Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-07-2009, 15:06   #101
Johan Watherman
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Obrzeża Moskwy

U schyłku działania jej magy, Ravnie zaczęłło być zimno. Zdecydowanie lepiej czuł się w tym wypadku Siergiej. Nieruchome powietrze wokół nich wydawało się takie nienaturalne, takie sztuczne. Wszedzień w kolo wiatr szarpał drzewa, a u nich powietrze za sprawą odrobiny magy pozostawia nieruchome.Mistrz Aureliusz spojrzał na Ravnę. Tak,musiał spojrzeć, patrzył jej w oczy, wyczuł tę odrobinę nadnaturalnej sztuki, tak!
Jednak nie. Hermetyk uśmiechnął się spod swoich wąsów i wyciągnął z kieszeni płaszcza termos. Wielce zadowolony upił zeń prosto łyk i powrotne schował do płaszcza. Wiatr zagłuszał całkowicie wrażenie słuchowe, tymczasem Siergiej zauważył, ze hermetyk cały czas kreślił lasa w śniegu wzory co razu zasypywany porywem wiatru. Przypominało to trochę dziec baz drące patykiem po piasku jednak tor maga był stonowany, elegancki i spokojny, trochę jak arabskie pismo. Tak siedział znowu na głazie i siedział jakby zarazem czekając na coś i nie czekając. Mróz naszczypał przebudzonych magów w nos niosąc warczenie. Wściekły, wredny warkot wilka. Czyżby wilkołaki? Szary zwierz wyskoczył jak królik z kapelusza powarkując na Diakona. Ten wydawał się wielce zawiedziony jego obliczem. Oko w oko, zęby z zęby. Trwało to kilka minut. Obydwoje przebudzenie mogli by przysiąc, że to nie jest wilkołak, a tylko zwykły zwierzę. Lecz coś było nie tak, jakaś nienamacalna cząsteczka drgała w powietrzu burząc harmonijną muzykę strun rzeczywistości. Nachalne wrażenie tego dodatkowego elementu zniknęło wraz z wilkiem który ni stąd, ni z zowąd zniknął pomiędzy drzewami z podkulonym ogonem. Hemertyk zadrżał z zimna.

Centrum Moskwy

Całe wydarzenia były zbyt gwałtowne niczym kiepski film akcji. Może jaźń Grzegorza zaczęła mu płatać takie figle? Co więcej powiedzieć gdy oddalił się z zataczającym się Jone w stronę odległej alei, a policja wraz z rosłymi jegomościami w garniturach aresztowała... Kierowcę tira! Magowie odetchnęli w załomku, Jon zgiął się jak scyzoryk i zwymiotował na krawężnik. Nieliczni ludzie wokół nich wydali się zupełnie nie nie zwracać na magów uwagi, szli ku swoim sprawą. Para co razu buchała wprost z kratek kanalizacji miejskiej do której to elegancko i szykowanie Skywalker wymiociny Witalnego Adepta.

-Albo wszemrałem coś nieświeżego na radzie albo jakaś świnia oskryptowała mi żołądek... Nosz cholera...

Blady, zdenerwowana ny i osłabiony opierał się z jednej strony o czyjś samochód, z drugiej o ceglaną ścianę ledwo mogąc ostać na nogach. Bez słowa rzucił swoją teczkę na maskę owego samochodu i ją otworzył. Delikatna woń „świeżego plastiku” niczym wypakowanie rzeczy ze sklepu uderzyła w nozdrza Grzegorza. Ze skrzyżowania powoli zaczął dobiegać ogłos jadących samochodów jakby przejście stawało się powoli drożne.

-To jedziem!

Z nieludzką satysfakcja Abraham odpalił laptop mieszczący się w walizce i wklepał kilka ko komend do bezgranicznego interfejsu jednostkowy ułamek sekundy pojawiły się dziwne liczby, wykresy i temu podobne.

-Wygląda, że ktoś chyba na umysł mi działał w samochodzie. Pewnie przez te mam teraz takie sensacje.

Dwie kropelki krwi pociekły z oczu Jona. Zaległo kłopotliwe milczenie. Jon zerkał raz na Grzegorza, a raz na ekran komputera. Raz, drugi i trzeci.
Nader trzasnął nim i nader szybko spakował powrotnik do walizki, spojrzał na Grzegorza z zaciekawieniem i ziewnął.

-Lepiej już idźmy do samochodu.

Obrzeża Moskwy

Jezioro wydawało się teraz tak nienaturalne ciche i spokojne. Isamu stanął koło amerykanki rozglądając się wkoło. Amy poczuła opór jakby chciała coś zrobić nie swoja wola lecz czegoś innego i to miało się buntować. Jak zawsze magya była łatwa, impulsem woli i rozkazem, tak teraz wydawała się najmodniejszą rzeczą pod słoniem. Nie pomagał Richy, nie pomagał czas. Raz, kolejny, wielki wysiłek woli, siłowanie się z samym sobą i poufały szepczący do ucha.,
Trzask.
Po jakieś pół godzinie marznięcia i medytacji udało się, rękawica w huku dla uszy przebudzonej pękła przed jej oczami, przez chwile wydawało se je że niby szklane odłamki ją poszatkują, lecz one przeszły niczym sztorm zakrywając całą wizję. Kiedy już wszystko ucichło, widział tylk Umbrę, a jedyny dotyk Isamu sprawdzający pól na na nagrawszy był jedynym kontaktem zmysłów z rzeczywistością.
Drzewa dostojnie górowały nad wszystkim. Jezioro był zamarznięte, krystaliczny lód pokrywała cienka warstwa śniegu na której odbiły się kroki niedawno będących tam magów. Słowem jak poprzednio. Lecz metazmysły pokazały ós innego. Światło bijące spod lodu,nie widoczne w umbrze lecz Amy doskonałe je widziała. Poczuła, jak staja jej włosy na głowie, zrobiło się zimno. Nie wiedziała czy to wychłodzenie ciała czy też coś innego. To do jaźni dobijał się upiorny jęk i ciemność. Ta sama ciemność przez ktoś kroczyła będąc martwa, taki szept który powinien by w śmierci, a dopadł ją za życia. W umyśle słowa traciły na znaczeniu, fizyczność była tylko idee i takie to idea poczęły bombardowanie jej jaźni. Ból, przemoc, cierpienie, lód, topielec, umrzesz, przeznaczenie, śmierć, wieczna zmarzlina, umarli, koncepcja, odbicie, mrok.

-Amy... To nie jest naturalny porządek. Coś zrobiło to jakby bramę do innego miejsca w umbrze. Uwa...

Coś się urwało. Pociemniało jej w oczach, straciła grunt pod nogami, magya przerwała lecz nie zaczęła powrotne widzieć fizyczności. Oderwana od wszystkiego.

Moskiewski Szpital Psychiatryczny nr 1

Coś się zepsuło. Jeszcze teraz nie mógł powiedzieć co, zamieszanie zmysłów zatopionych w balsamie Vis było zbyt duże. Samuel zanurkował w kwintesencji i zabrał do siebie jedną miarkę. Coś się psuło.

-Samuelu?

A Wirtualny Adept dalej tarzał się w kwintesencji. Dopiero ostateczne zerwanie transmisji rzuciło go na łózko w szalonym spazmie. Szaleństwo... Czuł się dziwnie, roznosząca się w magycznym obiegu miarka była jak wirus szaleństwa, psuła biega dalej. Mag czuł się dziwnie jakby sam był jedńa wielką dziwnością, kwintesencją i uosobieniem słowa, dziwną istota pośród dziwnego świata.

-Samuelu?

To znowu ten głos, tak oby, a raz jednego zasłyszany w dziwnym... Czemu te prześladuje, jakieś to... to... Dziwne? Ekran z boku zakomunikował, że poufały maga gotów jest do działania.

-Samuel!

Dopiero teraz oczy wejrzały dalej niż tylko w głąb siebie i ekran, dojrzały wyprostowaną postać Mistrza Roberta Cross. Hermetyk rozpiął kurtkę, zza pasa wystawał złoty pistolet.

-Kontaktujesz?

Widać było, że Robert jest zdenerwowany. Dziwne zdenerwowany.

-Samuelu, czemu nie było Cię na zebraniu Rady Fundacji?

Raz jeszcze, coś...

Obrzeża Moskwy

Ileż on mógł tak siedzieć i bazgrać po piasku? No ile? Widać bardzo długo. Wnet Siergiej i Ravna zauważyli, że kreślenia w śniegu układały się w w lekko falujący pentagram. Mistrz spoglądał nań z rosnącym uśmiechem na twarzy. Hermeyk natychmiast powstał, kichnął, a echo pomiędzy drzewami poniósł ten ogłoś. Jakże przyczajone magom było teraz zimno i niewygodnie. Aureliusza klasnął w dłonie wielce zadowolony, po czym oparł się o swoja laskę i znowu czekał. Zrobiło się cicho. Nie wiadomo skąd i gdzie, pojawiły się dwa wilkołaki. Prawdziwe wilkołaki w swej nabardziej bojowej formie. Potężnie zbudowany biały umaszczony zmiennokształtny sapał i dyszał jakby po niedawnej gonitwie. Geste, śnieżnobiałe futro tej wielkiej istoty zakrywało prawie całe ciało i nieproporcjonalnie wielkie pazury niknęły gdzieś pośrodku nich. Drugi prezentował się jeszcze okazalej i był o wiele większy jeszcze to możliwe – spokojnie sięgał łapą do niższej dziupli na drzewie. Potwornie capiło mu z pyska, szare futro zostało usiane tysiącem blizn, a ponadto nie miał jednego oka. Właśnie, zapach? Czyżby magya Ravny zdążyła już osłabnąć? Milczenie, Diakon patrzył bestiom prost w oczy, bestie na gardło Diakona. Trwało to kilkanaście sekund grozy w oddaleniu niespełna metra. Siergiej zrazu zrozumiał i poczuł, że Aureliusz zrazu uznal wilkołaki za zbyt prymitywne na posługiwanie słowami w tym stanie i posyła im komunikaty w myślach. Dużo komunikatów.

-Czekajcie.

Jedyne, krótkie słowo wydobyło się z ust tego eleganckiego morszczyzny. Znowu spojrzała przyczajonych magów tak sugestywnie, że Siergiej niemal podskoczył wystraszony i poparzył sobie nadgarstek o zmarnowaną, zazębioną pokrzywę. Znowu czekał. Tymczasem Sierożę ogarnęło przy okazji przemożne wrażenie, ze paskudne, zielone igły sosen są jego najgorszym wrogiem. Zdawały się go gorzej irytować niż fakt sterczenia na mrozie.

Centrum Moskwy

Dość szybko Grzegorz i Jonpowrócili do samochodu, akurat w czasie, jak kierowca zastawiającego ich auta wrócił po zjedzonym ciastku z kawiarni sądząc po okruszkach na koszuli które wnet wyłapali obydwaj. Jon przekręcając kluczyk w stacyjce zmierzył Grzegorza wielce nieprzyjemnym spojrzeniem, tak nieprzyjemnym, że niemal Boglewic maga niczym szturchaniec łokciem. I pojechali.

Obrzeża Moskwy

Zieleń zdawała się teraz największym problemem Mówcy Marzeń, nie natrętne spojrzenie Mistrza Aureliusza lecz właśnie skrawki zieleni. Owe wrażenie było tak przemożne, wszechogarniające i niemalże niewwiercające się do mózgu niczym podczas borowania, że Siergiej niemal stracił kontrole nad sobą. Na tyle, aby nie powstrzymać hałaśliwego kichnięcia.

-No dobrze dzieci, wychodzimy.

Całe zajście skomentował Diakon z niemałym smutkiem. Dopiero kiedy wyszli poczuli zapach moczu bijący od obydwu wilkołaków. Śnieg zachrzęścił pod nogami, wiatr szaumial i mistrz jakby wstrzeliwując se w dźwięki lasu, również szepnął do Ravny i Siergieja.

-Liczyłem, że pan i pani Adept lepiej razom sobie w ukryciu. Teraz wygląda na to, że cała trojka winowajców wobec zmiennego ludu będzie ciągnięta do najbliższego, kompetentnego wilkołaka. Tak, uprzedzę pytania. Czekał tu aż mnie znajdą... Teraz mają i was.

Biały wilkołak zrobił krok przechodząc koło Ravny i jakby kiwnął wielkim łbem w jej stronę. Cóż to moglu znaczyć? Zwykłe machnięcie czy przyjazny gest? Wnet znalazł się za magami, a jego większy kompan począł prowadzić kolejną, długą wędrówkę przez ośnieżone lasy.


Tymczasem Amy otworzyła ciężkie powieki i ujrzała Isamu, zaraz po jego twarzy przywitał ją ten sam leniwy i flegmatyczny głos mężczyzny.

-Amy, odleciała niemalże., znaczy się straciłaś przytomność. To normalne?

Isamu zapatrzył się w nią swymi skośnymi oczyma, rzucił coś pod nosem i jeszcze raz zapytał.

-To normalne czy zobaczyłaś coś złego i mam się niepokoić?

Szpital Moskiewski nr 3



To samo, jeszcze raz Samuel dojrzał wchodzącego do pokoju Mistrza Roberta lecz tym razem nic nie mówił. Najpierw poprawił uporczywie zsuwające się okulary, a potem usiadł na tym samym krześle, na którym wcześniej spoczął Mistrz Rasputin.

-Jesteś osłem...

Nie, nie, tego na pewno nie mówił! Precz umęczonej jaźni, wirusowi w żyłach, całej dziwności, tego nie mówił! Czy on tam był? Z całą pewnością ktoś siedział, ale kto? Cały obraz wydawał się zamazany, dziwna woń... Dziwna? Znowu te słowo,jak ono kaleczyło jaźnie Szamila. Krótki komunikat na ekranie od jego poufałego stwierdził, że takich sensacji nie mogła wywołać niezależnie jak szalona kwintesencja. Więc co?
Pytanie przestało być ważne, spazmatyczny skurcz mięśni szarpnął magiem, wykręcił jego dłonie, poczuł nawet nogi, miał wrażenie,ze coś skręca jego mięśnie raz po raz czekając, aż zerwą się więzadła, poczuł wilgoć na licach jak równe ścieżki łez, żywe, gorące srebro wdzierające się do płuc z każdym oddechem. I kogoś na krześle. Roberta-nie-Roberta poprawiającego okulary, z podłym uśmiechem. Następny był zapach tabaki i palonego cygara który zadziałał jak balsam na Samuela. Podrygując w dziwnych szorkach, zdołał złapać oddech, sprzęty szalały, zamieszanie pośród przybyłych pielęgniarek przypominało mały armagedon.



I jeszcze raz. Replay.

Centrum Moskwy

Po raz kolejny Grzegorz i Jon przebijali się przez korki kończastego się już południa. Co jakiś czas przeszywany niedyskretnym, wrogim spojrzeniem Jona, Grzegorz Lipa. Wirtualny Adept nie wyglądał najlepiej, był blady, spocony i lekko rozdygotany. Słowem – miał gorączkę.

-Trzeba im przyznać, czym mi umysłu nie nafaszerowali, mawiając, ze jestem chory to poszło im świetnie. Ciekawe czy te n rozgrabiasz na drodze był dla odwrócenia uwagi czy zupełnie dziełem przypadku?

Słowa zawisły w powietrzy waz z kolejnym postojem na światłach. Trzeba przyznać, że te przy wyjeździe z centrum były nagminne.

-Bym zapomniał. Mamy w mieście naszą fundacje czyli ponad dziesięć osób. Są trzy hermetyczne konserwy od których wieje smrodek rozkładu, podstarzały hipis na którego koncercie poznasz innych, Mistrz Rasputin i kilka innych dosyć cichszych person. A, i są jeszcze nowi, Mówca Marzeń który wygląda jakby był na haju, emo-amerykanka, wirtualny adept który myśli, że siedząc w swej samotni przestani być noobem, kobiecina która pierwsze co przyjechała to na chlanie nas wyciągnęła i kolejna Mówczyni Marzeń , chyba pociąga futrzany ogon i szpiczaste albo po prostu lubi być otoczona w umbrze przez kłaki?

Abraham wygłosił swój monolog z takim wdziękiem, szalemostwem i błyskiem w oku, że Grzegorz mimo woli musiał się uśmiechnąć tracąc po czucie bycia obserwowanym. Rzeczywiście, jego kierowca musiąl się bardziej skupić na kierowaniu pojazdu zważywszy na swój niezbyt dobry stan.
Niespodziewanie przy drodze wylotowej z miasta, Jon zjechał na wybetonowane pobocze i zatrzymał samochód. Raz jeszcze zmierzył Grzegorza wzrokiem.

-Pójdziemy na piechotę.

Nie potrwało długo zebranie się pary magów i wyruszenie betonowanym poboczem mijając coraz to bardziej nieczęste podmoskiewskie wille. Nie minęło wiele czasu, kiedy to Jon zatrzymał się kolo jednej z nich.

-Powiedz mi Grzegorz, co byś zrobił gdybyś miał kogoś za lustrzankę, ehem, znaczy sprzymierzeńca technodupków?

Szpital Moskiewski nr 3

W tej wersji wszystkich wydarzeń nie było bólu, a tylko jego pamięć. Wchłonąwszy „dziwną” kwintesencje” Samuel poczuł zapach mokrego prochu. Pielęgniarka podreptała niezauważalnie przynosząc nową kroplówkę. Po chwili z jej krokami rozminęło się echo kroków jakże podlonych do tych, którymi zapowiedziała się Anna Flyborn. Niestety, w drzwiach pojawiła się tylko przyodziana w rozpiętą kurtkę postać Mistrza Roberta. Na tle swetra bardzo rzucał się w oczy pistolet zatknięty u pasa. Poprawił on uporczywie zsuwające się z nosa okulary.
Był dziwnym człowiekiem, stanowczo. Nawet zbyt dziwnym, nawet jak na standary magów. Teraz wszystko wydawało się Samelowi dziwne, a on normalny. Czy miało być na odwrót?
Hermetyk skłonił się lekko głową.

-Mistrz Ars Manes Robert Cross bani Flambeau, Członek Rady Fundacji Białych Kruków jako doradca do spraw Umbry...

Przedstawił się raczej pośpieszenie jakby krępując się tytułami.

-...Samuelu, nie było cię na Trybunale. Prócz oczywistej kwestii braku przydzielenia ci ewentualnych obowiązków i braku udziału w dyskusji, nie wiedzieliśmy co się działo. Po ostatnich zajściach trzeba dawać sygnał życia... Live.exe jak to mówicie. Nie wiesz co dzieje się z Anną i jej mentorem?

Ktoś siedział na krześle. Tak stanowczo, coś siedziało, zakładało nogę na nogę i się szczerzyło rzędem szarych, równych zębów. Co prawda Samuel nic nie wiedział na nim, to przemożna świadomość na skraju umysłu nie dawała o sobie zapomnień niemalże krzycząc cieniutkim głosikiem do ucha.

Obrzeża Moskwy

Droga jako „więźniów” nie potrwała zbyt długo i polegała na obserwowaniu mimowolnie skrzywionej miny Siergieja, kamiennego oblicza Diakona oraz wymachiwania się w smród futer i pysków dwóch wilków. Ostatecznie zawitali na ośnieżonej polany skąpanej w promieniach słońca. Buty przemokły Ravnie jednakże oboje byli teraz równie oziębnięci. Śmieszny był szron na asach Aureliusza oraz zaroście Sieroży.
Robiąc kilka kroków dalej, oczom całej trójki ukazała się jeden mały namiot oraz czterech ludzi siedzących przy ognisku. Biały wilkołak został przy nich, natomiast czarny pobiegł do grupy przy namiocie który to, jak zauważył Siergiej był wykonany w całości z wyprawionych skór. Pierwszy na widoku ukazał się Crin, niósł na sobie tylko potarga w kolanach spodnie, kościany wisiorek i zarzucona na barki skórę, tym razem rysia. Prócz tego był nagi, a zabłąkane płatki śniegu osiadały na jego muskularnym ciele ozdobionym bliznami. Dumny jak zwykle, z zrazu opanowany lecz Mówcy Marzeń zrazu wyczuli pewna aurę gniewu furii wokół niego. Po prawicy Crina, kilka kroków dalej, szedł inny wilkołak w ludzkiej postaci, starszy człowiek przyodziany również niepełno, lecz na sam widok ciepłego, zapiętego pod szyję płaszcz i grubych spodni mogło się zrobić trochę cieplej. Miarowy, siwy zarost, kilka bruzd na twarzy oraz siwy włos. Ciekawy był długi, owinięty w cuchnące szmaty przemiotą który to trzymał oburącz. Po lewej stronie Crina kroczyły na równi z nim dwa inne wilkołaki. Jeden z nich ubrany był całkiem po ludzku, lecz zaraz niepokojąco – miał na sobie mundur rosyjskiej armii. Do tego kilkudniowy zarost, rude, kręcone włosy i piękny nóż myśliwi w dłoni który to ociekał zwierzęca krwią. Twarz miał srogą, kościstą i zupełnie nie zdradzającą wieku. Obok niego zaś dumnie prężyła się tym razem kobieta z tego rodzaju istot. Ubrana całkiem zwyczajnie, kurtka, czapa skrywająca długie, blond włosy lecz hardy wyraz twarzy zdradzał wszystko wraz z brakiem makijażu dawał upiorny efekt, a martwe, bladoniebieskie oczy zdawały się wwiercać w serce raz Aureliusza, raz Siergieja, a raz Ravny.

-Pedagog Diakon Mistrz Ars Vis oraz Ars Materiae Aureliusz Marek Prim bani Bonisagus, Przewodniczący Rady Fundacji Białych Kruków, Pan i Twórca Perłowych Kamieni, jeden z twórców Dziedziny Białych Kruków, uczeń Księcia Diakona Mistrza Ars Fati, Ars Essentiae, Ars Vis i Ars Mantis Ahmeda Al.-Aliastra bani Bonisagus, po mojej prawicy Adept Ravna Turi oraz Adept Siergiej Bielyj.

Dwa wilkołaki w swej bojowej formie stanęły po bokach magów, nachyliły pyski tak, że w upiornym poczuciu humoruDrakon i Ravna mogli zaobserwować ich uzębienie kila centymetrów od swej twarzy, poczuć na licach ciepły, cuchnący mięsem dech i zauważyć, że lepka ślina kapnęła Mówczyni Marzeń na spodnie. Crin uznał, że tym razem nie będzie się przedstawiał, a tylko delikatnym szturchańcem zachęcił do tego wojskowy. Owy wilkołak przedstawił się krótko swym basowym głosem przypominającym trochę głos dzwonu w moskiewskich cerkwiach.

-Akin, Ten Jedyny z Patrzących w Gwiazdy.

Następna była blondynka którą jednak do porządku doprowadził Crin ostrym spojrzeniem.

-Fabrin z Czerwonych Szponów.

Ostatni, bez żadnej zachęty, powiedział wilkołascy niosący opakowany przedmiot.

-Carcarin, Ten kory towarzyszy ze Srebrnych Kłów.

Zapadło kłopotliwe milczenia. Było straszne, nawet wiatr nic nie robił, a tylko nogi zapadające się trochę głębiej w śniegu świadczyły jakoś ruch na polanie. Mistrz Aureliusz Wyjął z kieszeni płaszcza nader zdobny sztylet-nóż.

-Mam nadzieje, ze ten podarek załagodzi waśnie między nami.

Podał go lecz ani jeden wilkołak nie sięgnął dłoniom. Tylko para z pyska bestii przy jego twarzy zasugerowała mu, że lepiej na siłę ich nie obdarowywać. Przynajmniej takie wrażenie odniosła para Mówców Marzeń. Głos zabrał Crin.

-Tak, ten podarek załagodzi dyshonor. Naprawdę tak cenicie tą zdobycz, że oddajecie za nią trójkę winowajców przeciw nam?

Najwyraźniej wilki potraktowały magów jako paczkę z prezentem. Blondynka uśmiechnęła się wrednie. Stojący przy Ravnie biały wilk lekko zaczepił jej buta swym pazurem u nogi, delikatnie jakby dając pewien znak.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline