Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-07-2009, 00:29   #17
Nightcrawler
 
Nightcrawler's Avatar
 
Reputacja: 1 Nightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemu
Pocierając krótki, siwiejący zarost Mortimer Vasqomb wsłuchiwał się w rozmowę swoich kompanów.
Nie pytał już o zdanie Daytonów, ani Coxów. Znał je. Trójka braci popędziła by na złamanie karku za przygodą i niebezpieczeństwem. Wielki gladiator, mimo, że zdawał się trzymać dystans do wszystkiego tak naprawdę uwielbiał testować swoje umiejętności. Jego siostra zaś wierzyła, że czego nie załatwią pieści Craiga, załatwi jej urok osobisty.

Mimo to handlarz wahał się. Choć był raczej typem racjonalisty a nie dewota, czuł się odpowiedzialny za swoich towarzyszy. Co prawda większość z nich podróżowała z nim tylko i wyłącznie przez wzgląd na Gamble, on sam nie potrafił jednak przestać myśleć o nich jak o części rodziny.
Wiedział, że w tych parszywych czasach, ludzie musieli współpracować, by w ogóle myśleć o przeżyciu, a żeby razem żyć musieli sobie ufać i wzajemnie sobie pomagać. Nie chciał więc narażać ich na niebezpieczeństw, których dało się uniknąć.
Z drugiej strony nie wierzył już w żadnych bogów, duchy, czy anioły.
- Dobra - mruknął – pojedziemy wyznaczoną trasą, ale cholera bądźmy wszyscy nadzwyczaj ostrożni. – spojrzał w stronę trzech ochroniarzy.
- Słyszycie darmozjady ?- macie dbać o tyłki każdego z nas, a nie tylko szanownych Pań – parsknął krótkim śmiechem spoglądając na trzech mężczyzn. Jego łagodna twarz pojaśniała szerokim uśmiechem. Widać było, że chciał odegnać ponure myśli z głów swoich kompanów.
- A Ty bandito miej oczy na około głowy i meldujcie z Mannim o każdym, najdrobniejszym podejrzanym szczególe jaki wyniuchacie na szpicy, zrozumiano ? – ryknął w stronę Rocketa.
- Aye, aye, capt. – rozradował się ganger odpalając silnik niewielkiego pojazdu.
- No to do wozów i ruszamy !
Ponury nastrój dopadł go jednak, jak tylko się odwrócił…



Rozdział 1
Skrzydła Kruka

[media]https://cid-91f127a9f80fee4a.skydrive.live.com/self.aspx/Kypck/08-KYPCK%20%7C_%20Ocherednye.mp3[/media]https://cid-91f127a9f80fee4a.skydrive.live.com/self.aspx/Kypck/08-KYPCK%20%7C_%20Ocherednye.mp3

Śmierć - jest domeną człowieka.
Od niepamiętnych czasów ludzkość walczy.
O ogień. O terytorium. O rację.
Przez słowo. Przez gest. Jednostki przelewają krew. Setki giną nieświadome powodu. Tysiące miażdżą marzenia milionów. Ludzkość płaci krwawą daninę za błędy jednego człowieka. Obracając w perzynę dorobek cywilizacji. Pycha, duma, nienawiść, obojętność – zabiły świat.
Atom, chemia, choroba - były tylko narzędziami ludzkich emocji. Algorytmu, który sami stworzyliśmy. Programu, który wyparł się swych twórców i ich ułomności. Maszyny, która dostrzegła chorobę w sercu człowieka. Chorobę, która zabrała matkom synów, a dzieciom ojców.
Maszyna poznała lek na tą chorobę…
Eksterminacja – tak jak człowiek, niszczył szarańcze, wirusy, myślących inaczej…
Rozkład, rdza, pył…


Miasto powoli obracało się w pył. Dumne niegdyś budynki sterczały niczym palce szkieletu uniesione ku niebu w błagalnym geście. Odrapane z tynku betonowe ściany ziały czernią wypalonych okien. Uliczki między stalowymi żebrami zniszczonych bloków były zagruzowane, obsypane szklanymi odłamkami niczym śnieżnym puchem. Ochłapy myśli ludzkiej, w postaci połamanych i powykręcanych kikutów lamp, zmurszałych ławek rozerwanych posągów, zaścielały porośnięty chorobliwie żółtą trawą park.

Rocket ostrożnie prowadził Buggy, starając się nie przebić opon na sterczących zewsząd kawałkach prętów zbrojeniowych. Przejeżdżając obok parku widzieli razem z Mannim szereg zapadniętych podmiejskich domków. Przed nimi zaś ciągnęła się długa aleje popękanego asfaltu, wokół której jeżyły się strome i ostre ściany blokowisk.

Miasteczko, choć niewielkie musiało być kiedyś miejscem odpoczynku zblazowanych biznesmenów. Obrzeża zajmowały zarośnięte, zapadające się domki myśliwskie, rancza i hoteliki, samo jednak centrum wciąż nosiło ślady markowych sklepów typu Gucci, Rossi, Boss czy Peek.
Szare bryły bloków, zamieszkiwali za to urzędnicy, sklepikarze i pracownicy luksusowych hoteli w centrum miasta.
Tych samych, które teraz odstraszały czernią wypalonych ścian i pustką splądrowanych pomieszczeń, wkoło niewielkiego placu w centrum Antonito.
Tu nie było bomb, ani chemikaliów. Tu rządził mord, pokusa, grabież i gwałt. Tylko to było przyczyną jego upadku.

Manni nie wiedział, jakie znaczenia miały niektóre znaki na odrzwiach i neonach wybitych witryn. Czuł jednak strach i żądze bijące od smutnych zdewastowanych ruin. Nie chciał nawet zastanawiać się czemu szkielety w strzępach ubrań wisiały niczym marionetki na latarniach wzdłuż głównej ulicy.

Już miał sięgnąć po radio by powiadomić Vasqomba o makabrycznym odkryciu, gdy między gruzami starego szpitala przemknął jakiś cień. Metys skupił wzrok na wyłomie w murze, lecz nie zauważył już żadnego ruchu. Zaczął lustrować bacznie okolice i po chwili dostrzegł znikającą za załomem jednego z budynków, brudną twarz owiniętą wokoło poczerniałym turbanem.
Rocket również musiał coś zauważyć, gdyż zwolnił i z zagryzłszy wargi rozglądał się nerwowo w około.

Tropiciela martwiła cisza panująca wokoło. Nie słychać było wiatru, ani nawet najmniejszego szelestu. Wydawało się jakby ruiny wstrzymały oddech czekając na ruch nieoczekiwanych gości. Był jednak pewny, że nie są w mieście sami...



Sky wyjrzała spod plandeki okrywającej ciężarówkę Mortimera. Strzępy chmur ciągnące od zachodu zmieniły się w jednolity szary całun, który zakrył słońce i błękit nieba. Choć jeszcze nie padało.
Na wpół leżąc tuż obok niej, Pyro drzemał pochrapując od czasu do czasu. Daytonowie lustrowali okolice stojąc na schodkach szoferki i przytrzymując się prowizorycznych uchwytów po bokach kabiny. MJ siedziała obok Alexa i wsłuchiwała się w jednostajny szum radia, nie wychwytywała jednak niczego ponad to. Chłopak oddzielał ją od prowadzącego wóz ojca. Reszta karawany ciągnęła się leniwie za sześciokołówką.
Prócz szumu silników, nic nie mąciło martwej ciszy panującej w kotlinie…
 
__________________
Sanguinius, clad me in rightful mind,
strengthen me against the desires of flesh.
By the Blood am I made... By the Blood am I armoured...
By the Blood... I will endure.

Ostatnio edytowane przez Nightcrawler : 28-07-2009 o 00:33.
Nightcrawler jest offline