Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-07-2009, 09:44   #431
 
Wojnar's Avatar
 
Reputacja: 1 Wojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnie
Gy poczuł uderzenie wody, Artur zareagował jak przystało na człowieka. Wziął głęboki wdech. Gdy już znalazł się pod powierzchnią, walczył o to, żeby nie wpuścić wody do płuc i żeby wypłynąć na powierzchnię. Machał z całych sił - kiedyś, w młodości, był nie najgorszym pływakiem. Teraz jednak za nic nie mógł pokonać prądu i dotrzeć do powietrza.
Dopiero po chwili poczuł, że coś jest nie tak.

„No tak. Przecież ja nie potrzebuję powietrza. Co za ulga, że nie żyję.

Na chwilę zdążył się nawet rozluźnić, spokojnie wypatrując, gdzie rzuci ich ta nagła fala. „Poczekam, a co? I tak szedłem w tę stronę.
Nagle jednak wyczuł, że woda przyspiesza. Po chwili wiedział już, co ich czeka- wodospad. Wampiry, czy nie, to mogło ich załatwić. Rozpaczliwie sięgnął do miejsca, gdzie jeszcze wczoraj trzymał magiczny kamień. Niestety, już go tam nie było. Rozejrzał się szeroko otwartymi oczami. Lipiński był niedaleko. Zamknął oczy, wyglądał, jakby odpłynął. No, w sensie metaforycznym. Portman skierował się w jego stronę. Samo to nie było łatwe, ale w końcu się udało. Już chciał złapać Nosferatu w pół i zabrać mu kamień, lub chociaż dać znać, żeby skierował ich w przeciwnym kierunku. Chyba da się to zrobić z pomocą magii kryształu.

Nie zdążył jednak nic zrobić, gdyż nagle wokół nich woda zabulgotała i utworzyła sferę ochronną, która zaczęła nieść ich w nowym kierunku. „No, jeśli to nie Lipiński właśnie zaczął działać, to niech mnie Vykos przypiecze. Po raz kolejny.

I rzeczywiście, bańka wyniosła ich do jakiegoś innego nurtu, który wydawał się dużo spokojniejszy. Żadnego wodospadu na kursie. Alleluja! Na chwilę zatrzymali się, przytrzymując skał sterczących ze ścian. Ponad powierzchnią wody. Co za radość.

- Bracie! Zbawco! - Portman krzyknął w euforii i wykonał ruch w stronę Nosferatu jakby chciał go objąć. Zachwiał się, prawie dal porwać prądowi i znowu kurczowo złapał stalaktytu. Wysłuchał spokojnie tego, co miał Karol do powiedzenia, kiwnął głową, po czym ponownie dał się ponieść prądowi.

Tylko martwe wampiry płyną z prądem, prawda?
 
__________________
"Wiadomo od dawna, ze Ziemia jest wklęsła – co widać od razu, gdy spojrzy się na buty: zdarte są zawsze z tyłu i z przodu. Gdyby Ziemia była wypukła, byłyby zdarte pośrodku!"
Wojnar jest offline  
Stary 31-07-2009, 22:24   #432
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Coco Rosie - Beautiful... Death?




Jeden cios. Wystarczył. Szast. Zanim wszystko odpłynęło, zdążyła się jeszcze uśmiechnąć. Matka żyła. To dobrze...

Wypływająca krew zawróciła. Shizu słyszała jej szum - jak fala przypływu. Skała, na której leżała stała się wrzącym piaskiem, w którym powoli zaczynała się zapadać. Pochłaniał ją. Wlewał się uchem do głowy unieruchamiając myśli. Okiem - zamglił wzrok, nosem - straciła węch, ustami - nie mogła krzyczeć. Parzył, ocierał, ranił, ciągnął w dół.

Zmysły zgasły, tak jak gasi się lampę. Psztyk. Wszędzie tylko szum. Szum. SZUM i zawodzenie. Świsty i jazgoty. Nie chcieli jej tu. Bliżej i dalej. Nie pasowała tu. Głosy wbiły w nią zęby żałości. Nie należała tutaj. Rozdzierały ją na cząstki podstawowe.

Bestia rzucała się w popłochu. W górę, w górę. Nieistnienie? Jeszcze nie! Jeszcze nie!! W górę! W GÓRĘ! Opóźniała nieuniknione.


By katjaf

Shizuka Arakawa rozpuszczała się ostatecznie w ciemności. Jej wspomnienia rozpraszały się jak przerażone ptaki...

The end.



...aby wrócić natychmiast.



Ktoś naprędce składał ją z kawałków z powrotem. W trybie przyspieszonym. Oszczędzając na nici, korzystając z najgrubszej igły. Jakby złapał jej serce ciężką łapą i pociągnął bez litości z powrotem na powierzchnię przez tony piasku. Arterie, żyły, tętnice jak witki zaczepiały o resztki jej duszy, aby wyrwać ją ciemności.


By dark134

Szmaciana laleczka wywleczona z piasku. Wióry z powrotem, na chama, wepchnięte do środka. Tyle, ile się zmieści. Coś wypadło? Nie szkodzi. Jeszcze to oko z guzika. Ups. Połowa odpadła. Materiał na lewą stronę? Nie ważne. Jeszcze sznureczek do mechanizmu mówiącego "Mama" zakończony kółeczkiem. Bateria. Gotowe.

Prać ręcznie. Nie zbliżać do ognia. Raz dziennie karmić krwią. Reklamacje nie będą uwzględniane po odejściu od kasy.

Zmysły włączały się jeden po drugim. Węch - wilgoć w jaskini nie miała zapachu. Słuch - równe kroki wracały jak echo. Dotyk - ktoś ją niósł. Uderzyło świeże powietrze. Smak - jakże gorzka zdawała się zakrzepła krew. Wzrok - Zmęczona Matka siedziała obok.

- Mówiłam żebyś została w chacie pustelnika – nieznacznie podniosła głos, ale zaraz odzyskała opanowanie.- Teraz to już bez znaczenia. Najważniejsze, że jesteś cała. - Matka sięgnęła do kieszeni spodni i wyjęła stamtąd lśniący pomarańczową poświatą kamień. - Mamy to po co tu przyszłyśmy, to chyba najważniejsze. Nie lubię przegrywać. A teraz nie przegrałam, prawda? – uśmiechnęła się do Shizuki jakoś nad wyraz gorzko. – Mam ciebie. I mam kamień. Nie straciłam nic, po czym można by płakać…

"Przepraszam."
chciała powiedzieć, ale coś jeszcze szwankowało w połączeniu między myślą a ruchem warg.

Matka zajęła się kryształem. Dzięki temu nie widziała ile wysiłku Shizu musiała włożyć w podniesienie się ze skał. Każdy ruch zdawał się pierwszym. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć. Dłoń ma pięć palców, które się zginają. Ręce służą do chwytania. Dwa długie pałąki u dołu to nogi. Bywa, że się plączą. Zdaje się, że przydają się przy poruszaniu.

To tak się czuje ktoś, kto powstał z martwych po raz drugi?
Patrzyła w dal.
Powoli myśli wracały na swoje miejsce. Ale brakowało puzzli.
Bestia nie spała. Rzucała się, obijając o wnętrze Arakawy. Jej żebra jak pręty klatki drżały, kiedy potwór uderzał w nie raz po raz.
Czy ktoś słyszy to oprócz mnie?

Cytat:
Cytat:
Cytat:
Jesteś słaba! - warczała.
Wiem.
Tłamsisz instynkt samozachowawczy!
Wiem.
Nie pociągniesz mnie za sobą!
...
...
...
Chcesz jeszcze pożyć?
Tak.
Więc odpuść sobie to grzeczne podejście do nieżycia, albo zdechniesz znów w jakimś kanale. Sentymenty są dla żywych.
I Shizu odpuściła. Układanka jej głowy leżała nieskończona. Coś z niej się odłączyło i odeszło.

W wizji czy naprawdę, nie miało to większego znaczenia. Odeszło.

Usiadła na podgiętych nogach. Rączki grzecznie na podołku. Czekała, aż Matka skończy.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein
Latilen jest offline  
Stary 05-08-2009, 15:05   #433
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
Czuł się… Dziwnie. Nie rozumiał, że przed chwilą mógł zginąć, jakby od początku zdawał sobie sprawę z tego, że „zamach” nie był wymierzony w niego, trochę martwił się o Sorre, ale i jemu nic się nie stało. Jakby zdawał sobie sprawę z dłoni Lilith, której zależało na tym, żeby Robert przetrwał ten wypadek.

Lilith… Gdy ujrzał ją poza lustrem zrozumiał, iż piękno, które dojrzał wtedy, w piwnicy było niczym. Czymkolwiek by nie była, jakiekolwiek zło wyrażałaby sobą, nie można było jej odmówić jednego – pierwsza kobieta była również najpiękniejszą istotą zamieszkującą ten świat. Co do tego Aligarii nie miał żadnych wątpliwości. Siedząc na kamieniu i słuchając jej słów, pochłaniał ją swym spojrzeniem tak, jak robił to nie będąc jeszcze wampirem. Jak dawniej…

Poza tym reszta niezbyt go obchodziła. J.B. i Sonya zakończyli swą marną egzystencję, to nawet dobrze, w końcu Dominik nigdy nie był wybitnym wojownikiem, toteż pozbycie się jego osoby będzie już raczej kwestią rozmowy, może targu – w tym jednak Stańczyk czuł się zdecydowanie lepiej niż w próbach zlikwidowania dwóch potężnych Sabatników. Czyżby wszystko zaczynało się układać? Nawet jeśli z pomocą sił piekielnych, chwilowo wyszedł na prostą. Co innego mogło nie grać?

- Jeśli mogę sobie życzyć... – odezwał się w końcu Robert - Czy nasza rozmowa nie mogłaby się odbyć w moim - właściwie naszym, bo i z Tobą miałem okazję się tam w pewien sposób spotkać - dworze? A gdybyś zabrała stąd także jego - wskazał głową na Sorre - byłbym ci niesamowicie wdzięczny.

I wtedy, gdy moc Lilith przenosiła go do dworu, w chwili która zdawała się trwać krócej niż jedno mrugnięcie, zorientował się co nie gra. Finney. Ludzie Dominika nie żyją, a on nadal ją przetrzymuje. Ventrue doskonale wiedział, co to oznacza…

Chwilę później jednak myśli o córce odpłynęły na dalszy plan. Nawet się nie zorientował, gdy zamiast śniegu i kamieni wokół niego znalazły się dobrze mu znane sprzęty i przedmioty prosto z jego gabinetu. Sorre gdzieś zniknął, ale Aligarii nie wątpił, iż Lilith nie zrobiła mu krzywdy – nie miała w tym po prostu żadnego interesu. Stała teraz przed nim, spokojnie spoglądając na niego swymi przepięknymi, złotymi oczami. Wskazała mu delikatnie fotel, jakby to ona przyjmowała księcia w jego własnym gabinecie, po czym siadła na biurku, wręcz filmowo zakładając nogę na nogę. Jej suknia, długa acz z rozcięciem sięgającym chyba uda, osunęła się, ukazując jej długie, śnieżnobiałe nogi. Stańczyk poczuł delikatny dreszcz…

Zaraz, dreszcz? Spojrzał od razu na swoje ręce, od wielu setek lat pozbawione wszelkich odruchów. Wszystkie włoski, które jeszcze pokrywały jego ręce, stały dęba. Kolejny dreszcz przebiegł po jego plecach – teraz jednak jego powodem było zdziwienie, szok, strach. Co się z nim dzieje? Chciał się odezwać, ale nagły, nerwowy, „przypływ” śliny w ustach sprawiłby, że jego słowa byłyby raczej niezrozumiałe. Ślina, jakim cudem…? Patrzył na nią, starał się przybrać jedną ze swych chłodnych, kamiennych twarzy, ale jego usta ciągle wyginały się w delikatnym, nerwowym uśmieszku, jego oczy zaś wyrażały więcej emocji na raz, niż przez ostatnie dwieście lat.

Lilith zaś z delikatnym uśmiechem patrzyła na niego, jej wzrok pełen był rozbawienia. Wiedziała o wszystkim, trudno zresztą, żeby nie wiedziała, jeżeli z całą pewnością było to jej sprawką. Jakby znów stał się człowiekiem… Odwykł od tego stanu, toteż był wyjątkowo nieporadny, ale czy nie marzył o tym wielokrotnie…?

- Dziękuję, bardzo dziękuję... – odezwał się w końcu, starając się w pełni zapanować nad ludzkimi słabościami, które powoli rodziły się w jego ciele - Z tego co mówiłaś, o pani, na drodze, pragniesz ze mną rozmawiać. Ośmielę się spytać, o czym konkretnie...

- O... życiu. Czy nie brzmi to banalnie? Wpierw jednak chciałam spytać czy... znasz proroctwa Malkava drogi książę? – mówiła, przy tym jakby od niechcenia jeżdżąc jednym z długich, smukłych palców po nodze. Robert pochłaniał wzrokiem te gesty, wpatrywał się w jej wydatne, krwistoczerwone usta i ich powolne, wręcz namiętne ruchy przy każdym wypowiadanym przez kobietę słowie. Mówiła jakby całowała swego kochanka. Jedno było pewne – mimo całego zagrożenia, które niewątpliwie stwarzała Lilith, Aligarii pragnął jej jak jeszcze nigdy niczego…

- O życiu... Dobrze, chociaż moje życie zmieniło się w swoistą egzystencję przed wieloma laty... - uśmiechnął się delikatnie, acz nie chłodno jak zwykle - raczej wstydliwie - A co do proroctw, wiele słyszałem, wiele poznałem, a wiedza z czasem może się wypaczyć. Najlepiej więc byłoby, gdybyś przedstawiła mi te proroctwa, bym podczas nadchodzącej, niewątpliwie fascynującej dyskusji nie wykazał się jakąś niekompetencją... – mówił powoli, rozbudowując każde zdanie, każde najprostsze słowo starając się zastąpić jego peryfrazą, lecz nie była to ta spokojna mowa, z których słynny był książę – rozwlekając wszystko starał się po prostu ukryć swoje zdenerwowanie, emocje, które tak łatwo wychodziły przy wypowiadaniu jednego, entuzjastycznego zdania.

- Wybacz pijawko, ale nie mam na to czasu. Faktycznie przejdźmy jednak do konkretów... mam dla ciebie zadanie. Odnajdziesz dla mnie starca, który żyje samotnie na pustkowiach i zwabisz w jedno miejsce, które ci wskażę. Mowa tutaj o Wrotach Piekieł, które nie raz i nie dwa szaleńcy z twego rodu umieszczali w proroctwach. Przy czym nie chodzi tu o grotę Demona Boleści, ale rozpadlinę u podnóża góry. Wystarczy, że zepchniesz w nią dziadka. Banał, prawda?

Nie śmiał się z nią nie zgodzić, zresztą nie miał ku temu powodów – jej prośba była rzeczywiście banalna. Na tyle banalna, że nawet w otumanionym umyśle Stańczyka wzbudziła niepokój…

- Tak, banał. Za duży banał... Może zechciałabyś wyjawić mi sens, drugie dno twoich zamierzeń?

Delikatny uśmiech znów pojawił się na twarzy Lilith. Może była w nim odrobina zaskoczenia, radości, że wybrany przez nią wampir okazał się myśleć? Z drugiej strony mogła nim tylko starać się ukryć niezadowolenie – Robert nie miał wątpliwości, że ta kobieta potrafi skrywać emocje dużo lepiej niż on robił to na co dzień…

- No tak, zapomniałam, że akurat ty pochodzisz z klanu myślących pijawek. Zresztą... dlatego się do ciebie zwróciłam, drogi książę. Nie zamierzam udawać, że zbawiam świat, chodzi wyłącznie o moje interesy. Ten człowiek wie po prostu za dużo o przejściu do naszego wymiaru. Doszło do tego nawet, że rozważa uczynienie z tego miejsca, jak wy to mówicie, atrakcji turystycznej. Kolejny banał, ale groźny dla istot mroku. I tak jak wy wampiry dbacie o utajnienie swojej obecności, tak ja i moi pobratymcy pragnie zachować nasza egzystencję w sekrecie przed żywymi. A że właśnie twój ród, miły książę, specjalizuje się w tym zabiegu, a ty jako przywódca z pewnością potrafisz zachować dyskrecję oraz działać... zdecydowanie, jesteś wedle mojego oglądu osobą najbardziej kompetentną z tych, które przebywają wśród żywych.

Chociaż starał się za wszelką cenę nie ufać słowom Lilith, w tej chwili doszedł do wniosku, iż kobieta naprawdę nie chce go zachęcić do zrobienia czegoś, czym sam sobie zaszkodzi. Gdyby mężczyzna, którego miał „zlikwidować”, był kimś, kogo śmierć potrafi podarować kobiecie i istotom jej podobnym dużo większą władzę czy moc, zapewne zlikwidowałaby go już wcześniej, najmując do tej pracy istotę dużo potężniejszą istotę.

Zagłębiając się w otchłani swego umysłu, Aligarii zdawał się myśleć coraz jaśniej, sprawniej. I zrozumiał, że poza wdzięcznością piękności może zdobyć coś jeszcze…

- Dobrze, postaram się spełnić twoją prośbę, droga Lilith. Aczkolwiek potrzebuje do tego też twojej pomocy. Jak zapewne wiesz, bo podczas rozmowy z tobą twe przenikliwe oczy w kółko mówią mi, że wiesz nawet o tym, o czym sam zdołałem zapomnieć, jestem zarówno stary, jak i staroświecki. Nowoczesny, współczesny świat to dla mnie jedna wielka tajemnica, ledwo umiem obsługiwać telefon, nigdy nie prowadziłem samochodu. Tobie zależy na tajemnicy, a ja wiem, że żadnemu z podległych mi wampirów nie powinienem w tej sprawie ufać, Sorre zaś, którego razem ze mną ocaliłaś, jest po prostu zwykłym człowiekiem. Jak mniemam, doskonale wiesz kim była dwójka wampirów, których egzystencje ukróciłaś - nie byli mi szczególnie drodzy, nie będę opłakiwał ich śmierci. Jednak tylko współpraca z nimi miała pozwolić mi odzyskać Finney, moją córkę i jedyną istotę, której w pełni ufam. I która w nowoczesnym świecie jest moją prawą ręką. Jeśli pomogłabyś mi ją odzyskać, uwolnić, możesz być pewna, że przy realizowaniu twojej prośby nie pojawią się żadnego rodzaju problemy czy komplikacje... – skończył, po czym zamarł na krótką chwilę, czekając na reakcję rozmówczyni.

- Hmmm prośba nadzwyczajna, jak na przedstawiciela twego rodu, ale... dobrze, to się nada na zaliczkę, byś był w stanie wyobrazić sobie dobra, które możesz zyskać, gdy spełnisz moja prośbę. Zlokalizuję twoją córkę. Czy masz jakiś podręczne lusterko?

Chwilę jeszcze Robert siedział i patrzył w jej złote oczy, wyobrażając sobie w sposób wręcz zbyt dokładny dobra, które może zyskać. Gdy po chwili zorientował się, że demonica lada chwila buchnie śmiechem spowodowanym jego mętnym, wbitym w nią wzrokiem, z zawstydzeniem jedynie wskazał na stojące na biurku stylizowane na wiktoriańskie lusterko, pod nosem bąkając jedynie „tam jest, proszę…”.

Wzięła przedmiot do rąk i pochyliła się nad nim, szepcąc słowa w języku, który Stańczyk potrafił określić tylko jako „starożytny”. Znał grekę, łacinę, przeglądając dawniej dzieła gromadzone przez Dominika poznał również parę mniej ważnych języków czasów, gdy największe cywilizacje rozkwitały nad Morzem Śródziemnym, lecz ten język był dla niego kompletnie obcy. Patrzył jednak w jej odbicie, które zaczynało powoli falować, mętnieć, a potem kształtować się na nowo. Z tym, że teraz była to twarz Finney.

Kobieta podała mu lusterko.

Obraz powoli się oddalał. Jej zamknięte oczy powoli malały, widać było jej strój, zwykłą czarną koszulkę w której poruszała się po dworku. Kołek, oczywiście, przecież inaczej by jej nie przetrzymywali, a mimo wszystko ten widok wyraźnie zabolał jej ojca. Leżała na podłodze, to piwnica, jaki opuszczony budynek, tak, na pewno… Obraz obejmował coraz więcej terenu, to był magazyn, stary, opuszczony magazyn, kotwica przy połamanych literach z nazwą sugerowała dzielnicę portową, tylko gdzie… Tak! Tak! Zobaczył statek, stary, rdzewiejący, Sorre mu go kiedyś pokazywał, kiedy pierwszy raz obwoził go po mieście, ponoć stoi tu od wielu lat, podobno chcą tam zrobić jakiś klub, tak! Pamiętał tę okolicę, wiedział, jak tam dotrzeć!

- Pomogłam? – spytała w końcu Lilith.

- Zdecydowanie! – wręcz krzyknął Aligarii, nie kryjąc radości.

- Doskonale. W takim wypadku to chyba koniec naszego spotkania, Robercie… Liczę na twoją pomoc, nie zawiedź mnie. W końcu ludzie z twoich czasów nigdy nie powinni opuszczać dam w potrzebie… - ostatni uśmiech kobiety, krótki zawrót głowy i zimno, śnieg, płonący samochód. Wrócili na drogę.

- Kto… Kto to był…? – spytał Sorre

- Piękna kobieta. – rzucił tylko zdecydowanie Stańczyk. Znów panował nad sobą. – Potrafisz nas namierzyć?

- Tak, książę, mam w telefonie aparaturę zwaną GPS, czyli…

- To namierz. Mamy ważną sprawę do załatwienia, Sorre, wskazany pośpiech. A potem podaj dokładną lokalizację Alexowi, niech po nas przyjedzie. Ciebie odwiezie do domu, ja mam do załatwienia jeszcze jedną sprawę. I bez pytań, po prostu mi zaufaj.

Prawnik już o nic się nie pytał i zaczął wykonywać polecenia, Robert zaś siadając na jednym z kamieni zamknął oczy i powrócił pamięcią do tych pięknych chwil, które skończyły się ledwie parę sekund temu…
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline  
Stary 06-08-2009, 22:52   #434
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Pytania

Robert

Choć liczył sobie dobrych kilka setek lat, teraz Ventrue nie potrafił wysiedzieć na miejscu. Nawet zwykłe utykanie nie przeszkodziło mu w krążeniu poprzez drogę, wzdłuż niej, a nawet zygzakiem. Wreszcie jednak Alexander zjawił się w połyskującym Land Roverze. Dla własnego spokoju ducha Aligarii nawet nie spytał skąd Brujah wytrzasnął ten pachnący jeszcze nowością samochód. Ważnym wszak było to, że pojazd był szybki i sprawdzał się idealnie. Nieco po 4 nad ranem Robertowi udało się odnaleźć portowy magazyn, widziany w wizji zesłanej przez złotooką kobietę. Wszystko się zgadzało, jedyną zagadką pozostawało to, w jaki sposób owo miejsce zostało zabezpieczone przez Dominika, bo też znając swojego stwórcę, Robert nie wątpił, że ten zostawił jakąś niespodziankę, na wypadek jakby wydarzenia nie potoczyły się po jego myśli.

Z rosnącym niepokojem Aligarii przy pomocy Alexa pokonywał kolejne ludzkie zabezpieczenia – alarm, zamki, zasuwy – wszystko to było zbyt proste... Aż w końcu odnalazł!

Siedziała oparta o ścianę piwniczną zupełnie tak, jak zobaczył w lusterku. Musiała być nieprzytomna w momencie, gdy Dominik przebił jej serce kołkiem, bowiem twarz miała spokojną, a oczy zamknięte. Książę podszedł do córki i już miał wyrwać osikowy kołek z jej piersi, gdy dostrzegł... ostrze w szyi Finney! Wystarczyło, że Robert poruszył lekko kołek, a ostrze tkwiące idealnie pośrodku tchawicy, rozdzieliło się, rozstępując kilka milimetrów na boki. Więc to była owa niespodzianka! Stary Ventrue umieścił w ciele wnuczki diabelski mechanizm łączący ostrza, kołek oraz dwie ogromne śruby, za pomocą których kobieta była przytwierdzona do ściany.


Wszystko wskazywało na to, że centrum owego mechanizmu znajdowało się we wnętrzu wampirzycy i jeśli Robert chciał ją stąd uwolnić, musiał... rozpruć jej brzuch, starając się przy tym nie poruszyć kołka. Czy było to możliwe? Chociaż Stańczyk nie orientował się wciąż za dobrze w obecnym świecie, rozumiał, że przyszło mu wykonać zadanie sapera, rozbrajającego tykającą bombę. Czy znajdzie zielony przewód?


Mercedes

Imię me Urffanum



Żywioł ziemi

Jam jest tworzywem tej planety



Ludzie czcili mnie

I zabijali dla mnie



Bo ja jestem siłą pierwotną, której nie potrafili poskromić

Wreszcie razu pewnego jeden człowiek to zrozumiał

I oddał mnie na przechowanie istotom z mego nasienia



A oni ukryli mnie, bym mógł zasnąć na zawsze

Lecz tak się nie stało

Demon Boleści został wezwany przez kobiety które wy nazywacie czarownicami



Które zwabiły bestię ofiarując mu krew niemowląt

Demon zjadł moje dzieci jedno po drugim



A że nie mógł pokonać mnie

Schował mnie na dnie swej pieczary

Aż do dziś



Artur, Karol, Shizuka, Mercedes

Szli wąskim korytarzem, czas dłużył się niemiłosiernie i nic nie wskazywało na to, że szybko dotrą do wyjścia na powierzchnie. Raz to brodząc po kostki w strumyku, raz – wspinając się po wystających krawędziach podziemnych wodospadów Karol i Artur wciąż parli naprzód. Mimo iż Malkavian nie był pewien co do słuszności obranej ścieżki, Lipiński wspominając znak, który ujrzał wyryty na otwarciu tunelu, był niemal pewien, że oznaczenie to spotkał już wcześniej oraz że wiązało się ono z magicznymi kamieniami. Niestety, pozostawało to jedynie w sferze jego domysłów. Po użyciu szafir władający żywiołem wody jakby usnął, nie tylko nie wysyłając żadnych sygnałów, ale jakby wręcz nabrał martwoty – o ile to w przypadku kamienia oczywiście możliwe.

Kainici powoli zaczynali już martwic się, że przyjdzie im dotrzeć do wylotu korytarza (jeśli takowy w ogóle istniał), kiedy słonce wzejdzie i będą zmuszeni spędzić w tym nieprzyjemnym, pachnącym wilgocią i obcością miejscu kolejną dobę. Nagle jednak ogromny huk poniósł się echem. Dochodził gdzieś z dołu. Ziemia zadrżała... Nie, zaryczała! Jak gdyby ktoś wydarł jej serce. Wszystko wokół poczęło trząść się w przedziwnej agonii, przez co nocni wędrowcy mieli wrażenie, że oto znaleźli się we wnętrzu organizmu, który zaraz miał skonać. Coraz większe odłamki skalne osypujące się z sufitu i ścian, tylko ich w tym utwierdziły.

- Musimy biec! – krzyknął Portman, potrząsając za płaszcz Nosferatu.
- Nie zdążymy. – zauważył tamten i ponownie wyjął kamień wody.

Głęboki wdech, chwila koncentracji... i zaraz potem z korytarza, którym szli wytrysnął ogromny strumień wody, porywając oba wampiry ze sobą i wynosząc w kierunku, gdzie prawdopodobnie znajdowało się wyjście.

Jak dobrze, że nie musieli oddychać. Mimo iż woda poniewierała nimi, tym sposobem przemieszczali się praktycznie kilkanaście razy szybciej niż na piechotę, przez co odcinek, który prawdopodobnie zająłby m dobrych kilka godzin, oni pokonali w parę minut. Wreszcie też pojawiło się słabe światło na końcu tunelu, by po chwili Karol i Artur dosłownie wylecieli w niebo, wystrzeleni przez potężną siłę żywiołu, który wypełnił błyskawicznie okolicę.

„Już dość! Już starczy!”

Lipiński starał się powstrzymać siłę, jaką wyzwolił. Czuł przy tym ogromne zmęczenie, powstałe nie wiadomo czy za sprawą faktycznego wysiłku fizycznego czy eksploatacji magicznego przedmiotu. Pamiętał przecież trzęsącą się Marry, która nie potrafiła utrzymać się na nogach po tym, jak zawaliła z pomocą kryształu budynek muzeum.

Kolejny raz szafir Nosferatu okazał pełne posłuszeństwo właścicielowi i kiedy wraz z potomkiem rodu Malkava zaliczyli bolesne spotkanie z matką ziemią, na podłożu pozostał jedynie ledwo wyczuwalny ślad wilgoci.

Ocaleli! Choć ich uszu dochodził wciąż odgłos walących się korytarzy pod ziemia, tutaj – na powierzchni – byli bezpieczni... A tak im się przynajmniej zdawało.

- To nasi! – wykrzyknął nagle Portman, wskazując zbocze góry, u którego stali. Faktycznie, kilkadziesiąt metrów dalej, na wysokości czteropiętrowej kamienicy, dostrzec można było dwie drobne sylwetki. Mercedes i Shizuka – bo to one były owymi cieniami – schodziły akurat z góry, będącej siedzibą Demona Boleści. Piękna Toreadorka wchodząca w skład rady miasta jedną ręką przytrzymywała w pasie córkę, w drugiej zaś... w drugiej trzymała duży, połyskujący złotem bursztyn.

Jako że nawet ślepy zauważyłby „efektowne wejście” w wykonaniu Nosferatu i Malkaviana, wampirzyce również przyglądały się dwojgu spokrewnionych. Pytanie brzmiało, czy wciąż byli dla siebie rodziną?
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 06-08-2009 o 22:55.
Mira jest offline  
Stary 17-08-2009, 23:23   #435
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
Zerkał to na Finney, to na Alexa. Starał się uspokoić. Uspokoić. Był już w pełni sobą, jego twarz nie wykazywała żadnych emocji, jego oczy chłodno patrzyły nawet na córkę, która lada chwilę może pożegnać się w tym świecie, ale wewnątrz, w jego umyśle wciąż było coś nie tak. Spotkanie z Lilith wciąż nie dawało mu spokoju, wciąż był rozchwiany, zdekoncentrowany, po części przerażony ogromem potęgi swojej „sojuszniczki”...

Jeszcze raz kucnął obok nieprzytomnej dziewczyny, jeszcze raz obejrzał mechanizm… Tak, pomysł Dominika, nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Stary wampir od zawsze lubował się w sadystycznych sztuczkach i zabawach – do perfekcji opanował takie podtapianie ludzi, by ani na chwilę nie tracili przytomności, ciało żywego wciąż człowieka umiał rzekomo przebić szesnastoma ostrzami, nie naruszając przy tym żadnego organu, który odpowiadał za niezbędne funkcje życiowe, jego ulubioną rozrywką było zaś zatruwanie atramentu w księgach. Współczesna technika i przynależność do Sabatu pozwoliły mu, jak widać, na wiele więcej…

- Nie o tym myśl, nie teraz…! – wyszeptał, nie bacząc na zdziwione spojrzenie towarzysza. A potem w jego głowie narodziła się idea, znów pochodząca z zamierzchłych czasów, lecz patrząc się na współczesną wiedzę ludzi o świecie zdawała się być absurdalna. Absurdalna jak to miasto… Czy w mieściewampirycznych Jezusów, kaczek nazwanych imionami demonów zamieszkujących lustra, lalek tworzonych z ludzi i wybuchających z nagła hoteli szalony plan nie powinien się powieść? Zresztą, nie mieli innego wyjścia…

Wyjął telefon, szybkimi ruchami wstukał odpowiedni numer. Nie bał się o własne bezpieczeństwo. Dominik stracił swych najlepszych ludzi, poza tym w tej chwili był niemal pewny, że Lilith nie pozwoliłaby mu zabić bądź okaleczyć go w chwilę przed wypełnieniem jego zadania. Jeśli potrafiła ot tak wysadzić samochód i przenieść ich z miejsca wypadku, to czy problemem będzie dla niej wydobycia go również z magazynu…?

- Sorre? Tak, wiem, przepraszam, odpoczniesz za chwilę. Nie, możesz zostać w domu. Chodzi mi tylko o numer. Numer chirurga, kogoś działającego prywatnie, kto za spore pieniądze zgodzi się przyjechać od razu na miejsce. Poznałeś kogoś takiego? Doskonale. – mówił szybko, po czym wyjął notes i zapisał w nim podany przez prawnika numer. Pożegnał się z nim i natychmiast zadzwonił do lekarza. Ten nawet nie spał, zapewne nocne wizyty i operacje to spora część jego dochodu. Aligarii powtórzył mu trzykrotnie adres, na który ma dojechać, po czym – gry chirurg stwierdził, że będzie na miejscu za piętnaście minut – rozłączył się i powrócił do oglądania ciała córki.

- Dosyć niebezpieczny pomysł, książę, on to wszystko zobaczy, zapamięta… Co masz zamiar zrobić? Wmówić mu, że się przewidział? – mówił Alex, mający zresztą podstawy, by dziwić się decyzji Stańczyka.

- W rzeczy samej, przyjacielu, wmówię mu, że się przewidział. – odparł Robert po chwili milczenia – Ale ty się tym nie martw. Twoja rola będzie polegała tylko na tym, by w odpowiednim momencie uderzyć lekarza. Na tyle lekko, żeby stracił przytomność, bez żadnych zbędnych obrażeń. – zdziwiony Brujah skinął delikatnie głową – zdawał sobie chyba sprawę, że w sytuacji bezpośrednio dotyczącej życia córki Venture nie warto było się z nim sprzeczać.

- A, przy okazji… Nie masz może papierosa?

***
Rzeczywiście, pojawił się na miejscu po piętnastu minutach. Z dwoma sporymi torbami w obu rękach rozglądał się po ciemnym pomieszczeniu w magazynie, dopóki stojący w kącie Robert nie pomachał w jego kierunku ręką. Spokojnie podszedł ku niemu, przedstawił się, nie oburzył się gdy jego wyciągnięta dłoń została zignorowana. Prawdziwy profesjonalista.

- Doskonale, że pan przybył… - rzucił Aligarii, uśmiechając się – Nim przejdziemy do rzeczy, mam do pana parę próśb… Dobrze? [Prezencja – Zauroczenie]

- Oczywiście, zamieniam się w słuch… - chłód na twarzy lekarza w jednej chwili zamienił się w sympatię. Nieźle jak na początek, pomyślał wampir.

- Jest późno, ufam panu, ale mogę panu zaoferować coś na przebudzenie…? Zawsze lepiej jest mieć świeższy umysł przy ciężkich operacjach… O, ten papieros. – wyjął z kieszeni płaszcza „podarek” od Alexa. – To doskonała mieszanka południowoamerykańskich liści tytoniu, mocno orzeźwiająca. Może by pan zechciał…?

Chirurg z radością przystał na propozycję. Gdy odpalał papierosa, Stańczyk odszedł na dwa kroki. Na co dzień zachowywał się spokojnie przy małym płomyku, ale lepiej nie ryzykować… Po chwili całe pomieszczenie wypełnił zapach dymu tytoniowego, medyk zaś pod wpływem sugestii zaczął zachwalać znakomite walory smakowe zwykłego Marlboro.

- Sprawa jest dość nietypowa… - westchnął Robert, gdy jego rozmówca szykował już się do pracy – W następnym pomieszczeniu czeka na pana widok dosyć makabryczny… Martwa kobieta przytwierdzona do ściany, z wmontowaną w jej ciało instalacją – wbity w serce pręt i ostrza wokół głowy. O całej tej sprawie zapewne przeczyta pan za parę dni w gazetach, ale w tej chwili proszę nie zadawać pytań – za to wynagrodzenie będzie dużo większe. Pana zadanie – zdemontować tkwiącą w kobiecie instalację tak, by pod żadnym pozorem nie uszkodzić jej głowy. Rodzina tej dziewczyny wystarczająco się już wycierpiała, zasługuje przynajmniej na to, by móc spojrzeć na nią ostatni raz przed śmiercią…

Oczy lekarza pełne były przerażenia, lecz po kilku kolejnych motywacyjnych odzywkach Aligariego postanowił podjąć się zleconego mu zadania. Zresztą, czy miał inne wyjście? Nie czekając więc już na nic wszedł do pomieszczenia, gdzie leżała Finney i powoli zaczął rozkładać sprzęt niezbędny do dokonania operacji. Odpowiednie oświetlenie, sterylność na miarę możliwości, przygotowanie narzędzi… Pierwsze cięcie ukazujące wnętrze jej brzucha.

Zapach krwi. Słodkiej krwi. Jak dawno jej nie kosztował, jak dawno w ogóle nie pił tego życiodajnego płynu… Czuł wysuwające się powoli kły, spojrzał na Alexandra stojącego obok – jego mina też nie była zbyt wyraźna. Jego myśli krążyły wokół córki i operującego ją mężczyzny – mógłby przecież napić się z niego, nikt by tego nie zauważył, wszystko byłoby w…

Nie. Nie mógł. Przymknął na chwilę oczy. Opanował się.

Chirurg tymczasem wykonywał kolejne cięcia. Chwilę siedział, wpatrując się w urządzenie ukryte wewnątrz kobiety, ale gdy już zrozumiał mechanizm działania szybko zabrał się do „demontażu”. Gdy odkręcał pierwsze ostrze, Robert zamarł pełen niepokoju. Udało się. Później było już z górki. Kolejne części lądowały na ziemi, coraz częściej zszywał jakieś tkanki, zamiast ciąć…

- Ten pręt… Też mam go usunąć? – spytał w końcu.

- Nie, to dowód, proszę go nie ruszać.

- W takim razie… Gotowe. – stwierdził jeszcze po zszyciu kilku fragmentów skóry, po czym wstał od leżącego już swobodnie na ziemi ciała.

Delikatny znak, spojrzenie w kierunku motocyklisty, potem szybkie spojrzenie na lekarza, z radością wstaje, pewnie chce zapalić jak po zabiegu robi to większość chirurgów. Nie tym razem. Szybkie, acz stosunkowo delikatne uderzenie Brujaha niemal natychmiastowo pozbawia lekarza nieprzytomności, podtrzymywany przez wampira osuwa się on powoli na ziemię…

***
Wszystko przygotowali w niecałe dziesięć minut. Starli krew wampirzycy rozlaną przy ścianie, spakowali błyskawicznie pozostawione przez lekarza przybory i torby z nimi ustawili zaraz obok niego, założyli mu płaszcz, który zdjął przed przystąpieniem do zabiegu, uprzątnęli nawet resztkę po papierosie i włożyli mu w dłonie nowego, częściowo już spalonego. Wszystko wyglądało tak, jak przed operacją… A właściwie jakby nigdy się nie odbyła. Nieprzytomna wciąż Finney została ukryta w samochodzie Alexa.

- Doktorze… Doktorze… - zaczął w końcu mówić Aligarii, delikatnie klepiąc po twarzy mężczyznę. Ten po chwili się ocknął.

- Co… co się stało? Gdzie… A, to pan… Co z tą dziewczyną…?

- Jaką dziewczyną?

- Tą martwą, ze śrubami w ciele, z mechanizmem, który mógłby obciąć jej w każdej chwili głowę! Młoda, naprawdę ładna, z kołkiem w sercu, nie pamięta pan…!?

- Młoda dziewczyna z kołkiem… Że jak? Czy pan słyszy, co mówi…?!Robert udawał rozbawienie i, prawdę mówiąc, szło mu to doskonale. Pomógł mężczyźnie wstać, wraz z nim otrzepywał kurz z jego płaszcza.

- Ale ja to przecież pamiętam… - westchnął lekarz

- Prawda jest taka, że trochę przesadziliśmy z tym, czym pana poczęstowaliśmy… - wskazał czubkiem buta na dopalającego się na ziemi papierosa – Orzeźwia i owszem, ale sam pan wie, jak to jest z takimi substancjami… Jednemu nie szkodą, drugiemu owszem, a nie ma tego jak zbadać, bo to niezbyt legalne… Mam nadzieje, że nie obrazi się pan za ten incydent…?

- Nie, nie, w porządku… - mężczyzna wciąż był pod wpływem zauroczenia, Aligarii wiedział o tym doskonale. – Tylko w takim wypadku po co panowie mnie tu wezwali…?

- Na pewno nie do żadnej machiny w zwłokach kobiety… - zaśmiał się ponownie StańczykZ kolegą wynajęliśmy wczoraj ten magazyn, chcemy tu coś urządzić, właśnie mieliśmy się za to zabierać, a tu podczas wchodzenia po schodach stanąłem tak niefortunnie, że coś mi się stało z kostką. – zaprezentował w sposób wyćwiczony, kulejąc jak zwykle na jedną nogę – Nie chcieliśmy marnować całego wieczoru, ale teraz… No, i tak trzeba wrócić do domu… Ale że nie pomógł mi pan z naszej winy, chciałbym zapłacić, w końcu poświęcił nam pan całkiem sporo czasu…

Po paru chwilach lekarz święcie przekonany co do tego, że przed chwilą znajdował się pod wpływem ciężkich narkotykówwrócił do domu zamówioną przez Alexa taksówką, wampiry zaś ponownie ruszyły w kierunku auta i, wyciągając z niego ciało Finney, położyli je wewnątrz magazynu, zamykając za sobą drzwi.

- Oby wszystko było w porządku… - westchnął tylko Robert, chwytając w dłoń kołek. Szybkim, zdecydowanym ruchem wyrwał go z serca swojej jedynej córki, po czym zręcznie dobytym nożem przeciął sobie nadgarstek i przystawił go do ust Finney.

Czekał na przebudzenie.
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline  
Stary 18-08-2009, 19:16   #436
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Alex żałował, że nie zabrał się z księciem na tą wycieczkę samochodową, z tego co zobaczył była ona naprawdę ciekawym przeżyciem, szkoda było tylko dwójki Sabatników, miał samemu ochotę ich rozwalić, oczywiście po tym jak pomogą im sprzątnąć Vykosa, a tak ... cóż walka z tym starym wampirem może okazać się teraz trudniejsza, a jakoś będą musieli się go pozbyć. Sabat był jeszcze gorszy niż ta cała Camarilla.

Oglądając robotę ojca Roberta Donovan nie mógł wyjść z pewnego podziwu. Jasne stary Ventrue był skurwysynem pierwszej klasy, ale wiedział gdzie uderzyć aby bolało, poza tym w tej sytuacji "stary" książę zrzucił swoją maskę. Nie można nie doceniać swoich przeciwników, a Aligari był na pewno sprawniejszy niż na to wyglądał, Brujah zdążył się przyzwyczaić, że wampir może wyciągnąć jakiś ukryty atut, ciekawe tylko czy dalej będzie mu się udawało utrzymać na powierzchni, wyglądało na to, że sprawy na Islandii miały przybrać jeszcze gorszy obrót.

Pomysł z lekarzem był naprawdę dobry, a skoro książę nie wymagał od niego zbyt wiele, nie miał zamiaru się wtrącać. Cóż, po co łamać pewne stereotypy, taka polityka ... jasne to brzydka rzecz, ale kiedy wpadłeś między wrony.

Usiadł z dala od księcia na jednej ze skrzyń i spokojnie obserwował jego poczynania popalając papierosa. Bardzo żałował, że nie działają, na niego tak jak za życia ... i ich zapalanie wymagało pewnego wysiłku, ale nie zamierzał rzucić tego "nałogu" z tak błahego powodu.

- Może lepiej zabrać ją do Elizjum, będzie mogła tam wylizać rany, a my mamy jeszcze trochę roboty książę - odezwał się w pewnym momencie znudzony już tym dłuższym czekaniem.

- Wrócimy. Zaraz wrócimy - wyszeptał Robert, pochylając się nad córką - Dajmy jej się przebudzić. Może nam powiedzieć coś, co znacznie zmieni nasze plany...-

Brujah zmierzył księcia spokojnym wzrokiem, tamten zachowywał się w tym momencie niezbyt racjonalnie, co oczywiście można było tłumaczyć przywiązaniem do córki, ale mimo wszystko -Może powie a może nie powie, a im dłużej tutaj siedzimy tym większe prawdopodobieństwo, że ktoś się tym zainteresuje. Pozatym mamy zapierdolić tego całego Vykosa -

- Chwila, zaledwie chwila. Teraz raczej już tego nie możemy przerwać. Gdy tylko się przebudzi, ruszamy. Obiecuję. - książę mówił wciąż cicho, wpatrując się w kolejne krople krwi spływające do ust Finney

-Ciekawe czy to dobry czas, żeby porozmawiać o pewnych zmianach politycznych, w końcu trochę sobie pomagaliśmy i chyba nabraliśmy do siebie pewnego ... zaufania? - po tych słowach Brujah wyszczerzył zęby w uśmiechu, był to z pewnością dla księcia niezbyt dobry pomysł, ale przecież nikt nie powie, że on Alex jest tylko narzędziem w czyiś rękach, skoro istniała szansa, żeby zmienić trochę politykę, to trzeba było ją wykorzystać

- Tak, Alexandrze, pamiętam moją obietnicę. Porozmawiamy o tym, ale na Boga. Nie w tej chwili! Gdy przytłaczające nas obowiązki i problemy znikną, bez wątpienia dotrzymam słowa i po wysłaniu stosownej noty do Rady, oficjalnie nadam ci należne stanowisko.-

-Jeżeli potrzeba jej krwi, służę pomocą -
dodał po chwili wampir, jakby złożona przed chwilą przez księcia obietnica, nie miała dla niego znaczenia, albo jakby jej nie usłyszał.

- Myślę, że w moich starych żyłach jeszcze płynie jej wystarczająco wiele, by wykarmić własną córkę. Ale jeśli nie będę miał racji... Cóż, sam to chyba zauważysz. - odpowiedział uprzejmie

Donovan skinął powoli głową, na pewno to zauważy, a teraz nie pozostawało nic innego, aż czekać na przebudzenie wampirzycy.
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty

Ostatnio edytowane przez Hawkeye : 26-08-2009 o 14:15.
Hawkeye jest offline  
Stary 29-08-2009, 15:53   #437
 
Wojnar's Avatar
 
Reputacja: 1 Wojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnie
Ortega & Arakawa & Lipiński & Portman

Lipiński swoim czujnym spojrzeniem zlustrował wampirzyce, które musiały przejść tyle co oni, jak nie więcej. Szczególnie uważnie przyjrzał się bursztynowi…tak, był bardzo zdeterminowany i wiedział co musiał uczynić.

- Chodźmy. – zaproponował towarzyszowi, choć było to raczej zbędne. Obaj ruszyli pod górę, w stronę kobiet i już po kilku minutach dwie grupy spotkały się. Nosferatu jak to miał w zwyczaju, kiwnął jedynie głową na przywitanie.

- Jeśli mnie wzrok nie myli, to chyba paniom udało się dostać w ręce kamień ziemi…prawda? – był zbyt skupiony na swoim celu, by zajmować sobie głowę pytaniami o stan zdrowia. Zarówno Mercedes jak i Shizuka wyglądały, mówiąc delikatnie, nieciekawie, lecz obie trzymały się na nogach, a to najważniejsze. Oni również zresztą nie byli okazami zdrowia.

Zdobycie kamienia przez Mercedes Portman przyjął z umiarkowanymi emocjami. Z jednej strony, o to właśnie chodziło, żeby to oni, w domyśle wampiry z Rejku, zdobyli kamień. Ale z drugiej strony Mercedes nie była najbardziej zaufaną osobą w tym towarzystwie. Może nawet najmniej godną zaufania? W każdym razie w czołówce.
Ale jakoś nie odczuwał, żeby to było takie ważne. Mniej więcej od walki z Vykos widział, jak świat podąża swoją drogą, niezależnie od jego poczynań. No to po co się przejmować?

- Owszem - Mercedes jakby na potwierdzenie słów Nosferatu podrzuciła kamień w górę by zaraz złapać go w locie i ukryć bezpiecznie na dnie swojej kieszeni. Jej dłoń też tam spoczęła zaciskając się cały czas kurczowo na klejnocie, jakby chciała mieć pewność, że w każdej chwili zdąży go użyć. - Trochę jestem zaskoczona widząc was tutaj.

Nie wiecie czy w pobliżu jest jakieś schronienie? My doświadczyliśmy darmowego spływu podziemnym strumieniem i nie mamy pojęcia gdzie jesteśmy. A jest sporo rzeczy, o których powinniśmy porozmawiaćLipiński mówił dalej nie spuszczając wzroku z kieszeni, gdzie przed momentem wylądował bursztyn. Przyszłość Marry zależała od niego, zależała od tego co postanowi Ortega. Jednakże tu nie tylko o przyszłości tej nieokrzesanej wampirzycy chodziło. Postanowił podzielić się swoją całą wiedzą, lecz nie był to najlepszy do tego moment.

- Nieopodal jest chata pewnego pustelnika. Choć nie jestem pewna czy to odpowiednie miejsce na rozmowę. Po co nam dodatkowe towarzystwo? Wszystkie osoby zainteresowane są przecież na miejscu. Mów co masz do powiedzenia - Ortega w typowy dla siebie sposób uznała najwyraźniej, że zapadła już decyzja co do miejsca ich narady. Usiadła ostentacyjnie na najbliższym kamieniu i wetknęła do ust papierosa. Smak dymu sprawił, że nieco się rozluźniła. - To od czego zaczniemy? Może opowiecie co tutaj robicie? Szukacie czegoś? Ktoś skierował was w to dokładnie miejsce? To chyba nie przypadek, że wpadliśmy na siebie na tym kompletnym pustkowiu. Nie wierzę w zbiegi okoliczności.
Ortega przesunęła się nieco aby zrobić miejsce obok siebie dla Shizuki. A później spojrzała na nią w ten mentorski, nie znający sprzeciwu sposób. Chciała aby zajęli się niezwłocznie wszystkim co było do wyjaśnienia. Nie lubiła tracić czasu. Szczególnie gdy ten był na cenę złota.

Arakawa do tej pory stała jak słup soli wbijając swój nieobecny wzrok w ziemię, jakby szukając miejsca na kolejny krok. Miała ochotę się za czymś schować. Skryć gdzieś, gdzie nie byłaby widoczna jak na kamienistej dłoni zbocza. Do tego jej ciało przestawiło się na tryb automatycznego chodzenia i stanie w miejscu budziło niewygodę. Ale Matka życzyła sobie rozmawiać tu i teraz, co wyraźnie jej "zasugerowała". Shizu trochę niezgrabnie usiadła obok niej na kamieniu.

- Dobrze, podzielmy się wspólną wiedzą w takim razie. Skierował nas tutaj wspólny znajomy…Vykos. – stwierdził spokojnie Nosferatu siadając na gołej ziemi. – Jest cień szansy na to, że wciąż uważa mnie za kogoś w rodzaju wspólnika. Zaproponował mi prosty układ. Miałem zdobyć kamień ziemi, a następnie mu go oddać. Następnie Marry, którą wciąż więzi, odda, a w zasadzie pożyczy mi kamień kontrolujący powietrze. Nasz szpetny sabatnik chce zobaczyć co wyjdzie po połączeniu wszystkich czterech kryształów. Musze przyznać, że również mnie to korci, lecz w księdze, którą zdobyłem od czarownic widnieje ostrzeżenie. – przerwał na moment żeby zagłębić się w swej pamięci. – Istnieje jeden sposób żeby je połączyć, konkretna kolejność, jednakże, jeżeli się coś mówiąc kolokwialnie spieprzy, wtedy może dojść do…apokalipsy. Chyba tak można w skrócie na twoje pytanie odpowiedzieć. A wy skąd wiedziałyście o tym miejscu i przede wszystkim jak zdobyłyście bursztyn?

Nie wspomniał o kilku drobnych wydarzeniach podczas ich podróży, które mogły rzucić cień na jego wiarygodność, lecz kto dbał o takie szczegóły. Lipiński teraz zamilkł i oczekiwał równie ciekawej opowieści, w końcu sama Mercedes postanowiła zagrać w otwarte karty. Coraz bardziej jednak miał wrażenie, że w tej rozgrywce z każdym dniem malała ilość osób godnych zaufania.

- Wszystko potwierdzam- potaknął Artur, stający obok Nosferatu, czując, że może to popchnąć rozmowę do przodu- Oprócz tego, że mnie absolutnie nie korci do żadnych eksperymentów z kamieniami. A i same kamienie pewnie też nie są chętne. A Vykos i tak koniec końców trzeba załatwić. Ale to wy tu jesteście dorośli i uzbrojeni- zerknął na ręce i kieszenie, w których przebywały szafir i bursztyn. Westchnął- Sir Roland pewnie wiedział o tym wszystkim dużo więcej, niestety nie zdążył się podzielić- I nagle zanucił:

Rycerze wiecznym legli snem,
bo srogi bój ich strudził,
A w głębi gór przeklętych, hen,
szatański rój się budzi.


Aby dać znać, że powiedział to, co miał do powiedzenie, kucnął obok Shizuki i zagadnął ją, trochę ciszej, by nie przerywać ewentualnej rozmowy starszych wampirów.
- Rany, cieszę się, że Cię widzę całą- Nie sądził, że powie to komuś ze swojej nowej Rodziny. Przyjrzał się jej dokładniej- Choć, bez obrazy, wyglądasz okropnie. Poszukiwanie demona nie wychodzi na zdrowie, co?

Arakawa słysząc imię "Roland" pierwszy raz spojrzała na Artura. Jakby dopiero teraz się pojawił.
Powinna czuć wyrzuty sumienia. Przynajmniej jakąś iskierkę. Ukłucie. W jej duszy królowało wielkie, ciemne Nic.
- Dobrze, że żyjesz, królu Arturze. - odpowiedziała cichcem, uśmiech się nie pojawił - Połamałam na nim... zęby.
"Nie patrz, nie patrz na mnie. Nie patrz!" Miała wrażenie, że kiedy zbyt dobrze jej się przyglądnie, zauważy tę pustkę w jej środku. To, co odeszło, a jeszcze niedawno tam było. Spojrzała na Nosferatu. Odpowiedź na jego pytanie pozostawiła Matce. To ona tu ma decydujący głos, który Shizu poprze.
- Co u Eskalibura? - rzuciła do Portmana.

- U Excalibura? Zmienił właściciela- Artur spojrzał znacząco na Lipińskiego- Nawet nie jestem pewien, jak i kiedy. I jak słucham o tym całym końcu świata, to chyba nie żałuję.
"Rany, naprawdę mocno oberwała. Widać Vykos nie był aż tak wymagającym przeciwnikiem w porównaniu do demona."
- Aha, i wielkie dzięki za tamtą buteleczkę krwi. Naprawdę się przydała- uśmiechnął się lekko.

Arakawa bezwiednie ponownie spojrzała na Lipińskiego. Powinna być zaskoczona. Przynajmniej zdziwiona. Słowa powoli zaskakiwały w odpowiednie miejsca.
- Buteleczka? - ukradkiem spojrzała na Portmana - A tak, piersiówka. To niedobrze, że straciłeś Excalibura. Automatycznie zmniejsza to twoje szanse na przeżycie.

Malkavian wzruszył ramionami, trochę zaskoczony takim postawieniem sprawy.
- Nie myślałem o tym w ten sposób. Wiesz, obecnie zajmuję się ratowaniem świata, jak przystało na Amerykanina na obczyźnie -wyprężył się, na ile było to możliwe kucając.
"No, dziewczyno, teraz wypadałoby się uśmiechnąć. Jesteś tam jeszcze?"
- A tak na serio, w starciu z Vykosem swoje szanse i tak mocno obniżyłem. Jeśli dobrze rozumiem, wczoraj moje "lepsze" ja rzuciło się na niego, niezbyt skutecznie- skrzywił się lekko i zniżył głos- Teraz mnie pamięta i w razie czego będzie wiedział, z kim na pewno się nie dogada.

Shizu przekrzywiła głowę. W końcu spojrzała mu w oczy. Miała wrażenie, że przeleje w niego swoją... bezwładność. Tknęła go palcem wskazującym w tors.
- Dobrze, że się nie zmieniłeś, mimo że Duszołap cię osmalił. W jaskini było... trudniej. Jakoś przestało mi zależeć...

Portman zachwiał się minimalnie od jej dotknięcia. Większy zamęt zaczął się w jego głowie.
"No nie! Ona ostatnia cały czas zachowała w sobie dość z człowieka, żeby z nią normalnie porozmawiać, bez oglądania się cały czas za plecy. A teraz... przestało jej zależeć? Czyżby zostało mi już tylko picie do lustra? Może jednak jej przejdzie. Przecież cała reszta jest bardziej paranoiczna ode mnie- nowojorskiego policjanta!"
- Hmm, rozumiem. Oboje dużo przeszliśmy. Może pogadamy jeszcze, jak trochę ochłoniemy? Chociaż nie wiem, czy będzie to możliwe w najbliższych dniach. A teraz wróćmy do negocjacji - chrząknął- "dorosłych".

Arakawa przytaknęła. Oparła obie wierzchnie dłoni na udach. Jej głowa lekko opadła. Słuchała.

Mercedes przyglądała się badawczo Nosferatu.
- Nie bardzo rozumiem co chcesz zyskać Karolu. Załóżmy, że dasz Vykos kamień ziemi i otrzymasz w zamian kamień kontrolujący powietrze. Czy zmieni to jakoś nasze położenie? Wszyscy wiemy, że Vykos nie spocznie dopóki nie zdobędzie wszystkich klejnotów. Jeśli uda jej - po chwili chrząknęła zdezorientowana, bo nadal nie była pewna co do płci tego osobnika - czy też jemu, połączyć kamienie w odpowiedni sposób zyska z tego niebotyczne profity. Nie wiemy jakie, ale z pewnością gra musi być warta świeczki. Jeśli zaś coś spierdoli nadejdzie smutny koniec tego świata, i nas wszystkich wraz z nim. Stanowczo wolę opcję, o której wspomniał Portman, to znaczy aby nie dopuścić do połączenia kamieni. Dysponujemy wspólnie dwoma kamieniami żywiołów - wody i ziemi. Vykos ma tylko kamień ognia. Zakładam, że Marry nadal się trzyma i kamienia powietrza łatwo się nie wyrzeknie. Mamy realną szansę pokonać Vykos. Chociaż powiem szczerze, że nie uśmiecha mi się kolejna walka na śmierć i życie. Nie po tym co przeszłam aby zdobyć bursztyn. Ale teraz zamieniam się w słuch. Powiedzcie czego w ogóle od nas oczekujecie. Rozumiem, że ułożyliście już jakiś plan?

- Bardzo chętnie podzieliłbym się naszymi planami, jednak najpierw wysłuchałbym waszej opowieści. – na nieszczęście zgubił gdzieś maskujący szal i zebrani musieli oglądać jego „czarujący” uśmiech. – Kiedy używam słowa „dzielić” mam na myśli wymianę informacji w obie strony. Co stało się w tej jaskini Mercedes?

- Do jaskini trafiłyśmy po wytycznych pustelnika, sędziwego mężczyzny, który był kiedyś ghulem islandzkiego starego wampira. - Mercedes uznała, że nie ma powodu by zatajać przed nimi tej informacji, która w obecnej chwili, tak jakby się "zużyła". - O ghulu dowiedziałam się od mojego wampirzego ojca i mentora. Jest nim nie byle kto, a sam książę Paryża, ale to przecież nie jest tajemnicą. Bursztynu strzegł demon żywiący się strachem. Jak widzicie kamień trafił wreszcie w moje ręcę, oczywiście nie za darmo. Jaką zapłaciłam cenę? Jeśli pozwolicie tym nie chciałabym się dzielić. A teraz plan... - spojrzała znacząco na Lipińskiego.

- A plan czyż nie jest oczywisty?- powiedział w końcu Karol. - Zwabić Vykosa obietnicą wymiany, a następnie wykorzystując przewagę kamieni, którą sama podkreśliłaś uśmiercić drania. Uwolnić Marry, odebrać jej ostatni kamień i połączyć wszystkie cztery. Sądzę, że tak musimy uczynić zanim zjawi się ktoś gorszy od tego przykurcza, a na pewno się w końcu zjawi.

- Absolutnie podpisuję się pod pierwszą częścią, czyli ubiciem Vykos. Jeśli dopisze nam szczęście i zbierzemy wszystkie kamienie wówczas wrócimy do rozmowy. Obawiam się, że na tą chwilę nie potrafię zdecydować czy chcę sprawdzić co się stanie jeśli połączymy klejnoty żywiołów. To dość ryzykowne i bardzo radykalne działanie. Potrzebuję czasu aby się ustosunkować. Chętnie też wysłucham na ten temat opinii mojej córki.

Shizu przekrzywiła lekko głowę.
- Duszołap zna opis kamieni ze zwojów znad Morza Martwego. - mówiła cicho, monotonnie - Nie wiadomo na ile zgadzają się one z księgą pana Lipińskiego. Podejrzewam, że kiedy odda pan mu kamień, przestanie być potrzebny. Rzeczy zbędnych należy się pozbywać. - przymknęła oczy - Trzeba go zlikwidować póki nie bierze nas za poważnych rywali. Jest zbyt niebezpieczny. A łączenia kamieni odradzam. Wg praw Murphy'ego, za którym przepadał mój trener, "Jak coś może się nie udać, to się nie uda". Nie ma sensu uganiać się za fatamorganą.

- Obawiam się, że to nie żadna iluzja, ale mniejsza o to w tej chwili. – muzyk machnął ręką od niechcenia. – Najważniejsze, że doszliśmy do porozumienia w jednym. Trzeba zlikwidować Vykosa inaczej on zrobi to samo z nami. Najlepszy sposób zwabienia go przedstawiłem wcześniej, a jeżeli przynajmniej na razie nic innego nikt nie jest w stanie przedstawić to nie wietrzmy się tutaj tylko zbierzmy się do tego schronienia, o którym wspomniałyście. Mam dość wędrowania po tym odludziu.
 
__________________
"Wiadomo od dawna, ze Ziemia jest wklęsła – co widać od razu, gdy spojrzy się na buty: zdarte są zawsze z tyłu i z przodu. Gdyby Ziemia była wypukła, byłyby zdarte pośrodku!"
Wojnar jest offline  
Stary 30-08-2009, 11:45   #438
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Mercedes, Shizuka, Artur, Karol

Już mieli skierować się w stronę chatki pustelnika, gdy nagle...

- Bardzo oryginalne miejsce na spotkania towarzyskie, mili państwo!

Usłyszeli wpierw donośny, męski głos dochodzący znad grani, a zaraz potem dostrzegli również właściciela, który podszedł spokojnie i zatrzymał się w odległości kilkunastu metrów. Widać było, że nie chce zaniepokoić Kainitów, przez co zachowuje pełną jawność ruchów. Było to trochę na wyrost, zważywszy na to, że sam wygląd jegomościa mógł nieźle nastraszyć.


Potwór, bo przecież nie człowiek, miał co prawda ciało humanoidalne, ale wyglądało ono raczej jak skrzyżowanie jeża z piranią, zważywszy na te wszystkie dziwne ości sterczące z każdego prawie kawałka ciała. Coś wydawało się w tej postaci znajome, a już szczególnie Shizuka miała niemal pewność, że ten błysk w oku już widziała. Niedawno... skąpane w ogniu spojrzenie... Czy to możliwe?!

Czujne oczy Portmana wyłapały ponadto cień, który tkwił wtulony w grań – drugą postać, tajemniczego towarzysza.

- Państwo oczywiście wybaczą, ale tak siedząc przy stoliku obok co nieco podsłuchałem. – mówił ów dziwny jegomość z kolcami, wykonując przy tym gesty rodem z teatru groteski – I naprawdę nie potrafię zrozumieć skąd w dzisiejszej młodzieży tyle agresji. Może to te bajki? Pewnie też papcio Etrius nie czytał wam na dobranoc... Ech, taki dojrzały wampir, a taki błąd dydaktyczny. W każdym razie... naprawdę nie rozumiem po co wam ta przemoc. Mamy cztery kamienie, hip hip hura! Nie rozumiecie, po raz pierwszy od tysięcy, jak nie milionów lat kamienie są w jednym miejscu! To z nich powstał nasz świat, a nie za sprawą jakiejś bozi, która nie ma co robić i tylko liczy grzeszki oraz dobre uczynki swoich owieczek. Zbliża się ranek, możemy tłuc się do upadłego, ale po kiego grzyba? Starzy jesteśmy, przynajmniej większość z nas, powinniśmy trochę już zmądrzeć. Poza tym jest kupa innych ćwoków, którzy akurat teraz zmierzają na nasza kochaną Islandię po nasze cenne klejnoty. Sabat, Wschód, Asamici... Wierzcie, oni już nie będą się cackać z wami. Dlatego proponuję rozejm, na równych, partnerskich prawach. A, i żeby szanowna panna z bursztynem się nie łudziła – tu zrobił ukłon w stronę Ortegi Mamy równowagę sił. Prawda, skarbie?

Ostatnie słowa krzyknął jakby za siebie. Postać, która pozostawała dotychczas ukryta w cieniu skały, leniwie odsunęła się od niej i ruszyła w kierunku zgromadzonych.

- Zamknij się Vykos. Po prostu miejmy to już za sobą.

Choć twarz postaci, która okazała się być czarnowłosą, szczupłą kobietą, wciąż nosiła ślady paskudnych poparzeń, wszyscy poznali ją bez wysiłku. Krwawa Marry! Jakimś cudem Vykos, o ile faktycznie był nim kolczasty stwór, przeciągnął ja na swoją stronę. A może po prostu udawała?

- Krótko i na temat. – rzekła kobieta stając ramię w ramię ze swoim towarzyszem – Albo jesteście z nami, albo przeciwko nam. Albo zjednoczymy teraz razem żywioły, albo będziemy mieć pojedynek wszechczasów. Powietrze i ogień kontra woda i ziemia. To może być ciekawe, prawda przystojniaku?

Uwodzicielski uśmiech skierowany był bezsprzecznie do Karola. Coraz trudniej było wierzyć, że Marry tylko zwodzi Duszołap.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 08-09-2009, 20:56   #439
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Karol wstał z ziemi i zanim przemówił, zabrał się za czyszczenie zabłoconego ubrania, próbując zyskać dzięki tempu nieco więcej cennego czasu potrzebnego do szybkiej analizy patowej sytuacji, w której się znaleźli.

- Nie, to nie będzie ciekawe. – rzekł w końcu niezwykle oschle. – Zawiodłem się na tobie Marry i popełniłem najwyraźniej błąd próbując cię ocalić z rąk twojego obecnego…partnera. Choć to ty ostatecznie zadecydujesz czy było to błędem. – puścił jej oczko, po czym zwrócił się do przedstawiciela klanu Tzimisce. - Tak się składa, że jestem cholernie ciekaw co się stanie po połączeniu czterech kamieni, jednakże stawianie mnie przed wyborem, jesteście z nami bądź przeciw nam, wywołuje u mnie wielce oportunistyczne zapędy. Ahh i chciałem dodać jeszcze jedną rzecz. Po raz pierwszy ktoś w moim towarzystwie jest brzydszy ode mnie. Brawo panie Vykos, to nie lada wyczyn.

Uśmiechnął się szeroko ukazując dwa rzędy paskudnych, rekinowatych zębów. Czuł kamień lekko wibrujący w jego wewnętrznej kieszeni i czuł jednocześnie, iż musiał tamtych załatwić niezwykle szybko. Nie kontrolował perfekcyjnie jeszcze żywiołu wody, nie na tyle żeby być pewnym wygranej. Może jednak powinien pójść na ugodę?

„Nikt nie będzie mną kierował.”

„Nikt nie będzie narzucał mi swojego rytmu.”

„Ja jestem dyrygentem i panem sytuacji.”


- Mamy przewagę żywiołów. – szepnął do Ortegi odrzucając definitywnie możliwość, w której wampirzyca przyłączyłaby się do Vykosa. – Woda i ziemia biją powietrze oraz ogień, poza tym mamy wsparcie. – odwrócił się do młodych wampirów. – Arturze, jeśli będę przegrywał zrobię wszystko żeby przekazać ci kamień. Bądź gotów.

- Nie macie szans! – krzyknął donośnym, potężnym głosem, który odbił się głośnym echem. – Wycofajcie się bądź poddajcie, a zachowacie swój żywot!

Nie łudził się, że jego durny wybuch męstwa cokolwiek zmieni. Chciał dać czas tej wrednej kobiecie na zastanowienie. Wciąż miał nadzieję, iż tamta zapomni, choć na chwile o nienawiści, jaka trawiła jej umysł. Dostała ostatnią szansę. Oby była na tyle mądra żeby z niej skorzystać.

- Ja biorę Vykosa. – stwierdził, a następnie w oka mgnieniu tak po prostu rozpłynął się w powietrzu[Niewidoczność]. Nie dał tym samym wielkiego wyboru Mercedes, która musiała błyskawicznie decydować. Jego plan był niezwykle prosty i tym samym skuteczny – przynajmniej w jego rozumowaniu. Chciał użyć kamienia wody, aby wysuszyć ciało Vykosa i w ten sposób pozbyć się go bez większych komplikacji.
 
mataichi jest offline  
Stary 11-09-2009, 22:29   #440
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
Nigdy nie uważał siebie za kogoś o szczególnym refleksie, w porównaniu do większości wampirów mógł uchodzić wręcz za powolnego, ospałego, niezbyt spostrzegawczego. Tym razem jednak zauważył najmniejsze drgnienie jej powiek od razu. Mimo tego, że pozbył się całkiem sporej ilości krwi, do jego ciała w tej jednej chwili napłynęły nowe siły. Musiał być silny. Dla niej.

- Finney... Finney... Słyszysz mnie? To ja, Robert, ojciec... - zaczął cicho, gdy córka otworzyła już oczy. Chciał ściągnąć jej uwagę. Skutecznie.

- Ta... ta? Co się...sta... ło?

- Wiele niedobrych rzeczy, najsłodsza. - westchnął - Ale już w porządku. Już wszystko dobrze... Pamiętasz... Pamiętasz cokolwiek?

- Ja... nie wiem. - dziewczyna rozglądnęła się zdziwiona - A gdzie inni? Dominik? - słowa te zabrzmiały nadzwyczaj miękko. Zbyt miękko. Zupełnie nie tak, jak powinny...

- Inni? Jacy inni? I co z Dominikiem? Mów, Finney, błagam, mów...

- Ja nie wiem... - w oczach wampirzycy pojawia sie strach - ja nic nie wiem! Oni mnie porwali! Dominik mówił, że mnie wymieni na kogoś... albo coś. Nic nie wiem tatuku!

- A jednak mówił. Co mówił. Co widziałaś. Konkretnie. Wiem, że ci ciężko, ale nie mamy czasu, każda minuta w tej sprawie działa na naszą niekorzyść. - Książę starał się być tak stanowczy, jak to tylko możliwe w tak ciężkiej dla niego chwili.

- Ja nie wiem... on mi chyba coś podał! Tak, jacyś ludzie mnie porwali i coś mi wstrzyknęli... a potem wszystko było jak sen. Wszystko jak we mgle... nie pamietam, nic nie pamiętam! - Finney zaczęła krzyczeć, targając sie za włosy.

Chwycił ją za dłonie, delikatnie acz stanowczo, szepcąc przy tym "Spokojnie...". Gdy już minął atak histerii, puścił jej ręce i głaszcząc córkę delikatnie po głowie, zwrócił się do Alexa:

- Przygotuj samochód, proszę...

- Ludzie? Rosjanka i murzyn? - znów wrócił do tematu - Nie denerwuj się, wiem, że te wizje były dziwne, rozumiem to, ale... Spróbuj przytoczyć chociaż część z nich. Bez nerwów. Niedługo wrócimy do domu i będziesz odpoczywać tak długo, jak tyko zechcesz...

- Ludzie, zwykli ludzie, ale nie pamietam niczego. Okryli mnie kocem i wpakowali do worka, bo to był dzień. Oni...chyba nie mówili po islandzku... chyba to byli Turcy. Tak, to mogli być Turcy! Albo Ormianie... Nie wiem, tatku, proszę...

- Dobrze, to nieistotne. Najważniejsze, że już wszystko z tobą w porządku. Chodź, pomogę Ci... - kończąc, podał Finney rękę i pomógł jej stanąć na nogi.

Trzymając słaniającą się na nogach córkę prowadził ją do samochodu. Wszystko, co się jej stało... Cóż, Aligarii widział, że to nie koniec tematu - działo się tu zbyt wiele dziwnych rzeczy. Spoglądał na jej twarz - czy powinien przestać jej ufać? Dominik mógł zrobić z nią wiele różnych rzeczy, może nie być już tę samą osobą. Rozsądek podpowiadał, by odsunąć ją od siebie, w razie jakichkolwiek dziwnych zachowań zaś po prostu się jej pozbyć...

W tej sprawie jednak rozsądek przegrywał z sercem.

Gdy Finney wsiadła już do pojazdu, Stańczyk jeszcze na chwilę wrócił do magazynu. Wyjął notes i po chwili zastanowienia skreślił piórem krótki list.

"Dominiku!

Jak mniemam, wciąż jesteś gdzieś na wyspie. I zapewne przychodząc tutaj, spodziewałeś się zobaczyć Finney - jeśli zaś nie ty, to przynajmniej taki zamiar mieli Twoi ludzie. Z przykrością muszę Cię poinformować, iż jest z powrotem w moich rękach.

Niestety, kolejną przykrą dla Ciebie wiadomością będzie zlikwidowanie Twoich ludzi. Poszukiwania ich ciał to raczej daremne zadanie, spłonęli. Nie z mojego rozkazu, acz ku mej radości, jeśli mam być szczery. Stoi za mną istota potężniejsza zarówno ode mnie, jak i od Ciebie.

Nie piszę tego, by chełpić się zwycięstwem, w którym niewiele mojej zasługi. Chcę zakończyć ten konflikt. Wiesz gdzie mnie szukać, przyjdź najlepiej sam. Gwarantuję, że jeśli zechcesz porozmawiać, żaden z moich ludzi nie podniesie na Ciebie ręki.

Robert.


Szybko przeczytał napisany właśnie tekst, wyrwał kartkę i położył ją w miejscu, gdzie jeszcze niedawno leżała Finney.

W chwilę później zniknął razem z pozostałymi wampirami w samochodzie zanurzającym się w mroku kończącej się powoli nocy...
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:03.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172