Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-08-2009, 22:43   #213
Irrlicht
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
# Tanja Hahn – Axel Heintz – Nicolas Neumann
Pilot uśmiechnął się tylko, gdy w końcu podjęli decyzję. Zasiadł prędko do wozu opancerzonego, kazał zamknąć drzwi, a kiedy wszyscy władowali się, zawołał tylko:
- Złapcie się czegoś! Nie będzie łatwo wyjechać stąd!
Pilot zapiął pas, założył ochraniacz na pierś, włączył silnik – nie chciał zaskoczyć przez parę sekund – włączył się, najpierw z oporem, potem rozpędził się, taranując i przejeżdżając wszystkich na drodze. Wyjechali w światło. Tutaj, na placu, szaleństwo sięgało swojego apogeum, a wszystko wyglądało, jakby kompletnie wyrwało się z zawiasów. Piątka w samochodzie nie wiedziała o tym, ale takie brutalne zamieszki zdarzały się w Warszale dosyć często, nawet, jeżeli sięgały poziomu wojny domowej. Mimo to, na placu wrzało, a wóz pancerny parł przed siebie, dotykany przez bicze, kule, pałki elektryczne, nic, co mogłoby go zatrzymać. Wybór wozu pancernego okazał się dobrym wyborem.
Co do Neumanna, nie było pomyłki. Z okien przeznaczonych na strzał, zabił paru ludzi, których widział swojego czasu we Frankfurcie. Nie było między nimi Kowala
Tym bardziej dobrym, gdy przejechali po zwęglonej bramie. Pilot zauważył Sarę Connor siedzącą na jeepie, razem z pozostałymi żołnierzami, którzy przeżyli pogrom w Świebodzinie, a także z mężczyzną ubranym w kapłańską togę. Dała znak, by jechał za nimi. Większość oddziałów Rozpaczy była zajęta biczownikami, więc nie gonił ich nikt. Przejechali przez bramę do Czerwonych Bulwarów.
W samą porę! Gdy tylko przejechali, dystrykt zamknięto do czasu uciszenia zamieszek i ukarania winnych. Bramy Placu Solnego zamknęły się za wozem bojowym z trzaskiem.
Czerwone Bulwary były dzielnicą świątynną. Dlatego budynki które mogli oglądać, były o wiele bardziej zadbane: Żelazne świątynie Jedynego, czarne świątynie Kościoła, kaplice Carceri Więziennych czy udekorowane freskami przedstawiającymi cierpienie Sanktuarium Cierni. Zainteresowanie wzbudził czarny, uwalany krwią wóz pancerny, którym jechali. Niedługo. Connor zjechała w zaułek. Jechali jakiś czas, mijając domy pogrzebowe i tyły budynków urzędniczych. W końcu stanęli.
- Miło, że wreszcie wam się udało – Connor splunęła. - Jak widzę, nie ma z wami tego niewydarzonego detektywa. Cóż, do diabła z nim, skoro i tak nie dał rady. Chyba trochę mu się nie udało, skoro nie zdołał się wydostać. Co do reszty – miło mi poznać. Nazywam się Sara Connor i właśnie zamierzam pomóc sobie i... Wam.
Wysiadła z wozu, za nią podążyła reszta. Otworzyła drzwi.
Przeszli przez parę korytarzy, a tamci usłyszeli, jak ktoś odpala, po czym odjeżdża jeepem i wozem. Szli jakiś czas, a Connor nie odzywała się, ciągnąc ich przez ciasne uliczki. Dla Neumanna oczywiste było, że zamierza zmylić ewentualnych ciekawskich, co, musiał przyznać, poszło jej dobrze, bo sami wkrótce stracili orientację w labiryncie Czerwonych Bulwarów.
Jedna ze starych kamienic, po której piął się bluszcz, otoczony gęsto wiązami, zwracał uwagę. Stara budowla, w przeciwieństwie do budynków urzędniczych i bloków mieszkalnych wokoło, a także świątyń, miała masywną, ceglastą budowę, a okna były zrobione z prawdziwego szkła, a nie z pleksy. Całość była przysadzista, wielka i sprawiała piorunujące wrażenie.
- Niestety, nie udało nam się załatwić chwilowo nic lepszego.
- To nic –
odparła Connor do kapłana. - To i tak dużo dla nas wszystkich po tym, co przeszliśmy.
Kondygnacja była trzypiętrowa, a wnętrze było miłe. Dominowały proste wzory na ścianach.
- Co to za dom? - zapytała Yseult nieufnie.
- To dom rekolekcyjny Kościoła, teraz jest pusty.
Trzy piętra połączone sporymi, spiralnymi schodami, na których obręczy misternie wykuto róże z mosiądzu i, jak miała się później przekonać Tanja, także ostrymi kolcami, które zraniły ją w palec. Wszędzie unosiła się lekka woń wypalonych kadzideł, głównie sandału, choć tu i ówdzie poczuć można było miły, ostry zapach cynamonu.
Tylko główne schody łączyły wszystkie trzy piętra, jak nakazywała reguła zakonna. Z zewnątrz ten segment kamienicy wyglądał niczym mała baszta, obrośnięta suto bluszczem, z odbarwionymi na zielono cegłami. Ktoś, kto planował dom rekolekcyjny, pozwolił sobie na fantazję, bowiem nierzadko całe ściany i korytarze były pokryte misternymi malunkami i freskami, przedstawiającymi głównie postacie i sigile kultowe. Choć niektóre wyglądały groteskowo i przerażająco, to dominowały jednak kolory zielone i przyjemne dla oka, tak, że przechadzanie się po domu rekolekcyjnym było miłe. Gdzieniegdzie można było napotkać neofitów pogrążonych w modlitwie czy też zatopionych w cichym mruczeniu mantry. Małe kapliczki i miejsca do medytacji były umieszczone dyskretnie, tak, że poczuli się samotni w gmachu. Podobnież, nie mieli żadnych problemów z jedzeniem, jako że do stołówki zaglądano z rzadka, a kuchnia była wypchana jedzeniem – niezbyt wybrednym, ale i to było lepsze od niemal przeterminowanych puszek ze Świebodzina czy jedzenia znalezionego w gruzach stacji badawczej na Externusie.
Także okolica przedstawiała się zachęcająco – po obejrzeniu postatomowych lasów Polski, śmierdzących ulic Neoberlina czy pełnych kości pustkowi Externusa, dom rekolekcyjny Kościoła wydawał się być sielanką, która spotkała ich po morzu szaleńców, okrucieństwa i śmierci. Zawieszony w małej dzielnicy świątynnej, w Czerwonych Bulwarach, gdzie panowała milcząca umowa o rozbrojeniu, był cichy i oferował odpoczynek.
Tym bardziej, że i okolica zdawała się potwierdzać ten stan. Huki wystrzałów i wrzaski biczowników zostały kompletnie uciszone, a senne Czerwone Bulwary napełniały uszy wszystkich jednostajnym szumem tupotu nóg kapłanów, buczeniem żebraków i kwestarzy, zabawami kuglarzy lub nagabywaniami straganiarzy, którzy sprzedawali błyskotki związane z kultami, czy to Maryi Ciernistej albo też małe korony cierniste Sanktuarium Cierni.
Niedaleko domu rekolekcyjnego znajdował się park, przez niego zaś płynęła jakaś odnoga Wisły. Woda nie była tak zielona i zagnojona, a drzewa wyglądały na czyste. Powszechne były fontanny przedstawiające świętych, o których wszyscy już zapomnieli czy też pomniejsze personifikacje bóstw głównych kościołów. Po uliczkach Czerwonych Bulwarów chadzali pogwizdujący akolici, zaś dzielnica wyglądała jak mrowisko i metropolia dla religii, gdzie indzie ze sobą skłóconych, tutaj żyjących w zgodzie z musu.
Mieli zatem czas, by odpocząć.
Pewnego dnia jednak Sara Connor zebrała spotkanie. Było to w małej auli, gdzie zazwyczaj udzielano nauk. Z okien zwieszały się maty, na ścianach były maski, zaś całość była pomalowana na jasny brąz. Rozklekotane ławki pachniały po swojemu.
- Witajcie – rzekła.
Była ubrana, jak zwykle, w czerń, jednak rozpuściła swoje długie włosy. Wyglądała tak młodziej.
- Zanim jednak przejdziemy do meritum, chciałabym przedstawić wam jednego z kapłanów tutejszego kościoła. Nazywa się Trankwiliusz i to dzięki niemu wiemy tak dużo.
Tamten ukłonił się niedbale.
- Dziękuję. Mogę?
Kapłan wyciągnął się i bez zbędnego ceremoniału podał jej wino, którego nalała sobie do miedzianego pucharu. Nowy miał dziwne wrażenie, że te puchary kiedyś używano do eucharystii. Gdy kropla wina spłynęła Connor po brodzie, otarła ją i strzyknęła.
- Pyszne. A teraz, proszę o uwagę. Mamy parę spraw do obgadania, a czasu nie starcza nam.
Odchrząknęła, odstawiła puchar.
- Naszym celem jest Triarii.
Cokolwiek chcemy, zamyka się w nich. Na ten czas, kiedy tutaj jesteśmy, otrzymujemy niepokojące wieści z frontu w Berlinie. Po początkowych porażkach, Korporacja rzuciła do walki jednostki GSA-E i, co gorsza, Triarii. Wygląda na to, że UAK nie potrafi do końca kontrolować tych tworów...

Zamilkła, potarła opuszkiem palca o puchar. Po chwili podjęła znowu:
- Wywiad... Tak, mamy tam swój wywiad... Potwierdza to, że Triarii są kontrolowane przez pewne nadajniki, które modyfikują ich fale mózgowe. Ale nie mamy złudzeń: Korporacja po raz pierwszy wyprodukowała coś, co jest ponad ich kontrolą. Coś, co nie tylko potrafi zabić cały oddział w parę sekund, ale coś, co jest mądrzejsze od nas wszystkich. To przerażające, ale Korporacji jako pierwszej na świecie udało się stworzyć żołnierza doskonałego. Stwory, które nie tylko dysponują zabójczą siłą, ale i inteligencją i pewnymi zdolnościami psychicznymi.
- Tak, Triarii posiadają zdolności psychiczne. Jeżeli chodzi o raporty z pola bitwy, dotychczas dowiedziono na pewno, że bestie potrafią hipnotyzować swoje ofiary, zanim rozerwą je na strzępy. Co gorsza, coraz większa ilość T+ jest uwalniana z komór kriogenicznych po Berlinem. Triarii są kontrolowane do pięciu godzin przez Korporację, potem nadajniki znajdujące się w ich cerebellum nie wytrzymują i mutanty wydostają się na wolność. W normalnej sytuacji zaowocowałoby to rzezią i ludobójstwem, jednak ktoś, kto nazywa się Jeremiah Bark zdołał ewakuować większą część ludności na północ. Dlatego spore straty ponoszą armie Kombinatu.
- Dotychczas udało się zabić tylko... Dwóch. Przy czym uważa się, że były to defekty metaboliczne, które stanowiły śladową ilość w rankach Triarii. Obecnie na terenie Neoberlina jest ich dziesięciu, w tym sporadycznie pojawiają się nowe. Triarii walczą ze sobą. Dalej, już około sto rozpierzchło się po lasach i terenach Niemiec i Polski. A to poważny problem, ponieważ o ile zorganizowana armia ma niejaką szansę by zabić T+, to zwykli cywile stanowią dla nich po prostu jedzenie. Tym bardziej, że niektóre Triarii pojawiają się w pancerzach, co czyni je niemal niezniszczalnymi. Dwa takie typy zarejestrowano wczoraj i podejrzewamy, że Korporacja ma dla nas o wiele więcej takich niespodzianek.
- Pojawił się także kolejny problem. Neue Wunderkinder. Uff... Trankwiliuszu, możesz?
- Naturalnie. Nowe Cudowne Dzieci to problem jeszcze niezbadany, jednak wydają się być tak samo albo jeszcze bardziej groźne od Triarii. Wydaje się, że to kolejny projekt Korporacji. Ale gwarancji na to nie ma, ponieważ te byty wydają się mieć własne cele i działać niezależnie.
Do czego zmierzam. Nowe Cudowne Dzieci kontrolują portale i materię, a przez to możemy mówić o kontroli rzeczywistości. Nie wiemy, skąd się wzięły, jednak ich umiejętności wydają się licować z pewnymi tajnymi projektami Korporacji. Ściągają do burz portalowych, które gęsto wykwitają wokół megaportalu w Berlinie północnym....
- Tak. Megaportal. To ostatni, chyba największy z naszych problemów. Korporacja zaczęła go budować zaledwie przed paroma dniami, jednak prace postępują forsownie i do końca tego tygodnia zostaną one ukończone. To, co zostało podsłuchane z rozmów radiowych, jest niejasne. Wiadomo, że portal będzie prowadził do pewnego zakątku Externusa, który ma ściągnąć byty nazywane przez Korporację Naszymi Dobroczyńcami.
Cokolwiek to by nie było, promieniowanie pola Thamma, które zostanie wyemitowane przez megaportal, będzie najwyższym, jakie kiedykolwiek doświadczyła ta planeta. Na zburzeniu tego zależy zarówno Kombinatowi, jak i wszystkim, którzy chcą przeżyć. Nawet, jeżeli portal byłby stabilny, to coś, co chcą z niego przywołać, niewątpliwie nie zrobi nikomu dobrze.

Connor rozciągnęła plan na tablicy. Pokazywał on pewien budynek w dzielnicy Pajęczarzy.
- Nie mylicie się – ciągnęła. - Ten budynek to ich kwatera główna. Jak udało nam się ustalić, Pajęczarze pracują dla Korporacji. Ten budynek jednak jest całkowicie niepozorny i to w nim są przechowywane główne dane o Wunderkinder. Nie ma pomyłki: Jeżeli chcemy wymazać naszą tożsamość stamtąd, musimy dostać się do komputerów. Podstawowy cel to wymazać nas. Jeśli nam się uda, zniszczymy wszystko, tak, by Korporacja nie mogła już szukać żadnych Wunderkinder.
Budynek jest oczywiście obwarowany, choć tym razem główne siły Pajęczarzy nie pilnują go. Zamiast tego, jak wiemy, pilnują go jacyś najemnicy, którym przewodzi ktoś o ksywie Kowal... Nie znamy go jednak. Może ktoś z was wie coś o tym?

Wysłuchała odpowiedzi lub ciszy, po czym kontynuowała:
- Za parę dni będziemy musieli sforsować ten budynek. Oprócz tego bastarda, Axela, nie poznałam was jeszcze za dobrze. Będę potrzebowała trzech ludzi: Kogoś, kto zna dobrze się na broni, na zabezpieczeniach i komputerach. Jeżeli posiadacie jakąś dobrą broń, to się nią pochwalcie, bo od tego będzie zależała nasza taktyka. Nie zamierzamy brać tam całej armii. Możemy sobie pozwolić tylko na małe operacje taktyczne.
Poza tym, wygląda na to, że w budynku jest biobot typu fresser. Nie wiem, czy spotkaliście się z czymś takim wcześniej, ale całkiem prawdopodobne, że także to będziemy musieli rozbroić.
I... Jest całkiem możliwe, że strażnicy Pajęczarzy nie mają metalowej broni, co może czynić waszą broń grawitacyjną bezużyteczną. Dostarczę wam pełne mapy w przeciągu paru dni. Na razie radzę się zgrać, bo będzie trudno. Nam wszystkim.

Co powiedziawszy, odeszła. W parę dni przygotowała plany.
Póki co, Sara Connor, z dala od laboratorium w Świebodzinie dawała się poznać ze swoich lepszych stron, niż które dotychczas pokazywała. Medytowała i mantrowała z członkami Kościoła, jak gdyby kompletnie nie czyniono różnicy między nią a nimi, ba, nawet odlatywała w dalekie podróże na LSD, jako że to było stosowane w celach rytualnych jako komunia. Czasem chodziła na strzelnicę, upijała się i gryzła się ze wszystkimi wokół o byle bzdurę. Paliła wonne zioła, czytała święte księgi i dyskutowała z mistrzami świątyni o przedwojennych filozofach.

 
Irrlicht jest offline