Leciał. Wzbił się ponad chmury, zastygł w miejscu i runął głową w dół na spotkanie ziemi. Skrzydła trzepnęły, raz, drugi i
Bartel szybował teraz równolegle do powierzchni ziemi. Piruet wokół własnej osi. Trzepot skrzydeł i znowu wzbija się w powietrze. Skrzydlaci - wybrańcy jedynego czuli się wolni właśnie dzięki skrzydłom. Włosy ciągnęły się za nim jak liczne serpentyny uwiązane masztów statków powietrznych na regatach dookoła Miasta Pierwszego. Tak,
Bartel w długich, czarnych włosach, to wzbijał się to pikował ku ziemi. Skrzydła lśniły bielą.
Prawo było jasne. Żadnych pobytów na ziemi. Ci skrzydlaci co to robili mieli odpowiednie pozwolenie własnoręcznie podpisane przez
Gabriela.
Gabriel trzymał swoje skrzydła na wszystkim. No i miał swoją wspaniałą Gwardię - ludzi bezwzględnie mu posłusznych. Cudownie nieprawdaż? Nie. Cudowne jest niebo usiane pluszowymi chmurami i możliwość unoszenia się między nimi.
Chmurki przybierały różne kształty. Misie, twarz ojca, ludzkiej kobiety, zwierząt przeróżnych. Czasami takiej zwykłej rysunkowej chmurki.
Bartel latał gdyż jego egzamin na Gwardzistę Jedynego dobiegł końca i wynik był zadowalający. Latał gdyż nie potrafił usiedzieć. Tyle się do tego przygotowywał. Tyle pracy w to włożył, tyle wysiłku.
Nagle, jak z bicza trzasnąć, pojawił się przed nim
Gabriel. Na czas krótszy niż mrugniecie oka zrobiło się całkowicie ciemno...
... To było coś jak błyskawica - tylko odwrotne.
Bartel szybko wyhamował. Był już z jakieś 7 kilometrów od miasta. Ukląkł.
- Panie...
-
Zostałeś skazany za częste pobyty w piekle! - rozległ się gromki głos lecz usta
Gabriela nie poruszyły się.
-
Nie, panie...
-
Milcz! - Gabriel podniósł ręką i za plecami
Bartela pojawiło się dwóch gwardzistów. -
Do piwnicy z nim!
Błysk - jasny, czerwony, wręcz karmazynowy. Krwisty! Błysk tak oślepiający, że jeszcze przez długi czas
King nie mógł otworzyć oczu. Łzy popłynęły policzkami. Były błękitne. Stał obejmując twarz rękoma, do których miał przypięte kajdany. Płakał bez powodu, po prostu płakał. Rozległo się głośne szuranie.
-
Rżnij! - krzyknął ten sam głos co wcześniej.
Bartel otworzył oczy zaskoczony. To co zobaczył przebiło jego najśmielsze i najokropniejsze oczekiwania. Przed oczami miał nagą kobietę przypiętą do stołu. Ów stołem było Madejowe łoże a ów kobietą jego ukochana.
-
Rżnij! - głos rozległ się ponownie a łańcuchy opinające jego ręce poluzowały się. Niewiasta z łoża podniosła głowę wijąc się ile sił. Piersi nabrzmiały. Krągłe piersi.
-
nie, niee, nieee. NiiEE!!! - głos
Bartela na początku cichy, potem rozległ się jak grzmot. -
NIIIEEE!!
W rogu sali pojawia się postać
Gabriela. Tym razem bez skrzydeł. W cieniu. Ruszyła w kierunku skazanego a w ręku zamajaczył płomień. Płomień stał się mieczem. Mieczem, na który
Bartel nie mógł spojrzeć bojąc się obłędu.
-
Rżnij mówię! - Głos ponownie zabrzmiał lecz usta ponownie były nieruchome. -
Bartelu King, zostałeś skazany za zbyt częste przebywanie w piekle. Lecz nie wiesz jeszcze co to jest piekło. OTO jest piekło!
Płomienie powędrowały w stronę kobiety. Komnatę zaczął wypełniać krzyk. Krzyk i smród przypalanej tkanki. Kompozycja, którego
Batel nie mógł znieść.
W komnacie w ziemskiej kamienicy, pewnemu, śpiącemu mężczyźnie, popłynęła łza po policzku.