Coco Rosie - Beautiful... Death?
Jeden cios. Wystarczył. Szast. Zanim wszystko odpłynęło, zdążyła się jeszcze uśmiechnąć.
Matka żyła. To dobrze...
Wypływająca krew zawróciła.
Shizu słyszała jej szum - jak fala przypływu. Skała, na której leżała stała się wrzącym piaskiem, w którym powoli zaczynała się zapadać. Pochłaniał ją. Wlewał się uchem do głowy unieruchamiając myśli. Okiem - zamglił wzrok, nosem - straciła węch, ustami - nie mogła krzyczeć. Parzył, ocierał, ranił, ciągnął w dół.
Zmysły zgasły, tak jak gasi się lampę. Psztyk. Wszędzie tylko szum. Szum. SZUM i zawodzenie. Świsty i jazgoty. Nie chcieli jej tu. Bliżej i dalej. Nie pasowała tu. Głosy wbiły w nią zęby żałości. Nie należała tutaj. Rozdzierały ją na cząstki podstawowe.
Bestia rzucała się w popłochu. W górę, w górę. Nieistnienie? Jeszcze nie! Jeszcze nie!! W górę! W GÓRĘ! Opóźniała nieuniknione.
Shizuka Arakawa rozpuszczała się ostatecznie w ciemności. Jej wspomnienia rozpraszały się jak przerażone ptaki...
The end.
...aby wrócić natychmiast.
Ktoś naprędce składał ją z kawałków z powrotem. W trybie przyspieszonym. Oszczędzając na nici, korzystając z najgrubszej igły. Jakby złapał jej serce ciężką łapą i pociągnął bez litości z powrotem na powierzchnię przez tony piasku. Arterie, żyły, tętnice jak witki zaczepiały o resztki jej duszy, aby wyrwać ją ciemności.
By
dark134
Szmaciana laleczka wywleczona z piasku. Wióry z powrotem, na chama, wepchnięte do środka. Tyle, ile się zmieści. Coś wypadło? Nie szkodzi. Jeszcze to oko z guzika. Ups. Połowa odpadła. Materiał na lewą stronę? Nie ważne. Jeszcze sznureczek do mechanizmu mówiącego "
Mama" zakończony kółeczkiem. Bateria. Gotowe.
Prać ręcznie. Nie zbliżać do ognia. Raz dziennie karmić krwią. Reklamacje nie będą uwzględniane po odejściu od kasy.
Zmysły włączały się jeden po drugim.
Węch - wilgoć w jaskini nie miała zapachu.
Słuch - równe kroki wracały jak echo.
Dotyk - ktoś ją niósł. Uderzyło świeże powietrze.
Smak - jakże gorzka zdawała się zakrzepła krew.
Wzrok - Zmęczona
Matka siedziała obok.
- Mówiłam żebyś została w chacie pustelnika – nieznacznie podniosła głos, ale zaraz odzyskała opanowanie.
- Teraz to już bez znaczenia. Najważniejsze, że jesteś cała. - Matka sięgnęła do kieszeni spodni i wyjęła stamtąd lśniący pomarańczową poświatą kamień.
- Mamy to po co tu przyszłyśmy, to chyba najważniejsze. Nie lubię przegrywać. A teraz nie przegrałam, prawda? – uśmiechnęła się do
Shizuki jakoś nad wyraz gorzko. –
Mam ciebie. I mam kamień. Nie straciłam nic, po czym można by płakać…
"Przepraszam." chciała powiedzieć, ale coś jeszcze szwankowało w połączeniu między myślą a ruchem warg.
Matka zajęła się kryształem. Dzięki temu nie widziała ile wysiłku
Shizu musiała włożyć w podniesienie się ze skał. Każdy ruch zdawał się pierwszym. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć. Dłoń ma pięć palców, które się zginają. Ręce służą do chwytania. Dwa długie pałąki u dołu to nogi. Bywa, że się plączą. Zdaje się, że przydają się przy poruszaniu.
To tak się czuje ktoś, kto powstał z martwych po raz drugi?
Patrzyła w dal.
Powoli myśli wracały na swoje miejsce. Ale brakowało puzzli.
Bestia nie spała. Rzucała się, obijając o wnętrze
Arakawy. Jej żebra jak pręty klatki drżały, kiedy potwór uderzał w nie raz po raz.
Czy ktoś słyszy to oprócz mnie?
Cytat:
Cytat: Cytat: Jesteś słaba! - warczała. Wiem. Tłamsisz instynkt samozachowawczy! Wiem. Nie pociągniesz mnie za sobą! ... ... ... Chcesz jeszcze pożyć? Tak. Więc odpuść sobie to grzeczne podejście do nieżycia, albo zdechniesz znów w jakimś kanale. Sentymenty są dla żywych. | | |
I
Shizu odpuściła. Układanka jej głowy leżała nieskończona. Coś z niej się odłączyło i odeszło.
W wizji czy naprawdę, nie miało to większego znaczenia. Odeszło.
Usiadła na podgiętych nogach. Rączki grzecznie na podołku. Czekała, aż
Matka skończy.