Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-07-2009, 23:41   #15
Terrapodian
 
Reputacja: 1 Terrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłość
Muriel

Shawras Genzuedo wciąż obserwował Cię z głęboką podejrzliwością. Miecza nie opuścił. Przypatrywał się uważnie, jakby usiłując prześwidrować twoją osobę wzrokiem. W głowie szukał natomiast doświadczenia z poprzednich lat, gdzie miał do czynienia z podobnymi przypadkami, które w większości okazywały się wymysłem ludzi chorych psychicznie. A jednak bywały jednostki opętane przez złe duchy, demony, czy nekromantów dążących do maksymalnego wykorzystania ciała. Nie był pewien, czy ten przypadek również się do nich zalicza.
- Opętanie? - szepnął do siebie, lecz dość głośno by wszyscy w kajucie mogli to usłyszeć.
- Nie - odezwał się głęboki, kobiecy głos za nim - chłopak po prostu ma w sobie podwójną duszę.
Na wolnym hamaku siedziała postać w czarnym płaszczu i masce kruka. Huśtała się lekko.
- Widziałam kiedyś podobny przypadek i muszę cię uspokoić inkwizytorze, on nie ma nic wspólnego ze złem - dodała.
- Warto być przygotowanym - odrzekł.
Schował miecz do pochwy, którą położył koło swojego posłania. Zdjął płaszcz i kapelusz, a następnie zbroję i rozpiął lekko koszulę.
- Ja tutaj się ugoszczę, jeśli wam to nie przeszkadza - odezwała się tajemnicza postać. - Nie musicie się mnie... wstydzić... Już dawno porzuciłam cielesność.
- Interesujące - odpowiedział inkwizytor rozkładając się na legowisku i zamykając oczy.
Zasnął. Postać w płaszczy przedstawiła się jako Tara. Po chwili wróciła na pokład. Wróciła stamtąd po jakimś czasie.
- Będziemy za niedługo na wyspie zamieszkiwaną przez zakon... - zaczęła.
- ...Piewców Umysłu - dokończył Genzuedo otwierając leniwie oczy.
Tara cicho się zaśmiała. Inkwizytor wstał z legowiska.
- Czyżbyś nie darzył ich osobistą... sympatią? Tak jak nasz paladyn? - zapytała wbijając czarne oczy w Shawrasa.
- Służę dobru bez względu na nazwę i walczę ze złem pod każdą postacią - odrzekł z lekkim uśmiechem. - Mogę ich tolerować, o ile nie czczą ciemnych mocy.
Do kajuty wpadł niziołek.
- Książę Kreuzenferg wzywa wszystkich za dwie godziny na pokład.

Rydiss Tirio

Opat pojawił się nagle, bez żadnej zapowiedzi. Usiadł na ławce na przeciwko. Nic w ubiorze nie odróżniało go od pozostałych mnichów, oprócz tego, że emanowała od niego... władza. Mogłeś mu się przyjrzeć. Był to mężczyzna w średnim wieku, o twarzy ostrej, ascetycznej i spojrzeniu zimnym oraz przenikliwym. Włosy rude dosięgały ramion. Widać było, że rozmowa nie jest dla niego przyjemna. Wręcz przeciwnie - odnosi się do was z dystansem.
- Przybyliśmy we wiadomej sprawie - rzekł Ultrich.
- Wiem, co to za sprawa - wyszeptał - i wciąż nie mogę się pogodzić z myślą, że zabieracie mojego najwybitniejszego ucznia.
- Taki jest układ, opacie - powiedział Sigund. - Inaczej siły cesarskie odbiorą wyspę. Pamiętajcie, że wy ją jedynie dzierżawicie...
- Pluję na waszego cesarza! - warknął opat.
Wydawało się, że zaraz wstanie z ławki i odejdzie, ale opanował się, chociaż twarz wciąż drgała.
- Wciąż uważacie mój zakon za tymczasowy wybryk, a ja powiadam wam. Jeśli odwrócicie się od wiedzy, potęgi umysłu, już zawsze będziecie taplać się w błocie. My przynosimy wam oświatę, a od was zależy, czy przyjmiecie to światło.
- Co masz na myśli? - spytał wciąż spokojny Ultrich.
Gdzieś obok twojego ucha odezwało się zniecierpliwione westchnienie krasnoluda.
- Już wkrótce zamierzamy otworzyć naszą drogę na ląd zachodni - powiedział opat. - To da nam odpowiedź na wasze pytanie. Co do wojny na którą płyniecie... W niej nie będzie zwycięzców. Zobaczycie na miejscu, że obie strony przegrają, a konsekwencje będą straszne.
Kapłan zaśmiał się. Czujnie obserwował każdego z was. Jego wzrok zatrzymał się przez chwilę na twojej osobie. Wówczas usłyszałeś coś jakby wewnętrzny głos; Za młody jesteś na śmierć, ale płyń... Płyń i poznaj swoją skomplikowaną przyszłość.
- Zresztą na pewno znacie tamtejszą legendę o boskich powozach - w głosie zakonnika wyczuć było ironię. - A teraz... jakieś pytania, czy mogę wrócić do swoich zadań?
Krasnolud wiercił się, chyba chciał coś powiedzieć, ale Sigund uspokoił go wzrokiem.

Gloinus Whitebeard

Wrócił Aldrim. Od jakiegoś czasu widziałeś, jak usiłuje schodzić stromą ścieżką. Był poirytowany, a może nawet poczerwieniał ze złości. Skutecznie torował sobie drogę, rozpychając się szerokimi ramionami. Gdy stanął obok ciebie, wyrzucił w ostrych słowach całą swoją złość.
- Nic, zupełnie nic - machał rękami - te cholerne, zadufane w sobie osły, bez względu czy ze szlachty, czy może klecha, wszyscy gadają o niczym. A co ja mam do tego uczonego bełkotu? I ten cały ich opat, król osłów...
- Radziłbym spuścić z tonu - powiedział jeden z tych zakonników, przechodząc obok.


Jego strój wyróżniał się nieco od ubioru pozostałych mnichów, lecz były dość charakterystyczne szczegóły, który kojarzyły tego mężczyznę z zakonem. Zakonnik był prawie łysy. Jedynie osobno rosnące włosy "hodowane" na tyle głowy, które tworzyły swoistą grzywę.
Dość chudy by policzyć mu wszystkie kości. Twarz wykrzywiona w pogardliwym uśmiechu. W rękach niósł tobołek i jakieś zwoje.
Później dowiedzieliście się, że mówią mu Faust.
- Nie jesteś godzien, by myć stopy opatowi - wycedził kapłan - więc zatkaj sobie swój pysk własną brodą, nim powiesz coś jeszcze.
Aldrim zbladł z gniewu, ale widać było po zakonniku, że nie boi się tych emocji, a wręcz czeka na pierwszy cios. Być może krasnolud również to zauważył, może nie chciał rozpoczynać bijatyki, w każdym razie odprowadził Fausta wzrokiem. Gdy ten sobie poszedł splunął ostro za burtę i powiedział;
- Idę się schlać.

Ragath
Nieumarły nachylił się nad kamieniem. Wziął go ostrożnie do rąk.
- Nie wiem, czy to na pewno kamień... może metal... - wymamrotał.
Nałożył na oko opaskę z dziwną tubką, zakończoną szkiełkiem. Oglądał materiał pod różnym kątem. Wreszcie wyciągnął mały nożyk i popukał po powierzchni. Odgłos był charakterystyczny dla twardego materiału.
- Ten regularny kształt, oktagonalny... duża gęstość, zbyt duża na znane mi minerały czy kamienie. Myślę, że to metal, ale inny...
Usiłował zrobić nożykiem rysę, ale nie było żadnego śladu.
- Niezwykła wytrzymałość. Czas na ostatni test i idę po chemikalia... - rzekł.
Schował nożyk, a zamiast niego wyjął młoteczek. Stuknął nim ten "kamień" dość mocno. Popełnił błąd. Rozległ się głośny trzask, a Skarat Baluchiz odleciał kilka metrów dalej, uderzając w drewnianą ścianę z ogromną siłą, niemalże rozwalając te pozornie twarde belki. Leżał przez chwilę z nienaturalnie przechyloną głową i wydawało się, że już po nim. Lecz wstał szybko na równe nogi, po czym nastawił sobie czerep na kark. Zaśmiał się chrapliwie.
- Gdybym już nie żył, zapewne po tym wypadku byłbym martwy - rzekł. - Ach, dopiero po śmierci doceniamy pewne rzeczy...
Podszedł do bryłki, która leżała w miejscu, w którym ją upuścił.
- To coś odreagowuje na siłę kinetyczną - stwierdził Skarat.
Do kajuty weszła kobieta-krasnolud.
- Słyszałam odgłos przypominający wybuch i byłam pewna, że oto Baluchiz znowu coś kombinuje - powiedziała śmiejąc się. - Nie myliłam się.
- Ach, teraz coś poważniejszego - odrzekł nieumarły zbierając narzędzia rozrzucone po kajucie.
Opowiedział pokrótce Twoją historię z tym "prezentem", a następnie pokazał problematyczny obiekt.
- Niech mnie trolle poszarpią... - szepnęła ważąc kamień w dłoniach.
- Wiesz co to? - spytał Skarat z nadzieją w głosie.
- Nie, i to mnie najbardziej zszokowało! - odpowiedziała.
W kajucie znalazł się jeszcze ktoś. Był to ten humanoidalny smok.
- Cóż to macie? - zapytał z ciekawością.
Krasnoludka podała bryłkę Tygerosowi. Szparkowate źrenice zaklinacza raptownie się rozszerzyły, a otwory nosowe zadygotały.
- Coś... coś mi to przypomina... ale co... odpowiedz Tygerosie - mówił.
Oddał bryłkę.
- To dziwny przedmiot, a ja chyba widziałem kiedyś podobny. Ale gdzie?! - rzekł lekko rozpaczliwym głosem. - Muszę się zastanowić...
Po czym odszedł zamyślony. Krasnoludzica wzdrygnęła się.
- [i]Skoro Tygeros nie wie... Zresztą zachowaj to[i] - zwróciła się w twoją stronę - to zapewne niebezpieczny przedmiot, ale ma w sobie coś, co dla nas - krasnoludów - jest duszą tej martwej materii.
 
Terrapodian jest offline