Założyciel spacerował pomiędzy wozami. To uspokajało ludzi. Starzec doświadczony wiekiem uśmichając się przeczył złemu losowi, który spotkał Cyganów. A wszystko się zaczęło, kiedy pojawili się "ci, nowi".
Wolnym krokiem, wsparty na lasce skierował się w stronę leciwgo dębu.
Vittorio siedział w jego cieniu. Tuż obok świeżego grobu swojego ogiera.
- Smucisz się. -
Założyciel usiadł obok voddaccianina.
-
Raczej martwię.
- O siostrę?
Kiwnął twierdząco głową w odpowiedzi.
-
Chcesz, możemy do nich dołączyć. -
Założyciel spoglądał na obóz.
-
Raczej nie nadajemy się do podróży. -
Vittorio powątpiewał.
-
Bierzesz moje słowa zbyt... materialnie. - starzec uśmiechnął się tajemniczo. -
Chodź ze mną.
Wóz z wyblakłym napisem "Wróżka" stał nieopodal.
Założyciel zastukał w drzwi. Otworzyły się na dwa palce.
- Cioci Laury nie ma. - ze środka dobiegł cichy dziecięcy głosik.
-
Stokrotko wpuść nas. Chcemy się widzieć z Lilijką.
- Ano chyba że tak wujciu. - pięciolatka o hebanowym kolorze skóry wpuściła mężczyzn do środka. Zza zasłony z kolorowych szklanych koralików pojawiła się cudacznie wyglądająca kobieta.
By
lily - Tak wcześnie? Wy do mnie?
- Tak Lilijko. -
Założyciel usiadł przy stoliku.
Vittorio zajął miejsce na kozetce.
- Nie chcę męczyć Laury, ona niedługo powije ślicznego chłopca.
- Znowóż sięgacie tak, gdzie wam nie wolno? - pomachała starcowi palcem w geście ostrzeżenia.
- Za często ostatnio pchacie palce między drzwi.
- Jak się jest starym, to można więcej. - usmiechnął się szeroko.
- A teraz Liliko pokaż teraźniejszość. Pokaż jak im idzie.
- Pod tą szarą szczeciną dalej masz 10 lat. Nie łatwiej poczekać aż wrócą wieczorem?
- Nie zrobisz tego dla mnie?
Westchnęła.
-
No dobra. Stokrotko przynieś mi lustro, bo panom się teraźniejszości zachciewa.
Dziewczynka wyjęła połyskujące, dokladnie oczyszczone lustro spod poduszki i położyła je na stoliku przed
Lilią. Zapaliła dwie świeczki, kiedy kobieta przymknęła oczy i oparła dłonie na tafli.
- No to w drogę.
Lustro zamigotało, zafalowało, popłynęło.
Ślizgało się po twarzach, miejscach, ulicach i domach.
Vittorio zdawało się, że nie tyle widzi swoją siostrę i ich towarzyszy, a czuje ich myśli. Ich emocje zdają się zmieniać w słowa. Urywkowe słowa nabierały znaczenia.
Piętnaście osób rozproszyło się po mieście. By spotkać się z niezadowolonymi minami ponownie po pewnym czasie. Pytano, podsłuchiwano, zaczepiano.
Żadnego mężczyzny w niebieskiej liberii miasteczko nie uświadczyło od dłuższego czasu.
Najemnicy owszem byli, ale w takich ilościach, że nie dałoby się dociec kto gdzie i po co.
Co prawda wyróżniało się kilka grupek, ale o tej porze - późne popołudnie - to wszyscy zaszyli się w trzech gospodach(bo miasteczko więcej nie miało na stanie).
Mężczyznę z dziewczynką na koniu widziano w kilku miejscach. Ale nikt nie zwrócił baczniejszej uwagi, gdzie jadą. W każdym razie najemnik wybrał drogę najbardziej na około miasta. Widocznie baza znajdowała się na obrzeżach.
Z bogatszych gości, był taki jeden o nieprzyjemnym spojrzeniu, ale przyjechał i wyjechał.
Młodszy z doktorów nadal nie wrócił, co niepokoiło jego matkę.
W okolicy znajdowały się cztery domy z piętrem. W nich przejazdem odpoczywały szlachciury monteskie, co się nad morze wybierały. Ruch tam wielki, kto tam wie kim mogą być mieszkańcy?
Zmiana krajobrazu. Jakaś ciemna, cuchnąca uliczka.
- Złociutka, nie bój się wujka. - szczurzasta twarz mężczyzny, poznaczona śladami po ospie, uśmiechała się nie szczerze do dziewczyny o anielskiej acz bardzo brudnej i zaniedbanej buzi.
- Chodź do wujka, dostaniesz jabłuszko.
Dziewczyna nie wiedziała uciekać, krzyczeć? Ale jedzenie. Tak dawno nie jadła.
By
j
-
No chodź do wujka. Dam ci jeszcze jedno, jak będziesz grzeczna...
Głowa
Lilii opadła. Obraz rozmył się.
Tam, gdzie wzrok nie sięgał.
-
Zostawcie szable, każdy ma mieć pod ręką jednen pistolet. Obserwujecie okolice. Trzech z tyłu, trzech z przodu. Reszta siedzi na piętrze przy oknach. -
Helmut usiadł na ławie. -
Jak Callio wróci, przebierzecie się, broń ma być niewidoczna.
- Bawimy się w przebieranki? Walczmy jak mężczyźni. Halmut zastanawiał się przez moment, czy aby na pewno nie pozbyć się od razu tego młokosa. Wcześniej ta sytuacja z dziewczyną, teraz to. Potem zostaje mu już tylko bunt.
- Zamknij się i nie przerywaj. - uciszył go jeden z obecnych.
-
Jak mówię skacz, to skaczesz. Jak mówię strzelaj, to strzelasz. Jak mówię odwrót to odwrót. Nie odpowiada? Odłączysz się przy najbliższej okazji. - Helmut nie miał czasu na pogadanki.
- Potem ruszymy w stronę Arborsheu w mniejszych grupkach. To najbliższa mieścina portowa. Na razie tyle - rozejść się.
Callio znalazł jakieś ubrania w samym budynku. Kilka odkupił od sąsiadki. Trafiło się kilka kopletów dla sług, dwa dla kobiet, reszta uchodziła za schludną i zwykłą. To ze środkiem lokomocji był problem. Ale pieniądze załatwiają wszystkie problemy.
Lustro ponownie zamigotało.
Cyrulik związany i zakneblowany siedział na sianie koło koni.
Lilia wzięła głęboki wdech. Otworzyła oczy.
- Jest, jest! - wesołe cyganiątko dopadło reszty współbraci.
- Jest Aniołek! Mówią, że w gospodzie koło rzeki siedzi taki szczurzasty najemnik z młodą dziewczyną nieodpuszczając jej na krok! Lilia zabrała ręce z lustra i strzepnęła je.
- No to tyla. Niech się wam za dużo nie zachciewa. - wstała -
A teraz zrobię nam herbaty.
Lustro z powrotem powędrowało pod poduszkę.