Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-07-2009, 00:42   #21
 
K.D.'s Avatar
 
Reputacja: 1 K.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumny
Choć będę podążał doliną mroku, Ciemnego się nie zlęknę, prowadzi mnie bowiem światło Pana i chroni mnie miecz Jego w ręce mojej, narzędzie Jego gniewu, wymierzony przeciw temu co nieczyste. Jako latarnia w sztormową noc prowadził mnie będzie ku sercu zepsucia, gdzie wydrę i poświęcę je z Jego imieniem na ustach, w niezmierzonej Jego chwale sławiąc jasność ponad mrokiem. Nie straszny mi będzie żaden sługa Ciemnego, protektorem mym jest bowiem Słońce, a jam protektorem jest ludu, za mymi plecami blask tysiąca niewinnych serc, przed mymi oczyma blask tysiąca oczyszczających stosów, oświetlają mi drogę…
Fragment przysięgi inkwizytorskiej Białego Officjum

-Ciemnego się nie zlęknę…- Mamrotał pod nosem Logen, gdy banda uzbrojonych po zęby ochroniarzy odciągnęła go do jego kabiny. Inkwizytor widział wiele, na własne oczy widział potworności popełniane przez władających czarną magią, walczył z chodzącymi zwłokami i rozmawiał z diabelskimi drzewami… Ale nigdy nie czuł się tak jak teraz. Nigdy jeszcze Ciemny nie wymierzył ciosu prosto w niego. Owszem, skrytobójcy, trucizny, napady, to wszystko się zdarzało, ale głównie ze strony agentów jego politycznych przeciwników… Teraz inkwizytor czuł się, jakby Ciemny go wreszcie zauważył, wiedział co robi i gdzie się znajduje, targnął się na jego życie przyzwaną z najczarniejszych czeluści kreaturą. Wyobrażenie wielkiego, wodnistego oka, patrzącego na niego teraz jakimś magicznym sposobem z głębi otchłani napawało go odrazą i niepohamowanym gniewiem…
Logen podszedł do swego łóżka, jednego z niewielu znajdujących się na statku, i wyciągnął spodeń podłużną skrzynkę, znaną już każdemu kto przyjrzał się bagażowi urzędnika. Inkwizytor przejechał palcami po kutych w zimnym żelazie czarnych okuciach i zamkach, a potem zawiesił wzrok na frazie wybitej złotą czcionką na wieku skrzynki. Przeczytał ją bezgłośnie – brzmiałaby melodyjnie, ale złowrogo – po czym z namaszczeniem godnym lepszej sprawy odhaczył zamki, które z cichym ‘klik’ odskoczyły i zamarły, usztywnione blokadą. Nikt nie mógł otworzyć albo zamknąć skrzynki, jeśli nie wiedział jak to zrobić. Logen wiedział, choć to nie on był pierwszym właścicielem pakunku i jego zawartości.
Naoliwione wieko nawet nie skrzypnęło, gdy inkwizytor uniósł je i pozwolił mu opaść z drugiej strony. Ponurą twarz Logena oświetliło odbite czymś z wnętrza światło lampki kołyszącej się u sufitu, tak niebezpiecznej na drewnianym statku. Cokolwiek to było, najwyraźniej sprawiło, że inkwizytor poczuł się lepiej.
-Chroni mnie miecz Jego w ręce mojej, narzędzie Jego gniewu…- dokończył, z ukontentowaniem zamykając skrzynkę i wsuwając ją z powrotem pod łóżko. Zamaszystym ruchem nałożył na głowę kapelusz, poprawił bandolety przy pasie i dziarskim krokiem ruszył ku drzwiom.
W połowie drogi – czyli dość prędko, kajuta nie była przestronna – powstrzymał się w pół kroku i tknięty jakimś przeczuciem ostrożnie zerknął za pazuchę. W klapę jego kamizelki, pod płaszczem, jeszcze tego ranka, wpięty był malutki, niebieski jak oko dziewicy kwiatek. Był to dobre określenie – teraz wyglądał jak obraz nędzy i rozpaczy, wysuszony na wiór, z poczerniałymi płatkami, trącący zapachem żółci. Inkwizytor zaklął pod nosem i otarł czoło rękawem. Czy to już czas? Tak szybko… niemożliwe by tak szybko…
Może to tamta bestia, a nie on? Ale czy może sobie pozwolić na gdybanie w obecnej sytuacji? Gdyby wydostał się z okowów silnej woli inkwizytora teraz, na statku, wśród ludzi, mogliby stracić kwiat rycerstwa i wojska Arish lub, co gorsza, samego Inkwizytora…
Podjąwszy szybką, męską decyzję, Logen rzucił kwiatek na ziemie i zdeptał go obcasem, jednym długim krokiem pokonując odległość dzielącą go od drzwi. Dziś nie może sobie pozwolić na stratę czasu. Nie teraz, gdy trop jest świeży, a winowajca zirytowany niepowodzeniem…

Pan Stibbings mało nie zemdlał, gdy został brutalnie wybudzony z drzemki pod drzwiami inkwizytorskiej kajuty przez samego jej właściciela, który wypadł na korytarzyk jak letnia burza.
-Najjaśniejszy Panie, na litość boską, pan nie może, do świtu musi pan pozostać w kajucie, tak rozkazano, dla pańskiego bezpieczeństwa, kapitan, rozkaz, bezpieczeństwo…- Zaplątał się skryba, jedną ręką poprawiając okulary, a drugą ocierając strużkę śliny z kącika ust, nieodzowny element drzemek w takim wieku. Logen minął go jakby był kłębkiem dymu z fajki. W przypływie rozpaczy pan Stibbings złapał inkwizytora za przegub.
-Panie Stibbings…- Wymamrotał Logen, nie odwracając się nawet. –Proszę mnie powstrzymać- Powiedział. Jego głos z pewnością oszroniłby płomyk świecy, gdyby jakaś była w pobliżu. Dało się w nim jednak słyszeć rodzaj… zaproszenia. Pan Stibbings nie miał wątpliwości że Logen wie iż Wielki Inkwizytor Dirus Katuk wysłał skrybę nie po to, by prowadził dzienniczek i spisywał imiona zabitych przez inkwizytora ludzi, tylko po to by, jak to określił sam inkwizytor, powstrzymać go jeśli zajdzie taka potrzeba. Pan Stibbings był zabójcą Białego Officjum od maleńkości, a to oznaczało ponad pół wieku czynnej służby, ale mimo to wizja zabicia inkwizytora jakoś do niego nie przemawiała… włożona między bajki o jednorożcach a opowieści pijanych weteranów. Nierealna.
-Tak też myślałem- Uśmiechnął się inkwizytor, gdy pan Stibbings ze zrezygnowaniem puścił go. –A teraz proszę wyjąć coś do pisania, panie Stibbings. Rozpoczynamy śledztwo.
 
K.D. jest offline  
Stary 03-08-2009, 00:10   #22
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
Spoglądając na von Terette mierzącego z pistoletu do stojącego naprzeciwko niego Archibalda, Eugeniusz zamarł. W chwilę później spokój przegrał w jego umyśle walkę ze wściekłością – jeszcze przed chwilą banda podrostków drwiła z de Valsoya, teraz stoi on między marynarzami a oficerami i wszyscy mierzą w jego kierunku… Hell w ostatniej chwili chwycił rękę młodzieńca, który już chciał sięgnąć po broń i rzucić się na ratunek dziadkowi, obojętne jakie byłyby tego konsekwencje.

- Archibaldowi akurat w tej sytuacji nic nie grozi… - wyszeptał de Mer, a w chwilę później jego słowa potwierdziły uspokajające gesty Dedericha.

Sam stary rycerz stał zaś w samym sercu konfliktu. I o ile szlachcic, którego jeszcze chwilę temu Haerling chciał wyrzucić za pokład, wcześniej dziurawiąc jego głowę kulą, uznał interwencję bohatera za błogosławieństwo, tak kapitan wyglądał na jeszcze bardziej nienawistnego, niż zwykle. Zmarszczone brwi, twarz wykrzywiona w grymasie wręcz zwierzęcej wściekłości, palce dłoni kurczowo zaciśnięte na pistolecie. Rozglądał się powoli, niczym wojownik oceniający swe szanse przed starciem, spoglądając to na swoich marynarzy, to na potencjalnych przeciwników, by w końcu zatrzymać wzrok na twarzy Archibalda.

- Macie pierwsze ostrzeżenie. Wszyscy. Ty też, de Valsoy. – wycedził w końcu, opuszczając przy tym broń. – Następnego nie będzie – dodał jeszcze, po czym obrócił się na pięcie i zniknął w mroku własnej kajuty. Chwilę jeszcze załoga i pasażerowie statku obserwowali rycerza i zebranych wokół niego ludzi, po czym wszyscy niespiesznie wrócili do swych zajęć i obowiązków.

- Nasz rozmówca chyba źle nosi takie zdarzenia, ale już mu lepiej. – rzucił Sante, podchodząc do Archibalda, wskazując przy tym na cuconego właśnie przez któregoś z pokładowych lekarzy HadrianaZachowanie godne rycerza, przyjacielu, niewielu by się odważyło. Tylko lepiej uważaj, wszyscy mówią, że kapitan to skurwiel jakich mało. Nie strzelił tylko dlatego, że nawet jego ludzie nie pozwoliliby mu podnieść ręki na ciebie, co by nie mówić – herosa. Mam nadzieję, że zdajesz sobie z tego sprawę…

Rycerz z wolna skinął głową. Wiedział.

***
Od kiedy Sara odkryła swą magiczną stronę, przestała parać się alchemią. Czy raczej przestała to robić tak, jak dawniej. Konkretne substancje i odczynniki, receptury i urządzenia zeszły na drugi plan, ich miejsce zajęły wszelkiego rodzaju odczucia, od piętnastu lat dla kobiety zupełnie już naturalne. By sprawdzić, czy niebieskawy proszek jest trucizną sporządzoną z pewnego rodzaju minerału i kilku ziół nie musiała już sprawdzać jak reaguje na spalanie po wymieszaniu go ze srebrem, a po prostu go dotykała. By ocenić, czy zdobyta przez nią na targu mikstura naprawdę po wymieszaniu z wodą zmieni ją w rodzaj słabego kwasu, w sam raz do oszołomienia przeciwnika, wystarczyło jej tylko powąchać zawartość butelczyny. W prawdzie „wyniki” takich badań nie były równie dokładne co pieczołowite sprawdzanie każdej substancji wieloma odczynnikami, ale wiedza alchemiczna Sary pozwalała jej przyporządkować odczucia do konkretnych wyników. W końcu przez ostatnie piętnaście lat miała wiele okazji do praktykowania tej sztuki…

Podobnie było i tym razem. Już pierwsze oględziny pod szkłem tak wyprofilowanym, by powiększało obraz, dało ciekawe wnioski. Czymkolwiek była ta substancja, ona nadal… żyła? Delikatne ruchy, pojawiające się co chwilę na jej czarnej, kleistej powierzchni bąble i pozostałe po nich małe dziurki o kształcie przypominającym kratery… Delikatnym ruchem przełożyła „stworzenie” ze śliskiej powierzchni naczynia na drewniany stół. Tak jak przypuszczała. Poruszało się. Powoli, co rusz kurcząc się i rozciągając.

- A więc nie jesteś zwykłym czarem, bezmyślnym konstruktem, który ma wypełnić swoje zadanie i zniknąć… - wyszeptała, przenosząc „istotę” z powrotem do naczynia – Zdecydowanie też nie jesteś prawdziwym stworzeniem… Magia, która cię stworzyła, musi być naprawdę potężna.

Przeprowadziła jeszcze kilka standardowych testów – przekroiła obiekt, który zgodnie z jej przewidywaniami najpierw poruszał się niezależnie od drugiej połówki, a gdy się na nią natknął, obie części złączyły się na nowo. Pod wpływem wysokiej temperatury istota zmieniła swój stan skupienia, stała się już niemal płynna, lecz nadal próbowała się poruszać, zdawała się oddychać. Zresztą w chwilę po oddaleniu źródła ognia od naczynia znów wróciła do dawnego kształtu.

Podczas podgrzewania Hebanowa Syrena poczuła zapach tej istoty. Bardzo wyraźny, choć niemożliwy do opisania. Wchłaniała go powoli, najpierw próbowała go jakoś określić, później zaś już tylko szukała. Nie tak, jak robiłaby to dawniej, starając się go określić, zapisać gdzieś w tabelach i rejestrach. Pozwalała, by ten zapach wypełnił jej ciało i duszę, sama chciała się w niego zagłębić, błądząc niczym dziecko we mgle na granicy tego co niematerialne. Powoli osunęła się na podłogę, dyszała coraz ciężej, z jej oczu płynęły strużki łez. Pogrążała się coraz głębiej w uczuciach, których nie umiała nazwać, w myślach, które nie miały kształtu, w barwach, które egzystowały tylko w jej umyśle.

A potem nagle otworzyła oczy. Tak, znała już ten zapach, znała to.

- Hadrian. – wyszeptała.

***
Powoli zbierał się do opuszczenia kajuty. Po całej awanturze na pokładzie, gdy marszałek rozkazał im opuścić miejsce tajemniczego zdarzenia, zaczepił go Otto von Blaus, przedstawiając się jako asystent jednego z najwybitniejszych naukowców na pokładzie i zaproponował spędzenie godziny, może dwóch przy dzbanie doskonałego wina prosto ze Świętego Miasta. Pytania powstałe po tajemniczym ataku na inkwizytora i tak nie dałyby Hadrianowi zasnąć, więc z radością zaakceptował zaproszenie. Zawsze miło poznać nowych ludzi, a alkohol mógł mu tej nocy tylko pomóc…

Rozmowa była całkiem przyjemna, von Blaus zadał w prawdzie parę krępujących pytań dotyczących utraty wzroku i sposobu dalszej egzystencji po ich pozbawieniu, lecz gdy de Nocard zbywał go paroma słowami, jego rozmówca nie wydawał się być w jakikolwiek sposób urażony czy dotknięty, po prostu zmieniał temat. Mówili więc o wydarzeniach podczas rejsu i ich oczekiwaniach dotyczących tajemniczego kontynentu i samej Agrii, przechodząc później na tematy związane z polityką, kulturą, historią i nauką. We wszystkim zdanie naukowca było niezwykle wyważone – w niczym nie przypominał innych biologów czy astrologów, których pełne sporów rozmowy Hadrian miał już parokrotnie okazję usłyszeć.

Gdy w końcu dotarli do dna naczynia, jeszcze chwilę porozmawiali, delektując się znakomitym tytoniem, który również zabrał ze sobą Otto, po czym rozstali się w przyjaznej atmosferze.

Gdy Hadrian opuścił już kajutę wynalazcy, ten odczekał jeszcze chwilę, po czym zerwał spory, brunatny koc wiszący za krzesłem, na który siedział jeszcze przed chwilą jego gość. Na podłodze stała doniczka z kwiatkiem. Tym samym, który wręczyła mu jakiś czas temu Sara Aviante. Tylko jedna rzecz zmieniła się w nim od czasu gdy otrzymał ten wątpliwej klasy podarek – nie był już zeschniętym badylem. Wyglądał jakby dopiero go posadzono, nie zdążył nawet zakwitnąć, kwiaty tej rośliny dopiero miały wyjść z pęków, które powoli zdawały się pękać.

Von Blaus z uśmiechem spojrzał na roślinę, po czym zasiadł przy sekretarzyku, przygotował sobie kartkę papieru, umoczył pióro w inkauście i począł pisać:

„Zgodnie z obietnicą, oto kwiat wyleczony z – jak to pani określiła – choroby. Odpowiadając na pytanie, które zapewne chciałaby pani zadać w tej chwili – to nie sztuczka. To moc. Ani pani, ani moja – niejedna osoba na tym statku nią dysponuje. Nieświadome jej używanie, czy raczej – po prostu istnienie – potrafiło oddać młodość roślinie, ekstrakt z niej, który z pani pomocą chciałbym uzyskać, pozwoli nam na wiele więcej.

Do rośliny dołączam próbówkę. Ufając w wartość pani słowa, prosiłbym o wypełnienie jej krwią i możliwie jak najprędsze wysłanie jej do mojej kajuty. Na obecnym etapie badań to wystarczy.

Z wyrazami szacunku,
Otto von Blaus
Przeczytał całość, chcąc sprawdzić, czy zapisane przez niego zdania mają sens, po czym zwinął papier i, wkładając wcześniej do wnętrza próbówkę, przywiązał ozdobną, czerwoną tasiemką do doniczki. Po wyrzuceniu tytoniu z fajki prosto do szklanego pojemniczka, wyszedł na korytarz i, szczęśliwie omijając kilku włóczących się wojskowych, dotarł pod drzwi alchemiczki. Postawił obok nich roślinę po czym zapukał trzykrotnie i oddalił się w pośpiechu.

***
- Proszę tylko pamiętać, że nie mamy dowodów, toteż nie możemy nikogo oskarżać o ten atak… - mówił Stibbings, zatrzymując jeszcze na ostatnie chwile inkwizytora w jego kajucie.

- Nie? – spytał tylko Logen, po czym zdecydowanym ruchem otworzył drzwi.

Krok – pierwszy, drugi, trzeci, czwarty… Tyle na razie musi wystarczyć.

- Stać! duchowny nawet nie musiał się obracać, to musiał być jeden z żołnierzy – Jego ekscelencja z rozkazu namiestnika Al-Thora proszony jest o pozostanie w…

- Zamknąć się. – wypalił XimenezPrzekaż swemu panu, iż niewątpliwie szanuję jego osobę, w przeciwieństwie do jego rozkazów. Jeśli jeszcze kiedyś będzie chciał mi rozkazywać, przypomnij mu, że jestem najwyższym stopniem urzędnikiem Imperium na tym statku i to, że z tego faktu nie korzystam, odczytywać winniście jedynie jako moją niezwykłą uprzejmość.

- W rzeczy samej… - przytaknął skryba, gdy to na nim skupił się zdezorientowany wzrok wojaka. Cóż, najwyraźniej w akademii wojskowej nie uczono ich o strukturach władzy.

Pozostawiając za sobą żołnierza, rodowici mieszkańcy Świętego Miasta ruszyli przed siebie. Kolejne odmierzone kroki, Logen liczył je nie z powodu jakiejś obsesji – po prostu musiał się na czymś skupić. W jego umyśle bowiem brzeg rozsądku był skutecznie zalewany przez fale wściekłości…

- To tutaj. – wyrwał go nagle z transu StibbingsZ tego co wiem próbki zostały zebrane, zajmuje się nimi, panna Aviante, bohaterka bitwy o Arish, przyjaciółkaFranciszka I, a przy tym również znakomita alchemiczka, ale pewnej wiedzy jej brakuje, a i wojskowi nie zawsze potrafią pozbyć się wszelkich śladów zbrodni… Pozwoli pan? – spytał w końcu, podając Skilganonnowi świecę, samemu zaś klękając na pokładzie. Z kieszeni dobył niewielkiego ostra, zbyt małego i wąskiego by nawet wygodnie otwierać nim listy i zaczął grzebać nim w nierównościach powstałych na drewnianym pokładzie.

- Oto i nasza bestia. – rzekł, wstając i podając ostrze inkwizytorowi. Ten szybkim ruchem, nie bacząc na bezpieczeństwo czy odpowiednie metody badań, ściągnął czarną „maź” z ostrza prosto na dłoń.

- Rusza się… To nie pozostałość, to fragment organizmu, może i samodzielne istoty, w jakiś sposób zespolone… - mówił Logen, spoglądając na istotę.

- Bardzo potężna magia, jak u Czarnoksiężnika z Elmiranu, który z niewielkich robaków był w stanie stworzyć rycerzy i…

- Nie, to nie magia. – stwierdził chłodno XimenezTo nie mutacja istot nam znanych, nie ich wypaczenie, to stworzenie czegoś od nowa. To nie może być magia, najpotężniejszy nawet mag tego nie potrafi… To moc. Prawdziwa moc.

Spojrzeli na siebie tak poważnie, jak jeszcze nigdy. Moc. O tym słyszeli na wykładach, wkładając to jednak między legendy. Nie nauka magów, nie mutacje w ciałach szamanów czy zespolenie z naturą druidów. Prawdziwa moc, wrodzona, pochodząca nawet nie od Powracającego, a od potęgi znacznie większej. Oficjalnie kościół zaprzecza wszelkim podobnym teoriom, oficjalnie moc nie istnieje, to herezja, to bujdy, to legendy… A jednak. Na dłoni Logena spoczywał fragment legendy…

- Ekscelencjo! – ciszę przerwał nagle pojawiający się w zasięgu wzroku TallirCzy mogę jakoś pomóc?

- Tak. Wołaj tu barona. Porozmawiamy. – stwierdził chłodno inkwizytor.

Gdyby wciąż miałby przy sobie kwiatek, zapewne ten dawno by już spłonął…

***
Wiele osób zastanawiało się jak kapitan zareaguje na wieść o zamachu na inkwizytora. Z jednej strony nikt nie wątpił, że von Terette nie darzy duchownego szacunkiem, z drugiej zaś trzeba było pamiętać jak mógłby skończyć, gdyby na jego statku w niewyjaśnionych okolicznościach zostałby zamordowany urzędnik Imperium. Król królów, co powszechnie wiadome, nie lubił nierozwiązanych spraw, więc w końcu kogoś by trzeba oskarżyć. A że ekspedycji zaprzyjaźnionego Arish nie wypada, pozostałaby tylko jedna część pasażerów statku – załoga. Parę tygodni w lochach inkwizycji, później służb bezpieczeństwa, w końcu pokazowy proces i okrutna egzekucja… Nie, Haerlingowi zdecydowanie taki los się nie uśmiechał.

Z tego też powodu jego działania były stanowcze – na statku zapanował, rzec można, stan wojenny. Już przed południem po feralnej nocy wyruszyły sześcioosobowe grupy marynarzy, które miały rozkaz przeszukać dokładnie wszystkie kajuty, bez wyjątku, poza tymi należącymi do najwyższych władz wyprawy. W wypadku odmowy, mieszkańcy pomieszczenia mieli zostać aresztowani, jeśli będą stawiali opór i wtedy – marynarze mieli zgodę na otworzenie ognia w kierunku potencjalnych buntowników. Tym razem jednak wszyscy, doceniając powagę sprawy, starali się opuszczać kajuty i umożliwiać marynarzom wgląd w ich wyposażenie.

Kapitan nie poprzestawał jednak na tym. Podczas jednego ze swych przemówień przypomniał pasażerom o tym, że jakiekolwiek zamieszki na pokładzie uznane zostaną za bunt, w którego stłumieniu zgodnie z umowami spisanymi na wiele dni przed rejsem ma pomóc wojsko Arish. Jeśli jednak postanowią pozostać bierni bądź, co gorsza, zdecydują przyłączyć się do rebeliantów i sytuacja wymknie się spod kontroli Haerlinga, ma on w obowiązku powiadomić o tym odpowiednimi znakami sąsiednie statki. Na nieśmiało zadane pytanie „I co wtedy?”, von Terette wyjaśnił, że statek zostanie ostrzelany i całkiem możliwe, że zatopiony. „Imperium może sobie pozwolić na wynagrodzenie księciu de Clee tej bolesnej straty.”

Poza tym podczas spotkania wyjawił jeszcze szereg innych przepisów, które mają wejść w życie. W godzinach nocnych każdy, kto chce opuścić swą kajutę jest zobowiązany do powiadomienia któregoś z patroli, wszelkiego rodzaju spotkania najważniejszych osób na spotkaniu powinny być unikane, a gdy już musi do nich dojść, zabezpieczane muszą być nie tylko przez prywatną ochronę oficjeli, ale również żołnierzy i załogę statku.

- I proszę nie traktować tego jak specjalnego ograniczenia wolności. – kończył swą mowę kapitanTo skrócenie smyczy może znacznie przedłużyć życie wielu z nas…

I kto wie, czy nie miał racji?

***
Oskar powoli zamykał drzwi do swojej kajuty. Marynarze już sprawdzili co chcieli, właściwie tylko zerknęli do bagaży, nawet ich nie przeszukiwali. Czas wyjść na pokład, jak zwykle, ta rutyna zaczynała go już męczyć. Sen, posiłek, trochę spokoju i czasu na lekturę, wyprawa na pokład, parę godzin dyskutowania i słuchania „wielkich naukowców”, posiłek, zachód słońca, lektura, sen. I tak dzień za dniem, doliczając do tego czasem zasłyszane plotki, o których można było chwilę porozmawiać w luźniejszej atmosferze, ale ciągle z tymi samymi ludźmi.

Ot, uroki podziałów, ludzie zawsze tak muszą. Naukowcy z naukowcami, z nikim innym. Rycerze tylko drwiliby z badania wszystkiego, żołnierze parskaliby, że zapewne nawet muszkietu przeczyścić nie potrafi, on wtedy zapewne starałby się poniżyć ich intelektualnie, stawiając przed wojakami jakiś naprawdę prosty do rozstrzygnięcia problem, z którym…

Coś kopnął.

Rozejrzał się. Tędy dopiero przed chwilą przechodzili marynarze, świeżo po rewizji – i to dosyć dokładnej. Najwyraźniej zastali te kilka pomieszczeń pustych, toteż bez ograniczeń zaczęli wyrzucać wszystkie przedmioty na podłogę. Potłuczone butelki, pomięte ubrania, otwarte książki i to, co leżało dokładnie przed Duvalem. Tuba – mała, czerwona tuba ze złotymi zdobieniami…

Podniósł przedmiot. Obejrzał go parokrotnie, a potem zamarł. Tak, znał ten przedmiot. Czytał o nim w niejednej powieści awanturniczej, oglądał na wielu obrazach historycznych, kiedyś – wizytując jeden z pomniejszych pałaców dawnego Geutrin – identyczna rzecz ułożona była na podeście, będąc obiektem świadczącym o dostojności jej właściciela. Obracając tubę w palcach, dostrzegł w końcu ostatni element świadczący o tym, że w tym przedmiocie przechowywane są rozkazy samego Imperatora. Jego pieczęć wciąż była nieprzełamana…

Obejrzał się wokoło. Nie miał pojęcia, z którego pokoju pochodzi tak wartościowy przedmiot. Jeśli będzie próbował go oddać – kto uwierzy, że po prostu to znalazł? Jeśli ktoś w ogóle dowie się, że on – Oscar Duval, zwykły naukowiec, wszedł w posiadanie rozkazów przeznaczonych dla dowódców czy urzędników…

- Chwila… - wyszeptał cicho naukowiec.

Przecież tu nie było urzędników i dowódców Imperium. Był tylko inkwizytor, on zajmował kajuty na samej górze, na pewno nie trzymał tu kolejnych rozkazów. Poza nim nie było tu nikogo, kto mógłby otrzymywać polecenia na papierze. Nie było oficjalnie. Szpieg…?

„Co robić, co robić?!”, kołatało się w jego głowie.

***
Al’Thor znów czekał na gości, tym razem jednak w dużo lepszym nastroju niż zeszłego wieczora, gdy miała miejsce feralna wizyta Logena. Spokojnie patrzył jak jego ochrona, znów zmuszona do pracy lokajów, układała na stole przyniesione z kuchni niewielkie przekąski i kolejne dzbany pełne znakomitych trunków. W końcu takich gości musiał podjąć z należytą im godnością. Chciał to zrobić już w nocy, ale w czas zauważył, że taki nietakt w prawdzie zostałby mu wybaczony, ale… Po cóż go popełniać? Chociaż rozkaz namiestnika winien być spełniany od razu, to rycerskie obyczaje do owego spełniania podchodziły w mniej karny sposób niźli żołnierze…

- Marszałku, nie obawia się pan, że i tym razem… - zaczął cicho Raelis, pojawiając się niepostrzeżenie obok Andre

- Nie. – przerwał mu dowódcaO ile dla inkwizytora ta maszkara mogła stanowić zagrożenie, to Archibald de Valsoy i Hell de Mer bez żadnego problemu posiekaliby bestię na kawałki tak drobne, iż zdołałaby nam uciec przez szparę pod drzwiami.

I kto wie, czy nie miał racji. Smokobójca i Bogobójca, dwóch chyba najbardziej uznanych bohaterów bitwy o Arish. Piętnaście lat minęło, ale ich sprawność – szczególnie Hella – nie powinna szczególnie się pogorszyć. A przecież ta tajemnicza bestia-cień nie mogła być potężniejsza od Smoka! Chyba…

Rozmyślania przerwało mu pukanie do drzwi.

- Oto i przybyli. – mruknął marszałek, po czym ze szczerym uśmiechem na usta ruszył ku drzwiom, by wpuścić do środka rycerzy.

***
Hadrianowi zdarzało się to ostatnio stanowczo zbyt często… Ciężka praca na statku i alkohol, dużo alkoholu, którym co chwilę ktoś chciał go poczęstować, żeby porozmawiać o jego niezwykłym darze. I chociaż do niedawna był święcie przekonany, że potrafi wypić naprawdę sporo, to pojęcie „sporo” nabrało innego znaczenia podczas rejsu i cóż… Znów leżał pijany, w stanie specyficznej półdrzemki. Tym razem jednak wybrał sobie – głównie z powodu małej odległości – niewielką ławeczkę położoną na pokładzie, na której niezdarnie ułożył się, chcąc odpocząć przed dalszą drogą. Im dłużej jednak na niej leżał, tym bardziej chwalił sobie wybór – wpływali już w tak ciepłe fragmenty tego świata, że morskie wiatry w nocy były przyjemnie chłodne, ławka zaś – mimo tego, że twarda – była wolna od wszy, które w jego kajucie okazywały się przekleństwem. Spokojnie więc leżał, powoli wchodząc w stan półsnu…

Wtem nagle poczuł coś dziwnego. Jakby jego palce spowijała jakaś lepka maź. Oblepiała je powoli, pulsowała, a potem wydłużała się bardziej i bardziej, powiększała swą objętość. Uniósł dłoń i spojrzał na nią, nie potrzebował do tego oczu, widział ją doskonale mimo swej ślepoty. A potem nagle cały alkohol zniknął, jego umysł zaś wypełnił się absolutnie trzeźwym przerażeniem.

Czarne, wijące się wstęgi, wyglądające jak czarny dym, lecz absolutnie materialne. Coraz to większe, wznoszące się ku górze, unoszące się w powietrzu bez względu na ich ciężar. Dokładnie tak samo opisywano istotę, która w nocy zaatakowała Logena Ximeneza

Szybko potrząsnął ręką, nie wiedział co to, nigdy nie trafił na taką istotę, nigdy nawet o niej nie słyszał. Ona jednak dalej się wiła, jakby walcząc z nim, ale nawet w chwilach, w których dotykała innych części jego ciała nie raniła go. Machał ręką, wycierając ją o ubrania, ławkę, a gdy spadł niej podczas swej walki zaczął trzeć dłonią o pokład. Niczym w napadzie szału turlał się po deskach, jego ciało wiło się niczym podczas najgorszych tortur.

Nagle w coś uderzył. W kogoś.

Spojrzał do góry. Znał go. Eugeniusz de Lochse-Valsoy, wnuk Archibalda. Wyszedł na pokład w nocy, widok morza oświetlanego przez płynące obok okręty i księżyc zawsze radował jego duszę. Tego co zobaczył jednak zdecydowanie się nie spodziewał, patrzył więc z otwartymi szeroko ustami na leżącego u jego stóp de Nocarda.

Ten spojrzał szybko na swą rękę. Macka zniknęła, lecz cała była pokryta tą czarną, pulsującą mazią. Gdyby miał oczy, otworzyłby je teraz z pewnością w szerokim wyrazie przerażenia.
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline  
Stary 06-08-2009, 13:44   #23
 
Penny's Avatar
 
Reputacja: 1 Penny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemu
Wizyta marynarzy w jego kajucie wcale go nie zaskoczyła, odłożył więc książkę, którą właśnie czytał i niedbałym gestem wskazał im otworzoną na łóżku walizkę. Spodziewał się, że każą mu wyjść i wyrzucą zawartość jego bagaży na środek kajuty, ale tak się nie stało. Ledwo co spojrzeli na jego rzeczy. „Gdybym był przemytnikiem” pomyślał po ich wyjściu „pewnie zawsze udawałbym naukowca. To wygodne.”

Po wyjściu marynarzy nie ociągał się zbyt długo z wyjściem na pokład. To był już czas, jego organizm dopraszał się o śwież morskie powietrze. A jego umysł rozpaczliwie dopraszał się działania. Tak samo jak jego duch.

Innymi słowy: zaczynał się już nudzić. Rutyna go zabijała i to w dosłownym znaczeniu tego słowa. Wstawał o świcie, kręcił się bez celu po kajucie układając swoje rzeczy czy też przeglądając szkice lub notatki sporządzone podczas ostatniej podróży, później był posiłek, a potem trochę spokoju i czasu na lekturę (nawet próbował wgryźć się w opasły traktat autorstwa Liannusa, ale szybko stwierdził, że nie rozumie ani słowa tego bełkotu). Przed południem spacerował (dokładniej to włóczył się bez celu, ale nie wszyscy muszą o tym wiedzieć) po pokładzie, po czym brał udział w niekończących się dyskusjach i wywodach „wielkich naukowców” (miał ich serdecznie powyżej uszu). Później znów spożywał posiłek, jak zawsze przyglądał się zachodowi słońca, a potem wracał do swojej kajuty, gdzie znów czekała na niego jakaś książka.

Rozmowy prowadzone ze swoimi kolegami po fachu z początku uważał za zabawne. Zabawne było dla niego to, jak ograniczone są ich zainteresowania i jak wąskie mają horyzonty. Było tak, jak mówił Sepuribal – nie potrafili narysować słońca bez stosownego wzoru. Fakt ten niezmiernie irytował Oscara i często rezygnował z dyskusji stając się tylko biernym słuchaczem. Widział więc codziennie te same twarze, znał wszystkie retoryczne wybiegi swoich rozmówców, niemal wiedział kto, jakie zdanie ma na dany temat i nie musiał wcale pytać rozmówców o zdanie.

Nie wchodziła w grę zmiana rozmówców. O czym miałby rozmawiać z rycerstwem czy żołnierzami? Ci piersi drwili z idei badania wszystkiego wokół, a ci drudzy potraktowaliby go anegdotką o naukowcu próbującym przeczyścić muszkiet - swoją drogą, będzie musiał im kiedyś udowodnić, że nawet naukowiec to potrafi - a on w odwecie poniżyłby ich w sferze intelektualnej, co mogłoby się spotkać z niezbyt przychylną z ich strony reakcją. Dlatego też każdego dnia po przebudzeniu błagał (w zależności od tego co pierwsze przyszło mu do głowy) los, siłę wyższą czy też Powracającego o to, by ten dzień przyniósł mu coś, co wyrwie go z tego marazmu. Oscar rozpaczliwie potrzebował czegoś, co...

Nagle poczuł, że zawadza nogą o jakiś walcowaty przedmiot, który lekko pchnięty potoczył się kilka centymetrów do przodu. Oscar wytrzeszczył oczy w niemym zdumieniu.

Wśród potłuczonych butelek, pomiętych ubrań i książek bestialsko ciśniętych na podłogę turlała się mała, czerwona tuba ze złotymi zdobieniami. Rozejrzał się dookoła, ale nikogo nie zauważył ani nie usłyszał. Widocznie sąsiadujące z nim kajuty były puste, gdy przeszedł huragan nazywający się „rewizja”. A to jego skutki.

Niepewny co robić podniósł ten jaskrawy przedmiot z podłogi i zaczął go oglądać ze wszystkich stron, a gdy dotarło do niego czym dokładnie jest owa tuba zamarł wpatrując się w nią z półotwartymi ustami. Czytał o tym przedmiocie w niejednej powieści, występował na niemal każdym historycznym obrazie, a kiedyś nawet, goszcząc w jednym z pałaców dawnego Geutrin, widział to ustawione na podeście niczym antyczna waza. Przedmiot ten dobitnie świadczył o tym jak dostojną osobą jest jego gospodarz.

Obrócił walec w palcach szukając elementu, który niezaprzeczalnie potwierdziłby to, czego sam się domyślił. I wreszcie to znalazł – pieczęć, której nie mógłby pomylić z żadną inną. Tuba ta zawierała rozkazy samego Króla Królów. Oscar zadrżał na samą myśl o wartości tego przedmiotu.

Powiódł niewidzącym wzrokiem po korytarzu. Nie miał pojęcia kim są jego sąsiedzi, ale niewątpliwie należał do któregoś z nich. Serce zabiło mu mocniej w piersi na myśl, że mógłby spróbować oddać ową bezcenną rzecz. Kto mu uwierzy, że po prostu to znalazł? Jeśli w ogóle ktoś się dowie, że wszedł w posiadanie rozkazów przeznaczonych dla dowódców i urzędników lub też ludzi cieszących się łaska Imperatora…

- Chwila… - wyszeptał przerażony. – Przecież tu do cholery ich nie ma…
Oprócz inkwizytora. Ale on na pewno nie zajmował tych małych kajut. Oscar był pewien, że zajmował kajuty na samej górze. Poza nim nie było tutaj nikogo, kto mógłby dostawać takie rozkazy…
Oficjalnie.

„Co robić, co robić?!” w kółko powtarzał jakiś głos w jego głowie. „Co mam do cholery z tym zrobić?!”

Przycisnął do siebie tubę, tak jak matka tuli do siebie nowonarodzone dziecko. Szybko, rozglądając się na boki umknął do swej kajuty i zatrzasnął drzwi. Podszedł do małego biureczka i położył ostrożnie pakunek. Wpatrywał się w niego z rosnącym przerażeniem, tak jakby zaraz miało wybuchnąć.

W końcu drgnął lekko i odnalazł wzrokiem swój szkicownik. Otworzył go i pomacał wewnętrzną okładkę pokrytą najróżniejszymi kieszonkami. W końcu wyczuł pod palcami nierówność i wyłuskał ze schowka mały srebrny nożyk. Jego ostrze było cieniutkie jak kartka papieru, ale ostre niczym brzytwa. Zwykle używał go do odcinania rozcinania kartek, a czasem do ostrzenia kawałków węgla. Tym razem miał mu posłużyć w innym celu.

Przesunął tubę tak, by mieć jak najwięcej światła, i już miał wsunąć ostrze pod pieczęć, gdy nagle się powstrzymał. „A co jeśli to oficjalne pismo i ktoś ukradł je inkwizytorowi?” spytał w myśli sam siebie „Jeśli złamię pieczęć na mnie spadną wszelkie podejrzenia… pociągną do odpowiedzialności, odkryją wszystkie moje grzeszki i będzie jeszcze gorzej… Czy za to czeka mnie śmierć?”

W końcu jego ciekawość przeważyła. Westchnął cicho i zagryzł mocno wargi, wsuwając ostrze pod lak. Oderwał pieczęć i odłożył nożyk. Drżącymi dłońmi otworzył tubę i wyciągnął jej zawartość. Tylko jeden, krótki list. Oscar, wstrzymując oddech, rozwinął go i przebiegł oczyma po tekście blednąc coraz bardziej z każdą czytaną linijką. Odłożył list i ukrył twarz w dłoniach. Serce waliło mu jak młotem i był pewien, że słychać to nawet na korytarzu.

Powracający, los lub zwykły niefart zesłał mu to, co chciał. Tyle, że nie spodziewał się, że to będzie AŻ tak poważne.

Spojrzał jeszcze raz na list. Kim byli ci ludzie? Te pseudonimy nic mu nie mówiły, ale wiedział jedno… to była poważna sprawa i ktoś musi ich powstrzymać. Spojrzał na leżącą obok czerwoną tubę, która aż krzyczała, że jest podejrzanym obiektem w kajucie młodego naukowca. Trzeba się jej pozbyć… ale jak?

„Graj” podpowiedział cichy głos.

Dobra. Graj… Ale co?

Jego wzrok prześlizgnął się po pokoju i zatrzymał się na kilku niedokończonych szkicach. Przysunął je do siebie, po czym zawinął czerwoną tubę w papier, po czym związał znalezionym gdzieś na podłodze kawałkiem sznurka. List z rozkazami złożył i schował i wsunął pod koszulę. „Tam będzie najbezpieczniejszy” pomyślał wstając od biurka. Zawinięty w papier rulon wcisnął pod pachę i ruszył w stronę pokładu.

Wpadł na pokład niczym huragan z miną świadczącą o nagłym przypływie niszczycielskiej pasji zrozpaczonego artysty. W wyciągniętej ręce ściskał zrolowane i pogięte szkice. Potoczył wokoło błędnym wzrokiem, po czym doskoczył do burty statku i z głośnym rykiem wściekłości cisnął szkice w morską otchłań.

- To na nic, wszystko na nic! – warknął ukrywając twarz w dłoniach. Trwał tak dobrą chwilę, by po chwili oderwać ręce od oczu, gwałtownie odwrócić się na pięcie i czym prędzej umknąć do swojej kajuty.

Oscar oparł się o drzwi kajuty oddychając głęboko. Nie ma co, przedstawienie pierwsza klasa… ale czy ktokolwiek się na to nabierze? Czy ktokolwiek pomyśli, że długa samotna podróż zburzyła spokój jego umysłu? Nagle wybuchnął histerycznym śmiechem. Tak, na pewno pomyślą, że jest jakimś raptusem albo jeszcze gorzej – wariatem.

„No dobra, Duval” pomyślał nagle poważniejąc „do kogo teraz się zwrócić? Komu o tym powiedzieć? Może marszałkowi… ale kto wie czy go w ogóle posłucha. A jeśli uzna to za głupi żart? Może lepiej poczekać… sprawdzić, kto zajmuje kajuty obok…”

Oscar usiadł na łóżku wpatrując się tępo w przeciwległą ścianę. Potrzebował wyjścia z tej sytuacji. Rozważał wszystkie za i przeciw, możliwe konsekwencje i wszelkie inne niedogodności.
 
__________________
Nie rozmieniam się na drobne ;)
Penny jest offline  
Stary 08-08-2009, 23:08   #24
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
To trzeba mieć szczęście, by z małej awanturki trafić wprost na bunt na pokładzie.
A jakby tego było mało, Eugeniusz postanowił ratować swego dziadka...

- Archibaldowi akurat w tej sytuacji nic nie grozi… - wyszeptał prosto do ucha Eugeniusza, trzymając go za ramię. - Dederich tez tak uważa...

Giermek Archibalda, który normalnie jako pierwszy ruszyłby na pomoc swemu panu i nie zawahałby się przed rozwaleniem głowy von Terette'a, zauważył Eugeniusza i wykonał parę uspokajających gestów.

Dobrze, że sir Archibald miał na tyle rozsądku, by powstrzymać von Terette'a. A ten tyle rozumu, by głosu rozsądku posłuchać...
Chociaż opanowania nie miał za grosz.

- Widzisz? Udało się - stwierdził z pozornym spokojem Hell, gdy za kapitanem okrętu zatrzasnęły się drzwi. - Teraz dowiedzmy się, o co tu poszło...




Samobójca, czy idiota?
Von Terette, mający w niezbyt wielkim poważaniu księcia Franciszka I oraz wysłanych przez nich ludzi odgrażał się, jak głupiec, że wystarczy jeden jego gest...
Idiota, czy samobójca?
Trudno było rzec, ale bez wątpienia w mózgu von Terette'a brakowało paru dość ważnych fragmentów.
Fakt, ze trochę racji pan kapitan miał, ale niekiedy, oprócz racji, warto było mieć również odrobinę rozsądku i nie rzucać gróźb osobom, które nie lubiły gróźb kierowanych pod swoim adresem, a takich na pokładzie „Ostrza Powracającego” zebrałoby się wielu.
Zbyt wielu.

Odpowiednie znaki...
Też śmieszne.
Który z kapitanów ostrzela statek, na którym płynie sam inkwizytor? Rozkaz jest rozkazem, ale jaki byłby los tych, co ów rozkaz wykonali?
Do lochu trafiało za mniejsze przewinienie, zaś kara za uśmiercenie przedstawiciela Białego Oficjum, i to w tak wysokiej randze, musiałaby być przykładna. I należycie odstraszająca.

Odpowiednie znaki...
A brak owych znaków?
Co stanie się, jeśli kapitan zachoruje, albo poślizgnie się na wypolerowanych deskach pokładu i złamie sobie kark?
Nie ma znaków, nie ma problemów i wszyscy szczęśliwie płyną dalej? Prócz von Terette'a, spoczywającego na dnie oceany z kilkoma funtami łańcucha przywiązanymi do kostek.

Zdecydowanie von Terette był idiotą, zaś idiota przy władzy... To bardzo niebezpieczna kombinacja.
W dodatku, jak głosiły zasłyszane tu i tam plotki, mściwy.
Coraz ciekawiej...




Jakimś dziwnym trafem istniał ktoś, lub coś, na kim potęga stojąca za Ximenezem nie robiła wrażenia.
Tajemnicza, czarna, pełna macek istota...
Żywa? A może tylko wytwór jakiejś magii?
Dość trudno było to ocenić na podstawie pogłosek, gdyż chociaż wszyscy stwora słyszeli, to mało kto go widział. W każdym razie można było to coś zranić, co doświadczalnie wykazał niejaki Warrington, pułkownik, co o życie inkwizytora dbać miał.
Ciekawa persona.
Hell zamyślił się na moment.
Kiedyś słyszał to nazwisko, ale, z dala od Pałacu siedząc, plotkami niezbyt się zajmował. Czego teraz skutki ponosił, bo wiedziałby co nieco o pułkowniku. I równocześnie wiedziałby, ile dla Imperatora warte jest życie Ximeneza.
O samym Ximenezie też by coś wiedział, a tak...
Trudno było ocenić, czy Stary Świat chce się w ten sposób upewnić, że inkwizytor nie wróci, czy też Nowy broni się przed przedstawicielem tej niezbyt lubianej instytucji.
Czy Sara zdoła się czegoś dowiedzieć o tej istocie? Ponoć alchemiczka rozpoczęła jakieś badania, ale co z nich wyjdzie? I czy znajdzie się chociaż cień informacji o tym, kto za tym wszystkim stoi?
To ostatnie było bardzo wątpliwe.
Hebanowa Syrena. Cóż za ciekawa nazwa...

Kula...
Kula z pistoletu...
A więc ołów, bo trudno by sądzić, by Warrington ładował swe pistolety srebrnymi kulami.
Czy zatem szlachetna stal poradzi sobie z takimi stworami? Ale kto nosi broń z ołowiu?

Stukanie do drzwi oderwało Hella od rozważań. Z pewnością nie byli to marynarze z kolejną wizytą nietowarzyską.
Edward otworzył drzwi.
Stojącego w progu człowieka Hell znał. Przynajmniej z widzenia.
Człowiek Al'Thora wpatrywał się w Hella przez sekundę, potem powiedział:

- Darius - przedstawił się. - Pan marszałek prosi... uprzejmie zaprasza, do siebie, na kolację - powiedział, nieco się zacinając; najwyraźniej bardziej był przyzwyczajony do słów 'marszałek wzywa natychmiast'. - Powiedział, że potrzebuje rady i pomocy.

Jaja sobie robi Andre, czy co - pomyślał Hell. - Ostatnie zdanie było zgoła niepotrzebne.

- Edward Mounteville, moja prawa ręka - przedstawił Edwarda; nie sądził, by któryś z ludzi Andre nie znał jego giermka, ale wolał zadośćuczynić wymogom dobrego wychowania. Poza tym przypuszczał, że nie tylko on, ale i Edward będą często współpracować z ludźmi marszałka. - Proszę przekazać panu marszałkowi, że się zjawię - powiedział Hell. - A ilu będzie gości?

- Jeszcze tylko sir Archibald - oznajmił Darius.

- Ech, bym zapomniał... Panowie, to dotyczy was obu. Słyszeliście z pewnością obaj o jednym z zarządzeń pana kapitana, tym dotyczącym spotkań?

Obaj skinęli głowami.
Trudno było nie słyszeć, bowiem von Terette wrzeszczał tak, że pewnie słychać go było na sąsiednich jednostkach, choć płynęły one kilkanaście kabli od „Ostrza Powracającego”.
I widać było, że zdanie Edwarda i Dariusa na temat tego zarządzenia pokrywało się ze zdaniem Hella.

- Ponieważ pan marszałek i sir Archibald bez wątpienia należą do, jak to określił von Terette, 'najważniejszych osób'... Edwardzie... Pójdziesz z panem Dariusem do pana kapitana i uprzejmie zawiadomisz go o ważnej naradzie, która zacznie się równo z piątą szklanką. Rzecz jasna - spojrzał na Dariusa - jeśli pan marszałek nie będzie miał nic przeciwko temu.

- Oczywiście nie musicie nic mówić kapitanowi na temat tego, że kolejne spotkanie odbędzie się jutro. I że dojdzie do następnych. O wszystkich dowie się w swoim czasie - w oczach Hella pojawił się nieco złośliwy błysk. - Pamiętajcie tylko, że to informacja dla samego von Terette. I nie bądźcie natrętni... Gdyby przypadkiem nie zechciał was natychmiast przyjąć, to jego strata.



Do wyjścia na spotkanie zostało jeszcze parę minut.
Edward, uzbrojony w dwa pistolety i krótki miecz, trzymał pod pachą pakunek o charakterystycznym kształcie.
Hell, idący z towarzyską wizytą, miał tylko miecz, bez którego, jak każdy rycerz, nie ruszał się z domu.
O schowanym za pazuchą pistolecie, broni zgoła nie rycerskiej, nikt nie musiał wiedzieć.

- Wiesz, kto dowodzi ludźmi pana marszałka? - spytał.

Edward skinął głową i podał nazwisko.

- Wiesz zatem, kogo słuchać. Żaden inny du... Nikt inny nie ma prawa wydawać ci rozkazów. Chyba, że przyjdzie z wizytą jego dostojność inkwizytor Ximenez.



Nawet jeśli Archibaldowi lat przybyło, to, sądząc po uścisku dłoni, nie tylko w gębie dużo siły zostało.

- Sir Archibaldzie, pozwól, że ci przedstawię Edwarda Mounteville, mego giermka. - Stali przed drzwiami do kajuty Andre. Wokół kłębił się tłum ludzi, którzy ściągnęli tu, by ochraniać 'zgromadzenie na wysokim szczeblu'. - Dziad jego, wśród zalet rozlicznych tę posiada, iż znawcą trunków przeróżnych jest. Gdy dowiedział się, że wnuk jego w świat daleki, za morze jedzie, pamiątek parę szklanych zapakować w wyściełany kuferek kazał, byśmy od czasu do czasu choćby na języku
smak stron ojczystych poczuli.


Hell uniósł rękę i zastukał.

- A że pierwsza to taka okazja - Edward podał Hellowi zawinięty szczelnie pakunek - i nie wypada z pustymi rękami z wizytą przychodzić... Mam nadzieję, że jarzębinówka przypadnie wszystkim do gustu.
 
Kerm jest offline  
Stary 15-08-2009, 21:38   #25
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Dialog wspólny z kermem i kitsem w trzech dniach uczyniony.

Marszałek chodził nerwowo po kajucie. Od czasu do czasu rzucał okiem na sterty papierów, szkiców i map leżących na stole. Raelis wynalazł wszystkie dostępne informacje o tym co mogło ich zaatakować, jednak to wszystko było bezwartościowe. Nie znaleźli żadnej wskazówki z jakiego rodzaju bestią mieli do czynienia. Pozostawały poszlak i kolejne pytania.

Kapitan nie stawił się na rozmowę z nim, wygłosił swoją tyradę, wprowadzając odpowiednie restrykcje. Odpowiednie przynajmniej z jego punktu widzenia. Andre w myślach nie mógł doczekać się chwili, kiedy dobierze się do skóry temu zaprzańcowi.

Inkwizytor dostał „ochronę” i miał siedzieć w swojej kabinie ze względów „bezpieczeństwa”. Al'Thor nie łudził się ani przez chwilkę, że tak będzie. Niemniej jednak, więcej ludzi będzie miało na niego baczenie i trudniej będzie klesze bruździć im w planach.

Odprawił Raelisa wydając mu stosowne rozkazy:

- Dopilnuj by G.R.O.T. był w pogotowiu. Rycerstwo i muszkieterzy mają pełnić wspólnie wachty na pokładzie, a reszta w tym czasie niech siedzi pod pokładem i nie szuka zaczepki. I pamiętaj, zadbaj by nasza rozmowa nie opuściła ścian tego pokoju.

Sekretarz skinął głową i wyszedł, omiatając wzrokiem pokój Andre, sprawdzając czy wszystkie polecenia namiestnika zostały spełnione.

*****

Raelis de’ Karak był mężczyzną około trzydziestoletnim. Nie miał okazałej postury żołnierza, czy charakterystycznej sprężystości ruchu typowej dla wyszkolonych wojskowych. Miał jednak kilka innych talentów, które przydawały się marszałkowi. Znał biegle kilka języków, ukończył prawo i medycynę na Imperialnym Uniwersytecie… wcześniej został wyrzucony z terminu u szamanów z Gór Wilczego Kła… jednak nauczył się tam kilku przydatnych sztuczek. Sztuczek, których wartość jego zwierzchnik nie raz docenił.

Stał teraz przed wejściem do kabiny swojego dowódcy, rozglądając się czy nikogo nie ma na wąskim pokładowym korytarzu. Zamknął oczy i skupił myśli. Wyciągnął ręce przed siebie, kreśląc w powietrzu palcami skomplikowane wzory. Czuł delikatne pulsowanie energii wokół siebie… byłą wszędzie w powietrzu, w wodzie morskiej, szamani nauczyli go korzystać z potęgi przyrody i kształtować ją według swej woli. Spod zamkniętych powiek widział, jak świetlista pajęczyna oplata drzwi namiestnikowskiej kajuty, jak delikatne nici pulsującej energii wgryzają się drewno ścian.

Po chwili opuścił ręce, ciężko oddychając. Nie potrafił długo kontrolować mocy, nie był na tyle doświadczony i nie posiadał odpowiedniego potencjału, niemniej był zadowolony z wykonanej pracy. Nikt na pokładzie nie powinien się przebić sondą, przez zabezpieczenia jakie postawił. Nikt… prócz Hebanowej Syreny…, widział ją tylko raz na pokładzie, jej postać wręcz emanowała potęgą Mocy…dziwnej i niezrozumiałej dla niego. Potrafił ją tylko czuć…

*****

Andre usłyszał pukanie do drzwi:
- Oto i przybyli – mruknął do siebie i ruszył w stronę wejścia.

Po chwili do środka weszli: Sir Archibald de Valsoy i kawaler Hell de Mer.

Andre przywitał ich i zaprosił ośrodka:

- Dziękuję za przybycie panowie, siadajcie – wskazał wolne miejsca.

- Mam nadzieję, że jarzębinówka przypadnie wszystkim do gustu – Hell wręczył Andre butelkę trunku i zajął wskazane miejsce.

Andre postawił na stole trzy szklanice i męcząc się nieco jedną ręką, odkorkował butelkę nalewając sowicie w każde naczynie. Aromat świetnego trunku rozszedł się po kabinie.

- Jeśli twoje strony Hell są równie piękne, co zapach tej jarzębinówki to musi być tam doprawdy ciekawie. Wasze zdrowie panowie Andre uniósł szklankę, reszta poszła za jego przykładem.

- I wzajemnie – odrzekł Hell a zaraz potem Archibald.

- Zaprosiłem Was tutaj, bo potrzebuję pomocy i rady, a w zasadzie potrzebuje ich również Arish. Macie jakieś pomysły na to, co to było? To coś co zaatakowało Inkwizytora? I mnie?

- W kogo konkretnie wymierzony był atak? W Ciebie, Andre, czy w Ximeneza?de Mer zadał rzeczowe i konkretne pytanie.

- To coś chciało uderzyć w Inkwizytora, macka, odnóże czy jak to nazwać celowała prosto w niego. Ma sukinsyn szczęście, że refleks mnie nie zawiódł. – dodał marszałek z ironią.

- Mój sekretarz przejrzał wszystkie możliwości, wszystkie znane naszej wiedzy stworzenia i potwory, nie znalazł nic co odpowiadałoby temu czemuś. Nic... Te wszystkie papiery jakie tu leżą są bezwartościowe, żadnych odpowiedzi, same pytania. al'Thor ze smutkiem wskazał na zawalony stertą papierów sekretarzyk, stojący pod ścianą kabiny.

- Tak się zastanawiałem, z którego świata pochodzi to coś - naszego, czy Nowego? – młodszy z rycerzy łyknął znowu ze szklanki.

- Być może że z nowego, skoro nie mamy o nim żadnych informacji... Ta bestia wydawała się być rozumna, kierowana jednak czyjąś wolą, czy rozkazem, przynajmniej takie odniosłem wrażenie. Kiedy oddałem strzał i stawiliśmy jej opór uciekła, co oznacza, że nie jest taka głupia.

- No to od razu dwa pytania... Czy to ktoś z tych, co osiedlili się w nowym Świecie, czy jakiś tubylec?Hell urwał na chwilkę - I drugie... Jak można kierować czymś takim z takiej odległości?

- Nie mam pojęcia... magia? To niestety nie moje dziedziny... – zamilkł

- To ponad tydzień rejsu i zadziwiająca celność. Czy to działa tak jak pies? Dajesz do powąchania rękawiczkę i idzie po tropie?


- Być może, ale jeśli tak to jego mocodawca musi być na statku.

Archibald przysłuchiwał się z zainteresowaniem rozmowie przyjaciół. Sięgnął ręką po szklanicę jarzębiaka, upił trochę:

- Potwór z mackami, podczas waszej narady? Ja powiem tak, dobrze, że bestia się pojawiła, bo mało brakowało a mielibyśmy jatkę na pokładzie. Pan kapitan cokolwiek nas nie lubi tutaj.

- To drugi z naszych problemów do "rozwiązania" - powiedział zimno Andre.

- Nie obrażając księcia... To dziwne, von Terette jako kapitan - zaczął Hell.

- Myślę, że Franciszek nie miał wielkiego wyboru w tej kwestii. Od jakiegoś czasu "z kurtuazyjną wizytą" był cały ambasador Imperatora, który nie odstępował de Clee ani na krok.

- Tak, Andre dobrze prawi. To raczej człowiek Cesarza albo ktoś, komu nie w smak porządki w księstwie. Może któryś z tamtej frakcji, hę? - Archibald wpatrywał się przez chwilę w szklanicę.

- Ze stosunkami w księstwie jestem na bakier, ale znając Imperium... Franciszek może mieć wrogów na kopy.

Archibald pokiwał głową:
- Jak najbardziej, przypominam, że to ścierwo zarządza kolonią, a biskup tam też siedzi.

- Mówiąc prosto - mamy wrogów wszędzie - za plecami, przed nami i tu. – podsumował Hell.

Archibald wypił jarzębiak do końca, a następnie uzupełnił ubytek:
- A jakże, nic nowego. Jak się nie obrócisz, rzyć z tyłu, ale ta konstatacja niewiele tu wnosi.

- Trafiliście w sedno sprawy panowie. Także na tym statku, o czym Archibald już wie z naszej poprzedniej rozmowy.

- Dokładnie, Hellu, dokładnie - dodał starszy rycerz.

Hell spojrzał na obu rozmówców z prośbą o sprecyzowanie.

- Nie otrzymałeś listu od księcia? – zapytał de Valsoy.

- Czytałem, jasne... Myślałem, że wiecie coś więcej.

Archibald wzruszył ramionami:
- A co mam ci więcej rzec, marszałka pytaj, on tu dowodzi. Ja jeno z wnukiem jadę w nowy świat, co by go pilnować, gdyż kiep to straszliwy.

Andre zauważył subtelną zmianę humoru starszego rycerza:
- Archibaldzie, powiedziałem Ci wszystko co było w liście, więc nie dąsaj się, żeś owej korespondencji nie otrzymał - jesteśmy razem na jednym wózku i mówimy sobie wszystko co wiemy. Czyli póki co nie wiemy nic.

- Póki co wiemy tyle samo co na początku. Na statku jest szpieg lub ich siatka, nie wiemy kto to i z jaką frakcją sprzyja.

Archibald spojrzał pytająco na przyjaciela, ale pokiwał głową i zwrócił się do Andre:
- Skoro już tu jesteśmy dobrze by było ustalić co dalej? Warto własną grupę zgromadzić, młodych ująć, może oni się czegoś dowiedzą.

- Zanim zapomnę... jeszcze o tym stworze. – wtrącił w pośpiechu de Mer - Ten cały pułkownik z ochrony inkwizytora strzelał z pistoletu. Zastanawiałem się, czy stal podziała na niego tak, jak ołów?

- Myślę, że tak... to coś krwawiło, co prawda na czarno ale zawsze. Stal miecza czy ołów kuli działają podobnie chyba na organizmy żywe. – Andre rzucił domysłem.

- Na stwora? Nie sprawdzisz, nie dowiesz się... Choć nie spotkałem się z bestią, na którą by stal nie działała. Na trolla też, o ile przez skórę się przebiłeś. Jak w przypadku smoka - dodał ze znawstwem.

- W zasadzie warto by go skusić jakimś ciekawym celem – dodał po chwili myślenia de Mer.

- Celem? Myślisz o "wystawieniu" kogoś? Jak przynęty na widelcu? – zainteresował się Andre.

Archibald uśmiechnął się wrednie:
- Von Terette'a?

- Gdyby tak zaprosić inkwizytora do współpracy - Hell uśmiechnął się krzywo.

- To szczwany skurwiel... ekhem znaczy się Jego Ekscelencja - uśmiech al'Thora był równie krzywy. - Jednakże perspektywa kusząca…
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 16-08-2009, 22:18   #26
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
merill, kitsune, Kerm

- Odwagi mu chyba nie brak, więc na spacerek może by się wybrał. – zamyślił się de Mer.

Archibald z wolna pokręcił głową:

- Wolałbym nie. Takiego nie możesz kontrolować , nie przewidzisz go. Puścisz wiatr, sarkniesz, kurwą rzucisz, a on cię o herezję oskarży. A ja często puszczam wiatry. Poza tym, kogo on reprezentuje? Boga?

Zamilkł na chwilę.

- Tego, którego zabiłem? – dodał.

- Jakiegoś na pewno... przynajmniej on tak twierdzi, mieliśmy ciekawą pogawędkę o teologii...Andre przerwał, pociągając łyk jarzębiaku - Myślałem, że zdechnę z nudów...

- Boś wojskowy - Hell uśmiechnął się.

Stary rycerz przewrócił ślepiami.

- Oszczędź chłopie, lepiej dolej tego smakowitego trunku - zwrócił się do al'Thora.

- Święte słowa – odpowiedział Andre i zajął się napełnianiem szklanek. - Inkwizytor jest tu po to po co jest ambasador u Franciszka. By nas pilnować... Dość subtelnie zaznaczył to w rozmowie.

- Tak czy inaczej panowie, to raczej pierwsze, nie ostatnie z naszych spotkań. Dawniej moglibyśmy się nazwać Trzema Rycerzami Arish, ale teraz to raczej modnie jest być Trzema Muszkieterami, co? Zbierzmy ludzi, dowiedzmy się, co się da.

- Z ludzi mam tylko giermka – odpowiedział młodszy z rycerzy.

Archibald pokręcił głową:

- Nie, Hell, więcej za nami pójdzie. W tym rzecz, by ich do tego przekonać, mnie słucha rycerstwo, marszałka wojsko. Ty też masz swoje znajomości, co? – rzucił pytaniem.

Hell zaprzeczył ruchem głowy.

- Żadnych? - zapytał z lekkim zawodem w głosie Andre.

- Co innego sława i to, kto za tobą pójdzie w bój, co innego, komu można zaufać, że z ozorem nie poleci – żachnął się rycerz.

- To zawsze możesz ich zdobyć, przekonać. Sława zbawcy hrabiego i hrabstwa czyni cuda – zauważył de Valsoy.

- Ale nie na jutrode Mer pokręcił przecząco głową.

- Spokojnie, ja myślałem o terminie kilku dni – odpowiedział Archibald.

- Archibaldzie, nie będziemy prowadzić agitacji czy namawiać... ten pies kapitan i Inkwizytor na pewno coś wywęszą. Proponuję na początek przyprowadzić zaufanych... takich którym by się swoje życie powierzyło – uciął dywagacje marszałek. - Przedstawimy sytuację i weźmiemy się za zbierani informacji. W międzyczasie będziemy mieli czas, by poobserwować innych i ewentualnie skaptować

- Jak mówiłem, mam ze sobą Edwarda. To od jego dziadka ten trunek.

- Nie będziemy, nie musimy. Ciągle przebywamy ze swoimi ludźmi, prawda? Ale zgoda, niech będą zaufani. Tu kwestia rozbudowy tej, no ... jak to się mówi? O, płachty szpiegowskiej.

- Ja mogę ręczyć za cały regiment, ale przybocznych mam pięciu... – podsumował krótko Andre.

- Ja ręczę za wnuka. Młody, lecz charakterny. Można by go do naszej płachty dołożyć.

- W tłum warto puścić paru najmłodszych, tylko żeby słuchali. I co najwyżej głowami kiwali, gdy ktoś coś będzie mówić – zaproponował Hell.

- Rozsądna propozycja – odparł z zadowoleniem marszałek, racząc się łykiem darowanego napitku.

- Dokładnie, zgadzam się - dodał krótko sędziwy rycerz.

- Na trzecie spotkanie trzeba będzie zaprosić Ximeneza, albo von Terette'a. – Hell przedstawił kolejną propozycję.

- Po co? Chyba, żeby im cykutę podać, albo nożem po żebrach przejechać? – prychnął rozbawiony Andre.

- Niech wiedzą, że ich doceniamy, że dzielimy się problemami. Jakieś problemy się wymyśli – dodał z podstępnym uśmieszkiem Hell.

- Na przykład martwimy się o kapitańskie i inkwizytorskie zdrowie? – prychnął ironicznie Andre.

Rycerz spojrzał na Hella zaskoczony.

- Hmmm, przemyślmy to, dobrze? Von Terette nawet kuglarzy by oskarżył o bunt na pokładzie.

- Dlatego kapitana bym nie zaprosił, ale Inkwizytor może być. On przynajmniej ma ręce nakazami imperialnego prawa związane, póki co.

- Ale ponoć marynarze na trunki łakomi - przerwał al'Thorowi Hell.

- Kapitan to pies sprzedajny... Dziś nam kogoś sprzeda, a jutro nas... – zimno podsumował marszałek.

- Dokładnie, von Terette wypije trunki twego giermka, jak już tobą reję ozdobi – dodał starszy rycerz.

- Chociaż co myślicie o tych jego groźbach? – zmienił na chwilę tok rozmowy – Znaczy kapitańskich?

- Zatem na początek inkwizytor. Co do kapitana, według mnie sam by wysadził statek, by na swoim postawić.Hell nie miał wątpliwości co do charakteru von Terette’a.

- Wątpię, ze odważyłby się na tak szalone posunięcie... zresztą, jest takie stare powiedzenie - "Wypadki chodzą po ludziach" – dodał zimno Andre.

- Pokład jest śliski – zauważył z mściwym uśmiechem Hell.

- Pogoda czasem nieciekawa, a i żarcie paskudne... – dokończył jego myśl Andre.

Jednak stary rycerz był odmiennego zdania.

- A ja sądzę, że by się odważył. Zwłaszcza, że naszych więcej a i krewcy są. A na skrytobójstwo się nie zgadzam. To niegodne nas – kategorycznie zaparł się de Valsoy.

- I tu jest pies pogrzebany... mamy odmienne pojęcia honoru. Może jednak dałoby się podłożyć świnię kapitanowi? Jakieś kompromitujące dokumenty? Oskarżyć o zdradę stanu? Sam inkwizytor by na niego wyrok wydał?

Rycerz żachnął się:

- Jasne, podrzućcie mu gołego majtka. Wyjdzie, że sodomita i go wyrzucą za burtę. Błagam was, tu nie chodzi o kompromitację, bo załoga go słucha z oddaniem i strachem.

- Może jakieś bluźniercze teksty? – próbował ratować pomysł marszałek.

- Nie... To nic nie da, te dokumenty. Musiałby sam coś palnąć. Przy inkwizytorze. Ciekawe, jak napuścić jednego na drugiego? - zaproponował Hell.

- Na to bym nie liczył. Jest skurwysynem, ale nie jest głupi, Ximenezowi nie podskoczy... - Andre doskonale wiedział, że kapitan jest płotką dla inkwizytorskiej władzy.
 
Kerm jest offline  
Stary 17-08-2009, 20:01   #27
 
kitsune's Avatar
 
Reputacja: 1 kitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwu
dialog Merrill, Kerm, ja - cz. III

Sir Archibald Roderyk de Valsoy h. Pęk Strzał

- Że też uczono mnie mieczem machać, a nie poruszać się po śliskich posadzkach polityki. - W głosie Hella było więcej ironii niż żalu. - Nam kapitan podskakuje, a wie, że jak nas dowiezie, to różnie może się to dla niego skończyć.

- Dlatego nie ruszajcie tego, czego nie znacie. Panowie, miecze to nasza specjalność, nie politykowanie. Damy rzyci i bardziej zaszkodzimy. – Kolejny łyk szlachetnego trunku spłukał gardło rycerza–legendy.

- Coś w tym jest, wielu chętnych chciałoby do naszych gołych dup się dobrać i nie o sodomię mi chodzi... – uwaga Andre była celna, choć niezbyt pocieszająca.

- Czuję się jak ta przynęta, którą na potworę chcieliśmy zastawić… - konstatował Hell. - Wróćmy jednak do sprawy kandydatury na przynętę... Ximenez byłby najlepszy. Gdyby tylko zechciał się poświęcić.

- Świadomie na pewno nie zechce, może jest kawałem skurwysyna, ale nie jest głupi Andre pokręcił głową.

- Nieświadomego trudniej wystawić… A i nie wypada... Choć korzyści by były niezmierne. Inkwizytor i potwór. I za jednym zamachem kapitan, za niedopilnowanie – rozmarzył się Hell.

- Myślę, że bestia, jeśli już, lub ktoś kto nią steruje, chce zaszkodzić Księstwu. Dlatego uderzy w któregoś z nas. Z powodu mego nieszczęsnego namiestnikostwa, będę chyba najlepszym celem… - powiedział powoli Andre.

- Może warto by było, żebyś zaczął chodzić otoczony większą grupą ludzi. A potem pan marszałek zacznie się wymykać swojej obstawie. To powinno zachęcić ewentualnych spiskowców – dodał Hell.

- Każdy z nas może być równie dobrym celem. Ja ze względu na mój wiek, a Hell dlatego, że nie ma ze sobą regimentu żołnierzy. – zaprotestował Archibald.

- Dlatego każdemu przydzielę obstawę… nie będę nikogo narażał. – odparł Andre.

- No to wtedy dupa, bo jeśli wokół nas będzie tłum ochroniarzy, to nici z pomysłu z przynętą – dodał Hell.

- Co racja to racja… To może spróbujmy trzymać się razem, blisko siebie… i każdy z nas będzie miał dyskretnego anioła stróża… takiego, który nie będzie się rzucał w oczy – zaproponował Andre.

- Myślę, że to dobry pomysł – zgodził się de Mer.

- I to jak, von Terrette’a trafi szlag, będzie musiał nam zapewniać opiekę – mściwa satysfakcja w głosie Archibalda mówiła wszystko.

- Jest jeszcze jedna sprawa. Gdyby któregoś z nas - Hell wskazał Archibalda, potem siebie- dopadł potwór, to nic by się nie stało. Najwyżej morale nieco by spadło. Co innego z tobą, Andre. Kto by objął dowództwo, gdyby tobie się coś stało?

- Franciszek na pewno wyznaczył odpowiedniego zastępcę, nie rozmawiał ze mną o tej kwestii Andre najzwyczajniej był zaskoczony tą sytuacją, dlaczego nigdy wcześniej o tym nie pomyślał.

- Ale Franciszek jest daleko. Zanim informacje dotarłyby tam, a potem wróciły rozkazy... Ktoś w międzyczasie musiałby objąć władzę. Tylko kto... – ciągnął wątek Archibald.

- Nie wiem, szczerze mówiąc nie zastanawiałem się nad tym. Jednak macie rację, każę jutro mojemu sekretarzowi przygotować odpowiednie dokumenty. Teraz sprawa następnego spotkania. Każdy z nas przyprowadzi ze sobą, kilku zaufanych ludzi… takim, którym można powierzyć własne życie. Wtajemniczymy ich w zawiłości sprawy i dopracujemy szczegóły współpracy.

- Ja mogę przyprowadzić wnuka, młodzik on jeszcze, ale odważny, choć niekoniecznie … - przerwał na chwilę rycerz, by zaraz dodać - … rozważny – przy ostatnim słowie westchnął ciężko.

- Ja wezmę pięciu ludzi… najlepszych jakich mam.

- Jak już mówiłem, mam tylko giermka, zresztą chciałem zaproponować następną naradę w mojej kajucie, tylko zważywszy na liczbę uczestników może być zbyt ciasno…? – zapytał Hell.

- Pomieścimy się spokojnie, bez obaw, zwłaszcza jeśli twój giermek dysponuje jakimiś egzotycznymi trunkamiAl'Thor wzniósł kielich do góry w geście uznania.

- Oby mu tych trunków nie zabrakło - odparł de Mer.

- Moi ludzie nie piją na służbie – zaśmiał się marszałek – to profesjonaliści.

- W takim razie jutro, o tej samej porze? Kapitan się ucieszy - Hell uśmiechnął się szyderczo.

- Z pewnością, blask słoneczny będzie bił mu z dupy zapewne – w głosie Andre można było wyczuć równie mściwą satysfakcję. – Co do rozkładu dnia, to może zaczniemy jutro śniadaniem około dziewiątej? Na głównym pokładzie?

- Świeże powietrze wzmacnia apetyt… - zarechotał rubasznie Archibald.

- Co zamówić u kucharza? – zapytał Andre szeroko uśmiechnięty.

- Może coś wojskowego? Czas żebyśmy się przyzwyczajali… - zaproponował Hell.

- Jeszcze nam się suchary zbrzydną, proponuję paszteciki bażancie… ponoć wyborne – polecił Andre.

Starszy rycerz dodał:

- Jego Ekscelencja Inkwizytor sam się będzie wpraszał do nas na śniadanie, jak tak dalej pójdzie, a kapitan każe powywieszać na rejach, za podżeganie do buntu. Ponoć jego ludzie żrą tylko zgniłe i śmierdzące śledzie.

- Na pohybel jednemu i drugiemu– wzniósł do góry szklanicę de Mer.

- Na pohybel – rzucili jednocześnie Archibald i Andre.

- Czyli do zobaczenia jutro o dziewiątej, mam jeszcze jedną propozycję i chciałbym Was zapytać się o zdanie. Chciałbym zaprosić na naszą naradę Sarę, jej umiejętności mogą nam się bardzo przydać. Co wy na to? Andre z pytającym spojrzeniem czekał na odpowiedź.

- Nie mam nic przeciwko – szybko odpowiedział Hell.

- Ja również… - dodał Archibald, spuszczając ledwo zauważalnie wzrok.

- Dobrze, w takim razie porozmawiam z nią jutro po śniadaniu.

- Dobranoc Panowie – rzekł na do odchodzących rycerzy.

- Dobranoc - padła zgodna odpowiedź.
 
__________________
Lisia Nora Pluton szturmowy "Wierny" (zakończony), W drodze do Babilonu


kitsune jest offline  
Stary 23-08-2009, 13:25   #28
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
dialog merill&mira

Sara jak zwykle, od momentu rozpoczęcia podróży, siedziała na swojej koi, wpatrzona w bezkresne morze, od którego oddzielało ją jedynie małe okienko kajuty. Choć dzień był pogodny, a morze leniwe, myśli nie płynęły jednak spokojnie, ogień we wnętrzu palił zbyt mocno. Tajemnica ślepego młodzieńca. Siły, których nie znała nawet ona – mieszkająca na pół w świecie żywych, na pół w świecie zmarłych. Poprzedniej nocy pytała swe siostry – syreny czy i one nie znają bytu z magii, który został przysłany, by wpleść krwawą nić w losy wyprawy. Morskie panny jednak nie interesowały się czymś, co nie śpiewało, a wręcz Sara odniosła wrażenie, że boją się bytu, który nie został stworzony z żadnego z czterech głównych żywiołów. Kim lub czym była magiczna istota? Coś w niej było równie znajome, jak i obce... Tak, jak w ślepcu.
Wtem fala morska zepchnęła umysł z powrotem do małej kajuty, pachnącej drewnem i piżmem. Alchemiczka nawet nie drgnęła na dźwięk pukania.

-Wejść. - rzekła tylko, niezbyt przyjaźnie.

Drzwi uchyliły się niepewnie, by po chwili otworzyć się szerzej. Andre dał ręką znać żołnierzowi, który mu towarzyszył, by został na zewnątrz. Wszedł do środka i odszukał wzrokiem swoją dawną towarzyszkę. Siedziała na koi wpatrując się w poruszane wiatrem fale.

- Witaj Saro. Dawnośmy się nie widzieli. Przepraszam, że dopiero teraz przychodzę się przywitać.

Andrea zaczął jakby nieśmiało, nie wiedząc co zrobić z okaleczoną ręką.

- Nie masz za co przepraszać, skoro wina jest obopólna. Zresztą, widziałam, żeś stał się znaczącym człowiekiem. Tacy nie zadają się z nawiedzonymi czarownicami, prawda?

Ciężko było rzec, czy uśmiech, który zagościł na twarzy kobiety był wyrazem rozbawienia czy goryczy. Nic nie zostało z dawnej Sary, wszystko było takie obce...

- Znaczącym człowiekiem? To moje przekleństwo Saro, nie nagroda. Co do nawiedzonej czarownicy... hmm. Nigdy Cię za taką nie uważałem i dziś jeszcze dałbym po mordzie każdemu, który tak powie publicznie. - odpowiedział uśmiechem na jej uśmiech -trudny zresztą do sklasyfikowania, jakiego rodzaju emocje wyraża. Wpatrywał się w jej oczy.

"Naprawdę bardzo się zmieniła..."

- Nie powinno chyba bić się innych za prawdę, nieprawdaż? Ja jestem Inna, Andre. Jestem martwa od dnia, kiedy miecz przeszył na wylot moje trzewia. Jestem teraz marionetką w rękach bogów i tylko szaleniec mógłby nazywać mnie przyjaciółką. Zrozumiał to Archibald, zrozumiesz i ty...

- Jeśli nie chcesz mogę cię tak nie nazywać. To ja stałem tam kiedy nieprzytomna walczyłaś z Wrogiem. Kiedy to dziecko chciało ciebie ugodzić, ja przyjąłem cios... do dziś noszę pamiątkę. Nie mów mi, że mam to zrozumieć - dodał jakby z wyrzutem.

- Prawda. Poświęciłeś się dla mnie, lecz czy na pewno twoje pobudki były szlachetne? Czy takimi są teraz?
- oczy Sary wreszcie zwróciły się na twarz mężczyzny, odnajdując jego spojrzenie i jakby przyciągając ku sobie - Czy na pewno przyszedłeś tylko się przywitać? Czy nie przeszło ci przez myśl, że być może uleczę twoje ramię? Że wykorzystasz mnie, bym naprawiła twoje toczone przez zgniliznę ciało... Bądź szczery sam ze sobą, drogi marszałku.

Wytrzymał spojrzenie jej pochmurnych oczu.

- Nie mylisz się... początkowo tak myślałem, ale teraz dzieją się sprawy, które są ważniejsze. Dla mnie i dla nasz wszystkich. Przyszedłem cię prosić o pomoc, byśmy jak przed piętnastu laty współpracowali. Moja ręka..
. - spojrzał na swoją kaleką kończynę ze złością - może poczekać... nawet bardzo długo.

- Poczeka albo i nie poczeka. Kto wie czy to nie za nią będą cię trzymać wnuki na łożu śmierci. Kto wie... - alchemiczka nawet nie bawiła się kosztem swego rozmówcy, jej słowa były zimne, a ton obojętne, jakby mówiła o pogodzie, a nie życiu - Więc jakie to sprawy cię tak dręczą? Bo chyba na to pytanie teraz czekasz.

- Nie tylko mnie dręczą... w zasadzie, to jestem przedstawicielem "szerszego" grona Saro. Księstwo jest zagrożone... życie hrabiego też... To co nas zaatakowało w nocy, było bardzo potężne... i zabójczo sprawne. Chcieliśmy poznać twoje zdanie na jej temat, jak również poprosić o pomoc w zwalczeniu tego cholerstwa.

- Przychodzisz z prośbą, którą już wypowiedziano, a zatem i ja powtórzę swoje słowa: wszystko ma swoją cenę. Pomogę wam, lecz każde zaczerpnięcie siły, to również cios. Cios, który spadnie może na mnie, może na ciebie, a może na kogoś ci bliskiego. Nie ma mocy bez odpowiedzialności, nie ma długu, bez spłaty.
- westchnęła, po czym znów spojrzała w stronę morza - Wiem na razie tyle, że to coś było żywe, żywe inaczej niż my, a jednak nie było tworem magii. To coś... obcego. I zdaje mi się, że to póki co obserwuje, straszy, lecz wciąż nie zaatakowało naprawdę. Jego celem zaś jest nasz pokładowy ślepiec. On go przyciąga. Jak światło ćmę. Nie wiem czemu. Jeszcze...

- Ślepiec? Mówisz o Nocardzie? O tym oficerze pokładowym? Dlaczego On miałby być celem? I to Coś... to jest świadome, czy sterowane przez kogoś?

- Raczej kierowane, bo nie czułam w tym mocy demiurga. Wygląda mi to jednak na dzieło stworzenia, podobne, a jednak innego do mocy, która każe naszym sercom bić. Co zaś się tyczy ślepca... Hadrian jest kimś więcej niż wam powiedział. W nim też jest... obcy zapach magii. Nie umiem tylko rzec czy jest on jej ofiara czy nosicielem. To wspaniałe... niepewność. Dawno nie czułam czegoś takiego.


- Niepewność... to nie brzmi dobrze. Nocard jest absolwentem mojej uczelni... miał bardzo wpływowych protektorów. Z samego "szczytu" władzy w Imperium... ta cała sprawa śmierdzi na milę.


Sara wzruszyła ramionami. najwyraźniej kwestia politycznych nacisków zupełnie jej nie interesowała.

- Mam prośbę... spotykamy się dziś w gronie starych znajomych, by omówić parę ważnych dla losów Księstwa spraw, czy zechciałabyś w nim uczestniczyć? Powiedziałabyś innym to co mnie, poza tym byłby to dla nas zaszczyt... - dodał cicho ostatnie słowa

Prośba Andre najwyraźniej zdziwiła alchemiczkę. Przez chwilę nie ruszała się wcale, po czym oplotła szczelniej opończą. Chcąc tym samym bardziej odgrodzić się od mężczyzny, który mimo jej obcości, nie chciał zamknąć serca przed przyjaciółką.

- Upartyś lub głupi, bo chyba nie dotarło do ciebie, żem nie jest już towarzyszką broni, lecz jeno cieniem, podążającym za wami i niosącym ze sobą dawno zapomniane klątwy... Przyjdę. A teraz zostaw mnie już. Jestem zmęczona.

- Jak sobie życzysz...
- przerwał na chwilę wpatrując w jej oczy, jak gdyby chciał odnaleźć te jej dawne spojrzenia - ... Saro. Do zobaczenia więc wieczorem, przyślę po ciebie eskortę z moich ludzi.

Słowa padły na tyle głośno, by kobieta musiała je usłyszeć. Nie drgnęła jednak, nie potwierdziła, iż sens wypowiedzi marszałka do niej dotarł. Spojrzenie Sary Aviante znów zatonęło wśród wzburzonych fal morskich. Musiała odpocząć, ostudzić ogień, bo gdy znów wypłynie na powierzchnię, będzie musiała znów poczuć się człowiekiem. I będzie musiała wreszcie stanąć twarzą w twarz ze ślepcem.

„Spalę go... pochłonę... nie! Nie mogę, nie mogę... Mogę wszystko.”
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 23-08-2009, 17:26   #29
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Dialog Penny i merilla

Marszałek wyszedł z kabiny Sary z nowymi ciekawymi informacjami. Niemniej nie dostał żadnej konkretnej odpowiedzi, a co gorsza doszło znowu kilka kolejnych pytań. „Kim jest ten Nocard, że jest taki ważny? Nowa inna magia? I dlaczego Nocard ma tak wysoko w hierarchii Imperium swoich protektorów? Kim on do cholery jest?” – te wszystkie myśli kłębiły mi się w głowie.

Wyszedł na główny pokład, by pospacerować. Potrzebował zaczerpnąć świeżego powietrza i uspokoić nieco myśli. Szedł sam, bez obstawy…przynajmniej bez obstawy, którą byłoby widać. Wiedział, że zawsze co najmniej dwóch ludzi z G.R.O.T. – u, wmieszanych w tłum przeróżnych profesji na pokładzie, dyskretnie mu towarzyszy.

Skierował swoje kroki ku rufie olbrzymiego galeonu. Spojrzał ku niebu, położenie Słońca podpowiadało mu, że jest już około południa. „Jak ten czas leci…” – westchnął. Zresztą nie miał się czemu dziwić… z Archibaldem i Hellem zaczęli śniadać około dziewiątej, przy czym śniadanie przeciągnęło się prawie do półtorej godziny, wypełnionej śmiechem i czasami niewybrednymi żartami. Potem odwiedził Sarę w jej kabinie… przyznał sobie w duchu, że rozmowa, mimo iż pomocna, bardzo go zdziwiła. Słyszał opowieści o przemianie ich dawnej przyjaciółki, nie myślał, że stanie się jednak tak bardzo im „obca”, cokolwiek to miało znaczyć.

Oparł się o wysoki reling burty galeonu i spoglądał na spienione fale, pozostawiane przez kadłub statku. Morze było nieco bardziej wzburzone niż normalnie, nic nie zapowiadało burzy, czy załamania pogody, fale wydawały się jednak, jakby bardziej niespokojne. Może to jednak umysł marszałka, zmęczony rozgryzaniem intrygi, płatał mu już figle?

*****

Tuż obok niego stanął młody mężczyzna i wyjąwszy zza pazuchy szkicownik, zaczął szkicować węglem pozostałe galeony płynące teraz obok flagowego okrętu Arish, w szyku liniowym.

- Ktoś mądry powiedział, że nie ma nic piękniejszego niż widok tabunu dzikich koni w galopie i żaglowca pod pełnymi żaglami - odezwał się do szkicującego młodzieńca.

Młodzieniec drgnął, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę, że ktoś stoi obok niego. Spojrzał na mężczyznę z zdumieniem w oczach.
- Owszem… Wspominał także o kobietach i ognistym tańcu…. – usta wykrzywiły mu się w lekkim grymasie irytacji. – Czy jakoś tak…. Piękny dzień, panie marszałku.

- Dzień może i piękny, ale noc ostatnia burzliwa. Pan wybaczy, ale wolałbym nie tak oficjalnie - wyciągnął zdrową dłoń i rzekł - Andre wystarczy. Z kim mam przyjemność?

- Oscar Duval – uścisnął mocno podaną dłoń i uśmiechnął się kącikiem ust. – Nalezę do tej zamkniętej kasty uczonych małp… to znaczy, chciałem powiedzieć, naukowców.

- Uczonych małp... dobre sobie... hehe. Choć akurat ja doceniam ludzi nauki... bez niej nie byłoby postępu. Choć niekiedy i naukowcom zdarza się błądzić... ale tak szczerze komu się nie zdarza. Pan pochodzi z Arish? Czy z innej dzielnicy Imperium, bo akcentu nie potrafię zidentyfikować? - marszałek docenił zażywne poczucie humoru młodego naukowca.

- Oh, nie mówię, że nie doceniam moich kolegówOscar uśmiechnął się lekko. – Stare przysłowie mówi, że co za dużo to nie zdrowo. Idealnie pasuje do relacji w naszym małym kółku dyskusyjnym.

Duval zastanowił się nad ostatnim pytaniem.
- Trudno powiedzieć – odparł po chwili. – Nigdy nie zastanawiałem się nad moim akcentem. Urodziłem się w Geutrin, lecz mój ojciec zabierał mnie to tu, to tam…

- A daleką Valencję też Pan odwiedził? To moja ojczyzna, jednak Los związał mnie z księstwem Arish niespodziewanie, choć nie mogę powiedzieć bym tego żałował. Służba ciężka, pełna wyrzeczeń i niebezpieczeństw, ale dla wojskowego to nie pierwszyzna. Pana zapewne ciekawość odkryć Nowego Świata przywiodła na statek? Czy oddelegowany Pan został, Duval, przez jakieś kolegium waszej profesji? Nawiasem mówiąc jaką dziedziną nauki się Pan interesuje?

Marszałek przerwał na chwilę, potem odezwał się jeszcze: - Przepraszam za ten gąszcz pytań, po prostu czasem jest dobrze porozmawiać z kimś, o czymś innym niż polityka, wojna czy zdrada stanu... - uśmiechnął się gorzko,.

- Znam to uczucie aż za dobrzeOscar uśmiechnął się wesoło. - Mego ojca interesowały dalekie pustynne kraje, więc jeżeli odwiedziłem Valencję to najprawdopodobniej we wczesnym dzieciństwie. Ale nie nalezę do żadnego kolegium. Zostałem poproszony o wzięcie udziału w tej wyprawie… Interesują mnie kultura. Zanim tu przyjechałem badałem obyczaje plemienne.

- Rozumiem... kultura to fundament społeczeństwa i narodu, ważna rzecz. Imperium to wszak mieszanka wszelkich narodowości. A okiem znawcy, co Pan może powiedzieć o kulturze Księstwa Arish? Czy o samym narodzie Księstwa? - Andre był ciekaw opinii naukowca.

Oscar uśmiechnął się lekko, widać pytanie o jego zdanie mile połechtało jego ego.
- Arish jest jak każdy naród. Dzieli się na stany, czy kasty, prowadzi swoją politykę… I ostrożnie podchodzi do nowinek technicznych. Jednak rozwija się i rozwija… Jak każda kultura. Cieszy mnie jednak, że Arish nie prowadzi bardzo agresywnej polityki zagranicznej. Wojny prowadzą do zahamowania rozwoju, co czasem prowadzi do kulturalnego zubożenia.

- Zgodzę się z Panem całkowicie, czasem jednak naród musi stawić opór, kiedy coś zagraża jego suwerenności. Jak Księstwo piętnaście lat temu... I być może teraz... jeśli nie uda się powstrzymać niebezpiecznych spiskowców, którzy uderzyli przedwczoraj wieczorem... – głos marszałka stał się nagle zimny i poważny.

- Coś wiadomo na ten temat? – spytał szczerze zaciekawiony Duval.

- Niestety... na razie mamy tylko poszlaki... i niejasne przypuszczenia. Jednak są jeszcze ludzie na tym statku i w Księstwie, którym nie zależy na rozlewnie krwi... i myślę, że z ich pomocą uda się udaremnić nikczemne knowania. - Andre odpowiedział patrząc w fale - Polityka przypomina to wzburzone dzisiaj morze... nigdy nie wiadomo czym nas zaskoczy żywioł.

- Polityka przypomina też hazard: nigdy nie wiadomo w czyje ręce pójdą najmocniejsze karty.
Oscar spojrzał na swojego rozmówcę, po czym rozejrzał się.
- Czy mogę być z tobą szczery Andre? – spytał zniżając lekko głos.

- Szczerość to cecha, którą najbardziej cenię u moich ludzi, ślepe oddanie do niczego nie prowadzi - odparł zerkając na Duvala zaciekawiony.

Oscar zapatrzył się w odległy horyzont.
- Cieszę się, że spotkałem cię w tym właśnie miejscu – nagle jego twarz przybrała napięty wyraz. – Podczas rewizji zawartość kabin, które były puste w tym momencie wylądowała na korytarzu… wśród tych rzeczy znalazłem coś… coś ważnego… małą czerwoną tubę ze zdobieniami i pieczęcią….
Oscar zawiesił na chwilę głos i spojrzał na rozmówcę.
- Pomyślałem, że to należy do Inkwizytora, gdyż tylko on mógł coś takiego otrzymać… tyle, że ja mieszkam na dole, a on zajmuje górne kajuty. Wątpię by trzymał swoje rzeczy na dole.

- Pieczęcią... czyją pieczęcią?- zainteresował się Andre.

Naukowiec uniósł lekko brwi i spojrzał znacząco na marszałka.
- Imperatora – szepnął pochylając głowę. – Nie była złamana.

- I ktoś sobie ją wyrzucił? Czy raczej co bardzo prawdopodobne, ukrył by poddać się rewizji? - snuł domysły Andre. - To musi być coś ważnego, lub bardzo kompromitującego właściciela... to może być nasz spiskowiec? - Marszałek obrzucił Oscara chłodnym spojrzeniem: - Pokazywałeś to komuś? Mówiłeś o tym?- zapytał zatroskany.

- Nie – padła natychmiast odpowiedź. – Wiem tylko ja. I pan.

- To dobrze Oscar... to dobrze. Twoje życie może być zagrożone, jeśli ktoś się o tym by dowiedział. Gdzie ukryłeś te listy? - Andre zadając te pytania zniżył głos i rozejrzał sie dookoła. Dał dyskretny znak ręką, jego przyboczni zostali postawieni w stan alarmowy.

Oscar wsunął rękę za koszulę i wyjął schludnie złożony list.
- Proszę. Było tylko to. Tuby się pozbyłem.

Andre zdrową ręką wziął list i schował za pazuchą watowanego kaftana. Jego ludzie dyskretnie wtopieni w tłum obserwowali ich czujnie... Marszałek poklepał przyjacielsko Oscara, mówiąc głośno: - Piękne szkice chłopcze, doprawdy dziękuję Ci za nie - potem szeptem dodał, do zdezorientowanego Duvala: - Wieczorem będzie narada, w bardzo wąskim gronie, jeśli gotowy jesteś przysiąc wierność Księstwu, czuj się zaproszony. Mój człowiek przyjdzie do Ciebie około szóstej wieczorem... jeśli zdecydujesz się na służbę u mnie... poda Ci resztę wytycznych.

Na twarzy naukowca odmalowało się szczere zdumienie.
- Nie sądzę by były wystarczające dla kogoś takiego jak ty. To niemal jak dziecięce bazgroły – stwierdził niefrasobliwym tonem, po czym zniżył lekko głos. – Z chęcią skorzystam z twojego zaproszenia.

- Dobrze, zatem o szóstej przyślę człowieka. - szepnął. Potem dodał głośniej: - Niemniej jednak dziękuję, muszę już iść. Mam nadzieję, że kiedyś uda nam się powtórzyć podobną uczoną dysputę.

*****
Marszałek skierował się prosto do swojej kabiny. Uważnie, ale dyskretnie rozglądał się, czy nie ściągnął zbyt wiele ciekawskich spojrzeń. Przed wejściem do swojej komnaty na jego widok, dwójka wartowników stuknęła obcasami, stając na baczność. Rzucił do nich krótkie: - Spocznij – i zniknął we wnętrzu pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi.

Zdrową ręką wyciągnął z mozołem zwitek papieru i delikatnie rozłożył go na stole. Mimo, iż tuba zniknęła, na papierze, widać było ślad po odciśniętej pieczęci Imperatorskiej, najwyższej władzy w cywilizowanym świecie. Zaczął czytać powoli, tak by nie uronić ani jednego słowa…

Cytat:
III.b.

Czarnousty,

Po wypełnieniu wcześniejszego rozkazu i odpowiednim zbliżeniu się do Al-Thora twój wpływ powinien być już odpowiedni. Po dotarciu usuń ze stanowiska dowódcę rycerstwa, niezależnie kim on będzie (najlepiej dyplomatycznie, ale w razie czego struny od twojego cudownego instrumentu również mogą się przydać), a na jego miejscu obsadź Strażnika. On wie co ma robić.

Gdy dotrzecie do Agrii, w samotności na targu nieopodal pałacu Gubernatora poszukaj handlarza egzotycznymi zwierzętami. Na hasło "Czy widział pan ostatnimi dniami błękitnopiórą papugę w lesie?" odpowie "Widziałem cztery, wszystkie niestety były już martwe". Poczekaj na koniec jego dnia pracy i udaj się za nim prosto do jego mieszkania, gdzie dostaniesz dalsze instrukcje.

I pamiętaj - nawet już po przybyciu nowych statków nie przyznawaj się do znajomości ze mną. To już moja część zadania.

Krwawe Ostrze
.
Andre odłożył list… - Ta cała sprawa śmierdzi jeszcze bardziej…- mruknął do siebie. – Na statku musi być spiskowiec…

Wstał przeszedł kilka razy przez kajutę, wreszcie wyszedł na korytarz i wydał stojącemu na warcie żołnierzowi polecenie: - Zawołajcie mi tu natychmiast Raelisa.

Niebawem sekretarz pojawił się na wezwanie.

- Raelisie, mam dla Ciebie dwa zadania. Po pierwsze zdobędziesz mi wszystkie informacje, jakie tylko będziesz mógł o naukowcu niejakim Oscarze Duval. Po drugie, dowiesz się, kto zajmuje kabiny na jego pokładzie, nazwiska i profesje… najlepiej wszystkie, jeśli nie, to przynajmniej ze trzy sąsiadujące z każdej strony i naprzeciw jego kajuty. Za godzinę chcę mieć te informacje… użyj wszelkich dostępnych środków, by je zdobyć… nie będę szczędził środków finansowych, jeśli będzie trzeba kogoś przekupić czy coś w tym stylu. Tylko pamiętaj, bądź dyskretny… jak zawsze zresztą. Nie możemy spłoszyć zwierzyny…

Sekretarz wyszedł, a Andre odetchnął głęboko. Mieli już o wiele więcej informacji niż wczoraj. Zarówno dzięki Sarze, jak i tym sekretnym rozkazom, które przejęli. Pozostawało pytanie kim są ludzie czyhający na jego życie, oraz życie jego współpracowników? Na pewno byli związani z dworem Cesarza… choć z drugiej strony może, ktoś chce by tak myślał…Dowie się…dowie się tego niebawem.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 25-08-2009, 11:49   #30
 
Angrod's Avatar
 
Reputacja: 1 Angrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie cośAngrod ma w sobie coś
Jemu się to nie zdarzało. To chwilowe przytępienie zmysłów, niedopuszczalne. Już sam fakt, że takie zachowanie godne może było rozpieszczonego, bogatego paniczyka wywoływało w nim odrazę. On nie może sobie przecież pozwolić na taki brak dyscypliny. Wszelkie takie rozproszenia zbyt łatwo powodują, że to co naprawdę ważne umyka, oddala się. Strofując się w myślach de Nocard nie mógł odegnać myśli, że bądź co bądź dowiedział się dziś paru interesujących rzeczy. Coś nad wyraz potężnego co zaatakowało inkwizytora, dało się błyskawicznie odegnać. Czyżby to była jedynie manifestacja mocy? A może to nie Ximenez był celem? Hadrian przez długi czas nie mógł się pozbyć z głowy echa tego przeszywającego tonu.

Wielce interesującą personą okazał się ów wynalazca Otto von Blaus. Ludzie jak wiadomo mają swoje przypuszczenia i gadają różne rzeczy. Kiedy ktoś tak znacząco odbiega od stereotypu zawsze pojawi się sto wydumanych wytłumaczeń. Kimkolwiek jest i cokolwiek zamierza wynalazca niewątpliwie odegra ważną rolę w tej wyprawie. Hadrian postanowił dowiedzieć się nieco więcej o dziełach tego naukowca. Nigdy nie wiadomo kiedy może się taka wiedza przydać.

Ławeczka w istocie była bardzo przyjemnie ulokowana. Ciepły strumień powietrza, delikatnie owiewał mu twarz, lecz nie niósł ze sobą mgiełki chłodnej, morskiej wody, która zaraz by go rozbudziła. Zmęczenie powoli wkradało się w kości i Hadrian miał wrażenie, że cały statek hipnotyzował go swoja rytmiczną kołysanką. Trudno powiedzieć czy to nie zbliżający się sen, lecz de Nocard usłyszał śpiew, cichy, daleki śpiew, który harmonijnie przechodził przez drewnianą strukturę ławki.

Wtedy poczuł coś na ręce. Poruszając palcami dawało to dziwny opór. Nagłe pieczenie w żołądku instynktownie postawiło umysł w stan gotowości. Miał wrażenie że chłodna morska fala nagle przeszła przez całe jego ciało. Widział to. Czarna lepka maź chaotycznym dzikim ruchem wiła mu się na ręce oblepiając już całą dłoń swoimi niby-mackami nieposiadającymi stanu skupienia. Hadrian rzucał się jak oszalały, ale nie dało się tego strząsnąć ani zetrzeć. Sturlał się z ławki na pokład Do jago świadomości coraz bardziej wdzierała się panika. Czarny dym ekspandował po ciele Hadriana niczym wzbierająca pożoga. Trudno było oszacować ciężar tej istoty ze względu na napięcie mięśni, przypuszczając oczywiście że taki posiada. Sytuacja wyglądała coraz gorzej. Kiedy tylko Hadrian przestawał walczyć maź konsekwentnie zajmowała kolejne partie jego ramienia.

Tarzając się po deskach nagle wpadł na coś, a raczej na kogoś. Gdyż poczuł amortyzację jaką mógł mu zapewnić tylko niczego niespodziewający się człowiek. Wtem istota znikła, jakby chwilowe rozproszenie uwagi wystarczyło by i ona rozwiała się na wietrze. A może to wnuk Archibalda powstrzymał jej napaść. Eugeniusz de Lochse-Valsoy, stał zszokowany, jakby oczekiwał, że Hadrian zaraz wyjaśni mu co się przed chwilą wydarzyło. On jednak wstał na drżących nogach i zlokalizował jakiś punkt koło młodzieńca. Zdjął koszulę i przewiesił na haku na liny. Podniósł wiadro z wodą i podszedł bliżej burty by woda mogła spokojnie ściekać po pokładzie. Zanurzył w niej ręce i dokładnie przemył. Stojąc plecami do Eugeniusza odwiązał opaskę z oczu tak, by ten nie widział jego twarzy. Księżyc tej nocy był prawie w nowiu, mimo że stał do niego plecami Hadrian bez odwracania się wskazałby jego lokalizację. Zimna woda z wiadra którą wylał sobie na głowę i przepłukał twarz pomogła mu wytrzeźwieć do końca. Od razu nasunęły mu się pewne wnioski. Ta rzecz pojawia się na statku już drugi raz, albo była tu cały czas, ale na pewno nie odeszła na dobre. Tylko dlaczego zaatakowała właśnie jego i w jakim celu?

- Wybacz, że się nie odwrócę. - Odezwał się do Eugeniusza - Jednak wolałbym ci oszczędzić zbyt wielu mocnych wrażeń na jedną noc. - De Nocard zrobił pauzę - Winienem ci podziękować, cokolwiek mnie zaatakowało odpuściło dzięki tobie.
 
Angrod jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:34.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172