Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-08-2009, 18:27   #91
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Założyciel spacerował pomiędzy wozami. To uspokajało ludzi. Starzec doświadczony wiekiem uśmichając się przeczył złemu losowi, który spotkał Cyganów. A wszystko się zaczęło, kiedy pojawili się "ci, nowi".
Wolnym krokiem, wsparty na lasce skierował się w stronę leciwgo dębu. Vittorio siedział w jego cieniu. Tuż obok świeżego grobu swojego ogiera.
- Smucisz się. - Założyciel usiadł obok voddaccianina.
- Raczej martwię.
- O siostrę?

Kiwnął twierdząco głową w odpowiedzi.
- Chcesz, możemy do nich dołączyć. - Założyciel spoglądał na obóz.
- Raczej nie nadajemy się do podróży. - Vittorio powątpiewał.
- Bierzesz moje słowa zbyt... materialnie. - starzec uśmiechnął się tajemniczo. - Chodź ze mną.

Wóz z wyblakłym napisem "Wróżka" stał nieopodal. Założyciel zastukał w drzwi. Otworzyły się na dwa palce.
- Cioci Laury nie ma. - ze środka dobiegł cichy dziecięcy głosik.
- Stokrotko wpuść nas. Chcemy się widzieć z Lilijką.
- Ano chyba że tak wujciu.
- pięciolatka o hebanowym kolorze skóry wpuściła mężczyzn do środka. Zza zasłony z kolorowych szklanych koralików pojawiła się cudacznie wyglądająca kobieta.


By lily

- Tak wcześnie? Wy do mnie?
- Tak Lilijko.
- Założyciel usiadł przy stoliku. Vittorio zajął miejsce na kozetce. - Nie chcę męczyć Laury, ona niedługo powije ślicznego chłopca.
- Znowóż sięgacie tak, gdzie wam nie wolno? -
pomachała starcowi palcem w geście ostrzeżenia. - Za często ostatnio pchacie palce między drzwi.
- Jak się jest starym, to można więcej.
- usmiechnął się szeroko. - A teraz Liliko pokaż teraźniejszość. Pokaż jak im idzie.
- Pod tą szarą szczeciną dalej masz 10 lat. Nie łatwiej poczekać aż wrócą wieczorem?
- Nie zrobisz tego dla mnie?

Westchnęła.
- No dobra. Stokrotko przynieś mi lustro, bo panom się teraźniejszości zachciewa.

Dziewczynka wyjęła połyskujące, dokladnie oczyszczone lustro spod poduszki i położyła je na stoliku przed Lilią. Zapaliła dwie świeczki, kiedy kobieta przymknęła oczy i oparła dłonie na tafli.
- No to w drogę.
Lustro zamigotało, zafalowało, popłynęło.



Ślizgało się po twarzach, miejscach, ulicach i domach. Vittorio zdawało się, że nie tyle widzi swoją siostrę i ich towarzyszy, a czuje ich myśli. Ich emocje zdają się zmieniać w słowa. Urywkowe słowa nabierały znaczenia.

Piętnaście osób rozproszyło się po mieście. By spotkać się z niezadowolonymi minami ponownie po pewnym czasie. Pytano, podsłuchiwano, zaczepiano.
Żadnego mężczyzny w niebieskiej liberii miasteczko nie uświadczyło od dłuższego czasu.
Najemnicy owszem byli, ale w takich ilościach, że nie dałoby się dociec kto gdzie i po co.
Co prawda wyróżniało się kilka grupek, ale o tej porze - późne popołudnie - to wszyscy zaszyli się w trzech gospodach(bo miasteczko więcej nie miało na stanie).
Mężczyznę z dziewczynką na koniu widziano w kilku miejscach. Ale nikt nie zwrócił baczniejszej uwagi, gdzie jadą. W każdym razie najemnik wybrał drogę najbardziej na około miasta. Widocznie baza znajdowała się na obrzeżach.
Z bogatszych gości, był taki jeden o nieprzyjemnym spojrzeniu, ale przyjechał i wyjechał.
Młodszy z doktorów nadal nie wrócił, co niepokoiło jego matkę.
W okolicy znajdowały się cztery domy z piętrem. W nich przejazdem odpoczywały szlachciury monteskie, co się nad morze wybierały. Ruch tam wielki, kto tam wie kim mogą być mieszkańcy?

Zmiana krajobrazu. Jakaś ciemna, cuchnąca uliczka.
- Złociutka, nie bój się wujka. - szczurzasta twarz mężczyzny, poznaczona śladami po ospie, uśmiechała się nie szczerze do dziewczyny o anielskiej acz bardzo brudnej i zaniedbanej buzi. - Chodź do wujka, dostaniesz jabłuszko.
Dziewczyna nie wiedziała uciekać, krzyczeć? Ale jedzenie. Tak dawno nie jadła.


By j

- No chodź do wujka. Dam ci jeszcze jedno, jak będziesz grzeczna...

Głowa Lilii opadła. Obraz rozmył się.

Tam, gdzie wzrok nie sięgał.

- Zostawcie szable, każdy ma mieć pod ręką jednen pistolet. Obserwujecie okolice. Trzech z tyłu, trzech z przodu. Reszta siedzi na piętrze przy oknach. - Helmut usiadł na ławie. - Jak Callio wróci, przebierzecie się, broń ma być niewidoczna.
- Bawimy się w przebieranki? Walczmy jak mężczyźni.

Halmut zastanawiał się przez moment, czy aby na pewno nie pozbyć się od razu tego młokosa. Wcześniej ta sytuacja z dziewczyną, teraz to. Potem zostaje mu już tylko bunt.
- Zamknij się i nie przerywaj. - uciszył go jeden z obecnych.
- Jak mówię skacz, to skaczesz. Jak mówię strzelaj, to strzelasz. Jak mówię odwrót to odwrót. Nie odpowiada? Odłączysz się przy najbliższej okazji. - Helmut nie miał czasu na pogadanki. - Potem ruszymy w stronę Arborsheu w mniejszych grupkach. To najbliższa mieścina portowa. Na razie tyle - rozejść się.

Callio znalazł jakieś ubrania w samym budynku. Kilka odkupił od sąsiadki. Trafiło się kilka kopletów dla sług, dwa dla kobiet, reszta uchodziła za schludną i zwykłą. To ze środkiem lokomocji był problem. Ale pieniądze załatwiają wszystkie problemy.

Lustro ponownie zamigotało.

Cyrulik związany i zakneblowany siedział na sianie koło koni.

Lilia wzięła głęboki wdech. Otworzyła oczy.

- Jest, jest! - wesołe cyganiątko dopadło reszty współbraci. - Jest Aniołek! Mówią, że w gospodzie koło rzeki siedzi taki szczurzasty najemnik z młodą dziewczyną nieodpuszczając jej na krok!

Lilia zabrała ręce z lustra i strzepnęła je.
- No to tyla. Niech się wam za dużo nie zachciewa. - wstała - A teraz zrobię nam herbaty.
Lustro z powrotem powędrowało pod poduszkę.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein
Latilen jest offline  
Stary 14-08-2009, 14:04   #92
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
"Na Pierwszego Proroka... Ale uprzejmość..."
Cóż innego można było pomyśleć, gdy na najzwyklejsze pytanie o medyka stojąca w oknie donna rzuciła krótkie - Czy pan myślisz, że szpieguję sąsiadów? - i z trzaskiem zamknęła okno.
Może jeszcze to, że pani całymi dniami nie robiła nic innego... choć nie przyznałaby się do tego sama przed sobą za żadne skarby świata.



- Hej, chłopcze!

Na głos Luki chłopaczek, może siedmioletni, siedzący na poboczu i, sądząc z pozoru, liczący sztachety w płocie, podniósł głowę.

- Mam pytanie... - Luka sięgnął do kieszeni i wyciągnął parę miedziaków. W oczach chłopca błysnęło zainteresowanie. Vodaccianin kontynuował: - Widziałeś może, dokąd pojechał dottore? Lekarz?

- To nie jest warte nawet miedziaka - w głosie chłopca zabrzmiała szczerość i uczciwość. - Lekarz jest u siebie, w domu.

- Ale mi chodzi o młodszego lekarza - wyjaśnił Luca.

- A... Młodszego... Widziałem, jak wyjeżdżał - chłopaczek wyciągnął rękę po miedziaki. Z doświadczenia wiedział, że obiecanie nie zawsze równa się darowane. - Pojechał...

Nie dokończył.
Uosobienie furii wypadło z otwartych nagle na oścież drzwi. Spódnica zafurkotała wściekle, doskonale harmonizując z tonem głosu niewiasty.

- Gero! Ile razy mówiłam, żebyć nie rozmawiał z nieznajomymi!? - Kobieta chwyciła chłopaczka za ucho i pociągnęła za sobą. - Chcesz, żeby cię porwali? - Obrzuciła Lukę i jego towarzyszy spojrzeniem pełnym niechęci i podejrzliwości.

Z wyrazu twarz chłopca można było bez problemu odczytać, że nie miałby nic przeciwko czemuś takiemu, jak porwanie.

- Ale, mamo... - powiedział nieśmiało.

- Cicho! Nie pamiętasz, co... - ciąg dalszy perory nie dotarł już do Luki, niknąc za zatrzaśniętymi gwałtownie drzwiami. Szyby zadźwięczały w oknach i zdawać by się mogło, że trzask zamykanych drzwi słychać było w całej okolicy.

- Coś nie ma pan szczęścia, signor Luca.

Coś w tym chyba było. Albo też przyczyną było barwne towarzystwo, w jakim w mieście pokazał się Luca.

- Jak mówią - do trzech razy sztuka - rzucił przez ramię i ruszył naprzód. Wypatrując kogoś, kto siedziałby na ganku i nie miałby nic przeciwko malutkiej pogawędce. I nie ważny byłby wiek, ani płeć...



Luca zeskoczył z siodła i podszedł do siedzącej na ławce staruszki.

- Przepraszam bardzo... Czy zechciałaby mi pani poświęcić kilka chwil?

Zagadnięta obrzuciła go nad wyraz bystrym spojrzeniem.

- Wiele mi go już nie zostało, ale chwil kilka mogę dla ciebie przeznaczyć. Tym bardziej, że nie wyglądasz chłopcze, na takiego, co chodzi od domu do domu i ludziom głowę zawraca, wciskając im cudowne przedmioty z dalekich stron.

Luca okiem nawet nie mrugnął, słysząc dobiegające zza jego pleców chichoty.

- Czy widziała może pani, dokąd i z kim lekarz, ten młodszy, pojechał? - spytał.

- A widziałam, lecz nie na wiele wiedza ta zda ci się. Ze zbrojnym jakimś jechał - mówiła dalej staruszka - lecz z ulicy głównej zaraz skręcili i pojechali gdzieś tam, w stronę rzeki. A to oznaczać może pół miasta, jak i kilka wiosek okolicznych.

- Niech błogosławieństwo Theusa na ciebie spłynie, pani, a łaska jego spocznie na domostwie twoim. Być może życie czyjeś ratować pomożesz, a za to niech Świata Tworzycie zdrowiem cię obdarzy.

Cóż... Za informację płacić nie wypadało, a jako sługa Theusa chociaż w taki sposób za pomoc mógł się odpłacić.



Nie zajechali daleko.
Ledwo w uliczkę, co ją staruszka wskazała, skręcili, dopadło ich młode Cyganiątko, o Aniołku wieści przekazując.

- A mówią też może, ilu ludzi tam siedzi? - spytał Luca. - Warto by kogoś na przeszpiegi posłać, by wywiedział się wszystkiego. Ilu ich jest, gdzie siedzą... I gdzie Aniołka trzymają, by go trudem jak najmniejszym odbić można było... Ale ryzykowna to sprawa i trudno kogoś na taki hazard wystawiać - dodał.
 
Kerm jest offline  
Stary 05-11-2009, 22:51   #93
 
alathriel's Avatar
 
Reputacja: 1 alathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znany
Szczurowaty najemnik siedzący z dziewczynką w gospodzie? Cos zadawało się nie pasować. Czy Vittorio nie wspominał czasem, iż drab, który uprowadził aniołka był mężczyzną dość sporych rozmiarów? W dodatku rannym. No może się wymienili skoro tamten opieki medycznej wymagał. Z drugiej strony siedzieliby sobie od tak w gospodzie? Z jednym tylko strażnikiem dla dziewczyny? A może po prostu zupełnie się cyganów nie obawiają? Lub też strażnicy czają się gdzieś w pobliżu?

Maike pogrążyła się w myślach, jednak chwilę później otrząsnęła się z tego stanu. O wahaniach własnych mimo stanowczych żądań Nathalie postanowiła nie wspominać.
W końcu, co ona wiedziała o namierzaniu innych ludzi czy tym podobnych sprawach? Zresztą to i tak był ich jedyny trop. Dlaczego by za nim nie podążyć?
Może, dlatego że to zdecydowanie wyglądało na pułapkę?
Może..
Zobaczymy, ona do dowodzenia się nie będzie wtrącać.

Signor Lucciniemu odpowiedziała cisza z tego prostego powodu, że zostali sami. Cyganie już wcześniej zdążyli się gdzieś rozpierzchnąć a Maike najzwyczajniej na chwilę odpłynęła we własnych myślach. Otrząsnęła się, zamrugała dwukrotnie i spojrzała na Lucę
- proszę tak na mnie nie patrzeć – powiedziała z przerażeniem – ze mnie szpieg jest naprawdę marny. Może, może po prostu tam pójdziemy, w przeciwieństwie do reszty towarzystwa nie wyróżniamy się szczególnie z tłumu – spytała niepewnie jakby bała się za zaraz zostanie zbesztana – może nas nie poznają?

Luca spojrzał na swoją towarzyszkę.
- Ciebie nie poznają z pewnością. A mnie... - zawahał się. Chyba też nie. W tym stroju raczej jestem niepodobny do siebie sprzed paru dni.
- Ale jeśli będziesz podskakiwać za każdym razem, gdy coś do ciebie powiem, albo chwycę cię za rękę, to się zrobi niewesoło... - dodał.

Maike przygryzła wargi. W końcu ze spuszczonym wzrokiem, błądzącym gdzieś po ziemi wymamrotała nieśmiało – przepraszam

Niebieskooka naprawdę nie potrafiła nic poradzić na takie odruchy. To były naturalne reakcje organizmu. System obronny włączał się niezależnie od jej woli. Nie żeby miała coś przeciwko, jednak czasami rzeczywiście wyrywało się to spod kontroli.
Signor Lucciani ruszył przodem. Maike powoli, wciąż ze spuszczonym wzrokiem, podążyła za nim.

Teraz należało tylko znaleźć rzeczoną gospodę. Cyganiątko, co prawda wskazało kierunek, miasteczko również nie było zbyt wielkie, więc i zgubić się byłoby trudno, jednak Maike znała swoje możliwości. W terenie dość łatwo się gubiła. Postanowiła zdać się na towarzyszącego jej mężczyznę i po prostu starać się dotrzymać mu kroku. Szło jej całkiem nieźle zważywszy na fakt, że signor w pewnym momencie (prawdopodobnie) specjalnie dla niej, odrobinę zwolnił. Czyżby jakimś cudem zauważył te dwa potknięcia, kiedy to ledwie utrzymała równowagę, unikając jednocześnie spotkania z glebą? Z punktu widzenia Lucciniego droga była całkiem prosta. Czego mężczyzna widzieć jednak nie mógł to to, że przy dwóch zachwianiach równowagi pod obcas dziewczyny napatoczyły się niesympatyczne kamienie wykazujące sporą tendencję do turlania.
Nie, tego wiedzieć nie mógł i teraz dziewczyna jeszcze bardziej zażenowała zupełnie już nie spoglądała na towarzysza.

W końcu udało im się dotrzeć do gospody. Droga oczywiście okazała się krępująco prosta.
W środku nie było zbyt tłoczno, widocznie jeszcze nie nadeszła odpowiednia godzina. Jeden ze stolików zajmowała trzyosobowa grupka młodych mężczyzn. Ich stan nie wskazywał jeszcze na dłuższy pobyt. Dopiero się rozgrzewali. Gdzieś w kącie siedziało dwóch starszych panów (choć może pan to zbyt duże słowo), przy stoliku obok ktoś właśnie drzemał. Jednym słowem nic, co wybijałoby się ponad przeciętność.
Zajęty był jeszcze jeden stolik i ten właśnie przyciągnął ich uwagę. Siedział przy nim wątpliwej urody człowieczek. Można by go opisać jednym słowem: szczurowaty. Małe rozbiegane oczka, odrobinę przygarbiony z lekko wysuniętą do przodu szczęką. Cała twarz zdawała się być pokryta bliznami po ospie. Towarzyszyła mu jakaś drobna postać odwrócona tyłem. Nie mogło być pomyłki.
Spojrzeli po sobie i niezbyt pewnie ruszyli do przodu. Zdawało się ze człowieczek natychmiast ich zauważył i od tego momentu nawet na sekundę nie spuszczał ich z oczu. Nie zbliżyli się do pary nawet na odległość sześciu stóp, kiedy mężczyzna poderwał się z miejsca. Jakimś przedziwnym sposobem wyminął parę i zniknął w drzwiach zostawiając swoją towarzyszkę samą. Maike i Luca byli w takim szoku, że nawet nie zdążyli zareagować. Kiedy zdołali się otrząsnąć, szybkim krokiem podeszli do stolika przy którym wciąż siedziała drobna postać. Dotknęli jej ramienia.
Dziewczynka się odwróciła i spojrzała na nowo przybyłą dwójkę.
 
__________________
Pióro mocniejsze jest od miecza (...) wyłącznie jeśli miecz jest bardzo mały, a pióro bardzo ostre. - Terry Pratchett
alathriel jest offline  
Stary 14-11-2009, 19:37   #94
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
Vodaccanin zdobył wszystko co trzeba i załatwił transport. Ludzie Helmuta przebrali się w ciszy i skupieni. Ubrani w długie liberie przypominali służących, choć ruchy zdradzały, że nimi nie byli. „Musi wystarczyć” pomyślał Niebieski Pies obserwując małą maskaradę.

Helmut podzielił ludzi w mniejsze zespoły, tak by wszyscy nie jechali tą samą drogą. Mieli się spotkać w Arborsheu lub na trakcie prowadzącym do tego, niewielkiego, portowego miasteczka. Była to decyzja Eiseńczyka, ale kawaler Saint-Treusse nie miał nic przeciwko. Nie czekali na powrót Szczura, który został poinformowany dokąd się udają i gdzie będą na niego czekać... o ile nie zostanie złapany przez Cyganów, choć w to, że Cyganie złapią starego najemnika szczerze wątpił. Nieprzypadkowo przezywano go Szczurem...

Saint-Treusse, Helmut, Stone i jego młodsza córka zajęli pierwszy powóz. Jako ochroniarz pojechał Callio i dwóch esieńczyków. Drugi wóz obsadzili pozostali. Pierwszy wyjechał Saint-Truesse z swoimi gośćmi. Oboje zachowywali się cicho, choć Błękitny Pies nie potrafił powiedzieć czy to dlatego, że leżało to w ich naturze czy też może Stone poinstruował córkę jak ma się zachowywać. W sumie nie było to ważne.

Zajęli miejsca Helmut siedział najbardziej przy prawych drzwiach, a Błękitny Pies przy lewych. Pośrodku posadzili kowala i jego córkę – kawaler wolał uniknąć przykrych niespodzianek, choć nie sądził by Stone ryzykował życie swoje lub swojej córki. Kawaler przyjrzał się dziewczynce. Była ładna, ale jednocześnie było w niej coś niepokojącego, coś czego Pies nie potrafił nazwać. „Muszę się o niej dowiedzieć więcej” pomyślał „ale najpierw trzeba zdobyć trzecią część mapy tajemniczego urządzenia i zadbać by Cyganie mogli ruszyć dalej...”.
Helmut wydał ostatnie rozkazy i ruszyli. Po kilku minutach, niepokojeni przez nikogo opuścili Fam.


*

Czekali dwie godziny zanim drugi wóz dojechał na polanę na której umówili się spotkać. Przez ten czas Błękitny Pies przygotował niewielkie obozowisko, zjadł też zimny posiłek.
Drzwi drugiego powozu otworzyły się. Helmut poszedł i zamienił kilka zdań ze swoimi podwładnymi, po czym wrócił zdać raport.
- Panie, - zwrócił się do Blękitnego - nastąpiły pewne komplikacje. Szczur na razie musiał się oddzielić od nas. - widząc spojrzenie, które oczekiwało wyjaśnień. - Szczur opuszczając pospiesznie podstawioną dziewczynkę, wdał się w bójkę i nie wiemy, czy ktoś za nim nie ruszy. Hans właśnie do nas dołączył.
- To nie dobrze.
- Ale można mu zaufać, nigdy mnie nie zdradzi. - pewność w głosie Helmuta, świadczyła, że mężczyźni zawarli w przeszłości pakt.
- Rozbijcie się pod drzewem... - powiedział spokojnie kawaler Saint-Treusse. Jego twarz nie zdradzała żadnych emocji, choć w głębi serca wiedział, że zaczyna przegrywać.
Odwrócił się w stronę swojego powozu przy którym siedział Stone i Aniołek.
- Gdy skończą przyjdź do mnie i powiedz mi co sądzisz o najmłodszym z swoich ludzi. Podjąłem już pewne plany wobec niego, ale ostateczna decyzja należy do ciebie. Zastanów się też co zrobić z zaistniałą sytuacją– powiedział Pies cicho mijając Helmuta. Eiseńczyk nie wyglądał na bardzo zaskoczonego, kiwnął tylko głową i ruszył w stronę swoich ludzi, dopytując się o szczegóły.
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.

Ostatnio edytowane przez woltron : 16-11-2009 o 23:54.
woltron jest offline  
Stary 18-11-2009, 01:46   #95
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Luca & Maike

Sytuacja wymykała się lekko spod kontroli. Najpierw cyganie zbili się w grupkę i wpatrywali się w Lukę i Maike jak w proboszcza na ambonie. Potem rozpierzchli się po całej wiosce, zachowaniem wzbudzając podejrzenia mieszkańców. Zupełnie nie przydatni.

Tak więc Luca i Maike pozostali sami na placu boju, kiedy nadeszła wiadomość o Aniołku. Ruszyli śpiesznie, aby ratować dziewczynkę. Wpadli do karczmy, gdzie przez chwilę ich zmysły otumanił półmrok. Czy takie miejsca zawsze muszą być gorzej oświetlone? Widocznie.

Szczurowaty mężczyzna od razu porzucił nieletnią ofiarę. Ale czemu od razu nie zauważyli, że to nie Ona? Aniołek przecież jest jedyna w swoim rodzaju! Może to ten strój ich zmylił? Z całą pewnością dziewczynka była ubrana w sukienkę Aniołka! A może to ta krępa figura? Jakby coś przysłoniło im oczy. Jakby ich umysły podłapały czyjąś sugestię i bezwładnie mieliły ją dalej. Podeszli do dziecka, odwrócili je. Zupełne zaskoczenie. To nie Ona. W końcu otrząsnęli się.

Luca pierwszy, chciał krzyczeć za Szczurowatym: "Stój!", ale tamten już stał w drzwiach. Nie było żadnej szansy, żeby go złapać. Luccini już miał zakląć siarczyście w duchu, kiedy w Szczurowatego z zewnątrz wpadł inny mężczyzna i obaj wylądowali na podłodze w karczmie.

Coś w powietrzu trzasnęło jak bat. Maike spróbowała zlokalizować źródło dźwięku. Jej wzrok padł na zakapturzoną postać siedzącą w rogu sali, która właśnie rozcierała lewą dłoń.

kpt. Duncan O'Brien


Niezła pogoda, dobra droga, no i karczma zaraz na wyjeździe ze wsi. Żyć nie umierać! A że kapitana O'Briena tu nikt jeszcze nie znał, korzystał z tego, jak mógł. Portowe mieściny już opił był z alkoholu, na kredyt już mu przestali dawać. Co gorsza, wszyscy sobie zapamiętali, że przepić go się nie da. Do tego kobiety lgnęły na niego jak osy do miodu. Zaczynało się robić groźnie po zmroku, jakoś ciągle zdarzały mu się nieszczęśliwe wypadki, z których wychodził bez szwanku, ale widać trzeba mu było ruszać dalej!
Z pomocą jednego z wieśniaków, co go na wóz zabrał, postanowił przenieść się bardziej w głąb lądu.

Rozkoszował się słoneczkiem przed karczmą, dosiadając się do jakiś dwóch delikwentów, mocno wstawionych. Z miłej rozmowy, podczas której udało mu się wyłudzić od mężczyzn piwo za kilka portowych plotek, sam dowiedział się o Cyrku, który przejeżdżał w pobliżu. Żeby się strzec, bo Cyganie to złodzieje i szubrawcy (Duncan potakiwał i dolał sobie znów ich piwa do swojego kufla), lepiej się do nich nie zbliżać. Zupełnie jak piraci!

No tu niestety inlandczyk już zgodzić się nie mógł, co szybko doprowadziło do otwartego konfliktu i Duncun ulegając sile argumentów (ciężkie miał łapy ten monteńczyk) pofrunął jak ptak prosto w stronę otwartych drzwi karczmy, wpadł w szczurowatego mężczyznę, co to właśnie wychodził i obaj wylądowali na środku podłogi w karczmie. Może i rosło kapitanowi limo pod okiem, ale nie uronił ani kropli piwa z kufla.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein
Latilen jest offline  
Stary 19-11-2009, 19:21   #96
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Jakieś zaćmienie umysłowe... Z pewnością zaćmienie... Omam. Albo iluzja. Magia perfidna z całą pewnością.
Cóż innego mogłoby sprawić, że zdawało im się, że widzą Aniołka. Jakby na całym wielkim nie do końca zbadanym świecie istniał ktoś przypominający tą jedyną w swoim rodzaju dziewczynę...
W tym momencie cała sytuacja wyglądała raczej na pułapkę, w którą wpakowali się z zamkniętymi oczami.
Para głupców. Ślepych.

- Che cazzo! - zaklął pod nosem Luca. Zbyt głośno jednak. Szept przeznaczony był tylko i wyłącznie do uszu Luki, ale i tak dotarł do Maike, która spojrzała zaskoczona na mówiącego, zdumiona pewnie nie tyle treścią, której zrozumieć nie powinna, ale intonacją.

- Mi scusi, signorina Maike - dodał Luca z przepraszającym uśmiechem.

- Możesz... - zwrócił się do dziewczyny, którą wzięli za Aniołka. Nie dokończył.

Szczurowaty jegomość, który na ich widok rzucił się w stronę drzwi, wrócił nagle do gospody i to w bardzo efektowny sposób. Co prawda nie całkiem sam, ale to Luce nie przeszkadzało.
W dwóch krokach był przy leżącym.

- Och, przepraszam... - powiedział, przyklęknąwszy na jedno kolano i chwytając szczurowatego za ramię. Drugą rękę trzymał za pazuchą, na kolbie gotowego do strzału pistoletu.

Może to nie była zasadzka. Może nikt nie usiłował wprowadzić ich w błąd. Może osobnik o aparycji szczura był kochającym ojcem i mężem, który się tu znalazł tylko i wyłącznie przez przypadek, a teraz przypomniał sobie, że w domowych pieleszach czeka stęskniona małżonka.
Czyż można było sądzić, że to na ich widok szczurowaty towarzysz pseudo-Aniołka rzucił się do ucieczki? Na widok Maike? Zmykał przed przesympatycznym Luką?
Jak można było w ogóle dopuścić do siebie taką myśl!?

Można było...

- Pomóc panu się podnieść? - dopytywał Luca. - Nic się panu nie stało? Tak mi przykro... - mówił, jakby całe zajście było jego winą. - Może napije się pan z nami? Troszkę dobrego wina pozwoli zapomnieć o tym incydencie...
 
Kerm jest offline  
Stary 27-11-2009, 10:35   #97
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Udało się uratować piwo, a to w tym momencie było najważniejsze. Jasne trochę bolała go twarz, ale w sumie nie pierwszy raz i nie ostatni, jakoś to przeżyje, zwłaszcza, że jedno darmowe piwo już miał i widział okazję na drugie. Podnosząc się lekko popatrzył na człowieka o aparycji gryzonia, na którego wpadł. Nad nim stał jakiś inny facet z ręką niebezpiecznie bliską broni. Powalony wyglądał na mocno zdenerwowanego, zaczął mamrotać jakieś bzdury pod nosem. W tym momencie nie było to jednak takie ważne

-Wisisz mi piwo - powiedział do niego Inlandczyk uśmiechając się najszerzej jak potrafił -Zatrzymałeś mój lot, miałem już wyznaczoną strefę lądowania - dodał jakby wyjaśniając. Tamten popatrzył na niego jak na wariata, chyba nie wierząc w to co usłyszał, ale powoli kiwnął głową. W tym momencie nie zwracając na nikogo uwagi Duncan podniósł go na równe nogi i objął go ramieniem. Tak na wszelki wypadek, bo czasami towarzysze do picia mieli ten niemiły zwyczaj znikania w najmniej odpowiednim momencie.

Miał już poprowadzić go do karczmarza czy jakieś kelnerki, żeby złożyć zamówienie, gdy zwrócił uwagę, na kobietę, która wcześniej stała przy mężczyźnie z Vodaciańskim akcentem, który bardzo był zainteresowany losem nowego towarzysza kapitana.

Cały czas ciągnąć swojego "przyjaciela" ze sobą podszedł do niej i ukłonił się dworsko.

-Witaj. Nie spodziewałem się, że moje oczy ujrzą w tej karczmie i w tej wiosce tak piękny widok, godny najlepszych salonów i dworów. - przy tych słowach cały czas uśmiechał się, skoro mogli się już napić, to dlaczego nie zaprosić do towarzystwa jakieś kobiety? Przypatrzył się jej uważnie, po czym dodał

-Ohh, gdzie moje maniery jestem kapitan Duncan O'Brien - ostatnie słowa dodał na tyle głośno, żeby cała sala słyszała. Trzeba było dbać o swoją reputację, a ci ludzie pewnie nie mieli okazji o nim słyszeć. -Najlepszy żeglarz, w promieniu tysięcy mil - dodał już ciszej, nadal uśmiechnięty.

Szybko zauważył jakiś stolik i dość bezpardonowo posadził na nim swojego nowego towarzysza, samemu zajmując miejsce niedaleko i dając ręką znać na razie nieznajomej, żeby do nich dołączyła. Jednocześnie odwrócił się do karczmarza

-Donoś zamówienia do tego stolika, mój przyjaciel - to mówiąc pokazał na szczurowatego -Płaci za wszystko. Dla mnie jedno piwo ... chyba, że masz whiskey, wtedy też donieś! A dla tej pani najlepszy alkohol jaki masz w lokalu - po tych słowach rozejrzał się po sali. Wiedział, że na zewnątrz czeka na niego dwóch dyskutantów, których opuścił raczej nagle, nie zamierzał się jednak do nich spieszyć. Musiał przygotować jakieś niezbite argumenty.

Spojrzał na swojego "towarzysza", który wydawał się nadal skołowany. Należało to wykorzystać i iść za ciosem. O'Brien podniósł się na równe nogi -Panowie i panie! - zakrzyknął tubalnie i poczekał, aż wszyscy zwrócą na niego uwagę

- Proszę o brawa, gdyż namówiłem tego tutaj przemiłego pana, żeby postawił kolejkę każdemu obecnemu w barze! Brawa również dla naszego sponsora - poczekał aż ucichnie jako taka radość, który wybuchła. Każdy lubił pić za darmo, a w tym momencie otrzymywali jeszcze przedstawienie. Inlandczyk był przekonany, że czekają tylko na to co wydarzy się następne

-Pamiętajcie żeby pierwszy toast wznieść na zdrowie naszego drogiego sponsora! - po tych słowach upił spory łyk swojego piwa. Oczywiście nie mogło równać się temu z jego domu, ale to było całkiem niezłe jak na cudzoziemskie -A drugi toast wznieście za moje zdrowie! Kapitana Duncana O'Briena! - ponieważ zauważył, że jego zamówienie było już donoszone kolejny łyk był również całkiem spory. Za nim jednak zajął swoje miejsce zakrzyknął

-I niech wrogowie Inlandii nigdy nie spotkają żadnych przyjaciół - I osuszył kufel z reszty piwa, zasiadając z powrotem na ławie i kładąc go obok siebie, tak na wszelki wypadek. Nie rozumiał tego, ale często kiedy zaczynał pić w knajpie wcześniej czy później zaczynało robić się gorąco. A niestety inne nacje były barbarzyńskie i nie rozumiały pięknej tradycji bicia się na pięści. Cóż wydawało się, że po prostu kłopoty zawsze go odnajdywały.
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 22-12-2009, 18:11   #98
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Voddacce.


Wszystko zaczęło się w Voddacce. Tam Laudomia przyszła na świat. Ponury, wypełniony ciszą i nudą, strachem przed jej magicznymi zdolnościami i perspektywą szybkiego zamążpójścia. Gorzej, że zakochała się w swoim mężu, niestety bez wzajemności.

Ale to były dawne dzieje.

Teraz Laudomia, nazywana nie wiedzieć czemu Simone przez swoją opiekunkę, hrabinę Pazzi di Buonarotti, czekała na dalsze polecenia od Cór Zofii w stolicy Mointagne - Charouse.
Stowarzyszenie było bardzo zaniepokojone działaniami Starca. Dlatego we dwie korzystały ze wszystkich możliwych wpływów, aby zdobyć więcej informacji.
Przez te kilkudniowy pobyt w Mointagne więcej przeciągnęła linii losu niż przez ostatnie pięć lat. Ale gra warta była świeczki.

Z wielką pomocą przyszła im pewna Inlandzka szlachcianka. Dzięki swoim znajomościom bez większych problemów odnalazły bliskiego współpracownika Starca, niejakiego Caspiana Balzaca. Pod groźbą ostatecznego zdruzgotania jego splotu, wyjawił im wszystko, co wiedział.

W starej księdze, która kiedyś była przechowywana w filii Towarzystwa Odkrywców we Freiburgu, odnalezionej w jednej z eiseńskich jaskiń, widniał zapis o wyspie Thetrze, która cyklicznie co 300 pojawia się na morzu. Na jej powierzchni znajdował się kompleks syrnecki, a w jego centrum artefakty. Jeden z nich szczególnie zasługiwał na zainteresowanie. W kształcie latarni, z niezwykłym kamieniem w środku rozświetla mrok. Podobno daje niesamowite możliwości. W księdze znajdował się też dokładny schemat artefaktu.

Starzec wysłał więc drużynę, aby zdobyła dla niego owy artefakt. Za nimi wysłał Błękitnego Psa, swojego najpewniejszego najemnika, aby ich przypilnował i jak wrócą, odebrał im artefakt. Wiedźmy do niego już dotarły, ale nie wiadomo, na ile wziął ich propozycję nie do odrzucenia na poważnie. Żądały oddania im przedmiotu albo zginie powolną i paskudną śmiercią.

Jakimś cudem, schemat artefaktu trafił na chustę, którą podzielono na 3 części i puszczono w obieg. 1 cześć miał ze sobą Błękitny Pies. Druga miała mieć dziewczynka zwana Aniołem mieszkająca w taborze cygańskim, który zresztą przewoził drużynę tam, gdzie załatwiono im statek.

Kobiety szybko jednak odkryły, że chusta albo została podzielona na więcej fragmentów, albo ktoś wprowadził w obieg sztuczne chusty. Ale jak sprawdzić, które są prawdziwe?

Popołudnia dnia poprzedniego pojawiła się w willi niejaka Kalina. Szeptały coś długo z hrabiną Buonarotti, a potem zniknęły na cały wieczór. Rano, Laudomia została wcześnie, brutalnie zbudzona przez służkę. Otrzymała strój, już bez welonu i polecenie, że szybko ma się pojawić na salonach.

Tam już czekały na nią hrabina i Kalina wraz z jakąś młodziutką dziewczyneczką ubraną po męsku, ze szpetną szramą na policzku.
- Dobrze dziecko, mamy dla ciebie ważne zadanie. - voddaccianka podała jej kawałek chusty. - To fragment należący do Francoisa Mitteranda. Kalina zabierze cię tam, gdzie obecnie znajduje się drużyna. Dołącz do niej.
- Rozmawiaj z Cyganką Azą Davidową.
- chłodny głos kaliny zupełnie nie pasował do jej imienia. - Powołaj się na mnie, to wystarczy.
- Nie przyznawaj się do tego skąd jesteś i kim jesteś. Natomiast chcę, aby kawaler de Saint-Treusse zdawał sobie sprawę, że w drużynie jest Wiedźma. Najlepiej daj mu znać przez któregoś z jego ludzi. Zależy nam na tym, aby wyprawa udała się. Niech Starzec myśli, że ma nad nami przewagę.

Po czym hrabina pożegnała się chłodno z dziewczyną. Następnie Kalina wzięła Laudomię pod ramię i razem przeszły przez portal, który utworzyła jej młodziutka towarzyszka. Znalazły się w jakiejś wąziutkiej uliczce, który wyszły na skromny plac jakiejś ni to wioski, ni to małego miasteczka.
- Witamy w Fam. - podszedł do nich mężczyzna, ukłonił się przed Kaliną, potem przed Laudomią. - Śledziłem jednego z Jego ludzi, taki z paskudną szczurzą gębą. Siedzi teraz w tej karczmie. - wskazał jedyny dwupiętrowy budynek w okolicy. - z jakąś dziewczynką. Zaroiło się też od Cyganów.
- Dobrze, resztę pozostawiam Tobie.
- Kalina kiwnęła głową Laudomii i oddaliła się ze swoją świtą.

Montaigne, Charouse

Valerie z polecenia Organizacji siedziała już drugi dzień w wynajetym pokoju w Gospodzie "Pod rozkruszonym kuflem". Roznosiło ją. Chciała już działać, a tu "uziemiły" ją w małym pokoiku o średnim standardzie. Kazały czekać. Dziewczyna położyła się na łóżku. Nuda nawet ograniczyła senność. Ile razy można czytać list z objasnieniem zadania?
Ktoś zastukał do drzwi i otworzył je z rozmachem. W progu rozpoznała Kalinę, która była jej "kontaktem" i jeszcze jedną postać - dziewczynę, młodziutką z paskudną szramą na policzku.
- Dobrze, nie traćmy czasu, ruszajmy. - Kalina ponagliła Valerie.

Wyszły z gospody, skręciły w boczną uliczkę, gdzie dziewczyna ze szramą otworzyła portal.
Wylądowały w jakimś miasteczku.
- Jesteśmy w Fam. - Kalina otrzepała dłonie. - Powiadomie Azę, że dołączasz do drużyny. Reszta podróżników znajduje się tam. - Wskazała na małą kraczmę na wylocie mieściny. - Powodzenia.

Karczma "Pod Zdechłą Rybą", Fam

Tymaczesem w karczmie zabawa trwała w najlepsze. Szczurowaty mężczyzna robił minę do złej gry, na szczęście jednak miał czym płacić. Jeszcze. W duchu pewnie dziękował Theusowi, że tego dnia karczma była dość pusta. Pito i śmiano się. Wszystko świetnie, ale gdzie Aniołek?
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein
Latilen jest offline  
Stary 23-12-2009, 20:51   #99
 
Lhianann's Avatar
 
Reputacja: 1 Lhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputację
Charouse.
Była już kilkukrotnie w stolicy Montaigne, i mimo wręcz ostentacyjnego przepychu nie polubiła zbytnio tego miasta. Już bardziej wolała Castille pomimo nachalnej obecności Kościoła Watycyńskiego w prawie wszystkich aspektach życia jego mieszkańców.

Sama oberża ” Pod rozkruszonym kuflem” była całkiem na poziomie, pościel nie miała własnych mieszkańców, a kucharz nie starał się przy każdej okazji serwować gościom dań z resztek, to bezczynne czekanie sprawiało, że miała ochotę wyjść i nigdy nie wracać.
Ale instynkt podpowiadał jej, że sprawa związana z wyprawą na tajemniczą wyspę może mieć jakieś powiązania z jej osobistymi planami. Palce mimowolnie same zacisnęły się na brzegu stołu przy jakim siedziała. Tak, takiej okazji lepiej nie przepuszczać…
A i tak się już w nią niejako wplątała ostatnimi czasy.

Jej rozmyślania przerwało pojawienie się Kaliny, która jak zwykle bezceremonialnie i bez wyjaśnień kazała jej się zbierać.
I po raz kolejny portal… Nie znosiła tych krwawych sztuczek, ale cóż, w tym przypadku szybkość liczyła się ponad wszystko.
Pozostawiona na uliczkach jakiegoś miasteczka, jakie po zapachu powietrza musiało leżeć na wybrzeżu przypomniała sobie wszystko co wiedziała o dziewczynie zwanej Azą Dawidową.
Przypuszczalnie jej krewniaczką, co biorąc pod uwagę wszystkie możliwości było całkiem realne.
Poprawiła na ramieniu uchwyt marynarskiego worka z aktualnym majątkiem i ruszyła w stronę karczmy wskazanej przez Kalinę.
Reszta podróżników…miała pewność co do jednej osoby. Za pewne może być ona wartościowym współpracownikiem, chodź na razie trzeba poczekać z odkrywaniem jakichkolwiek kart.

Świerzy podmuch wiatru wiejącego od morza cisnął jej do oczu kilka niesfornych pasemek włosów. Wyćwiczonym gestem wsunęła kosmyki koloru świerzych kasztanów za ucho.
Cóż, zobaczmy owych ‘podróżników’ na żywo.

Postronnym obserwatorom mogłoby się dziwnym wydawać w innych okolicznościach pojawienie się na uliczkach Fam młodej dziewczyny o zupełnie nie monterskiej urodzie, na dodatek ubranej po męsku, co wbrew pozorom jeszcze bardziej podkreślało jej figurę, ale gdy od paru dni członkowie Cyganerii kręcili się w okolicy nikogo już nie dziwiły nowe postaci w miasteczku.
Zwłaszcza, że owa osóbka zmierzała do karczmy pod jakże uroczą nazwą „Pod zdechłą rybą”.
Valerie miała tylko nadzieje, że zapach w środku nie pokrywa się z nazwą, bo wtedy mimo najszczerszych chęci może tam nie wytrzymać.



Gdy otworzyła drzwi i zamierzała wejść do środka tuż za progiem natknęła się na dwóch jejmościów którzy najwyraźniej nie mogli się zdecydować, czy chcą się napić piwa, czy też wdać się w jakaś bójkę, ich postawy, mimika ciała i zaciśnięte pieści dokładnie obrazowały ich jakże ważkie rozterki.

Sama główna sala karczmy była średnich rozmiarów, wnętrze było oświetlone częściowo przez promienie słoneczne wpadające prze z nieco mętne szyby okien znajdujące się w ścianie frontowej i po lewej stronie. Tuż na prawo od drzwi znajdowały się schody prowadzące w górę, na piętro owego przybytku. Najdalszy, prawy narożnik pomieszczenia niknął w cieniu.
Wzdłuż ścian stały długie stoły, przy nich grubo ciosane ławy, nieliczne krzesła.
Za schodami po prawej znajdował się dość szeroki i długi kontuar z jakim sporych rozmiarów oberżysta w nieco poplamionym fartuchu znudzonym ruchem rozcierał plamy z piwa po deskach lady.

W środku znajdowało się nieco ponad dwadzieścia osób, wnioskując po strojach i zachowaniu w większości przyjezdni, miejscowi siedzieli skupieni przy jednym stole, najwyraźniej nie chcąc się bratać z przybyszami.

Valerie zgrabnie wyminęła niezdecydowanych miłośników mocniejszych wrażeń i ruszyła w stronę kontuaru.
 
__________________
Whenever I'm alone with you
You make me feel like I'm home again
Dear diary I'm here to stay
Lhianann jest offline  
Stary 24-12-2009, 02:39   #100
 
alathriel's Avatar
 
Reputacja: 1 alathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znany
Maike stała zszokowana. Jakiś nieznajomy facet najpierw wpadł przez drzwi, potem złapał i zatrzymał przedmiot (a właściwie osobę) jej zainteresowania, tylko po to żeby narobić hałasu, zwrócić na siebie ogólną uwagę i w końcu zamówić dla niej alkohol, nie pytając przy tym o jej zdanie. Był zdecydowanie... Dziwny. Żywiołowy, trochę zadufany, ale przede wszystkim - HAŁAŚLIWY. Gdyby Maike miała obstawiać, stwierdziłaby że to Irlandczyk.

- stereotypowy Inlandczyk - mruknęła Nathalie
- może tylko z zachowania. Prawdopodobnie wcale nie pochodzi, z inlandi.
- a założymy się?
- nie zakładam się z tobą, bo...
-I niech wrogowie Inlandii nigdy nie spotkają żadnych przyjaciół - wykrzyknął kapitan Duncan, kontynuując toast, którego początek jakoś jej umknął.

- … zawsze przegrywam - dokończyła Maike
- szkoda, że się nie założyłyśmy - westchnęła Nathalie. Już byś była mi coś winna.
Ni z tego ni z owego Luca Maike za rękę chwycił, atak serca niemal u niej wywołując, i ku stolikowi, przy którym szczurowatego umieszczono, pociągnął. Dziewczyna nie dość że zamyślona to teraz jeszcze z zaskoczenia szarpnięta, oporu nawet nie stawiała.
Nie żeby normalnie, będąc w pełnej przytomności umysłu, spróbowała. Maike rzadko kiedy się buntowała, nie to co Nathalie. Ta hadra już dawno wyrwałaby się z uścisku, choćby dla samej zasady.
- Witam, kapitanie - powiedział, wciąż niezbyt przytomną Maike przy stole sadzając. - Luca jestem - przedstawił się - a to moja przyjaciółka, Maike - prezentację dokończył.
Na te słowa Maike odzyskując wreszcie przytomność lekko dygnęła, po czym posłała żywiołowemu kapitanowi delikatny i zdecydowanie speszony uśmiech.

- te, jak się tak lepiej przyjrzeć to on jest całkiem przystojny.
- Nathalie!
- no co? Stwierdzam fakt. Chyba się ze mną zgodzisz?
Maike na chwilę podniosła wzrok żeby spojrzeć na stojącego mężczyznę jednak prawie natychmiast z powrotem wbiła go w stół.

- nawet jeśli, to co z tego?
- no wiesz, postawił nam alkohol...
- po prostu jest uprzejmy
- do uprzejmości to mu akurat daleko, zresztą w ogóle nas nie zna.
Tu argumenty się Maike skończyły. Postanowiła, więc po prostu nie przyjąć tego do wiadomości. Tak, to było najlepsze wyjście. Nathalie jednak nie ustępowała tak łatwo.
- ale przyznasz że ma gość tupet. Zmusił szczurowatego żeby postawił wszystkim kolejkę. Co dziwne tamten nawet nie jęknął. Ten gryzoniowaty parszywiec ma winę wymalowaną na twarzy!
Ludzie bawili się w najlepsze, sikacz udający piwo lał się strumieniami. Jedynym niezbyt szczęśliwym z zaistniałej sytuacji był szczurowaty. Szybko biedniejący szczurowaty.
Maike w tym całym zamieszaniu zupełnie zapomniała, po co właściwe do tej karczmy przyszli. Spojrzała na najemnika. Jeśli coś wiedział, z pewnością nie będzie chciał im nic powiedzieć. Zadała, więc bardzo proste pytanie:
- przepraszam, ale... - był straszny gwar więc musiała nieco podnieść głos zwracając się do paskudnego mężczyzny - .. Dlaczego pan przed nami uciekał?
Tego się wyprzeć nie mógł. W końcu wziął nogi za pas w momencie, kiedy na nich spojrzał. A nie było to przyjazne spojrzenie.
 
__________________
Pióro mocniejsze jest od miecza (...) wyłącznie jeśli miecz jest bardzo mały, a pióro bardzo ostre. - Terry Pratchett
alathriel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:38.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172