Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-07-2009, 22:50   #144
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Przywołanie dzieje się tak nagle! To dziwne, nawet dla maga specjalizującego się w tej dziedzinie. Eliot nie był inny i, mimo iż znał siłę czarów, pojawienie się czegoś prawdziwego, żywego, istniejącego na miejscu, gdzie przed chwila była pustka, wzbudzało w nim coś na kształt podziwu. Lis, wilk, stonoga, jastrząb, ale ... ale nawet hipogryf wielkości konia, z dziobem zdolnym przepołowić dzika nie mógł się równać z tym ... z nią. Lekkie zmarszczenie powietrza, jakby niewidzialny powiew wiatru i ... tak, już wiedział. Za chwilę pojawi się Livia!
- Hirra minerda, se mente, orteeeee – szeptał inkantację Przywołania. - Manteee noscee, que tente – powoli wymawiał poszczególne słowa skupiając się na ukrytej w kabzie łzie, której ciepło czuł niemal namacalnie. Mógł! Czuł to, mógł ją przywołać. Mógł sprowadzić Livię tak, jak wszystkie inne istoty oferowane przez czar. Łza promieniowała i właśnie na niej skupił swoje myśli, przez nią zaś, na Livii.

Drżało. Powietrze zalśniło. Livia. Poznana niedawno kapłanka, miła, ładna i bardzo pomocna. Zaofiarowała mu łzę, pomogła w podziemiach, wyleczyła potem. Stojąca obok Erytrea, zdrowa i sprawna, była najlepszym dowodem na skuteczność jej magii. Czar gwałtownie działał. Promieniował. Wszystko szło do przodu. Pchnął. Teraz trzeba było tylko czekać. Ruch! Leciutki, subtelny, prawie niedostrzegalny dla oka przeciętnego człowieka, który nie wie, czego się spodziewać. Opuścił na chwilę powieki zamyślony.

~ Hm, może pomoże z tymi pergaminami? Może to magia kapłańska? Może będzie umiała rzucić jakiś czar przed walką, który zwiększyłby ich szanse wyjścia z tego cało? Może po całej potyczce ~ nie wątpił, że ją wygrają ~ trzeba będzie ją znowu przywołać, by uleczyła rannych. To miła dziewczyna, na pewno się zgodzi ~ oceniał na poły pragmatycznie, na poły ze sporą sympatią. ~ No to zostało zrobione ~ z pewnością siebie, godną co najmniej Elminstera, uśmiechnięty otworzył oczy.
- Aaa ... – wyrwało mu się. Livia! Livia na pewno. Oszołomiona, zaskoczona, z twarzą pełną omdlewającej niepewności, ale jednocześnie ... przepięknymi, smukłymi ramionami, szczupłą sylwetką i długimi włosami. Mokra i goła, jak ją matka urodziła.


~ Nie jestem podglądaczem. Nie jestem, nie jestem ... ~ powtórzył sobie odruchowo z mocą, na jaką było go tylko stać, ale przez ta chwilę osłupienia nie mógł oderwać wzroku od jej wdzięków. Młodych, dziewczęcych jeszcze, ale już w pełni rozwiniętych, diabelsko kuszących kobiecością. Wrednie zapraszających do skorzystania z takiej okazji.

Natłok myśli pędzących przez umysł z prędkością pikującego gryfa nagle zaczął rozsadzać mu głowę. I jeszcze ta woda, która pojedynczymi kroplami spływała po nagiej skórze! Drobinki wody przemierzające aksamitne ciało, działy na rozpalające się zmysły. Serce gwałtownie zmieniło się w pikawę, usta drżały, a spodnie ... jak to dobrze, że były ze skóry, a nie luźnego materiału, przeleciała mu dziękczynna myśl do Mystry, Sune i wszystkich innych bóstw Faerunu. O rety! Czuł, ze się czerwieni, i to coraz bardziej. Co robić? Co robić?

~ Odwróć się, ty bezwstydny idioto! ~ usłyszał nagle przebudzony głos resztek przyzwoitości, która na mikrochwilę została uciszona, przez fruwający mu po głowie zestaw zbereźnictw. Odruch zadziałał sam. W tył zwrot! Jak w armii. Uch, jak to dobrze, bo policzki zaróżowiły mu się jeszcze bardziej. Tym razem nie skutkiem niezapomnianego widoku kropel wody powoli odrywających się od malinowych końcówek jędrnych piersi, ale wstydu.
- Co ja wyrabiam. Dziewczyna prawie nieprzytomna, a mi tylko cycki w głowie – zżymał się poczciwy chłopak toczący chyba ze sobą najcięższą walkę spośród dotychczasowych, włączywszy nawet te przeciwko orkom. ~ Narobiłem niezłego bigosu, a teraz, teraz jeszcze ... ~ potrząsnął głową, bo złośliwie, wredne, podniecające myśli nie chciały tak łatwo odpuścić.

- Erytreo – wybąkał – czy ... czy możesz ... no wiesz ... może wytrzeć i narzucić coś na nią? Tak, żeby ... żeby, żeby jej było wygodniej – wykrztusił ni w pięć nie w dziesięć, kiedy czarodziejka, nawet bez jego słów, już zajmowała się dziewczyną.

Kiedy Erytrea okrywała Livię prześcieradłem, ta nie reagowała, lecz poddawała się bezwolnie, niczym wypełniony zbożem worek. W pewnym momencie jednak jakby otrzeźwiła się lekko i owinęła dokładniej prowizorycznym płaszczem. Popatrzyła uważnie najpierw na stojącą obok kobietę, a potem na stojącego tyłem mężczyznę:
- Kim jesteście - zapytała, a w jej głosie wyczuć można było strach.
Erytrea uniosła brew, ale uznała zapewne, że to normalne, iż na pierwszy rzut oka, kapłanka mogła jej nie poznać. Może jako zjawa inaczej widziała świat.
- Nie bój się, nie stanie ci się krzywda. Jestem Erytrea Murciélago, a to twój znajomy, Eliot. Nie poznajesz go? - dodała widząc, że czarodziej już się odwrócił.
Zmieszanie dziewczyny wzmogło się jeszcze bardziej:
- Czy... my się znamy?
- Nie poznajesz mnie? Nas? nie poznajesz katakumb, łzy
- sięgnął za pazuchę, ale tam nic nie było. Kropla dziewczęcego szlochu zniknęła. Uf, narobiło się, ale mówił dalej - naszej rozmowy w jaskiniach? Tego, co opowiadałaś mi o tym, jak uwięziono cie na lodowcu? Naprawdę nie pamiętasz? Proszę, powiedz, że sobie przypominasz.
Bezradne, zagubione spojrzenie odpowiedziało chłopakowi, zanim usłyszał słowa:
- Nic nie pamiętam - Po jej twarzy spłynęły łzy. - Nie pamiętam nawet jak mam na imię ... nie wiem kim jestem ...

- Nie boj się
– chciał ją uścisnąć szczerze na znak, że jest wśród przyjaciół, ale Erytrea dotknęła delikatnie jego ramienia i dając znak, by zaniechał. Powiedziała do niego cicho:
- Eliocie, ona jest zdezorientowana i wystraszona. Musisz dać jej chwilę, by znalazła się w tej sytuacji. Nie płosz jej. Wiem, że nie miałeś nic złego na myśli, ale ona tego nie wie. Pomyśl tylko: jest sama, w obcym miejscu, wśród ludzi, których nie zna, do tego całkiem naga. Jak myślisz, co za podejrzenia zrodziły się jej głowie? - mówiła delikatnie, neutralnym tonem, nie czyniąc wyrzutu, tylko konstatując fakty. Uf, nie lubił takiej tonacji głosu, bezbarwnej barwy, niby subtelnej i miękkiej, ale jednocześnie paskudnie suchej. Eliotowi kojarzyła się z zimną obojętnością na innych wysokiej szlachty. Choć doskonale wiedział, że czarodziejka nie jest taką egoistką, to po prostu nie, no nie pasowało mu takie brzmienie. Zwrócił się do nakrytej prześcieradłem dziewczyny.

- Jesteś Livia, kapłanka Selune. Spotkaliśmy się w podziemiach, w sali z wielkimi rzeźbami. Tam pojawiłaś się i ofiarowałaś mi łzę. Byłaś smutna, ale cieszyłaś się, że możesz z kimś porozmawiać. Potem pomogłaś mi przy przekraczaniu podziemnej rzeki. Bowiem właściwie mam duże problemy z wodą. Następnie jeszcze raz po wyjściu w ruinach, gdzie było silne źródło magii - opowiedział historię ich znajomości. - Także Erytrea widziała cię w ruinach, kiedy nam pomogłaś. Jestem ci bardzo, bardzo wdzięczny i myślę, że nie tylko ja. Dziękuję, naprawdę.
Zaskoczona podziękowaniami Livia speszyła się.
- Jak mogę być kapłanką, skoro tego nie pamiętam? Gdzie są moje rzeczy. Spotkaliśmy się już? Pojawiłam się!? O czym ty mówisz!?
Dziewczyna była coraz bardziej zdenerwowana.
- Co mi zrobiliście? Dlaczego jestem naga? Dlaczego nic nie pamiętam?
- Przywołałem cię, magią, tak jak mi wspominałaś, żebym zrobił. Naprawdę tego nie pamiętasz? Przepraszam, że jesteś ... naga
- wydusił - ale dla mnie to także zaskoczenie. Ja przepraszam, ale ... czy ty w ogóle coś pamiętasz? Mi opowiadałaś, że jesteś kapłanką Selune.

Widząc najwyraźniej szczera niepewność młodego maga dziewczyna uspokoiła się trochę. Usiadła bezradnie na skraju łózka i wzruszyła ramionami:
- Naprawdę nic nie pamiętam - w jej głosie przebijała się rezygnacja. - Wygląda na to, iż jestem w obcym miejscu, z obcymi ludźmi, ubrana w cudze prześcieradło - pod koniec pojawił się w jej głosie cień autoironii. - Nie ma co. Cudowna sytuacja!
Erytrea spojrzała niepewnie na Eliota, a później zwróciła się do dziewczyny. Nie dotknęła jej, nie chcąc naruszać jej prywatności ani spoufalać się. Mogłoby to wystraszyć Livię, i tak już zagubioną.
- Przykro mi ... nam, że tak wyszło. Prawdę mówiąc, nie spodziewaliśmy się, że tak będzie to wszystko wyglądało. Nie wiedzieliśmy, czego oczekiwać. Czuję się winna za taki brak odpowiedzialności. Ale skoro już tu jesteś, nie martw się, nie zostawimy cię przecież samej. Może nie masz na razie powodu, by nam ufać, lecz mogę obiecać na imię rodu Murciélago, że nie uczynimy ci krzywdy.

Dla czarodzieja nazwisko Murciélago znaczyło mniej niż imiona magów Thayu. Nie znał go, przynajmniej nie pamiętał, ale dla Erytrei stanowiło ono wartość. Widział, z jaką powagą składała Livii obietnicę. Cóż, chyba trzeba się podciągnąć z dziejów wielkich rodów Faerunu, ocenił. Ale brała winę na siebie, kiedy, tak naprawdę, to była jego decyzja. Erytrea miała w sobie szlachetność.
- Uf - spojrzał bezradnie na maginię oczekując pomocy. - Może, Livio, zjesz coś? Może napijesz się czegoś? Przepraszam jeszcze raz, ale czuję się fatalnie. Narobiłem ci kłopotu i teraz chciałbym ... - widać było jak bardzo głupio się czuje.
- No cóż! Pewnie nie miałeś złych intencji - zastanowiła się chwilę. - Dziwne ... czuję się, jakbym dwa lata nie jadła ... ale ... powinnam chyba założyć na siebie coś stosowniejszego - zwiesiła głowę. - No tak... nie mam przecież pieniędzy ani na ubranie ani na posiłek.
- Uff
- zastanowił się, czy po prostu nie zniknie za niecałą klepsydrę, jak to inne przywołane istoty. - Erytrea, pomożesz? Nie mam pojęcia, co noszą dziewczyny ... no wiesz.
Czarodziejka zaoferowała się, że pójdzie do swojego pokoju i przyniesie czystą koszulę.
- Obawiam się, że na razie mogę zaoferować tylko tyle, lecz później porozmawiam z kimś z osady i zdobędziemy dla ciebie resztę odzienia. Od razu przyniosę też ciepłą strawę i dzbanek wody.

Resztę czasu zajął Livi posiłek, przebieranie się, a Eliotowi niecierpliwe liczenie upływających chwil.
~ Zaraz zniknie. Zaraz zniknie. Zaraz zniknie ~ powtarzał sobie. Nie zniknęła! Teoria przywołań, której nauczono go w magicznej szkole zawaliła się niczym karciany domek na silnym wietrze. Nie zniknęła. To zaprzeczało magii oraz oczywistej logice. To zahaczało o bezsens, niczym miłujące pokój hobgobliny.

Musieli iść na naradę. Zdezorientowany mag wyszeptał Livii przeprosiny prosząc ją, by, póki co została w pokoju i obiecując, że niedługo wróci. Podobnie pomagająca jej Erytrea. Livia … tak, ale orki na karku były równie ważne. Los wszystkich, całej osady zależał od odwagi i mieczy obrońców.


***

- Że pomóc trzeba, to oczywiste – zgodził się na drużynowej naradzie z dziewczyną, która przedstawiła propozycje udziału w walce. - Nikt, kto ma tyci – pokazał palcami – przyzwoitości nie może postąpić inaczej.
Słysząc jego słowa Araia podniosła delikatnie, prawie niezauważalnie, jedną brew i popatrzyła na Broga i Luriena. Eliot natomiast kontynuował.
- Nie mówiąc już o drobiazgu, żeśmy te dziadostwa na nich sprowadzili. Ponadto, wybicie tego plugastwa sobie tylko można na zasługę zapisać. Dzięki temu pewnie niejedna osada, czy karawana głowy swoje ocali. Ale plan owej Gunilli podoba mi się tak – szukał właściwego słowa – średnio. Żeby było jasne, ona dowodzi, podczas zaś walki warto mieć jasna komendę, ale założyła dość jednostronny atak orków. Mądrze, ale trochę się obawiam tego, co widzieliśmy w podziemiach. Normalne orki atakowałyby stadem, byle szybciej, byle mocniej, ale nie tamte. Nimi normalnie dowodzono. Tak samo, jak te, które nas ścigały. Moja próba sprowadzenia ich na manowce spaliła na panewce. Sprytnie rozdzieliły się biorąc pod uwagę każdą szansę na dościgniecie nas. Nie wiem, czy Gunilla z takimi orkami miała do czynienia. Jeżeli koncentrujemy obronę na jednej stronie, a one się podzielą może być krucho. Araio, rozmawiałaś z nią, zwróć jej może uwagę na spryt tych stworów oraz dziwnie sprawne dowodzenie, bo faktycznie, także nie mam pojęcia, czy mogą być na tyle głupie. Zresztą, może „na tyle” to złe określenie. Normalnie wszyscy wiemy, że po prostu są głupie, ale te, ech … nie jestem pewny – pokręcił głową. - Może bezsensownie mówię i ona doskonale to rozważyła, ale tak na wszelki wypadek … - wypił łyk wina czekając na uwagi innych.

- Też się tym martwię – Araia przez moment z namysłem wpatrywała się w mapę, wystukując machinalnie regularny rytm palcami jednej dłoni. Potem podniosła wzrok na towarzyszy. - Nie walczyłam z orkami wiele, więc nie potrafię ocenić, czy ci, którymi spotkaliśmy są sprytniejsi od innych przedstawicieli tego rodzaju. Natomiast na ich spryt rada jest jedna – trzeba je wcześniej rozwścieczyć – posłała mu lekki uśmiech. - Już raz nam się udało. I mamy głowę jednego z nich – jej uśmiech stał szerszy, ostrzejszy, bardziej drapieżny. - Dobra prowokacja mogłaby nam pomóc.

Kiedy czarodziej znowu doszedł do głosu kontynuował omawianie propozycji dziewczyny.

- Co do chowańców, doskonały pomysł. Wyślę zaraz Lulka, ale potem chyba najlepszy będzie Blasfemar. Natomiast co do pułapek. Przede wszystkim proponuję, załóżmy, ze przeciwnik nie jest głupi. Prawdopodobnie wyśle najpierw zwiadowców. Wiemy także, że jest ostrożny i przewidujący. Nie wiem więc, czy tak łatwo da się wpuścić w maliny. Po prostu według mnie musimy być gotowi na próbę klasycznego szturmu połączonego z zaskoczeniem. Podkradną się jak najbliżej, a potem nagły skok do przodu. Wtedy rzeczywiście, jeśli będziemy przygotowani oraz dzięki chowańcom, dowiemy się, gdzie są, możemy im dać zdrowego bobu. Jeżeli wyjdziemy do nich i zaczniemy im przeszkadzać to po pierwsze zawiadomimy ich, ze czuwamy i będą znacznie ostrożniejsi i nici z pułapki, po wtóre możemy znaleźć się w niezłych tarapatach. Noc, bitwa, teren dość płaski. Możemy się pogubić, możemy zostać otoczeni, możemy … właściwie, co tu dużo gadać, wolę być w środku na palisadzie czekając, jak podejdą. Proponuje tez trzymać się razem. Znamy się, wiemy, jakie mamy możliwości, może być nam łatwiej jako drużynie, niż przy osobach nie wiedzących, do czego jesteśmy zdolni – nie dodał oczywistości, że zależy mu na tym, by walczyć przy jej boku.

- A i ja wolę stać przy kimś - rzekł - kto wie, iż na pewną odległość jestem sprawniejszy niż drużyna łuczników, ale z bliska, co najwyżej przypominam zdeterminowanego kociaka, który może albo uciekać, albo udawać, że się broni, ale ani tutaj ani tutaj nie ma żadnej wprawy. Osobiście podoba mi się pomysł z głównym placem. Najpierw trzebaby przyjąć ich na murach. Wtedy, podczas walki, dowództwo orkow powinno stracić kontrolę nad atakiem, bo tak po prostu zawsze się dzieje. Jeżeli byśmy wtedy odpuścili sobie bramę, to niewątpliwie wtargną, choćby ich wódz stawał na głowie. Wtedy, gdyby tam była pułapka Falkona i jeszcze gdybym tam pociągnął kula ognistą, to sami rozumiecie – uśmiechnął się zimno. Dla niego orki nie stanowiły istot wartych uwagi. Trzeba je było wytłuc. - Część by padła, część poraniona straciłaby zdolność walki, część zostałaby oślepiona. Wtedy wycięłoby się ich, ot tak niczym myszy przy przyzwoitym kociaku. A czy oni mają szamana? Nie wiem, ale szaman to chyba kapłan. Nie wyczułem – pokręcił głową.

Araia wysłuchała Eliota nie przerywając mu.

- Każdy plan ma wady i zalety. Jeśli wyjdziemy do nich, mamy szansę zabić ich dowódcę i rozwścieczyć ich, by przestali chłodno myśleć i szybko wycofać się do wioski, ciągnąc ich po torze przeszkód, który wcześniej przygotowałby Falkon i Martha. To ryzykowne, to prawda. Musicie rozważyć, czy zysk wart jest ryzyka. Choć ... Podobny efekt możemy osiągnąć też czekając, aż podejdą bliżej, blisko palisady. Będzie wymagało to innych przygotowań i najprawdopodobniej zabijemy mniejszą ich ilość. Choć... - popatrzyła na zwiadowcę. - Falkon... a dałbyś radę zrobić pułapkę, która aktywuje się po rozbiciu zewnętrznej powłoki? Pułapkę, która byłaby na tyle lekka, by uniósł ją do góry Metys, a która uruchomiłaby się dopiero po zderzeniu z celem? - Tak przygotowana może nie byłaby już pułapką w ścisłym tego słowa znaczeniu, jednak możliwość zrzucenia jej na wroga daleko zwiększało jej efektywność i szansę poranienia przeciwnika. A generalna zasada działania pozostawała taka sama. - Tak czy inaczej, wydaje mi się, że możemy ich sprowokować, a wtedy plan thar będzie miał większe szanse sukcesu. Z korzyścią dla wszystkich.

Eliot skinął głową.
- Araia, jesteś zawodowcem. Ufam ci. Na twojej głowie, żebyśmy wyszli z tego jako tako – skinął poważnie głową, ale lekkim mrugnięciem oka złagodził mars na czole. Odwzajemniła skinięcie, akceptując tą odpowiedzialność.
 
Kelly jest offline