Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-07-2009, 00:42   #21
K.D.
 
K.D.'s Avatar
 
Reputacja: 1 K.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumny
Choć będę podążał doliną mroku, Ciemnego się nie zlęknę, prowadzi mnie bowiem światło Pana i chroni mnie miecz Jego w ręce mojej, narzędzie Jego gniewu, wymierzony przeciw temu co nieczyste. Jako latarnia w sztormową noc prowadził mnie będzie ku sercu zepsucia, gdzie wydrę i poświęcę je z Jego imieniem na ustach, w niezmierzonej Jego chwale sławiąc jasność ponad mrokiem. Nie straszny mi będzie żaden sługa Ciemnego, protektorem mym jest bowiem Słońce, a jam protektorem jest ludu, za mymi plecami blask tysiąca niewinnych serc, przed mymi oczyma blask tysiąca oczyszczających stosów, oświetlają mi drogę…
Fragment przysięgi inkwizytorskiej Białego Officjum

-Ciemnego się nie zlęknę…- Mamrotał pod nosem Logen, gdy banda uzbrojonych po zęby ochroniarzy odciągnęła go do jego kabiny. Inkwizytor widział wiele, na własne oczy widział potworności popełniane przez władających czarną magią, walczył z chodzącymi zwłokami i rozmawiał z diabelskimi drzewami… Ale nigdy nie czuł się tak jak teraz. Nigdy jeszcze Ciemny nie wymierzył ciosu prosto w niego. Owszem, skrytobójcy, trucizny, napady, to wszystko się zdarzało, ale głównie ze strony agentów jego politycznych przeciwników… Teraz inkwizytor czuł się, jakby Ciemny go wreszcie zauważył, wiedział co robi i gdzie się znajduje, targnął się na jego życie przyzwaną z najczarniejszych czeluści kreaturą. Wyobrażenie wielkiego, wodnistego oka, patrzącego na niego teraz jakimś magicznym sposobem z głębi otchłani napawało go odrazą i niepohamowanym gniewiem…
Logen podszedł do swego łóżka, jednego z niewielu znajdujących się na statku, i wyciągnął spodeń podłużną skrzynkę, znaną już każdemu kto przyjrzał się bagażowi urzędnika. Inkwizytor przejechał palcami po kutych w zimnym żelazie czarnych okuciach i zamkach, a potem zawiesił wzrok na frazie wybitej złotą czcionką na wieku skrzynki. Przeczytał ją bezgłośnie – brzmiałaby melodyjnie, ale złowrogo – po czym z namaszczeniem godnym lepszej sprawy odhaczył zamki, które z cichym ‘klik’ odskoczyły i zamarły, usztywnione blokadą. Nikt nie mógł otworzyć albo zamknąć skrzynki, jeśli nie wiedział jak to zrobić. Logen wiedział, choć to nie on był pierwszym właścicielem pakunku i jego zawartości.
Naoliwione wieko nawet nie skrzypnęło, gdy inkwizytor uniósł je i pozwolił mu opaść z drugiej strony. Ponurą twarz Logena oświetliło odbite czymś z wnętrza światło lampki kołyszącej się u sufitu, tak niebezpiecznej na drewnianym statku. Cokolwiek to było, najwyraźniej sprawiło, że inkwizytor poczuł się lepiej.
-Chroni mnie miecz Jego w ręce mojej, narzędzie Jego gniewu…- dokończył, z ukontentowaniem zamykając skrzynkę i wsuwając ją z powrotem pod łóżko. Zamaszystym ruchem nałożył na głowę kapelusz, poprawił bandolety przy pasie i dziarskim krokiem ruszył ku drzwiom.
W połowie drogi – czyli dość prędko, kajuta nie była przestronna – powstrzymał się w pół kroku i tknięty jakimś przeczuciem ostrożnie zerknął za pazuchę. W klapę jego kamizelki, pod płaszczem, jeszcze tego ranka, wpięty był malutki, niebieski jak oko dziewicy kwiatek. Był to dobre określenie – teraz wyglądał jak obraz nędzy i rozpaczy, wysuszony na wiór, z poczerniałymi płatkami, trącący zapachem żółci. Inkwizytor zaklął pod nosem i otarł czoło rękawem. Czy to już czas? Tak szybko… niemożliwe by tak szybko…
Może to tamta bestia, a nie on? Ale czy może sobie pozwolić na gdybanie w obecnej sytuacji? Gdyby wydostał się z okowów silnej woli inkwizytora teraz, na statku, wśród ludzi, mogliby stracić kwiat rycerstwa i wojska Arish lub, co gorsza, samego Inkwizytora…
Podjąwszy szybką, męską decyzję, Logen rzucił kwiatek na ziemie i zdeptał go obcasem, jednym długim krokiem pokonując odległość dzielącą go od drzwi. Dziś nie może sobie pozwolić na stratę czasu. Nie teraz, gdy trop jest świeży, a winowajca zirytowany niepowodzeniem…

Pan Stibbings mało nie zemdlał, gdy został brutalnie wybudzony z drzemki pod drzwiami inkwizytorskiej kajuty przez samego jej właściciela, który wypadł na korytarzyk jak letnia burza.
-Najjaśniejszy Panie, na litość boską, pan nie może, do świtu musi pan pozostać w kajucie, tak rozkazano, dla pańskiego bezpieczeństwa, kapitan, rozkaz, bezpieczeństwo…- Zaplątał się skryba, jedną ręką poprawiając okulary, a drugą ocierając strużkę śliny z kącika ust, nieodzowny element drzemek w takim wieku. Logen minął go jakby był kłębkiem dymu z fajki. W przypływie rozpaczy pan Stibbings złapał inkwizytora za przegub.
-Panie Stibbings…- Wymamrotał Logen, nie odwracając się nawet. –Proszę mnie powstrzymać- Powiedział. Jego głos z pewnością oszroniłby płomyk świecy, gdyby jakaś była w pobliżu. Dało się w nim jednak słyszeć rodzaj… zaproszenia. Pan Stibbings nie miał wątpliwości że Logen wie iż Wielki Inkwizytor Dirus Katuk wysłał skrybę nie po to, by prowadził dzienniczek i spisywał imiona zabitych przez inkwizytora ludzi, tylko po to by, jak to określił sam inkwizytor, powstrzymać go jeśli zajdzie taka potrzeba. Pan Stibbings był zabójcą Białego Officjum od maleńkości, a to oznaczało ponad pół wieku czynnej służby, ale mimo to wizja zabicia inkwizytora jakoś do niego nie przemawiała… włożona między bajki o jednorożcach a opowieści pijanych weteranów. Nierealna.
-Tak też myślałem- Uśmiechnął się inkwizytor, gdy pan Stibbings ze zrezygnowaniem puścił go. –A teraz proszę wyjąć coś do pisania, panie Stibbings. Rozpoczynamy śledztwo.
 
K.D. jest offline