Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-07-2009, 19:31   #29
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Kuźnia zbrojmistrza, Travar


Gdy rozmowa o orężu (i nie tylko) zaczęła nabierać rumieńców, wtrącił się w nią sam zbrojmistrz.- To co...już wybraliście?
Tavarti pokazała zbrojmistrzowi kostur, który jej się spodobał. Wąski drewniany i zakończony wyrzeźbioną głową warczącego owczarka, z dobrze widocznymi kłami.
Hezrag spojrzał na z zakłopotaniem na wybór dziewczyny, pytając.- Jesteś pewna?
A Acelon widząc to wahanie spytał.- A co? Coś z nim nie tak?
- Więc...ten kostur nie jest moim wyrobem. Znalazłem go podczas jednej ze swych wypraw na Złoziemie.-
Hezrag podrapał się po głowie z zakłopotaną miną.- W jednym z pomniejszych kaerów. To magiczny oręż, ale...kłopotliwy jednocześnie. Nie udało mi się poznać wątków tej broni. Pierwszy raz się z czymś takim spotkałem. Dlatego chciałem go zachować dla siebie, do czasu, aż zgłębię jego tajemnicę.
Tavarti odruchowo przycisnęła kostur do siebie, jak matka która słyszy, że chcą odebrać jej niemowlę.
A Ace odciągnął Hezraga na bok mówiąc.- Może jednak dasz się namówić na sprzedaż? Widzisz jak jej na tym zależy. Jak możesz być tak okrutny wobec pięknej kobiety.
- Ale mogę jej sprzedać bardziej wartościową broń, lepszy kostur.-
mruknął Hezrag, a Ace dodał.- Znasz kobiety. Jak coś im się spodoba to nie dadzą sobie tego wyrwać bez robienia scen. Poza tym, to tylko kostur. Nawet jeśli dziwny.
- Cóż...-
Hezraga powędrował do Tavarti, potem na kostur, potem na Ace’a.- Pod jednym warunkiem. Jak już się jej znudzi i stwierdzi, że woli bardziej użyteczny magiczny kostur, to ten ma wrócić do mnie. Lubię rozwiązywać zagadki.
Acelon pokiwał głową, a zbrojmistrz podszedł do dziewczyny.- Niech będzie po twojemu, sprzedam ci ten kostur. Co jeszcze potrzebujecie?
- Przydałby się jej jakiś porządny miecz.-
rzekł Ace wykonując wymach jednym z mieczy i dodając.- Coś w tym stylu, ale nie do końca?
-No to chodźcie na zaplecze, coś wam pokażę.-
rzekł zbrojmistrz, a gdy Ace i Tavarti ruszyli za nim, zaczął opowiadać. –Każdy zbrojmistrz, prędzej czy później, zaczyna wykuwać broń jedyną w swoim rodzaju. Oręż będący odbiciem jego samego i jego postrzegania dyscypliny. Jest to, tak zwany Oręż Serca. Jego wykuwanie zajmuje lata, czasami trwa całe życie zbrojmistrza. Wkładamy w oręż w całą naszą wiedzę i umiejętności. Każdą cząstkę siebie, przez co Oręż Serca staje się czymś wyjątkowym.- potem zaśmiał się mówiąc.- Oczywiście nie sprzedam ci Oręża Serca. Po pierwsze, jeszcze go nie wykułem, po drugie nie sprzedaje się własnej duszy. Rozumiesz to, prawda?
Gdy przeszli do prywatnego pokoju Hezraga, ten wskazał na wiszący na ścianie miecz.. Pięknie zdobiony o dość krótkiej klindze, a dość długiej, pięknie zdobionej rękojeści.

-Jednak po drodze do celu wykuwamy próbne egzemplarze...Coś w rodzaju, modeli ćwiczebnych. Niech cię jednak nie zwiedzie to określenie. Wicher... to trzeci z kolei miecz, który wykułem. I jest pod każdym względem dobrym orężem. Choć w mych oczach, daleko mu doskonałości. Będzie twój, jeśli go zechcesz.- dodał Hezrag, po czy dodał.- Nie sprzedałbym go byle komu. Ale jesteś przyjaciółką Ace'a... I wyglądasz na porządną osobę. A o niewielu przyjacielach Ace'a mogę to powiedzieć.

Łaźnia przy świątyni Garlen, Travar


Odwiedziny Damarri przyniosły Tavarti zadanie do wykonania. Głosicielka miała rację. Rozmyślania o czymś tak trywialnym jak występ pozwoliły Tavarti zapomnieć o wszystkim. O zmartwieniach o strachu, jedyne co było ważne, to taniec który miał się spodobać Damarri. Nie myślała nawet o tym, że zapomniała powiadomić swego ochroniarza Ace’a, o tym że opuszcza przybytek bez niego. Dobrze, że wróciła cała i zdrowa, bo by się Acelon mocno zdenerwował. I zrobił jej kolejny „wykład”. Dlatego, że się o nią troszczy, jak Damarri ( może nie zupełnie jak Damarri), jak Gherton niosący ją na plecach...czy to nie miłe. Być ważną dla kogoś? Mieć rodzinę, albo jej namiastkę?
Gdy Tavarti dotarła do łaźni, Damarri już się beztrosko pluskała. Orczyca bezwstydnie gapiła się na Tavarti, gdy ta zrzucała z siebie ciuszki. Nawet nie próbowała tego ukryć. Wstała ociekając wodą i uśmiechając się podeszła do dziewczyny. Spojrzała na nią od stóp do głowy i rzekła.- Usiądź wygodnie w basenie i zamknij oczka.
- Czy mam się bać?
- powiedziała dziewczyna, posłusznie spełniając polecenie.
- Przyjemności nie należy się bać. - orczyca szepnęła jej do ucha, po czym lekko popieściła je językiem. Damarri była dziś w wesołym nastroju.
Dłonie głosicielki spoczywały raz na ramionach, raz na udach Tavarti. Zaczęły naciskać, mocno i energicznie na sploty nerwowe, na mięśnie, na ścięgna. Orczyca z wprawą robiła Tavarti relaksacyjny masaż i przynosiła ulgę zmęczonym kończynom dziewczyny. Damarri przy tym mruczała. – Coś ty dzisiaj robiła, że jesteś taka skonana?
- Machałam wielkim, niewyważonym badylem.
- odparła zgodnie z prawdą. - A potem uczyłam się widzieć to, czego nie ma, ale jest.
- I co, podoba ci się to. Bycie... wróżbitką?-
spytała orczyca.
- Żebym ja to wiedziała. Trochę niżej, o tu... ach, masz cudowne palce Dami. Jak już się dowiem to ci powiem.- palce orczycy podążały za zaleceniami Tavarti.
- Bo wiesz... mogłabyś być trubadurką.- rzekła wesoło Damarri, po czym klepnęła lekko dłonią pośladek Tavarti dodając.- Warunki to ty masz do tej dyscypliny. Albo czarodziejką.
- Mogę być, kim chcę, to prawda. Nie wiem tylko, czy coś innego potrafiłoby mnie rozbudzić wewnętrznie. Chociaż jakby mnie Gherton trochę dziś oszczędził, to bym się nie obraziła.
- A przystojny chociaż ten twój nauczyciel, jest się do czego poślinić?-
spytała wesoło orczyca.
- Ty tylko o jednym - chlapnęła wodą w stronę Dami. - Niczego sobie.
- No co... moją konkurencję sprawdzam.- orczyca dała lekkiego buziaka Tavarti w policzek. Po czym spojrzała w oczy dziewczyny mówiąc poważnym tonem.- Wiesz, że mi na tobie zależy... na twym szczęściu.
Tavarti pogładziła uzdrowicielkę po policzku.
- Nie martw się. Nie dam się poderwać "na nauczyciela".- dziękowała przezorności, że taktownie pominęła opowieść o powrocie ze "spaceru".
- Poza tym, bycie adeptem...takie jest.- rzekła orczyca wracając do masażu ciała dziewczyny. – W moim plemieniu, szkoleni na adeptów -wojowników mężczyźni i kobiety wieczorem nie mogli się ruszać. Taki męczący trening przez cały dzień fundowali im, ich mistrzowie... Ponoć by sprawdzić, czy mają dość siły woli by kroczyć ścieżką adepta. Bo wymaga to samozaparcia i siły woli. A nie tylko kondycji i silnego ramienia.
- To mi raczej brakuje tych dwóch ostatnich.
- dziewczyna zaśmiała się perliście.
- A co do rozbudzenia...- tu głos Damarri zrobił się bardziej lubieżny. Dłoń orczycy wślizgnęła się między uda wróżbitki. A Damarri zachichotała.- Już ja cię pobudzę wewnętrznie.
- Rozbudzenie nie równa się pobudzeniu!
- Tavarti śmiejąc się i chlapiąc wodą dokoła ostudziła zapał orczycy. - Że też musisz mieć takie rozgrzane libido. - prychnęła wystawiając język.
-Jestem orczycą Tavarti. Mam dwadzieścia lat i najwyżej trzydzieści lat życia przed sobą.- rzekła Damarri, siadając obok Tavarti. –Nie mam czasu na marnowanie okazji. Zwłaszcza z takim kuszącym kąskiem obok mnie.

Dom Tavarti, Travar


Wrócili we trójkę do domu po występie...I po popijawie, na której nawet Grax gratulował jej występu. Tavarti włożyła w ten taniec wiele wysiłku i potu...I ten wysiłek rzeczywiście zaprocentował. Burza oklasków, krzyków „bis, bis”, lubieżne spojrzenia Ace’a i Damarri, były efektem tego występu. To był długi, męczący, acz udany dzień. Bez smutnych zdarzeń, bez tragedii...piękny.

-Mam tylko nadzieję, że tu nie straszy.- na te słowa Damarri zachichotała, objęła Tavarti w talii i szepnęła jej do ucha.- A co... zamierzasz spać?
- Między innymi.
- uśmiechnęła się półgębkiem Tavarti.
Język orczycy przez chwilę pieścił przyszłą wróżbitkę tuż za uchem, po czym przemówiła.- Bardzo podobał mi się twój występ... szkoda tylko, że na końcu tak wiele ciuszków, zostawiłaś na sobie.
Damarri natychmiast ucałowała policzek Tavarti dodając.-Żartuję, żartuję... to był cudowny występ. Idealny pod każdym względem. Grax na pewno się zgodzi, byś została jednym z klejnotów „Ognistego Jaszczura”.
- Już widzę te zapowiedzi - Skąpo odziana wróżbitka i jej zespół dziecięcy "Ogniki"
– Tavarti roześmiała się wesoło. - Zgódź się. Szkoda, żeby taki talent się marnował. - Ace pokazał zęby w szerokim uśmiechu.
Zgaduj tu teraz, czy tam jest ironia czy jej nie ma?
- Jeśli dostanę propozycję to się zgodzę, żeby głos mi nie zardzewiał.
- To dobry powód.- westchnęła Damarri, po czym zaśmiała się.- Bo na spore zarobki to w Ognistym Jaszczurze nie ma co liczyć.
- Na razie, jestem utrzymanką.
- uśmiechnęła się krzywo Tavarti.

Cała trójka weszła do domu. Orczyca chwiejnym krokiem zwiedzała kolejne pokoje. Od czasu do czasu spoglądała na Tavarti dodając.- Można zakochać się w takim apartamencie... To jak długo Omasu pozwolił ci tu mieszkać?
- Aż nie wyjdę z dołka.
- wzruszyła ramionami.
- Masz szczęście Tavarti, to piękny dom.- spojrzenie orczycy iskrzyło radością. Oglądała każdy zakamarek kolejnych, czasami schylając się mocno i wypinając tylne krągłości prosto w Ace’a i Tavarti.
- Prosisz się o klapsa, moja droga. - dziewczyna oparła się o drzwi do jednej z sypialni. - Zresztą czego ty tak po ciemku szukasz?
- A co... dasz mi go ty, a może Ace. A może oboje?
- zachichotała pijackim tonem Damarri prostując się.- Nie widziałaś mojej klitki Tavarti... Wierz mi, tamto to prawdziwa nora... a to...-- pokazała dłonią dodając donośniejszym głosem.- To jest prawdziwy dom.
- Co do klapsa, ja mogę dać.-
wtrącił wesoło Ace.
- Tego się właśnie obawiam - Tavarti mruknęła pod nosem - Róbcie co chcecie, JA idę spać.

Aż cała trójka doszła do sypialni i tu Damarri wyprosiła Ace’a, zamykając za sobą drzwi. Podeszła chwiejnym krokiem do łoża. Położyła się na nim mówiąc.- Wygodne, wypróbowałaś je już?
- Zawsze musi być ten pierwszy raz.

Damarri lubieżnie spojrzała na Tavarti dodając.- Więc... może powinnaś się... rozebrać?
- Tak sama? Poczekam na ciebie.

Orczyca zaczęła ściągać szaty i naga czekała na Tavarti. Mruknęła smutno.- Jestem okropna, wiem, wiem... Nie daję ci spokoju. Jak ty możesz ze mną wytrzymać?
Wesoły uśmieszek towarzyszący tym słowom jakby przeczył smutnemu tonowi głosu Damarri.
- Serce ci wszystko wybaczy... - dziewczyna położyła się koło orczycy - Ale uważaj, żebym ci z wyczerpania nie padła.
Orczyca sięgnęła do małej sakwy przy pasku i wyjęła gliniany dzbanuszek pełen czegoś o mocnym acz przyjemnym zapachu.
- Połóż się wygodnie, czas na masaż.- w tonie głosu Damarri było coś łobuzerskiego.
- Jesteś moją boginią, naprawdę. -odparła Tavarti.
Damarri kucnęła nad leżącą Tavarti i nabrała z glinianego słoiczka odrobinę pachnidła, zaczęła wcierać je w ramiona dziewczyny, by po chwili zejść dłońmi na piersi i masując wcierać je w biust dziewczyny. To nie był relaksujący masaż z łaźni...choć równie, jeśli nie bardziej przyjemny.
- Wiesz na co miałam ochotę, odkąd zobaczyłam twój występ?- rzekła orczyca, pieszcząc Tavarti coraz intensywniej.
- Hmm, na lody waniliowe?
Orczyca zachichotała, po czym spojrzała na drzwi pytając wesoło i bardzo głośno.- Ciekawe czy nas Ace podsłuchuje za drzwiami?
- Ostatnio mówił coś o wiązaniu, więc pewnie tak.-odparła Tavarti, a orczyca chichocząc dodała.- Hm, interesujące. Musimy ten pomysł kiedyś wypróbować.

Damarri pochyliła się i namiętnie pocałowała dziewczynę... oddech orczycy pachniał nieco tanim alkoholem, ale czy Tavarti to przeszkadzało? Bynajmniej.
Dłonie głosicielki masujące dziewczynę schodziły coraz niżej. Damarri pochyliła głowę i szepcząc spytała.- A może przeprowadziłabym się do ciebie? Wiem, że masz tylko jedno łóżko, ale to akurat nam nie przeszkadza, prawda?
- Zapraszam. Jeśli będziesz umiała się mną dzielić ze zgrają dzieciaków, nie ma sprawy.
Damarri wybuchła śmiechem i upadła plecami na łóżko obok Tavarti śmiejąc się dalej. Dopiero po chwili przerwała, pytając.- Ty tak...na poważnie?
Dziewczyna wzruszyła ramionami, co wyglądało dość koniecznie, biorąc pod uwagę jej leżącą pozycję, w połowie zagrzebaną w pościeli.
- Nie wiem. Może?
Orczyca obróciła się na bok i masując piersi i brzuch Tavarti dodała.- Wybacz że się śmiałam. To bardzo wspaniała idea Tavarti. Alweron marzy, by założyć sierociniec przy świątyni, ale brakuje mu funduszy.
- Twój uśmiech działa lepiej niż nie jeden balsam
. - dziewczyna odgarnęła włosy z twarzy. - Ja też nie mam pieniędzy. Wątpię, że ktoś mnie zasponsoruję. Zresztą nie wezmę ich z ulicy, bo się tu podusimy. Przecież nie przygarnę wybiórczo tylko niektórych, bo według jakich zasad? Czystości? Białych zębów, czy koloru oczu? - westchnęła - Jutro przyjdą na obiad. Na razie tyle. Starszym spróbuję znaleźć jakąś pracę. Choć czuję, że pierwsze co zrobią, to zwiną wszystko, co się da wynieść z tego miejsca.

Damarri zaczęła pieścić piersi dziewczyny ustami dodając.- To piękne, że się przejmujesz tymi dzieciakami, naprawdę. Ale bycie matką, adeptką... Bierzesz na siebie zbyt wiele. Możesz nie podołać. Bycie matką... nie wiesz ile pracy to wymaga, ile czasu zajmuje?
- Nie matką, starszą siostrą. Aż tak stara nie jestem.
- machnęła ręką bagatelizując sprawę.
- Poza tym, co z nami? Nie chcesz chyba zrezygnować, ze wspólnych nocy, prawda? Z dzieciakami wypełniającymi ten dom, będzie nam trudniej.- spytała Damarri wędrując ustami po ciele Tavarti coraz niżej.
- To tylko obiad. Na razie chcę nakarmić. Poza tym, to niezręcznie brać je pod nie mój dach...
Nagle orczyca straciła równowagę i z impetem zsunęła się z łóżka... A wtedy drzwi się zaczęły otwierać, słychać było głos Ace’a pełen nadziei.- Wszystko w porządku, może trzeba coś sprawdzić?
Tavarti rzuciła poduszką celnie, wprost w pojawiającą się głowę mężczyzny.
- Z takim refleksem, to już by nas zasztyletowali. – usiadła, zasłaniając się prześcieradłem.



- Dzięki, radzimy sobie. -dodała.
- I tyle z romantycznego nastroju.- Damarri wstała rozmasowując sobie pośladki dłońmi. Spojrzała na Tavarti.- Z drugiej strony, kusząco wyglądasz w świetle księżyca.
Orczyca oblizała lubieżnie wargi, patrząc na Tavarti.
- Ty też prezentujesz się niczego sobie, ale jestem skonana. - Tavarti zaproponowała gestem połowę prześcieradła. - Odbijemy sobie jutro.
- A ja mam taką ochotę na ciebie. Gdyby nie trunek...- rzekła smutno Damarri, pakując się do łóżka dziewczyny.- A jutro... to musimy rankiem pogadać. Dość już brania tego wszystkiego, tylko na siebie.
Orczyca wtuliła się w ciało Tavarti mrucząc.- Mięciutka jesteś.
I zasnęła.

Dom Tavarti, Travar, następnego dnia


Ranek zaczął się hałaśliwe...do uszu dziewczyny dochodziły odgłosy uderzeń i wymiany ciosów. Leżąca obok Tavarti orczyca wymruczała przez sen.- Tavarti pogoń kota Ace’owi... Nie chcę jeszcze wstawać.
Gdy dziewczyna się ubrała, wyszła do ogrodu... stamtąd dochodziły bowiem odgłosy walki.
I zobaczyła.. Błyskawicznie nacierający Grolmak atakował Ghertona. Ace stał zaś z boku i obserwował. Skóra orka przypominała fakturą drewno. Grolmak z zaciekłością atakował Wróżbitę, za pomocą swego topora, uderzał szybko i błyskawicznie...I zdawał się przewidywać ciosy Ghertona. Lecz wróżbita mimo gorszej sytuacji się tym nie przejmował. Jego kostur ciągle przemieszczał się atakując Grolmaka. Topór i kostur przecinały powietrze w daremnych próbach dosięgnięcia ciała przeciwnika. Nagle wróżbita wyciągnął energicznie do przodu dłoń i ork odleciał do tyłu ciśnięty niczym szmaciana lalka przez niewidzialną siłę.
- To było imponujące, ja jednak postawiłbym swe pieniądze na Grolmaka.- rzekł Ace do Travarti.
- Co się tu stało?- spytała dziewczyna. A Ace rzekł.- Próbował się wślizgnąć do domu, przez ogród...A Grolmak go zdybał. I zaczęli walczyć. Nawet nieźle sobie radzi, ale wojownikiem nie jest.
- Dość...-
rzekł tymczasem Gherton.- Ta walka nie ma sensu.
- Mylisz się.-
syknął ork. Po czym krzyknął podskakując i biegnąc w powietrzu ruszył na wróżbitę.- Złożyłem przysięgę, by bronić tego domostwa i jej dotrzymam!
Ale Gherton powstrzymał go ponownie odpychając do tyłu biegnącego tuz nad ziemią orka. Zachwiał się...Widać że dużo go to odepchnięcie kosztowało.
- Co się tu dzieje...Ooo pokaz!- rzekła zaskoczona tą walką orczyca, w narzuconej w pośpiechu zwiewnej szacie, która odsłaniała więcej niż powinna.

Gdy cała sytuacja została wyjaśniona. (Jak się okazało, wróżbita przybył do Tavarti by dalej ją szkolić), Damarri zaciągnęła Tavarti do kuchni. I gdy były same, głosicielka dała mocnego klapsa w pośladek dziewczyny dodając.- To za wczoraj. Jak mogłaś planować zajmowanie się dzieciakami sama? Jak mogłaś mi nic nie powiedzieć?
Orczyca objęła ramionami dziewczynę dodając.- Wiesz, że jesteś dla mnie ważna...czemu nie powiedziałaś? Mogłabym ci pomóc. I na pewno pomogę. Jak skończę posługę w świątyni przyjdę, by ci pomóc z dzieciakami...I to nie sama. Przyciągnę ze sobą conajmniej dwie głosicielki. Alweron mnie poprze. Jemu spodoba się twój pomysł. Wiem o tym.
Trzymając w objęciach Tavarti, Damarri namiętnie pocałowała dziewczynę, dodając.- Koniec z samotnym zmaganiem się z trudnościami, dobrze? No i przyjdź na mój występ do „Ognistego Jaszczura”.
Po tych słowach Damarri oderwała się od Tavarti dodając.- Na mnie już czas, obowiązki w świątyni wzywają.
Ruszyła do sypialni, by się przebrać.

Dom Tavarti, Travar, nieco później


Gherton i Tavarti rozpoczęli trening w ogrodzie. A Damarri zrobiła wszystkim śniadanie i ulotniła się do świątyni Garlen. Dziewczyna przyniosła swój własny kostur. A gdy wróżbita go zobaczył, wziął go od dziewczyny i bacznie go oglądał. Wreszcie rzekł.- Możesz być naprawdę potężną wróżbitką Tavarti. Wiesz, że instynktownie wybrałaś kostur, który oddaje twoją więź z dyscypliną? ...Zastanawia mnie, czy przyjdzie czas, kiedy to ty będziesz uczyła mnie Tavarti.
Oddawszy kostur rzekł do dziewczyny.- Były czasy przed Pogromem, gdy przedstawiciele naszej dyscypliny byli liczniejsi i pełnili ważne role w społeczeństwie. Większość talentów jakie poznasz skupia się nad odkrywaniu prawdy, poznawaniu, wykrywaniu... Co niestety czyni nas, nieco słabszymi w boju od wojowników czy fechtmistrzów. Jednak niedocenianie wróżbity to błąd. Mamy kilka sztuczek w rękawie.- tu wróżbita uśmiechnął się, po czym kontynuował wykład.- Pamiętasz te czarne smugi wypełniające przestrzeń astralną Złoziemia? To splugawienie jakie pozostawiły po sobie Horrory. Ono powoduje, że magowie korzystają przy rzucaniu czarów za matryc, zamiast rzucać je korzystając surowej magii, jak robili to przed Pogromem...To samo splugawienie, powoduje, że coraz mniej rodzi się osób takich jak ty. Dawców Imion mogących zostać wróżbitami.
Gherton uśmiechnął się dodając.- A teraz zaczniemy od szkolenia w używaniu spojrzenia astralnego...Spróbuj, skup się i rozejrzyj sięgając poza to, co widzi zwykły wzrok.
Początkowo było Tavarti trudno, ale po chwili udało się. Dziewczyna spojrzała w przestrzeń astralną dookoła siebie. Okolica jej domu różniła się znacznie od Złoziemi... Było tu jaśniej, bowiem nie tylko ziemia, ale także wszelkie rośliny i drzewa jaśniały blaskiem. Ciemnych smug splugawienia astralnego było znacznie mniej, a budynki i mury wydawały się mniej solidne, jakby eteryczne.
Kolejne dwie godziny Gherton uczył Tavarti walki kosturem. Pokazywał kolejne ruchy i ciosy, sposób balansowania ciałem podczas walki. Mówił też przy okazji, by Tavarti nie kopiowała jego ruchów, a naśladowała je.
– Trzymanie się konkretnych reguł walki, idealne opanowywanie kolejnych uderzeń, to domena wojowników...i może fechtmistrzów. Wróżbici w walce podążają za swym wewnętrznym głosem. Instynkt podpowie ci jak idealnie kontrować i wymierzać ciosy.- mówił wróżbita.
Podczas gdy Gherton i Tavarti ćwiczyli, Ace wyprawił dręczonego wyrzutami sumienia Grolmaka po zakupy, obiecując całej czwórce...nieziemskie danie z ryb. Pochwalił się bowiem, iż pływał na t’skrandzkich parostatkach i zna się nieco na kuchni tej rasy.
A gdy Grolmak przybył z zakupami...Ace zajął kuchnię, z której do nozdrzy Tavarti i Ghertona uderzył zapach przypraw i panierowanej ryby. A wewnętrzny głos zarówno Tavarti jak i Ghertona mówił jedno...”JEŚĆ”. To, i burczenie w brzuchu zarówno Wróżbity jak i uczennicy, było wystarczającym powodem, by zarządzić śniadaniową przerwę. Przechwałki Ace’a były prawdziwe. Fechtmistrz znał się na przyrządzaniu ryb.
W połowie posiłku odezwało się pukanie do drzwi.
A Tavarti patrząc na trójkę obżerających się mężczyzn: Grolmaka, Ghertona i Ace’a...w tej chwili wydawali jej się trójką wygłodzonych szczeniaczków z jednego miotu, wstała od stołu i ruszyła do drzwi. Nie miała jakoś serca odciągać od posiłku. Więc sama poszła otworzyć drzwi. A za drzwiami stał Arimas, wysłannik Omasu.
Sięgnął po pękatą sakiewkę, którą miał przy pasie i wcisnął w dłonie Tavarti ze słowami.- Witam, przyniosłem pieniądze na drobne wydatki.
A gdy dziewczyna trzymała już sakiewkę w swych dłoniach.- I jest...jeszcze jedna sprawa. Omasu przekazał bym się zapytał o twą odpowiedź na temat sprawy o której rozmawialiście.
Tavarti już miała odpowiedź Arimasowi, gdy wszytko znikło. Tavarti poczuła się sama, samiutka w otaczającej ją ciemności...trwało to chwilę, a może wieczność? Nie wiedziała. Nagle wszystko się zmieniło i wtedy zobaczyła...Sztylet, pięknie zdobiony sztylet...Sztylet należący do osoby majętnej. Sztylet upaprany krwią.

A obok niego leżała upleciona z trzciny bransoletka. Tyle, że trzcina była uschnięta i pożółkła...martwa. Tavarti nie wiedziała czemu, ale ten widok napawał ją grozą. A po chwili wszystko znikło...I Tavarti...znów była przed swym domem. W ramionach Arimasa. Zapewne chwycił ją, gdy "odpłynęła", chroniąc tym samym przed upadkiem. Spanikowany kupiec mówił nerwowym głosem.- Wszystko w porządku? Dziewczyno, nie rób mi takich niespodzianek. Mam słabe serce, oraz żonę i dzieci na utrzymaniu. Nie radzę sobie z niewiastami mdlejącymi na progach swych domów.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 13-04-2010 o 11:02.
abishai jest offline