Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-07-2009, 10:55   #30
Latilen
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Najpierw chciał mi go odebrać. Ale ja czułam, że ten kostur do mnie pasuje. Od razu rzucił mi się w oczy. Jego gładki trzonek zakończony głową owczarka. Te ostre zęby, których nie połamał czas. Zmarszczony nos, zwężone oczy, złożone uszy - poczucie bezpieczeństwa sączyło się przy każdym dotyku starego drewna. Gdyby go wyczyścić, może lekko oszlifować kamieniem, będzie piękny. Jak nowy. Pachnący żywicą, życiem, wiatrem.
Wszystkie bronie zdawały się prezentować siebie, mrugające zapraszały do kupna. A on był inny. Dlatego się na niego zdecydowałam. Wybacz Hezragu, ale już go nie odzyskasz. Tak samo, jak nie oddam ci Wichru.

- Nie sprzedałbym go byle komu. Ale jesteś przyjaciółką Ace'a... I wyglądasz na porządną osobę. A o niewielu przyjaciołach Ace'a mogę to powiedzieć. - zwrócił się do niej, krzyżując ramiona na piersi.
- Widocznie umiem się lepiej zaprezentować. - uśmiechnęła się szeroko. - Czy mogę...?
Chciała dotknąć miecza wiszącego na ścianie. Zdawało się, że szeptał. W porównaniu z całą bronią zgromadzoną w poprzednim pomieszczeniu, żadna się do niego nie umywała.
- Ależ proszę. - zbrojmistrz oparł dłonie na fartuchu. Ace uśmiechał się pod nosem.
Jeśli Wicher szeptał, to kostur zdawał się krzyczeć. A właściwie sarkać. Niezadowolony, lekko obrażony.

Czy ja naprawdę wyczuwam ich emocje, czy to złudzenie?


Oparła kostur, gładząc go uspokajająco, o ścianę po prawej ręce i sięgnęła lewą po miecz. Przez chwilę obawiała się, że będzie za ciężki, albo że zbyt długi na jej drobną figurę. W końcu to prototyp męskiej broni, tak?

Idealny.


Klinga wpasowała się sama w dłoń. Zapomniała o bolących mięśniach. Wyprostowała ramię, zrobiła sprawnie młynek, obejrzała z bliska ostrze, a w nim swoje odbicie.
- Nie znam się na broni, musisz mi to wybaczyć Hezragu. - złożyła dłonie w geście przeprosin. - Wiem jedno, ten miecz zdaje się być skrojony do mojej dłoni. Dziękuję, że jesteś gotów mi go sprzedać.
- Przyjaciółki Ace'a są moimi przyjaciółkami.
- zbrojmistrz podał dziewczynie pochwę na miecz. - Dbaj o niego.
- Oczywiście. -
przypięła miecz do pasa, wzięła kostur w dłoń. - Tym też będę opiekować się należycie.
- Nie wiem czemu się na niego uparłaś.
- szepnął do niej Ace.
- Powiedzmy, że to on wybrał mnie. - pogładziła chłodne drewno.

Czas to coś zabawnego. Kiedy zależy nam, żeby się rozciągnął, nigdy tego nie robi. Kiedy nie zależny nam na nim wcale, nagle zdaje się nigdy nie kończyć. Niestety ten dzień należał to tego pierwszego typu. Od południa zdawał się mknąć niczym rączy pegaz, a Tavarti wisiała na szczecinie jego ogona, niewiele widząc przez opary kadzidła. Dobrnęła do nocy chyba tylko przez przypadkowe szczęście. Chłodnej, wilgotnej bezczelnie włażącej przez otwarte okno. Mimo zmęczenia, bólu mięśni, ciała, które zdawało się ważyć tyle co spory stos kamieni, chrapiącej na jej ramieniu Dami (i gadającej przez sen... tym razem jej słowa i pomruki sugerowały intymne spotkanie z dwiema Tavarti na raz), dziewczyna nie mogła spać. Patrzyła jak światło księżyca odgniata się na podłodze. Zasłona kiwa się monotonnie w rytm przyjemnego nocnego powietrza. Oparty o ścianę kostur, wbijał w nią spojrzenie zeźlonego owczarka. Chociaż w tej chwili obserwował ją z zaciekawieniem. Zaraz obok niego oparła miecz - Wicher. Ten raczej spał.

- Wicher i... Ciekawe jak się zwiesz, mój drogi? - szepnęła do kostura i zapadła w sen ukołysana regularnym oddechem Dami.

Potem znów nadszedł sen. Niestety nie zapamiętała, czy wczorajsza teoria się sprawdziła, bo oczywiście ktoś wpadł na najgłupszy pomysł na świecie - sparing o świcie.
- Tavarti pogoń kota Ace’owi... Nie chcę jeszcze wstawać. - Damarri wymruczała jej do ucha.
- Już, już. Jak ich dorwę... - jej groźba zginęła gdzieś między wysuwaniem się spod orczycy, ubieraniem na lewą stronę lekkiej tuniki, a cichym zamykaniem drzwi.
Przebiegła korytarz, wpadając do ogrodu. Po drodze zgubiła resztki snu.
- Czy wy nie macie sumienia? - powiedziała groźnie, zanim zorientowała się, kto z kim i dlaczego. Na szczęście w pobliżu był jakże radosny Ace, który naświetlił całą sytuację.
- Obudzicie Damarri. - rzuciła w powietrze, ale została zupełnie zignorowana.
- Co się tu dzieje...Ooo pokaz! - Tavarti usłyszała za swoimi plecami.
- O nią już się nie musisz martwić.- odparł Ace.

Tak, to doprawdy pocieszające.


- WYSTARCZY! - jej krzyk zadziałał niczym bat.


By andewfphoto.deviantart.com at 2009-07-27

Wszyscy obecni zamarli zadziwieni mocą jej płuc. Czekali na dalszą reakcję. Dziewczyna zaplotła ramiona na piersiach.
- Ghertonie poznaj mojego ochroniarza Acelona Spiresa - wskazała spojrzeniem mężczyznę - i jego oraz mojego przyjaciela Gromlaka - przeniosła wzrok na orka. - Pewnie ich poznajesz z burdy w Ognistym Jaszczurze. - sprostowała - To jest Damarri - uzdrowicielka w świątyni Garlen. - była poirytowana, co można było odczuć w jej zimnym tonie głosu. - Moi drodzy to jest mój nauczyciel i mistrz, wróżbita Gherton. A teraz chcę śniadanie.
Uśmiechnęła się szeroko łagodząc ton wypowiedzi. Skierowała się do willi, machając na wszystkich gorącokrwistych, żeby poszli za nią, to coś też znajdzie się dla nich.


By ypyawakit.deviantart.com at 2009-07-27

W kuchni została sam na sam z Damarri. Ciepły pocałunek odgonił resztki złości. Kiedy orczyca skierowała się do sypialni (co oznaczało że nie będzie jadła i zasoby jajek wystarczą na pożywne śniadanie dla pozostałych obecnych) rzuciła do jej pleców:
- Dzięki skarbie. Tylko w jednym się mylisz - ja niczego nie planuję. Tak po prostu samo tak wychodzi. - uśmiechnęła się i cudem uratowała jajka i swoją głowę przed uderzeniem poduszki.
- To planuj też dla innych, a nie tylko dla siebie. - Damarri wróciła już gotowa - Poza tym zostaw te jajka! Skoro ja tu mam mieszkać, to ja gotuję.
Przegoniła Tavarti z kuchni, smagając ją po tyłku szmatą. Cóż więc biedna miała robić? Zabrała się za trening z Ghertonem.
- Dziś już mam własny kostur. - uśmiechnięta przyniosła Go z sypialni.
- To już przynajmniej wiadomo, czemu ci tak na tym kawałku drewna zależało. - Ace z talerzem jajecznicy usiadł na ganku. - Bez urazy.

Ja ucząca Ghertona. Przesadza. Gdzie mi tam do niego! Jeszcze daleka droga, wątpię że go kiedyś dogonię. Zresztą po co o tym myśleć? Po treningu wypytam go o kostur. Na razie zabierajmy się do ćwiczeń z Astralnego Spojrzenia.

Podobała jej się ta jasność. Życie w postaci roślin i ludzi. Niewielkie nagromadzenie cienia. Tak, tu można oddychać. Z ciekawości zerknęła na swój kostur, aby poznać go lepiej. Dalej nie znała imienia...
Kostur stanowił zagadkę...była pewna że nie widzi wszystkiego. Świecił bowiem, co prawda słabym, ale jednak oślepiającym blaskiem. Dostrzegała jednak, jeszcze jedną dłoń, oprócz jej dłoni, trzymającą kostur. Dłoń należącą do innej istoty... ale ciała do którego ta dłoń należała, dostrzec nie mogła. Widziała wstążki, wielokolorowe, zaczepione o psi pysk i urywające się nagle, kilkanaście centymetrów dalej. Sam pysk wydawał się być żywy, gdzież znikła faktura drzewa. Oczy psa spoglądały na dziewczynę z wyczekiwaniem.

Otarła pot z czoła. Druga dłoń. Poprzedni właściciel?
- Jeszcze nie zaczęłaś machać tym patykiem, a już się zmęczyłaś? - Ace zdawał się szukać guza. Albo na swój sposób ją dopingował. Cokolwiek to nie było, prosił się o ciętą ripostę. Niestety nic nie przychodziło jej mądrego do głowy.
- Zaraz instynktownie sprawdzę trwałość twojej czaszki. Nudzi ci się? Trzeba było iść z Grolmakiem. - prychnęła jak kot i skupiła się na kolejnych ciosach kosturem.

Gherton miał rację. Im bardziej koncentrowała się po prostu na samym ruchu ciała i prostej komendzie „cios” czy „blok”, tym lepiej na tym wychodziła. Powoli, z każdym ruchem kostur stawał się przedłużeniem jej ręki, balansowanie nie wymagało dużego wysiłku, płynnie przechodziła z pozycji do pozycji bez wczorajszej kanciastości. Ace w końcu zajął się posiłkiem. Gromlak, nadal z wyrzutami sumienia kręcił się nieopodal. Przyniósł nie tylko rybę z polecenia Acelona, ale też zrobił część sprawunków dla dzieciaków.

Pasjom niech będą dzięki.

- Ten zapach powoduje skręt kiszek. - Tavarti oparła dłoń na biodrze. - Przypomniałam sobie, że nie jadłam śniadania. Może coś zjedzmy i potem jeszcze trochę pomacham moim kosturkiem?
- Na dziś wystarczy.
- Gherton widocznie postanowił nie zagłuszać dłużej burczenia w brzuchu. - Żebyś się nie przemęczyła znów jak wczoraj.
Ruszyli do kuchni.
- Mogę cię o coś zapytać?
- Oczywiście.
- Mój kostur.
- zważyła go w dłoni. - Powiedziałeś, że wybrałam go ze względu na więź z dyscypliną. Czy ten owczarek to symbol?
-W dawnych czasach, przed Pogromem... nie bardzo. Chociaż... cóż, jakby to wytłumaczyć.


Jak najprościej może?

- Każdy adept z czasem nabiera instynktu do pewnych spraw. Adepci wybierają zdobienia i kształt broni, który wiąże się z magią jaką nabiera. Przedmioty magiczne zyskują na potędze, jeśli władający nimi adept dokona jakieś wielkiego czynu. Ich wzorzec ulega zmianie, rośnie w siłę. Przed Pogromem kostury zakończone głowami zwierząt, służyły jako oznaka władzy sędziowskiej. Wróżbici chodzącymi z nimi oznajmiali światu, że mają dość wiedzy i doświadczenia by sprawiedliwie rozsądzać spory. Różne głowy zwierząt, oznaczały przywiązanie do ideałów różnych Pasji. Z wyjątkiem głowy kota. Wróżbita z kosturem zakończonym głową kota oznajmia, że podąża własną drogę podobnie jak kot.


Tu kłania się się kosturek Drussa.

- Głowa owczarka, psa w zasadzie oznacza Wróżbitę podążającego ścieżką Garlen, tak jak ty.- rzekł Gherton.- Bo ty niewątpliwie podążasz ścieżką Garlen.
- Nie jestem głosicielką jak Damarri
.- odparła Tavarti.
-Nie trzeba być głosicielem by podążać ideami danej Pasji.- rzekł wróżbita pocierając pieszczotliwie dłonią swój kostur.- Obecnie kostur stał się symbolem naszej dyscypliny... odkąd zdefiniowano ją na nowo, każdy wróżbita wybiera zakończenie kostura reprezentujące wybór ścieżki jaką podąża.

Usiedli do stołu.
- Mimo to dalej nie rozumiem, po coś go wzięła. - Ace przyniósł brytfankę z rybą i postawił ją na stole. - Zwłaszcza, kiedy Hezrag powiedział, że znalazł go na Złoziemiach.
- Powiedział tak?
- Tavarti zdziwiona przestała uderzać w talerz widelcem.
- A nie powiedział? - Ace podrapał się po głowie i zaczął nakładać na talerze. - To musiał wspomnieć tylko mi, kiedy targowałem się dla ciebie.
- Znalazł?
- Gherton zainteresował się tym tematem.- A może ma mapę do owego kaeru? Chciałbym go zobaczyć.
-Kto wie... to zbrojmistrz. Mógł ją zachować.
- mruknął Ace.- Nie widzę jednak większego sensu w pchanie się na Złoziemie w poszukiwaniu złupionego kaeru.
- Wycieczka nie ucieknie. Teraz
- dziewczyna machnęła ręką. - jedzmy.
Zaledwie włożyła dwa kęsy do ust, rozległ się dzwonek.

Cudownie.

Spojrzała na mężczyzn przy stole, którzy wydawali się nagle drastycznie odmłodnieć. Dawała im góra 14 lat. Wstała od stołu i zakładając najpiękniejszy uśmiech, otworzyła drzwi zanim ktoś postanowi wyważyć je z buta.
- Witaj Arimasie - odebrała sakiewkę. - Może wejdziesz? Właśnie...

Nie doceniła siebie. Chociaż lepiej teraz mieć przebłysk teraz niż nad talerzem jedzenia. Nigdy nie wiadomo, czy się nie obudzi z twarzą w zupie czy rybie.
Nie lubiła krwi. Ostatnio ta ją prześladowała. Skoro wcześniej czaszki i krew łączyły się ze śmiercią, teraz też tak będzie. I ta bransoletka z trzcin - taką samą miał tamten t'skandzki złodziej, co z nim jadły w elfickiej knajpie. Tylko ta jakoś tak obumarle wyglądała. Taka swoista czaszka. Wszystko wróciło do swojego normalnego trybu.

- Wszystko w porządku? Dziewczyno, nie rób mi takich niespodzianek. Mam słabe serce, oraz żonę i dzieci na utrzymaniu. Nie radzę sobie z niewiastami mdlejącymi na progach swych domów. - biedny kupiec nerwów się przez nią najadł.
- Taka wprawka przed wychowaniem córek. - stanęła o własnych siłach, odrzuciła włosy do tyłu i uśmiechnęła się przepraszająco - To chwilowa niedyspozycja, już jest dobrze. Przekaż Omasu, że się zgadzam. - otworzyła szerzej drzwi. - Może jednak wstąpisz? Właśnie jemy wyśmienitą rybę.
- Żona przygotowuje obiad, więc tym razem zrezygnuję.


Pożegnali się i w końcu mogła opaść na krzesło przy stole. Dobrze, że jej nałożyli wcześniej, bo repety już dla niej z pewnością nie będzie - panowie jedli, aż im się uszy trzęsą.
- Powiedz mi Ghertonie, czy przy każdym przebłysku się mdleje? - przysunęła się do stołu.- Uważaj Gromlak! - złapała orka za rękę, który siedział po jej prawej - Ość.
- Czy ty jesteś na pewno z tego świata?
- Ace wybuchnął niepowstrzymywanym śmiechem i dziobnął Tavarti delikatnie w ramię sztućcem.
- Trzymaj swój widelec z dala ode mnie. - spojrzała na niego spode łba. Nabrała groszek na łyżkę i strzeliła nim w Acelona.
- Miałaś przebłysk? - Gherton zaniepokojony, starał się zachować powagę podczas wybuchającej bitwy powietrznej na fruwające kawałki marchewek. Po chwili dodał.- Nie... doświadczony Wróżbita nie mdleje. Co prawda umysł odpływa, ale instynkt przejmuje kontrolę nad ciałem i zachowuje postawę pionową.- odparł Gherton, wzdychając.- Nad tym też będziemy musieli popracować.
- Co to jest przebłysk?
- zaciekawił się Gromlak.
- Tak. - dziewczyna zwróciła się do mistrza, a potem zręcznie uniknęła nisko przelatujących kukurydzy. - Takie coś, dzięki czemu jesteśmy szczęśliwą rodzinką pomimo małych niezgodności charakterów. - rzuciła jednym tchem do orka i zaatakowała ponownie groszkiem Ace’a.
- Hę? - ork zdawał się coraz bardziej skołowany.
- Co w nim widziałaś? – udawanie, że bitwa na jedzenie jest czymś normalnym w dorosłym towarzystwie robiło się coraz trudniejsze.
- Czy każdy t'skang nosi taką trzcinowa bransoletkę? - zapytała wszystkich obecnych Tavarti.
- Nie... trzcinowa bransoletka to oznaka Domu V’Strimon.- odparł Ace, przerywając zabawę. –Tylko członkowie domu V’strimon je noszą, aropagoinya K’tenshin noszą złoty kolczyk z rubinami, aropagoinya Syrtis srebrny pierścień z kameą w kształcie smoka wyciętą w błękitnym krysztale.
Jak się pływa z t’skrangami, to się z czasem dowiaduje wielu ciekawych rzeczy.
Gherton z
aś spojrzał na Tavarti pytając.- Co zamierzasz z tym zrobić? Z tym widzeniem.
Tavarti skorzystała z chwilowego zawieszenia broni i zmiotła kawał ryby z talerza. Chwilę trwało, zanim dokładnie wszystko pogryzła i znów mogła mówić.
- Znam pewnego jegomościa, który ma taką bransoletkę. - wzruszyła ramionami. - Gorzej, że nie jest jedyny w mieście i szanse są marne, że to o niego chodzi. - westchnęła. - Poza tym jeszcze „wkręciłam się” w „wesołe” dyskusje z K'tenshinami. Mam udawać kogoś, kim nie jestem. Szczerze mówiąc, nie wiem co robić. Zresztą, to poczeka. Najpierw dzieci.


***


Dzieciaki przybyły do domu Tavarti całą grupą, młodsze kryły się za starszymi. Było ich szesnaście. Trójka elfów: dwóch chłopców, jedna dziewczynka, dwie młode krasnoludzice, i pięć orków, trzech chłopców i dwie dziewczyny, poza nimi, dzieci ludzkiego pochodzenia. Trzech chłopców i jedna dziewczyna. Oraz ich przywódca, znany Tavarti chłopaczek i chowająca się za nim trzylatka, zapewne jego młodsza siostra. Wszyscy w zużytych ubraniach.
Tavarti przez moment była pewna, że dzieciaki po prostu dwoją i troją się w jej oczach.
- Dobra, moi drodzy. - podparła się pod boki. - Zrobimy zakupy i ugotujemy coś razem na obiad. Ale bezwzględnie przestrzegacie pewnych zasad.
Na to „młodzież” chciała się obruszyć, ale dziewczyna nie pozwoliła sobie przerwać.
- Po pierwsze: jak was przyuważę na „lepkich rączkach” to nawet Garlen wam nie pomoże. Po drugie: kiedy jestem w pobliżu, albo przebywacie na terenie mojej haziendy to moje słowo traktujecie na równi z boskim. Dziękuję za uwagę.

Nie pozostawiłam im czasu na reakcję.
- Gromlak! Idziesz z nami. - Stwierdziła autorytarnie. - A ty Ace zostań, bo Dami ma przyjść.
- Nie ma...
- Albo będziesz niósł zakupy.
- A idź w... -
Tavarti postanowiła nie dociekać, cóż jej ochroniarz myślał o kolejnej decyzji, która utrudniała Spiersowi pracę. Z drugiej strony wzięła ze sobą Gromlaka, a to już uznać można za pewien kompromis.

Kiedy wrócili po półtorej godziny sytuacja wyglądała następująco - Gromlak niósł trzy dzieciaki - jednego na plecach, a dwójkę na ramionach. Tavarti trzymała masę pakunków m.in. w zębach, na ramionach, na zgięciach łokci, po pachą, a jeden zawiesiła na rozwartej szczęce owczarka - kostura. Kilkoro maluchów wylądowało na plecach starszych, a pozostałe rączki zajęte były również pakunkami.

- Wiesz, rozumiem robić zakupy...
Tavarti wypluła wiklinowy pasek od torby, którą niosła w zębach.
- Ani słowa Spires. - machnęła mu przed nosem palcem, co wyglądało dość komicznie, gdyż ciężar dodawał jej dużo bezwładności. - Zanieś to do kuchni.
Wepchnęła mu co mogła w ręce i na chwilę zamarła patrząc jak dzieci rozpłynęły się po całym domu.


To będzie cud, jeśli ten dom będzie stał za kilka godzin.
- Zbiórka! - wrzasnęła z całej pary, przy okazji przykuwając uwagę Gromlaka, przechodnia i pewnie sąsiadów.
- Nie boisz się o swój śliczny głos? - gdyby miała siłę, rzuciłaby czymś w Acelona. Niestety nic odpowiednio ciężkiego nie znalazło się pod ręką.

Po dłuższym ociąganiu, perswazji i łapania za fraki dzieciaki zrzuciły to, co kiedyś określano mianem butów, cudem Tavarti i Gromlak zapędzili tałatajstwo do łazienki, gdzie z dużym poświęceniem w misie wody umyli ręce wszystkich dzieciaków. Ace starał się trzymać wystarczająco daleko, aby nie musieć się przebierać w suche rzeczy, ale wystarczająco blisko, aby nie stracić przedstawienia. Po skróconym myciu przystąpiono do dzielenia zdobycznych ubrań - Tavarti gdzie mogła to pytała o przenoszone rzeczy. W końcu dla niektórych coś co nie nadaje się do ubrania, po odpowiednim skróceniu czy zaszyciu, dla innych to zbawienie. Tylko 16-cioro do przebrania to dużo. A tutaj chodziło o 16 główek, które im nie ufały przesadnie i wcale nie miały zamiaru stać spokojnie, kiedy dziewczyna próbowała fastrygować rzeczy beypośrednio na nich. Zresztą wszyscy zmęczeni zakupami, zrobili się głodni.

Damarri oznajmiła swe przybycie krzykiem.- Wróciłam!
I wparowała do środka z dwoma kobietami. Średnio zadowoloną z tej sytuacji Khalą, oraz młodą krasnoludką o piegowatej twarzy i rudych włosach spiętych w koński ogon.
- To jest Garwen.- rzekła Damarri wskazując na krasnoludkę, a ta dygnęła.- Postaram się z całych sił być pomocna.
- A i zapomniałabym.- rzekła orczyca podając zwinięty w rulon dywanik.- prezent od Alerwona. Przedstawia którąś tam z kolei królową Smoczej Puszczy. A raczej to, jak elf ją sobie wyobraża. Bo sama Smocza Puszcza, jest teraz Krwawą Puszczą. Z okazji tego, że masz gdzie mieszkać.
- Świetnie, będzie gdzie usiąść.
- Odebrała prezent stawiając go przy ścianie, sprawnym ruchem unieszkodliwiła zagrożenie pocięcia palców przy obieraniu ziemniaków trzylatki, cmoknęła Dami w policzek. - Nawet nie wiecie, jak się cieszę, że jesteście.

Westchnęła Tavarti. W cztery szybko się uwinęły z przebieraniem „przedszkola”. Potem odłowiono najstarszych do pomocy kuchennych, a reszta z „wujkiem” Gromlakiem starała się nie zniszczyć doszczętnie ogródka przed obiadem. Acelon nagle bardzo chciał pomagać. Nawet dzieci mu przestały przeszkadzać.
Zanim się obejrzeli, obiad wjechał na talerzach do ogródka. Nowy dywan służył jako koc na trawie - dzieciom się bardzo spodobał. Żałowały, że był taki duży, bo nie da się go wynieść niespodziewanie jak złoconej klepsydry, kilku książek, zdobionego puzderka i kilku sztućców.
- Masz wyczucie czasu, nie powiem. - Tavarti oparła się na ramieniu Damarri.
Zupełnie padnięta obserwowała dzieciaki, które jadły, a właściwie pochłaniały ciepły posiłek.
- To nie mów. - orczyca uśmiechnęła się szeroko. - I ty chciałaś to ogarnąć sama. Wariatka.
Tavarti wygięła usta w dziubek.
- Uważaj, bo się obrażę. - cmoknęła Dami w usta. - A teraz idę kopnąć pewnego leniwca w tyłek, jeśli pozwolisz.

Na trening z Ace'm (okazało się, że nawet nie musiała go długo przekonywać) Tavarti musiała wziąć miecz. Łaskawie pozwolił jej zostawić kostur na ćwiczenia z Ghertonem. Sam wróżbita udał się w cienisty zakątek ogrodu, by pomedytować. Całemu temu pojedynkowi przyglądała się zgromadzona dzieciarnia, oraz wszystkie trzy głosicielki. Jedynie najmłodsze dzieciaki zostały z „wujkiem Grolmakiem”, który opowiadał im bajki. Ork miał dobre podejście do dzieci. Uwielbiały go.
- Ludzie nie widzą ciepła istot żywych jak krasnoludy, nie są mocarne jak trolle, czy też nie mają ogona jak t’skrangi. Dysponują jednak wrodzonym talentem do wplatania w siebie magii innych dyscyplin.- rzekł Ace okrążając Tavarti z wyciągniętym mieczem.- Oznacza to, że będąc adeptką jednej dyscypliny, możesz poznawać talenty innych dyscyplin. O ile znajdziesz kogoś, kto cię ich nauczy. A co nie bywa łatwe.
Tu krótki miecz Ace zatoczył szybki łuk, i mężczyzna pacnął pośladek Tavarti płazem miecza.-Ponieważ lekceważysz fakt, że mam cię ochraniać. Postanowiłem cię nieco podszkolić w samoobronie i nauczyć talentu o nazwie manewr. Manewr to bardzo skuteczna technika defensywno-ofensywna. Dzięki niej skupiasz się na obronie, aż do czasu, gdy będziesz mogła wymierzyć cios celny i zabójczy zarazem. Zaatakuj.

Ja mu zaraz....! Zamawiałam trening, a nie przedstawienie. Ech, czego ja się spodziewałam? Przecież to taki typ, co musi się zgrywać.

Tavarti westchnęła. Wykonała polecenie, jej miecz zatoczył łuk i uderzył. Ace zszedł z linii ciosu gładko, niemal jak tancerz. Dziewczyna atakowała dalej, Ace unikał ciosów, aż nagle kontratakował. Lekko się schylił, gdy zadawała kolejny chybiony cios i skróciwszy dystans, dotknął czubkiem ostrza jej szyi.
Uśmiechnął się lekko i dodał.- Zrozumiałaś już na to polega? To teraz zajmiemy się opanowaniem tej sztuki.
Kolejne minuty upłynęły Tavarti na powielaniu ruchów Acelona. Pokazywał jej kolejne szermiercze ruchy, która musiała powtarzać jak najwierniej. Ace bowiem stwierdził.- Zanim wykujesz własny styl szermierczy, musisz opanować styl szermierczy swego mistrza.
Zupełnie zapominał, że Tavarti nie uczyła się podstaw jego dyscypliny, a tylko jednego z jej talentów. W dodatku nauczanie dziewczyny, nie przeszkadzało mu w mizdrzeniu się do obserwujących go kobiet i komplementowaniu ich. Jedynie Damarri, miała w sobie dość iskry by na jego zaczepki, odpowiadać wesołymi ripostami. Khala i Garwen momentalnie spiekły raka.
Niemniej nauka manewru szła Tavarti nadspodziewanie dobrze... Ace umiał uczyć. Niemniej jego uwaga coraz bardziej odpływała z uczenia, do kokietowania.
- A teraz pokażę wam, cudowność mej dyscypliny. - po tych słowach Ace podskoczył chwycił się krawędzi dachu, by wspiąć na parterowy domek Tavarti. I będąc, na szczycie zaczął wykonywać szybki soki podskoki, połączone z wymachiwaniem mieczem.

Tavarti przewróciła oczami. Po prostu ręce jej opadły. Dosłownie. Wbiła Wicher w ziemię przed sobą i oparła dłonie na rękojeści. Natomiast dzieciaki były w siódmym niebie.

W międzyczasie Ace symulował walkę z wieloma przeciwnikami, dźgając ich i tnąc w popisie zręczności i brawury. Przy okazji wesoło uśmiechał się do zgromadzonej widowni... zwłaszcza kobiet. Przede wszystkim kobiet. Tavarti nie potrzebowała być wróżbitką, by wiedzieć, jak to się skończy... Chwila nieuwagi i... Acelon stracił równowagę, przewrócił się (na szczęście w stronę ogrodu), sturlał się po krzywiźnie dachu, by spaść w końcu plecami na glebę.
- Auuuu...- tyle zdołał z siebie wydobyć po upadku, gdy Khala i Garwen pognały go leczyć.
- Mylisz się Tavarti, to nie ty przyciągasz kłopoty, a twój ochroniarz.- zażartowała Damarri obejmując od tyłu załamaną dziewczynę. Po czym orczyca krzyknęła.- Co z nim?
- Obite kości jedynie...-
krzyknęła Khala w odpowiedzi.- Wyjdzie z tego, na szczęście spadł z małej wysokości, na spulchnioną miękką glebę. Szkoda tylko tulipanów które zgniótł nasz bohater.
- Wnieśmy go do domu...-
westchnęła Damarri, nadal obejmując Tavarti. Orczyca szepnęła do ucha dziewczynie żartując.- To kto w końcu, kogo chroni? On ciebie, czy ty jego?
- No właśnie się zastanawiałam, czy te moje ucieczki to nie instynkt samozachowawczy.
- w końcu zdobyła się na uśmiech. - Ale swój cel osiągnął - dwie piękne kobiety pochylają się nad nim, aby udzielić mu pomocy, niechcący prezentujące swoje walory.
Obie wybuchnęły śmiechem.

Kiedy Khala i Garwen zajmowały się obitym Acelonem już w domku, Tavarti i Damarri prześcigały się w wymyślaniu kolejnych zabaw dla dzieci. Uśmiechnięte buzie, trochę radości, nowe ubrania, dobre jedzenie, bajki Gromlaka - przez chwilę jakby przenieśli się do innego świata, gdzie dano im zakosztować beztroskiego dzieciństwa.

Późnym popołudniem większość posnęła na dywanie rozłożonym w cieniu drzewa. Nawet Khala i Garwen padły wykończone. No może oprócz młodego jasnowłosego.
- Nie jesteś zmęczony? - Tavarti przykucnęła przy nim. Odpowiedział niesprecyzowanym ruchem ramion. - Ty wiesz, że ja nadal nie znam twojego imienia?
- Kajmon. -
wbił spojrzenie w trawę, którą skubał dłonią.
- Miło mi, Tavarti. - potrząsnęła jego ręką. - Mam dla ciebie propozycję. I zadanie. Chyba, że się nie zgodzisz.

Propozycja była prosta - namówić dzieciaki do śpiewu, utworzyć chór i tak zarobić na nowe buty, jedzenie, dach nad głową. Zadanie nieco trudniejsze. Tavarti pokazała mu karteczkę od T’salkina, pytając czy nie chciałby zaprowadzić ją pod podany adres. Oczywiście za drobną opłatą.

- Wybierasz się gdzieś? - zapytała Damarri, kiedy powoli zaczęły we dwie zbierać naczynia.
- Miałam przebłysk. Tym razem T'skang jest w niebezpieczeństwie. Akurat się złożyło, że jeden z Domu V’Strimon. Pomyślałam o twoim znajomym. - wzruszyła ramionami. - Jeśli on nie wymyślił czegoś głupiego, to może wie, gdzie też są jego „bracia i siostry”.
- A co z dzieciakami?
- A co ma być? Zostaną jeśli chcą, pójdą kiedy im się znudzi.
- wskazała głową stół - Jeszcze zostały owoce.
- Jutro też je będziesz karmić?
- orczyca stuknęła łokciem w brzuch Tavarti.
- Nie tak wystawnie, bo nie będę miała za co jeść, ale czemu nie? Jeśli będą chciały przyjść. Drzwi są zawsze dla nich otwarte.
- A dla mnie?
- uzdrowicielka policzkiem przejechała po ramieniu dziewczyny.
- Dla ciebie nawet te do sypialni. - ta wystawiła jej w odpowiedzi język i pognała z naczyniami do kuchni, żeby je umyć.

W zagłębieniu ogrodu znalazła Ghertona. Oparła się o drzewo ramieniem. Przez chwilę obserwowała jego plecy.
- Czy masz jakieś plany Mistrzu? - zapytała cichym, spokojnym głosem. - Wybieram się na mały spacer, żeby odwiedzić jednego T'skanga. Gdybyś mi towarzyszył, mógłbyś mi opowiedzieć coś więcej o tym porannym „odpychaniu Gromlaka”. Przypominało to trochę te latające stoły w „Ognistym...”.

Muszę jeszcze zapytać o to, czy przebłysk ma jakiś „okres ważności”. Poza tym pozbędę się Acelona.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein

Ostatnio edytowane przez Latilen : 27-07-2009 o 13:32. Powód: błędy przy formatowaniu ;/
Latilen jest offline