Westchnął lekko i ponownie przemyślał swoją taktykę. Chyba nadszedł czas na zmianę podejścia, chociaż ustępstwa nie były w jego stylu. Na pewno nie było by to w interesie Zakonu, gdyby oddał jakąś niezwykle cenną technologię w cudze ręce. Wstał i głosem pełnym spokoju powiedział.
- Kapitanie Marihito. Rozumiem wasze interesy i jestem pewien, że zdołamy dojść do porozumienia. W naszym interesie leży przede wszystkim zdobywanie wszelkiej wiedzy, w waszym zdobywanie rzeczy, które da się relatywnie przeliczyć na zysk. Razem powinniśmy być w stanie zdziałać więcej, niż wyrywając sobie ochłapy tego, co może nam się dostać w ręce. Proponuję w sprawie ewentualnych łupów przeprowadzić za jakiś czas osobną rozmowę. W tej chwili jesteśmy na, kiedy powinniśmy się martwić innymi rzeczami.
Zwrócił się teraz do pozostałych zebranych w sali przywódców. Byli już chyba wystarczająco zniecierpliwieni i zirytowani, by dłużej wytrzymać tą kłótnię, a walka na tym etapie przypominałaby raczej trafienie z deszczu pod rynnę i zamianę rakiet nuklearnych, na słabsze uzbrojenie, za to w większej ilości.
-
Za pozwoleniem. - Rzucił jeszcze do oponenta w sprzeczce o zdobycze. -
Pragnę przeprosić, w szczególności Ambasadora, za tą jałową dyskusję. Proszę, kontynuujcie Panowie ustalenia bez obaw o agresję ze strony mojego okrętu, jesteśmy jednostką badawczą i będziemy się jedynie bronić zaatakowani. Sprawy zdobyczy z całą pewnością są teraz najmniej ważne dla kogokolwiek z obecnych tutaj. Prawda panie Isamu? - Rzucił mu spojrzenie sugerujące ciszę.
Kiedy skończył mówić podszedł jeszcze do dowódcy eskortowca i po krótce zasugerował mu spotkanie, aby wymienić się wszystkimi informacjami. Następnie podszedł do samego Isamu Marihito z którym jeszcze przed chwilą toczył słowną batalię i po cichu powiedział.
- Zakończmy to, bo za chwilę pozostali wykluczą nas obu z jakiejkolwiek dyskusji i tyle będziemy z tego mieli. Porozmawiamy później. Mam nadzieję Kapitanie, iż będzie to rozmowa przy szklaneczce dobrego trunku, a nie w towarzystwie zbrojnych na neutralnym gruncie. Okoliczności są dość ... specyficzne. Ach i jeszcze coś. Jestem wojskowym, naukowcy są u nas oddzielną strukturą.
Na koniec podszedł do samego Ambasadora, aby osobiście przeprosić za zamieszanie. "Mimo wszystko polityce musiało stać się zadość." - Powiedział sobie w myślach odchodząc od właściciela statku, na którym się zebrali. Nie chciał się odzywać, powiedział przed chwilą więcej, niż chciał w całym tym zebraniu mówić. Czekał na konkrety od pozostałych.