Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-07-2009, 15:42   #141
 
Suarrilk's Avatar
 
Reputacja: 1 Suarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodze
Dzień wstawał niczym różowa zjawa, gdy docierali do Talagbar.


Erytrea tylko przez chwilę napawała się tym widokiem. Czuła zmęczenie w każdym mięśniu swego ciała. Cóż, że kapłańska modlitwa zaleczyła jej rany, ożywiła umysł, zdjęła z ramion znużenie. Erytrea nie spała od blisko dwudziestu godzin, rzucała czary, które pochłonęły jej energię, a ostatni odcinek drogi, wcale niełatwy za sprawą obruszających się i kruszejących kamieni, znów nadwątlił skromne rezerwy sił, które zebrała podczas krótkiego odpoczynku w jaskini. Jednak czarodziejka była kobietą o wielkiej determinacji i żelaznej woli, dlatego nigdy nie narzekała ani nie skarżyła się na nic. Jej blada twarz zszarzała, a sine ślady pod oczami nadały i tak poważnemu obliczu magini ponury, wyczerpany wyraz. Zdawkowo przywitała się z Gunillą Karalsan, choć w duchu musiała przyznać, że zaimponowała jej owa krasnoludzka wojowniczka. Biły od niej pewność, spokój, zdecydowanie i duma. Erytrea nie wątpiła, że poznała szlachetną i prawą postać, nieugiętą, a przy tym obdarzoną wielką charyzmą. Od chwili, gdy ją zobaczyła, zrodziło się w niej przekonanie, że mieszkańcy osady pod wodzą tej krasnoludzkiej kobiety odeprą każdy wrogi atak. Była jednak zbyt wycieńczona, by się dzielić z kimkolwiek owym odczuciem. Z wdzięcznością powędrowała do gospody, w której pozostawili wcześniej rzeczy, i poprosiła karczmarza, którego zwali Knutem, o przygotowanie kąpieli.

Oczekując balii z wodą, zajrzała do stajni, by przywitać się z Gwiazdą. Koń zarżał radośnie, gdy zbliżyła się do jego boksu. Podeszła do niego i przytuliła policzek do miękkich chrap zwierzęcia. Postała tak chwilę, ciesząc się tą odrobiną spokoju, która dała jej więcej ukojenia i oddechu niż parę godzin postoju w jaskini.


Gwiazda pochylił głowę, trącając ją czule w ramię. Uśmiechnęła się.
- Później do ciebie przyjdę. Przejedziemy się, chcesz? Wiem, że chcesz. Dobrze się tobą zajęli? – Pogłaskała go po białej odmianie na czole, której zawdzięczał swe imię. Z radością wsiądzie później w siodło i pogalopuje trochę, czerpiąc czystą radość z pędu, z ruchu mięśni konia, z wiatru, owiewającego jej twarz i plączącego się we włosach. Teraz jednak czas na odpoczynek.

Z lubością zanurzyła się po szyję w balii, napełnionej gorącą wodą – tak ciepłą, że jej blade ciało zaróżowiło się niemal od razu. Pozwoliła sobie na uśmiech, rozkoszując się rozluźniającym dotykiem wody na skórze. Umyła też włosy, pozwalając im schnąć powoli. Zaintrygowany Blasfemar przysiadł na skraju balii, przekrzywiając łebek. Prysnęła na niego lekko wodą. Zapiszczał z dezaprobatą i wzniósł się pod sufit, gdzie zawisł do góry nogami i zakrywszy się skrzydłami, zapadł w sen. Zaśmiała się cicho. Będzie udawał obrażonego, póki nie zgłodnieje...

Dopiero gdy woda całkowicie ostygła, wynurzyła się zeń i owinęła prześcieradłem, nalewając wody do miski. Choć rana, pozostawiona na jej plecach przez lwa, zasklepiła się, na koszuli pozostały ślady krwi. Spróbowała ją sprać. Będzie musiała potem zaszyć dziurę... Zastanawiała się, czy warto ratować to, co zostało z koszuli.


Wreszcie upewniła się, że drzwi do pokoju są zamknięte – spędziwszy większość życia w Turmish, przywykła do spania nago – noce były tam bardzo ciepłe – po czym położyła się do łóżka, by zaznać upragnionego snu. Nadpłynął, ledwie zamknęła oczy.

***

Zeszła na dół w czystej, jasnej koszuli i czarnych spodniach, bez płaszcza, za to z niewielką torbą - wystarczającą, by pomieścić księgę czarów, po kilku godzinach mocnego snu – wystarczającego, by odnowić rezerwy magii oraz pokłady sił. Nim jednak siadła do śniadania, podeszła do karczmarza, który akurat wycierał cynowe kufle przy blacie.
- Pozwólcie, że spytam, bo wy tu pewnie ogląd macie na takie sprawy, podróżnych przyjmujecie, słyszycie to i owo – zagadnęła. - Jak daleko jest stąd do Palischuk? Wiecie coś o samym mieście? Mają tam maga? Znacie może jego nazwisko?
Karczmarz wzruszył ramionami.
- Do Palischuk będzie z dziesięć dni drogi konno. Miasto jest największe w Vaasie, co nie znaczy, że jest wielką metropolią, ale maga tam mają, chyba nawet dwóch – mężczyzna podrapał się po brodzie - ale nazwiska... kto by tam pamiętał.
Skinęła głową, po czym zadała następne pytanie.
- A słyszeliście co nowego o Zamku Grozy?
- Podobno wokół zamku gromadzą się znowu siły zła, dlatego władca Damary, Król Zguba Smoków, wyznaczył nagrodę za każdego zabitego złego stwora, goblina, orka, giganta, trolla.
- A Hautamaki? Co to za miejsce?
- Hautamaki? Dziwna nazwa, w naszym języku to znaczy tyle, co "Grobowe wzgórze", alem nigdy nie słyszał o takim miejscu
– wzruszył ramionami. - Zapytajcie zielarki, to nasza mądra.
Erytrea pamiętała, że zielarka – Petra chyba się zwała – dała im lecznicze mikstury, nim ruszyli w głąb kopalni. Jej chata stała opodal wejścia do kopalni.
- Powiedzcie jeszcze, jaki jest stan dróg? Spotyka się na nich zbójów?
- Bandy różne niebezpieczne kręcą się po drogach i napadają na podróżnych. Rabusie ludzcy i nieludzcy. Ogólnie podróżować samotnie bardzo jest niebezpiecznie. Lepiej z konwojem jakowymś. Następna karawana pewnie będzie za miesiąc. Zbierają się, by jechać większą grupą, a przecie wczoraj jedna odjechała.
- Zastanowił się chwilę. - Ale jeśli wyjedziecie jutro konno, wszyscy macie szansę dogonić karawanę za dwa dni, oni wolno podróżują. Musielibyście się śpieszyć.
Erytrea pokiwała ze zrozumieniem głową, po czym pożegnała się i ruszyła do domu zielarki, by od razu ją wypytać o wszystko, co chciała wiedzieć. Czarodziejka nie lubiła pozostawiać niedokończonych spraw. W tej chwili śniadanie – czy też raczej obiad – mogło poczekać, mimo że była już porządnie głodna. Zawsze jednak przedkładała obowiązek ponad takie sprawy.

Petra powitała ją ciepło i zaprosiła do wnętrza chaty, pachnącej ziołami, goszcząc ciepłym, aromatycznym naparem i korzennymi ciastkami, które okazały się twarde jak kamień – czarodziejce przebiegło przez myśl, że być może leżą tak na stole od niepamiętnych czasów, czekając na gości, którzy pozostawiają je dla następnych odwiedzających, nie będąc w stanie ich pokonać. Bała się spróbować naparu.
- W czym mogę pomóc, dziecko? – spytała zielarka, a Erytrea powtórzyła swe pytanie odnośnie Hautamaki. Petra okazała się gadatliwą starszą kobietą.


- Hautamaki? – powtórzyła. - Słyszałam o tym miejscu z ust mojej babki, ale chyba już od stu lat nikt nie wspominał o nim. - Kobieta wygodnie rozsiadła się w fotelu, jakby zabierała się do dłuższej opowieści. - Kiedyś, wiele set lat temu, przybyły do Vaasy elfy z północy. Podobno był tam jakiś ląd, daleko za lodowcem, który został zniszczony przez wielki kataklizm. Elfy zamieszkały na bagnach, gdzie ciepłe źródła zapewniały bujny rozwój roślinności i warunki bardziej im odpowiadające niż zimne góry i pustkowia.


- Zbudowały piękne miasto, wplecione wysoko w korony drzew, i przez jakiś czas mieszkały tam szczęśliwie, a potem to, co wygnało ich z poprzedniej ojczyzny, dogoniło ich i tam. Elfy walczyły dzielnie, ale nie oparły się wrogowi, który dokładnie zmiótł ich z powierzchni. Ocalałe niedobitki pochowały swych zmarłych braci i przysypały szczątkami miasta i ziemią, by nie dobrały się do nich dzikie zwierzęta. Powstało z tego całkiem spore wzgórze, które z czasem porosło trawą. To cała historia, tak ją pamiętam. Nie wiem, stara już jestem, może coś pomieszałam. Poza tym pamiętaj, dziewczyno, że to historia przekazywana ustnie, jeden doda to, inny zapomni tamo. Po latach dziwne rzeczy dzieją się z taką opowieścią.
- I nie wiecie, co zaatakowało elfy?
- Nie. To tylko stara legenda. Nie mam pojęcia ile w niej prawdy, dziecino
– skwitowała kobieta.
- A o Jeziorze Pelauvur coś wiecie może?
- W jeziorze jest podwodne miasto
- powiedziała staruszka i wrzuciła ciasteczko do gorącego naparu. - Nie męcz się z tym, znowu zapomniałam wyjąć na czas z pieca. - Mrugnęła do czarodziejki, widząc, jak ta próbuje nadgryźć mały placuszek. - Może jak je rozmiękczymy, staną się jadalne.
Erytrea zmieszała się lekko, ale uśmiechnęła do kobieciny i wrzuciła ciastko do kubka.
- Podwodne miasto? Kto je tam wybudował? To kolejna legenda?
- Nie legenda, to akurat wiem, bo znałam osobiście kogoś, kto je odwiedził.
- O, to ciekawe. Możecie mi opowiedzieć o tym?
- Żyje tam podwodny lud, ale nie lubią obcych. Nikogo nie wpuszczają do swego królestwa.
- W takim razie jak dostał się tam wasz znajomy?
- Zaprzyjaźnił się z jednym z nich.
- Pewnie nie przyszło mu to łatwo.
- Złapali go łowcy niewolników, znaczy tego z jeziora, a on go wyzwolił i pomógł wrócić do domu.
- Rozumiem. Dziękuję za te wyjaśnienia. Gdybym chciała spytać jeszcze o coś, o czym w tej chwili zapomniałam lub nie pomyślałam, czy mogę wrócić?
- Oczywiście. Następnym razem może upiekę ciasto?

Erytrea miała nadzieję, że na jej twarzy nie odbiło się przerażenie.
- W takim razie przyprowadzę znajomych. Chętnie posłuchają waszych opowieści.
Babcia zaśmiała się rechotliwie - chyba bezbłędnie odczytała uczucia młodej magini.
- Może znajdziecie potem chwilę, by poświęcić ją na nauczenie mnie paru mikstur?
Staruszka zamknęła oczy i dotknęła pomarszczoną dłonią skroni czarodziejki. Przez moment milczała, a potem pokiwała głową i odpowiedziała:
- Dobrze, jutro o świcie spotkamy się przy głównej bramie.
Erytrea była zaskoczona, wszak nocą czekała ich walka. Spytała zielarkę, czy uważa, że zdołają tak szybko pokonać orki. Petra wzruszyła ramionami i odpowiedziała:
- W ciałach orków i ogrów jest wiele substancji, przydatnych przy robieniu mikstur. Pokażę ci, jak je pozyskiwać.
Erytrea zachowała kamienny spokój, choć sama idea wydała jej się dość obrzydliwa. Nie wszystkie jednak magiczne składniki i mikstury stworzono z fiołków.
- Dobrze – odrzekła tylko, ufna, że zielarka zna się na swej robocie. Potem pożegnała się z szacunkiem i ruszyła z powrotem do gospody. Kamienne ciasteczka tylko rozdrażniły jej głód.

W głównym pomieszczeniu gospody dostrzegła Araię i Eliota, spożywających śniadanie przy stole, dołączyła więc do nich.
 

Ostatnio edytowane przez Suarrilk : 16-07-2009 o 16:04. Powód: Literówki.
Suarrilk jest offline  
Stary 17-07-2009, 07:14   #142
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację

Wraz z końcem nocy dotarli do osady. Słońce oświetliło bramę z grubo ciosanych pali i solidną palisadę otaczającą wioskę. Oświetliło także biegnącego ku nim podekscytowanego, ludzkiego młodzika, który wydawał się składać wyłącznie z niemożliwej do skoordynowania pary rąk i nóg.

- Kruk przyleciał z wiadomością. To prawda, że wędruje na nas tysiąc orków? Będzie wielka wojna? Gunilla założyła swoją zbroję, podobno robi to tylko na specjalne okazje.

Arai podniosła wzrok na stojącą na podeście bramy kobietę i zmrużyła lekko oczy.

- Nie, tylko niewielka bitwa – powiedziała krótko.

Gunilla Karalsan. Araia drgnęła słysząc to imię i z rozbudzoną ciekawością przyjrzała się krasnoludzkiej wojowniczce. No tak... uśmiechnęła się lekko. Z równym zaciekawieniem przyglądała się reakcji Broga na widok muskularnej kobiety. Prawie pożarł ją wzrokiem, gdy rzucił się udzielać wyjaśnień, sprowadzając resztę do roli niemych i pozbawionych imion statystów.

- Witaj Gunillo! Nie mieliśmy okazji spotkać się wcześniej. Jestem Brog zwany Vinden. A to moi towarzysze - wskazał szerokim gestem za siebie.

Gdyby była krasnoludem strzyknęłaby przez zęby plwociną pod jego stopy. Ale była tylko sobą. Skrzywiła się więc słysząc jak podaje swoje imię, pomijając imiona innych. Ja i reszta. Ja i „moi towarzysze”. Wysunęła się krok do przodu.

- Thar, dowódco - użyła krasnoludzkiego tytułu, nie spoufalając się z wojowniczką jak Brog, który od razu zaczął traktować ją nie jak dowódcę, ale kobietę. - To Erytrea Murcielago, Martha Alington, Lurien Freawyn, Eliot Twinklestar i Falkon – powiedziała zdecydowanym, czystym głosem, by każde imię rozbrzmiało wyraźnie, by nie tylko imię Broga utrwaliło się w pamięci. - Jestem Araia z Real'qua'el - złożyła krótki żołnierski ukłon. Jak oficer oficerowi. Jak równy równemu.

Gunilla powiodła po wszystkich wzrokiem i pochyliła głowę w pozdrowieniu, przykładając jednocześnie zwiniętą w pięść prawą dłoń do serca.

- Niektórzy moi towarzysze potrzebują odpoczynku – mówił Brog dalej. - Przeszliśmy sporo razem. Co do mnie potrzebuję tylko jedzenia i picia, ale to może poczekać. Jestem gotów pójść z tobą

Półelfka przesunęła spojrzeniem po twarzach towarzyszy.

- Może idźcie odpocząć - powiedziała spokojnie, poważnie. - Dopilnuję, by thar dowiedziała się wszystkiego, co niezbędne. Potem możemy się spotkać około czwartej klepsydry po zenicie i porozmawiać o tym, co możemy zrobić w kwestii wsparcia obrony wioski – pożegnała ich skinieniem ręki i lekkim uśmiechem, który jednak, gdy odwracała się, by pójść za Brogiem i Gunillą nabrał ostrego wyrazu.

W kwaterze thar stała trochę z boku, obserwując uważnie toczącą się obok niej rozmowę. Bardziej niż na Broga, patrzyła na kobietę; bardziej niż kobiety, słuchała Broga. I jedno, i drugie było bardzo pouczające.

- ...po drodze zawaliłem tunele, by opóźnić ich marsz, ale dotrą tu wkrótce – mówił krasnolud swoim zwykłym tonem. Araia skrzywiła usta, jakby połknęła coś zepsutego. Tak smakowała rodząca się niechęć i pogarda. To, co robił było niskie. Jeśli robił to świadomie, był perfidny. Jeśli robił to nieświadomie, tym gorzej. Ale robił to komuś z kim „przeszedł sporo razem”. A to budziło gniew. Każdemu należy odpłacać względem zasług, tego nauczyła się półelfka już dawno. I każdemu zwracać honor. Dla niej było to jedna z podstawowych zasad. Ktoś, kto ich nie przestrzegał, w oczach wojowniczki niegodzien był zaufania, a godzien pogardy. Z dziwnym smutkiem i goryczą obserwowała jak Brog sukcesywnie depcze cały szacunek i sympatię, jaką do niego żywiła - ...z tego, co zdążyłem zobaczyć, jest ich około osiemdziesięciu

- Wiem, że chcesz zaimponować thar, Borgu - powiedziała chłodno, kryjąc niechęć, którą w niej wzbudził. - Ale nie godzi się przypisywać sobie cudzych zasług. To Erytrea Murcielago, czarami zawaliła korytarz i opóźniła orków - patrzyła spokojnie w oczy Gunilli. - To także ona, przez oczy swojego chowańca, obserwowała orków i informowała nas o ich pozycji i liczebności.

W brązowych oczach thar pojawił się na moment zaciekawienie, które przeszło w lekkie rozbawienie ujawniające delikatne zmarszczki w kącikach jej oczu, gdy zmierzyła wzrokiem pochłoniętego swoją fajką krasnoluda.

- Jeśli chodzi o orków, thar, dostałaś raport – dodała powoli, odnosząc się do ostatniej z podanych przez Broga informacji. Z trudem utrzymała neutralny ton i wyraz twarzy. - Wszystkie informacje, które udało się nam zdobyć, znajdują się w nim. Uzbrojenie, wyszkolenie, liczebność, rozplanowanie korytarzy, nawet symbole klanowe - wzruszyła ramionami z pewnością kogoś, kto wie, że praca została dobrze wykonana i nie trzeba więcej poruszać tego tematu.

- Dlatego nie pytałam o to, co było w raporcie, tylko o to, co zdarzyło się potem - Gunilla odpowiedziała spokojnym tonem - Interesuje mnie droga, którą tu dotarliście. Poza tym z tego co mówił Brog, część przeciwników udało wam się zlikwidować. To też cenna informacja, której nie było w raporcie. Tak jak i wiedza o miejscu mocy w górach.

- Dlatego powiedziałam "jeśli chodzi o orków" - uśmiechnęła się nieznacznie, uśmiechem, który nie sięgał oczu. - Natomiast nie świętowałabym zlikwidowania części z nich. Widzieliśmy jak rozdzielają się na dwie grupy - sprowokowani przynętą Eliota Twinklestara, to prawda. Nie możemy jednak założyć, że nie istniała jeszcze trzecia grupa.

- Dobrze, czyli minimum przeciwników jakie nam zagraża to koło setki - thar nie wyglądała na specjalnie przejętą

- To bezpieczne założenie. – odpowiedziała Araia odwzajemniając spojrzenie i nie odezwała się już więcej.

Dopiero, gdy wyszła za Gunillą i zamknęła za sobą cicho drzwi, spytała:

- Thar, czy mogę ci towarzyszyć, jeśli twoje obowiązki na to pozwalają?

- Oczywiście dziecko, jeśli masz siły. - Na twarzy wojowniczki pojawiła się troska. - Wyglądasz na wyczerpaną.

Araia błysnęła gniewnie oczami i zesztywniała w dumnej, aroganckiej postawie, tak właściwej słonecznym elfom:

- Byłam kireth, mieczem władcy, przez piętnaście lat. I nie zostałam nim tylko dlatego, że ładnie wyglądam w mundurze – wycedziła powoli przez zęby. Widząc jednak troskę malującą się na twarzy Gunilli, złagodziła ton, dodając. - Jestem wojownikiem i mam dumę wojownika. Tym bardziej cenną, że to wszystko co mi zostało

- We mnie jest przede wszystkim matka - kobieta uśmiechnęła się lekko, widząc zapalczywość dziewczyny. - Widzisz Araio z Real'qua'el, każdy, kto przeżył na tym świecie sporo lat, zaczyna się zastanawiać, co jest najważniejsze. Ja doszłam do wniosku, że to mój klan i jego bezpieczeństwo i temu poświęciłam swe życie. Nie chciałam cię urazić swoimi słowami. Jeśli masz ochotę mi towarzyszyć, zapraszam.

Westchnęła głęboko i przeczesała dłonią potargane włosy. Każdemu odpłacać względem zasług. Troska, którą dostrzegła, zasługiwała na inną odpowiedź.

- Nie uraziłaś, thar. To był długi i męczący dzień, który zachwiał moim spokojem - zaczęła iść koło wojowniczki. - Poświęciłaś życie klanowi i on cię szanuje i kocha. Podziwiam to – powiedziała szczerze. Thar wyglądała najpiękniej odbita w oczach swoich podkomendnych. Poświęciła życie dla klanu, krwi z krwi jej przodków. Jak bardzo inaczej od niej samej. - I tym bardziej chcę pomóc

Gunilla uśmiechnęła się i pokiwała głową, widziała, że dziewczyna lekko zmieszała się w trakcie swej wypowiedzi, ale nie drążyła dalej tematu i przeszła do konkretów:

- Dobrze więc. Na początek sprawdzimy umocnienia osady. Wszystkie słabsze miejsca, gdzie wróg mógłby się przedostać na zewnątrz, trzeba zabezpieczyć. Wzmocnić tam obsadę, albo przygotować niespodzianki. Ale ostrzegam, to będzie długa i żmudna wędrówka, jak stwierdzisz, że masz już dość, po prostu powiedz mi o tym. Nie potrzebna mi konająca z wyczerpania wojowniczka – thar, przełamała surowy ton swojego głosu, wesołym mrugnięciem.

- Jak każesz, thar - uśmiechnęła się lekko i tym razem zmęczony uśmiech dotarł do zielonych oczu. - Mówiąc szczerze, chciałam zająć ci jakieś pół godziny i spotkać się z tobą ponownie około piętnastej po południu. Brog powiedział ci, że nie będzie szafował życiem towarzyszy. Miał rację - powiedziała to tonem, jakby mówiła "tym razem" - ale licząc bez niego masz do dyspozycji dwóch wojowników, dwóch magów i dwóch zwiadowców więcej. Nie mogę podjąć za nich decyzji - powiedziała poważnie - mogę jednak porozmawiać z tobą - teraz i później - poznać zarys twojej strategii obrony, powiedzieć ci, czym mniej więcej dysponujemy, byś mogła określić, gdzie bylibyśmy najbardziej potrzebni. A później, gdy porozmawiam z tobą, mogę porozmawiać z nimi. Tak, byś przed wieczorem wiedziała czego możesz spodziewać się z naszej strony.

Gunilla skinęła głową.
I poszły.

* * *

Godzinę później wcierała obrzydliwą, brązową maź w świeże blizny i zapijała winem gorzki smak ziołowego naparu, który dostała od znachorki. Zasnęła ledwie jej głowa dotknęła twardej poduszki.

Obudziła się gwałtownie z dziwnego snu, w którym drzewa miały twarz jej ojca i wyciągały ku niej płonące konary. O dziwo wyspana. O dziwo wypoczęta. I o dziwo zdrowa. Siadła na łóżku i odwinęła prowizoryczne opatrunki, krytycznie przyglądając się zabliźnionym ranom. Wyglądały lepiej, a ramię nie było już tak zdrętwiałe. Opuchlizna także zeszła pozostawiając na gładkiej skórze jedynie czerwone smugi. Jeśli wierzyć zielarce, te zbladną szybko i wygładzą się trochę, jeśli będzie stosować otrzymaną od niej maść.

Było lepiej niż się spodziewała.

Zebrała szybko swoje rzeczy przez kilka sekund nie będąc pewna co się stało z jej zbroją. Dopiero po chwili przypomniała sobie, że oddała ją krasnoludzkiemu płatnerzowi, który obiecał, że naprawi ją jeszcze przed wieczorem. Zeszła szybko na dół zdecydowanym głosem żądając gorącej kąpieli, która zmyłaby z niej pot i kurz poprzedniego dnia.

Pół godziny później lekkim krokiem zbiegła do głównej sali karczmy. Wypoczęta, z wilgotnymi, wijącymi się włosami, w krótkiej, elfiej, złoto-brązowej tunice i mieczem w przerzuconym na pasku przez ramię jak ramiączko plecaka. Przy jednym stole zobaczyła młodego czarodzieja, który widząc ją pomachał ręką, zapraszając ją do stolika. Skinęła głową i równie zdecydowanym głosem jak wcześniej o kąpiel, poprosiła o duży, mięsny, pożywny posiłek.

- Co zamówiłaś? - zapytał się ciekawie Eliot, gdy dosiadała się do jego stołu. - Polecam gulasz z jagnięciny. Pycha. Akurat zajadam.

- Nie wiem - uśmiechnęła się beztrosko. - Cokolwiek co będzie szybko, będzie miało w środku mięso i czego będzie dużo.

- No to rzeczywiście chyba mieli już coś gotowego, bo właśnie dziewczyna ci niesie - wskazał służkę niosącą tacę za jej plecami. - Nieźle pachnie. Cielęce zraziki i piwo. To co - wziął swój kufel, kiedy przed wojowniczką znalazło się jadło i kwarta napitku - Za nasza znajomość i powodzenie wyprawy? - uniósł drewniany kufel.

- Tak wielkich ambicji nie mam – stwierdziła ciągle uśmiechnięta. - Ale chętnie wypiję za wspólnie przeżyty dzień i noc. I za to, żeby kolejnego dnia i kolejnej nocy udało nam się powtórzyć ten sukces.

- Wobec tego, niech będzie jak mówisz. Choć może właśnie przeżycie i powodzenie będzie tym samym oraz jedynym, czego możemy oczekiwać. - Wypili. - Jak noga? - zapytał poważnie.

- Zdrowa - z zapałem wbiła widelec w jedzenie. Jej organizm domagał się odnowienia zasobów energii. - To, co mówisz brzmi trochę fatalistycznie - stwierdziła, gdy przełknęła kęs, nie zauważając jego dyskretnych spojrzeń pod stół na jej nogi. - Zgodnie z legendą, jeśli nam się uda, będziesz miał jedno życzenie i wszystko, czego pragniesz w zasięgu ręki.

- Masz, masz, ładny ... ładny strój - wydukał ni w pięć ni w dziesięć.

- Satha'ryan* byłby bardzo zadowolony słysząc to. Zawsze był dumny ze swoich tkanin - stwierdziła po widocznym momencie wahania, nie wiedząc jak interpretować zachowanie Eliota.

- Eee, i nogi, znaczy noga ładna, znaczy zdrowa, rzeczywiście. Napijmy się jeszcze - dodał szybko.

- Wiesz... - powiedziała, obracając widelec w palcach i chcąc zmienić temat na... bardziej naturalny i ważniejszy. - Rozmawialiśmy wczoraj trochę o tym, ale i tak chciałabym cię o coś poprosić. Nawet jeśli to prośba głupia i być może nie do spełnienia.

Spojrzał na nią pytająco.

- Erytrei bardzo zależy na tej wyprawie - powiedziała powoli, cicho, poważnie. - Masz siostrę, więc powinieneś to rozumieć. Dla niej to nie jest przygoda. Dla niej to nie jest wyzwanie. Ona nie robi tego, bo nie zostało jej już nic innego. Ona nie jest taka jak my. Dla tej wyprawy poświęciła bardzo wiele i jeśli wyruszymy razem z nią, jeśli zaoferujemy jej swoją pomoc, połączenie sił, opiekę, wsparcie, ochronę, jakkolwiek to nazwiesz, nie będziemy mogli jej tego zabrać bez zranienia jej i jej brata. Nie będziemy mogli się wycofać. O to proszę. Jeśli podejmiesz decyzję, postaraj się w niej wytrwać. Nie dla przygody. Dla niej.

- Skoro prosisz mnie o to, na pewno ci nie odmówię. Masz moje słowo. Naprawdę nie mam zwyczajów zostawiać kogoś w potrzebie, tym bardziej potrzebującego. Nawet, jeżeli nie podzielam w pełni jego dążeń i celów. To, że dla mnie to jest przygoda nie znaczy, że nie zachowam się przyzwoicie, możesz mi wierzyć, tym bardziej, że naprawdę życzę jej dobrze - wyjaśniał poważnie. - Rozumiem, ze idziemy razem na całość - jego wargi musnął leciutki uśmiech.

- Na całość? Nie wiem... - znowu powróciła do jedzenie. - Na pewno do końca. Przynajmniej ja.

- Dałem słowo - przypomniał jej. - Ponoć pewien sembijski kupiec słynął jako tęgi łgarz. gdy go zapytali, jak rozpoznać, czy kłamie, odrzekł: Jeśli mówię "przysięgam", znaczy, że kłamię, ale jeśli mówię "na honor', to przysięgam, że wtedy mówię prawdę. Ale nie jestem z tych. Jeśli mówię tak, znaczy, że naprawdę w to wierze i obiecuje zrobić to, co będę mógł. Jeśli złożyłem obietnicę, ze pójdę, to pójdę. Nie wątp w to, proszę.

- Nie wątpię. Po prostu czasem nie rozumiem.

- Czego? Araia, nie wiem, w jakim towarzystwie się obracałaś, ale mnie naprawdę wystarczy zapytać.

- Szczerze?

- Tak. Czy można pytać nieszczerze? Po co?

- Nie pytać, mówić - lekko skrzywiła usta. - Nie potrafię zrozumieć motywacji, którymi się kierujesz. Przygoda i nić sympatii zawiązana w nieledwie tydzień. Dla mnie byłoby to zbyt mało, by ryzykować własne życie - powiedziała szczerze.

- Nie słyszałaś o miłości od pierwszego wejrzenia? A jeżeli można się zakochać, to dlaczego by nie polubić? Chciałem przygody od dawna, teraz mam okazję realizować ją przy waszym boku. Ile osób ryzykuje dla błahszych spraw? Jeżeli dodatkowo mogę pomóc komuś, to tylko lepiej. Natomiast ty? Dlaczego ty idziesz?

- Miłość ni... – urwała, odwracając się do podchodzącej do nich Erytrei, która weszła właśnie do sali. W czystej, jasnej koszuli i czarnych spodniach, wyglądała o niebo lepiej niż w podróżnych, zakurzonych szatach.

- Dzień dobry - przywitała się.

- Witaj – powiedziała półelfka jednocześnie z Eliotem. Uśmiechnęła się do niej ciepło, zerkając rozbawiona na siedzącego naprzeciw maga. Czarodziejka odwzajemniła uśmiech. Widać było, że sen dobrze jej zrobił - twarz jak zawsze miała bladą, lecz znikły cienie spod oczu, a jej spojrzenie stało się cieplejsze.

- Gulaszu i piwa? - zapytał przesuwając się na ławie, by zrobić czarodziejce miejsce.

- Myślę, że posiłek będzie dobrym pomysłem. Powinnam obawiać się niestrawności, czy też żywią tu znośnie? - spytała konwersacyjnym tonem, przysiadając się.

Araia popatrzyła na swój talerz, na którym znajdowały już tylko resztki jedzenia.

- Zdecydowanie znośnie.

- Pewnie, zwłaszcza mięsko. Araia, jeszcze porcja? - zaprzeczyła ruchem głowy. - Erytreo?

Magini skinęła głową.

- Jagnięcina? Ładnie pachnie. Mam nadzieję, że mają czerwone wino.

- Zaraz się przekonamy - zapytał przechodząca dziewkę służebną. Pokiwała głową obiecując zaraz przynieść, co szlachetna pani pragnie.

- Dawno wstaliście? Wracam właśnie od Petry, zielarki. Opowiedziała mi trochę o Hautamaki - najprawdopodobniej jest to elfi kurhan, o ile mogę tak to nazwac. Za to w Jeziorze Pelauvur ponoć kryje się podwodne miasto, którego mieszkańcy nie lubią obcych. Myślę, że moglibyśmy przejść się do Petry jeszcze raz, uzgodniwszy, co dokładnie chcielibyśmy wiedzieć, i porozmawiać z nią o tym. Ja na razie tylko chciałam się rozeznacć, ale zdaję sobie sprawę, że ta wiedza jest niewystarczająca. Dołączycie do mnie, gdy będę do niej szła? - spytała Erytrea.

- Chyba przejdziemy się z tobą, ale chwilę jeszcze mamy. – odpowiedział jej Eliot. - Zaraz przyniosą jedzenie. Olle obraziłby się, gdybyś wyszła nie skosztowawszy potrawy, którą zamówiliśmy.

- Nie zamierzałam ruszać w tej chwili - zauważyła.

- Może zrobimy to po południu, po spotkaniu – Araia odłożyła widelec na czysty talerz i otarła usta. - Razem łatwiej będzie ustalić wiele rzeczy. Także to, kto jedzie dalej.

- Jestem za, ale moment - zawahał się. - Jakie spotkanie? Znaczy o której?

- Po spotkaniu? – głos Erytrei, zmartwionej tym, że o czymś mogła zapomnieć, nałożył się na pytanie chłopaka.

- Proponowałam je rano, więc rzeczywiście mogliście zapomnieć. Chciałabym, żebyśmy spotkali się wszyscy, z Brogiem, Falkonem, Marthą i Lurienem za mniej więcej półtorej godziny i porozmawiać o dzisiejszej obronie i naszych dalszych planach - wyjaśniła spokojnie Araia.

- Uch, przepraszam, chyba jak spałem zapomniałem. Mówiłaś. Przepraszam, ech.

- Racja. Wybacz, że zapomniałam - przeprosiła czarodziejka. - To dobry pomysł. Będziemy mogli razem ustalić, o co właściwie chcemy zapytać i jakiej wiedzy potrzebujemy przed wyruszeniem w dalszą drogę.

Araia tylko uśmiechnęła się krzywo i pokręciła głową z lekko sarkastycznym rozbawieniem

- I ty chciałeś mnie na dowódcę, Eliot... - zaśmiała się już głośno.

- Nie wiem, co ma jedno do drugiego. Dokładnie tak uważam dalej. – odpowiedział trochę dotknięty.

- Byliśmy wszyscy zmęczeni. To nie kwestia tego, że nikt cię nie słucha - wtrąciła Erytrea.

- Słuchajcie, nie musicie przepraszać, bo nie mam pretensji. - ~Nie mam prawa mieć~ - Nie mogłabym mieć. Po prostu dowódcą powinien być ktoś czyje słowa się pamięta - popatrzyła na Eliota. - Nie wiem jak dokładnie to wytłumaczyć. To kwestia autorytetu, posłuchu właśnie. Ale... - wzruszyła ramionami - trudno to wypracować, gdy jest się pośród równych, którym nie można wydać jednoznacznego rozkazu. Ale ja bym tego oczekiwała od swojego dowódcy - dodała ciszej.

Czarnowłosa kobieta skinęła w zamyśleniu głową.

- [i]Myślę, że to także kwestia, którą powinniśmy poruszyć. Wiem, że może wywołać burzę i spory. Ale niedobrze byłoby pozostawiać ją nierozstrzygniętą. Nie chcę, by znów doszło do kłótni czy nieporozumień w sytuacji, gdy będziemy musieli szybko podejmować decyzje.

- To prawda, ale pewnych rzeczy chyba nie da się pogodzić. Jeśli mam być szczera, nie wyrażę zgody, by decydowała o mnie osoba, która mną... - przez chwilę szukała właściwego słowa, w końcu wzruszył ramionami i dokończyła - ...gardzi. Ale nie wyobrażam sobie także, by Brog ustąpił komukolwiek.

- To chyba nikt z nas nie może być dowódcą, bo jakoś nie pamiętam czyichkolwiek wszystkich słów, nawet swoich. Nie przesadzaj, Araia. Wedle mnie z nas nadajesz się najlepiej. Ja zauważyłem, jak starałaś się zintegrować grupę w jaskini lwów. Nikt inny tego nie robił. Natomiast Brog, ech, nie żartujcie nawet.

- Podoba mi się praktycyzm Broga, ale nie chciałabym, by to on został dowódcą. Jest zbyt... arogancki. Jego słowa budzą jedynie gniew, najczęściej. To nie jest dobra cecha przywódcy. – powiedziała Erytrea.

- Brog ma część klucza i w tym momencie jako jedyny z nas jest nie do zastąpienia. Co daje mu pewien argument do ręki. – półelfka oparła brodę na ręce.

- Jakie inne rozwiązanie zatem proponujesz? - Zwróciła się do półelfki Erytrea. - Mamy głosować za każdym razem, gdy przyjdzie nam podejmować decyzję?

- Zdecydowanie nie – odpowiedziała wojowniczka pewnie i bez wahania. - Musimy wypracować pewien kompromis i szybki sposób rozstrzygania sporów. Musimy zdecydować się na jedną osobę, której osądowi zaufa większość. I mieć nadzieję, że Brog to uszanuje.

- Też uważam, że to jedyne słuszne wyjście - zgodziła się z Araią.

- Praktycyzm? - zdziwił się Eliot, powracając do stwierdzenia czarodziejki. - Ten facet zachowuje się jak indor, który zjadł wszystkie rozumy.

- Brog ma pewne zalety i nie możemy mu ich odbierać, Eliot. – Każdemu według zasług. Uczciwie. Nawet jeśli tak bardzo się tego nie chce.

- Owszem, krzepę oraz odwagę.

- Mylisz się, Eliocie. Brog ma dobre pomysły, tylko nie potrafi ich właściwie przekazać pozostałym. – Erytrea była jak zwykle ostrożna w słowach. - A bycie dowódcą to nie tylko dyrygowanie innymi.

- Na przykład? Przypomnij mi, proszę. – mag podniósł brwi w oczekiwaniu.

Czarodziejka milczała o kilka sekund za długo i Araia westchnęła cicho.

- Eliot - delikatnie dotknęła jego ramienia. - Zostawmy ten temat.

- Dobrze. To jak, smakuje ci? - zwrócił się po chwili do Erytrei

- Tak – uśmiechnęła się. - Poranna kąpiel, czysta koszula i ciepły gulasz - to wystarczy, by postawić mnie na nogi. Jak myślicie, kiedy orki tu dotrą?

- Nie wiem, mam zamiar iść teraz porozmawiać z thar. Jak spotkamy się tu za jakiś czas, powinnam wiedzieć więcej. Także o ich strategii obrony. - Odsunęła krzesło i wstała, chwytając leżący obok miecz.

Pomachała im na pożegnanie i wyszła z karczmy.

* * *

W pełnym świetle dnia palisada wyglądała jeszcze lepiej niż w nocy. Dopasowane do siebie, grube bale drewna nasmarowane substancją uniemożliwiającą podpalenie, posiadały od strony wioski solidne podesty, po których swobodnie mogli się przemieszczać obrońcy. Ustawione w równych odstępach sagany i schludnie ułożone drwa na duże ogniska. Wioska, z jednej strony przytulona do wysokiego urwiska, z drugiej zaś otoczona palisadą, mogła długo się bronić.

Przynajmniej przed orkami.

Gunilla utrzymywała, że w większości są głupie. Nie posiadająca wielkiego doświadczenia w walce z tym przeciwnikiem Araia, mogła opierać się w zasadzie tylko na wydarzeniach zeszłego dnia. Nie mogła podważyć opinii thar, jednak względem zadeklarowanej głupoty orków była sceptyczna. Krasnoludzka kobieta pokazała jej część palisady, która wyglądała na niedawno spaloną. To było według niej miejsce ataku orków, które zazwyczaj starają się bez namysłu i planu sforsować najsłabiej wyglądające dla nich miejsce. A potem wpadają w szał, który choć dodaje im sił, ogłupia je jeszcze bardziej. Wtedy jednak jest już za późno – wtedy są już w pułapce, gdyż za sczerniałymi kikutami spalonych bali, czekała niespodzianka – spory plac otoczony własną palisadą, posiadającą drugą bramę. Tam mieli czekać wojownicy, którzy „mają ochotę powalczyć wręcz”. Naprawdę trudno, a już prawie niemożliwie z zewnątrz, było dostrzec, w spalonej części palisady ukrytą bramę, która opadała, by zamknąć walczących na planu. Araia mogła tylko pokiwać głową i przyznać, że w jej domu nikt nie walczyłby wręcz z tak złapanym wrogiem, tylko rozstrzelał jak psy.

Musiała także przyznać, że uczyła się wiele od thar.

***

Cztery godziny po południu weszła do karczmy, trzymając w dłoni zwinięty rulon papieru.

- Musimy ustalić pewne rzeczy – przeszła od razu do rzeczy. - Po pierwsze, najprawdopodobniej dzisiaj w nocy wioskę zaatakują orkwie, które my tu ściągnęliśmy. Dlatego uważam, że powinniśmy pomóc w obronie – powiedziała z przekonaniem. - I to jest teraz najpilniejsze. Po drugie jednak musimy określić kto z nas idzie dalej zgodnie z mapą z podziemi szukać ifryta. Wiem, że Erytrea i Eliot są zdecydowani. Ja także. Ktoś jeszcze? Po trzecie musimy wybrać kogoś spośród nas, kto w sytuacjach, gdy potrzebna jest szybka decyzja, podejmie ją. To ważne. Wioska ma już dowódcę, ale jeśli zdecydujemy się działać dzisiaj razem, to ułatwi wiele spraw. - Araia położyła na stole kartę pergaminu z naszkicowanym planem wioski i palisady. - Zobaczcie. Zamaskowane wilcze doły są znajdują się tu, tu i tu – wskazała zaznaczone miejsca na mapie. - Gunilla rozstawi przy palisadzie przeszkolonych także w walce wręcz strzelców. Co metr wzdłuż tych części fortyfikacji, które wychodzą bezpośrednio na wroga. Łucznicy i kusznicy na przemian. Kusznik z pomocnikiem, ładującym na bieżąco jego kuszę oraz kuszę zapasową. Palisada pokryta jest środkiem zapobiegającym podpaleniu, przygotowane są jednak także sagany na wrzątek, którym można tak ugasić ogień, jak oparzyć wrogów. Tu znajduje się wewnętrzny plac, i jak sądzi thar, miejsce ataku. Martho, myślisz, że „nasze” orki będą na tyle głupie? Eliocie, Erytreo, czy wyczuliście wśród nich jakiegoś szamana – spytała ze zmarszczonymi brwiami. - Na tym placu znajdować się będą wojownicy, którzy chcą sprawdzić się w walce bronią białą. Pamiętacie miejsce na bramie, gdzie stała Gunilla, gdy przyjechaliśmy rano? To dobre miejsce dla magów. Za głowy zielonoskórych damarski władca płaci złotem – uśmiechnęła się lekko – co także może stanowić jakiś argument, bo w przyszłej podróży pieniądze na pewno nam się przydadzą. – Popatrzyła na nich poważnie. - Będziecie dzisiaj walczyć? Plan Gunilli zakłada, że orki zaatakują w pozornie najsłabszym punkcie. Sądzę, że odpowiednie pułapki we współdziałaniu z magią i celnymi strzałami, pozwoliłaby nam pomóc nakierować ich na ten punkt. Falkon, potrafiłbyś założyć pułapkę, o której momencie aktywizacji ty byś decydował? Możemy także skupić się na wewnętrznym placu i tam urządzić piekło na ziemi. Dalibyście radę wysłać któregoś z chowańców, by sprawdził gdzie teraz znajdują się orkowie? Wiedząc to nie tylko znalibyśmy ich pozycję, ale moglibyśmy także wyjść im naprzeciw i urozmaicić życie. Możemy także oddać się do dyspozycji thar i robić to, co nam każe. Możemy zrobić to wszystko razem, lub wybrać którąś z opcji. Jak myślicie?

Widok z głównej bramy na trakt do Palishuk (czyli także drogę, którą przyjdą orki)


* Satha'ryan – termin określający elfickiego mistrza rzemiosła, który zajmuje się malowaniem tkanin. Z odmiennie położonych akcentem, określenie to oznacza spokojnie płynącą wodę (Kelly się pyta, to Kelly ma)
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 01-08-2009 o 10:01. Powód: Poprawka w rozmowie z Erytreą, zgodna z wolą Suarrilk
obce jest offline  
Stary 17-07-2009, 21:28   #143
 
Suarrilk's Avatar
 
Reputacja: 1 Suarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodze
Przyjemnie było zjeść ciepły posiłek i porozmawiać. Po prawdzie, kobieta nie pamiętała już, kiedy ostatnim razem zdarzyło jej się posilać w tak licznym gronie, na spokojnie i podczas dyskusji. Od dawna jadała raczej na szybko, choć zawsze pozytywnie, i samotnie, nie chcąc na zbyt długo odrywać się od ksiąg i poszukiwań. Gdy Araia odeszła do swoich spraw, Murciélago posiedziała jeszcze chwilę z Eliotem.
- Hm, biłem się przede wszystkim z hobgoblinami. Tamte zazwyczaj preferują noc. Te orki chyba także – odezwał się po chwili ciszy młody mag, powracając do zadanego wcześniej przez czarodziejkę pytania. - Pamiętasz zresztą, jak rozmawialiśmy w jaskiniach, wyczekując dnia – bardziej stwierdził niż zapytał, po czym zmienił temat: - Udało ci się wpisać całą Błyskawicę?
Oboje wiedzieli, że przepisywanie czarów tylko dla laika mogło wyglądać na czynność prostą. W rzeczywistości wymagało drobiazgowej i czasochłonnej pracy.
- Tak. Mam nadzieję, że dostatecznie opanowałam ten czar - odparła, racząc się winem. Miało cierpki smak i brakowało mu tej delikatnej, słonecznej nuty, charakterystycznej dla win Turmish. Sączyła jej jednak, bo nie miała nic innego do wyboru, poza tym idealnie pasowało jako zwieńczenie odpoczynku. Wolała nie myśleć, co mogłoby się zdarzyć, gdyby błyskawica wymknęła jej się spod kontroli, dlatego odpowiedziała Eliotowi z niejaką niepewnością, rzadką w jej głosie. Chłopak chyba tego nie zauważył.
- Hm, pytam, bo wiesz, potem, kiedy uda się odeprzeć orków - bo uda się, prawda - chętnie powymieniałbym się czarami.
Przytaknęła z poważnym wyrazem twarzy.
- Tak. Powinniśmy w ten sposób się zabezpieczyć. W razie, gdybyśmy rozdzielili się na grupy albo gdyby któreś z nas zostało ciężko ranne. Dobrze by było, byśmy dysponowali podobnymi czarami i byli w stanie zarówno walczyć, jak i się bronić.
- Mam nadzieję, że nie będzie potrzeby się dzielić. Ale któż wie. Mam także nadzieję, że żadne z nas nie odejdzie. Chociaż nie mam może jakiejś szczególnej motywacji, jednak nie zwykłem zostawiać innych. Ale wracając do tych zwojów, pomyślałem, że może je wymienić w Palischuk na coś potrzebniejszego nam. Tam powinni być jacyś magowie, którzy chcieliby dokonać transakcji.
- Mówisz o czarach nekromanckich? Tak, to dobra myśl, skoro nie możemy z nich zrobić użytku. Warto by się dowiedzieć, co znajduje się na tych chronionych przed odczytaniem. Kontaktowałeś się z Livią?
- Nie. Spałem
- wyjaśnił, nieco zażenowany. - Wiesz, musiałem odbębnić te swoje osiem godzin. Wcześniej krótka kąpiel, pranie, niedawno zaś wstałem oraz zabrałem się za jedzenie. Nie przywołam jej przed bitwą, bo to jakiś ubytek mocy. Któż wie, czy wszystkich naszych sił nie będziemy musieli rzucić na szalę, walcząc.
- Oczywiście. Wszystko w swoim czasie.
- Potem pewnie tak. Mam nadzieję, że się uda. Ta krasnoludka wyglądała na kompetentnego dowódcę, przynajmniej pod względem szerokości barów.

Magini uniosła brew.
- Myślę, że nie tylko pod tym względem. Z tego, co zauważyłam, cieszy się tu ogromnym szacunkiem. Taki posłuch zdobywa się nie aparycją, lecz czynami.
- Hm, pewnie masz rację. Właściwie, chciałbym, żeby tak było. Ech, wypoczęłaś po tym wszystkim?
- Tak. Czuję się wypoczęta. I nic mnie już nie boli.
- Ja także, ciekawe, czy są tu jeszcze jacyś inni magowie?
- W Palischuk powinien być.
- Ale tutaj. Magowie bitewni to specjalne oddziały. Często używane, wiesz, tak do szczególnych zadań. Każdy by się przydał, nawet początkujący. Sama wiesz, co możesz zrobić, zauraczając jakiegoś orczego herszta.
- Nie sądzę, by mieli takich w kopalni.
- Wielka szkoda. Ech, będziemy musieli się zgłosić do owej miss oficer. Mam nadzieję, że potrafi docenić czar, nie tylko walnięcie młotem.
- Jestem pewna, że doceni każdą pomoc.
- No to zobaczymy. Widziałaś, jak niechętnie Brog reaguje na sprawy związane z magią. Miejmy nadzieję, że owa pani dowódca ma trochę inne podejście.
- Miał okazję się przekonać, że magia bywa pomocna – zauważyła czarodziejka.
- Hm
– zmienił nagle temat – tak się zastanawiam nad Livią. Może jednak ją przywołać? Wiesz, kuszą mnie te pergaminy. Może to coś ważnego? Może robimy głupotę, nie korzystając z jej pomocy? Może wreszcie to przywołanie przy pomocy łzy będzie tak nietypowe, że nie będzie kosztowało magicznej energii? Właściwie, nigdy czegoś takiego nie próbowałem
Czarodziejka zadumała się na chwilę.
- Nie znam się zupełnie na magii przywołań, więc nie mogłabym ci pomóc w razie czego. Powiedz mi, na czym by to polegało?
- To nie tak. Znam się na tym, ale ... no wiesz, to dziewczyna i, no, wolałbym, kiedy się pojawi, żeby była przy mnie kobieta
- tłumaczył się, zmieszany.
- Pojawi się jako zjawa, którą widzieliśmy w ruinach?
- Przywołania sprowadzają całkowicie, cieleśnie.

Skinęła głową, jakby sama potwierdzała przed sobą swe podejrzenia.
- Czy to bezpieczne?
- No pewnie. Nie ma możliwości, żeby coś nie poszło prawidłowo. Raczej obawiam się nie samego czaru, ale wiesz ... potem, no ... ona jest kobietą i no, w ogóle
- widać było, że jest trochę zdenerwowany oraz niezbyt pewny.
- Mhm, rozumiem. Czy ona... hm, zgodziła się na coś takiego? Wiesz, skoro jest tam więźniem, to przecież, teoretycznie i o ile prawidłowo rozumiem, przywołanie jej będzie jednoznaczne z uwolnieniem jej stamtąd. Myślałam, że możesz kontaktować się tylko z jej zjawą, powiedzmy - wizualizacją, iluzją. Ale skoro możesz ją sprowadzić tu, dlaczego nie poprosiła cię o to od razu?
- Nie wiem, ale ona zaproponowała to. Nie mówiła, kiedy. Po prostu nie chciałem wcześniej. Nie miałem ani czasu, ani ochoty. Wiesz, zmęczenie, niebezpieczeństwo. Ze zjawą nie potrafię.
- Pytam, ponieważ, jak już mówiłam, nie znam się na tego typu czarach.
- Twarz magini podczas tej dyskusji pozostawała skupiona. Widać było, że jak zwykle chce podejść do problemu rzetelnie i skrupulatnie.
- Dlatego ręczę za samo zaklęcie, ale reszta ... no wiesz, poszłabyś ze mną? Samemu mi trochę głupio.
Zamyśliła się, milcząc dłuższą chwilę.
- Dobrze, chodźmy od razu. Być może zdoła nam coś powiedzieć o lodowcu i swoich strażnikach.
- Dziękuję ci
- uśmiechnął się serdecznie. Widać, że odpadł mu poważny garb. - Jesteś prawdziwą koleżanką. Chodźmy. Do mojego pokoju?
- Myślę, że to wszystko jedno, możemy iść do twojego.
- Knut, dziękujemy, było pyszne. Gratuluję kucharza
- krzyknął do właściciela karczmy, wstając i podając rękę czarodziejce. - Tak wypada - pomyślał i tak go uczono. Nieco zdziwiona była tym gestem. Jako osoba zdystansowana, może nawet nie tyle z natury, co raczej ukształtowana w ten sposób przez życie, nie nawykła do takiej zażyłości i unikała ingerowania w prywatną strefę innych osób, a więc także poufałego dotyku, zadawania osobistych pytań i podobnego zachowania.
- Idź przodem – rzekła, by wybrnąć z sytuacji i nie urazić chłopaka, ale uśmiechnęła się łagodnie.
 
__________________
"Umysł ludzki bardziej jest wszechświatem niż sam wszechświat".
[John Fowles, Mag]
Suarrilk jest offline  
Stary 17-07-2009, 22:50   #144
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Przywołanie dzieje się tak nagle! To dziwne, nawet dla maga specjalizującego się w tej dziedzinie. Eliot nie był inny i, mimo iż znał siłę czarów, pojawienie się czegoś prawdziwego, żywego, istniejącego na miejscu, gdzie przed chwila była pustka, wzbudzało w nim coś na kształt podziwu. Lis, wilk, stonoga, jastrząb, ale ... ale nawet hipogryf wielkości konia, z dziobem zdolnym przepołowić dzika nie mógł się równać z tym ... z nią. Lekkie zmarszczenie powietrza, jakby niewidzialny powiew wiatru i ... tak, już wiedział. Za chwilę pojawi się Livia!
- Hirra minerda, se mente, orteeeee – szeptał inkantację Przywołania. - Manteee noscee, que tente – powoli wymawiał poszczególne słowa skupiając się na ukrytej w kabzie łzie, której ciepło czuł niemal namacalnie. Mógł! Czuł to, mógł ją przywołać. Mógł sprowadzić Livię tak, jak wszystkie inne istoty oferowane przez czar. Łza promieniowała i właśnie na niej skupił swoje myśli, przez nią zaś, na Livii.

Drżało. Powietrze zalśniło. Livia. Poznana niedawno kapłanka, miła, ładna i bardzo pomocna. Zaofiarowała mu łzę, pomogła w podziemiach, wyleczyła potem. Stojąca obok Erytrea, zdrowa i sprawna, była najlepszym dowodem na skuteczność jej magii. Czar gwałtownie działał. Promieniował. Wszystko szło do przodu. Pchnął. Teraz trzeba było tylko czekać. Ruch! Leciutki, subtelny, prawie niedostrzegalny dla oka przeciętnego człowieka, który nie wie, czego się spodziewać. Opuścił na chwilę powieki zamyślony.

~ Hm, może pomoże z tymi pergaminami? Może to magia kapłańska? Może będzie umiała rzucić jakiś czar przed walką, który zwiększyłby ich szanse wyjścia z tego cało? Może po całej potyczce ~ nie wątpił, że ją wygrają ~ trzeba będzie ją znowu przywołać, by uleczyła rannych. To miła dziewczyna, na pewno się zgodzi ~ oceniał na poły pragmatycznie, na poły ze sporą sympatią. ~ No to zostało zrobione ~ z pewnością siebie, godną co najmniej Elminstera, uśmiechnięty otworzył oczy.
- Aaa ... – wyrwało mu się. Livia! Livia na pewno. Oszołomiona, zaskoczona, z twarzą pełną omdlewającej niepewności, ale jednocześnie ... przepięknymi, smukłymi ramionami, szczupłą sylwetką i długimi włosami. Mokra i goła, jak ją matka urodziła.


~ Nie jestem podglądaczem. Nie jestem, nie jestem ... ~ powtórzył sobie odruchowo z mocą, na jaką było go tylko stać, ale przez ta chwilę osłupienia nie mógł oderwać wzroku od jej wdzięków. Młodych, dziewczęcych jeszcze, ale już w pełni rozwiniętych, diabelsko kuszących kobiecością. Wrednie zapraszających do skorzystania z takiej okazji.

Natłok myśli pędzących przez umysł z prędkością pikującego gryfa nagle zaczął rozsadzać mu głowę. I jeszcze ta woda, która pojedynczymi kroplami spływała po nagiej skórze! Drobinki wody przemierzające aksamitne ciało, działy na rozpalające się zmysły. Serce gwałtownie zmieniło się w pikawę, usta drżały, a spodnie ... jak to dobrze, że były ze skóry, a nie luźnego materiału, przeleciała mu dziękczynna myśl do Mystry, Sune i wszystkich innych bóstw Faerunu. O rety! Czuł, ze się czerwieni, i to coraz bardziej. Co robić? Co robić?

~ Odwróć się, ty bezwstydny idioto! ~ usłyszał nagle przebudzony głos resztek przyzwoitości, która na mikrochwilę została uciszona, przez fruwający mu po głowie zestaw zbereźnictw. Odruch zadziałał sam. W tył zwrot! Jak w armii. Uch, jak to dobrze, bo policzki zaróżowiły mu się jeszcze bardziej. Tym razem nie skutkiem niezapomnianego widoku kropel wody powoli odrywających się od malinowych końcówek jędrnych piersi, ale wstydu.
- Co ja wyrabiam. Dziewczyna prawie nieprzytomna, a mi tylko cycki w głowie – zżymał się poczciwy chłopak toczący chyba ze sobą najcięższą walkę spośród dotychczasowych, włączywszy nawet te przeciwko orkom. ~ Narobiłem niezłego bigosu, a teraz, teraz jeszcze ... ~ potrząsnął głową, bo złośliwie, wredne, podniecające myśli nie chciały tak łatwo odpuścić.

- Erytreo – wybąkał – czy ... czy możesz ... no wiesz ... może wytrzeć i narzucić coś na nią? Tak, żeby ... żeby, żeby jej było wygodniej – wykrztusił ni w pięć nie w dziesięć, kiedy czarodziejka, nawet bez jego słów, już zajmowała się dziewczyną.

Kiedy Erytrea okrywała Livię prześcieradłem, ta nie reagowała, lecz poddawała się bezwolnie, niczym wypełniony zbożem worek. W pewnym momencie jednak jakby otrzeźwiła się lekko i owinęła dokładniej prowizorycznym płaszczem. Popatrzyła uważnie najpierw na stojącą obok kobietę, a potem na stojącego tyłem mężczyznę:
- Kim jesteście - zapytała, a w jej głosie wyczuć można było strach.
Erytrea uniosła brew, ale uznała zapewne, że to normalne, iż na pierwszy rzut oka, kapłanka mogła jej nie poznać. Może jako zjawa inaczej widziała świat.
- Nie bój się, nie stanie ci się krzywda. Jestem Erytrea Murciélago, a to twój znajomy, Eliot. Nie poznajesz go? - dodała widząc, że czarodziej już się odwrócił.
Zmieszanie dziewczyny wzmogło się jeszcze bardziej:
- Czy... my się znamy?
- Nie poznajesz mnie? Nas? nie poznajesz katakumb, łzy
- sięgnął za pazuchę, ale tam nic nie było. Kropla dziewczęcego szlochu zniknęła. Uf, narobiło się, ale mówił dalej - naszej rozmowy w jaskiniach? Tego, co opowiadałaś mi o tym, jak uwięziono cie na lodowcu? Naprawdę nie pamiętasz? Proszę, powiedz, że sobie przypominasz.
Bezradne, zagubione spojrzenie odpowiedziało chłopakowi, zanim usłyszał słowa:
- Nic nie pamiętam - Po jej twarzy spłynęły łzy. - Nie pamiętam nawet jak mam na imię ... nie wiem kim jestem ...

- Nie boj się
– chciał ją uścisnąć szczerze na znak, że jest wśród przyjaciół, ale Erytrea dotknęła delikatnie jego ramienia i dając znak, by zaniechał. Powiedziała do niego cicho:
- Eliocie, ona jest zdezorientowana i wystraszona. Musisz dać jej chwilę, by znalazła się w tej sytuacji. Nie płosz jej. Wiem, że nie miałeś nic złego na myśli, ale ona tego nie wie. Pomyśl tylko: jest sama, w obcym miejscu, wśród ludzi, których nie zna, do tego całkiem naga. Jak myślisz, co za podejrzenia zrodziły się jej głowie? - mówiła delikatnie, neutralnym tonem, nie czyniąc wyrzutu, tylko konstatując fakty. Uf, nie lubił takiej tonacji głosu, bezbarwnej barwy, niby subtelnej i miękkiej, ale jednocześnie paskudnie suchej. Eliotowi kojarzyła się z zimną obojętnością na innych wysokiej szlachty. Choć doskonale wiedział, że czarodziejka nie jest taką egoistką, to po prostu nie, no nie pasowało mu takie brzmienie. Zwrócił się do nakrytej prześcieradłem dziewczyny.

- Jesteś Livia, kapłanka Selune. Spotkaliśmy się w podziemiach, w sali z wielkimi rzeźbami. Tam pojawiłaś się i ofiarowałaś mi łzę. Byłaś smutna, ale cieszyłaś się, że możesz z kimś porozmawiać. Potem pomogłaś mi przy przekraczaniu podziemnej rzeki. Bowiem właściwie mam duże problemy z wodą. Następnie jeszcze raz po wyjściu w ruinach, gdzie było silne źródło magii - opowiedział historię ich znajomości. - Także Erytrea widziała cię w ruinach, kiedy nam pomogłaś. Jestem ci bardzo, bardzo wdzięczny i myślę, że nie tylko ja. Dziękuję, naprawdę.
Zaskoczona podziękowaniami Livia speszyła się.
- Jak mogę być kapłanką, skoro tego nie pamiętam? Gdzie są moje rzeczy. Spotkaliśmy się już? Pojawiłam się!? O czym ty mówisz!?
Dziewczyna była coraz bardziej zdenerwowana.
- Co mi zrobiliście? Dlaczego jestem naga? Dlaczego nic nie pamiętam?
- Przywołałem cię, magią, tak jak mi wspominałaś, żebym zrobił. Naprawdę tego nie pamiętasz? Przepraszam, że jesteś ... naga
- wydusił - ale dla mnie to także zaskoczenie. Ja przepraszam, ale ... czy ty w ogóle coś pamiętasz? Mi opowiadałaś, że jesteś kapłanką Selune.

Widząc najwyraźniej szczera niepewność młodego maga dziewczyna uspokoiła się trochę. Usiadła bezradnie na skraju łózka i wzruszyła ramionami:
- Naprawdę nic nie pamiętam - w jej głosie przebijała się rezygnacja. - Wygląda na to, iż jestem w obcym miejscu, z obcymi ludźmi, ubrana w cudze prześcieradło - pod koniec pojawił się w jej głosie cień autoironii. - Nie ma co. Cudowna sytuacja!
Erytrea spojrzała niepewnie na Eliota, a później zwróciła się do dziewczyny. Nie dotknęła jej, nie chcąc naruszać jej prywatności ani spoufalać się. Mogłoby to wystraszyć Livię, i tak już zagubioną.
- Przykro mi ... nam, że tak wyszło. Prawdę mówiąc, nie spodziewaliśmy się, że tak będzie to wszystko wyglądało. Nie wiedzieliśmy, czego oczekiwać. Czuję się winna za taki brak odpowiedzialności. Ale skoro już tu jesteś, nie martw się, nie zostawimy cię przecież samej. Może nie masz na razie powodu, by nam ufać, lecz mogę obiecać na imię rodu Murciélago, że nie uczynimy ci krzywdy.

Dla czarodzieja nazwisko Murciélago znaczyło mniej niż imiona magów Thayu. Nie znał go, przynajmniej nie pamiętał, ale dla Erytrei stanowiło ono wartość. Widział, z jaką powagą składała Livii obietnicę. Cóż, chyba trzeba się podciągnąć z dziejów wielkich rodów Faerunu, ocenił. Ale brała winę na siebie, kiedy, tak naprawdę, to była jego decyzja. Erytrea miała w sobie szlachetność.
- Uf - spojrzał bezradnie na maginię oczekując pomocy. - Może, Livio, zjesz coś? Może napijesz się czegoś? Przepraszam jeszcze raz, ale czuję się fatalnie. Narobiłem ci kłopotu i teraz chciałbym ... - widać było jak bardzo głupio się czuje.
- No cóż! Pewnie nie miałeś złych intencji - zastanowiła się chwilę. - Dziwne ... czuję się, jakbym dwa lata nie jadła ... ale ... powinnam chyba założyć na siebie coś stosowniejszego - zwiesiła głowę. - No tak... nie mam przecież pieniędzy ani na ubranie ani na posiłek.
- Uff
- zastanowił się, czy po prostu nie zniknie za niecałą klepsydrę, jak to inne przywołane istoty. - Erytrea, pomożesz? Nie mam pojęcia, co noszą dziewczyny ... no wiesz.
Czarodziejka zaoferowała się, że pójdzie do swojego pokoju i przyniesie czystą koszulę.
- Obawiam się, że na razie mogę zaoferować tylko tyle, lecz później porozmawiam z kimś z osady i zdobędziemy dla ciebie resztę odzienia. Od razu przyniosę też ciepłą strawę i dzbanek wody.

Resztę czasu zajął Livi posiłek, przebieranie się, a Eliotowi niecierpliwe liczenie upływających chwil.
~ Zaraz zniknie. Zaraz zniknie. Zaraz zniknie ~ powtarzał sobie. Nie zniknęła! Teoria przywołań, której nauczono go w magicznej szkole zawaliła się niczym karciany domek na silnym wietrze. Nie zniknęła. To zaprzeczało magii oraz oczywistej logice. To zahaczało o bezsens, niczym miłujące pokój hobgobliny.

Musieli iść na naradę. Zdezorientowany mag wyszeptał Livii przeprosiny prosząc ją, by, póki co została w pokoju i obiecując, że niedługo wróci. Podobnie pomagająca jej Erytrea. Livia … tak, ale orki na karku były równie ważne. Los wszystkich, całej osady zależał od odwagi i mieczy obrońców.


***

- Że pomóc trzeba, to oczywiste – zgodził się na drużynowej naradzie z dziewczyną, która przedstawiła propozycje udziału w walce. - Nikt, kto ma tyci – pokazał palcami – przyzwoitości nie może postąpić inaczej.
Słysząc jego słowa Araia podniosła delikatnie, prawie niezauważalnie, jedną brew i popatrzyła na Broga i Luriena. Eliot natomiast kontynuował.
- Nie mówiąc już o drobiazgu, żeśmy te dziadostwa na nich sprowadzili. Ponadto, wybicie tego plugastwa sobie tylko można na zasługę zapisać. Dzięki temu pewnie niejedna osada, czy karawana głowy swoje ocali. Ale plan owej Gunilli podoba mi się tak – szukał właściwego słowa – średnio. Żeby było jasne, ona dowodzi, podczas zaś walki warto mieć jasna komendę, ale założyła dość jednostronny atak orków. Mądrze, ale trochę się obawiam tego, co widzieliśmy w podziemiach. Normalne orki atakowałyby stadem, byle szybciej, byle mocniej, ale nie tamte. Nimi normalnie dowodzono. Tak samo, jak te, które nas ścigały. Moja próba sprowadzenia ich na manowce spaliła na panewce. Sprytnie rozdzieliły się biorąc pod uwagę każdą szansę na dościgniecie nas. Nie wiem, czy Gunilla z takimi orkami miała do czynienia. Jeżeli koncentrujemy obronę na jednej stronie, a one się podzielą może być krucho. Araio, rozmawiałaś z nią, zwróć jej może uwagę na spryt tych stworów oraz dziwnie sprawne dowodzenie, bo faktycznie, także nie mam pojęcia, czy mogą być na tyle głupie. Zresztą, może „na tyle” to złe określenie. Normalnie wszyscy wiemy, że po prostu są głupie, ale te, ech … nie jestem pewny – pokręcił głową. - Może bezsensownie mówię i ona doskonale to rozważyła, ale tak na wszelki wypadek … - wypił łyk wina czekając na uwagi innych.

- Też się tym martwię – Araia przez moment z namysłem wpatrywała się w mapę, wystukując machinalnie regularny rytm palcami jednej dłoni. Potem podniosła wzrok na towarzyszy. - Nie walczyłam z orkami wiele, więc nie potrafię ocenić, czy ci, którymi spotkaliśmy są sprytniejsi od innych przedstawicieli tego rodzaju. Natomiast na ich spryt rada jest jedna – trzeba je wcześniej rozwścieczyć – posłała mu lekki uśmiech. - Już raz nam się udało. I mamy głowę jednego z nich – jej uśmiech stał szerszy, ostrzejszy, bardziej drapieżny. - Dobra prowokacja mogłaby nam pomóc.

Kiedy czarodziej znowu doszedł do głosu kontynuował omawianie propozycji dziewczyny.

- Co do chowańców, doskonały pomysł. Wyślę zaraz Lulka, ale potem chyba najlepszy będzie Blasfemar. Natomiast co do pułapek. Przede wszystkim proponuję, załóżmy, ze przeciwnik nie jest głupi. Prawdopodobnie wyśle najpierw zwiadowców. Wiemy także, że jest ostrożny i przewidujący. Nie wiem więc, czy tak łatwo da się wpuścić w maliny. Po prostu według mnie musimy być gotowi na próbę klasycznego szturmu połączonego z zaskoczeniem. Podkradną się jak najbliżej, a potem nagły skok do przodu. Wtedy rzeczywiście, jeśli będziemy przygotowani oraz dzięki chowańcom, dowiemy się, gdzie są, możemy im dać zdrowego bobu. Jeżeli wyjdziemy do nich i zaczniemy im przeszkadzać to po pierwsze zawiadomimy ich, ze czuwamy i będą znacznie ostrożniejsi i nici z pułapki, po wtóre możemy znaleźć się w niezłych tarapatach. Noc, bitwa, teren dość płaski. Możemy się pogubić, możemy zostać otoczeni, możemy … właściwie, co tu dużo gadać, wolę być w środku na palisadzie czekając, jak podejdą. Proponuje tez trzymać się razem. Znamy się, wiemy, jakie mamy możliwości, może być nam łatwiej jako drużynie, niż przy osobach nie wiedzących, do czego jesteśmy zdolni – nie dodał oczywistości, że zależy mu na tym, by walczyć przy jej boku.

- A i ja wolę stać przy kimś - rzekł - kto wie, iż na pewną odległość jestem sprawniejszy niż drużyna łuczników, ale z bliska, co najwyżej przypominam zdeterminowanego kociaka, który może albo uciekać, albo udawać, że się broni, ale ani tutaj ani tutaj nie ma żadnej wprawy. Osobiście podoba mi się pomysł z głównym placem. Najpierw trzebaby przyjąć ich na murach. Wtedy, podczas walki, dowództwo orkow powinno stracić kontrolę nad atakiem, bo tak po prostu zawsze się dzieje. Jeżeli byśmy wtedy odpuścili sobie bramę, to niewątpliwie wtargną, choćby ich wódz stawał na głowie. Wtedy, gdyby tam była pułapka Falkona i jeszcze gdybym tam pociągnął kula ognistą, to sami rozumiecie – uśmiechnął się zimno. Dla niego orki nie stanowiły istot wartych uwagi. Trzeba je było wytłuc. - Część by padła, część poraniona straciłaby zdolność walki, część zostałaby oślepiona. Wtedy wycięłoby się ich, ot tak niczym myszy przy przyzwoitym kociaku. A czy oni mają szamana? Nie wiem, ale szaman to chyba kapłan. Nie wyczułem – pokręcił głową.

Araia wysłuchała Eliota nie przerywając mu.

- Każdy plan ma wady i zalety. Jeśli wyjdziemy do nich, mamy szansę zabić ich dowódcę i rozwścieczyć ich, by przestali chłodno myśleć i szybko wycofać się do wioski, ciągnąc ich po torze przeszkód, który wcześniej przygotowałby Falkon i Martha. To ryzykowne, to prawda. Musicie rozważyć, czy zysk wart jest ryzyka. Choć ... Podobny efekt możemy osiągnąć też czekając, aż podejdą bliżej, blisko palisady. Będzie wymagało to innych przygotowań i najprawdopodobniej zabijemy mniejszą ich ilość. Choć... - popatrzyła na zwiadowcę. - Falkon... a dałbyś radę zrobić pułapkę, która aktywuje się po rozbiciu zewnętrznej powłoki? Pułapkę, która byłaby na tyle lekka, by uniósł ją do góry Metys, a która uruchomiłaby się dopiero po zderzeniu z celem? - Tak przygotowana może nie byłaby już pułapką w ścisłym tego słowa znaczeniu, jednak możliwość zrzucenia jej na wroga daleko zwiększało jej efektywność i szansę poranienia przeciwnika. A generalna zasada działania pozostawała taka sama. - Tak czy inaczej, wydaje mi się, że możemy ich sprowokować, a wtedy plan thar będzie miał większe szanse sukcesu. Z korzyścią dla wszystkich.

Eliot skinął głową.
- Araia, jesteś zawodowcem. Ufam ci. Na twojej głowie, żebyśmy wyszli z tego jako tako – skinął poważnie głową, ale lekkim mrugnięciem oka złagodził mars na czole. Odwzajemniła skinięcie, akceptując tą odpowiedzialność.
 
Kelly jest offline  
Stary 20-07-2009, 21:42   #145
 
Suarrilk's Avatar
 
Reputacja: 1 Suarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodze
Kiedy Erytrea zabrała głos, mówiła cicho, chociaż wyraźnie. Każde słowo, które padło z jej ust, było dokładnie przemyślane.
- Nie znam się na walce, na wojskowej taktyce, więc nie chciałabym się wypowiadać na temat strategii. Wolę zdać się na opinię osób, które są ode mnie bardziej doświadczone w tej dziedzinie – spojrzała przelotnie na Araię, po czym objęła wzrokiem całą ich grupę. - Jednak nie odmówię pomocy w tej bitwie, która nas czeka. - Poczucie lojalności nie pozwoliłoby obowiązkowej kobiecie postąpić inaczej. - Kiedy tylko zapadnie zmrok, Blasfemar poleci wzdłuż traktu, by poinformować nas o poczynaniach orków. Poza tym zgadzam się ze zdaniem Arai – zwróciła się bezpośrednio do półelfki. - Wspomniałaś o podeście na palisadzie, z którego moglibyśmy z Eliotem rzucać zaklęcia. Nie czuję się na siłach, by wziąć udział w bezpośrednim starciu, ale w ten sposób mogłabym trochę zaszkodzić napierającym orkom.
- Dla was, ciebie i Eliota, lepszym miejscem byłaby brama
– zwróciła uwagę Araia. - Pamiętasz, jak wygląda? Ona też ma coś na kształt podestu, dobudówkę ponad samymi wrotami, która zapewnia dobry widok na cały teren, a dzięki ścianom i dachowi lepiej chroni przed strzałami. Jeśli orkowie się zbliżą, na palisadzie będzie chaos i zamieszanie. Na bramie powinniście mieć więcej spokoju. I będziecie bezpieczniejsi.
- Słusznie. Co do pułapek... Eliot zaklinał w pułapkach Falkona swoją ognistą kulę. Jeśli nauczyłby mnie, jak to zrobić, może mogłabym w ten sam sposób przygotować takie pociski z piorunami, które chowaniec Marthy mógłby zrzucać na wrogów. Wybuchałyby wtedy wśród wrogów, nie czyniąc krzywdy naszym sprzymierzeńcom.

Araia skinęła głową i popatrzyła pytająco na maga i zwiadowcę.
- Da się to zrobić?
Pierwszy odpowiedział Eliot.
- Nie potrafię zakląć czaru w pułapce. Umiem rzucić ognistą kulę, natomiast kwestię wiązania czaru pozostawiam Falkonowi. Po prostu ponoć ma doświadczenie w tworzeniu takich pułapek. Przypuszczam, że potrafiłby zrobić identycznie z Błyskawicą tak, że rzuciłabyś czar i resztę zrobiłby on. Ale, swoją drogą, to doskonały pomysł – dodał.
- Mogę przygotować każdą bombę, ja po prostu robię zapalnik i mechanizm spustowy, a mag "zaklina" w tym czar. Potem łączę to w jedno – wyjaśnił zaraz po nim Falkon.
- Cóż, możemy spróbować. Przydałaby nam się taka broń – stwierdziła ze spokojem magini.

Na chwilę zapadła cisza, którą przerwał Eliot. Czarodziej rozważał na głos:
- Zastanówmy się, jaki jest cel naszej obrony. Czy odeprzeć orków, czy zniszczyć je? Wedle mnie to drugie. Krasnoludy będą chciały wytłuc wszystkie, a potem te w górach, bo nawet mała grupa stanowi realne niebezpieczeństwo dla osady, dla transportów, dla kupców. Teraz pytanie, jak najłatwiej to zrealizować? Cały pomysł sprowokowania ich na zewnątrz opiera się na tym, że orki zdurnieją i pognają prosto w pułapkę. Oraz że zabijemy ich wodza, który zapomni nagle o własnym bezpieczeństwie i ostrożności, choć jest sensownym, przewidującym dowódcą. Tylko jak chcemy go zabić w nocy, w środku oddziału? I trzeba założyć, że nie ma oficera, który by tam go zastąpił, a wiemy, biorąc pod uwagę starcie w jaskiniach, że tacy tam są. Jeżeli działania zewnętrzne wyjdą, świetnie, ale jak nie wyjdą? A przecież na polu walki przeważnie nie wychodzi. Im zaś bardziej skomplikowany plan, tym częściej nie wychodzi. Wystarczy, że jedno spośród tych trzech nawali, a wszystko bierze w łeb. Bitwa to chaos oraz kompletnie nieprzewidziane zwroty przypadków, o czym zresztą doskonale wszyscy wiemy. Wróg zaś nieczęsto chce tańczyć tak, jak my to próbujemy zagrać. Jeśli przyjmiemy uderzenie orków tuż przed palisadą, nie wymkną się nam. Nie ma siły. Ich natomiast oficerowie stracą kontrolę. Kolejny plus tego planu jest taki, że możemy walczyć razem przy sobie. Bo jak? Czarodzieje na bramę, inni wkurzać orki? Nawet, jeżeli się uda idealnie, to nie wiadomo, dokąd to uda wam się uciec? Czy będziecie w ogóle w stanie dobiec do palisady i wejść po linach? A co, jak orki nie pogonią za wami, ale sprowadzą sobie posiłki? Albo zrobią jeszcze większy numer, po prostu zablokują osadę i krasnoludy będą musiały próbować je utłuc w ich siedzibach? Jak wybijemy ta setkę, czy ileś, będą miały znacznie większe szanse, co nie?
- Eliot, przed momentem mówiliśmy o tym, pamiętasz?
- Araia westchnęła cicho. - Nikt nie mówił, że kiedy wy staniecie na bramie, inni będą sterczeć tuż przed palisadą bez możliwości ucieczki. Jeśli dopuścimy ich tak blisko, nie widzę sensu wychodzenia na zewnątrz, do nich. Wtedy to wszystko da się osiągnąć z naszej strony ogrodzenia. Nie ma teraz sensu tracić czasu na „a co, jeśli”. Mając wasze chowańce i bomby Falkona nie musimy wychodzić do nich, by zrobić im krzywdę. Jak zabić oficera, czy dowódcę w środku nocy i w środku oddziału? Właśnie tak. Co jeszcze można zrobić, by orkowie stracili nad sobą panowanie? Rzucanie obelg, gdy podejdą blisko? Głowa jednego z ich oficerów zatknięta na kołku? Walczyliście już z nimi, potraficie to ocenić?
- Pamiętam, pamiętam
– czarodziej machnął ręką. – Po prostu zastanawiam się... – Nie zgadzał się, szczególnie z tym, że „nie ma sensu się zastanawiać, co jeśli”. Araia jakby zakładała, że wszystko wyjdzie. Że orki, które lepiej widzą w nocy i są stosunkowo szybkie, dadzą się zwieść oraz sprowokować, że chowaniec z leciutką bombą trafi skutecznie, bo nie wierzył, żeby udało się taką akcję powtórzyć dwa razy. Zastanawiał się, czy nie doceniają przeciwnika? No cóż, możliwe, że on go przecenia, co mogło być równie niebezpieczne. Jakby nie było, rozumował jak laik, Araia zaś była zawodowcem. Ech, bitwa to ruletka, każda pomyłka, wątpliwość na plus czy na minus sporo by kosztowała. Może zresztą bał się o siebie… O nią… O drużynę… Dlatego proponował bezpieczniejszą możliwość rozstrzygnięcia walki. Chociaż teraz naprawdę opcja obrony za ostrokołem wydawała mu się dawać większe szanse powodzenia. - Każda wspomniana przez ciebie rzecz zdenerwowałaby je normalnie, ale te … wątpię. Jedyne, co poskutkowałoby, to zew walki. Dla przykładu, jeżeli byłyby blisko i zaatakowały szerszy odcinek palisady, gdybym rzucił w nie kulę ognistą, to zapewne główny szturm poszedłby właśnie na bramę. Tyleż ze względu na wyzwanie, co na faktyczną konieczność zabezpieczenia się najpierw przed magią.
- Jeśli wyjdziemy do nich, możemy spuścić im trochę bomb na głowę i trochę strzał. Pomachać obciętą głową, rzucić kilka obelg i, jeśli to wystarczy, uciec do wioski, pilnując, by podążyli za nami po szlaku pułapek przygotowanym wcześniej przez Falkona i Marthę
– dodała Araia. - Jeśli zostaniemy za palisadą, będziemy musieli skonsultować z Gunillą miejsca rozmieszczenia pułapek naziemnych, by jak najefektywniej kierowały ku ukrytemu placowi i nie kolidowały z jej innymi planami. Żeby nie narażać chowańców niepotrzebnie, spytać się o procarzy, którzy mogliby miotać bomby. I rozgniewać orków blisko palisady – wzruszyła ramionami. - To dwie najprostsze alternatywy. Macie jakąś inną propozycję? Jeśli nie, którą z nich wybieracie?
- Jak wspomniałem
– odezwał się ponownie Eliot - proponuję poczekać na nich i przywitać ich z bliska gradem strzał oraz pocisków procarzy. Pułapki umieściłbym mniej więcej piętnaście kroków za częstokołem, jeśli to nie koliduje z wilczymi dołami. Po prostu tak, żeby orki musiały zaatakować, a nie wycofać się. Mogę stać z Erytreą w punkcie, gdzie orki powinny zaatakować. Walnęlibyśmy widowiskowo kulą ognistą i błyskawicą, potem zaś wycofali się na upatrzone miejsce. Głowa orcza może ewentualnie wzmocnić efekt prowokacji. Tyle z mojej strony. Narady, według mnie, to czas omawiania rozmaitych koncepcji wiele razy, żeby znaleźć najlepszą. Jakakolwiek jednak zostanie wybrana, trzeba się jej trzymać.

Magini, która przysłuchiwała się tej dłuższej wymianie zdań w skupionym milczeniu, podniosła teraz głowę.
- Masz rację, Eliocie, nikt temu nie przeczy, lecz w sytuacji, gdy czasu jest niewiele, a przecież musimy jeszcze przedsięwziąć jakieś przygotowania, nie możemy sobie pozwolić na omawianie bez końca tych samych kwestii. Nie wiem, czy byłoby rozsądne, gdybyśmy kręcili się po palisadzie, myślę, że najlepiej, byśmy stali jednak w jednym miejscu. Moglibyśmy tylko przeszkadzać pozostałym walczącym, gdybyśmy wpierw zajęli miejsca na palisadzie, a potem wycofywali się w popłochu przed nacierającą bandą orków. Co do wypadu, który miałby zwabić orki w pułapkę... Nie mogę się wypowiadać w imieniu innych – spojrzała na Fraewyna, na Broga, Falkona i Marthę - choć śmiem sądzić, że Brog z radością poturbowałby trochę orki w bezpośrednim starciu – dodała z leciutkim, ledwie zauważalnym uśmiechem. - Jak rozumiem, to wy i wybrani ochotnicy dokonalibyście tego... manewru, to wy znacie swoje możliwości i jesteście w stanie ocenić, czy ryzyko, którego się podejmiecie, jest zbyt wielkie, czy też pod osłoną łuczników oraz moją i Eliota nie będziecie narażeni na zbyt wielkie niebezpieczeństwo. Myślę, że ostateczny wybór strategii zależeć będzie od wieści, które przyniosą Metys, Lulek i Blasfemar. Pułapki trzeba przygotować zawczasu, lecz czy zwiad wypuści się przed bramę, by prowokować orki, zdecydujemy w ostatniej chwili. Jak uważacie?
Elf, obecny na naradzie, ale dotąd zachowujący milczenie, po raz pierwszy od początku dyskusji zabrał w niej głos.
- Wyjście poza mur to niepotrzebne ryzyko. Nie zgodzę się na to i odradzam każdemu, kto by próbował. Ostrzał będzie skuteczniejszy i bezpieczniejszy zza palisady. Odradzam też ryzykowanie, walcząc w zwarciu. Strzały rażą równie śmiertelnie jak ostrza, a orki nie odpowiedzą na nie skutecznie.

Erytrea odczekała jeszcze, aż wypowiedzieli się Falkon i Martha, po czym zmieniła temat.
- Jeśli o mnie chodzi, nie mam już nic do dodania odnośnie samej walki. Zaś co do naszej dalszej podróży, dowiedziałam się kilku rzeczy na temat kolejnych punktów, zaznaczonych na mapie. Moim zdaniem, o czym już zresztą mówiłam w jaskini, o ile pamiętacie, najlepiej wyruszyć stąd do Palischuk. To, co prawda, nie jest wielkie miasto, lecz największe w Vaasie, a w dodatku mają tam ponoć dwóch magów, których być może moglibyśmy prosić, po pierwsze, o odcyfrowanie zaklętych pergaminów – być może zawierają czary, które okażą nam się przydatne – a po drugie, spytać o dokładniejsze informacje na temat kolejnych miejsc, które będziemy podczas tej podróży odwiedzać. Powiedziano mi, na przykład, iż Hautamaki znaczy w tutejszym języku tyle, co „Grobowe wzgórze”, i rzeczywiście, najprawdopodobniej jest wielkim kurhanem, w którym spoczywają ciała elfów. Niegdyś przybyły tu i założyły miasto, lecz to, przed czym uciekały z poprzedniej swej ojczyzny, dogoniło je i pokonało. Nie wiem, jakie niebezpieczeństwa mogą tam na nas czyhać, lecz po drodze do Palischuk czy też tam, na bagna, czają się rozbójnicy. Najlepiej podróżować z karawaną. Gdybyśmy wyruszyli jutro, moglibyśmy dogonić tę, która wczoraj opuściła Talagbar, w ciągu dwóch dni. Oczywiście, pod warunkiem, że mocno popędzalibyśmy konie. – Przerwała na chwilę, by przepłukać gardło winem, po czym podjęła: - W wodach Jeziora Pelauvur zaś kryje się ponoć miasto, wzniesione przez lud niechętny przybyszom z zewnątrz. Trudno tam się dostać, ale skoro zaznaczono to miejsce na mapie, widać podwodne miasto także ma swój udział w historii ifryta... Może moglibyśmy dokładniej wypytać o to wszystko Petrę, zielarkę, z którą rozmawiałam na ten temat. Trzeba by się zastanowić nad pytaniami, które najlepiej byłoby zadać.

Zamilkła na dłużej, czekając, aż jej towarzysze ustosunkują się do tego, co powiedziała.
- Co do przywódcy... - podjęła kolejny wątek, zdając sobie sprawę, że to kwestia, która może wywołać burzę na tej małej naradzie. - Cóż. Niewątpliwie wybór lidera jest tu konieczny. Na pewno mogę powiedzieć, że ja nie czuję się kompetentna, by podjąć się tej odpowiedzialności.
Mówiła ostrożnie, nie chcąc od razu skakać na głęboką wodę tej dyskusji.
 
__________________
"Umysł ludzki bardziej jest wszechświatem niż sam wszechświat".
[John Fowles, Mag]

Ostatnio edytowane przez Suarrilk : 20-07-2009 o 21:55. Powód: usunięcie obrazka
Suarrilk jest offline  
Stary 21-07-2009, 23:09   #146
 
Judeau's Avatar
 
Reputacja: 1 Judeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znany
Lurien z ulgą omiótł wzrokiem wznoszącą się przed nim osadę. W końcu. Jakże potrzeba mu możliwości odetchnięcia od narzucającej się, hałaśliwej obecności jego nowych towarzyszy. Specyficzny dla niższych ras wulgaryzm stosunków towarzyskich w społu z walką i szokującymi nowinami jakie przyniosła wyprawa wyczerpał jego siły umysłowe. Potrzebował odpoczynku i spokoju, a ta biedna wioska już udowodniła, że jest w stanie mu to zapewnić. Ludzcy mieszkańcy tej wsi darzyli potomka Słońca zbyt wielkim szacunkiem by zawracać mu głowę a krasnoludy niechętne były jego towarzystwu przez małostkowe, dawno zapomniane uprzedzenia. Szczególnie teraz, gdy widmo najazdu zawisło nad osadą, wieśniacy będą zbyt zajęci pracą lub rozpamiętywaniem swojego strachu by przeszkadzać jego medytacji. Przymknął na chwilę powieki i rozluźnił się lekko, pierwszy raz od przekroczenia czarnej granicy jaskiń pozwalając czujności opaść. Otworzył oczy, napełniony nowymi siłami samą myślą o błogości kolejnych godzin i spojrzał na idących z przodu kamratów.
Potężna krasnoludka o promieniującym majestacie wysłuchiwała właśnie słów Broga, który szczęśliwie dla elfa, wyręczył go w niewdzięcznej roli wyjaśniania wszystkiego co się zdarzyło. Był zadowolony, że jego towarzysze wykazywali inicjatywę, zajmując się pobocznymi, choć ważnymi rzeczami i on sam nie musiał być za nie odpowiedzialny. To wydawało się takie... właściwe. Choć w głębi czuł dyskomfort pozwalając w pewien sposób dyrygować sobą niższym rasom, wiedział, ze choćby chciał, nie umiałby dowodzić grupą tak różnych od niego, niezależnych istot. Sprawne dowodzenie wymagało by miesięcy na zestrojenie się, woli, całkowitego oddania i zaufania każdego z nich, nawet nie wspominając, ze taktyki walki jakie znał, odnosiły się do wojska zupełnie odmiennego typu od tej... zbieraniny. Choćby chciał – nie umiałby. A nie chciał. Rany były zbyt świeże. Musiał zżuć wpojoną przez Drogą Matkę dumę i pozwolić, by ktoś objął rolę oficera... w sposób właściwy rasom niższym. Nie było innej drogi.
Słuchał połową ucha rozmowy, do której właśnie włączyła się półelfka. Zmarszczył lekko brwi. Miał wrażenie, że kobieta popada w coraz to większy konflikt z krasnoludem... nie wspominając o Eliocie a nawet milczącej ostatnio Marthcie, którzy również zdawali się nie tolerować sposobu bycia tarczownika. Choć elf, jak sądził, wiedział co wywoływało w nich taki gniew, zupełnie nie rozumiał jak tak niewiele znaczące sygnały i słowa krasnoluda mogły mieć taki wpływ na towarzyszy. Słowa nie prawdziwe, nie powinny mieć żadnego wpływu na tego kogo dotyczyły, a jeśli były prawdą, nie miały przecież prawa wywoływać pretensji do stwierdzającego je...
W jednej chwili półelfka stanęła mu przed oczami. Mówiła palące słowa o zmianach i jego rasie. Czuł gniew i bunt. Czuł niechęć zalewającą żółcią obraz kobiety.
Może oni do Broga czują coś podobnego...?Ale to przecież zupełnie inna sytuacja. Ona uderzyła w samo serce jego ludu, w najwyższą świętość. Nijak to się ma do tych prymitywnych, osobistych i wydumanych powodów do obrażania które wynajdują sobie ludzie!
Elfy. Nie są. Takie same.
Zatrzymał oczy na wymieniającej jego imię półkrwistej. Czuł wzbierajaca urazę do osoby która ośmieliła się napluć na monolityczną świątynie jego szlachetnej rasy. Droga Matka myliła się w wielu rzeczach, ale nadal jej wielkość i mądrość byłą niezaprzeczalna. Może w jej słowach o ślepocie i ignorancji ras niższych tkwiła prawda...
Gdy kundelka zaproponowała termin, zgodził się nań krótkim skinięciem głowy, po czym ruszył do miasta, znikając w labiryncie brudnych, błotnistych uliczek...


Elf siedział z przymrużonymi oczami na pieńku, gdzieś, na uboczu niewielkiego placyku z dala od harmidru przygotowań do bitwy. Nieliczny ludzie byli w jego oczach niczym więcej jak cieniami, niewiele różnymi od śpiewających na dachach ptaków czy drobnych drzewek drgających od sennych podmuchów wiatru. Powoli, nie przerywając półmedytacji której z lubością się oddawał, zaczął oglądać stan swojego sprzętu po karkołomnej wyprawie.
Ledwo zdążył przeczyścić bronie, jeden z cieni urwał się od grupki swoich pobratymców, kryjących się za rogiem i przyczłapał topornym, ludzkim krokiem wprost do niego.
- Panie elfie...? – cień przemówił, niepewnym, lekko drżącym dziewczęcym głosem – Podobno rozwiązałeś, Panie, nasze problemy... ale orki nadchodzą... a wcześniej walczyliście Panie... potrzebujecie strawy, Panie...? albo wody...? albo wyczyścić ubranie...? albo opatrunków...? Moja babcia zna się na ziołach...
- Jestem wdzięczny, ale nie potrzebuje niczego – Lurien podniósł głowę i przelotnie uśmiechnął się do młódki. Przez chwilę zdawało mu się, że kiedyś już widział jej twarz, ale myśli tak małej wagi szybko ustąpiły miejsca istotniejszym sprawom - jak przegląd rzeczy z plecaka.
- Panie, my chętnie pomożemy, jeśli tylko czegoś potrzebujesz, Panie... Nie zapomnimy co dla nas zrobiłeś... niedługo będzie walka, tato uspokaja, że orki z waszą pomocą zdechną pod bramą, ale może panie czegoś przed walka potrzebujesz? Ja znam osadę, mogłabym... – elf słyszał paplanie dziewczyny, ale nie pozwalał by w jakikolwiek sposób docierało do niego i burzyło jego spokój.
Lina z hakiem w dobrym stanie, czysta, nadal mocna... odłożył ją na duży kamień obok... woreczek z ziołami? Nienaruszony... Nadgryzione jabłko? A ono co tu robi? Gdzieś na granicy świadomości zarejestrował jak dziewczyna nagle zamilkła. Obejrzał je dokładnie... Dzień temu było pewnie dojrzałe i piękne, ale teraz lekko pomarszczone, zmiękłe w kilku miejscach nie wyglądało apetycznie. Miejsce nadgryzienia zżółkło, a biały robak wił nitkowatym ciałem z otworka na środku... było takie niedoskonałe i pospolite. Niegodne elfa. Z niesmakiem odrzucił je w błoto i bez mrugnięcia wrócił do swoich spraw.
Cień dziewczyny, niezauważony przez Luriena, stał nad nim jeszcze moment, po czym niezdarnie odbiegł, pociągając nosem i ukrywając szarą twarz w szarych dłoniach.


Luriena nużyła narada wojenna. Po części dlatego, że nie widział orków jako realnego zagrożenia dla osady, po części dlatego, że sama osada nie znaczyła dla niego wiele wobec wagi ich misji i decydował się uczestniczyć w obronie gdyż wyjazd z niej przed atakiem nie byłby bezpieczny a reszta drużyny zdawała się czuć nieuzasadnioną potrzebę pomocy tym nieznajomym. Elf nie wątpił, że jeszcze nie raz będzie musiał akceptować ich sentymenty i podejmować przez nie niepotrzebne ryzyko. Czy tego chciał, czy nie, był skazany na swoich obecnych towarzyszy. Musiał się z tym pogodzić i... dostosować. Plan który przygotowywali był wystarczająco dobry i po zgłoszeniu swoich zastrzeżeń zaakceptował resztę. Szlachetna krasnoludka z pewnością wie co robi i pokieruje obroną najlepiej jak to możliwe.

- Co do przywódcy... Cóż. Niewątpliwie wybór lidera jest tu konieczny. Na pewno mogę powiedzieć, że ja nie czuję się kompetentna, by podjąć się tej odpowiedzialności.

- Oficer niezbędny będzie jedynie w chwilach gdy szybkość decyzji będzie kluczowa. Większość takich sytuacji wystąpi w sytuacjach konfliktów i wysokiego stresu. Najlepszym kandydatem jest... – zerknął szybko na półelfkę, wahając się lekko – towarzyszka. – dokończył, pokazując otwartą dłonią Araię - Mniej naglące sytuacje powinniśmy poddawać głosowaniu. Tutaj oficer przyjmowałby rolę przewodniczącego rady. Będąc zbiorem osób nie mającym wiele wspólnego z wojskiem, uważam taką formę podejmowania decyzji za optymalną – Elf wyrecytował, głośno, wyraźnie artykułując każde słowo, wbijając wzrok w wojowniczkę i szybko tłumiąc wszelkie emocje mogące wpłynąć na jego osąd
 
__________________
"To bez znaczenia, czy wygrasz, czy przegrasz, tak długo jak będzie to WYGLĄDAŁO naprawde fajnie"- Kpt. Scundrel. OotS
Judeau jest offline  
Stary 22-07-2009, 13:23   #147
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Martha

Była zmęczona. Nie tylko fizycznie, te kilka chwil odpoczynku wróciło jej część sił - szybka regeneracja to było coś co wyniosła z wojska - ale również psychicznie. Kim bowiem była dla tej dziwnej, gadatliwej grupy? Ona sama rzadko wypowiadała więcej słów niż to było konieczne. I tak jak zawsze, ludzie o niej szybko zapominali. Taka dola zwiadowcy i tropiciela. Niemal się uśmiechnęła na te myśli. Nie zamierzała nikogo o nic prosić, nie czuła zazdrości w chwili, gdy Eliot tak szybko o niej zapomniał, znajdując sobie inną towarzyszkę... rozmów. Ciekawiło ją troszkę do czego dąży ten naiwny młodzik, ale nie wnikała. Martha Alington była silną kobietą, nawet jeśli młodą i z wyglądu niepozorną.

Nie próbowała dołączać się do innych, a powitanie w osadzie zbyła milczeniem i obojętnością. Dwójka dość samozwańczych przywódców niemal na wyścigi zamierzała wszystko opowiedzieć i tropicielka mogła odejść w swoją stronę. Tylko Falkona pożegnała krótkim spojrzeniem, zanim udała się na spoczynek. A nie trwał on też zbyt długo, miała jeszcze coś do zrobienia. A przyzwyczajona była do krótkich okresów snu, nie wpływało to mocno na jej umiejętności. Wstała i ubrała się jeszcze w połowie odpoczynku pozostałych, a potem skierowała się do stajni.

Znów czuła, że żyła. Ciężko było to nazwać prawdziwą radością, ale szaleńczy galop poprawiał samopoczucie w ten własny, specyficzny sposób. Ale Martha nie jechała tylko na przejażdżkę. Metys prowadził ją w konkretne miejsce, poinstruowany przez kogoś. Czuła pewien niepokój, ale tylko lekki, nie mający wiele wspólnego z prawdziwym strachem. Gdy wjechała w zagajnik, zatrzymała wierzchowca, zsiadając z niego. Czując, że to właśnie należy zrobić, odpięła cały oręż, zostając tylko w koszuli i spodniach. A potem ruszyła wgłąb lasku, szybko wchodząc na polanę z wyrysowanym kręgiem. Wiedziała, że na jego środku jest jej miejsce. Sam las jej to mówił. Kilka milczących postaci w szarych, długich wełnianych płaszczach i z kapturami na głowach, pojawiło się na obrzeżach polany całkiem niespodziewanie. Każdy dzierżył sękaty drąg, a ich długie brody sięgały prawie pasów. Jeden z nich się odezwał, silnym acz starczym głosem.
-Na pewno tego chcesz?
Martha skinęła głową poważnie. Wiedziała też, że nie należy się teraz odzywać.
-Dobrze. Rozbierz się i połóż.
Szybko spełniła ich polecenie, teraz zupełnie naga, leżąca na środku polany. Ale nie czuła się źle, dookoła była tylko natura.
-Wysłuchaj naszych słów, dziecko...

***

Gdy wróciła do osady, nie wszyscy jeszcze wstali. Martha zaś czuła się wypoczęta, tak jakby wstąpiły w nią nowe siły. Zmienił się też jej wygląd, przynajmniej trochę. Włosy miała teraz związane w długi warkocz, a koszulkę kolczą i krótki miecz zastąpiły kolejno skórznia, włócznia i lekka szabla, zwana tutaj scmitarem. Tylko przelotem zahaczyła o towarzyszy, wysłuchując słów Arai o wspólnej naradzie i kiwając głową na zgodę. Potem znów wyjechała. Najpierw posłała Metysta, nakazując mu wypatrywać dużej grupy zielonych humanoidów. A potem jeździła w okół osady, jakieś sto metrów przed palisadą wbijając w ziemię długie pochodnie. Kobieta krasnoludów dobrze radziła sobie z resztą, ale za dużo liczyła na szczęście. Gdy skończyła swoje zajęcie, przygotowała w widocznych miejscach jeszcze kilka kupek chrustu, oblewając je oliwą. Orki mogły czekać na noc, ale tropicielka lubiła widzieć w kogo strzela.

Już na naradzie siedziała cicho przez większość, słuchając trwającej dyskusji ze zmarszczonymi brwiami. Odezwała się dopiero, gdy reszta na chwilę zamilkła.
-Chyba jako jedyna na poważnie walczyłam z orkami?
Popatrzyła po twarzach zebranych.
-To proste stworzenia, ale nie kompletnie głupie. Jeśli będzie ich wystarczająco dużo, oblezą palisadę jak robaki, ze wszystkich stron. Prawdopodobnie nie zaatakują bez prymitywnych drabin i tarana, ale zrobienie tego nie zajmie im wiele czasu. Wyjście do nich jest samobójstwem i oczywiście nie zrobię tego. Zaś jeśli chodzi o ustawienie, to proponuję tam, gdzie najbardziej będziemy potrzebni. Współdziałanie owszem, ale z Gunillą, a nie tylko samymi sobą.
Uważnie przyjrzała się Eliotowi i Erytrei.
-Wiecie, że w bitwach pierwsi giną magowie? Nie ujawniajcie się ze swoją mocą póki nie pojawią się ich szamani. Dopiero potem uderzcie, dokładnie w nich. Magia przeciw magii, żelazo przeciw żelazu. Gdy oni padną, możecie wspomóc resztę.
Zastanawiała się jeszcze przez chwilę, ale nie dodała nic więcej w tym temacie.
-Jeśli zaś chodzi o Metysta, nie pozwolę, byście wykorzystali go w ten sposób. Takie bomby są zbyt niebezpieczne i jeśli chcecie ich używać, wymyślcie lepszy sposób. Procę, katapultę, cokolwiek. I o ile się nie mylę stworzenie ich zajmuje wiele czasu, więc warto by wziąć się już do pracy.
Uśmiechnęła się, łagodząc tym nieco wydźwięk swoich słów.
-A przywódca? Proponuję Falkona, jest wystarczająco konkretny, służył w wojsku i ma wystarczająco dużo zimnej krwi. Wybacz Araio, ale mówisz dużo, ale mało tych słów ma wydźwięk prawdziwego, przemyślanego rozkazu. Kiedy będziemy mogli, podejmiemy decyzję wspólnie, ale nie mogłabym słuchać kogoś, kto mało wie o prawdziwej wojnie.
Spojrzała na półelfkę, nie zważając na to, że zapewne ją zdenerwuje. Nauczono ją jednak mówić szczerą prawdę i nie zamierzała z tego rezygnować. Nie wszyscy musieli mieć dar przywódcy. Kwestie walki i dalszej podróży zbyła milczeniem, uznając za oczywiste.
 
Sekal jest offline  
Stary 23-07-2009, 20:13   #148
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Ogólnie ostrożność była wskazana. Jeżeli faktycznie mogli tam występować orczy szamani, którzy do tej pory nie ujawnili swojej obecności, to rada Marthy była sensowna. Zgadzał się także całkowicie z nią oraz Lurienem, że bronić się trzeba na ostrokole. Co do współdziałania, ustalenia z Gunillą były jasną sprawą, ale wolał być blisko innych członków drużyny niż obcych, którzy niekoniecznie stanęliby za nim murem, gdyby zaszła potrzeba. Czarodziej zdawał sobie sprawę ze swych słabości podczas walki. Zdecydowanie także popierał kwestię nie wykorzystywania ptaków. Osoby proponujące takie rozwiązanie nie mogły rozumieć więzi chowańca z daną osobą. Zranienie zwierzęcia to potworny szok dla człowieka. Uznał to za swój błąd, że nie objaśnił sprawy wcześniej, bowiem niby skąd Araia, Brog czy inni mogliby to wiedzieć? Trzeba będzie wyjaśnić im przy jakiejś okazji.

Martha! Jakże nagle się ta dziewczyna zmieniła. Jednak było mu bardzo przykro, że zdecydowanie na gorsze. Odbierał ją, zresztą, jak chyba wszyscy w drużynie, jako twardą, lecz sympatyczną osobę. Twardość została, sympatyczność wyparowała nagle. Z młodej dziewczyny, chętnej do rozmowy, miłej nagle zmieniła się w sierżanta, który wypowiada się twardo, pouczającym tonem i wielkie g ... obchodzi go cała reszta. Szalona, niedobra zmiana. Drużyna nieraz była na skraju wielkiej awantury i opanowana Martha, która nie ładowała się w konflikty, była bardzo potrzebna. Jednak dziewczyna chyba znudziła się spokojem, gdyż właśnie planowała rozwalić drużynę. Dokładnie rozwalić! Bo czymże innym była opinia „Kiedy będziemy mogli, podejmiemy decyzję wspólnie, ale nie mogłabym słuchać kogoś, kto mało wie o prawdziwej wojnie.” Jednym zdaniem: „Nie będę cię słuchać Araio, bo nie uznaję twoich umiejętności, nawet, jeżeli zostaniesz wybrana dowódcą”. Nie rozumiał, nie rozumiał tego. To było wyraźne ultimatum. Dlaczego to zrobiła? Wyglądało, jakby znudziła jej się tą zabawa i postanowiła: albo się odłączyć, albo w ogóle sprawić, żeby wyprawa się nie udała.

Albo była głupia nie zdając sobie sprawy, jak brzmią jej słowa, ale tego akurat Eliot nie przypuszczał. Tyle, że czarodziej męczył się takim towarzystwem, które ma siebie gdzieś. Bardzo męczył. Miał nadzieję, że to tylko stres powoduje, iż zachowuje się tak dziwnie, albo jakieś sprawy kobiece, o których słyszał od swojej humorzastej, od czasu do czasu, drogiej siostry. Ona powracała do normalności, liczył więc, że Marthie także przejdzie. Jeżeli zaś tak, to zamiast się na nią wkurzać, powinien dodać ducha, że rozumie problemy dziewczyny i mimo tego, co i jak wygaduje, widzi w niej normalnego członka drużyny, prawdziwą koleżankę. Hm, uczepił się tej myśli, jak rzep psiego ogona. Wydawała mu się nie tylko sensowna, ale prowadziła na jakieś zakazane rewiry kobiecości, na zawsze niezrozumiałe i niedostępne dla męskiego umysłu ... przez co jeszcze bardziej wzbudzające ciekawość i mocno skrywane zainteresowanie. Martha, no no. Przez chwilę był naprawdę dumny ze swojego odkrycia.

Nagle przyszło mu jeszcze jedno: może ... wprawdzie to bez sensu, ale ... może ona zakochała się? Może Falkon znaczy dla niej więcej niż jakikolwiek cel drużyny. Stawiając sprawę na ostrzu noża. Nooo, te kobiece ten tego, także mogły się przyczynić do takiej stanowczej wypowiedzi, miejscami zresztą dziwnej. Martha prowokowała świadomie i z pełną premedytacją. W dodatku ... Ech, nie! To chyba niemożliwe, żeby jej gorące uczucie do Falkona wybuchło tak nagle. Przeto wrócił do poprzedniego, typowo kobiecego problemu, jako źródła, tak niezgodnej z jej dotychczasową postawą, wypowiedzi.

***

Narada zakończyła się. Eliot nie był pewny, czy o to właśnie mu chodziło, ale cokolwiek by się działo planował stanąć murem za przyjętym rozwiązaniem oraz Araią, jako dowódcą drużyny. Nawet się nie wypowiadał na temat poruszony przez Erytreę. Czarodziejka proponowała natychmiast wybrać wodza oraz deklarowała, że nie planuje kandydować na to stanowisko. Słusznie, bo choć cenił ją, jako koleżankę po fachu oraz dobrą towarzyszkę, to nie wydawała się mieć odpowiedniej charyzmy, predyspozycji naturalnych oraz chęci do objęcia tak odpowiedzialnej funkcji. Araia posiadała za to wszystkie powyższe i naprawdę się starała integrować wszystkich. Zapewne jako jedyna. Nawet elfa! Nawet krasnoluda! Naprawdę, mógł się nie zgadzać z jej opiniami, ale nie mógł nie widzieć, że dysponowała pomysłami. Jej koncepcje były lepsze czy gorsze, ale były konkretne. Można było nad nimi dyskutować i przecież właśnie to robili, a Araia nie pokazywała siebie jako wszystkowiedząca królewna, lecz osoba licząca się z innymi. Brog nie! Dlatego właśnie chciał dowództwa dla póelfiny. Ponadto, przyznawał się przed sobą, także dlatego, ze ona tego chciała, a on pragnął, by się cieszyła tym sukcesem. Ale skoro właśnie to miało jej sprawić radość, co jednocześnie było, według czarodzieja, najsensowniejsze, podpisywał się pod tym rękami i nogami. Nawet nie wypowiadał się, bo wszyscy wiedzieli po jego wypowiedzi w górach, że właśnie Araię popiera i nie było co strzępić języka na ten temat. Co najwyżej rzucił krótkim:
- Moje stanowisko w tej sprawie jest znane.

Natomiast Falkon ... Szczerze mówiąc także zastanawiał się nad nim, jako kandydatem i usytuował go w rankingu po Arai, a przed Erytreą. Ta trójka w jego przekonaniu zajmowała medalowe pozycje. W Falkonie przede wszystkim cenił spokój oraz profesjonalizm. Dwa wybuchy niechęci w jego kierunku zamazały się po tym, jak mężczyzna przeprosił go. Do przyznania, iż nie miało się racji, trzeba wiele odwagi i umiejętności krytycznego spojrzenia na samego siebie. Kandydat Marthy posiadał więc ważne i istotne cechy, ale ... ale łuczniczka wymieniła inne. Czy Falkon był konkretny? Na pewno! Jako specjalista, ale nie jako twórca strategii i taktyki drużyny, gdyż po prostu na ten temat raczej głosu nie zabierał. Służył w wojsku? Pewnie prawda. Eliot nie pamiętał, ale skoro Martha mówiła, to widocznie Falkon jej wspominał, nie mniej, wojskowo służyło znacznie więcej osób. Ma zimna krew? Bezwzględnie! Jako osoba zajmująca się niełatwym fachem, musi, ale owo opanowanie ujawniło się w stosunku do własnej osoby, kiedy zajmował się dla przykładu, pułapkami. Natomiast na ogólnym tle także zdarzało mu się wybuchnąć. Co do zdania „ale mówisz dużo, ale mało tych słów ma wydźwięk prawdziwego, przemyślanego rozkazu” to nie rozumiał, co dziewczyna chciała przez to powiedzieć. Araia nie mogła wydać ani przemyślanego, ani nieprzemyślanego rozkazu, bo niby czego ktokolwiek miałby ją słuchać? Dlaczego ktokolwiek miałby słuchać kogokolwiek? Powód mógł być jeden, tylko ze względu na zaufanie oraz dobrą wolę. Tymczasem drużyna się dopiero docierała, nie znała się, co więcej, nawet niespecjalnie lubiła. Dlaczego więc Araia miałaby rzucać rozkazami? Musiała podchodzić koncyliacyjnie i dokładnie to właśnie robiła. Zarzut, że nie rzucała prawdziwymi, przemyślanymi rozkazami był jeszcze tyle zabawny, iż typowany na dowódcę przez Marthę Falkon także tego nie robił. Zresztą nikt z drużyny, poza Brogiem, który rozkazem wprawdzie rzucił podczas przekraczania rzeki w podziemiach, jednak polecenie zostało zignorowane.

Araia wykazywała jednak kilka cech, których u Falkona nie zauważył, zresztą nigdzie. Przede wszystkim instynkt opieki nad drużyną. Wystarczyło sobie przypomnieć: kto wrócił po marzącego się elfa? Kto integrował drużynę w jaskini lwów? Kto zwołał naradę? Kto zadbał o przedstawienie drużyny, kiedy Brog potraktował wszystkich, jako dodatek? Mieli tu gromadę indywidualistów i jedną osobę, która starała się lepiej czy gorzej wszystkich integrować. Araia nie posiadała zapewne umiejętności Azouna IV, ale spośród nich była najlepsza zdecydowanie. Kolejny element to umiejętności wykorzystania zdolności drużyny. Tutaj przewaga Arai. Chociażby potyczka ze stworkami psowatymi. Uwagi profesjonalne Falkona odnosiły się konkretnie do pułapek. Cały plan uwzględniający wszystkich, stworzyli we dwójkę z Araią, baz Lepkopalcego i innych członków drużyny. Oczywiście, wypowiadali się wszyscy, ale chodziło o istotę sprawy.

Inny moment stworzenia jakiegoś wspólnego, sensownego działania to przekroczenie rzeki. Najpierw polecenie wydał Brog. Niewykonane. Potem zrealizowano koncepcję maga. Kolejna potyczka z orkami tam, gdzie znaleźli skrzyneczkę. Tutaj ani Falkon ani Araia nie przedstawili planu. Zrobił to tylko czarodziej, ale został on kompletnie zignorowany przez krasnoluda. Wreszcie kolejną okazją było: jak uciekamy przy jaskini lwów? Tam wypowiedzieli się wszyscy. Jedyną odrębną koncepcją była średnio udana próba odciągnięcia orków przez świetlny wabik. Wreszcie osada: pomysły przedstawiła Araia, jeden kiepski, drugi dość standardowy, ale mimo wszystko zrobiła to ona. Falkon zdecydowanie jawił się jako profesjonalista, ale nie każdy osobnik dobry w swoim fachu mógłby być jednocześnie dowódcą. Martha mówiąca pełnym przekonania głosem niezwykle rozsądnie spojrzała na proponowane taktyki walki, ale przy propozycji dowodzenia obiektywizm zdecydowanie zawiódł dziewczynę.

***

Po naradzie poprosił Erytreę i Araię na bok. Był mocno … niepewny.
- Araia, mamy … znaczy mam problem. Erytrea i ja … to znaczy ja … przywołałem Livię – wydusił. - Wiesz, tam w górach znaleźliśmy trochę pergaminów i pomyśleliśmy, że może właśnie ona, jako kapłanka Selune pomoże. Wyszło trochę za dobrze. Wiesz, czary przywołań działają tylko przez jakiś czas. Osoby przywołane znikają, tymczasem ona nie została odesłana. Po prostu, przywołałem ją i … i jest, w dodatku przybyła naga, z zanikiem pamięci, głodna i mokra. To działo się niedługo przed naszym spotkaniem drużyny. Teraz Livia śpi w moim pokoju. Erytrea znalazła jej jakąś koszulę. Ale ogólnie … nie wiem, co robić. Czy mogłybyście ja zobaczyć? Erytrea, ty z nią rozmawiałaś, ale może uda ci się jakoś pobudzić jej wspomnienia. Araia, może porozmawiaj z nią, zobacz, może na coś wpadniesz? Dziewczyny, pomóżcie mi jakoś, bo zwyczajnie nie wiem, co robić.
Pierwsza odpowiedziała czarodziejka. Nic dziwnego, Araia chyba została nieco zaskoczona pojawieniem się nowego czynnika układanki.
- Nie wiedziałam, że przywołanie jej będzie mieć takie konsekwencje. Myślę, że źle postąpiliśmy. Może i uwolniło ją to z zamknięcia, pozwoliło uciec z lodowca... lecz odebrało jej wszystko inne. Czuję się zobowiązana pomóc.
- Dzięki
- uśmiechnął się do niej. - Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć - wykonał ruch, jakby chciał ją klepnąć radośnie po ramieniu, ale przypominając sobie, jak zareagowała wcześniej, zrezygnował. - To co, chodźmy na górę do pokoju – bardziej zaproponował niż zapytał, patrząc jednak ciągle na Araię.
- Rozumiem, że chciałbyś, abyśmy teraz do niej poszły? - Erytrea miała na myśli odpoczywającą w pokoju Eliota dziewczynę.
- Tak, tak, jeśli mogę was prosić - spoglądał to na czarodziejkę, to na wojowniczkę.
- Dobrze – stwierdziła krótko dziedziczka rodu Murciélago.

Araia przesuwała spojrzeniem od jednego do drugiego. Rzeczywiście, była zaskoczona. "Nie wiem, czy mądrze będzie ją przywoływać..." Teraz już wiedziała. Twarz jej pociemniała, gdy Eliot opisywał stan, w jakim znalazł się ich niezapowiedziany gość. Naga. Z pustym umysłem. Głodna. Mokra. Nie wahała się jednak długo. Szybko chwyciła leżący obok niej miecz, przerzuciła pas przez ramię jak ramiączko plecaka i ruszyła za Eliotem i Erytreą do pokoju czarodzieja.

- W przeciwieństwie do was nie znam się na magii, ale według mnie wcale jej nie uwolniliście. Mówisz, że ma pusty umysł. Czyli jej umysł, twoja kapłanka Selune, być może ciągle znajduje się w lodowcu, tylko pozbawiona ciała. A tu tylko pusta skorupa pozbawiona pamięci. Już nie Livia. Nie myśl więc o niej jak o Livii, bo Livią ona może się już nie stać. Myśl o niej jak o... - rozciągnęła usta w na w pół poważnym, na w pół kpiącym uśmiechu... - swojej drogiej siostrze, która została ranna i straciła pamięć, a którą przyzwałeś do siebie, by jej pomóc i zaopiekować się nią. W ten sposób dziewczyna będzie miała opiekuna, a jej reputacja nie zostanie wystawiona na szwank. A do tego nikt nie będzie zadawał nam pytań, na które nie chcielibyśmy odpowiadać - dokończyła już poważnie. - O to kim ona jest, skąd się wzięła i dokąd jedziemy. Jeśli się zgodzi, to chyba będzie najwygodniejsze wytłumaczenie, które zapewni jej bezpieczeństwo, ochronę naszej grupy i zamknie złośliwe usta - Araia mówiła przede wszystkim do Eliota, na którym w jej mniemaniu spoczywała lwia część odpowiedzialności za dziewczynę. Nie podobała jej się zaistniała sytuacja, ale to nie był dobry czas na czynienie wymówek, powtarzanie "a nie mówiłam". Nie podobała jej się ta sytuacja, ale nie stanowiła ona wielkiego problemu. To właśnie mówił jej lekki uśmiech, to mówił ton głosu i spojrzenie skośnych, zielonych oczu. "To nie jest koniec świata, to tylko naga kobieta w twoim pokoju".

- Hm, dooobrze
- mruknął dalej zawstydzony, choć pocieszony nieco pomysłem wojowniczki. Miał siostrę, może więc rzeczywiście będzie to najlepszy pomysł. - Ale co do jej umysłu, to ona zachowuje się rozsądnie. Posiada więc wiedzę i doświadczenie, tylko brak jej pamięci.


***

Na drzwiach do pokoju dalej wisiała kartka, którą czarodziej powiesił jeszcze rano „Odpoczywa mag. Zachować ciszę, bo kulą ognistą poszczuję!” Zapukał lekko. Odpowiedziało mu milczenie. Uchylił drzwi. Tak jak się spodziewał, Livia nie okazała się przelotna fatamorganą, lecz prawdziwa istota z krwi i kości. Spała bądź leżała mając półprzymknięte oczy na jego łóżku w koszuli Erytrei.

 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 24-07-2009 o 07:18.
Kelly jest offline  
Stary 25-07-2009, 11:09   #149
 
Suarrilk's Avatar
 
Reputacja: 1 Suarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodze
Kolektywne dzieło Eleanor, obce, Kelly'ego et moi, Suarrilk : )

Czarodziejka wysłuchała zdania wszystkich członków ich małej grupy, nim sama zagłosowała. Zwróciła się wpierw do Marthy. Zachowanie tropicielki nie zaskoczyło jej, choć mogło się wydać nagłą zmianą charakteru. Zdaniem Erytrei, dziewczyna, do tej pory milcząca, dopiero teraz ujawniała po prostu osobowość i swój charakter.
- Nie odmawiam Falkonowi zalet – skinęła głową mężczyźnie – lecz ani razu jak dotąd nie przejawił talentu do dowodzenia, niespecjalnie też udzielał się w rozmowach. Wybacz mi i nie bierz tego do siebie – powiedziała do Falkona - ale uważam, że dowódca nie powinien stać na uboczu. Swój głos oddaję na Araię.
Zamilkła i nie powiedziała już nic więcej do końca narady, przysłuchując się jednakowoż uważnie swym towarzyszom.



***

Miała dziwny sen. Otaczały ją białe puste przestrzenie. Choć biegła ile sił w nogach, nic się nie zmieniało. Tylko wszechobecna biel i pustka. A potem dostrzegła w tej bieli jakiś ciemniejszy punkt. Pchana nadzieją, ruszyła w tamtą stronę. Przed sobą zobaczyła skrzypce i smyczek. Wzięła je odruchowo do ręki i zaczęła grać. Muzyka otoczyła ją ochronnym kokonem. Była w domu...

Ze snu wyrwał ją odgłos zamykanych drzwi. Odruchowo wyprostowała się i obronnym gestem przytuliła dłonie do piersi.


Przed nią stał ten dziwny chłopak o czerwonych włosach, który podobno ją sprowadził, i czarodziejka, która pożyczyła jej koszulę, a także druga kobieta. Z wyglądu przypominała człowieka, ale miała też w sobie coś z urody elfów. Dziwne... Nie pamiętała, kim jest, a wiedziała o istnieniu takich istot jak elfy!


Półelfka z lekkim zaciekawieniem odwzajemniła spojrzenie dziewczyny i podobnie oszacowała ją wzrokiem.
- Witaj - powiedziała po prostu, składając tradycyjny elfi ukłon. - <Mam na imię Araia> - dodała po elficku.
- Witaj - Livia uważnie przyjrzała się nowej osobie. - On twierdzi, że mam na imię Livia - odpowiedziała w śpiewnej mowie elfów, wskazując jednocześnie na Eliota. Mówiła poprawnie, ale z akcentem, który świadczył wyraźnie, iż nie jest to jej naturalny język.
- Ale to imię nie jest ci bliskie - powiedziała na pół zadając pytanie, na pół stwierdzając fakt. - Mogę? - wojowniczka wskazała na stojące z boku krzesło.
- Hm, ten „on” to Eliot - wskazał na siebie, średnio zadowolony, że dziewczyna zapomniała, jak podczas wcześniejszej rozmowy zwracała się do niego czarodziejka. - Pewnie, siadaj.
Araia nie drgnęła jednak, dalej patrząc na siedzącą na łóżku dziewczynę. To od niej oczekiwała potwierdzenia lub zaprzeczenia. To jej chciała dać poczucie choć minimalnej kontroli nad sytuacją. Livia zwróciła zmartwioną twarz ku półelfce.
- Nie wiem, nic się we mnie nie porusza, gdy je wymawiam. Czy można zapomnieć brzmienia swojego imienia? - Dziewczyna usiadła i podciągnęła okrycie pod szyję. Nie czuła się dobrze, gdy trzy całkiem obce osoby pochylały się nad nią, leżącą w łóżku w samej koszuli. Widząc, że wojowniczka czeka na jej odpowiedź, uśmiechnęła się lekko:
- Najlepiej niech każde z was usiądzie. To wszystko i tak jest wystarczająco dziwne. I przepraszam, że zapomniałam twojego imienia - odpowiedziała chłopakowi. - Chyba za wiele na mnie spadło.
Magini zerknęła na Eliota. Zauważyła, że nie tyle był zmartwiony, co kompletnie zdezorientowany. Z jego twarzy wyczytała pytanie, które zdawało się rozbrzmiewać niczym okrzyk: „Co robić?!”
- Nie, nie, nic nie tego – wyrzucił z siebie, bezładnie i bez sensu. - Nie przejmuj się. Jestem przekonany, że ułoży się. - Rozsądnie nie dopowiedział, co i jak miałoby się ułożyć, bo sam nie miał zielonego pojęcia, ale chciał ją podnieść na duchu.
- Elfy wierzą, że imię, prawdziwe imię, zapisane jest w sercu. – odpowiedziała na wcześniejsze pytanie dziewczyny Araia. Wzruszyła ramionami, jakby przeganiając niepotrzebne w tym momencie smutki. - Ale to tylko marzenie starej rasy, która boi się zmienić. Według mnie, imię to tylko imię. Ty teraz możesz wybrać sobie nowe, wielu może tylko marzyć o takiej okazji. Jak chciałabyś, żeby się do ciebie zwracać?
- Hmm... - Liva zastanawiała się chwilę. - Myślę, że chciałabym odzyskać swoje prawdziwe imię. Jeśli brzmi ono Livia, może lepiej, bym go nie zmieniała? Nie mam nic poza tą wątłą nicią, łączącą mnie z moim dawnym życiem. To chyba nie jest dobry pomysł, bym ją przerywała... - Popatrzyła pytająco na resztę. - Śniły mi się skrzypce - powiedziała nagle, jakby podjęła jakąś decyzję. - Ten sen był taki... kojący.
- Pięknie grałaś
- potwierdził Eliot. - Może znajdziemy gdzieś tutaj taki instrument.
- Grałam? Więc umiem grać?
- Dziewczyna weszła jej w słowo, a w jej oczach zapaliło się jakieś światło. - Może... zaczynam sobie coś przypominać?
- Hm, czyli na pewno jesteś Livią
– stwierdził kategorycznie młody mag - bo skrzypce nierozerwalnie wiążą cię z przeszłością. Uczono cie muzyki w świątyni Selune.
- Porozmawiam o skrzypcach z kramarzem
- powiedziała po prostu Araia. - Powiedz, co było kojące w tym śnie - spytała po momencie milczenia.
- Czułam się bezpiecznie. Jakbym dotarła do domu.
- Potrafisz wskazać elementy tego snu, które dały ci to poczucie?
- Otoczyła mnie muzyka. Tylko ona miała znaczenie. Była piękna.
- Dziewczyna zaczęła nucić, ale zaraz przerwała. - Nie potrafię oddać tego w ten sposób. - Bezradnie wzruszyła ramionami.

Eliot się uśmiechnął. Araia przejęła na siebie ciężar rozmowy. Widać jako kobieta znacznie łatwiej potrafiła porozumieć się z drugą kobietą, szczególnie w tak skomplikowanej sytuacji.
- To może jednak ja zapytam karczmarza, wy zaś kontynuujcie - powiedział czarodziej i wyszedł. Półelfka skinęła głową.
- Niedługo opuścimy tę wioskę i udamy się do Palischuk - rzekła powoli, gdy za czarodziejem zamknęły się drzwi. - Chciałabyś pojechać z nami?
Uśmiech Livii był raczej smętny, trochę ironiczny:
- Tak naprawdę nie mam wyboru, prawda? Niczego nie posiadam, a poza domniemaną umiejętnością gry na skrzypcach, niczego nie potrafię. Może straciłam pamięć, ale nie mam wątpliwości co do tego, że świat nie jest raczej bezpieczny dla samotnej dziewczyny w mojej sytuacji.
- Masz wybór
- powiedziała poważnie Araia. Wszystko było sprawą wyboru. Zgody na los lub nań sprzeciwu. Wyboru swojej ścieżki spośród wielu, bo przecież nigdy nie ma tylko jednej, jedynej. Jest tylko morze możliwości. Wystarczy je dostrzec, a potem wywalczyć dla siebie. - Oczywiście, jeśli pojedziesz z nami, pewnie będzie ci łatwiej, szczególnie, że Eliot bardzo się o ciebie troszczy. Ale potrafisz grać na skrzypcach i masz miły głos, więc w wielu miejscach powitają cię chętnie jako minstrelkę. Może nawet tutaj. Nie twierdzę, że byłby to lepszy wybór, ale nie chciałabym, żebyś zdecydowała o wspólnej podróży z nami tylko dlatego, że nie widzisz innej opcji.
- Przykro mi, ale nikt nie ma tutaj skrzypiec
- rzucił przygnębiony Eliot, który właśnie otworzył drzwi. - Ale wiemy, dzięki tym skrzypcom, że ty na pewno jesteś Livią. Skoro zaś Livią, to i kapłanką Selune. Nie wierzę, żeby twoja bogini cię pozostawiła. Może potrafilibyśmy jakoś przypomnieć sobie modlitwę? Albo cokolwiek?
Livia już miała odpowiedzieć Arai, gdy powrócił młody mag. Popatrzyła w oczy półelfce i odpowiedziała:
- Widzisz, nie możemy nawet potwierdzić teorii o grze na instrumencie. - Potem popatrzyła na Eliota. - Nie pamiętam modlitwy, nic nie przychodzi mi do głowy, ale może w Palischuk jest świątynia Selune? Może gdybym ją zobaczyła, usłyszała cokolwiek, powróciłaby mi jakaś część pamięci? - Pod koniec w jej głosie słychać było nadzieję.
Wzrok dziewczyny przesunął się znów na wojowniczkę.
- Nie mam pojęcia – odparł Eliot, drapiąc się po głowie. - Całkiem możliwe. Zresztą, może tutaj nawet jest jakiś wyznawca Selune. Poszukamy. Może on będzie znał jakąś modlitwę.
- To spore miasto
– zauważyła półelfka, łapiąc spojrzenie dziewczyny. - Powinni tam być kapłani, magowie, znachorzy i lekarze. Ktoś z nich powinien potrafić ci pomóc - potwierdziła słowa Eliota.
- A wcześniej wypytamy w Talagbarze – energicznie zaproponował młodzieniec. - To taka osada górnicza w Vaasie, gdzie się teraz znajdujemy. Może tutaj będzie jakiś wyznawca Selune.
- Och
- Liva zacisnęła dłonie w pięści i przycisnęła je do skroni. - Mam nadzieję, że macie rację. To straszne uczucie. Jakbym miała dziurę w głowie.
- Mamy. Znałem podobne przypadki po upadku z konia.
– Araia tylko posłała Eliotowi kose spojrzenie. Upadek z konia. Gdzie tam było prozaicznemu ywpadkowi do straty pamięci spowodowanej magią. Nie powiedziała jednak nic. - Wszyscy wrócili do normy, choć nawet nie wiedzieli, którą stroną łyżki się je. Popatrz, Livio, jesteś o wiele bardziej świadoma, niżeli oni. Pamiętasz język elfi. Hm, zaraz, a inne? - Przemówił najpierw po krasnoludzku, potem po orczemu i smoczemu. Słuchała uważnie, ale słowa wypowiadane przez maga były dla niej całkowicie niezrozumiałe. Pokręciła przecząco głową.
- Niestety, nie rozumiem, co mówisz.
- A teraz? <Jestem Eliot>
- przedstawił się po chondatsku. Dziewczyna zareagowała, musiała więc znać ten język. Erytei wydał się obcy i nie znała nawet jego nazwy.
- A mówi ci coś słowo Hautamaki? - wtrąciła Araia.
- Grobowe Wzgórze - odpowiedziała zapytana bez zastanowienia. Zapadła cisza, którą przerwała znów półelfka.
- Livio, w jakim języku myślisz? - spytała z lekkim namysłem. Przez chwilę dziewczyna wyglądała na zdezorientowaną. Wyraźnie starała się odpowiedzieć na pytanie wojowniczki, ale nie było to łatwe. W jej głowie kłębiły się myśli w tylu językach. Zamknęła oczy i starała się pomyśleć o muzyce, opisać ją słowami... A potem zaczęła opowiadać. Ten język był śpiewny i dziwnie obcy jednocześnie, i nie przypominał żadnego, jaki znali obecni w pomieszczeniu. Livia otworzyła ponownie oczy i popatrzyła na resztę z nadzieją.


Wyraźnie zdziwiona Araia popatrzyła na maginię, która także uniosła brew. Wciąż jednak nie wtrącała się do rozmowy.
- Nie rozumiem - pokręcił głową czarodziej. - Wprawdzie mógłbym zrobić to odpowiednim czarem, ale to nie dałoby informacji, skąd jesteś, tylko zrozumienie mowy.
- Nigdy nie słyszałam nawet tego języka. Ale...
- Wojowniczka zawahała się wyraźnie. - Gdybym miała wybrać, wybrałabym zaginione miasta. Eliot, czy Livia kiedykolwiek wspomniała ci, jak długo była uwięziona?
- Owszem, według niej została porwana dwa lata temu. Ale kretyn ze mnie
- palnął się w czoło. - Wspomniała, że pochodzi z Vaast i że była wychowywana od dziecka w świątyni Selune. Hm... - Przyszło mu nagle na myśl coś dziwacznego. - Czy mógłbym sprawdzić, czy nie rzucono na ciebie żadnego zaklęcia?
- W kontekście tego, co się stało, brzmi to dość dziwnie, wiesz
- Araia skrzywiła usta w kpiącym uśmiechu.
- Jeśli to może pomóc... Oczywiście, że się zgadzam - jednocześnie odpowiedziała Livia.
- Wiem – odpowiedział Arai, uśmiechając się - ale sprawdzić nie zawadzi. Nie nabijaj się ze mnie, dobrze?
Zabrał za najprostsze z możliwych zaklęcie, znane każdemu parającemu się sztukami, czyli wykrycie magii. - Sellre etna... - Wykonał kilka gestów dłonią, koncentrując się na dziewczynie. - Levitva forteeen.

Erytrea po propozycji Livii, by wszyscy usiedli, przysiadła na niewielkim stoliku, trochę na uboczu, przysłuchując się rozmowie, którą zdecydowanie i sprawnie, acz łagodnie, poprowadziła Araia. Czarodziejce przemknęło przez myśl, że ten dialog tylko potwierdza jej przekonanie, iż to właśnie półelfka powinna przejmować dowództwo w chwilach tego wymagających. Nie wtrącała się, czekając na rezultaty. Dopiero gdy Eliot sięgnął po magię, gdy jego czar wplótł się w otaczającą dziewczynę aurę, podniosła się i zbliżyła nieco, także sięgając po moc.
- O rany - wyrwało mu po chwili magowi. - O bardzo rany.
- Coś się stało?
- spięła się momentalnie wojowniczka.
- Pewnie złe wieści - powiedziała z rezygnacją Livia. Tymczasem Eliot odparł:
- Całkiem ładnie ci w tej aureoli, Livio. Tu jest magia jak stąd do Cormyru, ale skoro tak, spróbujemy powiedzieć coś na jej temat. Incognitus fulkoersene. Cardictio. - Skupiał się na jej głowie, rzucając kolejny prosty, lecz niezwykle użyteczny czar - identyfikację.

Araia ze zmarszczonymi brwiami przesuwała spojrzeniem pomiędzy Livią i Eliotem, podczas gdy Erytrea także uplotła zajęcie, mrucząc pod nosem.
- Dobre nowiny, moje drogie - uśmiechnął się Eliot moment później. - Nie straciłaś pamięci w sposób fizyczny. Gdyby tak było, niełatwo dałoby się cokolwiek zrobić. Tymczasem to rzeczywiście kwestia magii. Czar kapłański. Ktoś na ciebie rzucił zaklęcie kapłańskie, blokujące ci pamięć. Nie poradzę sobie z tym, ale kapłani powinni.
- To nawet nie tyle zaklęcie, co klątwa. Ktoś musiał ci źle życzyć, obawiam się
- wtrąciła współczująco Erytrea.
- Kapłan jakiego boga dysponuje taką mocą?
- Wszyscy praktycznie. Bóstwo nie gra roli. Wyłącznie potęga kapłana.
- To nie mogło być dobre bóstwo, więc chyba jednak ma znaczenie, kapłan jakiego boga rzucił klątwę
– dodała Murciélago spokojnym głosem.
- Tak, ewentualnie jest jeszcze szansa znalezienia czarodzieja, który potrafiłby rzucić silniejszą wersję czaru Rozproszenie magii. Niestety, ja nie potrafię, ale ten czar daje szanse złamania klątwy.
Erytrea zerknęła na pełnego optymizmu czarodzieja.
- Prawdę mówiąc... - Przerwała na chwilę, patrząc prosto w smutne, wyczekujące oczy Livii. - Nie chcę was martwic, ale magia tego raczej nie rozproszy. Tak podejrzewam. - Pomilczała chwilę, po czym zwróciła się znów do zdezorientowanej dziewczyny. - Wybacz, że mówimy wprost takie rzeczy, które mogą dla ciebie być... przerażające. Ta klątwa odbiera ci pamięć, ale nie sprawia nic poza tym.
- Czasem klątwa może być pozytywna. A do rozpoznawania aury służy inny czar, którego nie znam. Ale Erytreo, nie strasz niepotrzebnie dziewczyny. Klątwa przede wszystkim jest ograniczona do blokady pamięci. Nic więc jej nie zrobi. Sam nie będę próbował tego łamać, bo to mocniejszy kapłan rzucał, ale nie wątpię, że kapłani z Palischuk sobie poradzą, albo nawet magowie.
Livia natomiast patrzyła zaszokowana na przerzucających się wypowiedziami ludzi. W jej głowie kołatała się jedna myśl: "Przeklęta, jestem przeklęta..." Dziewczyna starała się być silna. Nie poddawać się w trudnej sytuacji, ale to...? Otarła łzę, która niespodziewanie pojawiła się w kąciku jej oka:
- Czy... - zaczęła niepewnie - czy to jakoś może wam zaszkodzić?
- Nie
- powiedziała zdecydowanie Araia, zanim Eliot czy Erytrea zdążyli odpowiedzieć. Potem zwróciła się do nich: - Jak potężny prawdopodobnie jest ten ktoś? Nie widać tego w aurze? Jakiegoś śladu mocy?
- dopytywała, mając na myśli kapłana, który mógł rzucić klątwę, lecz jej pytania padły chyba w złym momencie, ponieważ pozostały bez odpowiedzi. - Czym się różni klątwa od zwykłego zaklęcia? - Araia machinalnie przesuwała palcami po trzymanym w poprzek kolan Zahirze. Gdyby nie miecz, wyraz skupienia na twarzy i blizny widoczne na jej gołych nogach, to siedząc na stołku z jedną nogą podwiniętą pod siebie, oparta łokciem o ramę łóżka, mogłaby wydawać się prawie beztroska. Wpatrywała się w plecy, pochylonych nad dziewczyną magów. Powstrzymała ciężkie westchnienie. Dla niej najważniejsze było rozpoznanie wroga, zrozumienie niebezpieczeństwa. Zdecydowanie nie pomagali jej w tym.
- Czyli kapłan może mi pomóc? - Livia popatrzyła uważnie najpierw na opanowaną czarodziejkę, potem na wojowniczkę, zaciskająca dłoń na swym mieczu, a na koniec na zmartwionego maga, który chyba próbował udawać, że wszystko jest w porządku. Araia odwzajemniła spojrzenie Livii.
- Powinien. Ale może mimo wszystko zacznij od rozmowy z Selune, gdy wzejdą gwiazdy i księżyc. Może ześle ci sen, może ześle ci znak, może zwróci ci pamięć.
~Cóż, chyba jednak faktycznie lepiej Livia dogadywała się z dziewczynami~, przemknęło Eliotowi przez myśl. ~Zrozumiałe~. Był im wdzięczny, że przyszły wraz z nim przeprowadzić tę trudną dla niego rozmowę. Ale odezwał się:
- Wedle mojej wiedzy, kapłani powinni to złamać, może nawet magowie specjaliści. Trochę bardziej niż trochę mocniejsi niż tutaj obecni. - Livio, naprawdę to nie jest kwestia, czy się uda przełamać to, lecz kwestia wyłącznie czasu. Tylko właśnie żal mi ciebie bardzo i przykro mi, że postawiłem cię w takiej sytuacji.
Erytrea odpowiedziała jako ostatnia, ważąc słowa dłuższą chwilę.
- Moglibyśmy dać ci nadzieję, która okaże się złudna. Nie chcę cię okłamywać i uważam, że powinnaś znać prawdę, należy ci się to. Kapłan może pomóc, ale nikt nie jest w stanie tego zagwarantować. Nie pokładałabym zbyt wielkiego zaufania w tej myśli, gdyż nadzieja może cię przerosnąć i tym boleśniejsze będzie potem rozczarowanie.
Czarodziejka odwróciła się do Arai.
- Klątwa jest czarem kapłańskim i tym się różni od zaklęcia. Co więcej, wyczułam coś poza samą klątwą. Nałożono na nią magiczny czar, utrwalenie. Bardzo mi przykro, ale to poważnie utrudni nam przywrócenie ci pamięci, Livio... - rzekła cicho, miękko, a w jej głosie pojawiła się tak rzadka ostatnimi laty nuta, której obecni towarzysze w ogóle prawie nie znali – pewnego rodzaju delikatna czułość.
- Czyli tak naprawdę lepiej, bym się pogodziła z myślą, że nigdy nie odzyskam pamięci i nie dowiem się, kim jestem? - Livia podniosła dumnie głowę, najwyraźniej podejmując decyzję. - Dobrze więc, skoro nie mam przeszłości, stworzę sobie przyszłość! Zacznę od tego, że pojadę z wami do Palischuk. I sprawdzę, czy umiem grać na skrzypcach.
Popatrzyła na kobiety:
- Możecie pożyczyć mi jakiś strój, w którym mogłabym wyjść na zewnątrz?
Araia spojrzała na swoją krótką, elficką tunikę i skrzywiła się lekko.
- Raczej kupimy nowe – oznajmiła.
Erytrea zastanowiła się.
- Powinnam mieć zapasowe spodnie, jeśli ci to nie przeszkadza. Do koszuli. Możesz założyć je tymczasem, by pójść wybrać sobie jakieś odzienie.
- Możemy coś kupić. Mam kilkanaście sztuk złota – Eliot przypomniał sobie o pieniądzach, które podzielili między siebie.

- Livio... skoro jedziesz z nami... - Półelfka popatrzyła z namysłem na dziewczynę. - Może łatwiej byłoby ci, gdybyś podawała się za siostrę Eliota. To wygodne wytłumaczenie, bo nie ma nic dziwnego w tym, że czarodziej przyzywa do siebie siostrę, by jej pomóc. Ucina wszystkie plotki, zapewnia ci opiekuna i obrońcę, pozwala uniknąć zbędnych pytań. I, jeśli dbasz o takie sprawy, nie zaszkodzi twojej reputacji. Eliot to dobry chłopak - uśmiechnęła się lekko - i ma wprawę w byciu bratem.
- Dobrze, jeśli jemu to odpowiada
- popatrzyła niepewnie na czarodzieja, który właśnie pomyślał, że z tego wszystkiego zapomniał o najważniejszym. Był wdzięczny Arai za pomysł oraz przypomnienie.
- Tak, mam siostrę. Wprawdzie teraz wyjechała, ale bardzo ją kocham. Jest kapłanką, tak jak ty. Ale myślę, że nawet jeśli jesteś moją siostrą, to lepiej, żebyś mieszkała z jedną z dziewczyn niż z tak naprawdę obcym mężczyzną. Albo wynajmę ci pokój, żebyś nie czuła się skrępowana. - Inna sprawa, że to Eliot wyglądał na bardziej przestraszonego wspólnym mieszkaniem, niżeli Livia.
- Dziękuję wam bardzo! Jesteście dla mnie tacy mili! - Zerwała się z łóżka i wyściskała Araię i Erytreę. Kiedy odwróciła się w stronę Eliota, zorientowała się najwyraźniej, że stoi przed mężczyzną odziana tylko w cienką koszulę i zaczerwieniła się, zawstydzona. Chwyciła nakrycie i owinęła się nim szczelnie. - Cieszę się, że was poznałam! – Powiedziała, starając się ukryć zmieszanie.
- Ja także - Eliot nie oderwał oczu od podłogi.

Araia stała zaskoczona. Nie zdążyła odwzajemnić uścisku dziewczyny, a nawet gdyby zdążyła, nie zrobiłaby tego. Nie przywykła do tak żywiołowego zachowania, do tak... spontanicznego dotyku. Uśmiechnęła się tylko do Livii, jak to ona - bardziej oczami niż linią ust.

Erytrea zmarszczyła ledwie zauważalnie brwi.
- Możesz spać ze mną w pokoju, jeśli będziesz w ten sposób czuć się pewniej i bezpieczniej - zaoferowała. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji, choć kosztowało ją krótką wewnętrzną walkę złożenie tej propozycji. Nie dlatego, iż nie chciała pomóc ani też nie dlatego, że nie lubiła towarzystwa. Po prostu została wychowana tak, by szanować cudzą prywatność, poza tym odwykła od dzielenia z kimkolwiek tak małej przestrzeni, jaką był pokój w karczmie.
- Jeśli to nie byłby dla Ciebie problem.... - Livia chyba wyczuła wahanie magini, bo popatrzyła na nią uważnie.
Araia zerknęła na czarodziejkę.
- Albo zająć mój pokój. Ja i tak najprawdopodobniej nie będę spała tej nocy w pokoju - zaproponowała swobodnie. Jednakże Erytrea podjęła decyzję, a nie zwykła od swoich decyzji odstępować. Uśmiechnęła się i przemówiła z typową dla niej pewnością siebie:
- Skądże.
- Tej nocy prawdopodobnie nikt z nas się nie wyśpi
– dorzucił Eliot. - Co prawda nie sadzę, żeby istniało jakieś niebezpieczeństwo, ale hałasu trochę narobimy.
- Natomiast musisz wiedzieć jeszcze jedno
– dodała wojowniczka. - Nie podróżujemy tylko we trójkę. Prawdopodobnie dołączą do nas jeszcze cztery osoby. Jeśli chcesz, możemy im powiedzieć prawdę albo poczekać, aż ich poznasz i sama podejmiesz decyzję.
- Właściwie to ja się już trochę przespałam. Chętnie poznałabym waszych towarzyszy, skoro dzielicie z nimi czas, pewnie są tak samo sympatyczni i uczynni, jak wy. Wolałabym jednak założyć na siebie coś więcej
- odrzekła z lekkim uśmiechem. - I co się dzieje, że nie będziemy spać?
- To ja wyjdę na korytarz, a ty się przebierz. Dziewczyny ci powiedzą.
– Drzwi zaskrzypiały lekko, gdy zamykał je za sobą.

Erytrea odpowiedziała z niejakim zakłopotaniem.
- Niestety, czeka nas walka w obronie osady.
- Mam nadzieję, że to raczej będzie drobna potyczka. Zresztą, osada ma dobrego dowódcę i sporą obsadę. Nie ma się czym martwić. A sama walka nie jest obowiązkowa
- wzruszyła ramionami wojowniczka. Dziewczyna zmartwiła się wyraźnie:
- Szkoda, że nie pamiętam, że jestem kapłanką. Mogłabym pomagać rannym... ale może i tak będę mogła pomóc. Jeśli ktoś mi pokaże, co robić.
- Może byłoby bezpieczniej, gdybyś została tutaj?
- zasugerowała magini.
- Raczej przy rannych nic nie będzie mi grozić. Potrzebuję poczucia, że mogę się przydać.[/i] - Spojrzała kobiety z nadzieją.
- Rozumiem. Porozmawiamy z Gunillą i może z Petrą, zielarką. Tymczasem pójdę po spodnie dla ciebie, na dzisiaj muszą ci wystarczyć.
Kiedy magini opuściła pokój, Araia popatrzyła z namysłem na Livię i odczepiła pochwę, w której znajdował się smukły sztylet.
- Sprawdź, jak ci leży w ręku – powiedziała, podając go dziewczynie. Ta chwyciła w dłoń niewielką broń z wyraźną wprawą. Nie pierwszy raz raczej miała z nią do czynienia, a wyuczone gesty nie zostały wymazane z jej pamięci. Półelfka uśmiechnęła się z wyraźną aprobatą.
- Zatrzymaj go. Na wszelki wypadek. Nie jest to mistrzowska robota, ale dopóki nie znajdziemy ci czegoś lepszego, powinien wystarczyć.
- Dziękuję.
- Livia popatrzyła na broń zamyślona.
- Wolałabyś coś innego?
- Nie sądzę, bym zdołała unieść coś cięższego
- odpowiedziała z przekonaniem zapytana. Była drobnej budowy, a na jej dłoniach nie znać było odcisków ani niczego, co wskazywałoby, że przysposabiała się do walki i robiła użytek z cięższej broni.
- Co czujesz, kiedy trzymasz broń w ręku? - Półelfka spytała ciszej, jakby bardziej miękko. Młoda kobieta zastanowiła się. Podrzuciła broń w górę. Sztylet obrócił się w powietrzu, a Livia chwyciła go ponownie bez większego problemu.
- Myślę, że daje mi pewne poczucie bezpieczeństwa...
- Czego jeszcze byś potrzebowała? Oprócz skrzypiec?
- Wygodnych butów, skoro będziemy podróżować?

W tym momencie Erytrea weszła do pokoju, zamykając starannie drzwi.
- Proponuję, byś założyła na razie spodnie i mój płaszcz - podała jej wspomniane elementy odzieży - i pójdziemy razem zdobyć dla ciebie wszystko, co potrzebujesz.
- Oprócz prozaicznych rzeczy codziennego użytku. Bo za te twój brat z przyjemnością zapłaci.
- Araia uśmiechnęła się kpiąco. - To jedna z korzyści posiadania rodzeństwa, którą każda kobieta powinna docenić.
Livia odpowiedziała uśmiechem, wkładając ubranie czarodziejki. Najwyraźniej miały podobną szerokość bioder, ale czarodziejka była zdecydowanie wyższa i musiały podwinąć nogawki spodni, zanim nadawały się do chodzenia. Erytrea uniosła kąciki ust.
- Cóż, to na szczęście tylko tymczasowe. Chodźmy na dół.
 

Ostatnio edytowane przez Suarrilk : 25-07-2009 o 13:20.
Suarrilk jest offline  
Stary 25-07-2009, 14:24   #150
 
falkon's Avatar
 
Reputacja: 1 falkon nie jest za bardzo znanyfalkon nie jest za bardzo znanyfalkon nie jest za bardzo znanyfalkon nie jest za bardzo znany
W drodze powrotnej do Talagbar Falkon rozmyślał nad tym wszystkim co się stało, nad faktem że pierwszy raz od dłuższego czasu odnajduje się w większej grupie niż dwie osoby, w grupie istot o zupełnie rożnych charakterach i celach w życiu. Jeszcze figla płata mu serce, które jest zupełnie po drugiej stronie niż rozsądek, bo jeżeli serce jest na swoim miejscu i będzie się nim kierował, a rozsądek "z drugiej strony" to na pewno jest w dupie, a tak być nie może. Martha była kobietą, z którą mógłby wiązać jakieś plany osobiste, lecz w obecnej sytuacji bardziej powinien polegać na drużynie jako zespole, niż angażować się w osobiste przyjemności.

W końcu dotarli do osady przy kopalni. Już wcześniej zauważył, że jest ona bardzo dobrze ufortyfikowana. Z pewnością przeżyła nie jeden atak i wiele litrów krwi było zmywane z jej palisady. Falkon przyglądał się drużynie, magowie byli ewidentnie zmęczeni zarówno fizycznie jak i psychicznie, Araia mimo odniesionych ran i trudów podróży nadal emanowała siłą ducha. ~Może w końcu drużyna zaakceptuje ją jako lidera? ~ pomyślał obserwując kobietę ~ Brog jest wspaniałym wojownikiem, ale nie wiadomo czy poradziłby sobie ze zrozumieniem ludzi czy elfów, a są sytuacje, kiedy nie wszystko można rozwiązać toporem – aczkolwiek nie można zaprzeczyć, że to całkiem mocna karta przetargowa.~

Po przywitaniu drużyny przez Gunille, krasnoludzką wojowniczkę, Falkon poszedł odetchnąć do gospody. Do jakiegokolwiek pokoju z łóżkiem, choć trochę miększym niż skały. Poprosił kogoś z obsługi wręczając złotą monetę, aby obudził go w okolicach godziny czwartej. Wiedział, że to za duży napiwek, za tak banalną przysługę, ale miał na daną chwilę głęboko w nosie, jak to wyglądało. Musiał zregenerować siły i przede wszystkim myśli.
Spał jak dziecko, jego wrodzona czujność została za drzwiami pokoju. To co robił, było złamaniem pierwszej zasady swojego fachu – CZUJNOŚCI. Poderwał się jednak z łóżka automatycznie, gdy tylko usłyszał, że ktoś zapukał do drzwi. Odruchowo wyciągnął sztylet i ukrył go w dłoni będąc gotowy na wszystko. Otworzył drzwi, stała tam młoda dziewczyna, po ubiorze widać było, że jest pomocnica karczmarza lub kimś w tym rodzaju. Delikatnym, trochę speszonym głosem powiedziała:
- Chciał być Pan obudzony o czwartej... ale słyszałam z rozmów pańskich towarzyszy, że o tej godzinie macie się już spotkać na dole... - W tym momencie zarumieniła się lekko, zdając sobie sprawę, że właśnie przyznała się do podsłuchiwania - a... a więc pomyślałam... no że... że zrobię to wcześniej, aby miał pan czas na przygotowanie się i zjedzenie czegoś ciepłego i przyniosłam trochę kaszy z mięsem i wodę - Ostatnie zdanie wyrzuciła z siebie z szybkością pikującego sokoła, najwyraźniej starając się pokryć w ten sposób zmieszanie.
- Dzięki.
Falkon był trochę zaskoczony, delikatnie puścił sztylet za drzwiami, tak aby wbił się w podłogę i aby dziewczyna go nie zauważyła i nie wystraszyła się. Wyglądała jeszcze na dziecko, nie dałby jej więcej niż piętnaście lat. Łotrzyk jedną ręką sięgnął po tace, a drugą wygrzebał z kieszeni jakąś monetę. Widocznie jej szczęście chciało, że była akurat złota. Podał dziewczynie ze słowami:
- Aa to za "pomyślenie". - Uśmiechnął się delikatnie.
Gdy wyszła, wyraźnie zachwycona podarunkiem, zamknął drzwi i usiadł na łóżku. Dał sobie chwilę, na dojście do siebie, potem przemył się, ubrał, zjadł i zszedł na dół do wspólnej sali, gdzie Araia chciała się spotkać z całą drużyną i obgadać co dalej robić.
Przechodząc koło karczmarza, zamówił jakieś niby piwo, a potem usiadł przy stole w rogu i czekał na resztę drużyny, popijając zamówiony trunek.

Kiedy do gospody weszła Araia, głośno i energicznie zaczęła przedstawiać plan działania, Falkon wstał i bacznie obserwował i słuchał wszystkiego co półelfka ma im do przekazania.
- Falkon, potrafiłbyś założyć pułapkę, o której momencie aktywacji ty byś decydował?- Zapytała Araia
- Bez najmniejszego problemu, powiedz tylko co ma robić, a ja postaram się załatwić niezbędne elementy i ewentualnie wykorzystać magię Eliota lub Erytrei.

Kiedy swoje rozwinięte opinie zaczął snuć Eliot, Falkon poczuł się jak w szkole oficerskiej, na lekcji o taktyce zaskoczenia. Każdy doskonale wiedział co trzeba robić, ale wykładowca klepał te oczywiste zdania cytowane prosto z książki - jednym słowem straszna nuda.
- Natomiast co do pułapek. Przede wszystkim proponuję, załóżmy, że przeciwnik nie jest głupi. Prawdopodobnie wyśle najpierw zwiadowców. Wiemy także, że jest ostrożny i przewidujący. - powiedział Eliot
Falkon po cichu pod nosem wyszeptał – Co ty kurwa nie powiesz.. mądrość na dziś, wujek dobra rada.
- Dlatego Araia wyprzedziła twój tok rozumowania i zapytała o pułapki z ręcznym mechanizmem spustowym, gdybyś nie dosłyszał. Wtrącił się w jego wypowiedź Falkon.
Potem Erytrea zapytała o możliwość wrzucenia czaru z piorunami w pułapkę, na co Falkon pośpiesznie odpowiedział:
Jak było to dokładnie w przypadku ognistej kuli Eliota, robię pułapkę, tworzę mechanizm spustowy i mówię osobie czarującej, na które miejsce ma rzucić czar. Raczej nie będzie problemu z wykonaniem tego.

Natomiast kiedy do głosu doszła Martha, Falkon zamarł.
- Proponuję Falkona...
~ Ja przywódcą?~
Słowa Marthy wbiły się jak sztylet w jego świadomość. Już raz prowadził drużynę w boju. Wpadli w zasadzkę, z całej ośmioosobowej grupy, przeżył tylko On i Kigen, którego przez większość drogi do obozu ciągnął po ziemi! Od tego czasu, jedno o czym Falkon potrafił myśleć, na temat stania na czele drużyny, to to, że poczucie winy za śmierć podwładnych, jest piętnem na jego duszy, może i czarnej duszy ale jest.
- Nie Martho – szybko wtrącił więc swoją opinię – Dziękuję, że masz o mnie takie dobre zdanie, lecz nie chcę odpowiadać za nikogo jako dowódca, nie mogę Wam wszystkim zagwarantować bezpieczeństwa podczas walki. Nie mam w nawyku nawet płakać nad czyimś grobem, za dużo mam lodu w sercu, aby obdarować współczuciem kogoś, kto będzie potrzebował takiego ciepła od przywódcy. Uważam, że najlepszą kandydatką jest Araia, mimo iż szanuję Broga i uważam go za najmocniejszego wojownika w tej drużynie, to jednak mistrzostwo w walce nie przekłada się na bycie dobrym przywódcą. Chętnie mogę doradzać Arai lub temu kogo wybierzemy na przywódce, bo wybrać musimy i to najlepiej teraz, ale ja będę stał z boku... bardziej w cieniu.
 
__________________
play whit the best, die like a rest :)
falkon jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:27.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172