Mijały dni, w ciągu których śmiałków otoczyło morze przepastne i zgubne. Niemy śpiew syren budziła
Sarę niemal każdej nocy i kazał jej wychodzić na pokład, kiedy wszyscy inni poza wartownikami spali. Tu zwykła przerzucać nogi przez burtę i zupełnie bez strachu machać nogami jak mała dziewczynka. Im wyższe były fale, im bardziej niespokojny ocean, tym większą przyjemność sprawiał kobiecie kontakt z żywiołem. Zupełnie jakby otaczający chaos, zlewał się z tym, zalęgającym w jej chorej duszy.
Za dnia zaś nie zwykła wychodzić bez wezwania. Trudno rzec czy unikała w ten sposób kontaktu z dawnymi przyjaciółmi, czy może zadra po rozstaniu z mężem wciąż bolała, z pewnością jednak postanowienie to w alchemiczce było twarde. Po kilku dniach rejsu, nawet burkliwy kucharz pokładowy zaniepokoił się brakiem niewiasty na wspólnych posiłkach i wykazawszy nadzwyczajną dla siebie troskliwością, rozkazał rano i w południe zanosić posiłki do komnaty niesławnej bohaterki wojny o Arish. Chętnych zresztą nie brakowało – kuchcikowie, majtkowie i inni młodzieńcy, których ciekawość przewyższała ich urodzenie, zgłaszali się do tej posługi, pragnąc spojrzeć na piękną
Syrenę. I chociaż wciąż złaknieni jej widoku, zawsze wychodzili z kajuty
Sary Aviante jacyś zmieszani. Nie dlatego bynajmniej, że wielka pani okazywała im lekceważenie, było wręcz przeciwnie nawet, każdy usłyszał swoje „Dziękuję”, jednak w oczach... w jej oczach zawsze byli niczym. Jakby patrząc na ich oblicze, spoglądała przez nich... i jeszcze dalej.
***
„...Wiem, że to nietypowa prośba, ale proszę nie myśleć, że traktujemy panią jak obiekt badań. To może pomóc nie tylko nam, ale i całemu Imperium…”
Faktycznie prośba była nietypowa. Na tyle nietypowa, że
Sara jakby dopiero teraz spojrzała na swojego gościa, zrozumiawszy, że nie jest on kolejnym dostarczycielem żywności.
-
Odejdź. – szepnęły karminowe usta.
-
Oczywiście, rozumiem pani, że musisz to przemyśleć, ja wcale...
- ODEJDŹ!
Ryk
Sary był tak potężny, że
Otta wmurowało w ziemię. Z wielką chęcią w tej chwili spełniłby rozkaz lady, ale jego ciało odmówiło posłuszeństwa, tkwiąc w jednym miejscu niczym kołek. Tymczasem jedno uderzenie serca wystarczyło, by alchemiczka opanowała nerwy na powrót przyjmując na twarzy wyraz obojętności.
-
Wierzaj mi człowieku, naprawdę nie chcesz poznać tego, co we mnie zostało wlane. I choć może ci się wydawać inaczej, ja wiem, że już samo moje życie kala ten świat i sprowadza nieszczęście na ciebie i wszystkich obecnych na tym statku. Pokład zmyje krew niewinnych, a wtedy nikogo już nie będzie interesowało „dlaczego”. – zamilkła na chwile i podeszła do biurka. Ująwszy w delikatne dłonie donicę z wyschniętym, powykrzywianym kwiatem, który była raczej groteska niż ozdoba, podeszła do naukowca i wręczyła mu naczynie. Bezmyślnie ujął je w swoje ręce.
-
Jeśli chcesz, zbadaj to.
- Co to? – zapytał
Otto, czując, jak powoli rozluźniające się mięśnie wprawiają w drżenie jego członki. Nie marzył teraz już o niczym innym, tylko o opuszczeniu komnaty nawiedzonej niewiasty.
-
To choroba, która trawi sir Archibalda. On sam jeszcze może nie jest do końca jej świadomy, ale to coś... zabija go od wewnątrz. Znajdź na to lek, a pozwolę ci badać każdą część mego ciała, a nawet duszy, jeśli tego zapragniesz. – wielkie słowa były wypowiadane tym samym monotonnym głosem, przez co ich sens dopiero docierał do
Otta. –
A teraz idź już waść. Jestem zmęczona...
Kiedy mężczyzna zniknął za drzwiami,
Sara odwróciła się do okna i spojrzała na zachodzące słońce.
"Ciekawe ile zajmie ci człowieku zrozumienie, że owa choroba nazywa się starość i nie ma na nią lekarstwa..." ***
Czuła to! Czuła to w powietrzu i własnej krwi. Zew! Siła tak podobna do niej, a jednocześnie obca i groźna.
Sara wiedziona swym nadnaturalnym zmysłem bardzo szybko dotarła do komnaty pełnej zdziwionych – żeby nie powiedzieć przerażonych – ludzi. Choć nie zdążyła pochwycić obrazu „tego” w umyśle miała już jego kształt zakreślony i kolor. Czerń... najgłębszy z odcieni... prawdziwa czerń, a nie jak szarość w przypadku
Logana czy
Hadriana, którzy dopiero nieśli ze sobą groźbę nieokreślonej przyszłości.
-
Czy mogę? – odezwała się po chwili jak gdyby nigdy nic do
Andre i nie czekając na pozwolenie wzięła leżąca przy jego talerzu z napoczętym posiłkiem serwetkę.
Marszcząc brwi, podeszła do czarnej plamy na pokładzie i po chwili pieczołowicie wytarła skrawkiem materiału wilgoć, która nie zdążyła jeszcze wniknąć w deski pokładu. Ponieważ czuła bolesne mrowienie promieniujące od dziwacznej posoki, szybko wyminęła rycerzy, kierując się w stronę laboratorium, które zapewnił alchemiczce sam
Franciszek.
-
Zrobię wymaz. – rzuciła tylko na odchodne.
Czego zamierzała szukać? Tego jeszcze nie wiedziała, ale i tak lekkie tchnienie podniecenia związanego z oczekiwaniem wdarło się do wyjałowiałego serca
Sary.