Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-07-2009, 13:53   #28
Latilen
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
dobrze
topię się i wynurzam
i wynurzony znów się topię

Czasem odpoczywam i tylko obserwuję. Nie oceniam, choć niektóre te wyfiokowane metalowe piękności aż się o to proszą. Pfth. Co one wiedzą o prawdziwym pięknie? Żywym. Kwitnącym. Tym dogłębnym, szemrzącym, które można dotknąć. Nie, które się czuje całym sobą! Głęboko w sobie. Komponującym się ze spokojem rozłożonych liści i płatków. Rodzących się owoców. Spełnienie.

Nie to, co tutaj. Nie to co kiedyś...świst oręża, krew, walka i ciemność. Desperacja i nadzieja. Mieć właściciela, to przeżywać jego ból, strach, radość i miłość. Klejnot o tym wie i ja też. Ale tęsknota jest większa od wspomnień bólu. Mieć właściciela, być użytecznym, znowu! Drzewem już się nie stanę, choć śnię czasem o tym, ale użyteczny znów być mogę.

A nie przebywać tu...

W towarzystwie kogoś, kto kiedyś był kawałkiem skały. Z nimi nie da się wcale porozmawiać. Dlatego odpoczywam i tylko obserwuję. Czasem cofam się w przeszłość. Do moich pełnych kwiatów, delikatnej kory, odżywionego drewna wspomnień. Teraz jestem niewiele więcej niż kawałkiem ociosanego trupa, który swoje lepsze dni ma już za sobą.

Dlatego odpoczywam i obserwuję. Nie to co te wykute piękności co to im się jadaczki nie zamykają. Plotkują i plotkują.

Miałem właśnie wybrać się w kolejną podróż w przeszłość, kiedy nadeszła ona. Niepewna, zmęczona, zaciekawiona. Nieśmiałe spoglądająca dokoła. Coś w niej było takie innego. Czułem tą wibracje spod jej skórzanego pasa. Ale to nie to. Ona cała zdawała się... bardziej interesująca od pozostałych dwunogich, jakich w ostatnich czasach widziałem. Idący obok niej mężczyzna mówił i mówił, a ona potakiwała. Potem rozejrzała się. Pierwszy raz żałowałem, że nie leżę w miejscu bardziej widocznym. Coś mnie do niej ciągnęło. Ku mojemu zaskoczeniu, zbliżyła się. Otarła ręce z potu i brudu, po czym delikatnie mnie dotknęła. Niepewnie zacisnęła dłoń, oparła mnie o podłogę i przyglądała mi się z uwagą. Czułem się, jakby mierzyła mnie wzrokiem. Całego mnie - zgrabnie ociosany konar, bez skaz, bez ozdób.

Wtedy jej myśli przepłynęły na mnie. Klejnot ukryty pod jej pasem szeptał.

Słyszałem słowa jej nauczyciela Ghertona, kiedy to wypływali w łódce poza miasto. Wróżbici, tak kilku z nich widziałem, jednak żaden nigdy się mną nie zainteresował. Czułem jej chęć nauki, zaniepokojenie, ciekawość.
- Wróżbici wyczuwają się nawzajem? Czy można się przed tym jakoś skryć? – zapytała o to, co ją nurtowało.
- Nie, nie wydaje mi się.- odparł Gherton, pocierając brodę.- Nie znam nikogo, kto by próbował. Takie wyczuwanie się nawzajem daje nam Wróżbitom, poczucie wspólnoty. Poczucia, że nie jest się samym. Gdy staniesz się bardziej doświadczoną adeptką...sama zrozumiesz. Pewnych rzeczy nie da się wytłumaczyć tylko słowami.



Jakbym tam był. Kiedy spoglądała na tą nieprzyjazną ziemię pełną złej energii. Tam z pewności nic nie urośnie przez wiele lat. Dziewczyna bała się, choć jednocześnie pociągał ją ten widok. Jako coś nowego, innego. Zapewne nawet nie zdała sobie sprawy z tego uczucia. Przemknęło bokiem, przysłonięte wysiłkiem i zmęczeniem. Walka z własnym cieniem w pełnym słońcu - jej ciało nie przyzwyczajone do takiego traktowania, opadło szybko z sił. Nieregularne, kanciaste ruchy, piekący ból w ramionach, brak kontroli nad nadgarstkami. Myślę, że wygodniej by jej było okładać jakiś zeschły pień niż powietrze. Ale na to żadne z dwunogów nie wpadło.

Tamten drąg nie był dla niej. Postępowała zgodnie ze wskazówkami nauczyciela, ale on był po prostu zbyt potężny na ten jej wzrost i słabe ręce. Z twardego drewna. Ja sięgam niewiele powyżej jej głowy. Mną walczyłoby jej się lepiej. Z pewnością. Jestem lepiej wyważony. Jakby stworzony do jej delikatnej dłoni. Poza tym, ona mi się podoba. O, na przykład ta burza emocji podczas nauki nowego talentu. Koncentracja i próba uspokojenia oddechu. Wiara we własne siły, a zaraz potem zniecierpliwienie. Wątpliwości, strach przed porażką i to ciepłe uczucie szczęścia. Szkoda jej, bo ten Gherton wiele sam musi się jeszcze nauczyć. Tak wymęczyć ją na pierwszej lekcji! Ona nawet nie zaprotestowała. Dobrze, że wziął ją na ręce, przynajmniej pozwolił jej na chwilę odpoczynek przed kolejnym wyzwaniem.

- Na pewno chcesz kostur?

Lepiej niech ten gadatliwy Ace zamilknie. Jak śmie! Oczywiście, że ona mnie chce.

- Tak. - niezachwiana pewność w jej głosie.
Patrzyła na mnie tymi swoimi orzechowymi oczami, nie widząc innych mych braci. Też ją zaciekawiłem. Z nią mogę iść dalej w świat. To odkrywało nowe perspektywy, z jakich wcześniej nie zdawałem sobie sprawy. Pogładziła mnie i przysunęła bliżej siebie.
- Wezmę ten kostur i... - ach! Niestety spojrzała na wyfiokowane paniusie. - Doradź mi, jaki miecz byłby najlepszy?
No tak, moje drewno nie sprosta stali. Po co jej jeszcze ja?
- Biorąc pod uwagę twoją figurę... - obrzucił ją taksującym spojrzeniem. Ale klejnot mruczał, że już nie jeden raz tak na nią patrzył. - Na przykład ten...

Jasne niech bierze najwredniejszą plotkarę. No bo jak! Wzięła ją do drugiej ręki i zważyła w dłoni.
- Nie leży mi. - oddała ją. Wskazała palcem jedną z tych prostych, miłych z grawerunkiem smoka na rączce - A ta może być, Ace?

- Jak nie spróbujesz to nie będziesz wiedzieć.

Złapała pewnie za klingę, wyciągnęła rękę przed siebie, zrobiła lekko kanciasty młynek (gracji jej jednak nie można odmówić). Uśmiechnęła się do tego całego Ace’a.
- Kiedy mnie będą mniej boleć ręce to będzie idealny.
- To co, jeszcze jakąś zbroję? Chociażby hełm? -
Acelon wskazał ruchem głowy całą ścianę obwieszoną cięższymi kawałkami metalu. Te z kolei zawsze milczały. Nigdy się nie dowiedziałem, to dlatego, że są gburowate od urodzenia czy może nieśmiałe?
- Ledwo chodzę, nie przesadzaj. Jutro ci wszystko wyjaśnię, chyba że mnie znów nie dogonisz. - wystawiła język.
- W takim wypadku będę cię musiał związać na noc.
- Spróbuj tylko, a Damarri ci pokaże, co o tym myślimy.
- uniosła jedną brew.
Ace schylił się lekko do dziewczyny, szepnął zaraz przy uchu.
- Z Damarri to tak na poważnie? - zapytał drocząc się. Poznałem to po tym jego uśmiechu.
Przechyliła głowę i oparła ją na mnie.
- A co? Podoba ci się? Tak łatwo jej nie odstąpię. - dotknęła warg palcem i zabrała się za płacenie.
- Nie o to mi chodziło. - westchnął.
- Tak? - spojrzała na niego i zamrugała - przerysowany gest naiwności podkreślił, iż świetnie wiedziała, o co tak naprawdę pytał i jakiej odpowiedzi się oczekiwał. - To ja już nic nie rozumiem.
Wzruszyła ramionami. A Ace się zaśmiał, głośno i wesoło.

Pierwszy raz od długiego czasu zobaczyłem świat poza kuźnią. Piękny. Zatłoczony, pełen istot dwunożnych, zero roślin. Ech. W pewnym momencie dziewczyna widząc jasnowłosego chłopca, zwinnie powstrzymała go przed kradzieżą jabłka. Złapała dzieciaka w pół - co nie było takie proste z powodu bólu jej ramion, jabłko nadgryzła, żeby jej nie przeszkadzało, a drugą ręka wyjęła mieszek. W tym czasie Ace trzymał mnie i miecz. Zapłaciła za kilo słodkich, okrągłych owoców glarsu i za swoje soczyste jabłko.
- Jakbym wiedziała, że przyprowadzisz wycieczkę, to bym cię nie wysłała do Ognistego, tylko do mnie do domu. - wręczyła torbę owoców chłopcu. - Musiałam się gęsto tłumaczyć.

Tak, o tym też opowiedział mi klejnot. Usiadła na krześle w „Ognistym...” załamując ręce. Przepraszała długo (choć ten cały Grax szybko dał się ugłaskać), bo nic innego nie mogła zrobić. Obiecała, że już się nie powtórzy. Tłumaczyła, że się nie spodziewała z uśmiechem bezsilności.

- Następnym razem zapowiedz ilu gości przyprowadzisz, to coś razem ugotujemy dla nich. - uśmiechnęła się ciepło i podała mu adres swojego domu. - Zwykle jestem dopiero nocą.

Albo cię wcale nie ma kłamczucho.

- Umieram z głodu, jeśli już skończyłaś robić za Siostrę Miłosierdzia, to chodźmy, co? - Ace pociągnął ją za łokieć w stronę knajpy.

- No już idziemy, co narzekasz. - pacnęła go w ramię i w końcu znów wylądowałem w jej dłoni.

Podczas obiadu rozmawiali o dzieciakach. Właściwie wszystkich, łącznie z Raelusem. Tavarti martwiła się o niego. Czułem, że się obwinia, choć nie przyznała się do tego Ace'owi. A ten wypytywał ją, co ona ma zamiar zrobić z „przedszkolem”. Przecież nie stać jej na utrzymywanie ich wszystkich. Ale ona nie wiedziała.

Potem poszliśmy do Świątyni Garlen i tu Tavarti została uprowadzona przez orczycę.
- Taniec? - dziewczyna najpierw pomyślała o swoich obolałych stopach i rękach. Ramionach. Plecach. W tej chwili mogła wskazać wiele doskwierających jej mięśni, o których istnieniu nie zdawała sobie sprawy. Nagle wpadł jej do głowy pewien pomysł. Widziałem dokładnie, jaki. Zdawał się interesujący. - Niech będzie.
Uśmiechnęła się pod nosem, pocałowała Damarri.
- A prezent podoba mi się bardzo, bardzo. - zamruczała jak kot. - Spotkajmy się w łaźni, muszę coś jeszcze załatwić.

Wypadła szybko na ulicę. Tak, to co chciała teraz osiągnąć, zdawało się niemożliwe. Znaleźć jasnowłosego chłopca w tak wielkim mieście. Ale już tyle razy na niego wpadała przypadkiem. Zacisnęła na mnie mocniej palce. Nie myślała, kierowała się intuicją. I szeptami klejnotu. Przebiegła kilka ulic, na których spodziewała się znaleźć młodego kieszonkowca. Jak na złość, oczywiście po dzieciaku ani śladu. Zaczęła wracać, kiedy w jednej z ciemniejszych bocznych uliczek zamajaczyła jej sylwetka chłopca. Przepchnęła się przez tłum z „przepraszam” przyklejonym na ustach i dopadła go.
- No, mam cię. - z trudem łapała oddech. - Masz szansę mi się zrewanżować za owoce. Słuchaj uważnie.

Wróciła zziaja do świątyni i z lubością wzięła kąpiel z Damarri. Czuła się wykończona, a dzień dopiero w połowie. Choć kąpiel jej się przydała. Ciało, rozgrzane wodą, uspokoiło się nieco.

- To co, idziemy do Raelusa? - Tavarti zagadnęła Damarri, kiedy wciągały na siebie swoje przewiewne łaszki.
- Już zdecydowałaś się odbić go Khali? - orczyca pokazała wszystkie zęby w szerokim uśmiechu.
- Że też nie jesteś zazdrosna. - odrzuciła włosy do tyłu gestem sztucznej dumy. Zawiesiła na szyi woreczek z kamieniem, sięgnęła po mnie. - Pozwolę wybrać mu. To w końcu jego dziewictwo.
Wzruszyła ramionami.
- To prawda, ale nie powinnaś go oszukiwać. Jeśli jest ci zupełnie wszystko, żebyś go nie zraniła. - Damarri bezbłędnie prowadziła do pokoju młodego. - Szkoda by było. Taki jest pocieszny.
- No przecież wiem. -
mruknęła Tavarti. - Ale niestety jestem ludziem, nie orkiem i obca jest mi twoja bezpośredniość.
- Guzik prawda.
- Damarri zbliżyła swoją twarz do twarzy dziewczyny, tak żeby jej spojrzeć głęboko w oczy. - Pamiętasz co mówiłam o ludziach i ich możliwościach adaptacyjnych? Tobie idzie doprawdy świetnie.
Tavarti przewróciła oczami i uchyliła drzwi. Raelus leżał spokojnie w łóżku, a na doniesionych krzesełkach siedzieli jego dobrzy kumple: Skin’nit – t’skrandzki mistrz żywiołów, oraz Daelerion, elfi łucznik.
- Widzę, że... - pojawienia się kobiet w drzwiach nikt nie zauważył, gdyż Khala sprawdzała temperaturę Raelusa, pochylając się nad nim znacznie. Przy czym prezentowała swój wydekoltowany biust wszystkim trzem obecnym. Tavarti dała Damarri kuksańca w bok, żeby nie kończyła zdania. Przewróciła oczami. Po czym z rozmachem uderzyła mną w drzwi, które głośno obiły się o futrynę.
- Ciao! - uśmiechnęła się szeroko, usatysfakcjonowana zarówno zmieszaniem młokosa, niezadowoleniem Khali, zaintrygowaniem pozostałej dwójki. - My się nie znamy, jestem Tavarti, a to Damarri.
Podeszła do elfa i t'skranga podając im dłoń. Orczyca śmiała się do rozpuku.
- Widzę, że czujesz się już dobrze. - uśmiechnęła się w stronę Raelusa. - Miałam ci przynieść kosz owoców, ale ktoś mnie uprzedził.
Spojrzała na szafeczkę przy łóżku, z której prawie spadały słodkie pomarańczowe owoce gralsu.
- Ale jutro się poprawię.
- Nie trzeba.
- młody czerwony i zakłopotany spuścił wzrok. Tavarti dziękowała Garlen, że musi jeszcze trochę poleżeć, bo po dzisiejszym wieczorze w Ognistym, może nie mieć wcale odwagi na nią patrzeć.
- Oczywiście, że trzeba. W końcu uratowałeś mi skórę. Kiedy cię stąd mają zamiar wypuścić?
- Ja chciałbym...- tu spojrzenie Raelusa przeskakiwało z Tavarti na Khalę i z powrotem. wreszcie skończył wypowiedź.- ...jak najszybciej. Ale rana ponoć poważna i... rozumiesz, prawda? Ale jeśli chcesz to mimo mych ran, stanę u twego boku.
Tavarti roześmiała się perliście.
- Najważniejsze jest Twoje zdrowie, mój drogi. - puściła mu oko. - Kiedy rana zniknie, będziesz mógł mi towarzyszyć. Jeśli będziesz jeszcze chciał.

Khala twardo kręciła się w pobliżu podczas rozmowy o wszystkim i niczym, z namaszczeniem wykonując wszystkie możliwe czynności, łącznie ze ścieraniem kurzu i układaniem owoców, aby nie spadły z blatu, co raczej nie należało do jej obowiązków. Damarri miała na końcu języka złośliwą uwagę, ale Tavarti ją ubiegła.
- Dobrze, widzę, że masz tu bardzo troskliwą opiekę, nie muszę się o ciebie martwić, prawda? - powiedziała to tak, aby iluzja do Khali i „rodzaju opieki” dała się wyczuć. - To do jutra Raelusie. Pa chłopaki!

Tavarti. To dobre imię dla właściciela. Ona sama nie zdaje sobie nawet sprawy, jak bardzo dobre. Po wyjściu od młokosa, spędziła jeszcze chwilę z Damarri, aby potem z nieodłącznym Acelonem przygotować występ. A dużo było do przygotowania. Poprosić Savirę o krótką lekcję kilku ruchów, umówić się z dwiema nowymi, zagonić dzieciaki do próby na zdobytych pokątnie instrumentach. A potem nadszedł wieczór...

Występ Saviry jak zawsze wzbudził wiele emocji. Niesamowicie wirowała na scenie, odwracając świetnie uwagę od tego, co się działo w głębi sceny. Tavarti musiała włożyć wiele energii, żeby przekonać Graxa do swojego pomysłu. Oczywiście on miał racje, a ona miała wizję. Ale dziewczyna miała przewagę - ujmujący uśmiech.

The melody and the voice

Muzyka powoli przygasła, Savira schodząc ze sceny postawiła na środku miedzianą, płaską miseczkę, a w niej ukryte kadzidło. Znów rozbrzmiała melodia. Wibrujące tony jednego instrumentu świdrujące powietrze. Zakrzywiony dym ulatujący z kadzidła utrudniał dostrzeżenie dokładnych zarysów postaci. Powoli utworzyła się zasłona z przedziwnych kształtów. Unoszący się zapach paczuli, rozchodził się coraz szerzej. Dodawał tajemniczości i otulał dzieciaki. Z tyłu siedziało sześcioro w różnym wieku. Jedno z nich grało na przedziwnym instrumencie, który pobudzał powietrze do drgań. Dwoje starszych trzymało skrzypce. Dziewczynka ściskała grzechotkę. Jasnowłosy spuścił nogi w kącie sceny. Między kolanami przygotował bęben. Czekali.

Wtedy rozległ się głos i miarowe uderzenia jasnowłosego. Tuż za naczyniem stała zakapturzona postać, której wejścia nikt nie zauważył. Najpierw z jej głowy zjechał kaptur, niespiesznie płaszcz z ramion opadł na podłogę.


Tavarti przesunęła się tanecznym krokiem do przodu o krok, cały czas śpiewając. Jej gesty nie były wyzywające, były zmysłowe. Jakby muzyka ją przenikała i stawała się jej ruchami pełnymi gracji i magii.


Okręciła się dokoła i górna część sukienki opadła ukazując ostro wycięty gorset. Poruszała się powoli, jakby chcąc wyryć się w dymie z kadzidła. Jakby starała się uwiecznić w powietrzu brak swego kochanka. Lub kochanki. Jakby grała na ciele niczym na harfie. Z dłoni sypała brokat tworząc kolejne refleksy światła, rozmywając granicę między tu i tam. Teraz i kiedyś. Tajemnicza i nieziemska o głosie pełnym smutku. Przy kolejnym obrocie zjechała z niej reszta sukienki.


Została w gorsecie i skąpej bieliźnie. Stanęła na granicy sceny, balansując na niej na palcach, objęła rękami własne ramiona, twarz schowała we włosach i przykucnęła na wprost Damarri. Kiedy jej głos znów przeciął powietrze, przejechała powoli dłońmi po swoim ciele, unosząc ręce gdzieś wysoko i wstając jakby ktoś ciągnął ją do góry.


Cofnęła się, na scenie pojawiły się dwie inne tancerki. Tavarti jeszcze zrobiła kilka kroków do tyłu, zacierając się w dymie. Pozostał jedynie głos. Dwie tańczące przeszły do przodu, prezentując swoje wdzięki, powoli pozbywając się skąpych ciuchów. Tavarti ograniczyła się do delikatnych, uwodzicielskich ruchów i śpiewu do końca melodii. Starej melodii, jedynej która przyszła jej do głowy.


Niesamowite, że udało jej się podczas kilku godzin prób tak zgrać z dzieciakami. Niesamowity był sam jej głos i przedstawienie.

Po występie Grax w podziękowaniu za zgodę na całą „zabawę”, że jej pozwolił dostał buziaka w policzek. Tavarti trzymała zmęczoną dziewczynkę z grzechotką na rękach. Dwoje starszych zażyczyło sobie piwo - mieli może z 14-15 lat. Po dłuższych negocjacjach dostali, ale chrzczone. Potem całe towarzystwo (złośliwie uśmiechnięty Ace, Tavarti z dziewczynką na rękach, Damarri już zdrowo wstawiona, jasnowłosy próbujący wynegocjować większą zapłatę i reszta dzieciaków) ruszyli w stronę domu Tavarti. Dzieciak nie ugrał większej sumy, niż była ustalona. Ale zapowiedział się na późną kolację następnego dnia z "Dziesiątką Wspaniałych". Po czym odłączyli się gdzieś po drodze.

Pozostała trójka w końcu przekroczyła próg willi.
- Fiu, fiu, lubi cię ten Omasu. - skomentowała Damarri.
- Pożyjemy, zobaczymy. - Tavarti pierwszy raz od oglądania budynku miała w nim spędzić noc. - Mam tylko nadzieję, że tu nie straszy.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein

Ostatnio edytowane przez Latilen : 13-07-2009 o 13:57. Powód: quote mi zostało =='
Latilen jest offline