Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-07-2009, 11:45   #34
Zapatashura
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację

W Sigil każde przejście może być portalem (a niektórzy posuwają się nawet do stwierdzenia, że każde jest)- łuk, drzwi, okno, nawet studzienka kanalizacyjna (taka dziura w ziemi, dla Pierwszaków u których nie wynaleziono takich udogodnień sanitarnych). Astiroth odkrył zaś, że przejście przez dziurę w murze może przenieść... no, gdzieś indziej.

(...)

Shifter pojawił się bowiem w mgnieniu oka na ogrodzonym dziedzińcu wielkiego domu. Wciąż był jednak w Sigil, zwykłe spojrzenie w górę dawało mu na to niepodważalny dowód. Lecz domostwo znajdujące się przed nim bardziej przykuwało wzrok. Było... nietypowe i wzbudzało ambiwalentne odczucia (nie żeby łowca rozumiał takie terminy jak "ambiwalentność"). Z jednej strony zdawało się, że zaraz się zawali, a jednocześnie wyglądało na bardzo solidne. Raptem dwupiętrowe, a jednak jego centralna wieżyczka górowała nad Astirothem. Ciemne, lecz światło błyszczące w jednym oknie rozpraszało ciemność ulicy na której zdążyła już zapaść noc.


Jednym słowem, budynek robił wrażenie. W dodatku w środku, zapewne w pokoju w którym świeciło się światło, czekał ktoś, kto powinien nagrodzić shiftera za pokonanie Infernusa. Owszem, Astirothowi nie udało się zabić genasi. Całkiem możliwe, że nie był tego nawet tak blisko, jak chciałby wierzyć. Ale wilkołak mówił przecież jedynie o pokonaniu gladiatora, a tego łowca dokonał.
Nie pozostało więc nic innego jak wejść po kilku schodkach pod drzwi i otworzyć je. Drewniane skrzydła zaskrzypiały, jak gdyby nie były oliwione od lat. Z wnętrza dobywał się zapach potwornej stęchlizny, który mógłby konkurować z powietrzem Sigil o miano najgorszego gazu jaki można wdychać. Budowla w środku była niestety dość nieciekawa- pajęczyny, kurz, próchniejące drewno. Nie zachował się żaden majestat, który ratował dom od zewnątrz.

Wejście na piętro nie było ani łatwe, ani trudne. Schody straszliwie skrzypiały, a możliwe nawet że zawaliły by się pod kimś cięższym albo pozbawionym elementarnej gracji. Dla Astirotha jednak nie tworzyły większego problemu.
Korytarz na piętrze był ciemny, ale spod jednych drzwi sączyło się światło, dokładnie tak jak powinno. Shifter więc pewnym krokiem podszedł do nich i... No szczerze mówiąc, coś mu nie grało. Niczego wewnątrz nie słyszał, absolutna cisza. Lekko tym zaalarmowany ostrożnie otworzył drzwi.
Pokój był pusty. Na starym stoliku paliła się oliwna lampka, ale było widać żadnych śladów wskazujących na to, że ktoś w tym pokoju wcześniej był. Ale przecież sama się lampa nie zapaliła prawda?


Klatkowicze, którzy mieli okazję odwiedzić Kostnicę (bo musieli załatwić sprawy pogrzebu, na ten przykład), wynosili z niej zwyczajowo dwa wspomnienia. Po pierwsze trudny do opisania smród środków balsamujących i konserwujących, coś jak gnijąca lawenda (“nie pytaj trepie, nie pytaj”) w połączeniu ze skisłym octem. Desmonda ta nieopisanie nieprzyjemna woń uderzyła gdy tylko wślizgnął się do budynku. Tylne wejście Kostnicy było zakończeniem szerokiego korytarza, od którego odchodziły mniejsze prowadzące do kwater mieszkalnych Grabarzy, tudzież stołówki i takich tam pomieszczeń socjalnych. Naturalnie ten duży korytarz prowadził do głównego hallu Kostnicy, w końcu tylne wejście służyło do wnoszenia trupów.
Zgodnie ze swoim planem drow rozpoczął od myszkowania po miejscach, w których diablę mogłoby znaleźć sobie jakieś jedzenie (dawniej Chaosyci spytaliby się po co? Przecież w Kostnicy wala się mnóstwo mięsa- leży na katafalkach). Stołówkę znalazł bez trudu, choć trochę większym problem było ukrywanie się przed wzrokiem Martwiaków w ascetycznie pustych korytarzach i pokojach Kostnicy. Dla chcącego jednak nic trudnego. Kłopot w tym, że przeklętego złodzieja w pobliżu żarła nie było i musiał się skrywać gdzie indziej. A żeby spokojnie zbadać budynek, Desmond potrzebował przebrania. Szczęśliwie jego zdobycie nie nastręczyło wielu problemów. Kiedy już jeden z Grabarzy leżał sobie cichutko w ciemnym kącie, Mizzrym przystąpił do zwiedzania najciekawszej części Kostnicy.

Ach, to drugie wspomnienie, tak? Otóż niezapomniane są tuziny zombie i szkieletów, które łażą po salach budynku, sprzątają, przenoszą zwłoki tudzież inne ciężary, albo po prostu łażą w kółka (“choć zazwyczaj w trójkąty trepie. Zasada trójek, sam rozumiesz”). Drowy słyną z tego, że wiele potworności w swym życiu widziały, lecz Desmond o mały włos a odruchowo spopieliłby pierwszy szkielet, który bez ostrzeżenia wylazł mu zza rogu. Warto tu wtrącić zabawną uwagę, że szkielet miał kapcie. Ostatnimi laty, niektórzy Martwiacy narzekali na ciągłe stukanie. Poza tym posadzka pękała...
Dalej nie było lepiej. Najważniejszą i największą w Kostnicy jest hala pamięci, w której leżą wielcy mieszkańcy Sigil. Bezgłośną straż pełni nad tymi grobami osiem ogromnych szkieletów, odzianych w metalowe zbroje i uzbrojonych w paskudnie wyglądające, oburęczne miecze. Owszem, to mogła być zwykła ozdoba, ale z drugiej strony (bardzo prawdopodobnej strony)- wcale nie musiała. Mizzrym przezornie wolał nie kręcić się po hali pamięci.

Pozostało więc sprawdzić piętra. Co prawda przy schodach kręcili się Grabarze, lecz drow postanowił zaryzykować i przetestować swoje przebranie. Otóż spisało się całkiem nieźle, bo nikt na niego uwagi nie zwrócił.
Kostnica w swej konstrukcji przypominała trochę ul, a przynajmniej takie wrażenie odnosił zaklinacz. Składała się bowiem de facto z szeregu pozbawionych okien komnat, wypełnionych katafalkami, tudzież sztywniakami którzy na nich leżeli. Jedna ciemna komnata obok drugiej- piętro niżej to samo, piętro wyżej to samo. Jak klastry w ulu.

A przeszukiwanie takich klastrów to była mordęga. Smród, ciemność (no, to akurat nie było problemem, ale potęgowało nieprzyjemną atmosferę) i mnóstwo, naprawdę mnóstwo nieumarłych. Szału można dostać. W dodatku diablęcia nigdzie nie było widać, choć Desmond uważnie się rozglądał. Po niemal dwóch godzinach natknął się jednak na kobietę tieflinga, a że był już po tym czasie poważnie zdenerwowany, wolał zaryzykować odkrycie i przepytać ją, niż musieć cierpieć kolejne godziny łażenia po tym cholernym budynku. W końu Grabarze powinny wiedzieć co dzieje się w ich kwaterze.
Co jednak drowa zaskoczyło (tak poza tym, że kobieta była potwornie brzydka), to to że Martwiaczka nawet na niego podejrzliwie nie spojrzała. W dodatku po wymianie kilku zdań stwierdziła, że faktycznie ostatnio pojawił się nowy Grabarz-diablę. Pracował podobno w komnacie 4-12.

Świetnie, tylko która to? Bo jeszcze żadnej oznakowanej drow nie widział, a przecież nie spyta, bo wtedy nawet ostatni idiota nabrałby podejrzeń. Lepiej nie kusić losu i zwyczajnie poszukać. Pierwsze skojarzenie, że to dwunasta komnata na czwartym piętrze, była całkiem poprawna. Trochę gorzej było ze zorientowaniem się która jest tą dwunastą? Szukać zgodnie z kierunkiem wskazówek zegara, czy przeciwnie? Od jednej klatki schodowej, czy od drugiej? I tak dalej, i tak dalej.
Lecz komnata w końcu się znalazła.

I o radości! Był w niej tiefling.


Dziewczyna patrzyła na eladrina trochę nieprzytomnym wzrokiem. Próbowała jakoś się otrząsnąć, choć szło jej to dość ospale.
-Miranda? Miranda chce mnie widzieć? Moja siostra, dobra siostra...-słowa nie niosły w sobie jakiegoś większego sensu, ale dzięki nim kobieta jakby łapała grunt pod nogami. Wzrok się jej trochę skupił, nawet spróbowała nerwowo poprawić włosy i przetrzeć twarz, ale efekt był opłakany.
Chociaż we krwi Klatkowiczów płynie nieufność (i to jaka! Jedna z dawnych frakcji twierdziła, że bogowie to kłamcy i wcale nie mają takiej wielkiej władzy), to Annalise wstała i kiwnęła grzecznie głową, na znak, że pójdzie z Erevanem.
Cóż, poszło nadzwyczaj gładko. No, może nie licząc drobnej wpadki z pajęczakami, ale ostatecznie nawet nie wyrządziły swordmage'owi żadnej krzywdy. Oby tylko nie próbowały go napaść, gdy będzie eskortował eladrinkę.

Tutaj jednak pomocna okazała się sama zainteresowana. Gdy Erevan chciał ją poprowadzić tą samą drogą, którą przybył, ta pokręciła przecząco głową i pociągnęła go gdzie indziej. Obrana przez nią ścieżka była dłuższa, jakby trochę ciaśniejsza, ale za to nic nie zeskoczyło z góry i nie próbowało dwójki zjeść. Droga przez Plac poszła niespodziewanie gładko. Przez Ul zresztą też, bo kto by napadł tak skrajną biedaczkę z jednej strony, a z drugiej. No cóż, łatwiej jest zabić kogoś, kto nie ma przy sobie miecza, prawda?

Kłopoty, choć lekkie, zaczęły się dopiero w innych dzielnicach. Spojrzenia jakie były rzucane w kierunku brudnej ponad wszelkie standardy eladrinki były niezbyt przyjazne. Pierwszak czuł, jak opinia na jego temat malała z każdym przebytym krokiem. Nie żeby pierwszosferowcy byli w mieście szanowani, ale panoszenie się z jakimś społecznym dołem po kulturalnej okolicy?
Żeby było zabawniej, to raczej Annalise prowadziła swordmage'a, niż na odwrót. Ot, ona była mimo wszystko tutejsza, no i drogę do rodzinnego domu raczej znała, przynajmniej na tyle na ile mógł powiedzieć Erevan.
I tak po długiej i nieprzyjemnej wycieczce, dwójka wkroczyła na dziedziniec nad wyraz posępnego domu. Na zewnątrz zrobiło się już ciemno, przez co domostwo sprawiało bardzo nieprzyjemne wrażenie.


Przesądni pierwszacy pewnie zaczęliby twierdzić, że jest nawiedzone. Ale to na pewno bzdury, przecież eladrinka nie pomyliłaby własnego domu z jakimkolwiek innym. Poza tym, może po prostu pierwsze wrażenie nie działało na jego korzyść? Przecież wnętrze może być przytulne. Para eladrinów podeszła więc po schodach do wielkich, wejściowych drzwi i otworzyła je.

No dobra, wrażenie, które robiło wnętrze było jeszcze gorsze. Ten dom wyglądał, jakby był niezamieszkany od lat. Coś tu nie grało, na pewno nie grało. Lecz Annalise spokojnie skierowała się ku schodom na górę.
-Spokojnie, moja siostra na pewno jest na górze.
 
Zapatashura jest offline