Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-07-2009, 00:05   #19
merill
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Cała ta sytuacja na statku zaczynała go szczerze denerwować. Napięcia nieustanne między rycerstwem a muszkieterami zaczynały go irytować, do tego stopnia, że następny incydent tak jak ten dzisiejszy, gdzie jedynie de Mer uratował sytuację, miał być karany głową.

Chciał się spotkać z Sarą, ale natłok obowiązków i ciągłe kolejki przed jej kajutą, uniemożliwiały swobodne spotkanie i rozmowę. Mógł wprawdzie użyć pełnie swojej władzy i zasobów, ale wolał nie odsłaniać wszystkich kart, tym bardziej, że nadal nie udało mu się dowiedzieć, kto jest spiskowcem. Wprawdzie nie obawiał się otwartego ataku na księcia, ale nadal nie miał żadnych informacji.

Wreszcie znalazł chwilkę na przejrzenie wszystkich akt dostarczonych mu przez Franciszka, zlecił wprawdzie Raelisowi opracowanie ich w krótszej i przystępnej formie dla G.R.O.T. – u, ale tylko w stopniu niezbędnym umożliwiającym poruszanie się w Nowym Świecie. Resztę poufnych informacji wolał zatrzymać dla siebie. Studiował po kolei wszystko, od opisu geologicznego ziem, dowiedział się np. że tamtejsze góry są bogate w złoża metali, fauny – żyją tam ponoć dzikie koty całkowicie czarne, wielkością dorównywające lwom, a przewyższające je szybkością i zwinnością, flory – odkryto nowy rodzaj rośliny uprawnej, dającej dużo smacznych i złocistych ziaren, czy pogody – są dwie pory roku, sucha i deszczowa. To jednak wszystko było mniej ważne. Czytanie korespondencji jaka przychodziła z Nowego Światu na dwór Franciszka, raporty Attera i sprawozdania były o wiele ciekawsze. Niestety skończyły się jak nożem uciął i nikt nie potrafił wprost powiedzieć dlaczego.

I jeszcze kolacja z Inkwizytorem. Prędzej wolałby zasiąść do stołu z oparszywiałym żebrakiem z najgorszej dzielnicy stolicy Imperium. Z tego co jego ludzie mu zdali raport i własnych obserwacji, miał do czynienia z wyjątkowym bucem i chamem, obdarzonym jednak piekielną inteligencją i przenikliwym umysłem. Wyglądało na to, że czeka go przy stole ciężka batalia na słowa, gdzie podchody i fortele będą błyskać niczym rapiery czy obłoki dymu muszkietowego na polu bitwy. Z dwojga złego wolał to drugie…niestety… obowiązki Namiestnika, bo nim go uczynił Franciszek wiązały mu ręce w tej kwestii. Raportu złożonego przez Raelisa, dowiedział się, że Inkwizytor jest pod stałą ochroną około dziecięciu najemników, a każdy z nich ma mordę z pod ciemnej gwiazdy, aż dziwne, że do dowodzenia nimi został przydzielony pułkownik Warrington, dość blisko ponoć spokrewniony z Dworem. Widać, musiał mocno podpaść, dobierając się pewnikiem do łona czyjejś żony lub córki na dworze, że dostał tak parszywą misję, jak ochrona zadętego klechy. Andre w duchu przyznał, że sam by się najchętniej pozbył Inkwizytora, jednak „nagły” wypadek wysokiego dostojnika Cesarza nie uszedł by bez pilnego śledztwa. Niestety…

*****

Kurtuazyjne przywitania i sztuczne uśmiechy a potem kamienne twarze. Tak zaczęło się oficjalne spotkanie. Andre próbował z godnością zjeść rybę jedną ręką widelcem. Niestety jego ułomność dała się we znaki. Logen w tym czasie jadł swobodnie aczkolwiek oszczędnie. Wreszcie po kilku minutach zmagań z posiłkiem, Andre odstawił na bok talerz, solennie sobie przyrzekając, że każe wychłostać kucharza.

- Cieszę się, że Ekscelencji smakuje, mnie jakoś nigdy ryby nie smakowały - skrzywił usta w niesmaku.

- Każde pożywienie jest darem, każde trzeba chwalić - nie wiadomo czy Pan zawsze będzie nam je darował... - westchnął cicho Logen.

- Zaiste słowa godne Inkwizytora, ale o gustach się nie dyskutuje, jak mawiaj filozofowie.

Andre przerwał na chwilkę, nachylił się ku odkorkowanej butelce i rzekł:

- Rozumiem, że Imperator zapewne bardzo się martwi o stan ducha miejscowej ludności, skoro Inkwizytora wysyła ku Nowemu Światu? Choć, niech się Ekscelencja nie obraża, przydałby się bardziej kolejny regiment wojska. Może wina?

- Nie, dziękuję, póki nie przywyknę do niedogodności podróży staram się zachować czysty umysł. - odmówił grzecznie inkwizytor, po czym odpowiedział na pytanie - Współczesny nam świat nie może istnieć bez religii - to ona ustanawia władzę, zebraną w dłoni namiestnika Powracającego - Imperatora - to ona uczy nasz lud moralności, ona tłumaczy wiele zasad istnienia świata. Jeżeli mamy przenosić elementy naszej cywilizacji na inny ląd, konieczna jest także nasza wiara. Nie jadę tam by mordować i palić na stosach, będę - rzec można - najwyższym z misjonarzy, kontrolującym to, w jakiej postaci najświętsze pisma Imperium są przekazywane tamtejszym ludom. Przeinaczenia w naukach świętych są herezją, ta zaś prowadzi w prostej linii do zguby, marszałku.

- Święte słowa Inkwizytorze, zwłaszcza te o nie mordowani i paleniu na stosach,… zwłaszcza te. Wiara w mądrość naszego Imperatora nie pozwala mi nie wierzyć Ekscelencjo, w twoje oświadczenia.

- Doskonale. Teraz kolej na moje pytanie... - uśmiechnął się inkwizytor - Wysyłanie tak licznej armii i wyznaczanie marszałka na namiestnika to dosyć dziwne zachowanie jeśli deklaruje się misję pokojową, której celem jest po prostu zbadanie sprawy problemów z kolonią... A może chodzi o coś jeszcze?

- O cóż by mogło innego chodzić? Liczne wojsko, dobrze wyszkolone i zdyscyplinowane, minimalizuje ryzyko niepowodzenia i zapewnia maksimum bezpieczeństwa. Wszak Ekscelencja doskonale wie, że to dogmat współczesnej sztuki wojskowości, który wymyślono wszak w Imperialnej Akademii wojskowej. Księstwo Arish jest tylko mądrym uczniem, podpatrującym pomysły najlepszych - odparł z tak szczerym uśmiechem na jaki było go stać, choć musiał wyglądać w istocie nieszczerze.

- Doskonale, słowa te cieszą me serce ponad wszystko miłujące pokój. Bo jak mniemam, tak pilni uczniowie doskonale wiedzą, jak wielkie faux pas popełniliby, pozbywając się obecnego gubernatora Agrii, którego życia i statusu broni umowa między samym Imperatorem a Franciszkiem I de Clee ustanowiona piętnaście lat temu, zaraz po wojnie z Geutrin...

- Rozumiem, że wasza Ekscelencja nie chciał zasugerować, że Księstwo nie dotrzymuje słowa traktatów, jeno to tylko gdybanie takie. W innym przypadku czułbym się urażony, że ktoś oczernia honor mojego władcy. Jednak co do sytuacji w koloni, to Imperator - Oby żył wiecznie. Wie tyle samo co i my, bo wieści z tamtąd przychodziły ostatnio rzadko i bardzo mętne, kolokwialnie okreslająć niczym do sraczki podobne.

- Nic nie sugeruję, Marszałku, wyrażam jedynie swoje zmartwienie. Arish to księstwo słynne przede wszystkim z rycerstwa, ci zaś znani są z fantazji godnej największych poetów i honoru, którym często unoszą się w chwilach średnio ku temu odpowiednich. I chociaż rozmawiam z panem z pełną świadomością, iż do rycerstwa Arish, mimo szlachectwa, nigdy pan nie należał, to kto wie, czy to nie ogólna przypadłość mieszkańców ziem księstwa...

- Przez ostatnie piętnaście lat Księstwo zmieniło się mocno. To co Ekscelencja widzi na pokładzie, to tylko przepychanki między starym a nowym ładem, starym, który wkrótce umrze śmiercią naturalną, ale jest mu szacunek należny, o czym niestety czasem młodsi generacją oficerowie zapominają. Nie pochodzę z Arish, dlatego mam na to zdrowe, postronne spojrzenie i wiem, że jeśli przyjdzie potrzeba podobna do tej sprzed lat piętnastu, te dwa zwaśnione obozy będą się bić razem w pierwszej linii. Rozumiem że Ekscelencja wybaczy mi tę militarną metaforę - skrzywienie zawodowe.

- Cóż, ciekawe podejście do kwestii rycerstwa, aczkolwiek sprawy sił zbrojnych księstwa nie należą do moich kompetencji - jak i w ogóle kwestie wojen...

- Wojen... no cóż to moja profesja. Jedna rzecz mnie ciekawi, dlaczego Imperator dał Ekscelencji ochronę? Czyżby nie ufał w skuteczność moich ludzi? Zapewniam, że pod ich opieką byłby Ekscelencja bezpieczny niczym w zakrystii Bazyliki w Stolicy.

- Praca inkwizytora, marszałku, nie jest pracą łatwą. Konieczna jest niezależność. Gdybym znajdował się pod ochroną armii, której dowódca okazałby się heretykiem - rzecz jasna, nie chodzi mi o pana - kogo poparliby żołnierze, kogo rozszarpaliby na strzępy? Rzecz jasna mnie. Dlatego wybieram, z pomocą najwyższych członków Świętego Officjum, ludzi najlepiej niewierzących, typowych najemników, którym kwestia religii będzie kompletnie obojętna, a jedynie będą ich obchodzić pieniądze. Muszę mieć swoją prywatną armię, w tym wypadku akurat małą grupkę, ale często było ich więcej. Poza tym nieznane są ludzkie losy, Powracający może pokierować los drogami, które będą wymagały ode mnie czasowego odłączenia się czy to od armii Arish, czy też Imperium, a nie mogę przy tym osłabiać waszej siły militarnej. Stąd też niezbędna jest moja własna ochrona, zresztą o doskonałych referencjach.

- Nie wątpię, choć nie widzę wśród nich żadnego z moich absolwentów. Zastanawia mnie jednak fakt, że wybiera Ekscelencja niewierzących. W czym niewierzący są lepsi od pogan?

- Brakiem konkretnych preferencji religijnych. To ważne, w wielu z dzieci Pana, gorliwie go wielbiących, spoczywa ziarenko herezji. Ja zajmuję się tymi, w których to ziarno się obudziło, rozrosło. I nie chciałbym, by mój człowiek podczas ujmowania heretyka nagle uznał, że ma rację. To jakby podczas bitwy o Arish, piętnaście lat temu, nagle połowa wojsk Arish zdecydowała, że zawalczy w imieniu księcia Victora i rzuciła się do zdradzieckiej walki. Ja też toczę boje, w inny sposób, ale bywają równie epickie co te, których doświadczyło pańskie wojsko.

- Nie śmiem w to wątpić. Niemniej jednak to fakt zastanawiający, że niewierzący jest wyżej w hierarchii teologii niźli heretyk. Zastanawiające... i dla mnie pocieszające.

- Tak jak nie walczący jest wyżej w hierarchii niż wróg. To chyba całkiem logiczne... - uśmiechnął się Logen.

- Zaiste trafne porównanie, jednak nie do końca. Nie walczący zawsze jest niewiadomą, a niewiedza i brak danych to najgorszy wróg na nowoczesnym polu bitwy. Nie dziwię się jednak, że Ekscelencja nie zna tych podstawowych doktryn wojskowości, wszak w innej dziedzinie się specjalizuje, gdzie ja musiałbym uznać swoją słabość.

- W "wojskowości religijnej" niewierzący nie jest niewiadomą - jest po prostu nie walczącym, wyłączonym z bitwy. To trochę inne fronty.

- Ekscelencja wybaczy, ale nie docenia Pan ludzi i emocji, sposobu w jaki mogą zmieniać postawy ludzkie. Odpowiednio silny bodziec może z każdego niewierzącego zrobić żarliwego wyznawcę.

- Doceniam. Znam tę sztukę. I umiem odwrócić jej działanie. Proszę się o mnie nie martwić, z tych zdolności właśnie żyje i dzięki nim żyje.

Andre pierwszy usłyszał, czy raczej przeczuł niebezpieczeństwo. Wywrócił stół i rzucił się na Inkwizytora zwalając go na ziemię. Twarz urzędnika wykrzywiona była przez chwilę grymasem strachu, jednak po sekundzie nad ich głowami, w miejscach gdzie jeszcze przed chwilą siedzieli wystrzeliła czerń, czerń czegoś co przypominało mackę.

Marszałek szybko przeturlał się do stojaka na broń, kiedy do pomieszczenia wpadł jeden z ochroniarzy Inkwizytora, został szybko powalony ciosem macki. Uderzenie był tak silne, że postawny mężczyzna zachwiał się i uderzył z głuchym odgłosem w ścianę, osuwając się po niej na ziemie. Andre odciągnął kurek pistoletu, pewnie trzymając go zdrową ręką. Jednak bestia, czy cokolwiek to było, na widok wbiegającego barona uciekła. Al Thor nawet nie zdążył nacisną spustu. Kiedy dostał się na pokład, potwora już nie było a Warrington stał z dymiącą po wystrzale bronią.

Musiał zapanować nad sytuacją. Jego straż przyboczna była już przy nim, każdy z bronią gotową do strzału w pełnym rynsztunku bojowym, jednak bez charakterystycznych srebrnych grotów na mundurach.

Wykrzyknął tak by wszyscy słyszeli:

- Proszę natychmiast się rozejść do swoich kabin. Niech zwierzchnicy rycerstwa wystawią swoich wartowników, którzy wspólnie z muszkieterami pełnić będą wart do świtu. Barona Warringtona natychmiast proszę do mojej kabiny, to samo tyczy się kapitana. Nie obchodzi mnie, czy mu się to podoba czy nie. Ma być!!! Pełna lista wartowników, którzy pełnili przed chwilą wachtę, ma trafić do mojego sekretarza najdalej za kwadrans.

Potem zwrócił się do ochrony Inkwizytora:

- Odprowadźcie waszego Pana do kabiny i pełnić mi straż do świtu. Włos mu z głowy spaść nie może, już raz dzisiaj skrewiliście, mieliście szczęście, że nic mu się nie stało dzięki mnie. Wykonać natychmiast, to cesarski urzędnik, więc jemu pierwszemu należy się bezpieczeństwo. – Po tych słowach uśmiechnął się zadowolony do siebie. Do świtu miał Inkwizytora z głowy.

Zauważył w rozchodzącym się tłumie Sarę, podeszła do kropli czarnej krwi na pokładzie i wytarła ją chustą, mówiąc postronnym:

- Zrobię wymaz.

Andre zdążył ja zatrzymać na chwilę, nie tracił czasu na wstępy czy powitania. To będzie później:

- Daj mi znać, jak tylko się czegoś dowiesz, proszę.

Miał na tym statku jedyną realną, fizyczną władzę. Formalnie przewyższał go zakresem plenipotencji Inkwizytor, jednak nie miał takiego wsparcia militarnego. Jednak tej kobiecie nie potrafił rozkazywać… dlatego po prostu poprosił.

Odwrócił się do Matrima i Dariusa – obaj byli w pogotowiu, a ich czujne spojrzenia omiatały pustoszejący pokład.

- Poproście do mojej kajuty sir Archibalda i kawalera de Mer, tylko grzecznie i z taktem. Powiedzcie, że potrzebuję ich rady i pomocy. To tyle.

Ruszył na dół do swojej kabiny. Miał parę spraw do przeanalizowania.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline