Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-07-2009, 01:41   #127
woltron
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
Zamieszanie jakie powstało po zniknięciu Virgila, Olimpii i Ady udało się opanować dopiero lordowi Sutton. Nienagannie ubrany mężczyzna pierwszy uspokoił się na tyle by zacząć myśleć logicznie:
- Proszę Państwa mamy tu do czynienia z zagrożenie bezpieczeństwa Imperium. Jeśli to prawda, że przejście aktywują przedmioty z drugiego świata, to Ci co weszli dostarczyli ich tyle ze sobą, ze w każdej chwili możemy spodziewać się nieproszonych gości dysponujących, chociażby bronią jakiej nie znamy.
Spojrzał prosto w oczy Edrica.
- Doktorze Sharp, czy potrafi Pan zamknąć przejście i uruchomić je jeszcze raz, gdy już będziemy przygotowani ?
- Ja... Nie potrafię odpowiedzieć na pana pytanie Mr. Sutton - zwrócił się mężczyzna. - Jeżeli wierzyć zapiskom Fellowa to portal zamknie się sam. Natomiast powtórzenie tego rytuału nie powinno być trudne, prawda panie Weelton-Morris?
- Prawda - odpowiedział Weelton-Morris, którego wzrok wpatrywał się w miejsce w którym jeszcze przed chwilą był Virgil i dwie piękne kobiety. - To niesamowite - kontynuował - A więc świat fearie naprawdę istnieje! Moje marzenie się spełniło czy pan wie Lordzie co to oznacza? - zapytał się rozentuzjazmowany.
- Tak, wiem. Problemy - stwierdził sucho Sutton. - A teraz powinniśmy wrócić do domu pana Persona i powiadomić go, a także władze, o naszym odkryciu. Nie wiemy ani kto, ani co zamierzają - mężczyzna wyraźnie się zawahał, jakby nie wierzył we własne słowa - istoty po drugiej stronie. Możemy wnioskować jedynie na podstawie dotychczasowych działań, a te nie były dotychczas przyjazne wobec nas. Na dodatek jesteśmy praktycznie nie uzbrojeni, a wolałbym nie sprawdzać czy jest tam więcej potworów podobnych do tego, który zaatakował nas trzy dni temu.
Zebrani na polanie, choć niektórzy niechętnie, przyznali rację Suttonowi. Po kilku minutach spakowali wszystkie rzeczy, których użyli do otwarcia "przejścia".

***

Przejście nie trwało więcej niż mrugnięcie okiem i tyle też zajęła Virgilowi, Adzie i Olimpii. "Jedno uderzenie serca i polana w lesie Persona zmieniła się w... w to miejsce" pomyślał Virigil odzyskując wzrok - przejście wiązało się bowiem z oślepieniem jasnym promieniem.
- Gdzie my właściwie jesteśmy? - zapytała się głośno Olimpia przecierając oczy.
- W... moim śnie - stwierdziła Ada. W jej głosie dało się słyszeć przerażenie połączone z nieskrywaną fascynacją.

Po upływie kilkudziesięciu sekund cała trójka odzyskała wzrok. Znajdowali się w niewielkiej izbie. Kamienne ściany bez okien za to z dużą ilością obrazów zawieszony na nich przedstawiających dziwaczne istoty, które na pierwszy rzut oka wydawały się podobne do ludzi, ale nimi nie były - wskazywały na to zielone, liściaste włosy, ostre rysy twarzy, a w końcu dzikie oczy. W kominku wesoło płonął ogień. Naprzeciwko kominka były proste, drewniane drzwi. Jedynym meblami w pomieszczeniu były trzy, niezbyt wysokie za to długie, zdobione ławy na których osiadła gruba warstwa kurzu:
- Widać dawno nikt z nich nie korzystał - powiedziała cicho Olimpia. - Co robimy?
- Sprawdzamy czy portal działa w drugą stronę, czy możemy wrócić do domu Olimpio - powiedziała Ada i zrobiła krok w tył licząc na to, że niewidzialny portal jest dokładnie za nią. Ku jej rozczarowaniu nic się nie stało. - Skoro nie możemy wrócić, to nie pozostaje nam nic innego jak ruszyć przed siebie - stwierdziła. - Sir Virgil idzie przodem, Olimpia w środku, a ja na końcu - wydała krótki rozkaz, ale ani jej przyjaciółka, ani tym bardziej Virgil nie protestowali.

***

Dyskusja w domu pana Persona były burzliwa. Pan Hunt, proboszcz, a także paru innych "co godniejszych" mieszkańców Dowenvill spierało się na temat zdrowia psychicznego gości pana Persona, a także dwóch służących. Żadna ze stron - ani tych, którzy uwierzyli obcym, ani tych, którzy uznali je za wymysł zawsze żądnych rozgłosu Londyńczyków - nie była w stanie przekonać drugiej. W końcu po burzliwej debacie udało się ustalić, że do Lorda Rose zostanie wysłany goniec, który przedstawi mu sytuację. Postanowiono też, że polany przez całą dobę będzie strzec trzech ludzi uzbrojonych w muszkiety.

"Głupcy" pomyślał Lord Lexington przyglądając się tym drobnomieszczanom, którzy uważali się za godnych by z nim rozmawiać. Z drugiej strony w zaistniałej sytuacji nie mógł liczyć na więcej - najbliższy pułk dragonów królewskich stacjonował 30 mili od Dawenvill w Darkshire, a sprowadzenie ich tu nawet dla niego nie byłoby prostą sprawą.
Purpurowy na twarzy, emocje ciągle w nim buzowały, podszedł do Weelton-Morrisa.
- Ci wieśniacy - powiedział z nieskrywaną pogardą - nie wiedzą z czym mają do czynienia. Obawiam się też, że Person nie zrozumie powagi sytuacji, jeżeli z nim nie porozmawiamy. - Zrobił krótką przerwę by upić łyk ginu. - Dlatego postanowiłem Panów opuścić. Wierzę w Pana zdrowy rozsądek i w to, że nie "przejdzie" pan dopóty, dopóki nie powrócę z Lordem Personem i innymi.
- Obiecuję panu, Lordzie Lexinton, że nie otworzę portalu tak długo, jak nie zyskam pewności, że jest to absolutnie bezpieczne. Proszę jednak nie zwlekać z powrotem, ponieważ zarówno moim marzeniem, jak i zapewne pana Sharpe było zobaczenie krainy pełnej magii...
- Rozumiem, choć nie podzielam pana entuzjazmu. Niech mi pan wierzy Weelton-Morris, ale zamierzam tu wrócić najszybciej jak się da. A teraz przepraszam, ale muszę przygotować się do wyjazdu. - Sutton ukłonił się, po czym znikł na górze. Po drodze zamienił parę słów z Sommerstem.

***

Nieskończona ilość korytarzy z zamkniętymi drzwiami nad którymi umieszczono proste płaskorzeźby przedstawiając np.: drzewo, jaskinię, miasteczko. Płaskorzeźby były często do siebie bardzo podobne, ale nigdy nie takie same; wystarczyło przyjrzeć się nieco dokładniej by dostrzec niewielkie, często bardzo subtelne, różnice: inny kąt nachylenia głowy, liczbę gałęzi itd.
Ku rozczarowaniu trojga podróżnych nie potrafili oni otworzyć drzwi pozbawionych klamek. Drzwi nie chciały ustąpić ani przed brutalną siłą, ani przed innymi fortelami jakie wymyślili. Z tego też powodu Virgil, Olimpia i Ada błądzili, nie potrafili bowiem spamiętać w którym korytarzu już byli, a w którym nie, od wielu godzin, próbując się wydostać z pułapki w której się znaleźli.
- To na nic - powiedział zdyszany Virgil po kolejnej, nieudanej próbie wyważenia niewielkich drewnianych drzwi. Usiadł, opierając plecy o zimną kamienną ścianę tego niby zamku.
- Może... - Olimpia chciała coś powiedzieć, ale ugryzła się w język widząc minę pozostałej dwójki. Rozczarowana usiadła obok Virgila.
- Cholera, gdybym tylko nie pomyliła się w obliczeniach - powiedziała Ada, która dość długo starała się z spamiętać układ korytarzy, ale w końcu popełniła błąd w obliczeniach i zgubiła rachubę. - Cholera, cholera, chol... - nagle Ada umilkła i zwróciła się do pozostałej dwójki - słyszycie?
Cała trójka wytężyła słuch, rzeczywiście z następnego korytarza dochodził dziecięcy śpiew. Virigil, Olimpia i Ada popatrzyli po sobie nawzajem, po czym Ada zpytała się:
- Co robimy?

***

Powóz Courtney był gotów do odjazdu. Lord Lexinton pomógł wsiąść do środka Courtney, po czym wydał rozkaz woźnicy.
- Tak jest milordzie - odpowiedział i powóz ruszył.

Ku jego rozczarowaniu w powozie siedział również Edric Sharpe i panna Bearnadotte, która podobnie jak Courtney, choć niewątpliwie z innych, tylko sobie znanych powodów, postanowiła wrócić do Londynu.
- Sądzisz, że Person nas przyjmie i uwierzy? - zapytał się cicho Courntey.
- Nie wiem, a ty wierzysz w to czego byłeś świadkiem? - odpowiedziała, po czym spojrzała się przez okno w stronę lasu i polany.


*

Gwałtowne szarpnięcie wybudziło wszystkich podróżujących powozem lady Courtney. "Co on do cholery wyprawia" pomyślał Lexinton nim jednak zdążył otworzyć niewielki lufcik służący do komunikacji z woźnicą i służbą siedzącą na koźle, powóz przewrócił się, a Lord Lexinton stracił przytomność.


*

- Mówiłem panu, panie Dąb, że wystarczy być cierpliwym.
- Jak zwykle miał pan rację, panie Brzoza. Powstaje jednak pytanie czy koniecznie musieliśmy to robić.
- Oczywiście, że tak panie Dąb - odpowiedział pierwszy głos wyraźnie podirytowany. - Nasze rozkazy były wyjątkowo precyzyjne.
- Ale czy nie jest to gwałt na naszych prawach panie Brzoza? - zapytał się drugi mężczyzna o wyjątkowo, wręcz nienaturalnie niskim głosie.
- Nie, panie Dąb. A teraz gdyby zechciał pan porzucić swoje wątpliwości moralne i pomógł mi przenieść to ciało to byłbym wielce zobowiązany.
- Już się robi panie Brzoza.

"Ciała? Jakie ciała" pomyślał oszołomiony Lord Lexinton. Z jego głowy leciała krew, a w uszach mu dudniło. Dopiero po chwili dotarło do niego gdzie jest i co się stało: leżał w potrzaskanym wozie lady Courtney, który musiał się przewrócić na prawy bok. "Courtney... Courtney siedziała po prawej stronie" stwierdził przerażony. Mężczyzna rozejrzał się w okół, ale nie dostrzegł nikogo. Na chwilę się uspokoił, gdy nagle przypomniał sobie słowa tajemniczego pana Brzozy na temat ciała. "Czy Courntey... Nie, to niemożliwe" pomyślał, po czym zmusił się by podnieść.

Przez rozbite okno dostrzegł jak po drugiej stronie drogi dwaj mężczyźni wrzucali do rowu ciało służki Courtney, jednak jej pani nigdzie nie widział.

- Na trzy - stwierdził Brzoza. - Raz, dwa, trzy - rzekł w stronę Pana Dęba, po czym rzucili ciało służącej na ziemię. - Zostało jeszcze jedno ciało w wozie. Gdyby był pan tak miły, panie Dąb i raczył je przynieść. Ja w tym czasie zajmę się, jeżeli wie pan, panie Dąb o co mi chodzi, rannymi. - powiedział Brzoza, a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.

Ten którego nazywano "Panem Dąbem", potężnie zbudowany mężczyzna o - przynajmniej tak się zdawało Lexintonowi - zielonych włosach i paru gałęziach wystających z nosa, kiwnął tylko głową na "tak" i ruszył w stronę wozu, pogwizdując przy tym jakąś radosną i skoczną melodyjkę.

"To tylko zły sen... to tylko zły sen" powtarzał sobie Lexinton, jednak żaden z mężczyzn nie znikł. "Cholera, co robić?" pomyślał Lexinton. Sytuacja stawała się powoli rozpaczliwa.
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.

Ostatnio edytowane przez woltron : 14-07-2009 o 08:31. Powód: poprawki językowe i takie tam...
woltron jest offline