Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-07-2009, 15:06   #101
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Obrzeża Moskwy

U schyłku działania jej magy, Ravnie zaczęłło być zimno. Zdecydowanie lepiej czuł się w tym wypadku Siergiej. Nieruchome powietrze wokół nich wydawało się takie nienaturalne, takie sztuczne. Wszedzień w kolo wiatr szarpał drzewa, a u nich powietrze za sprawą odrobiny magy pozostawia nieruchome.Mistrz Aureliusz spojrzał na Ravnę. Tak,musiał spojrzeć, patrzył jej w oczy, wyczuł tę odrobinę nadnaturalnej sztuki, tak!
Jednak nie. Hermetyk uśmiechnął się spod swoich wąsów i wyciągnął z kieszeni płaszcza termos. Wielce zadowolony upił zeń prosto łyk i powrotne schował do płaszcza. Wiatr zagłuszał całkowicie wrażenie słuchowe, tymczasem Siergiej zauważył, ze hermetyk cały czas kreślił lasa w śniegu wzory co razu zasypywany porywem wiatru. Przypominało to trochę dziec baz drące patykiem po piasku jednak tor maga był stonowany, elegancki i spokojny, trochę jak arabskie pismo. Tak siedział znowu na głazie i siedział jakby zarazem czekając na coś i nie czekając. Mróz naszczypał przebudzonych magów w nos niosąc warczenie. Wściekły, wredny warkot wilka. Czyżby wilkołaki? Szary zwierz wyskoczył jak królik z kapelusza powarkując na Diakona. Ten wydawał się wielce zawiedziony jego obliczem. Oko w oko, zęby z zęby. Trwało to kilka minut. Obydwoje przebudzenie mogli by przysiąc, że to nie jest wilkołak, a tylko zwykły zwierzę. Lecz coś było nie tak, jakaś nienamacalna cząsteczka drgała w powietrzu burząc harmonijną muzykę strun rzeczywistości. Nachalne wrażenie tego dodatkowego elementu zniknęło wraz z wilkiem który ni stąd, ni z zowąd zniknął pomiędzy drzewami z podkulonym ogonem. Hemertyk zadrżał z zimna.

Centrum Moskwy

Całe wydarzenia były zbyt gwałtowne niczym kiepski film akcji. Może jaźń Grzegorza zaczęła mu płatać takie figle? Co więcej powiedzieć gdy oddalił się z zataczającym się Jone w stronę odległej alei, a policja wraz z rosłymi jegomościami w garniturach aresztowała... Kierowcę tira! Magowie odetchnęli w załomku, Jon zgiął się jak scyzoryk i zwymiotował na krawężnik. Nieliczni ludzie wokół nich wydali się zupełnie nie nie zwracać na magów uwagi, szli ku swoim sprawą. Para co razu buchała wprost z kratek kanalizacji miejskiej do której to elegancko i szykowanie Skywalker wymiociny Witalnego Adepta.

-Albo wszemrałem coś nieświeżego na radzie albo jakaś świnia oskryptowała mi żołądek... Nosz cholera...

Blady, zdenerwowana ny i osłabiony opierał się z jednej strony o czyjś samochód, z drugiej o ceglaną ścianę ledwo mogąc ostać na nogach. Bez słowa rzucił swoją teczkę na maskę owego samochodu i ją otworzył. Delikatna woń „świeżego plastiku” niczym wypakowanie rzeczy ze sklepu uderzyła w nozdrza Grzegorza. Ze skrzyżowania powoli zaczął dobiegać ogłos jadących samochodów jakby przejście stawało się powoli drożne.

-To jedziem!

Z nieludzką satysfakcja Abraham odpalił laptop mieszczący się w walizce i wklepał kilka ko komend do bezgranicznego interfejsu jednostkowy ułamek sekundy pojawiły się dziwne liczby, wykresy i temu podobne.

-Wygląda, że ktoś chyba na umysł mi działał w samochodzie. Pewnie przez te mam teraz takie sensacje.

Dwie kropelki krwi pociekły z oczu Jona. Zaległo kłopotliwe milczenie. Jon zerkał raz na Grzegorza, a raz na ekran komputera. Raz, drugi i trzeci.
Nader trzasnął nim i nader szybko spakował powrotnik do walizki, spojrzał na Grzegorza z zaciekawieniem i ziewnął.

-Lepiej już idźmy do samochodu.

Obrzeża Moskwy

Jezioro wydawało się teraz tak nienaturalne ciche i spokojne. Isamu stanął koło amerykanki rozglądając się wkoło. Amy poczuła opór jakby chciała coś zrobić nie swoja wola lecz czegoś innego i to miało się buntować. Jak zawsze magya była łatwa, impulsem woli i rozkazem, tak teraz wydawała się najmodniejszą rzeczą pod słoniem. Nie pomagał Richy, nie pomagał czas. Raz, kolejny, wielki wysiłek woli, siłowanie się z samym sobą i poufały szepczący do ucha.,
Trzask.
Po jakieś pół godzinie marznięcia i medytacji udało się, rękawica w huku dla uszy przebudzonej pękła przed jej oczami, przez chwile wydawało se je że niby szklane odłamki ją poszatkują, lecz one przeszły niczym sztorm zakrywając całą wizję. Kiedy już wszystko ucichło, widział tylk Umbrę, a jedyny dotyk Isamu sprawdzający pól na na nagrawszy był jedynym kontaktem zmysłów z rzeczywistością.
Drzewa dostojnie górowały nad wszystkim. Jezioro był zamarznięte, krystaliczny lód pokrywała cienka warstwa śniegu na której odbiły się kroki niedawno będących tam magów. Słowem jak poprzednio. Lecz metazmysły pokazały ós innego. Światło bijące spod lodu,nie widoczne w umbrze lecz Amy doskonałe je widziała. Poczuła, jak staja jej włosy na głowie, zrobiło się zimno. Nie wiedziała czy to wychłodzenie ciała czy też coś innego. To do jaźni dobijał się upiorny jęk i ciemność. Ta sama ciemność przez ktoś kroczyła będąc martwa, taki szept który powinien by w śmierci, a dopadł ją za życia. W umyśle słowa traciły na znaczeniu, fizyczność była tylko idee i takie to idea poczęły bombardowanie jej jaźni. Ból, przemoc, cierpienie, lód, topielec, umrzesz, przeznaczenie, śmierć, wieczna zmarzlina, umarli, koncepcja, odbicie, mrok.

-Amy... To nie jest naturalny porządek. Coś zrobiło to jakby bramę do innego miejsca w umbrze. Uwa...

Coś się urwało. Pociemniało jej w oczach, straciła grunt pod nogami, magya przerwała lecz nie zaczęła powrotne widzieć fizyczności. Oderwana od wszystkiego.

Moskiewski Szpital Psychiatryczny nr 1

Coś się zepsuło. Jeszcze teraz nie mógł powiedzieć co, zamieszanie zmysłów zatopionych w balsamie Vis było zbyt duże. Samuel zanurkował w kwintesencji i zabrał do siebie jedną miarkę. Coś się psuło.

-Samuelu?

A Wirtualny Adept dalej tarzał się w kwintesencji. Dopiero ostateczne zerwanie transmisji rzuciło go na łózko w szalonym spazmie. Szaleństwo... Czuł się dziwnie, roznosząca się w magycznym obiegu miarka była jak wirus szaleństwa, psuła biega dalej. Mag czuł się dziwnie jakby sam był jedńa wielką dziwnością, kwintesencją i uosobieniem słowa, dziwną istota pośród dziwnego świata.

-Samuelu?

To znowu ten głos, tak oby, a raz jednego zasłyszany w dziwnym... Czemu te prześladuje, jakieś to... to... Dziwne? Ekran z boku zakomunikował, że poufały maga gotów jest do działania.

-Samuel!

Dopiero teraz oczy wejrzały dalej niż tylko w głąb siebie i ekran, dojrzały wyprostowaną postać Mistrza Roberta Cross. Hermetyk rozpiął kurtkę, zza pasa wystawał złoty pistolet.

-Kontaktujesz?

Widać było, że Robert jest zdenerwowany. Dziwne zdenerwowany.

-Samuelu, czemu nie było Cię na zebraniu Rady Fundacji?

Raz jeszcze, coś...

Obrzeża Moskwy

Ileż on mógł tak siedzieć i bazgrać po piasku? No ile? Widać bardzo długo. Wnet Siergiej i Ravna zauważyli, że kreślenia w śniegu układały się w w lekko falujący pentagram. Mistrz spoglądał nań z rosnącym uśmiechem na twarzy. Hermeyk natychmiast powstał, kichnął, a echo pomiędzy drzewami poniósł ten ogłoś. Jakże przyczajone magom było teraz zimno i niewygodnie. Aureliusza klasnął w dłonie wielce zadowolony, po czym oparł się o swoja laskę i znowu czekał. Zrobiło się cicho. Nie wiadomo skąd i gdzie, pojawiły się dwa wilkołaki. Prawdziwe wilkołaki w swej nabardziej bojowej formie. Potężnie zbudowany biały umaszczony zmiennokształtny sapał i dyszał jakby po niedawnej gonitwie. Geste, śnieżnobiałe futro tej wielkiej istoty zakrywało prawie całe ciało i nieproporcjonalnie wielkie pazury niknęły gdzieś pośrodku nich. Drugi prezentował się jeszcze okazalej i był o wiele większy jeszcze to możliwe – spokojnie sięgał łapą do niższej dziupli na drzewie. Potwornie capiło mu z pyska, szare futro zostało usiane tysiącem blizn, a ponadto nie miał jednego oka. Właśnie, zapach? Czyżby magya Ravny zdążyła już osłabnąć? Milczenie, Diakon patrzył bestiom prost w oczy, bestie na gardło Diakona. Trwało to kilkanaście sekund grozy w oddaleniu niespełna metra. Siergiej zrazu zrozumiał i poczuł, że Aureliusz zrazu uznal wilkołaki za zbyt prymitywne na posługiwanie słowami w tym stanie i posyła im komunikaty w myślach. Dużo komunikatów.

-Czekajcie.

Jedyne, krótkie słowo wydobyło się z ust tego eleganckiego morszczyzny. Znowu spojrzała przyczajonych magów tak sugestywnie, że Siergiej niemal podskoczył wystraszony i poparzył sobie nadgarstek o zmarnowaną, zazębioną pokrzywę. Znowu czekał. Tymczasem Sierożę ogarnęło przy okazji przemożne wrażenie, ze paskudne, zielone igły sosen są jego najgorszym wrogiem. Zdawały się go gorzej irytować niż fakt sterczenia na mrozie.

Centrum Moskwy

Dość szybko Grzegorz i Jonpowrócili do samochodu, akurat w czasie, jak kierowca zastawiającego ich auta wrócił po zjedzonym ciastku z kawiarni sądząc po okruszkach na koszuli które wnet wyłapali obydwaj. Jon przekręcając kluczyk w stacyjce zmierzył Grzegorza wielce nieprzyjemnym spojrzeniem, tak nieprzyjemnym, że niemal Boglewic maga niczym szturchaniec łokciem. I pojechali.

Obrzeża Moskwy

Zieleń zdawała się teraz największym problemem Mówcy Marzeń, nie natrętne spojrzenie Mistrza Aureliusza lecz właśnie skrawki zieleni. Owe wrażenie było tak przemożne, wszechogarniające i niemalże niewwiercające się do mózgu niczym podczas borowania, że Siergiej niemal stracił kontrole nad sobą. Na tyle, aby nie powstrzymać hałaśliwego kichnięcia.

-No dobrze dzieci, wychodzimy.

Całe zajście skomentował Diakon z niemałym smutkiem. Dopiero kiedy wyszli poczuli zapach moczu bijący od obydwu wilkołaków. Śnieg zachrzęścił pod nogami, wiatr szaumial i mistrz jakby wstrzeliwując se w dźwięki lasu, również szepnął do Ravny i Siergieja.

-Liczyłem, że pan i pani Adept lepiej razom sobie w ukryciu. Teraz wygląda na to, że cała trojka winowajców wobec zmiennego ludu będzie ciągnięta do najbliższego, kompetentnego wilkołaka. Tak, uprzedzę pytania. Czekał tu aż mnie znajdą... Teraz mają i was.

Biały wilkołak zrobił krok przechodząc koło Ravny i jakby kiwnął wielkim łbem w jej stronę. Cóż to moglu znaczyć? Zwykłe machnięcie czy przyjazny gest? Wnet znalazł się za magami, a jego większy kompan począł prowadzić kolejną, długą wędrówkę przez ośnieżone lasy.


Tymczasem Amy otworzyła ciężkie powieki i ujrzała Isamu, zaraz po jego twarzy przywitał ją ten sam leniwy i flegmatyczny głos mężczyzny.

-Amy, odleciała niemalże., znaczy się straciłaś przytomność. To normalne?

Isamu zapatrzył się w nią swymi skośnymi oczyma, rzucił coś pod nosem i jeszcze raz zapytał.

-To normalne czy zobaczyłaś coś złego i mam się niepokoić?

Szpital Moskiewski nr 3



To samo, jeszcze raz Samuel dojrzał wchodzącego do pokoju Mistrza Roberta lecz tym razem nic nie mówił. Najpierw poprawił uporczywie zsuwające się okulary, a potem usiadł na tym samym krześle, na którym wcześniej spoczął Mistrz Rasputin.

-Jesteś osłem...

Nie, nie, tego na pewno nie mówił! Precz umęczonej jaźni, wirusowi w żyłach, całej dziwności, tego nie mówił! Czy on tam był? Z całą pewnością ktoś siedział, ale kto? Cały obraz wydawał się zamazany, dziwna woń... Dziwna? Znowu te słowo,jak ono kaleczyło jaźnie Szamila. Krótki komunikat na ekranie od jego poufałego stwierdził, że takich sensacji nie mogła wywołać niezależnie jak szalona kwintesencja. Więc co?
Pytanie przestało być ważne, spazmatyczny skurcz mięśni szarpnął magiem, wykręcił jego dłonie, poczuł nawet nogi, miał wrażenie,ze coś skręca jego mięśnie raz po raz czekając, aż zerwą się więzadła, poczuł wilgoć na licach jak równe ścieżki łez, żywe, gorące srebro wdzierające się do płuc z każdym oddechem. I kogoś na krześle. Roberta-nie-Roberta poprawiającego okulary, z podłym uśmiechem. Następny był zapach tabaki i palonego cygara który zadziałał jak balsam na Samuela. Podrygując w dziwnych szorkach, zdołał złapać oddech, sprzęty szalały, zamieszanie pośród przybyłych pielęgniarek przypominało mały armagedon.



I jeszcze raz. Replay.

Centrum Moskwy

Po raz kolejny Grzegorz i Jon przebijali się przez korki kończastego się już południa. Co jakiś czas przeszywany niedyskretnym, wrogim spojrzeniem Jona, Grzegorz Lipa. Wirtualny Adept nie wyglądał najlepiej, był blady, spocony i lekko rozdygotany. Słowem – miał gorączkę.

-Trzeba im przyznać, czym mi umysłu nie nafaszerowali, mawiając, ze jestem chory to poszło im świetnie. Ciekawe czy te n rozgrabiasz na drodze był dla odwrócenia uwagi czy zupełnie dziełem przypadku?

Słowa zawisły w powietrzy waz z kolejnym postojem na światłach. Trzeba przyznać, że te przy wyjeździe z centrum były nagminne.

-Bym zapomniał. Mamy w mieście naszą fundacje czyli ponad dziesięć osób. Są trzy hermetyczne konserwy od których wieje smrodek rozkładu, podstarzały hipis na którego koncercie poznasz innych, Mistrz Rasputin i kilka innych dosyć cichszych person. A, i są jeszcze nowi, Mówca Marzeń który wygląda jakby był na haju, emo-amerykanka, wirtualny adept który myśli, że siedząc w swej samotni przestani być noobem, kobiecina która pierwsze co przyjechała to na chlanie nas wyciągnęła i kolejna Mówczyni Marzeń , chyba pociąga futrzany ogon i szpiczaste albo po prostu lubi być otoczona w umbrze przez kłaki?

Abraham wygłosił swój monolog z takim wdziękiem, szalemostwem i błyskiem w oku, że Grzegorz mimo woli musiał się uśmiechnąć tracąc po czucie bycia obserwowanym. Rzeczywiście, jego kierowca musiąl się bardziej skupić na kierowaniu pojazdu zważywszy na swój niezbyt dobry stan.
Niespodziewanie przy drodze wylotowej z miasta, Jon zjechał na wybetonowane pobocze i zatrzymał samochód. Raz jeszcze zmierzył Grzegorza wzrokiem.

-Pójdziemy na piechotę.

Nie potrwało długo zebranie się pary magów i wyruszenie betonowanym poboczem mijając coraz to bardziej nieczęste podmoskiewskie wille. Nie minęło wiele czasu, kiedy to Jon zatrzymał się kolo jednej z nich.

-Powiedz mi Grzegorz, co byś zrobił gdybyś miał kogoś za lustrzankę, ehem, znaczy sprzymierzeńca technodupków?

Szpital Moskiewski nr 3

W tej wersji wszystkich wydarzeń nie było bólu, a tylko jego pamięć. Wchłonąwszy „dziwną” kwintesencje” Samuel poczuł zapach mokrego prochu. Pielęgniarka podreptała niezauważalnie przynosząc nową kroplówkę. Po chwili z jej krokami rozminęło się echo kroków jakże podlonych do tych, którymi zapowiedziała się Anna Flyborn. Niestety, w drzwiach pojawiła się tylko przyodziana w rozpiętą kurtkę postać Mistrza Roberta. Na tle swetra bardzo rzucał się w oczy pistolet zatknięty u pasa. Poprawił on uporczywie zsuwające się z nosa okulary.
Był dziwnym człowiekiem, stanowczo. Nawet zbyt dziwnym, nawet jak na standary magów. Teraz wszystko wydawało się Samelowi dziwne, a on normalny. Czy miało być na odwrót?
Hermetyk skłonił się lekko głową.

-Mistrz Ars Manes Robert Cross bani Flambeau, Członek Rady Fundacji Białych Kruków jako doradca do spraw Umbry...

Przedstawił się raczej pośpieszenie jakby krępując się tytułami.

-...Samuelu, nie było cię na Trybunale. Prócz oczywistej kwestii braku przydzielenia ci ewentualnych obowiązków i braku udziału w dyskusji, nie wiedzieliśmy co się działo. Po ostatnich zajściach trzeba dawać sygnał życia... Live.exe jak to mówicie. Nie wiesz co dzieje się z Anną i jej mentorem?

Ktoś siedział na krześle. Tak stanowczo, coś siedziało, zakładało nogę na nogę i się szczerzyło rzędem szarych, równych zębów. Co prawda Samuel nic nie wiedział na nim, to przemożna świadomość na skraju umysłu nie dawała o sobie zapomnień niemalże krzycząc cieniutkim głosikiem do ucha.

Obrzeża Moskwy

Droga jako „więźniów” nie potrwała zbyt długo i polegała na obserwowaniu mimowolnie skrzywionej miny Siergieja, kamiennego oblicza Diakona oraz wymachiwania się w smród futer i pysków dwóch wilków. Ostatecznie zawitali na ośnieżonej polany skąpanej w promieniach słońca. Buty przemokły Ravnie jednakże oboje byli teraz równie oziębnięci. Śmieszny był szron na asach Aureliusza oraz zaroście Sieroży.
Robiąc kilka kroków dalej, oczom całej trójki ukazała się jeden mały namiot oraz czterech ludzi siedzących przy ognisku. Biały wilkołak został przy nich, natomiast czarny pobiegł do grupy przy namiocie który to, jak zauważył Siergiej był wykonany w całości z wyprawionych skór. Pierwszy na widoku ukazał się Crin, niósł na sobie tylko potarga w kolanach spodnie, kościany wisiorek i zarzucona na barki skórę, tym razem rysia. Prócz tego był nagi, a zabłąkane płatki śniegu osiadały na jego muskularnym ciele ozdobionym bliznami. Dumny jak zwykle, z zrazu opanowany lecz Mówcy Marzeń zrazu wyczuli pewna aurę gniewu furii wokół niego. Po prawicy Crina, kilka kroków dalej, szedł inny wilkołak w ludzkiej postaci, starszy człowiek przyodziany również niepełno, lecz na sam widok ciepłego, zapiętego pod szyję płaszcz i grubych spodni mogło się zrobić trochę cieplej. Miarowy, siwy zarost, kilka bruzd na twarzy oraz siwy włos. Ciekawy był długi, owinięty w cuchnące szmaty przemiotą który to trzymał oburącz. Po lewej stronie Crina kroczyły na równi z nim dwa inne wilkołaki. Jeden z nich ubrany był całkiem po ludzku, lecz zaraz niepokojąco – miał na sobie mundur rosyjskiej armii. Do tego kilkudniowy zarost, rude, kręcone włosy i piękny nóż myśliwi w dłoni który to ociekał zwierzęca krwią. Twarz miał srogą, kościstą i zupełnie nie zdradzającą wieku. Obok niego zaś dumnie prężyła się tym razem kobieta z tego rodzaju istot. Ubrana całkiem zwyczajnie, kurtka, czapa skrywająca długie, blond włosy lecz hardy wyraz twarzy zdradzał wszystko wraz z brakiem makijażu dawał upiorny efekt, a martwe, bladoniebieskie oczy zdawały się wwiercać w serce raz Aureliusza, raz Siergieja, a raz Ravny.

-Pedagog Diakon Mistrz Ars Vis oraz Ars Materiae Aureliusz Marek Prim bani Bonisagus, Przewodniczący Rady Fundacji Białych Kruków, Pan i Twórca Perłowych Kamieni, jeden z twórców Dziedziny Białych Kruków, uczeń Księcia Diakona Mistrza Ars Fati, Ars Essentiae, Ars Vis i Ars Mantis Ahmeda Al.-Aliastra bani Bonisagus, po mojej prawicy Adept Ravna Turi oraz Adept Siergiej Bielyj.

Dwa wilkołaki w swej bojowej formie stanęły po bokach magów, nachyliły pyski tak, że w upiornym poczuciu humoruDrakon i Ravna mogli zaobserwować ich uzębienie kila centymetrów od swej twarzy, poczuć na licach ciepły, cuchnący mięsem dech i zauważyć, że lepka ślina kapnęła Mówczyni Marzeń na spodnie. Crin uznał, że tym razem nie będzie się przedstawiał, a tylko delikatnym szturchańcem zachęcił do tego wojskowy. Owy wilkołak przedstawił się krótko swym basowym głosem przypominającym trochę głos dzwonu w moskiewskich cerkwiach.

-Akin, Ten Jedyny z Patrzących w Gwiazdy.

Następna była blondynka którą jednak do porządku doprowadził Crin ostrym spojrzeniem.

-Fabrin z Czerwonych Szponów.

Ostatni, bez żadnej zachęty, powiedział wilkołascy niosący opakowany przedmiot.

-Carcarin, Ten kory towarzyszy ze Srebrnych Kłów.

Zapadło kłopotliwe milczenia. Było straszne, nawet wiatr nic nie robił, a tylko nogi zapadające się trochę głębiej w śniegu świadczyły jakoś ruch na polanie. Mistrz Aureliusz Wyjął z kieszeni płaszcza nader zdobny sztylet-nóż.

-Mam nadzieje, ze ten podarek załagodzi waśnie między nami.

Podał go lecz ani jeden wilkołak nie sięgnął dłoniom. Tylko para z pyska bestii przy jego twarzy zasugerowała mu, że lepiej na siłę ich nie obdarowywać. Przynajmniej takie wrażenie odniosła para Mówców Marzeń. Głos zabrał Crin.

-Tak, ten podarek załagodzi dyshonor. Naprawdę tak cenicie tą zdobycz, że oddajecie za nią trójkę winowajców przeciw nam?

Najwyraźniej wilki potraktowały magów jako paczkę z prezentem. Blondynka uśmiechnęła się wrednie. Stojący przy Ravnie biały wilk lekko zaczepił jej buta swym pazurem u nogi, delikatnie jakby dając pewien znak.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest teraz online  
Stary 20-07-2009, 18:41   #102
 
Lunar's Avatar
 
Reputacja: 1 Lunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumny
Sierbiej Bielyj

Blake z przyzwyczajenia chodził ze słuchawkami Discmana zawieszonymi na szyi. Wystawały bezładnie skryte w lisopodobnym, sztucznym opuchu jego kurtki. Słyszał grającą w nich muzykę. Słyszał jak skończyła się płyta, a maszyna wsłuchiwała się dźwiękiem w świat duchów.
- Przepraszam. - przerwał niezręczną ciszę przerywaną ogólnikami, obawiając się kierunku, w którym poszedł Mistrz. - Pozwolę sobie przerwać. Wyjaśnić sytuację. - machnął ręką w geście obojętności. Spojrzenie Siergieja spotkało się z tym Aureuliusza. Bezemocyjnie dało znak, iż nie przebył drogi po to, by spokojnie obserwować.

- Szlachetny Cirnie.. - złożył ręce razem, potem je rozłączył pokazując wewnętrzną część obu dłoni w otwartości. - Przyznaję, że każde słowo.. - przerwał.
- ..które dobieram, napawa mnie lekką obawą. Chcę zaznaczyć, iż całe życie poznawałem świat duchów, traktują jako drugi dom oraz.. szanuję wilczy lud. Przenigdy, nigdy - - zaznaczył podnosząc brwi - nie dopuściłbym do siebie myśli, aby cokolwiek stało się dziczy.


Milczał. Mlasknął ostentacyjnie przy cichym westchnieniu, aktorsko wykazując załamanie jakimś faktem.
- Pragnę jednak zaznaczyć Cirnie, iż toczy się wojna. - posturę i twarz miał nieruchomą, lecz oczy w tym momencie punktowo spotkały się z każdym Garou. - I ona po nas przyjdzie, jeśli spróbujemy się od niej wywinąć, ukrywać. Łudzić, że nas nie dotyczy.
- Kiedy my kryjemy się tutaj, w dziczy, poróżnieni, to tam, w mieście spoczywa zagrożenie. Znacznie większe, niż wygląda. Jesteśmy polowani. Obława na nas. Na pradawny lud Garou. I na nas, oświeconych, którzy poszukujemy własnej drogi w świecie, a także bardzo często popełniamy błędy. - przerwał na chwilę. - Straszne błędy. Nigdy jednak...
- ...nie chcielibyśmy mieć pośród Was wroga. Nigdy, nie chcielibyśmy ranić Gaji, choć wiem, że są wśród Przebudzonych tacy, którzy zadają wiele ran Tellurii, cyklowi. Możemy jedynie błagać o przebaczenie za te zagubione dusze, sami zaś poszukując mądrości i przychylności waszego ludu. Oraz duchów.
Widział je wszędzie. Kamień gryzł swoją istotą. Śnieg otulał ich bezwzględną pieśnią chłodu. Drzewa miały w sobie wciąż tyle energii, by strząsnąć śnieg z ześniadziałych igieł. - Duchy.. widzę je wokół. Widzę jak opiekują się zarówno wami, jak i nami. Tymi z nas, którzy umieją patrzeć. - podszedł bliżej wilkołaka. Podszedł bliżej, niż sam Mistrz Aureuliusz. - Wiem, że nie ufacie. Zaufanie.. to najcenniejszy w dzisiejszych czasach skarb. Zapytajcie jednak duchy, jaki składają wobec nas osąd. Są wokół. Ciekawe. Obserwują. Wspierają. Zapytajcie najwyższych arbitrów. Sam oddaję się w ich osąd. Sam pragnę żyć w ich pieśni i mowie. Nauczyły mnie wiele, tak jak nauczyły i was. Niechaj osądzą nas duchy. Są tutaj. Czuję jak wyczuwają nasz ból. Nasze oskarżenia. Nasz gniew.. Czuję jak opłakują nad tym stanem. A jedynie wiatr będzie świszczał, jeśli pozwolimy poddać się konfliktowi, szałowi.
- Niechaj one przemówią.
 

Ostatnio edytowane przez Lunar : 20-07-2009 o 19:22.
Lunar jest offline  
Stary 21-07-2009, 17:12   #103
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
"Nie boję się", skonstatowała Ravna z niemałym zdziwieniem.

Cirn wyglądał jak ożywiony cudem posąg. Pomnik martwej chwały, minionych czasów, kiedy ludzie tulili się do siebie przy wątłych ogniskach, modląc się, by jeszcze tej nocy wilki nie przyszły. Czasów, gdy głos takich jak on wprawiał w drżenie nawet góry. Bo jeśli wilk chciał jeść - to zabijał. A jeśli czegoś pragnął - po prostu wyciągał rękę, a wtedy przed jego dłonią cofały się nawet płomienie.

"Nie boję się. A w ogóle powinnam?"

Upozowany na barbarzyńskiego króla Cirn, wrednie uśmiechnięta jasnowłosa wilczyca, powarkująca eskorta...

"Na pewno chcieli, żebyśmy się bali".

Gdzieś na dnie umysłu szamanki narastała może nie pewność, ale niedające się zignorować przeczucie, że brała już udział w czymś takim.

Role przydzielono, porozstawiano rekwizyty, a teraz akcja.

Ravna miała silne przeczucie, że uczestniczą w przedstawieniu. Nawet więcej - że uczestniczą w szopce, która bawi tylko Cirna i jego towarzyszy. Kuriozum całej sytuacji wzmacniał jeszcze wilk, który albo dawał jej jakiś znak, ale na razie wyglądało to tak, jakby chciał jej rozwiązać pazurem sznurówkę, by ku uciesze zgromadzonych wyrżnęła jak długa w śnieg przy pierwszym kroku.

Siergiej mówił pięknie - tak pięknie, że Ravna zaczęła się zastanawiać, czy Rosjaninowi byłoby do twarzy z szamańskim bębnem. A dopóki mówił, Ravna postanowiła skorzystać z danego czasu i przyjrzeć się bliżej rekwizytom domniemanego przedstawienia. Zachrzęściła kryształami w kieszeni.

Groza, gniew, furia tańcujące na wielkim balu wraz z spokojem, mądrością i dobrocią – pierwsze, co uderzyło Ravne przy spojrzeniu w pakunek. Zdawała się w nim znajdować silna, duchowa istota o dualnej naturze. Ponadto w pakunku drążyła kwintesencja niczym we wzrostu życia, co jeszcze bardziej zafrasowało mówczynię. Przenosząc swe przebudzone spojrzenie gdzie indziej, zobaczyła kilka obiektów, wewnątrz których zdawały się wiercić lśniące istoty – ozdoba na karku Cirna, nóż myśliwski wojskowego oraz coś w kieszeni blondynki.. Echo, echo, czyjś szept na pograniczu słyszalności dopadł Ravnę, nie dając za wygraną w jej rozproszeniu. Umbra była w tym miejscu stanowczo za blisko, na tyle,ze unikalna wieź mówczyni z nią dała o sobie po raz kolejny znak przenosząc szepty z tamtej strony. Były tak naturalne, lecz zarazem groźne niczym drapieżnik gotujący się do skoku.

Chciałaby się dowiedzieć, jakie to kolejne sceny zawierał scenariusz przedstawienia według początkowych założeń. Bo zamierzała go zmienić. Sieroża mówił pięknie i mądrze, mógł nawet porwać jakieś serca - i na pewno zachowywał się odważnie. Ale wszedł w rolę osądzanego tak gładko i bez słowa sprzeciwu. ..

Ravnie wybitnie nie leżała rola, jaką dla niej napisano. Sądzonego złodzieja i kłamcy. Postanowiła więc ją zmienić, a przy okazji przepisać rolę Cirna na nowo. Niskie zagrywki i mierne psychologiczne podpuchy mógł zatrzymać na inne okazję. Ravna wolała rozmawiać z przywódcą postępującym według odwiecznych zasad. A grunt pod takie przedstawienie doskonale przygotował Siergiej.

- To, czy oficer wart jest chociaż tego, by na niego splunąć, okaże się po przesłuchaniu
- powiedziała, gdy tylko przebrzmiały ostatnie słowa Siergieja. Głos miała spokojny i obojętny - Dla nas. Wy sprawdzicie jego wartość, kiedy zgodnie z tym, co obiecaliśmy na jeziorze, oddamy go w wasze ręce. Nigdy nie zamierzaliśmy zatrzymywać waszej zdobyczy. Należy do was.

Ravna pomału i gładko wpłynęła na krystalicznie czyste, lodowato spokojne i nienaturalnie niewzruszone jezioro zamarzniętej furii człowieka północy, któremu obca jest wszelka spontaniczność i wybuchy emocji. Głos nawet jej się nie zmienił, tylko z oczu powiało chłodem wiecznej zimy.

- Nie jesteśmy złodziejami. Dotrzymujemy obietnic. Dlatego jesteśmy tu wszyscy troje - aby odpłacić za wtargnięcie na waszą ziemię, za ocalenie i śmierć tych, którzy padli w walce. I aby zapewnić, że z naszej strony nic się nie zmieniło. Wasza zdobycz wróci do was. Czy Ten, który Prowadzi sugeruje, że nie dotrzymamy słowa? Że chcieliśmy zatrzymać to, co do nas nie należy?

Nie podobała jej się odległość, jaka dzieliła Siergieja od Cirna. Rosjanin stał zdecydowanie zbyt blisko. Ale pewne słowa musiały paść.
Zwłaszcza po tym, jak Siergiej zręcznie przedstawił propozycję arbitrów.

- Możesz mnie sądzić - wycedziła prosto w zimne oczy wilkołaka. - Sądź, jesteś przy prawie, weszłam na waszą ziemię jak na swoją. Możesz mnie nawet za to zabić. Pewnie nie będzie to trudne. Ale. Nie Zrobisz. Ze mnie. Złodzieja. Nie Zrobisz. Ze mnie. Kłamcy. Ani z nikogo, kto jest ze mną. Nie pozwolę na to. Ani tobie, ani nikomu innemu. Widziałam w tobie wspomnienie dawnych czasów, i podziwiałam cię, wtedy na jeziorze. Czy Ten, który Prowadzi chce mi powiedzieć, że oceniłam go zbyt wysoko?
Jeśli nazwiesz mnie kłamcą, jeśli nazwiesz mnie złodziejem, arbiter będzie potrzebny nie tylko do osądzenia naszego wtargnięcia na waszą ziemię.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 21-07-2009 o 22:45.
Asenat jest offline  
Stary 21-07-2009, 22:53   #104
 
Ratkin's Avatar
 
Reputacja: 1 Ratkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwu
To uczucie było... w zasadzie o tym uczuciu można było powiedzieć wszystko, gdyż zawierała się w nim pełna gama możliwych doświadczeń. Mógłby określić go jako ambrozje, ale to uwłaczałoby temu doznaniu, sprowadzając je do poziomu czegoś co można doświadczyć zaledwie częścią z posiadanych przez człowieka zmysłów. Żałował teraz tylko jednego - trzeba było przysiąść do tych skanów z materiałami Wieszczów Chronosa, czy jak im tam było. Może wtedy udałoby mu się przeciągnąć tą chwilę w wieczność, nie ryzykując równocześnie przeciążenia procesora, że o wylewie krwi do mózgu i udarza nawet lepiej nie wspominać...

Rzeczywistość powoli wracała. Nachalnie, z każdym razem coraz bardziej bezczelnie. Czuł się jakby jego za przeproszeniem piękny umysł, jego świątynia, wymagała naprawy dachu i szwędali się po niej robotnicy. Na początku z szacunkiem, przyżegnaac się przed ołtarzem, lękając i tak dalej. Potem coraz śmielej, aż na końcu ktoryś poprostu otowżył flaszkę i rozpoczął posiadówkę niczym podczas kopania zwykłego rowu czu zrywania asfaltu z jezdni. Oni dopiero zaczeli imprezować, a on już teraz miał kaca.

Cieżko było mu skoncentrować się na słowach mężczyzny. W głowie czuł obecnie w miejscu bólu, smak. Co gorsza, z orgii dla kubków smakowych którą jeszcze przed chwilą mógł odczówać, obecnie pozostał tylko metaforyczny odpowiednik spalonego kurczaka w sosie słodko-kwaśnym. Samuel nie lubił dan orientalnych, czyli w jego mniemianiu z wszystkich krain na wschód od jego kaukaskiej ojczyzny...

-...i o co panu właściwie chodzi?
- rzucił zniesmaczony kolejną niezapowiedzianą, niechcianą wizytą obcych ludzi.
 
__________________
-Only a fool thinks he can escape his past.
-I agree, so I atone for mine.


Sate Pestage and Soontir Fel
Ratkin jest offline  
Stary 25-07-2009, 12:50   #105
 
Drusilla Morwinyon's Avatar
 
Reputacja: 1 Drusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwu
Amaryllis Vivien Seracruz

-Amy, odleciałaś niemalże., znaczy się straciłaś przytomność. To normalne? To normalne czy zobaczyłaś coś złego i mam się niepokoić?
Głos Isamu z trudem dochodził do oszołomionej dziewczyny.

- Normalne? - spytała rozcierając drżącą dłonią czoło - Normalne...? - Mimowolnie roześmiała się rozbawiona stwierdzenie, że cokolwiek w tej Fundacji i w sytuacji w jakiej byli mogło być tak określone. Po chwili śmiech urwał się gwałtownie, a amerykanka wstała krzywiąc się lekko.

- Nie, to nie jest normalne. To było... Trudno powiedzieć, coś otworzyło do czegoś bramę... Chyba najlepiej powiedzieć, że do piekła. A przynajmniej tak najłatwiej mi to opisać. Zresztą sam zobacz... - mruknęła zamykając oczy i przesyłając towarzyszącemu jej mężczyźnie to, co czuła próbując zbadać dziwne zjawisko - uczucie zimna, wszechobecne cierpienie, śmierć... To wszystko i jeszcze więcej z tego co czuła.
Gdy jakiś czas później zerwała kontakt i otrzepała się ze śniegu nie patrząc na maga ruszyła w drogę powrotną w stronę Fundacji, czas mijał, a Amaryllis w milczeniu tuliła do siebie Richiego rozmyślając o wszystkim, z czym miała ostatnio do czynienia. Chęć by jak najszybciej rzucić to wszystko i wrócić do domu wzrastała wraz z każdym krokiem.
Wreszcie po ponad godzinie magini stanęła przy wejściu do Fundacji - wbrew sobie tęskniąc do miejsca, w którym przynajmniej było ciepło...
 
__________________
Co? Zwiesz dekadentami nas i takoż nasza nację?
Przyjacielu, ciężko myślisz, w innych czasach miałbyś rację.
Czyżbyś sądził, żeśmy tylko tępo w siebie zapatrzeni?
Nie wiesz, lecz to się nazywa ironia i doświadczenie.
Drusilla Morwinyon jest offline  
Stary 28-07-2009, 13:35   #106
 
Mical von Mivalsten's Avatar
 
Reputacja: 1 Mical von Mivalsten nie jest za bardzo znany
- Futrzaki, mówisz? To dobrze, moim skromnym zdaniem. W tej wojnie potrzebujemy wszystkich sprzymierzeńców, bo technokracja traktuje nas wszystkich jednakowo. W końcu, jesteśmy dewiantami rzeczywistości, prawda? - Grzegorz uśmiechnął się do swoich myśli. Sam nie miał wiele wspólnego z wilkołakami, ale miał z nimi wspólną historię już jako nastolatek. Oczywiście, dowiedział sie tego dużo później a same wilkołaki nigdy nie przyszły do niego z naręczem kwiatów, ale wspomnienie pozostało. - Wszyscy przecież chcemy tego samego. My, magowie, chcemy powrotu ery cudów, gdy mogliśmy bezkarnie naginać świat do naszej woli. Oni chcą znowu być łowcami a nie ofiarami polowań. Popraw mnie, jeśli się mylę.

Gdy obaj zamilkli, trudno było przerwać barierę ciszy. Dopiero gdy wyszli z samochodu, sceneria pozwoliła im się odezwać. I znowu zaczęli mówić o lustrzankach.

- Współpraca z technokracją? Mówisz o niszczeniu magów? Może o polowaniu na wilki albo pijawy? Czy o dbaniu o bezpieczeństwo śpiących? Technokracji można pomagać na wiele sposobów, często nawet nieświadomie. Walcząc z nephandi jesteś wrogiem czy sprzymierzeńcem okularników?
- Nie wydawaj więc szybkich osądów. Oni mają swoje cele. Bezpieczeństwo, cicha i spokojna egzystencja. Chcą przecież dla śpiących dużo lepiej, niż magowie tradycji. Przecież dla większości z nas śpiący to tylko przeszkoda, niewierny, którego siła umysłu przeszkadza w czynieniu magyii. A chcemy dla nich niczego innego, jak szalonego, zmiennego świata, w którym potęgę mają ci szczęśliwcy, którzy przebudzili się w tym właśnie cyklu. A reszta jest tylko mrówkami. Nie wydawaj pochopnych sądów, bo popełnisz taki błąd jak ja. Moja ślepa nienawiść pozbawiła życia technokratę, ale w ziemię wsiąkała nie tylko jego krew, ale także marzenia o bezpiecznej przyszłości jego żony i dziecka.
Pytasz więc, co bym zrobił. Nie wiem, nie umiem Ci odpowiedzieć na to pytanie. Osądziłbym go po jego czynach. Bo walcząc z nami, też chce dobra.
- Grzegorz poprawił kołnierz płaszcza i mocniej naciągnął na głowę wełnianą czapkę.
- Co Ty byś zrobił? I na kogo rzucasz podejrzenie?
 
Mical von Mivalsten jest offline  
Stary 29-07-2009, 16:41   #107
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Obrzeża Moskwy

Crin skrzywił się nieznacznie. Bardziej znacząco swe niezadowolone okazała Fabrin czyli owa blondynka. Wojskowy który przedstawił się jako Akin Ten Jedyny z Patrzących w Gwiazdy miał kamienna twarz. Mistrz Aureliusz pogładził się po wąsach. Co było powodem tych reakcji? Dla każdego coś innego.
Ravna ujrzała materializującego się Bobra. Wielgachne zwierzę, zapewne. Najpierw nad śniegiem, trochę o dodali pojawiła się błyszcząca miłka z której zmaterializował se owy wielgachny Bóbr. Leniwym krokiem, nie zostawiając śladów w śniegu, ruszył ku zgromadzonym.
Siergiejowi udało się ledwo, ledwo posłać zawołanie na które odpowiedział duch. W snopie zielono-białych iskier które nee nastroiły Siergieja optymistycznie, pojawił się Bóbr. Bóbr Budowniczy. Stal on na dwóch łapach, na łbie posiadł żółty kask budowlańca i parę połyskujących binokli. Za jego prawym czy lewym uchem, tego mag za nic nie mol stwierdzić, wetknięty był czerwony ołówek z gumką. Nadto [b[]Bóbr Budowniczy[/b] niósł pas majstra z kilkoma narzędziami. Dzielnie począł się przedzierać przez śnieg i klnąc przy tym. Jak szewc.
Bóbr znalazł się pomiędzy Siergiejem, a Crinem. Widać było, ze obrót spraw nie podoba się Diakonowi. Pozwolił odczytać ze swej twarzy dezaprobatę jako sygnał dla Mówców Marzeń. Biały wilk sapnął głośno, a drugi Srebrny Kieł, ten co dzierży przedmiot w zakrwawionych szmatach, uśmiechnął się o dziwo rozbawiony. Bóbr zaczął mówić, co do tego nie było wątpliwości. Ale co ów duch mówił – tak.
Ravna uszyła serię pochrząkiwań które w niewiadomy sposób układały się w mowę:
-Wilki i cudotwórcy. Jedni drugim wilcy. Drugi pierwszym psubraty. I jak tu sprawić aby oba byli kamraty? Rzecz w tym, że wilki nie lubią jak im mięso spod nosa brać, a cudy nie zwykły zważać na to co przy ziemi, ich nosy za wysoko. Nie możecie rozwiązać tego po męsku? Walcząc? Aha. Nie możecie.
Siergiej ujrzał Bobra Budowniczego obficie gestykulujące ołówkiem i mówiące znużonym, monotonnym głosem zupełnie co innego.
-Rozumiem iż panowie i pani niebyt się lubią i najchętniej by się pozarzynali. SzkodaBóbr Budowniczy uśmiechnął się wyszczerzając dwa przednie zęby – nie możemy zwyczajnie napić się czegoś? Nie możemy? Ahhh...
Crin jak niepyszny warknął pod nosem.

Szpital Moskiewski nr 3

Mistrz Robert zapytał jeszcze raz co się dzieje z Anną. Kiedy usłyszał w ten czy inny sposób wyjaśnienia Szamila aż pobladł. Tymczasem niezdyskwalifikowana siła na krześle uśmiechnęła się zadowolona. Wielce zadowolona. Mistrz Robert aż oparł se o ścianę.

-To skurwysyny diable.

Wysyczał przez zęby po czym zaczął klnąc już nie po rosyjsku lecz po angielsku. I chociaż słowopotok nie pokasować do poważnej postaci Roberta ten uspokoił się dopiero, jak zwyzywał kompletnie porywaczy. Tymczasem na skraju słyszalności Samuela, Wirtualny Adept dosłyszał czyjś radosny i złośliwy śmiech. Robert zacisnął pięść.

-Czemu nikogoż nie powiadomiłeś?

Mistrz nie czekał na odpowiedź. Z pośpiechem i gniewem wyszedł z sali gdzieś w dal. Śmiech dalej męczył Samuela.

Obrzeża Moskwy

Grzegorz Lipa stanowczo za długo zwlekał z odpowiedzią. Na tyle długo, że padł ofiarą paralizatora. Coś błysnęło mu na skraju oka, pady przeszedł ciało. Potem była już tylko ciemność.

Szpital Moskiewski nr 3

Samuel został sam ze smakiem przyprawy do kurczaka i jegomościem którego chociaż nie było to siedział na krześle. I mówił.

-Mnie tu nie ma. To twoje miejsce mocy i mnie to być nie może, nie dałbym rady. Skoro mnie tu nie ma, pozwolę sobie powiedź, ze wpadłeś jak śliwka w kompot.

Oko. Jedno złe oko. Samuel był pewien, ze wpatruje se w niego. Żelazne, zimne niczym metal, ośnieżone. Żelazne oko zdawało się wwierć w ciało swym spojrzeniem. Okalała je aura śnieżycy, za śnieżyca wody, za wodami była już tylko lodowa śmierć. Wirtualnemu Adeptowi zrobiło się zimno, bardzo zimno. Szyby w oknie pokrył szron, a za oknem Poczałkowo padać śnieg. Wiatr zawył niczym potępieniec przechadzając się po korytarzu.

-Mnie tu nie ma.

Teraz mag wiedział co poszło nie tak. Wraz z Kwintesencją przybyło coś jeszcze. To samo co siedział teraz na krześle chociaż wyparcie swego istnienia blył tak silne, że ani Wirtualny Adept ani przedstawiciel Porządku Hermesa nie mogli go dostrzec. [b[]Szamil[/b] teraz dostrzegał już oko i bardzo się mu one nie podobało.

-Samuelu, nie martw się. Mnie tu nie ma!

Pojawił się Poufały Samuela. Na ekranie pojawił się napis komunikujący, że user odnowił bazy danych i jest gotowy do udziału w akcji. Samuel raz jeszcze spojrzał na ekran komputera. Ten zakomunikował o -2 stopniach Celciusza.
Wbiegła pielęgniarka. Zdziwiony babsztyl podrapał się po głowie i wyszedł.

-Chociaż mnie tu nie ma, to pozwolę stwierdzić, że możesz z drugiego miejsca mocy. Ale nie grzeb patykiem. Pogrzebiesz gniazdo szerszeni. Zginiesz.

Wszystko trwało ułamki sekund. Coś z krzesła znikło, oka już nie było, temperatura zaczęła się podnosić. Wnet z trzaskiem rozleciało się krzesło na którym coś siedziało. Samuel zobaczył wykresy akumulującego się Paradoksu.

Horyzontalna Dziedzina Białych Kruków

Grzegorz otworzył oczy. Był trochę obolały, lecz nie bolał trochę psyche. Wiedział, że nic nie wdarło się w niego lecz coś jakby przechadzało się ongiś po powierzchni.
W pełni otworzywszy oczy, mag usiał je zamknąć. Oświetliło go miękkie lecz strasznie jasne światło wpadające zza szklanej kopuły. Zapach zimnego głazu mieszał się z wiórami i... Smażona cebulą? Tak, zapewne było to.Grzegorz chciał się poturlać. Poturlał tak, że z impetem uderzył o twardą podłogę, noga zawadził o swoje bagaże. Spod przymkniętych oczu dostrzegł on Jona wcinającego właśnie smażona kiełbasie z cebulą.

-Obudziłeś się i zaraz się wkurzysz. Wyobraź sobie, że te... – kobiecy głos z dali dopowiedział, że skurwysyny – ...napuścili nas na siebie. Wiesz, że chciałem cię kropnąć? Ty mnie pewnie też.

Jon przeżuł kiełbasę i podał Grzegorzowi klucze do jego pokoju. Lipa dostrzegł i innych którzy się mu przedstawili. Niepiękna kobietę imieniem Wiktoria, za nią spokojny i trochę ponury chłopak – Michaił.

Obrzeża Moskwy

Siergiej poruszył się z bezruchu, otępiały posturą i uosobieniem jakie zgromadziło się w duchu. - Duchu Bobrze. Uosabiający prawdziwę pracę, wartość najwyższą dającą chleb tej krainie. Wezwałem cię tutaj.. żeby prosić o rozwiązanie sporu między naszą Fundacją, a Watahą tego miejsca. Oboje możemy wierzyć tylko tobie. Co musimy uczynić, by być wiarygodni w ich oczach?

Bóbr Budowniczy chrząknął. I zaczął mówić lecz tylko do Siergieja i tylko on to widział.
-Wyczułem wołanie toć jestem. Z... Kaprysu. I przy tym pozostańmy.
Po chwili zaczęła się mowa do wszystkich i tym razem nie było już wątpliwości Bóbr mówi ani w jaki sposób, mówił jednakowo.
-Rozumiem, że czarodzieje mają pełnomocnictwa. Ale wilki? Nie ma nawet połowy przedstawicieli. Tedy może być rozpatrywana tylko osobista potwarz Crina. Pytanie, czy pan Crin swa prywatą chce pozbawić się sojusznika?
Wilkołaki milczały. Mistrz Aureliusz uśmiechnął się pod nosem. Jeszcze nic nie mówił.

- Drogi duchu. - zaznaczył Siergiej smutnym, stanowczym spojrzeniem. Tupnął robiąc krok na przód. - Nie prosiłem o wasze wstawiennictwo, by pogłębić konflikt. Szanuę Cirna i to, że zachowuje się jak prawdziwy wilk. Chcę odnaleźć nić porozumienia, bo nikt z nas nie jest tutaj tak naprawdę wrogiem. Do ubliżania komuś ludzie mają usta, a nie duchy. Nie po to ściągnąłem waszą uwagę.

Blondynka spojrzała na Siergieja z zapytaniem w oczach. Wtedy Diakon odezwał się.

-Jeśli nie ten cenny sztylet to podaruje To Cierinie, za twoje bólu lokalizacje kilku Wampirów. Powiedzmy trzech. Jestem pewien, że reszta uzna nasz sojusz i w ramach podarku i gestu dobrych intencji odstąpi nam wieczyści oficera.

Patrzyli sobie w oczy. Bóbr wycofał się o pól kroku. Potem już się nie wycofywał – zwyczajnie zniknął w snopie błękitnych iskier. Wymiana groźnych spojrzeń nadal trwała. Przyłączyła się do nich blondynka i zaczęła lustrować Siergieja. W tej chwili postawa Crina stała się nienaturalna, nienaturalnie poważna i władcza. Jak nigdy. Ravna musiała odwrócić głowę.

-Jeśli chcecie kupczyć waszym honorem i swoją krew zamienić na ich... Zgadzam się. Co zaś oficera...

-...Milczący Wędrowcy biorą ich w swój protektorat. Aby mogli rozmawiać bez strachu. Crinie, Fabrin, nie róbcie takich min. To nie przystoi.

Crin kilkoma powarkiwaniami i gestami rąk nakazał coś dwom dotychczas pilnującym magów wilkołakom. Pobiegły w las.

-Proszę do ogniska...

Wysyczał Crin. Na równo z nim kroczyła blondynka, a kilka kroków za nimi szedł wilkołak niosący przedmiot w szmatach. Tak samo cichy, skryty i uśliniwszy jak zawsze, od kiego go poznali. Wtedy to Mistrz Aureliusz pozwolił sobie na zwięzły komentarz odnośnie wydarzeń. Oczywiście telepatyczny.

-Dzieciaki, dzieciaki... Plan miałem zgoła inny lecz skoro Adept Siergiej zabrał się za to, to cóż. Nie chciałem ukazywać niezgody między nami. Niestety przez to odbyło się to większym kosztem. Ale bez ryzyka.

Nim skończy pozostały wojskowy uśmiechnął się nieznacznie.

-Ravna... Adam.

W taki to lakoniczny sposób odezwał się do Mówczyni Marzeń po czym ruszył za resztą wilkołaków. Obóz okazał się iście spartański – dwa namioty z wyprawionej skóry, ognisko otoczenie dwoma balami przewróconych drzew. Wiatr przeraźliwie zawył pomiędzy drzewami. [b[Ravnie[/b] o Siergiejowi było strasznie zimno. Zatrważała się też blondynka, natomiast Crin, najmniej kompletnie ubrany czuł się jak na australijskiej plaży. Wnet magowie dosiedli miejsc na jednym balu, wilkołaki na drugim. Milczeli.

Horyzontalna Dziedzina Białych Kruków

Isamu już wkroczył do dziedziny. Spóźniona Amy poprzez niezwykle prozaiczną sprawę, zawiązanie sznurówek w bucie. Ostatecznie wkroczyła do lustrzanej sali. Oczywiście zrazu musiała stracić orientacje i stać jak ten kołek pośrodku.
Nie mogła się ruszyć. Dreszcz przebiegł po skórze amerykanki, serca zabiło mocniej. Lawendowy zapach Ronowicz se dokoła, poczuła nawet sam w ustach. Lustra stały jak stały, niewzruszone monumenty. Czego? Czuła niemal, że zapada się głębiej, w głąb, dalej, gdzieś ku dołowi, poza jaźnią. Richy nie odpowiadał magya nie chciała działać może by w końcu zadziałała. Za późno.

-Przykro mi.

Skąd zabrzmiał ten głos? Jej avatar? Upadła na ziemie w lustrzanej sali, wszystko wirowało, tu, dalej i gdzieś- cała przestrzeń tym miejscu traciła na znaczeniu, to było jak pułapka na myszy, czarna dziura. Amy wpadła do tej pułapki. Jakimś nieznanym impulsem pluszak poruszył się, stanął na dwóch nogach. Skłonił się i padł. Bez ducha, dosłownie bez ducha. Był już pusty. Nadepnie zapach lawendy zmienił się w światło. Buchnęło, było jak wiatr w jej włosach. Białe światło, pora, anioł, avatar. Straciła przytomność. W ciemnościach zamkniętych oczu pobrzmiewały śliwa.

-Zabrano dziecku zabawki. Dopóki nie dorośniesz.

Amy została wniesiona na hol przez Roberta. Hermetyk dźwigał ją jak piórko. Tam też odzyskała przytomność. Robert skrzywił się.

-Grzegorz już jest? Dobrze... Jon, popracuj nad zabezpieczeniami dziedziny bo już drugi raz nastają na swoich.

Hermetyk usiadł na ławce i zapatrzył się w fontannę.

-Porwali Annę. Skurwiele...

Mistrz Robert zacisnął pięść. Kości chrupnęły przyprawiając zarazem Amy o małą migrenę i przypominając Grzegorzowi o bolesnym upadku z ławki.

-Amaryllis Vivien Seracruz, Grzegorz Lipa oraz Jon, powinniście zając się tą sprawą. Ja tymczasem przesłucham oficera. Gdzie Ravna?

-Wyszła. Za Diakonem.

Odpowiedziała krótko Wiktoria. Michaił poszedl do swojego pokoju, a Jon pobladł.

-Mistrz Rasputin nam nogi z dupy powyrywa...

Robert skrzywił się nieznacznie.

-Ostatni raz widziano ją w siedzibie telewizji państwowej. Obecnie miejsce jest zabezpieczone. Mieszkanie jej jak po armagedonie

Hermetyk ruszył do skrzydła rady, a Wiktoria do kuchni. Jon przysiadł.

-Grzegorz, rozpakuj się w pokoju. Ja tymczasem snobuje jeszcze raz ją złapać. Jeśli nie, to będzie trzeba się udać tam osobiście.

Bez słowa wyjął laptop i począł wklepywać linijki kogu pozostawiając magom trochę czasu dla siebie, na przyszykowanie i pomyślenie.

Obrzeża Moskwy

Mistrz Aureliusz rozpoczął mowę.

-Mamy dowody, że w wojsku pleni się coś niedobrego. Technokracja...

Wilkołak wojskowym mundurze się skrzywił.

-Jeden dowód nam podzieliliście? Ale macie racje. I macie tez u siebie mojego przełożonego.

Milczenie. Crin spogładal wrogo wraz z blondynką. Milczący Wędrowiec przypominał kamień, a towarzysz Crina ciągle na kolanach trzymał owy przedmiot. A magowie trzęśli się z zimna.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.

Ostatnio edytowane przez Johan Watherman : 01-08-2009 o 20:42.
Johan Watherman jest teraz online  
Stary 30-07-2009, 14:26   #108
 
Drusilla Morwinyon's Avatar
 
Reputacja: 1 Drusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwu
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Et-MMLcq7_s&feature=PlayList&p=89F49F2F7A8995D8&playn ext=1&playnext_from=PL&index=33[/MEDIA]

Amaryllis Vivien Seracruz


Amy odzyskiwała przytomność, wokół rozbrzmiewały głosy, które powinna rozpoznawać, mówili coś, ale słowa nie miały dla niej żadnego znaczenia, równie dobrze dobrze mogli mówić w całkiem nieznanym jej języku... Czas mijał, a bełkot powoli zaczynał nabierać pozorów sensu. "Anna? Czym jest Anna?" - myśl zamigotała w umyśle dziewczyny by p chwili zniknąć, jakby nigdy jej nie było. Próbując usiąść Amerykanka musnęła palcami coś miękkiego, chwilę później jej spojrzenie spoczęło na leżącej obok pluszowej zabawce - przez ledwie ułamek sekundy przez twarz Amy przemknął dziwny grymas - konsternacji? Gniewu? - trudno stwierdzić. "Powinnam coś czuć? Coś... było." Nie pewna co właściwie się stało, czym ani gdzie jest uniosła dłoń dotykając policzka. Suchy, oczywiście że tak, w końcu czemu miała płakać? Nie było żadnego powodu. Prawda...?

-Amaryllis Vivien Seracruz, Grzegorz Lipa oraz Jon, powinniście zając się tą sprawą. Ja tymczasem przesłucham oficera. Gdzie Ravna?

Słowa Mistrza Roberta przebiły się przez gruby całun spowijający umysł dziewczyny
Amaryllis? To ona, tak? Tak, oczywiście, że ona, przecież... Zanim jednak myśl zdołała uformować się do reszty zginęła zapomniana, pogrzebana pod całunem ciemności.


Usta Amerykanki poruszyły się bezgłośnie...
"Powinnam czuć... coś?"
Jej oczy podążyły za Hermetykiem, nie odezwała się jednak ponownie przenosząc wzrok na pluszowego rysia. Był w nim coś, co ją niepokoiło... Jakby cień przeczucia, że powinna wiedzieć, czemu tu jest, jakby oczekiwanie, że coś powinno się stać... Sama jednak nie była pewna co.
Czuła się dziwnie, ktoś mógłby stwierdzić, że to spokój, że wreszcie osiągneła wewnętrzną harmonię. Prawda jednak była taka, że... Że co? Że, gdy zabierze się wszystkie elementy tworzące chaos to ten nie będzie istnieć? Że w pustce nie ma miejsca na konflikty... Bo to włąśnie pustka?
Ama nie wiedziała, na dobra sprawę sama nie zdawała sobie sprawy z tego co się działo i szczerze mówiąc nie byłą tym zbytnio zainteresowana.
Strzępy myśli pojawiały się i znikały, jakby starte niewidoczną dłonią...


- Sprawa...? - szept, cichy, niepewny - Sprawa... Anny... - tak trudno było pamiętać, myśli uciekały, rozbiegały się wymykając, a jej brakowało siły woli by chcieć zebrać je razem, jedynie czasem jakiś odłamek - niby kawałek zbitego zwierciadła lub układanki trafiał na swoje miejsce, by po chwili znowu zniknąć gdzieś, w niepamięci. - Tak... Ja... ja poczekam tutaj... tak... - dziewczyna usiadła rozglądając się wokół dziwnie pustym spojrzeniem - tylko gdzięś w głębi jakimś malutki, zapomniany fragment duszy mógł patrzeć jak wszystko czym magini była przez ostatnie ponad dwadzieścia lat nie tylko rozpada się w proch, ale przestaje istnieć... i dla niej nigdy nie istniało...
 
__________________
Co? Zwiesz dekadentami nas i takoż nasza nację?
Przyjacielu, ciężko myślisz, w innych czasach miałbyś rację.
Czyżbyś sądził, żeśmy tylko tępo w siebie zapatrzeni?
Nie wiesz, lecz to się nazywa ironia i doświadczenie.

Ostatnio edytowane przez Drusilla Morwinyon : 30-07-2009 o 14:43.
Drusilla Morwinyon jest offline  
Stary 03-08-2009, 19:28   #109
 
Ratkin's Avatar
 
Reputacja: 1 Ratkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwu
Powiedzieć że Szamil był zdenerwowany, byłoby eufemizmem...

-Po pierwsze, primo
-zaczął do kolejnego nachodzącego go popaprańca Szamil -zapytaj się tego brodatego obszarpańca który udaje image Rasputina. Tez wiedział i najwyraźniej też zdecydował się nic wam nie mówić, widać ocenił wysoce waszą przydatność...

-Po drugie, secundo -kontynuował-zaraz po ustaleniu tych koordynatów miałem do załatwienia coś ważnego. Osobistego! Prywatnego, choć to dla was chyba pojęcie obce niczym idea Wzorców dla Technokraty! Obca mi kobieta, która może i ładna ale ładuje się mi na dzień dobry w sferę za przeproszeniem prywatną, jest mi jednak mniej bliska od chowańca, którego mi wtedy kaurat wcięło. Swoją drogą pan też masz tupet włazić do czyjegoś sanctum! Zresztą, co ja się będę panu tłumaczył?

Za wychodzącym magiem rzucił jeszcze tylko:

-Mistyczne Tradycje, pies wam mordę lizał, ale kultury to w tych waszych tradycjach za grosz. Czy któreś z was wreszcie uszanuje moje zasrane sanctum?!-spojrzał w kierunku Tego Którego Nie było i dodał jeszcze, nieco ciszej.-Ciebie się to też tyczy! Miałem być na haju! Czekam na jakieś pieprzone wizje erotyczne albo chociaż uczucie bliskości Boga! Jakiegokolwiek do cholery, ale boga!

Przez chwile wpatrywał się w obraz widniejący równocześnie na ścianie pokoju, jak i tylko w jego głowie.


-Proletariusze wszystkich krajów - odpierdolcie się! -rzucił sam do siebie i rozpoczął programowanie jego trylineranej maszyny do kolejnego tytanicznego dzieła...
 
__________________
-Only a fool thinks he can escape his past.
-I agree, so I atone for mine.


Sate Pestage and Soontir Fel

Ostatnio edytowane przez Ratkin : 03-08-2009 o 19:34.
Ratkin jest offline  
Stary 05-08-2009, 11:52   #110
 
Mical von Mivalsten's Avatar
 
Reputacja: 1 Mical von Mivalsten nie jest za bardzo znany
Grzegorz siedział na łóżku, trzymając się za głowę.
- Chyba nie będą Ci potrzebne lekcje ze mną, skoro udało Ci się mnie podejść tak po prostu. - Mruknął dosyć grobowym tonem. - I nie, nie miałem ochoty Cię zabić, za to raz powstrzymałem Cię przed zabiciem nas obu. Powiedz mi tylko... Jesteś w pełni, jak by to powiedzieć, organiczny?
Grzegorz bez pytania wziął sobie kawałek kiełbasy. Żołądek przyklejał mu się do kręgosłupa i gorąca kiełbasa smakowała mu lepiej, niż najlepszy kawior.
- Masz wódkę? Potrzebuję się napić wódki. - Mruknął. Nie był alkoholikiem, ale Moskwa zawsze tak na niego działała. Znowu też pojawiały się przebłyski pamiętnego spotkania z Tym technokratą. Czasem miał wrażenie, że aktualna wojna to po prostu kręgi w wodzie, które wywołał, zabijając Tamtego. Ale może nie dość, że był paranoikiem to jeszcze megalomanem.

- Przepraszam, czy wszystko w porządku? - Banalne pytanie. Oczywiście, nie wszystko było w porządku, to było widać na pierwszy rzut oka, ale takie pytania pozwalały zachować dystans. Wystarczyło proste kłamstwo, żeby odepchnąć pytającego i zamknąć się przed nim - łatwiejsze rozwiązanie. - Vivien, tak? Piękne imię. - Dodał po chwili, jakby chciał uściślić, kogo pyta.
 
Mical von Mivalsten jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:55.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172