samo, co on(więźniowie rabowali, co mieli pod ręką), niespecjalnie nikogo nie przejął. Mimo to, zauważył, że do korytarza weszły dwa oddziały Rozpaczy, znaczy, Pajęczarzy. To, co odróżniało ich od wszechobecnego chaosu, to to, że rozpytywali i wyglądali, jakby wiedzieli, co się święci. Było ich dwunastu, z czego ośmiu miało tarcze z pleksiglasu, zaś wszyscy małe karabiny szturmowe i pałki elektryczne. „Pendejo” - mógłby powiedzieć Neumann jeszcze raz. Żarty zaczęły się kończyć. Straż Rozpaczy prędko zaczęła opanowywać sytuację, trafnie rozpoznając, kto był swój, a kto nie. Elektryczne pałki skwierczały już z daleka, jednak nikt nie odważył się strzelać.
Dopiero usłyszał strzały, kiedy reaktor poszedł w diabły. Jeżeli elektryczność została poważnie uszkodzona przez Hahn tam, na górze, to Klauge właśnie dolał oliwy do ognia. Światła zamigotały i zgasły. Powstał wrzask, który ogłuszył Nowego; w ciemnościach pałki elektryczne lśniły niebieskim światłem. Pajęczarze mieli latarki i kontynuowali pacyfikowanie więźniów. Byli już w połowie drogi.
Powietrze zgęstniało, gdy winda zatrzymała się na tym piętrze. Przez pewien czas była ona jedynym źródłem światła – jednak gdy tylko paradoks czasowy rozwiał się, i ona zgasła, a trójka, która się w niej znajdowała, także pogrążyła się w ciemnościach. Wszak Neumann znalazł Heintza – OHU także miały latarki. Był także pilot. Jednak Klauge i Malak nie mieli znaleźć się już do końca.
Tam, parędziesiąt metrów dalej, widzieli wyjście na zewnątrz. Brama wjazdowa muru obronnego była otwarta, a za nią plac, zalany oślepiającym słońcem. Wtem coś się stało: Neumann ujrzał to z daleka, a reszta poznała to bardziej po dźwięku odskakującej bramy. Wysadzono bramę, umożliwiając dojście pątnikom. Strażnicy najpierw zmieszali się, jednak kontynuowali swój marsz w stronę teraz nieczynnej windy. Stali oni murem pomiędzy wyjściem.
Przez pewien moment, Neumann zauważył, coś, jakby - ostatecznie miał spore wątpliwości, czy był na placu ten, który mu się wydawało - jednak miał wiele powodów, by sądzić, że był to ktoś, kogo się w ogóle nie spodziewał ujrzeć w tym mieście. Przez pewien moment widział Kowala.
Plac od nowa wypełniał się, zarówno Pajęczarzami, jak i biczownikami. Czegokolwiek mogli być pewni, to tego, że jeżeli ktoś szukał Wunderkinder, to przestano ich szukać jako takich. Niestety, zostali zdegradowani do roli intruzów – po prostu. Tym bardziej, że Straż Rozpaczy nie wahała się bić także personelu – na wszelki wypadek. Posuwali się miarowo w ich stronę, kryjąc się za pleksiglasem.

* * *

# Sara Connor
Sara wzięła lornetki i spojrzała z ukontentowaniem na rozwaloną, sczerniałą bramę.
- Jeżeli teraz Heintz nie wyjedzie, to po nim.
- Co wtedy robimy?
- Nic. Do zamknięcia dystryktu zostało jeszcze dwadzieścia minut, a zwinąć się możemy stąd w osiem, w pięć.
- A więc czekamy?
- Czekamy, czekamy. Mówiłam, że mam tych ludzi... Na potem.
 
Irrlicht jest offline