Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-07-2009, 14:08   #47
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
we współpracy z Hellian

- Nat? – zapytała.- Zdarzyło ci się coś dziwnego? - Jej własne trzynaście lat wyraźnie stanęło jej przed oczami. Zgrzyt ciesielskich pił, który dotąd czasem śnił jej się po nocach. Spontaniczne użycie magii - ładnie brzmiało, ale prawie zawsze kończyło się tragicznie.
Przyglądała mu się.
- Wiatry wokół ciebie … - wyszeptała.
Jego wzrok był ucieleśnieniem niewinności. Widziała, że nie odpowie, nie teraz.
- Powinniśmy porozmawiać o tym co potrafię - odezwała się pierwsza - Pod warunkiem, że umiesz trzymać język za zębami.
Chłopak obejrzał się za siebie raz przez lewe ramię raz przez prawe jakby to nie do niego mówiła, po czym wciągnął głębiej powietrze zastanawiając się czy może magiczka miała na myśli coś innego. Nic.
- Wiatry? - spytał i drapiąc się po ramieniu spojrzał na nią bez zrozumienia. Patrzyła tym swoim wzrokiem. Jak pustułka, która coś upatrzyła w miejskich strzechach. Nie lubił tego. Miał wtedy wrażenie, że widzi go na wskroś. Ale nie ona pierwsza próbowała go przejrzeć. Uśmiechnął się tak jak uśmiechały się dzieciaki spoza Fauelstadt. O tych kurewsko rumianych mordkach.
- Eeee... no jasne. Możemy pogadać ciotka... ale trochę później, bo mam teraz do tego bretola iść. Chyba się spietrał tym kultystą i o coś rozpytuje – swędzenie ramienia nie ustępowało, a wręcz zaczęło być dziwnie smyrające. Mrówki jakie, czy co? - Muszę iść...
Margot jeszcze chwilę przyglądała się chłopakowi.
Ustąpiła.
- Porozmawiamy później. I to poważnie. O nazywaniu mnie ciotką - zaśmiała się gardłowo - Chociaż prawdę mówiąc zacznę się tym martwić dopiero jak ci to za dwa lata będzie gładko przechodzić przez gardło.
- Teraz, proszę, nie wchodź do naszej kajuty przez jakiś czas. Ze dwie godziny. Będę … - zamilkła – Nieważne. Po prostu nie wchodź.
- Dwie godziny?? - wydawał się przez chwilę być bardziej przestraszony niż powinien. Tam zamierzał schować łup, ale... Ale to był zły pomysł. No pewnie, że tak. Zamykając kufer kupił sobie trochę czasu, ale nie niewinność. Psia jucha. Żeby tylko nie narazić sprawy dla Volpe'a... Czarodziejka nadal patrzyła pytająco, na młodzika.
– Jasne – stwierdził w końcu uśmiechając się niewinnie. Odeszła. Prosto w stronę Klausa. Jakby nie mogła od razu powiedzieć, że będą się ciurlać.

Przyjrzał się zwiadowcy z nowym zainteresowaniem gdy ciotka zeszła pod pokład. Niby taki trochę powsinoga z wyglądu, a się nie cyka fikać takim jak Dieter. Głupie to było jak ta lala, ale jak go Margot lubiła, to w sumie mógł to być klawy gość. A najlepsze, że wyglądał jakby się speszył. No i miał najfajniejszego konia...

Ale czas było działać nim Richtofen z Peterem zaczną wyciągać wnioski. Na kretyna nie wyglądał żaden z nich więc było kwestią czasu nim się do niego przypieprzą. Zawiadowca co prawda sprawiał wrażenie osoby raczej niekonfliktowej, ale ten drugi na pewno będzie drążyć. Bezwzględnie należało się do tego przygotować. Zeskoczył ze skrzynki, na której siedział i przeskakując z nogi na nogę minął paru marynarzy i grających z krasnoludem stirlandczyków, po czym zniknął pod pokładem.

***

Nathaniel nie mógł mieć pojęcie, czym jest zęza i do czego służy, ale doskonale umiał wybierać miejsca bezpieczne od cudzej uwagi. Wypełnione po kostki cuchnącą wodą niskie pomieszczenie pod ładownią, które znalazł wcześniej w trakcie podróży, nadawało się do tego idealnie. Młodzik rozejrzał się czy nikt nie idzie, po czym otworzył klapę. Zapach rozkładających się glonów i jakichś resztek zionął od strony ciemnego wnętrza przyprawiając o mdłości. Wyciągnął z połów kurtki woreczek z puzderkiem i pochylił się, by wymacać stopnie prowadzące na dół. Wybrał drugi płaski szczebel. Ot zwyczajna dębowa deska. Przy samym skraju obwiązał wokół niej cienkimi rzemykami woreczek z puzderkiem tak by niewielka zawartość przylgnęła do spodu szczebla i upchnął rzemyki w przerwę pomiędzy szczeblem a deskę, która trzymała go z prawej strony. To powinno wystarczyć do Averheim. Zamknął po cichu klapę. Jeszcze tylko jedna rzecz. Przełożył wytrych do niewielkiego schowanka w bucie. Musiało się udać. I koperta i łup były schowane.

Minął parę zapieczętowanych skrzynek, oraz beczek z winem i wodą pitną i przeszedł do części z końmi. Niewielka zagroda zamknięta była wyłącznie na skobel, ale i to chyba było niezbyt potrzebne, bo zwierzęta były dziwnie spokojne. Gdy słoma zaszeleściła pod jego stopami tylko dwa leniwie zwróciły na niego swoje spojrzenie. Deresz kisełki no i Czarna. Chyba najżywsza w tej chwili ze wszystkich. Kiedyś wujo Gunter wsadził go na swojego siwka i dał się przejechać. Fajna sprawa. Bez dwóch zdań. Ale siwek był zupełnie inny. Prosty i ospały. Jakby mu wszystko jedno było. Czarna natomiast nieco sennym, ale inteligentnym wzrokiem lustrowała ludzkie źrebię sobie tylko znaną miarą i po chwili jakby już go oceniwszy, odwróciła głowę pochylając ją nad poidłem. Ulicznik obejrzał się, czy Klausa nie ma w pobliżu. Upewniwszy się, że jest sam, spokojnie zbliżył się do kobyłki i położył jej rękę na mocnej szyi. Zwierzę zarżało cicho, ale nie zrobiło nic ponadto więc Nat przesunął dłoń po czarnej sierści. Potem jeszcze parę razy. Ciekawe jakby to było przejechać się na niej... Szkoda, że nie będzie okazji.

***

- Nat... - niemal wpadł na Petera przy schodkach na pokład. Mężczyzna, zasłaniając swoją posturą wyjście, przyglądał mu się uważnie - Pan Le Boeuf prosi cię na chwilkę.

Podrapał się po ramieniu odruchowo i popatrzył ze zdziwieniem na zwiadowcę.

- Le Boeuf? No dobra.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline